Zamieszkać z szefem - Wendy Warren - ebook

Zamieszkać z szefem ebook

Wendy Warren

3,8

Opis

Nina otrzymuje niezwykłą ofertę zawodową. David, szef firmy, w której do niedawna pracowała i z której została zwolniona w związku z programem oszczędnościowym, chce ją zatrudnić prywatnie. Potrzebuje osoby, która pilnowałaby jego terminarza, organizowała spotkania biznesowe i przyjęcia z udziałem partnerów w interesach. Nina samotnie wychowuje dwójkę dzieci i nie ma wyboru. Jest jednak pewien problem. David proponuje, by wraz z dziećmi zajęła część jego rozległego apartamentu…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 244

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (106 ocen)
32
35
26
13
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Wendy Warren

Zamieszkać z szefem

Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Harlequin.Każda chwila może być niezwykła.

Czekamy na listy Nasz adres:

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21

Tytuł oryginału: The Boss And Miss Baxter Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2006 Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska Opracowanie redakcyjne: Jolanta Kozłowska Korekta: Ewa Długosz-Jurkowska

© 2006 by Harlequin Books S.A.,

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Orchidea są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-2877-8

Indeks 378577

ORCHIDEA – 133

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Rozdział 1

– Nie mów nikomu, że to zrobiłam.

– Przysięgam, że to zostanie między nami.

Nina Baxter uśmiechnęła się z wdzięcznością do przyjaciółki i byłej współpracownicy. Wbiła dłonie w kieszenie dżinsów i patrzyła, jak Carolyn Ahearn otwiera swoim kluczem solidne drzwi, które oddzielały Hanson Media od reszty świata.

Poczuła ucisk w żołądku, kiedy Carolyn je uchyliła. W ciągu ostatnich trzynastu lat wielokrotnie przekraczała ten próg, nawet o tym nie myśląc. Nigdy jednak nie była tu w niedzielę, jak dzisiaj. Nigdy też nie czuła się tak fatalnie, nawet wówczas, gdy była w ciąży i miała poranne mdłości.

– Skoczę jeszcze do Noaha po bułkę i kawę z mlekiem – powiedziała Carolyn, wkładając klucz do kieszeni spodni. To nie potrwa dłużej niż kwadrans. Tyle ci wystarczy?

Nina kiwnęła głową.

– Zaczekam tu na ciebie. – Ścisnęła dłoń przyjaciółki. -Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna. I przepraszam, że cię fatygowałam w czasie weekendu. Po prostu musiałam…

– Tak, wiem. – Carolyn odwzajemniła uścisk. – Równie dobrze to ja mogłam cię o to prosić. To czysty przypadek, że zwolnili właśnie ciebie.

Nina uśmiechnęła się smutno.

– Jeszcze raz dzięki.

O tym, że została zwolniona, dowiedziała się w piątek. Poinformowano ją też, że może zabrać swoje rzeczy w poniedziałek. Chciała jednak odejść z klasą, a nie przemykać się objuczona do windy, nie mogąc nawet wytrzeć łez.

Nawet teraz starała się nie płakać. Nie chciała przyznać sama przed sobą, jak podle się czuje.

– Dobra, leć coś zjeść – powiedziała do przyjaciółki. -I weź dużą kawę.

– Jasne – mruknęła Carolyn i ruszyła w stronę windy, którą przed chwilą wjechały na piętro. – Łatwo ci mówić, bo kiedy jesteś w stresie, to nie jesz. Ja muszę uważać – rzuciła jeszcze przez ramię.

Carolyn poszła wyłożonym dywanem korytarzem, a Nina zamknęła drzwi. Przeszła, jak jej się wydawało z godnością, obok recepcji, nad którą widniało logo firmy – wielka litera H wpisana w koło i minęła ustawione w półkole biurka. Pracowały przy nich sekretarki.

Firma Hanson Media była drugim domem Niny, od kiedy tu przyszła, mając dziewiętnaście lat. Była tuż po ślubie i w ciąży z pierwszym dzieckiem. Praca wymagała umiejętności biurowych, których wówczas nie miała, oraz oficjalnego stroju, na który nie bardzo mogła sobie pozwolić. Aż dziw, że nie uciekła wtedy na widok bogatego wnętrza i pracowników, przy których wyglądała jak uczennica. Była wtedy cudownie niewinna i naiwna. Jednak bardzo potrzebowała tej pracy i musiała ukryć swoje obawy.

Doszła do biurka, które należało do niej, od kiedy awansowano ją z pomocy biurowej na sekretarkę. Dotknęła pieszczotliwie dłonią ergonomicznego krzesła. Siedziała na nim od poniedziałku do piątku i niezależnie od tego, co działo się w jej osobistym życiu, starała się dobrze wykonywać swoją pracę. Była dumna z tego, że ona, samotna matka, potrafi zapewnić utrzymanie sobie i dzieciom.

A teraz wszystko się skończyło z powodu redukcji w firmie. Zniknęło poczucie bezpieczeństwa, na które tyle lat pracowała.

Niepokój wprost ją paraliżował. Walczyła z ogarniającymi ją mdłościami. Chcąc trochę ochłonąć, zdjęła płaszcz i fioletowy kapelusz i usiadła za biurkiem. Starała się skoncentrować na tym, co ma do zrobienia.

Otworzyła wielką torbę i zaczęła do niej wkładać swoje rzeczy: oprawione w ramki zdjęcia dzieci, ulubione pióra, lawendowy notatnik w kształcie hipopotama… Robiła to mechanicznie, aż dotarła do złotego kubka z plastiku, który dostała od córki w dniu, w którym pracownicy mogli przyprowadzić swoje dzieci do pracy. Widniał na nim napis: „Najlepsza sekretarka na świecie”.

Kiedy Isabella patrzyła z otwartymi ustami na pulpit, z którego stopniowo ubywało dokumentów, i palce matki w oszałamiającym tempie przebiegające klawiaturę, Nina poczuła się tak dumna, jakby stanęła na najwyższym stopniu olimpijskiego podium.

Zadrżała. Wepchnęła kubek głęboko do torby i wróciła do pakowania, ale wciąż była roztrzęsiona. Poczuła też nagły gniew, który narastał i narastał.

Przecież to nie jej wina, że firma ma kłopoty, ani też nikogo z tych, których zwolniono. Problemy zaczęły się na górze, ale czy któryś z szefów w ogóle o tym pomyślał? Jak zwykle karę za błędy wielkich musieli ponosić malutcy.

A co zrobiła ona sama, kiedy w piątek dowiedziała się, że została zwolniona? Oczywiście powiedziała swojej bezpośredniej szefowej, która wyglądała na bardzo zestresowaną, żeby się nie przejmowała. A potem jeszcze przyniosła jej aspirynę i szklankę wody!

Była przecież taką sumienną i oddaną pracownicą.

– I taką ofermą – dodała głośno i zacisnęła pięści.

Czy ktoś w firmie przejmuje się tym, że ją boli głowa od wielogodzinnego przeglądania ogłoszeń? Czy ktoś pomyślał o tym, co zrobi bez pracy, z dwójką dzieci? Nie, oczywiście, że nie!

I chociaż wiedziała, że nie powinna tego robić, chwyciła pierwszą rzecz, która wpadła jej w rękę – plastikowy pojemnik ze spinaczami i rzuciła nim w solidne dębowe drzwi biura Davida Hansona.

Tak, on jest prawdziwą grubą rybą. To jego rodzina prowadzi Hanson Media. Ciekawe, czy przejmą się choć trochę losem zwolnionych pracowników i uronią nad nimi choć jedną łzę, zajadając szparagi podczas rodzinnego obiadu.

Pojemnik uderzył głośno w drzwi, ale Nina nie czuła się w pełni usatysfakcjonowana. Wzięła więc „Podręcznik dobrej sekretarki” Strunka i White'a i też nim cisnęła. Jednak dopiero kiedy potraktowała w ten sam sposób ciężki słownik, poczuła się wreszcie tak, jakby wykrzyczała wszystko, co leżało jej na wątrobie.

Tak, teraz jest zdecydowanie lepiej.

– Co tu się…?

David Hanson uniósł głowę znad papierów i spojrzał na drzwi swojego biura. Najpierw wydawało mu się, że ktoś puka, choć przecież była niedziela, ale po chwili zorientował się, że te odgłosy to uderzenia.

Ktoś był w pokoju sekretarek i rzucał czymś w jego drzwi!

David wstał, nie zastanawiając się długo. Nie pomyślał też o tym, że mógłby wezwać ochroniarzy. Po prostu podszedł do drzwi. Odczekał chwilę, a kiedy atak na jego drzwi ustał, otworzył je gwałtownym ruchem.

I omal nie dostał w głowę metalowym kubkiem! Zdołał się uchylić w ostatnim momencie.

– Do licha! – jęknął, ale zaraz się wyprostował. Szczupła kobieta z burzą jasnych włosów znowu się czymś zamachnęła. – Dosyć! – Uniósł ostrzegawczo dłoń. – Co tu się dzieje?!

Blondynkę dosłownie zamurowało. Ramię samo jej opadło, a ona siedziała nieruchomo, wpatrzona w niego wielkimi oczami.

David rozejrzał się i stwierdził, że jest sama. To dobrze, na pewno sobie z nią poradzi. Zauważył jednak, że jest silna, bo od drzwi dzieliło ją ładnych parę metrów, a ciosy na pewno nie były słabe. Dopiero po chwili dostrzegł też, że potrzebuje chusteczki.

Miała oczy pełne łez i mokre policzki. Jej nos był czer-wony, policzki też gwałtownie pociemniały. Zrobiło mu się jej żal, ale po chwili przypomniał sobie, że przecież niszczyła mienie jego firmy. Powinien jednak wezwać strażników. I tak ma mnóstwo problemów i nie ma ochoty zajmować się jakąś wariatką. Przekroczył próg biura i zmrużył oczy. Kobieta wydała mu się nagle znajoma…

– Pani Baxter?

Blondynka zamrugała parę razy, a potem spróbowała przywołać na twarz coś w rodzaju uśmiechu.

– Tak.

Do licha, więc to jednak ona! Początkowo nie poznał jej z powodu tych włosów, a także ubrania, które w żadnym wypadku nie nadawało się do biura. Ta pani Baxter, którą widywał na co dzień, zawsze nosiła bluzki i spódnice albo kostiumy, a włosy. No tak, musiała je jakoś upinać. Może w kok czy coś takiego.

David zmarszczył brwi.

– Co pani robi? – spytał. Chciał dodać: „tutaj”, ale bez tego pytanie wydawało mu się bardziej odpowiednie, zważywszy na okoliczności.

Musiał przyznać, że przynajmniej próbowała zapanować nad sytuacją. Odstawiła na biurko doniczkę i odparła:

– Sprzątam.

Spojrzał na podłogę. Przed drzwiami leżało pełno kolorowych spinaczy, a także plastikowy pojemnik, dwie grube książki, a nieco dalej, już w jego biurze, metalowy kubek.

– Sprząta pani?

– Tak, proszę pana. swoje biurko.

Po trzech miesiącach niespodziewanych trudności i problemów powinien już się przyzwyczaić do tego, że w każdej chwili może się wydarzyć coś okropnego. Wciąż jednak nie chciało mu się pomieścić w głowie, że ta zawsze grzeczna i dobrze ułożona osoba jest wariatką.

A potem zrozumiał.

O, do licha!

Skąd miał wiedzieć, że właśnie Nina Baxter padła ofiarą niesumienności jego niedawno zmarłego brata?

David potarł czoło. Ból głowy, z którym walczył od rana, gwałtownie się nasilał. Niestety, nawet w niedzielę nie mógł uniknąć tego chaosu, który wkradł się ostatnio w jego życie.

Kiedy David Hanson zasłonił twarz dłonią, Nina pomyślała o referencjach, na które liczyła, i doszła do wniosku, że teraz może najwyżej marzyć o pracy w McDonald's.

Dobry Boże, co ją napadło? Przez chwilę patrzyła na małego kaktusa, którego dostała od babci. Przecież nigdy nie była brutalna, a przed chwilą o mało nie rozbiła tej doniczki na głowie szefa. A co by się stało, gdyby nią rzuciła? Wszystko możliwe. Mogłaby go nawet zabić, a przynajmniej skaleczyć.

– Mogłam pana zabić! – jęknęła, kiedy to sobie nagle uświadomiła.

Chyba niepotrzebnie to powiedziała. David Hanson nie patrzył na nią tak gniewnie jak na początku, ale na jego twarzy malowała się nieufność.

Bardzo żałowała, że nie odejdzie z firmy z klasą, tak jak planowała. Cóż, może nawet David Hanson uzna ją za wariatkę. A jeśli się dowie, jak tutaj weszła, biedna Carolyn może wylecieć z pracy razem z nią!

– Naprawdę, bardzo przepraszam – dodała, idąc w stronę drzwi.

Im bliżej była Hansona, tym bardziej szumiało jej w uszach. Nigdy nie czuła się swobodnie w jego towarzystwie, chociaż pracował tu od dwunastu lat. Prawdę mówiąc, starała się go unikać. Zawsze zachowywał się bardzo oficjalnie i chociaż był uprzejmy, trzymał pracowników na dystans.

Poza tym był od niej wyższy, co najmniej o dwadzieścia centymetrów, a ona tego nie lubiła. Miała „lęk wysokości”, jeśli idzie o mężczyzn.

– Zaraz to posprzątam – zapewniła.

Dotarło do niej, że wciąż ma doniczkę w ręku i rozejrzała się, żeby ją gdzieś odstawić. Ku jej zaskoczeniu, David po nią sięgnął. Kiedy ich palce otarły się o siebie, odskoczyła od niego jak oparzona. Na szczęście zdołał złapać kaktusa w locie.

– Może pani usiądzie – zaproponował, patrząc na nią uważnie. – O, tam. – Wskazał najbliższe miejsce.

Tak, na pewno sobie pomyślał, że zbzikowała.

– Zwykle tak się nie zachowuję – powiedziała na swoją obronę. – Naprawdę jestem bardzo spokojna. Tyle że dzisiaj… jestem bardzo. – Szukała odpowiedniego słowa. Zmęczona? Zmartwiona? Zdenerwowana? Nie mogła się zdecydować.

Wszystkie te przymiotniki, chociaż odpowiednie, nie oddawały istoty sprawy. Dopiero kiedy trafiła na ten najwłaściwszy, serce ścisnęło jej się z żalu. Być może nie powinna tego mówić, ale słowa same popłynęły z jej ust:

– Tyle że jestem bardzo. BEZROBOTNA!

Łzy, które na jakiś czas udało jej się powstrzymać, trysnęły teraz z jej oczu jak fontanna. Zauważyła, że David wyciągnął dłoń i zdążyła się cofnąć, zanim jej dotknął.

Rzuciła się na kolana i zaczęła zbierać spinacze. Po chwili miała je już wszystkie. A potem podniosła jeszcze książki i metalowy kubek.

David obserwował ją w milczeniu. Pojemnik na spinacze się połamał i teraz nie wiedziała, co z nimi zrobić, więc wyciągnęła piąstkę w jego stronę, przyciskając książki i kubek do piersi drugą ręką.

– To spi… spinacze z pracy – powiedziała, starając się opanować czkawkę. Tylko tego jeszcze brakowało!

Nie wziął od niej spinaczy, więc wsypała je do doniczki z kaktusem. Następnie wskazała książki.

– To. ep… moje.

David kiwnął głową.

– Rozumiem.

Nina wróciła do swego biurka i wepchnęła resztę rzeczy do torby. Potem sięgnęła po płaszcz i kapelusz. Ruszyła do drzwi. Usłyszała jeszcze, jak David ją woła, ale uznała, że musi stąd wyjść, bo za chwilę się całkiem załamie. Poza tym aż ciarki chodziły jej po plecach na myśl, co się stanie, jeśli Carolyn zaraz tu wróci.

Przy drzwiach zatrzymała się gwałtownie. Dopiero teraz przypomniała sobie, że są zamknięte, a ona nie ma klucza.

Został jej tylko skok przez okno. Już zaczęła się zastanawiać, którym wyskoczyć, nie zważając na wysokość, gdy na korytarzu pojawił się szef i otworzył jej drzwi swoim kluczem.

– Czy powinienem pytać, jak się pani tu dostała?

Pokręciła gwałtownie głową.

– Pani Baxter, chciałem…

Nie zamierzała słuchać tego, co jej ma do powiedzenia. Wypadła z firmy i nie zwracając uwagi na windę, pobiegła do schodów. Uciekała niczym Kopciuszek. Ale nie zostawiła mu nawet swego pantofelka. Tak jej się przynajmniej wydawało.

Przez trzynaście lat miała opinię nienagannej pracownicy i zyskała sobie szacunek koleżanek i przełożonych. Nie mogła pogodzić się z tym, że to się tak nagle skończyło. I że trudno jej to będzie odzyskać.

Kiedy Nina otworzyła drzwi do swojego mieszkania, poczuła zapach bulionu i pieczeni.

Po ucieczce z pracy wyjaśniła Carolyn, że wypuścił ją David Hanson, na którego natknęła się w biurze. Zapewniła przyjaciółkę, że nie powiedziała mu, jak się tam dostała. Potem spacerowała przez pół godziny po centrum Chicago, kupiła niedzielną gazetę, tabletki na nadkwasotę i pojechała autobusem do domu. Zanim wysiadła, wytarła oczy, przypudrowała nos i umalowała usta, żeby jakoś wyglądać. Przez cały dzień nic nie jadła i wciąż nie była głodna, ale przy dzieciach chciała się zachowywać normalnie. Nie może pozwolić, by martwiły się z jej powodu.

– Wróciłam – powiedziała, rozglądając się.

W tym momencie, jak na komendę, rozległ się tupot i z dwóch stron mieszkania nadbiegły jej dzieci. Pierwsza była Isabella. Objęła ją mocno i przytuliła się do niej.

– Wiesz mamo, pomogłam Babi robić kluski do zupy i mandelbrodt! – Dziewczynka była z siebie dumna, oczy jej lśniły. – I babcia powiedziała, że moje kluski są bardzo puszyste i że świetna ze mnie kucharka!

Nina pogłaskała córkę po kasztanowych, falujących włosach. Nie były kędzierzawe tak jak jej.

– Chętnie ich spróbuję. Zostawiliście mi trochę?

– Nie jedliśmy jeszcze lunchu – odparła Isabella, odsuwając się, żeby zrobić miejsce dla swego brata, Isaaca, zwanego Zachem. – Idę pomóc babci.

Obróciła się na pięcie i pobiegła w podskokach.

Nina spojrzała na syna. Miał już dwanaście lat i nie cieszył się tak bardzo jak młodsza o dwa lata siostra z tego, że wróciła po dwugodzinnej nieobecności. Bardziej interesował go chyba „Chicago Sun-Times”.

– Cześć, mamo. Mogę wziąć część sportową? – Wskazał gazetę.

– Tak, kochanie. – Pogłaskała go po głowie, tak jak zawsze, i spytała: – Jak tam, Zach? Coś się dzisiaj działo?

Syn wziął gazetę i cofnął się trochę. Nie lubił, kiedy, nawet pośrednio, pytała go o zdrowie.

– Nic mi nie jest – mruknął. – Mogę jeszcze prosić o tę część z kinami?

– Tylko zostaw ogłosze. – Nina nagle urwała. Nie powiedziała jeszcze rodzinie o tym, że ją zwolniono. Wolałaby o tym nie wspominać, dopóki nie znajdzie sobie nowej pracy.

Isaac i tak zbyt często się martwił jak na dziecko w tym wieku. Być może dlatego, że był jedynym mężczyzną w rodzinie. Jednak kiedy myślał o poważnych sprawach się, jak można by je załatwić, jego astma się nasilała, a wtedy to Nina zaczynała się przejmować.

– Odłóż mi resztę – powiedziała, wręczając mu całą gazetę.

Tym razem nie zapytała, czy zrobił już sobie inhalacje.

– Dobra. Kiedy lunch?

– Coś mi mówi, że lada moment.

Zach kiwnął głową i przeszedł do saloniku. Widziała, jak oddziela kolejne części gazety, aż wreszcie doszedł do sportu. Był do niej bardzo podobny spokojny i systematyczny… Podobny do niej, ale do takiej, jaką była przed tym incydentem z szefem. Teraz czuła się zupełnie rozbita i nie mogłaby się chyba niczym zająć. To dobrze, że babcia zabrała się za lunch. Zawsze była jej dobrym duchem i pomagała w trudnych chwilach.

No tak, pozostawały jeszcze ogłoszenia o pracy, ale zajmie się nimi dopiero wieczorem, po położeniu dzieci do łóżek. Postawiła ciężką torbę w przedpokoju i ruszyła do kuchni, wdychając smakowite zapachy.

Isabella posypywała właśnie mandelbrodt cukrem z cynamonem pod czujnym okiem prababci.

– Wspaniale pachnie – oznajmiła Nina i sięgnęła przez ramię córki po jedno z długich ciasteczek.

– Nie tak szybko – powstrzymała Babi i zasłoniła ciasteczko ręką. Nina pomyślała, że gdyby była młodsza, dostałaby po łapach. – Najpierw zupa.

Nina westchnęła. Wymieniły z córką uśmiechy.

– Skoro tak, to może w czymś pomogę?

– Lepiej usiądź.

Nina z ulgą zajęła miejsce za starym stołem, który stał przy oknie w ich mieszkaniu na drugim piętrze. Po raz kolejny dziękowała Bogu za wsparcie babci, która mimo niskiego wzrostu i tylu lat, miała jeszcze siły, by jej pomagać.

Babi nie mieszkała z nimi. Wolała mieć własne mieszkanie. Ale zawsze była gotowa zostać z dziećmi, gdy ona tego potrzebowała. Miała na nie tak dobry wpływ, jak kiedyś na nią. Działała na nie uspokajająco.

– Izzy, kochanie, zrobiłaś wspaniały lunch – powiedziała teraz, kładąc dłoń na ramieniu prawnuczki. – Przebierz się, żebyśmy mogli zjeść jak cywilizowani ludzie.

Isabella opuściła kuchnię w podskokach, zadowolona, że znowu będzie mogła włożyć którąś ze swoich eleganckich sukienek.

Babi nalała kawy z ekspresu do dwóch filiżanek i wyłożyła ciasteczka na talerz. Miała na sobie wygodne granatowe spodnie i bluzę w tym samym kolorze. Kręciła się po kuchni z pewnością siebie doświadczonej gospodyni. Nina wiedziała, że nie powinna jej proponować pomocy, bo Babi traktowała kuchnię jak swoje udzielne księstwo.

– Ach, więc jednak dostanę ciasteczka przed zupą – powiedziała i spojrzała na swoje ubranie.

Miała na sobie wytarte dżinsy i beżowy sweter z szerokimi rękawami. Jej strój nadawał się bardziej na przeprowadzkę niż „cywilizowany” lunch.

– Też mam się przebrać? – spytała, patrząc tęsknie na parującą kawę.

– Nie, zostań – poleciła jej Babi i postawiła przed nią filiżankę i talerz, a następnie sama usiadła z głębokim westchnieniem. – Pogoda w Chicago wyraźnie mi nie służy. Powinnam się przeprowadzić do Orlando. Przynajmniej miałabym blisko Myszkę Miki.

Nina zbyt często słyszała groźby na temat przenosin na Florydę, by brać je poważnie.

– A co oni bez ciebie poczną w Ośrodku Opieki Wilkensa?

– No tak. – Babi pokiwała głową.

Nina stwierdziła, że cukier z cynamonem powinien uspokoić jej żołądek, i sięgnęła po mandelbrodt.

– Mmm, pycha.

– Co się stało?

Nina przełknęła kawałek ciasteczka i spojrzała na babcię.

– Nic. Naprawdę dobre.

Babi machnęła ręką ze zniecierpliwieniem.

– Nie mówię o ciastkach. – Pochyliła się i spojrzała na nią, mrużąc oczy. – Zdaje się, że masz mi coś do powiedzenia.

No tak, cukier z cynamonem z pewnością nie wystarczy. Przydałyby się raczej jakieś środki uspokajające, a najlepiej stała i dobrze płatna praca. Nina wyjęła serwetkę i położyła na niej niedojedzone ciasteczko.

– Cóż, sama nie wiem, co miałabym ci.

– Ellie Berrkowitz kupuje niedzielną gazetę, bo lubi te wszystkie zniżkowe kupony. Dzisiaj przejrzała też część biznesową, sama nie wiem dlaczego. – Babi wzruszyła ramionami. – Może się interesuje Mortym Rosenfeldem, który pracował w biznesie. Wiesz, zawsze leciała na takich facetów. – Wypiła trochę kawy i ponownie machnęła ręką. – Ale nie o tym chciałam.

Znowu się pochyliła, ale tym razem mocniej, tak że jej biust spoczął na blacie stołu.

– No więc Ellie zadzwoniła tu dzisiaj, bo wiedziała, że będę u ciebie, i pyta: „Rayzel, czemu nie powiedziałaś mi o tych nowych zwolnieniach u Hansona?”. „Zwolnienia u Hansona?” – zapytałam. „A skąd ja mam o tym wiedzieć? Ale na pewno nie wyrzucili mojej Niny, boby mi powiedziała. Poza tym Nina pojechała właśnie do pracy, miała tam coś do załatwienia”. Tak jej powiedziałam.

Nina poruszyła się niespokojnie. Usiłowała wymyślić jakieś usprawiedliwienie. Okazało się jednak, że niepotrzebnie.

– Oczywiście nie wiedziałam, że siostrzenica Ellie Ber-kowitz, Carla, znalazła sobie nową pracę w kawiarni Some Like It Hot. W kawiarni, wyobrażasz sobie. No, ale przynajmniej pracuje.

– Co to ma do rzeczy?

– Zaraz ci wyjaśnię. Jestem stara, więc powinnaś mieć dla mnie choć trochę cierpliwości. Babi zwilżyła suche wargi i spojrzała wnuczce prosto w oczy. – Syn Carli, Anthony, chodzi do szkoły z Isaakiem, o czym zresztą też nie wiedziałam. Carla zadzwoniła do Ellie, bo zauważyła cię dziś rano na ulicy. Powiedziała, że wyglądałaś tak, jakbyś płakała. Bardzo się tym przejęła. Some Like It Hot jest koło twojego biura. Babi położyła ręce na stole. Carla też czytała dzisiejszą gazetę.

Nina przeciągnęła dłonią przez swoje gęste włosy, pokręciła głową, a potem wyjrzała na korytarz, żeby sprawdzić, czy nie słyszą ich dzieci.

– Nie chciałam was martwić – powiedziała cicho. – Pomyślałam, że będzie lepiej, jeśli najpierw znajdę sobie jakąś inną pracę.

Miała nietęgą minę, więc babcia od razu zaczęła ją pocieszać.

– Martwić? A kto tu się martwi? – Wyciągnęła rękę i ścisnęła jej dłoń. Siedziały tak dłuższą chwilę.

– Przykro mi, że dowiedziałaś się o tym od Ellie Berko-witz – bąknęła Nina.

– No tak, okropna z niej plotkara. – Babi rozejrzała się po kuchni. – O ile podnieśli ci czynsz?

Nina aż się skrzywiła, słysząc to pytanie, bo zdążyła już zapomnieć o piśmie, które dostała dwa tygodnie temu. Sprzedano budynek, w którym wynajmowała mieszkanie, a nowi właściciele planowali remont i podniesienie standardu, dlatego musieli, jak pisali, podnieść czynsz. I to równo o sto dolarów. Nowe warunki miały obowiązywać od pierwszego. Czyli obowiązują już od dziesięciu dni. Akurat zbiegło się to z jej zwolnieniem. Wiadomo, nieszczęścia chodzą parami, choć po dzisiejszych porannych wydarzeniach Nina uważała, że raczej stadami.

– Najgorsze, że zwolnili mnie akurat w takim momencie – westchnęła i oparła głowę na dłoniach. – Oszczędności stopniały, bo najpierw Izzy potrzebowała nowego mundurka skautowskiego, a potem nauczycielka muzyki Isaaca powiedziała, że przydałyby mu się lepsze skrzypce.

Od kiedy dzieci poszły do przedszkola, Nina starała się odkładać w banku pewne kwoty, jednak przysięgała sobie, że nigdy nie wykorzysta oszczędności na bieżące potrzeby.

– Mam trochę pieniędzy. – Zaczęła Babi, ale Nina zaprotestowała, unosząc dłoń.

– Ani się waż ich tknąć! – rzekła groźnie. – Sama możesz ich jeszcze potrzebować. Na pewno sobie poradzimy. Umiem pracować i mam dobrą opinię w swoim biurze. Poza tym nie zaglądałam jeszcze do dzisiejszej gazety. Jestem pewna, że znajdę coś ciekawego w ogłoszeniach. -Uśmiechnęła się, a potem podniosła kciuk do ust i bezwiednie zaczęła obgryzać paznokieć.

– Wydawało mi się, że David Hanson to taki miły człowiek – Babi kręciła przyprószoną siwizną głową. – Przecież to on dał Isabelli tego wielkiego misia.

Nina westchnęła i odsunęła się wraz z krzesłem od stołu.

– To było dziesięć lat temu!

Tego samego dnia, w którym Izzy przyszła na świat przez cesarskie cięcie, ona dostała do szpitala list z papierami rozwodowymi. Mąż nie przysłał jej nawet kwiatka, ale z pracy dostała wielkiego, pluszowego misia. Kiedy Nina zadzwoniła, żeby podziękować, recepcjonistka poinformowała ją, że kupił go sam David Hanson. Kiedy wróciła do pracy, wyjechał akurat na Daleki Wschód i zostawiła mu po prostu liścik z podziękowaniem na biurku, a on sam później o tym nie wspominał. Ale ten gest wystarczył, żeby zjednać mu sympatię Babi.

– Mógłby ci dać jakąś inną pracę w biurze – ciągnęła babcia. – Gdyby wiedział.

– Widziałam się już z panem Hansonem – powiedziała Nina i poczuła ucisk w dołku na samą myśl o tym spotkaniu. – Wie, co czuję – dodała ostrożnie.

Babi wstała, żeby pomieszać zupę.

– Cóż, jak to nigdy nie wiadomo – rzekła z westchnieniem. – Przecież on nawet jeździł na igrzyska paraolimpijskie.

– No tak – mruknęła Nina. Nie bardzo wiedziała, co to ma do rzeczy, ale nie chciała też roztrząsać tematu.

Babi spróbowała zupy i dodała do niej odrobinę pieprzu. Nina bębniła palcami po stole. Była zbyt poruszona, by siedzieć spokojnie. Wbrew temu, co powiedziała o szukaniu nowej pracy, wiedziała, że może z nią być ciężko. Sytuacja na rynku nie była najlepsza, a nawet parotygodniowy okres przymusowego odpoczynku mógł się okazać w jej wypadku brzemienny w skutki z powodu ostatnich wydatków i podwyżki czynszu. Co gorsza, będzie teraz musiała sama opłacać ubezpieczenie zdrowotne dla całej rodziny.

– Dobrze, zawołam dzieci na lunch – powiedziała Babi i odwiesiła na miejsce kwiecisty fartuch.

Nina skoczyła na równe nogi i podeszła do drzwi.

– Gdzie idziesz? – spytała ją babcia.

– Porozmawiać z panem Goldmanem.

Babi skrzywiła się z niechęcią.

– Po co? Czyżbyś nagle chciała go zaprosić na zupę?

Arthur Goldman był dozorcą w bloku Niny. Babi nigdy go nie polubiła. Uważała, że nie utrzymuje budynku w odpowiedniej czystości, a poza tym pali tam, gdzie nie powinien. Rzeczywiście, nie był zbyt sympatyczny i miał żółte od nikotyny palce, ale Ninie wydawało się, że ją lubi.

– Nie chcę, żeby tu przychodził! – dodała zaraz babcia.

– Wcale nie mam zamiaru go zapraszać. – Nina wyciągnęła gumkę z szuflady „ze wszystkim” i związała sobie włosy w koński ogon. – Powiem mu, w jakiej znalazłam się sytuacji, i poproszę, żeby porozmawiał z nowym właścicielem budynku. albo wezmę telefon do niego. Mam też zamiar mu przypomnieć, że jesteśmy od lat stałymi lokatoramio o co teraz niełatwo, i że na nic się nie skarżyłam, nawet na zapach jego papierosów na klatce.

– Lepiej porozmawiaj z Davidem Hansonem – poradziła Babi. – Myślę, że nie ma ci za złe tego bałaganu, skoro wie, dlaczego byłaś wściekła. I założę się, że potrafi u siebie posprzątać.

Nina już była w drzwiach.

– Raczej kogoś do tego wynajmuje – rzuciła. – Pewnie nawet nie wie, który koniec szczotki służy do zamiatania. A poza tym nie sądzę, żeby interesowały go moje problemy czy w ogóle problemy byłych pracowników.

Poszła do pokoju dziennego, a Babi za nią. Zach wciąż czytał gazetę.

– Chcę teraz trochę odetchnąć, a potem zająć się swoimi sprawami, nie myśląc o Hansonie – powiedziała. – I nie chcę się niczym martwić. Wiem, że sobie poradzę.

Natychmiast poczuła się raźniej. Na pewno się nie podda. Przecież udowodniła już nieraz, że jest samodzielna i odpowiedzialna. Odpowiada za swoją rodzinę, a jeśli nawet Babi jej pomagała, to wcale nie musiała tego robić. Tak, wie, że jeśli nawet zda się wyłącznie na własne siły, i tak wyjdzie cało z każdej opresji.

Wyprostowała się, podniosła zdecydowanym ruchem głowę i otworzyła drzwi.

– Nikt mi nie musi pomagać – zapewniła, wychodząc na korytarz. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się naprawdę szczerze. – A już zwłaszcza ci bogacze, którzy niczym się nie przejmują i zwalniają jak popadnie swoich pracowników.

Mówiła to, wciąż patrząc na Babi, nagle zdziwioną. Otworzyła nawet usta i parę razy nimi poruszyła. Wyglądała przy tym naprawdę zabawnie.

– Chyba wiem, o co pani chodzi – zabrzmiał męski głos.

Nina drgnęła i odwróciła się gwałtownie w stronę klatki schodowej. Stał tam David Hanson w swoim modnym garniturze i jesionce. Trzymał jej fioletowy kapelusz i szal.

– Zostawiła to pani na biurku. – Podał jej rzeczy, patrząc na nią nieprzeniknionymi brązowymi oczami. – Zimno dzisiaj. Nie chciałbym, żeby się pani przeziębiła.

Pantofelki Kopciuszka, pomyślała Nina. A więc jednak coś tam zostawiła. Jednak to nie było dobre porównanie. David Hanson może wyglądać jak książę i może nawet zachowywać się jak książę, ale ona w żadnym wypadku nie będzie odgrywała uciśnionej sieroty.

Rozdział 2

Jej rodzina zabawiała Davida Hansona w skromnym pokoju dziennym, a Nina stała w łazience, zastanawiając się, kiedy by zauważyli, że uciekła przez okno.

Babi natychmiast wciągnęła Hansona do mieszkania i posadziła na kanapie obok Zacha, ją natomiast wypchnęła do pokoju dzieci.

– Idź, zobacz, czy mała już się przebrała – rzuciła i jednocześnie szepnęła jej do ucha: – I umaluj się.

Nina spojrzała w lustro. Zobaczyła swoją wymizerowa-ną twarz. Cieszyła się, że może umknąć przed byłym szefem, ale obawiała się, że szminka i tusz do rzęs niewiele jej pomogą. Naprawdę wygląda jak sierota. Jej rodzice zginęli w katastrofie lotniczej, ale jej chodziło o przenośne znaczenie tego słowa. Gdyby miała choć trochę oleju w głowie, natychmiast zrobiłaby sobie szałowy makijaż, uwiodła szefa na tapczaniku syna, a potem, szantażując tym, że poda ten pikantny fakt do wiadomości prasy, zmusiłaby go, żeby ją ponownie zatrudnił.

Takie pomysły snują się pewnie po głowie Babi.

Pochyliła się w stronę poplamionego pastą do zębów lustra i potrząsnęła głową. Czy może się dzisiaj jeszcze bardziej wygłupić?

Raczej nie. Zrobiła już chyba wszystko, co mogła, nie wyłączając zamachu na życie byłego szefa.

Czuła się fatalnie, ale spróbowała zastosować się do rady Babi. Wzięła szminkę, podniosła ją do ust, a potem jeszcze raz spojrzała krytycznie na swoje odbicie. Wcale się dziś nie umalowała, a jej związane w koński ogon włosy wyglądały wyjątkowo nieporządnie. Nic dziwnego, że Hanson nie poznał jej w biurze.

Zwykle idąc do pracy, starała się poskromić swe niesforne loki, upinając je w kok albo zaplatając w warkocz. Zawsze też ubierała się konserwatywnie, tak by wyglądać schludnie i odpowiednio do pełnionej funkcji.

Nina zamknęła szminkę i odstawiła ją na półkę. Czym tu się przejmować? Niezależnie od tego, co się wydaje Babi, i tak nie odzyska pracy. Nie uda jej się wymazać za pomocą szminki i tuszu tego, co dziś zrobiła. I nie ma tyle tupetu, by próbować uwieść szefa.

Teraz może najwyżej pójść do pokoju dziennego, podziękować panu Hansonowi za kapelusz i szal i pożegnać się z nim już na dobre.

Nina zgasiła światło w łazience i ruszyła korytarzem. Nagle dotarł do niej głos Babi:

– Nie, Davidzie, nie powinieneś jeść tylu ciasteczek. Nie będziesz miał potem apetytu.