Złota gałązka - Opracowanie zbiorowe - ebook

Złota gałązka ebook

0,0

Opis

Zbiór baśni autorstwa Hansa Christiana Andersena, Wilhelma i Jakuba Grimm, Edwarda Leszczyńskiego, Bolesława Londyńskiego i Andrzej Sarwy. „Złota gałązka” to zbiór bardzo pięknych i mądrych polskich baśni, klechd, legend oraz opowieści, przeznaczonych zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych. Tom zawiera opracowane literacko przez różnych autorów prastare polskie wątki baśniowe. „Złota gałązka” to obowiązkowa pozycja w domowej biblioteczce tych wszystkich, którzy chcą zaszczepić w swoich dzieciach miłość nie tylko do baśni i naszej ojczystej tradycji, ale także w opowiadanych historiach szukają prawdziwej mądrości, podanej w sposób charakteryzujący się szlachetną prostotą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 150

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ZŁOTA GAŁĄZKA

i inne baśnie

Hans Christian Andersen

Wilhelm i Jakub Grimm

Edward Leszczyński

Bolesław Londyński

Andrzej Sarwa

Armoryka SANDOMIERZ 2009

Redaktor: Władysław Kot Projekt okładki: Juliusz Susak

Ilustracja na okładce: Gustave Doré (1832-1883) -Illustration for Charles Perrault's La Belle

au Bois Dormantfrom Histoires ou Contes du Temps passé: Les Contes de ma Mère l'Oye (1697). Gustave Doré's illustrations appear in an 1867 edition entitled Les Contes de Perrault. Third of six engravings(licencjapublic domain),źródło: http://commons.wikimedia.org/wiki/Image:Labelle3.jpg

Tytuł książki na okładce złożono czcionką – Burgundian.ttf i użyto inicjału Fraticelli.ttf, których autorem i właścicielem jest Dave Nalle, The Scriptorium,www.fontcraft.comBurgundian.ttf and Fraticelli.ttf font copyright 2008 by The Scriptorium, all rights reserved

Copyright © 2009 by Wydawnictwo i Księgarnia Internetowa ARMORYKA

Wydawnictwo ARMORYKA ul. Krucza 16 27-600 Sandomierz tel (0-15) 833 21 41 e-mail:[email protected]: // www.armoryka.strefa.pl/

ISBN 978-83-60276-72-3

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Edward Leszczyński ZŁOTA GAŁĄZKA

powiastka fantastyczna

W Zaczarowanym Lesie

Rycerz Sławomir powracał z wyprawy krzyżowej, gdzie w krajach dalekich wiele łbów tureckich pościnał, walcząc z nieustraszonym męstwem o wyswobodzenie grobu Zbawiciela. Wiela ludów poznał, wiele miast zwiedził, wiela dziwom i cudom napatrzył się po drodze — a teraz na swoim wiernym białym konin powracał do domu.

Powracał, ale nie śpieszno mu było. Przywykł już do owej włóczęgi po świecie, zasmakował w przygodach i niebezpieczeństwach, z których los szczęśliwy wyprowadził go zdrowym i całym.

Dziwne zaiste były te przygody. Spotykał wielkoludów i karłów, walczył szczęśliwie z potwornymi smokami, nocował w zamkach zaczarowanych, które o świcie rozpływały się jak mgła poranna. Nieomal dzień każdy przynosił mu nowe niespodziewane przygody.

Śniły mu się one teraz po nocach tak uporczywie i wyraźnie, ze często zrywał się ze snu, chwytał za swoją szablicę, myśląc, że jakiś potwór lub rycerz czyha na jego zgubę. Ale potworów i błędnych rycerzy już nie spotykał, kraj dookoła stawał się bardziej podobnym do znanych mu przed laty okolic; więc wiedział, że już powraca, że pewnie już nic niezwykłego w drodze powrotnej nie spotka.

Tak jadąc zwolnił biegu koniowi i było mu dziwnie markotno. Zapewne dawne troski i kłopoty czekają nań po powrocie. Wśród sąsiadów miał bowiem wiela nieprzyjaciół, którzy patrzyli z zawiścią na jego dostatki, a zazdrościli mu męstwa i sławy, jaką już w kraju potrafił sobie zdobyć.

Pod brzemieniem tych myśli pochylił Sławomir głowę i pogrążony w zadumie nie spostrzegł, ze droga, którą jechał, stawała się coraz bardziej dzika i ponura, ze duże czarne ptaki migały się w przestworzu, a z lasu do którego się zbliżał dolatywały głosy, podobne do płaczu dziecka i hukania puszczyka.

Dopiero w głębi lasu gałąź, zwisająca z drzewa, o którą zawadził szyszakiem zbudziła go z tej zadumy.

Rozglądnął się i pomyślał: gdyby to był las zaczarowany! Ale głosy, brzmiące przed chwilą, umilkły, w nieruchomym powietrzu liść żaden nie drgnął na gałązce; tylko głuche stąpanie kopyt końskich mąciło ciszę, nadchodzącego wieczoru.

Dziwił się jeno rycerz, że jego koń, oswojony z wszelką drogą, niepokoi się z lekka i rży lękliwie. Naraz zdało mu się, te słyszy jakieś głuche odgłosy, ni to człapanie miarowe a ciche. Koń szarpnął się niecierpliwie a rycerz odwróciwszy głowę spostrzegł szczególne zjawisko.

Tuż za nim na dużym białym jeleniu, którego rogi żółte świeciły w ciemnościach, jak promienie słoneczne, jechał prześliczny młodzieniec.

Sławomir wstrzymał niespokojnego wierzchowca, a dziwny jeździec zrównał się z nim w tej chwili i oczy jak gwiazdy roziskrzone utkwił w jego obliczu.

– Bądź pozdrowiony rycerzu — odezwał się głosem tak melodyjnym i miękkim, jakim nikt a ludzi nie przemawiał na świecie. — Nie spieszno ci wracać do domu; wiem dobrze za jaką tęsknisz krainą. — Będę twym przewodnikiem; tam jedźmy, tą ścieżką na prawo.

– Kto jesteś? — spytał Sławomir.

– Po cóż ci znać moje imię? Wystarczy wiedzieć ci tyle, że kraj mój stąd niedaleko.

Zaledwie kilka kroków ujechali w milczeniu, gdy oto las przedtem ciemny i zmierzchem ponury, rozjaśnił się niespodzianie, jak gdyby w gąszczy onej rozlała się zorza słoneczna. Wkrótce zobaczył Sławomir, że wszystkie na drzewach liście są szczerozłote, a pnie i konary z ciemnego szafiru. Kiedy chciał się zapytać, co znaczą te dziwy, młodzieniec na białym jeleniu uśmiechnął się tajemniczo i wyciągnąwszy rękę, zerwał z drzewa złocistą gałązkę, co miała dziewięć listków podłużnych z czerwono mieniącego się złota.

– Las, przez który jedziemy, złocistą bujną gęstwiną otacza cudną krainę. Śniła ci się ona nieraz po nocach, nie będzie zatem ci obca — nieprawda? W tej krainie mieszka prześliczna księżniczka, Widuna. Pałac jej już niedaleko. Dziś jeszcze możesz stanąć tam gościem.

Uradował się rycerz Sławomir i zaczął wdzięcznymi słowy dziękować za dobrą wróżbę, ale nieznany młodzieniec przerwał mu, mówiąc:

– Prawdą jest to, co rzekłem, lecz los swój sam w ręku trzymasz. Weź tę złotą gałązkę i strzeż jej przez całe życie. Cudowna kraina dziś jeszcze przyjmie cię w gościnę, jeśli z tego badyla zerwiesz trzy listki złote i za siebie porzucisz.

Sławomir już chciał to wykonać, lecz tajemniczy młodzieniec wstrzymał go nagłym ruchem:

– Zastanów się — mówił poważnie — i rozważ to w sobie, rycerzu, czyś gotów rzucić te listki, których bezkarnie nie zerwiesz. Miesiąc jeden przeżyjesz w upojeniu, lecz potem musisz powracać z pamięcią cudów widzianych do życia, którego się lękasz. Brzemię trosk i niepowodzeń, cierpienia i nieszczęścia przygniotą twą duszę stęsknioną.

Posmutniał nieco Sławomir, a młodzian mówił dalej:

– Gałązka, którą ci dałem, patrz, listków złotych ma dziewięć, trzy tylko zerwać masz teraz. W podobny sposób co roku powtórzy się na twe żądanie tajemny czar twojej doli. Lecz — dodał poważniejąc — coraz groźniejsze ciosy gotuje ci los nieubłagany. Więc niech cię wiara wspomaga. Zwątpienie przyniosłoby ci zgubę.

– A gdy już listków nie będzie? — przerwał z niepokojem Sławomir.

– Kiedy trzy lata upłyną i wszystkie listki już zerwiesz, zostanie ci badyl złoty. Gdy ten przełamiesz odważnie w godzinie ostatniej próby, wypełnią się wreszcie twe losy.

Rycerz chciał prosić młodzieńca, aby mu tę przyszłość daleką rozjaśnił, ale dziwny jeździec zawrócił białego jelenia i pochyliwszy się do jego uszu, jakby mu coś szeptał tajemnie, pędem szybkim, jak strzała, zniknął w gąszczu złocistym.

Zdumiony rycerz patrzył przez chwilę w to miejsce, gdzie jeszcze złote gałęzie chwiały się z tajemniczym szelestem.

Ten dziwny leśny jeździec — myślał w głębokiej zadumie — to szczęście, które doń przyszło. Miałżebym się go wyrzec z obawy trosk niezbadanych? Po roku może zaniecham nowego wyzwania losu, lecz teraz… i rękę wyciągnął ku listkom.

Zawahał się jeszcze przez chwilę, a potem ruchem stanowczym zerwał trzy złote płatki i szybko rzucił za siebie. W tej chwili wysoko ponad lasem rozbłysły przedziwne ognie. Snopy promieni rozpryskiwały się w migotliwe gwiazdy, to znowu barwnymi smugami wiązały się w przeróżne arabeski, niby ogniste i kolorowe wstęgi, falujące w przestworzu niebieskim.

Sławomir nie mógł się dość napatrzeć temu widowisku i a głową, podniesioną ku niebu, przedzierał się przez gąszcz złocistego lasu ku miejscu, skąd owe dziwy światła zdawały się wytryskać.

Naraz zagasło niebo, a rycerz zdumiony spostrzegł, że las się już kończy, a w niewielkiej przed nim odległości wznosi się wśród najbujniejszych ogrodów pałac wspaniały, cały ze srebra, złota i drogich kamieni. Perłowy dach lśnił się smugami tęczy, diamentowe okna płonęły, jak słońca, a z wnętrza rozbrzmiewała cudna muzyka.

W ogrodach księżniczki

Przez most zwodzony wjechał rycerz na dziedziniec, gdzie drożyna paziów, strojnych w czerwone, przetykane złotem szaty, wyszła na jego przyjęcie.

W zamku powitała go śliczna księżniczka, pani tej cudnej krainy.

– Już wszystko na twe przyjęcie gotowe — rzekła z czarującym uśmiechem, który jednak nie zdołał rozproszyć dziwnego smutku jej oczu. — Światła, które na niebie widziałeś, miały rozjaśnić ci drogę i moją radość wyrazić. Bądź miłym gościem w tych progach.

– O, pani mej duszy, cześć ci za słowa życzliwe. Któż ci zapowiedział moje przyjście?

– Złocista strzała z łuku owego młodzieńca, którego w lesie spotkałeś, przyniosła mi dobrą nowinę. Witaj i spocznij po trudach.

Natychmiast strojnie ubrana służba zaprowadziła rycerza do złoconej komnaty, a kiedy zdjąwszy zbroję, po długiej podróży wypoczął, zawezwała go księżniczka do sali szmaragdowej na ucztę, złożoną z potraw przedziwnych, jakich dotąd nigdy w życiu nie jadł. W czasie uczty przygrywała niewidzialna kapela, a chór dziewic pląsał na srebrnej, gładkiej, jak lustro posadzce. Po skończonej biesiadzie odprowadził rycerza orszak usłużnych paziów na spoczynek do komnaty, której powała lśniła, jak niebo, zasłane gwiazdami.

Przez wszystkie dni następne przemiła gospodyni urządzała na cześć swego gościa coraz to inne zabawy z muzyką co dzień bardziej czarującą i coraz to powabniejszymi tańcami. I z każdym dniem rosła ich miłość.

Godzinami całymi oprowadzała księżniczka ciekawego przybysza po obszarach zaklętej dziedziny. A był to jeden czarowny ogród, w którym rosły drzewa o kształtach przedziwnych i kwiaty upajające najcudowniejszą wonią. Wśród gazonów, porosłych bujną, pozłocistą murawą, olśniewały oczy rycerza czarodziejskie fontanny. Były między niemi i takie, które zamiast wody, migotały dokoła drobniutkim pyłem tęczowych opalów, szemrząc łagodnym dźwiękiem najcudowniejszych harmonii.

Wśród tylu rozkosznych powabów zapominał Sławomir, że czas upływa; zapominał tym łatwiej, że w owym zaczarowanym królestwie słońce nie zachodziło, ani nie wschodziło. Łagodne światło napływało ustawicznie z pogodnego nieba, a rycerzowi zdawało się, że przygasa ono tylko wtedy, gdy księżniczka go opuszczała. Przycichał wtedy szmer opalowej fontanny, a kwiaty zadumane przymykały swoje kielichy. Więc nazwał rycerz jej znikanie zachodem, a przyjścia księżniczki po długich godzinach rozłączenia — wschodem.

W czasie, gdy jej nie widział, śnił o niej w komnacie, co miała powałę, jak niebo, zasiane gwiazdami.

– Czy noc zstępuje na ziemię z tą chwilą, co cię ode mnie odrywa? — pytał się zaniepokojony. — Gdzież jest komnata, w której spoczywasz? Czemu odchodzisz zawsze tak nagle, tak tajemniczo?

– Tu niema dnia ani nocy — odpowiadała Widuna. — Co cię obchodzi czas, póki żyjesz tu ze mną?

Wtedy zapominał rycerz, ze czas opływa, a patrząc w smutne jej oczy uczuwał dziwną pewność, że zna księżniczkę już dawno. Jej niewytłumaczony smutek budził w nim niepokojąca myśli i przeczucia.

Przez dłuższy czas zbywała Widuna wszystkie pytania rycerza, dotyczące tajemnicy jej losów, milczeniem uporczywym i zagadkowym, zaklinając go, ażeby był wyrozumiały i cierpliwy. Raz wreszcie w pobliża opalowej fontanny, zamyśliwszy się smętnie, tak rzekła:

– Cuda, jakie tu widzisz, zdają ci się najwyższą błogością, lecz wierz, ze jest inna kraina, stokroć od tej piękniejsza. — Tęsknię, do niej tajemnie.

– Jestże to możliwe? Gdzież jest owa kraina? — zapytał rycerz zdziwiony.

– Posłuszna wyższym wyrokom nic więcej nie powiem ci o niej. Jeśli wytrwasz do końca na drodze, którą obrałeś, twój los odsłoni ci kiedyś jej czary.

– A ty, czy nigdy do niej nie wejdziesz?

– Posłuchaj — rzekła królewna — czas nadszedł, byś o mych losach dowiedział się choć tyle, ile mi wolno powiedzieć. Zły czarnoksiężnik czyha na moją zgubę, lecz drogę do mnie zagradza mu las złocisty, otaczający te ogrody, i władca tego lasu, młodzieniec na białym jeleniu. Szafirowe kamienne konary, niby ramiona olbrzymów, zdusiłyby każdego śmiałka, który by samowolnie chciał wtargnąć w te dziedziny. Złociste gałęzie świerków, niby piły i gwoździe, poszarpałyby jego ciało; nawet piekielna moc czarnoksiężnika nie zmoże ich czujnej straży. Ale gdyby choć jedna złota gałązka z tego lasu dostała się w jego posiadanie — droga do mego zamku stałaby przed nim otworem. Strzeż więc twojego skarbu czujniej, niż oka własnego, albowiem nie wątpię, że zły czarnoksiężnik użyje wielkich sposobów, by go od ciebie wyłudzić.

Słysząc te słowa sposępniał Sławomir, a księżniczka mówiła dalej głosem stłumionym od nadmiaru tajonej boleści:

– Powiedziałam ci to wszystko, bo za chwil kilka już z tobą mówić nie będę.

– Czemu mię dręczysz o ukochana! co masz na myśli, powiedz? — nalegał drżącym głosem zaniepokojony Sławomir?

– Nic nowego — odrzekła smutnie królewna. W rozkoszach moich ogrodów zapomniałeś, że czas upływa, a oto chwila nadeszła, w której musimy się rozstać.

– Przenigdy — zawołał rycerz.

Ale królewna ujęła go łagodnie za rękę i patrząc mu w oczy głęboko, mówiła głosem smutnym, lecz stanowczym:

– Nie chciej się sprzeciwiać wyższym wyrokom. Strasznym nieszczęściem okupilibyśmy oboje chwili oporu i zwłoki. Patrz tam na niebo, przed siebie. Za chwilę ujrzysz znak, co cię ode mnie oderwie — złocistą strzałę młodzieńca z czarodziejskiego lasu. Wtedy musimy się rozstać — ach, oby nie na zawsze! Nie zawiedź we mnie tej nadziei! Tylko rycerz wybrany przynieść mi może wyzwolenie, jeśli przez moc miłości i tęsknoty zwycięży największe przeciwności losu i dotrze lotem pragnienia do granic królestwa najwyższej piękności. Bądź tym wybranym rycerzem! Prawdą jest, że cię kocham i prawdą jest twoja tęsknota, co cię w tę krainę przywiodła. Cokolwiek by temu przeczyło, kłamstwem będzie i podszeptem zwątpienia.

Umilkła królewna; w tych ostatnich chwilach nie znaleźli już oboje żadnego wyrazu. Spleceni niemym uściskiem stali ponad opalową fontanną, patrząc przerażonym wzrokiem przed siebie.

Naraz cudowna rakieta przekreśliła niebo łukiem złocistym. Złota struna zawisła przez chwilę w powietrzu, a potem rozprysnęła się w przestworzu w tysiące drobnych iskierek, które jak gwiazdy spadające rozleciały się na błękicie.

– Żegnaj ukochany! — szepnęła księżniczka wyrwawszy się z uścisku rycerza,

A kiedy Sławomir, jakby przykuty do miejsca przedłużał chwilę rozstania, uczuł nagle, że się pod nim ziemia zatrzęsła.

– Uchodź — zawołała Widuna — albo jesteśmy zgubieni!

Za chwile dosiadłszy swego rumaka, który na dziedzińcu zamkowym stał już osiodłany do drogi, opuszczał Sławomir zaczarowaną krainę.

Z żałością w sercu jechał rycerz powoli, schyliwszy głowę w zamyślenia głębokim, a gdy się po pewnym czasie odwrócił, by zamek czarodziejski ostatnim pożegnać spojrzeniem, nie ujrzał już kształtów cudownej budowy. W mroku wieczornym pogasły złote gałęzie, tylko daleko w tyle świeciły drzew wierzchołki nikłym, rdzawym poblaskiem dogasającej zorzy.

W końcu i to światło zagasło; ciemność nieprzejrzanej nocy ogarnęła las cały, a dziwne głosy, podobne do śmiechu niby wołania puszczyka rozlegały się z ubocza. Księżyc wschodził na niebie, gdy rycerz wyjeżdżał z lasu. Nikła poświata odsłoniła mu znane okolice. Wypocząwszy cokolwiek, wyruszył o świcie w dalszą znajomą już drogę.

Kiedy wreszcie dojeżdżał do tego miejsca, skąd w dzień pogodny moim już było dojrzeć rycerski zamek, który był jego siedzibą, stało już słońce wysoko na niebie. Toteż Sławomir zdziwił się nie mało, że nie widzi przed sobą zarysów wyniosłej budowli. Zdziwienie to zmieniło się w niepokój, a potem w pewność jakiejś straszliwej klęski, która zamek jego przodków zrównała z ziemią. Chcąc jak najprędzej spojrzeć prawdzie w oczy, zatrzymał się w najbliższej wiosce, a to co się od ludzi miejscowych dowiedział, odsłoniło mu straszną rzeczywistość. Oto w czasie jego nieobecności zawistny sąsiad, rycerz z dawna roszczący sobie prawa do granicznej włości, najechał zamek, nielicznych wiernych obrońców wymordował, a z dumnej siedziby jego ojców zostawił tylko gruzy.

Stroskany rycerz spodziewał się, że u sąsiadów znajdzie przecie trochę życzliwości i poparcia, ale wszędzie przyjmowano go niechętnie — zawistny napastnik pozyskał był sobie stronników w całej okolicy. Przez pewien czas pocieszał się tym Sławomir, że znajdzie sprawiedliwość u króla, ale drogę do tronu zagradzały ma oszczerstwa, jakie jego przeciwnicy na prawo i na lewo rozsiewali ku jego zgubie. Głoszono, że część swych włości uzyskał bezprawnie, że wiąże się z wrogami króla i kraju. Zła sława towarzyszyła mu wszędzie. Na koniec zniechęcony do ludzi, z goryczą i bólem w serca, sprzedał konia i zbroję i pod nieznanym nazwiskiem wędrując w świat daleki szukał dla siebie służby.

I stało się, że on rycerz znakomity, niedawno jeszcze dziedzic rozległych obszarów, został prostym pachołkiem na książęcym dworze. Całym jego majątkiem był szczupły woreczek dukatów i owa złota gałązka, na której sześć złotych listków lśniło się tajemniczo. Pomny ostrzeżenia księżniczki nie rozstawał się z swoim skarbem, jedyną pociechą broniącą go przed zwątpieniem.

W państwie podziemnym

Z niecierpliwością liczył dnie i tygodnie, oczekując tej chwili, która po upływie roku niedoli przenieść go miała w czarodziejską krainę nieznanych upojeń i cudów. Obraz zaczarowanej księżniczki śnił ma się często po nocach, a niekiedy na jawie olśniewał znienacka jego duszę przypomnieniem tak wyrazistym, że Sławomir rozglądał się mimo woli naokoło siebie, jak gdyby w pobliżu czuł jej żywą obecność.

Raz, kiedy w dalekim zakątku książęcego parku błądził w głębokiej zadumie, ujrzał między drzewami dwie kobiece postacie, zbliżające się powoli ku niemu. Zawrócił w boczną ścieżkę i na chwilę stracił je z oczu. Naraz na skręcie ujrzał je tuż przed sobą i zachwiał się w nagłym olśnieniu. Zaczarowana księżniczka szła naprzeciw niego.

– Tyś to!? — krzyknął rycerz, zerwawszy się ku niej.

Z okrzykiem