Zbłąkane serce - Stefania Jagielnicka-Kamieniecka - ebook + książka

Zbłąkane serce ebook

Stefania Jagielnicka Kamieniecka

1,7

Opis


Zbłąkane serce to współczesna powieść obyczajowa, przesycona subtelnym, wyrafinowanym erotyzmem dla przedstawienia uczuciowych rozterek głównej bohaterki. Na stronach tej fascynującej opowieści o namiętnej, głębokiej miłości przewijają się meandry poczucia tożsamości. Pełna zaskakujących zwrotów akcja komplikuje się do tego stopnia, że niemożliwe wydaje się połączenie kochanków.

Jak to możliwe, by czuć się Francuzką, będąc Polką? Czy Austriak może czuć się Polakiem? I co czuje człowiek zaskoczony odkryciem, że jest Żydem, a co agent nieustannie zmieniający tożsamość? Co wpływa na ugruntowanie świadomości narodowej? Takie pytania, między innymi, zadaje Stefania Jagielnicka-Kamieniecka na kartach swej najnowszej powieści „Zbłąkane serce”,

Stefania Jagielnicka- Kamieniecka jest dziennikarką, poetką i powieściopisarką, absolwentką Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, zamieszkałą obecnie w Wiedniu. W 1983 roku uzyskała honorowe dożywotnie członkostwo Arizona Press Club w Phoenix (USA), dokąd wyemigrowała po internowaniu. Otrzymała je za „walkę o możność pisania prawdy”, jak uzasadniono. W Polsce była zatrudniona w „Dzienniku Zachodnim“ w Katowicach, a od roku 1980 w prasie „Solidarności“. Po przeniesieniu się ze Stanów do Niemiec pisała w dziennikach: „Neue Westfälische” w Minden, „Rhein-Neckar-Zeitung” w Heidelbergu i w piśmie Polskiej Misji Katolickiej „Nasze Słowo“. Pod koniec roku 2003 ukazał się tomik jej poezji, zatytułowany „Leichter als Atem” (Lżejsza niż oddech), po czym reportaże pod tytułem „Wege zum Erfolg”(Drogi do sukcesu) i ""Wege zur Erfüllung"" (Drogi do spełnienia) oraz wspomnienia zatytułowane „Sprung über den Abgrund” (Skok nad przepaścią). W Niemczech wydano również jej książki napisane w języku polskim: dwie powieści - „Sen“ i „Wielki Manipulator“, wspomnienia „Skok nad przepaścią“ oraz dwa tomiki wierszy. Na polskim rynku wydawniczym ukazały się do tej pory jej powieści: „Z busolą w sercu“, „Samobójcy“, „Siatka w sieci“, „Poezja i miłość”, „Oko w oko ze śmiercią”, „Niebezpieczna miłość”, „Zdeptana róża”, „Więcej niż szczęście”, „Przechytrzyć Pana Boga”. W styczniu 2012 zdobyła główną nagrodę w Konkursie Literackim Wydawnictwa Astrum za powieść „W żelaznym uścisku”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 187

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,7 (19 ocen)
0
0
6
1
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stefania Jagielnicka-Kamieniecka "Zbłąkane serce"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013 Copyright © by Stefania Jagielnicka-Kamieniecka, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki © nellart – sxc.hu Zdjęcie okładki © Michał Zacharzewski – sxc.hu Zdjęcie okładki © aschaeffer – sxc.hu Zdjęcie okładki © Dr_Evil – sxc.hu

ISBN: 978-83-7900-063-0

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.plhttp://ebooki123.pl e-mail:[email protected]

Stefania Jagielnicka-Kamieniecka
Zbłąkane serce
Wydawnictwo

Rozdział 1

– Ten facet pożera cię wzrokiem – zwróciła się krótko ostrzyżona, tleniona blondynka do pięknej brunetki.

Siedziały w ogródku wypełnionej do ostatniego miejsca kawiarni „Ratuszowej” na krakowskim Rynku. Było to w pełni turystycznego sezonu.

– Który? – spytała zmarszczywszy brwi brunetka z długimi włosami, w czarnej sukni.

Była to wyjątkowo urodziwa kobieta o melancholijnym wyrazie twarzy, przyciągająca? wiele spojrzeń. Obdarzona ogromnymi czarnymi oczyma o marzącym spojrzeniu, okolonymi długimi rzęsami, grubo pokrytymi tuszem. Jej czarna, lniana sukienka odkrywała plecy, lecz z przodu miała tylko małe wycięcie.

– No ten przystojniak przy drugim stoliku po przeciwnej stronie – odpowiedziała podekscytowana jej niezbyt atrakcyjna przyjaciółka Lucyna, blondynka z ciemnym odrostem w dżinsach i białej bluzce.

– Ach ten! – wzruszyła ramionami Lidia. – Taki świński blondyn. – Skrzywiła się. – To chyba jakiś Niemiec.

– I co z tego? – zdziwiła się Lucyna. – Przecież twój pierwszy mąż też był Niemcem. A poza tym on wcale nie jest świńskim blondynem. Ma opaloną skórę i piękne włosy o kolorze... miodu.

– Valentin był Europejczykiem – zaprzeczyła gorliwie Lidia. – A ten to taki typowy Niemiec.

– No wiesz! – oburzyła się jej przyjaciółka. – Wyjątkowo przystojny facet. Przyjrzyj się tylko... Słyszę, że rozmawia po polsku.

– Ale z akcentem – stwierdziła Lidia.

– Może to Anglik? – zastanawiała się blondynka. – Faktycznie, wygląda na cudzoziemca.

– No dobrze, o co ci chodzi? – spytała zniecierpliwiona piękność.

– Wciąż jesteś załamana po rozwodzie z Rafałem – odpowiedziała Lucyna. – A przecież minęło już pół roku. Mogłabyś wreszcie pocieszyć się z kimś innym.

– Daj spokój – wzruszyła ramionami Lidia. – Z pewnością nie z tym.

– Uśmiechnij się do niego – zachęciła ją przyjaciółka. – On tylko na to czeka.

– Ty się uśmiechnij. Przecież on się tobie podoba – wzruszyła ramionami brunetka.

– Ale jemu podobasz się ty – przekonywała ją Lucyna. – Przyjrzyj mu się, on jest naprawdę... niesamowicie piękny. Pasowałby do ciebie.

Lidia spojrzała na mężczyznę. Istotnie był wybitnie przystojny. Mniej więcej w jej wieku, około czterdziestki. Lazurowy kolor jego oczu skojarzył się jej ze spokojnym morzem o zachodzie słońca, przywołał wspomnienie Lazurowego Wybrzeża, najpiękniejszego w świecie dla niej miejsca.

– „Może to Francuz?” – przemknęła jej nagle w głowie ekscytująca myśl.

Poczuła szybsze bicie serca. Przyglądała mu się jak urzeczona. Jego blond włosy były lekko zmierzwione, zakrywające kark. Przenikliwe, inteligentne spojrzenie zmroziło jej krew w żyłach, gdy spotkała jego wzrok. Spodobało się jej, że nie zrobił głupiej uwodzicielskiej miny.

– „Hm, czemu nie”? – zastanowiła się i uśmiechnęła się bezwiednie, właściwie do samej siebie.

Nie gustowała w blondynach, dlatego w pierwszej chwili, gdy rzuciła tylko na niego okiem, nie wydawał się jej zbyt pociągający. Lecz po dokładnym przyjrzeniu się, zainteresował ją. Miał w sobie coś... – szukała odpowiedniego słowa – wytwornego. Był wyszorowany i dokładnie ogolony, z odległości pachniał czystością. Miał na sobie płócienny beżowy garnitur i rozpiętą przy szyi seledynową koszulę. Wypielęgnowane piękne ręce z sygnetem z białego złota na palcu raz po raz ściągały jej wzrok. Odniosła wrażenie, że go kiedyś już widziała, ale w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć, gdzie i w jakich okolicznościach.

– „Widziałam go chyba we śnie” – pomyślała, wpadając w zadumę. – „A może we Francji?”

Odniosła wrażenie, że ten człowiek należy do „jej świata”, tego wymarzonego, do którego należała, lecz nigdy dotąd nie miała do niego dostępu. Już w dzieciństwie często czuła się wyobcowana, jakby była kimś zupełnie innym niż otaczający ją ludzie. Ogarniała ją dojmująca tęsknota za innym otoczeniem, za innymi ludźmi niż ci, wśród których żyła. Nawet rodzice wydawali się jej czasami obcy.

Kiedy tak z lekkim uśmiechem na ustach przyglądała się nieznajomemu, nie wiadomo dlaczego przypomniało się jej to wszystko.

On zaś, zauważywszy ów uśmiech, zawahał się przez moment, lecz po chwili znalazł się przy ich stoliku.

– Przepraszam najmocniej, jeśli... przeszkadzam – zwrócił się do Lidii uprzejmym tonem – ale my się chyba znamy.

– Ja też odniosłam takie wrażenie – odpowiedziała coraz mocniej nim zainteresowana.

– Czy... mógłbym się dosiąść? – spytał, patrząc na nią promiennym wzrokiem.

– Ależ oczywiście, prosimy bardzo – pospieszyła z odpowiedzią Lucyna.

Mężczyzna przeniósł swą kawę do ich stolika.

– Nazywam się Thomas Petschinka – przedstawił się, siadając na przeciw Lidii i patrząc jej w oczy. – Dla Polaków jestem Tomek. – Dodał z uśmiechem.

Kobiety podały mu również swoje nazwiska.

– „Jednak szwab” – pomyślała rozczarowana. – „Ale jakiś taki... inny, sympatyczny” – pocieszyła się, gdyż podobał się jej coraz bardziej – jego ruchy, głos, mimika... Spodobał się jej nawet jego nieporadny sposób mówienia i zastanawianie się nad doborem słów. A najbardziej ujął ją uśmiech, który nie schodził z jego twarzy, czyniąc ją jeszcze bardziej pociągającą.

– Nie jestem... Niemiec – dodał skwapliwie, jakby czytał w jej myślach. – Jestem Austriak... Austriakiem. – Poprawił się. – Rodowitym Wiedeńczykiem. Osiemdziesiąt procent Austriaków ma słowiańskie korzenie. Moje nazwisko świadczy o tym, że do nich należę.

Ucieszyła się, gdyż nie lubiła Niemców.

– Przyznać się muszę ze wstydem, że polskiego zacząłem się uczyć od przekleństw i brzydkich wyrazów.

– Cha, cha, cha – roześmiała się Lucyna – z tego jesteśmy znani w całym świecie.

– Mam przyjaciela Polaka, który wyedukował mnie w tym względzie już w gimnazjum, gdzie poznaliśmy się... To dzięki niemu zainteresowałem się Polską. Często u niego przebywałem i polubiłem jego rodzinę... Do dziś przyjaźnimy się serdecznie... Zajmuję się tłumaczeniem słowiańskiej literatury, głównie rosyjskiej, która cieszy się u nas zainteresowaniem – opowiadał o sobie. – Usiłuję wprowadzić też na rynek czytelniczy polskie książki, lecz z... nie najlepszym efektem... Klasyka jest już przetłumaczona przez Dedeciusa, jednak nie znajduje zbyt wielu niemieckojęzycznych czytelników, a te najnowsze książki... – Rozłożył bezradnie ręce.

– A wie pan – przerwała mu Lidia – ja też piszę powieści. Jednak z pewnością nie zetknął się pan z nimi, gdyż wydaję je, współfinansując w marnej oficynie. Cóż, jak dotąd nie udało mi się dotrzeć do żadnego ze znanych wydawnictw. Trudno jest w nich wydać książkę, w której nie ma wulgaryzmów i pornograficznych opisów seksu. Chyba że jest to wybitne dzieło.

– Przetłumaczę wszystkie pani powieści – zapewnił ją gorliwie.

– Cha, cha, cha – roześmiała się – a skąd pan wie, że ktoś w Austrii lub Niemczech zechce je wydać?

– Dołożę wszelkich starań, by tak się stało – powiedział, spojrzawszy czule w jej oczy.

Kiedy się uśmiechał, ukazując połyskujące bielą zęby w opalonej twarzy, promieniała cała jego postać. Lidia była oczarowana. Gdy w trakcie rozmowy dotknął jej dłoni, po plecach przeszły jej ciarki.

– No, na mnie czas. – Lucyna podniosła się z miejsca. – Zapłacisz za moją kawę? – zwróciła się do przyjaciółki.

– Ależ oczywiście, przecież cię zaprosiłam.

Po jej wyjściu atrakcyjna para w milczeniu patrzyła sobie w oczy.

– Wie pani, przyjechałem do Polski... poszukać żony – zażartował Thomas po chwili.

– To dobrze pan trafił – roześmiała się Lidia. – Niedawno się rozwiodłam.

– Jaka szkoda, że jutro wracam do domu, ale... może zjedlibyśmy dziś wspólnie obiad? – spytał, ujmując jej dłoń.

– To... jest możliwe – uśmiechnęła się zalotnie. – Tylko uprzedzę rodziców.

Wyjęła z torebki komórkę i nacisnęła jedynkę.

– Mamusiu, nie czekaj na mnie z obiadem. Będę w domu trochę później. Pa, pa.

– A może przyjechałaby pani do Wiednia, żebyśmy się mogli lepiej poznać? – rzekł, poważniejąc.

– Hm, no nie wiem – zamyśliła się. – Przenoszę się do Francji. Mnie tu w Polsce po rozwodzie nic już nie trzyma.

– Oj nie! – zareagował gwałtownie. – Proszę się wstrzymać... z przeprowadzką. Ręczę pani, że w Austrii żyje się lepiej niż we Francji, zwłaszcza w Wiedniu. Naprawdę moglibyśmy się pobrać. Mówię poważnie. Przecież to... całkiem możliwe.

Spojrzała na niego zdumiona.

– Ależ... my się nie znamy – oponowała niezdecydowanie, czując, że się rumieni. – Nie, no naprawdę. Zaskakuje mnie pan.

– Ja... – chciał coś powiedzieć, lecz umilkł.

– „Jak można tak nagle nieznanej osobie proponować małżeństwo?” – pomyślał zmitygowany. „Chyba się wygłupiłem”.

By pokryć zmieszanie skinął na kelnera, który akurat koło nich przechodził. Uregulował rachunek za trzy kawy, nie zważając na to, że ona wyjęła z torebki portmonetkę.

– Idziemy do „Wierzynka”? – spytał z miłym uśmiechem.

– Niestety nie będę mógł wypić zbyt wiele wina – powiedział, gdy studiowali menu – bo muszę zaraz po obiedzie wsiąść do auta. Jutro rano mam w Wiedniu ważne spotkanie.

– To ograniczmy się do wody mineralnej. Ja też jestem samochodem.

– Zamierzałem zaraz z rana wyjechać, ale przechodząc przez Rynek zauważyłem Panią w ogródku Ratuszowej i odniosłem wrażenie, że gdzieś już Panią spotkałem. Jednak nie mogłem sobie przypomnieć... w jakich okolicznościach. Postanowiłem przyjrzeć się Pani z bliska... Ja dobrze zrobił... dobrze zrobiłem, że wszedłem do tej kawiarni – uścisnął delikatnie jej dłoń.

– O, to będzie pan na miejscu dopiero w nocy – odwzajemniła uścisk.

– Oby jak najpóźniej. Mam nadzieję, że... poświęci mi pani wiele czasu.

I bez wina byli w doskonałym nastroju. Opowiedzieli sobie nawzajem cały niemal życiorys.

Thomas spędził całe życie w Wiedniu, nie licząc dłuższych pobytów w Stanach, w Rosji, w Polsce i krótszych pobytów w innych krajach. Najczęściej przyjeżdżał do Polski, gdzie zaprzyjaźnił się z wieloma osobami.

Miał majętnych rodziców, a poza tym sporo odziedziczył po ojcu matki, nie przejmował się więc materialną stroną życia, mógł sobie pozwolić na niezbyt intratne zajęcie tłumacza słowiańskiej literatury, która go fascynowała. Gdy tylko uniosła się żelazna kurtyna, od wczesnej młodości jeździł do państw byłego bloku komunistycznego i łamał serca słowiańskich dziewcząt, atrakcyjniejszych – jego zdaniem – od Austriaczek. Był starym kawalerem i... playboyem, do czego przyznał się ze skruchą. Skończył z tym jednak, gdy zajął się tłumaczeniem powieści. Zajęcie to pochłaniało go bez reszty. Nie było czasu na balowanie. Ustatkował się i chciał się ożenić. Przez cały rok mieszkał z pewną młodą dziewczyną, lecz trudno mu było znaleźć z nią wspólny język. Postanowił więc poszukać żony w swoim wieku. Szczególną słabość miał do Polek. Twierdził, że są wyjątkowo urodziwe. Spotykał się kiedyś z pewną dziewczyną w Krakowie, ale wolała wyjść za mąż za Polaka. Przemilczał swój ostatni romans, który skończył się niedawno. Gdy zaczął w humorystyczny sposób przedstawiać pikantne szczegóły wcześniejszych miłosnych podbojów, Lidia śmiała się do rozpuku.

Spoważnieli jednak, kiedy ona zaczęła opowiadać o sobie, gdyż były to smutne dzieje.

– Pierwsze moje małżeństwo było niezwykle udane, lecz... zakończyło się tragicznie. Valentina poznałam w gimnazjum w Heidelbergu, dokąd wyemigrowali moi rodzice po zwolnieniu z internowania mego ojca, który był działaczem „Solidarności”. Miałam wówczas piętnaście lat i fatalnie czułam się w wiejskiej szkole, do której dojeżdżałam na rowerze, gdyż niewiele rozumiałam z tego, co do mnie mówiono. W mieście nie chciano mnie przyjąć do gimnazjum bez znajomości języka. Gdy w końcu udało mi się to, inne dzieci patrzyły na mnie z góry i omijały mnie z daleka. Strasznie tęskniłam za Polską, za krewnymi, za przyjaciółmi. Byłam bardzo samotna. Pocieszenie i zrozumienie spotkało mnie ze strony najwyższego w klasie dryblasa z czarną czupryną, który nie tylko okazywał mi sympatię, ale też ze względu na mnie zainteresował się Polską i „Solidarnością”. Pomagał mi w odrabianiu lekcji i przyswajaniu tamtejszych zwyczajów... W krótkim czasie staliśmy się nierozłączną parą. Była to moja pierwsza miłość. Pomogła mi wtopić się w nową rzeczywistość.

– Cieszę się, że zna pani język niemiecki – przerwał jej Thomas. – Przyślę pani swą ostatnią powieść przetłumaczoną z rosyjskiego.

– Świetnie, chętnie ją przeczytam. Ale mówmy sobie po imieniu.

– Ten Valentin to pani pierwszy mąż? – spytał zaciekawiony. – Przepraszam. Czy mogłabyś mi opowiedzieć, dlaczego skończyło się to małżeństwo tragicznie?

– Poznałam go w niezwykle trudnym dla mnie okresie – kontynuowała swą opowieść. – Miałam straszliwe kompleksy. Byłam wewnętrznie rozdarta między domem a szkołą. To były dwa różne światy, języki, postawy życiowe. Ojciec był w Polsce bohaterem, kimś szczególnym, tutaj zamienił się w pogardzanego cudzoziemca... Oboje rodzice byli pedagogami, a w Niemczech zajmowali się sprzątaniem budynków biurowych. Nienawidzili tego zajęcia i całej tej nowej rzeczywistości. Mnie natomiast pociągała – piękne zabytkowe miasto, rozluźniona dyscyplina w szkole i ładne rzeczy, o jakich w Polsce mogłam tylko marzyć. Lecz z drugiej strony byłam onieśmielona, oszołomiona atakującymi na każdym kroku kolorami, natłokiem informacji i wrażeń. Czułam się gorsza od kolegów i koleżanek. A tak bardzo chciałam im dorównać. Rodzice nie byli w stanie zapewnić mi tego wszystkiego, co oni mieli.

Nie mogłam znaleźć wspólnego języka z rodzicami. Przestała mnie interesować ponura rzeczywistość w mojej ojczyźnie, tymczasem oni tylko tym żyli. Chciałam zapomnieć wszystkie te straszne przeżycia w stanie wojennym, godzinne wyczekiwanie na mrozie przed odwiedzinami ojca w więzieniu, w którym był internowany, te wszystkie modły za ojczyznę, te nudne spotkania z polskimi znajomymi...

Dość szybko zintegrowałam się z nowym środowiskiem, co niezbyt podobało się rodzicom. Nie chciałam jeździć z nimi na mszę do polskiego kościoła w Mannheim... Przed powrotem ze szkoły musiałam ścierać makijaż, bo matka zabroniła mi malowania się. Jako osiemnastoletnia dziewczyna do dyskoteki musiałam wymykać się chyłkiem i znosić dantejskie sceny po powrocie do domu.

Valentin... – podniosła oczy w rozmarzeniu. – Przy nim mogłam być sobą, akceptował mnie całkowicie... A przy tym... na wszystko miał pieniądze, z czego bez skrupułów korzystałam. Kupował papierosy, alkohol, narkotyki. Próbowaliśmy wszystkiego, ale z umiarem. W domu urządzano mi piekło i zabroniono spotykania się z nim. Dlatego też, gdy oboje skończyliśmy osiemnaście lat, przeprowadziliśmy się do wspólnego mieszkania. Utrzymywali nas majętni rodzice chłopca. Moi rodzice... chcąc nie chcąc pogodzili się z tym faktem, lecz suszyli nam głowę, byśmy się pobrali, co w końcu uczyniliśmy po zdaniu matury, ku rozpaczy jego rodziców, którzy traktowali mnie jak człowieka niższego gatunku.

Żyło się nam wspaniale. Oboje studiowaliśmy, on informatykę a ja romanistykę. Zgadzaliśmy się pod każdym względem... Valentin stanowił dla mnie niezachwiany autorytet, w czym zajął miejsce mego ojca. Był idealnym mężem i kochankiem. Byliśmy nierozłączni, wspólnie uczyliśmy się i bawiliśmy. Po ukończeniu studiów on szybko znalazł dobrze płatne zajęcie, a ja rozpoczęłam kolejne studia – amerykanistykę...

Nagle przerwała i zasępiła się. Thomas nie przerywał milczenia, tylko przestał jeść i patrzył na nią wyczekująco.

– To było... po prostu straszne – pokręciła głową ze zgrozą. – Pewnego razu po powrocie z uczelni zastałam Valentina nieprzytomnego po przedawkowaniu narkotyków. Na szczęście udało się go uratować. Okazało się, że przeżył niesamowity szok, gdyż dowiedział się, że jego dziadek był gestapowcem, SS-Sturmbannführerem. W jaki sposób to odkrył, nigdy się nie dowiedziałam. Wiesz, Niemcy ukrywają przed dziećmi nazistowską przeszłość dziadków...

– U nas jest tak samo – wtrącił.

– Kiedy go pytałam, nie chciał o tym rozmawiać. Strasznie to przeżywał i od tego czasu coraz częściej sięgał po narkotyki. Umierałam ze strachu, że znowu przedawkuje. Sama przestałam nawet palić papierosy. Wciąż go prosiłam, by skończył z braniem, ale on twierdził, że czyni to z umiarem i wszystko na to wskazywało. W końcu jednak... znowu przedawkował. Znaleziono go zbyt późno i nie zdołano uratować.

Lidia nie była w stanie zapanować nad łzami, które spływały jej po policzkach.

– Jego matka rzuciła się na mnie z pięściami. „To twoja wina, ty przeklęta Żydówko! Ty... komunistko!" - Krzyczała.

Cierpiałam tak straszliwie, że zastanawiałam się, czy nie ukoić bólu tabletką, jednak bałam się, że znowu zacznę sięgać po narkotyki. Byłam obezwładniona rozpaczą. Całą noc przepłakałam, nad ranem usnęłam z wyczerpania...

Wyjęła z torebki chusteczkę i powycierała łzy. Thomas ujął jej rękę i patrzył na nią współczującym wzrokiem.

– I wówczas przeżyłam... koszmarny sen – mówiła urywanym głosem. – Widziałam obóz koncentracyjny, a w nim... swoich rzekomych rodziców. Byli to... Żydzi, zupełnie nie podobni do moich prawdziwych rodziców. Moja rzekoma matka była natomiast uderzająco podobna do mnie... Widziałam znęcających się nad nimi SS-Aufsehern i straszliwie im współczułam... Aufseherin mej matki miała twarz mej teściowej, natomiast Aurseherem mego ojca był mój teść... Rozpaczałam, kiedy mych rodziców prowadzono do komory gazowej...

– Może jesteś Żydówką? – spytał cicho Thomas.

– Skądże! – zaprzeczyła spokojnie, wzruszając ramionami. – Ale mam podobno semicką urodę i zdarza się, że jestem brana za Żydówkę... Chyba stąd ten sen. A głównie dlatego, że teściowa wyzwała mnie od przeklętych Żydówek. Rodzice Valentina wciąż mnie o to podejrzewali, a byli antysemitami... Najśmieszniejsze, że mój drugi mąż rozwiódł się ze mną dlatego, że... nie jestem Żydówką.

– On był Żyd... Żydem?

– Tak, ale kiedy się ze mną żenił jeszcze o tym nie wiedział.

– A to ciekawe. Cha, cha, cha – roześmiali się oboje.

Z minuty na minutę stawał się dla niej kimś bliskim, przed kim chętnie odkrywała tajniki duszy. Już kiedy opowiadał o swej niezbyt chlubnej przeszłości, poczuła do niego sympatię. Spodobała się jej jego szczerość i poczucie humoru.

– Dotąd nie przejmowałam się zbytnio nazistowską przeszłością Niemiec, chociaż już w Polsce ją znałam, a w niemieckim gimnazjum poznałam ją dogłębnie – zwierzała się. – Nie raziło mnie nawet przesadne podkreślanie przez rodziców Valentina „wyjątkowości narodu niemieckiego”, przez niego zresztą wiecznie wyśmiewane. Odmawianie Niemcom prawa do patriotyzmu uważałam za przejaw mściwości za okrucieństwa wojny. Sądziłam, że jest to jedna z najpiękniejszych form miłości i nie ma absolutnie nic wspólnego z nazizmem... To tragiczne – nie mieć prawa do dumy narodowej z powodu zbrodniczego szaleńca, który w iście szatański sposób zniewolił i sterroryzował cały naród. Tak uważałam... Odnosiłam wrażenie, że... za pozorną obojętnością Niemców kryje się nieuświadamiana rozpacz, że w głębi duszy wciąż nie są w stanie wybaczyć sobie nazistowskiej przeszłości, że wciąż jeszcze nie potrafią strawić owego niewyobrażalnego upokorzenia i klęski. Ekscesy neonazistów czyniły na mnie również wrażenie aktów rozpaczy... – Przerwała, przełknęła kęs kaczki i posmutniała.

– Jednak po śmierci Valentina uświadomiłam sobie, że w mej psychice snuła się smuga cienia. Bombardowanie obcymi niemieckimi wyrazami przywoływało w mej pamięci znane z filmów straszliwe obrazy wojny z nienawiścią wykrzykiwaną na całe gardło przez gestapowców. Odnosiłam wrażenie, że zabijają w dalszym ciągu słowami brzmiącymi jak serie z karabinów maszynowych, w których tkwiły ukryte nazistowskie dusze... Czytałam na głos Goethego i Schillera, słuchałam Bacha, Mozarta, Beethovena, by zagłuszyć te wrzaski, lecz ich głos był tak subtelny... Zdawało mi się, że wściekły duch Hitlera, duch monstrualnej nienawiści i krwawej żądzy władzy zabija w dalszym ciągu nie tylko Żydów i Słowian, lecz również tamtych wspaniałych, a także współczesnych Niemców, którym obcy był wszelki gwałt... To on... zabił Valentina... Odczuwałam ich cierpienia zagłuszane przez nich w tak doskonały sposób, że... odnosiłam wrażenie, że... ich serca stają się coraz cichsze, coraz mniej słyszalne... Lecz moje polskie serce biło coraz mocniej...

Nie zastanawiając się nad tym, że jej słowa mogą ranić Thomasa, bo przecież Austriacy też mieli za sobą nazistowską przeszłość, zapamiętale snuła dalej swą opowieść:

– Kiedyś przykuła mą uwagę młoda Azjatka rozmawiająca z jakąś Niemką. Jej wymowa była... bezbłędna. Ten język zupełnie nie pasował do jej skośnych oczu... Odniosłam wrażenie, że nie ma już ona swej azjatyckiej duszy. Patrzyłam na nią jak na kogoś... po transplantacji mózgu. Przeraziłam się, że ja również straciłam swą tożsamość. Polskie słowa ulatywały z mej głowy jak motyle. Z żalem żegnałam się z nimi w przekonaniu, że nigdy już nie powrócą... Oddaliłam się od rodziców, od Polski... I wtedy zaczęłam pisać po polsku, najpierw wiersze, a nieco później napisałam pierwszą powieść...

Przerwała nagle, gdyż Werner wypuścił jej dłoń z uścisku i słuchał w milczeniu z dziwnym wyrazem twarzy. Zmitygowała się. Stwierdzenie, że w jego ojczystym języku kryją się faszystowskie dusze musiało mu sprawić przykrość.

– Ale przecież w Niemcach... w Niemczech przeżyłaś najpiękniejszy okres życia, lata studiów, pierwszą miłość, wspaniałe małżeństwo – bąknął nieśmiało.

– O tak – przytaknęła gorliwie – kocham Heidelberg. Tylko... widzisz. To nie jest niemieckie miasto. Architekturę ma włoską, ludność w większości chyba cudzoziemską... W każdym bądź razie na uczelni stykaliśmy się głównie z cudzoziemskimi studentami i profesorami. To międzynarodowy uniwersytet. Zresztą... powiem ci, że niechęcią do Niemców zaraził mnie w gruncie rzeczy Valetin. Dla niego wszystko, co najgorsze było tipisch deutsch... On miał za złe nawet swoim rodzicom, że są tacy tipisch deutsch. Mam tam wielu przyjaciół, ale... dla mnie nie są oni Niemcami. Są Europejczykami. W każdym calu. W pełnym tego słowa znaczeniu. Chociaż... jest to również ulubione miasto Amerykanów.

– No dobrze – zgodził się Thomas. – Tak samo międzynarodowym miastem jest Wiedeń. I my również nie lubimy Niemców. Ale... masz jakiś uraz do języka...

– O nie! – przerwała mu gwałtowanie, by złagodzić przykrość, którą mu nieopatrznie sprawiła. – Kocham ten język. – Skłamała, by mu zrobić przyjemność. – Ten uraz był taki przejściowy po śmierci Valentina. Wtedy nienawidziłam wszystkiego, co niemieckie, a więc i język. Ale to przeszło.

– Spadł mi kamień z serca – ucieszył się. – A co z tym drugim małżeństwem? – Zainteresował się.

– To niezwykle ciekawa historia – podjęła zwierzenia.

Wspaniale czuła się w jego towarzystwie. Odbierała go jak kogoś bliskiego, jak serdecznego przyjaciela.

– I też smutna... W tym czasie w Polsce nastąpiły doniosłe przemiany, wobec czego moi rodzice zdecydowali się na powrót do ojczyzny. Dałam się namówić, by wrócić razem z nimi. Tym bardziej, że ojciec znalazł pracę w Krakowie, w szkole, której dyrektorem został jego przyjaciel z „Solidarności”. Pamiętałam to miasto ze szkolnych wycieczek. W mych wspomnieniach stanowił najpiękniejsze w świecie miasto. Zarówno moi rodzice, jak i ja urodziliśmy się w Katowicach, ale dziadkowie pochodzili z kresów, ze Stanisławowa. Ojciec studiował w Krakowie, a obaj dziadkowie – wyobraź sobie – w Wiedniu. Miasta te przewijały się w rodzinnych opowieściach... Musiałam wiecznie grać im na fortepianie walce Straussa. Później, kiedy zwiedzaliśmy z Valentinem Wiedeń, odniosłam wrażenie, że jest to taki większy, wspanialszy Kraków.

– Widzisz – wtrącił Thomas – od razu wiedziałem, że wspaniale czułabyś się w Wiedniu.

– Najpierw zaprzyjaźniłam się z siostrą mego byłego męża, którą poznałeś w kawiarni – kontynuowała swą opowieść. – A było to tak: moja matka była religijną osobą. Zaciągnęła mnie kiedyś, niemal na siłę, na spotkanie grupy modlitewnej u Dominikanów w nadziei, że przybliży mi Kościół, do którego w Niemczech przestałam chodzić. I tam poznałam Lucynę. Przypadłyśmy sobie do gustu, mimo że ona była... fanatycznie religijna. Wyobraź sobie, że co dzień o świcie przed wyjściem do pracy uczestniczyła we mszy świętej... Często zapraszała mnie do siebie. Mieszkała z rodzicami i bratem w starej kamienicy przy Karmelickiej. I tak poznałam Rafała, który w odróżnieniu od siostry w ogóle nie chodził do kościoła, co mi bardziej odpowiadało, jako że sama wchodziłam do pięknych krakowskich kościołów jedynie wówczas, gdy były puste. Zaczęłam się z nim spotykać, zaniedbując Lucynę, o co zresztą nie miała do mnie żalu...

Przerwała na chwilę, gdyż Thomas znów ujął jej dłoń, ściskając ją delikatnie.

– Wzięliśmy oczywiście kościelny ślub, bo obu naszym rodzinom na tym zależało... Żyliśmy zgodnie. Kochałam go. Może nie tak, jak Valentina. Ale... naprawdę się kochaliśmy. Nasze rodziny się zaprzyjaźniły. Nic nie wskazywało na to, że nasze małżeństwo się rozleci...

Lidia umilkła i zamyśliła się, a Thomas wpatrywał się w nią jak urzeczony. Chłonął wzrokiem każdy szczegół jej fascynującej twarzy.

– „Jaka ona piękna i subtelna” – myślał. – „Ta głębia smutnych oczu. Te cudownie skrojone usta... Jej melodyjny głos brzmi jak muzyka... I taka czysta. Wyszła za mąż za swego pierwszego chłopaka. Niewiarygodne. Chyba miała w życiu tylko tych dwu kochanków – mężów. Pewien jestem, że była im wierna”.

Pożądał jej coraz bardziej. Jej cudownego, pachnącego ciała, jędrnego i pełnego. Jej czystej, złamanej duszy. Chciał ją pocieszyć, uszczęśliwić.

– „Ona musi być moją, jedyną, już na zawsze” – entuzjazmował się.

Milczał, czekał na dalszy ciąg jej opowieści.

Kobieta ciężko westchnęła. Chciała mu wszystko opowiedzieć, wyżalić się. Nikomu dotąd nie zwierzała się tak szczerze. Czuła, że on jej współczuje, że ją rozumie. Miał takie dobre, serdeczne spojrzenie. Taką ciepłą dłoń...

– „I chyba gorące serce, które nigdy dotąd, mimo wielu przygód, nie spotkało bratniej duszy” – myślała z rozrzewnieniem. – „Boże, jaki on piękny!” – Rozpływała się w zachwycie. – „Nigdy dotąd nie spotkałam takiego mężczyzny”.

Znowu westchnęła, a on mocniej uścisnął jej dłoń.

– Gdy jego rodzice zaprosili moich na święta wielkanocne – powróciła do wspomnień – ojciec powiedział mi po powrocie do domu, że to są Żydzi. „Tak?” – zdziwiłam się – „przecież powiedzieliby mi o tym.” „O nie” – zaprzeczył – „tacy przechrzczeni mają wiecznie poczucie zagrożenia i ukrywają swe pochodzenie... Zresztą, co nas to obchodzi”. – Wzruszył ramionami. – „Najważniejsze, że są sympatyczni. Lubię ich”. Przeszłam nad tym do porządku dziennego, ale po pewnym czasie przypomniałam sobie o tym i spytałam o to Rafała. Zareagował oburzeniem, jakbym go oskarżyła o zbrodnię: – „No wiesz, jak możesz nas posądzać o coś takiego”. – Stwierdziłam ze zdziwieniem, że jest chyba antysemitą. Okazało się, że zaczął indagować o to swych rodziców, którzy w końcu wyznali mu, że to prawda, tłumacząc się, że na wiarę katolicką przeszli ich przodkowie. Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, gdyby nie reakcja Rafała. Ten człowiek zupełnie oszalał... Nie chciałabym cię zanudzać całą tą długą opowieścią...

– To