8,54 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 10,00 zł
Wiersze ze zbioru "Zaułek upadłych aniołów" powstawały na przestrzeni lat 1968 – 1980. Obejmują zatem nie tylko słynny "Warszawski Marzec", ale i atmosferę panującą w Teatrze Nowym za dyrekcji Kazimierza Dejmka. Trzeba w tym miejscu dodać, że tytuły łacińskie nie pojawiły się przypadkiem, ale są powiązane z konkretnymi miejscami w Warszawie (na przykład napis na zegarze słonecznym w parku w Wilanowie, czy inskrypcja zdobiąca gmach warszawskiej Biblioteki Uniwersyteckiej). Tomik kończy wiersz będący zapowiedzią nadziei na lepsze czasy, niż ten najtrudniejszy okres w życiu autorki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 23
Anna Kiesewetter
Zaułek upadłych aniołów
Powstały w latach 1968 – 2005
© Copyright by
Anna Kiesewetter & e-bookowo
Grafika na okładce: Marek Łukaszewicz
Projekt okładki:
Marek Łukaszewicz
ISBN 978-83-7859-583-0
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie
Usiedli starcy w ogrodzie
i patrzą na zachodzące słońce.
Brody im mierzwi wiatr.
To było tak...
Rok czterdziesty, trzydziesty dziewiąty...
Słońce zachodzi.
Usiedli starcy na ławie,
kamienie im chłodzą palce u stóp,
a gdzieś z daleka zbliża się noc
i dzień
wielkimi chłopskimi krokami.
Usiedli starcy na ławie
i śpią.
Tam, gdzie się znajdę, nie odszukam ciszy.
A oni idą przede mną w milczeniu.
Tam, gdzie się znajdę, nie odszukam czasu.
Dlaczego tak równo pochylone głowy
nie zwrócą twarzy właśnie w moją stronę?
Jak mogę patrzeć, kiedy nikt nie widzi?
Jak mogę odejść?
Za mną nikt nie idzie.
Rysujesz linie ciepłych snów na ścianach,
nie rozrzucony myślą, która gra na cytrze.
Ukazuje ci przedświt swe białe kolana,
a ty je gładzisz, Bacchu, brody połysk
migocze w strefie cienia wśród zburzonych kolumn.
Małe Pany strwożone biegną do ołtarza,
by Zeusowi sypać mirt i świeży orzech
prosto w ogień ofiarny.
Strzelają łupiny,
a ty się śmiejesz, Bacchu, sącząc beczkę wina.
I nic cię nie obchodzą zgubione ruiny.
I nic cię nie obchodzi wiosny laur nma skroni.
Świat pijany cię bawi.
Sypie złotym pudrem
tłum nimf tańczących w koło
na twej łysej głowie.
I bez żalu bądź, bez żalu,
łzy to drobny deszcz gradowy w dzień pochmurny,
ty nie możesz chmurom wstępu dać do raju,
któż by wtedy trzymał jabłko w smukłej dłoni.
Ty się musisz śmiać, czarować śmiechem
i bez żalu bądź, bez żalu nawet we śnie,
rozchyliwszy usta wab spóźnionych,
zawsze piekna, choć ci już zwiastują wyrok,
tańcz na stosie jeszcze wśród płomienia.
Rysując wstęgę pod wiatrem
nie widzimy jej migotania.
Nie widzimy drgań jej przegubów
na błękitnych falach powietrza.
Nam niebo nie spadnie na głowę.
Gdzieś ucieka, gdzieś się uchyla...
Strachem jest każda chwila,
kiedy już nie umiesz i nie wiesz.
Chcesz gonić chmury po niebie,
ale zranisz sobie stopy o skały,
będą krwawiły na doliny białe
od śniegu i w śniegu całe zanurzone.
Na okna kładzie martwe dłonie
i wpija palce w białe szyby
odgłos dalekiej stąd muzyki,
a tak nam bliskiej jak westchnienie,
że jest o krok od naszych oczu,
że jest o krok od naszych cieni.
Ich miejsce zmienia oczu granie
na ciemnych płytach fortepianu,
w żałobne bębnią więc klawisze.
I tak daleka stąd muzyka
nagle na krok
spiętrza się,
uskoczy,
walcem pijanym takt pomyli,
przysiądzie chyłkiem nad strunami
rozstrojonego fortepianu
i będzie trwać.
Ten muzyk z prawej zamknął oczy,
powieki ciążą nad rzęsami,
smak jakiś w ustach zbiera, tętni,
zmienia się kręgiem w światłocienie,
ssie duszę smutkiem i zamiera.
I coś się wiąże w jednym kole,
raz się zaśmieje, raz zaboli