Zaśpiewaj mi Elvisa - Michał Majewski - ebook

Zaśpiewaj mi Elvisa ebook

Michał Majewski

0,0

Opis


Zaśpiewaj mi Elvisa” Michała Majewskiego to powieść obyczajowa.

Jeśli chcesz doznać, jak smakuje prawdziwa Ameryka, poczuć w sobie luz i pozytywne wibracje, wejdź w tę prozę, stylizowaną na Bukowskiego i Chandlera – zachęca autor. Dzięki obcowaniu z tą literaturą, można szybko zapomnieć o wszelkich troskach i zmartwieniach, bowiem traktuje ona o przeróżnych meandrach ludzkich losów, ukazuje jak to jest być panem świata lub wręcz odwrotnie, szukać świata na zewnątrz i w sobie. To tu przejawia się plejada podejrzanych osobników, kobiet lekkich obyczajów i innych indywiduów, mogących przyprawić o szybsze bicie serca. Mamy tu zatem groteski, ale też i makabreski, historie z dreszczykiem oraz obyczajowe. Opowiadania łączy jeden wspólny mianownik, jest nim próba dotarcia do duszy. Do tego, co w nas drzemie, co czyni z nas tymi, jakimi jesteśmy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2017

Michał Majewski „Zaśpiewaj mi Elvisa”

Copyright © by Michał Majewski, 2017

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki: Robert Rumak

Zdjęcie okładki: © Fotolia - jelliclecat

Korekta: Autor zrezygnował z profesjonalnej korekty wydawnictwa

Skład: Agnieszka Marzol

ISBN: 978-83-8119-045-9

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

CHARLIE BAMBINO

– Elvis właśnie przyleciał z Chicago.

– No i co?

– Nadal bolą go ramiona.

Charlie Bambino właśnie dłubał w nosie, kiedy zadzwonił telefon.

Czasami jego dźwięk doprowadzał go do wściekłości.

Ludzie nie mieli szacunku dla jego potrzeby intymności, ponieważ zazwyczaj przedkładali swoje małe, ważne sprawy, które musiały być załatwione tu i teraz, jakby od tego miały zależeć losy świata.

Zwlókł się z łóżka dość niechętnie, głośno puścił bąka, poprawił za ciasne majtki, które wrzynały mu się w odbyt, podrapał się po świeżo ogolonych szczękach, po czym w geście zdenerwowania złapał za słuchawkę.

– Tak.

– To ja, Paloma.

– Co tym razem?

– Może pójdziemy razem na pizzę? 

– Kiedy?

– A choćby zaraz.

– Odpada.

– Czemu?

– Zaraz idę do Jimmy’ego Belafonte.

– Po co? 

– Po garść wiadomości.

– To krętacz.

– No nie wiem.

– Ale ma taką opinię.

– Odpalam mu dolę za prawdziwe newsy. Nie wciśnie mi gówna. Nie tym razem.

– Wierzysz w to?

– Jak dotąd mnie nie zawiódł.

– Zawsze może być ten pierwszy raz. 

– Jeśli będzie, przypomnę mu sprawę jego matki.

– A o co poszło?

– Handlowała koksem, zanim znaleźli jej kochanka w garażu. Nie był debiutantem. Miała spore wnęki, w których ich peklowała. 

– Ciekawe.

– Zaliczyła czapę. On też był w to wmieszany, ale go wybroniłem moim poręczeniem. To ma moc, nadal. Ludzie wiedzą, że nie rzucam słów na wiatr. Jakoś się wykaraskał, choć widać było na kilometr, że był dobrym synusiem. Działali razem.

– I co teraz mu to przypomnisz?

– Jak coś skręci i zapoda lipę.

– Aha.

– Potrzeba mi zastrzyku informacji, czujesz? Muszę wyczesać temat.

– Jasne.

– Bez tego nie drgnę.

– Czyli pat?

– Coś w tym stylu.

– U ciebie?

– Jestem tylko zwykłym łapsem, mała, dobre przebiegi mieszają się z przesranymi. Takie czasy, pewnym można być tylko tego, że nic nie jest pewne.

– E tam, jak chcesz, potrafisz.

– Może. Jak powieje właściwy wiatr.

– To co z tą pizzą?

– Nici, nie dziś. Mam nabity łeb tą sprawą. Nawet mi się śni, budzę się i znów jestem w punkcie wyjścia.

– Ale pamiętasz naszą ostatnią noc?

– Pewnie.

– Chcesz to powtórzyć?

– Ale jakoś po niedzieli, mam naprawdę sporo na głowie.

– Co się odwlecze…

– Ano.

– W takim razie idź do Jimmy’ego i nie zapominaj o mnie, ok.?

– Nie ma sprawy, nie zapomnę.

– Ciao.

– Ciao.

Jimmy Belafonte był śmiesznym pokurczem o włoskich korzeniach. Miał krótkie nogi i dość długą pamięć, zwłaszcza do rzeczy złych, które mu wyrządzili bliźni. Odwdzięczał się w najmniej oczekiwanym momencie, zazwyczaj boleśnie i dotkliwie. Jednakże w stosunku do Charlie’ego musiał być inny – przez niego uniknął pierdla i grupki napalonych, niewyżytych Murzynów, którzy lubili nocne igraszki.

Był wystrojony w uśmiech od ucha do ucha i piękne słowa o wdzięczności aż po grób.

Strach sprawia, że ludzie potrafią korzystać z mózgów. Choć cieszył się opinią niepoprawnego biseksa, który myślał wiecznie sterczącym fiutem i bez końca był na specjalnej diecie, żeby nie spadła mu liczba plemników, mógł się do czegoś przydać, zwłaszcza w tak opresyjnej sytuacji. Chodziły słuchy, że płodzi dzieci za opłatą. Czasem każdy adres może okazać się wielkim bingo.

– Masz? – spytał Charlie. 

– Tak – odparł Jimmy. 

– Gadaj. Tylko nie chcę słyszeć, że widziałeś brodatą kobietę o czterech rękach.

– A więc Jose Dzięcioł jakoś niedawno dał dyla do Meksyku.

– Jak to dał dyla? Miałeś mieć wszystko pod kontrolą.

– Zmylił mnie, stary zgred.

– Sam jesteś zgred, że cię zmylił.

– Ci z granicy nie dali mi cynku. Wciąż chcą tylko forsy, a mało robią.

– I co dalej?

– Włochaty Ante pojechał parę dni temu do Chorwacji na własne wesele! Bezczelny! Ma zamiar tam pozostać.

– Nie kumam. Jak to? Miałeś go obserwować.

– Złapał nocny lot i tyle go widzieli. Ludzie mi powiedzieli potem.

– To nie koniec?

– Nie. Bernie „Rączka” Coccoline wrócił jak grzeczny synek na rodzinną Sycylię, gdzie ponoć czekała na niego nowo wybudowana willa. I jakaś laska, która ma urodzić mu wkrótce dziecko.

– To chore.

– Zgadza się.

– Ty mi się nie zgadzasz. Kiedyś ci pomogłem, pętaku, a teraz wciskasz mi lipę. Nie masz za grosz klasy. Gdzieś ty się w ogóle wychowywał, na śmietniku?

– Charlie, naprawdę nie miałem na to wpływu. Wiem, jak to wygląda z boku. Wszyscy dali nogę. To spadło nagle jak żaba z deszczem.

– Krzywo nawijasz. Lepiej podklep bajer, bo lecisz po bandzie, a moja cierpliwość jest cienka jak włos łonowy małolaty.

– Nie wiedziałem, że tak się powyrabia.

– Masz siano zamiast mózgu. Wiesz, gdzie byś dziś był, gdyby nie ja?

– Sorry, stary, ale chyba się już do tego nie nadaję.

– To ja ci zaraz powiem, do czego się nadajesz. Mogę zawsze zmienić zeznania w twojej sprawie, cwaniaczku. Odgrzać całą tamtą historię. Chcesz tego? Dać ci baty? Lubisz prawdziwą męską miłość? W więzieniu o nią nie trudno. Nie leć w ciula, bo dasz ciała.

– No co ty…

– To morda i masz robić to, co do tej pory. Tylko lepiej, bo cię udupię, kąsasz? 

– Tak.

– No. I jak mam teraz rozwiązać sprawę Sebastiana Demy?

– Trudne…

– To był naprawdę topowy tancerz rewiowy. Miał milion dolarów w nogach. Nie musiał umierać. Wiesz, jak czuła się jego rodzina?

– Domyślam się.

– Kiedy dostawali co parę dni w paczkach kawałki jego ciała. A to palec, a to ucho, a to nos.

– Kurde, ale się powyrabiało…

– Tak było. A zapłacili okup i został on odebrany!

– To się w głowie nie mieści. Kompletnie posrane.

– Właśnie. Sprawcy dostali pieniądze, a pomimo to go poćwiartowali. Ponoć nie miał nigdy żadnych wrogów, żadnych zatargów, żadnych problemów z ludźmi. Był lubiany i podziwiany. Był artystą niepospolitym. Charyzmatycznym. Miał rzadko spotykany talent.

Szaleli za nim wszyscy. Więc gdzie jest pies pogrzebany? Komu się naraził i czym? Tacy ludzie jak on zazwyczaj dożywają bez problemu dziewięćdziesiątki i umierają spokojnie podczas snu. Podobno na święta rodzina dostała jego kciuk z kolorową wstążką z napisem „Wesołych Świąt”. Na Nowy Rok nadeszło ucho z życzeniami noworocznymi. Nie wiem, kim może być podobna porąbana gadzina, która po zainkasowaniu szmalu zabija gościa i wysyła jego kawałki pocztą. Ja tego nie łapię. To mnie przerasta. A wiele w życiu już widziałem i myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy. Jednak życie to ostra jazda na karuzeli.

– To naprawdę brudna sprawa. Rzadko słyszy się o takich. Ludziom ostatnio odpierdala.

– I ta bezwzględność. Okrucieństwo. To mnie zastanawia najbardziej. Komu aż tak bardzo zależało? Przecież, na logikę, mógł wziąć kasę i puścić go wolno. To najgorsza sprawa, jaką w życiu prowadziłem. Na razie nie mam żadnych konkretnych tropów. Impas. Lecę w ciemno. Kompletna lipa. A rodzina mi wierzy. W końcu sam w siebie wierzę.

– W końcu coś drgnie, Charlie.

– Mam nadzieję, bo ciągnę resztką sił.

– A policja?

– Są w kropce, jak ja.

– To przykre.

– Ta sprawa cuchnie. Tyle ci powiem. Cuchnie na milę. I nie o kasę tu poszło, a o coś grubszego.

– Chyba.

– Ten Dema ostro musiał zajść komuś za skórę, nielicho nawywijać. Wzbudzić ludzką nienawiść też trzeba umieć. Tyle że w jego przypadku to mało prawdopodobne – był ponoć chodzącym ideałem, jak już wcześniej mówiłem. To nie tworzy spójnej układanki. Za mało tu logiki, za dużo emocji. Tak, emocji. Kogoś poniosły. Niewąsko. Ktoś zatracił władzę nad mózgiem. 

– Też tak myślę. Takie tło by tu pasowało jak ulał. Kogoś to ostro rajcowało. Kogoś zdrowo rąbniętego. Może to psychol?

– Kto wie.

– To jakiś dekiel. Tak mi się coś widzi.

– Biorę to pod uwagę. I co z tego? Nadal drepczę w miejscu. To mnie zżera.

– Czyli ciała nigdy nie odnaleziono?

– Nie. Jego kawałki wysyłane są pocztą. Muszą być wcześniej solidnie mrożone, bo jakoś nie ulegają rozkładowi.

– Chore klimaty. 

– Wysyłane są z miejsc dość bliskich miejscu zamieszkania rodziny Demy, dlatego są wciąż świeże. Ktoś tu nieźle główkuje.

– Chyba tak. I komuś zależy na ciągłym pognębianiu jego bliskich. Przecież on już nie żyje. Po co wysyłać jakieś uszy czy palce? To ma wywołać jakiś efekt, tak sądzę.

– Myślę, że masz rację – chodzi im o efekt psychologiczny. To wyjątkowe kanalie, skurwiele, jakich mało. Mają kupę radochy, robiąc to. I może nie być w tym żadnej metody.

– Jak dawno temu go zabili?

– Będzie trzy miesiące.

– I ciągle coś podsyłają?

– Tak.

– Pewnie nie zamierzają przestać.

– Pewnie tak właśnie jest.

– Szkoda, że nie mogłem ci pomóc.

– Ci trzej kolesie, których miałeś mieć na oku, a którzy dali dyla, jako jedni z ostatnich widzieli Demę żywego. Wiem to na bank. Grali z nim często w pokera. Byli w dobrych układach. Może nie aż tak dobrych, by zwać je przyjacielskimi, ale dość bliskich. Bywali u niego w domu. Jadali z nim obiady, pili wino, rozmawiali. Rodzina to potwierdziła. Byli mile widziani i dziwne, że tak nagle wszystkich ich wymiotło. Może to czysty przypadek, a może nie. 

– Dziwne to…

– Ano dziwne, bo nagle jak jeden mąż zapadli się pod ziemię.

– Coś mi się widzi…

– Mnie też, że to też śmierdzi, i to bardzo. Cała ta sprawa jest bardzo gruba, nie w kij pierdział. Marzy mi się, żeby zrobić tu totalną rozklepiochę.

– Przydałoby się. Ale nie wiadomo, gdzie szukać wroga.

Charlie akurat pił tanią whisky, zakąszając pikantnymi skrzydełkami calzone, które zamówił w pizzerii u Szeleszczącego Stana, kiedy zadzwonił telefon. Kiedy mężczyzna pije w spokoju whisky, nie powinno być żadnych telefonów. Ale nie każdy jest jasnowidzem, właściwie prawie nikt nim nie jest. Ludzie na ogół nie grzeszą domyślnością. Nie miał specjalnie ochoty na rozmowę, ale zwlókł się z tapczanu, głośno beknął, wydłubał spomiędzy zębów kawałek kurczaka, który połknął od niechcenia, po czym leniwie podniósł słuchawkę.

Po chwili odezwał się znajomy głos:

– Charlie?

– Tak.

– Tu Sophia.

– Cześć, Sophia, co u ciebie?

– Co tak chłodno?

– Jak to chłodno? Chyba trochę mnie już znasz.

– Zawsze jesteś taki… męski!

– Jestem po prostu sobą.

– Ale co tam, grunt, że jest nam ze sobą dobrze, bo chyba tak jest, co?

– Jest nam dobrze.

– Miło to słyszeć. Tęsknisz za moim biustem?

– Jasne.

– Ja też za tym… no wiesz… tego, no, prawda, właśnie…

– Ładnie to ujęłaś.

– Jesteś słodki.

– Kiedyś robiłem przy takiej jednej sprawie. Gość zamurowywał kochanki w ścianie. Pewnego dnia zabrakło mu miejsca. A kochanki miał dalej. Więc wpadł na wspaniały pomysł i zaczął je rozpuszczać w kwasie, to było bardziej poręczne. I wylewał to do ogródka, pod płot. Któregoś dnia sąsiad się zakradł i podpatrzył. Ale udowodniono mu tylko te trupy w ścianie.

– Po co mi o tym opowiadasz?

– Bo właśnie prowadzę sprawę, której nie sposób popchnąć naprzód. Jest jak tona ołowiu. Jak te kochanki rozpuszczone w kwasie.

– Aha.

– Mój kapuś się nie spisał, więc póki co kaplica.

– Ale masz mnie!

– Tak, mam ciebie, ale to nie zmienia mojej sytuacji. Rodzina zmarłego mi ufa, a ja stoję w miejscu i jestem zwykłym, małym łapsem bez dokonań. To przykre. To jak ślizganie się na gównie w grudniowy poranek, gdzieś w Alabamie, na tyłach starej apteki.

– Może do ciebie przyjadę i trochę pobaraszkujemy?

– Nie dziś.

– Czemu?

– Mam spotkanie.

– Z kim?

– Z Szybkim Lopezem. To on zorganizował w 1959 ten sławetny bieg Richie’emu „Parówie” Brunette z Monroe do Summer Place. Gość biegł nago w nowych, czerwonych trampkach z butelką whisky w ręku całe piętnaście kilosów, nielicho z niej pociągając. Nawet odlewał się w biegu. To było wydarzenie. Amerykańska wolność. Babki wyły z zachwytu, jakby je pukała zgraja ognistych diabłów. 

– Nie znam.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok