Zakazana Historia 9 - Leszek Pietrzak - ebook + książka

Zakazana Historia 9 ebook

Leszek Pietrzak

4,0

Opis

Już po raz dziewiąty dr Leszek Pietrzak przedstawia zbiór artykułów i esejów dotyczących najnowszej historii Polski. Wszystkie mają jeden wspólny mianownik: odkłamują najnowszą historię Polski lub pokazują mało znane, ale chwalebne zdarzenia. Jerzy Giedroyć mawiał, że mało, który naród ma tak zakłamaną historię jak Polska. Ma to uzasadnienie. Jak zauważył w kultowej książce „Rok 1984 r.” George Orwell, kto kontroluje przeszłość decyduje o przyszłości. Dlatego proces odkłamywania najnowszej historii Polski i zapełniania białych plan przebiega bardzo wolno. Dr Pietrzak pisząc teksty korzysta nie tylko z warsztatu historyka. Przez lata po 1990 r. pracował dla polskich tajnych służb (Urząd Ochrony Państwa), likwidował przesiąknięte sowieckimi wpływami Wojskowe Służby Informacyjne, a także jako biegły brał udział w śledztwie, którego celem było osądzenia rzeczywistych sprawców mordu na ks. Jerzym Popiełuszce. Dlatego często jego teksty zawierają informacje, których próżno szukać w innych publikacjach. Dostępne są bowiem wąskiemu kręgowi badaczy, którzy mają kontakt z materiałami źródłowymi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 144

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (8 ocen)
4
2
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Contents

Wstęp

Operacja „Relikwie”

Mianowany zdrajcą

Lwica komunizmu

Jak to z Manifestem było

Deportacje z Polski Lubelskiej

Propagandowa zbrodnia w Wierzchowinach

Sfałszowane referendum

Ostatnie egzekucje „Wyklętych”

Więzienie „Wyklętych”

Historia pewnego mecenasa

Zakazana historia „Gazety Wyborczej”

Iluzja zwycięstwa

Zbrodniarz przed sądem

Leszek Pietrzak

Zakazana historia 9

Wydawnictwo Penelopa

Wstęp

Ostatnia dekada w Polsce, to prawdziwy wysyp wydawnictw historycznych. Co roku wydawanych jest w Polsce tysiące książek poświęconych najnowszej historii. Na bardzo konkurencyjnym rynku polskich mediów co roku debiutuje kilka periodyków historycznych. Boom na historię można wytłumaczyć m.in. tym, że dopiero ćwierć wieku po odzyskaniu niepodległości prawda o najnowszej historii Polski, powoli zaczyna trafiać „pod strzechy”.

Już po raz dziewiąty dr Leszek Pietrzak przedstawia zbiór artykułów i esejów dotyczących najnowszej historii Polski. Wszystkie mają jeden wspólny mianownik: odkłamują najnowszą historię Polski lub pokazują mało znane, ale chwalebne zdarzenia.

Jerzy Giedroyć mawiał, że mało, który naród ma tak zakłamaną historię jak Polska. Ma to uzasadnienie. Jak zauważył w kultowej książce „Rok 1984 r.” George Orwell, kto kontroluje przeszłość decyduje o przyszłości. Dlatego proces odkłamywania najnowszej historii Polski i zapełniania białych plan przebiega bardzo wolno.

Dr Pietrzak pisząc teksty korzysta nie tylko z warsztatu historyka. Przez lata po 1990 r. pracował dla polskich tajnych służb (Urząd Ochrony Państwa), likwidował przesiąknięte sowieckimi wpływami Wojskowe Służby Informacyjne, a także jako biegły brał udział w śledztwie, którego celem było osądzenia rzeczywistych sprawców mordu na ks. Jerzym Popiełuszce.

Dlatego często jego teksty zawierają informacje, których próżno szukać w innych publikacjach. Dostępne są bowiem wąskiemu kręgowi badaczy, którzy mają kontakt z materiałami źródłowymi.

Mimo zachowania edukacyjnych wartości kolejne tomy „Zakazanej historii” znakomicie się czytają. Zapraszam do lektury.

Jan Piński

Operacja „Relikwie”

Gnieźnieńska katedra w swojej tysiącletniej historii wiele razy przechodziła trudne chwile. W czasie II wojny światowej Niemcy postanowili przekształcić ją w salę koncertową. Stało się jasne, że należy ratować jej największy skarb – relikwie Św. Wojciecha. To one były dowodem liczącego prawie tysiąc lat polskiego chrześcijaństwa.

Był 18 lipca 1941 r. Następnego dnia Niemcy mieli zamienić gnieźnieńską katedrę w salę koncertową dla żołnierzy Wehrmachtu, zanim ci wyruszą na front wschodni. W związku z tym planem, zarządzającemu archidiecezją gnieźnieńską pod nieobecność prymasa Augusta Hlonda ks. Edwardowi Blericq nakazano opuszczenie Gniezna. Było jasne, że Niemcy zarekwirują całe dotychczasowe wyposażenie katedry, a przede wszystkim znajdujące się w niej drogocenne przedmioty. Srebrna trumienka zawierająca relikwie Św. Wojciecha mogła zostać z łatwością przez nich przetopiona na zwykły kruszec, a jej najważniejsza zawartość – relikwie Świętego – z pewnością by przepadły. Właśnie wtedy młody niemiecki ksiądz Paul Mattausch, który odebrał telefon z tą wiadomością od gnieźnieńskiego księdza, postanowił działać. W tym celu udał się do swojego kolegi – sierżanta Urbana Thelena, który był szefem niemieckiego Biura Nadzoru i Uzupełnień w Wojskowym Urzędzie Meldunkowym w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Inowrocławiu. Gdy Mattausch zjawił się w mieszkaniu Thelena zdyszanym głosem wypowiedział słowa: „Musisz je dzisiaj przewieźć do mnie!”. Thelen dobrze wiedział co znaczą te słowa i co musi zrobić. Natychmiast udał się do swojego biura i wyciągnął z szafy zeszyt z raportami swoich służbowych wyjazdów, w którym pod datą 18 lipca wpisał znamienne słowa: „kontrola uzupełnień w Gnieźnie”, po czym ubrany w niemiecki mundur wsiadł do pociągu jadącego do Gniezna. Tam w umówiony wcześniej sposób miał się skontaktować z księdzem Edwardem Blericq. Gdy dotarł do jego mieszkania, Blericq już od dawna czekał na niego. Obaj włożyli niewielka trumienkę do drewnianej skrzynki owijając ją papierem i wiążąc mocno sznurkiem. Na odchodne Blericq odezwał się jeszcze do Thelena: „w Inowrocławiu będą bezpieczniejsze niż tutaj!”. Thelen wziął pakunek pod pachę i udał się w stronę gnieźnieńskiego dworca. Gdy nadjechał pociąg do Inowrocławia wsiadł do pustego przedziału, kładąc pakunek obok siebie. Przechodzące patrole niemieckiej żandarmerii nie zwracały na niego uwagi, ale Thelen czuł się niepewnie i chciał jak najszybciej dotrzeć ze swoim pakunkiem do celu. W tym samym czasie jego kolega – ks. Mattausch chodził nerwowo po swoim mieszkaniu, czekając niecierpliwie na Thelena. W końcu ten pojawił się. Gdy obaj rozpakowali paczkę, skrzynka zawierająca trumienkę z relikwiami została schowana w mieszkaniu Mattauscha we wnęce za wielkim arrasem. Spojrzeli jeszcze na siebie, uśmiechając się tajemniczo. Operacja dobiegła końca. Po pewnym czasie, jak Thelen opuścił mieszkanie księdza, usłyszano mocne łomotanie do drzwi. Stanęło w nich trzech mężczyzn w czarnych mundurach, a za nimi było trzech kolejnych, w skórzanych płaszczach. Struchlały Mattausch usłyszał, że mają rozkaz przeszukać mieszkanie. Wydawało się, że gestapowcy zaglądali do wszystkich pomieszczeń i zakamarków, jednak za arras nie zajrzeli. Relikwie z gnieźnieńskiej katedry znowu były bezpieczne.

Tak skończyła się najważniejsza część tajnej operacji, dzięki której los jeszcze raz okazał się łaskawy dla relikwii z gnieźnieńskiej katedry. Aby mogło się tak stać, drogi życiowe kilku osób musiały się skrzyżować.

Wszystko zaczęło się od Mattauscha

Ksiądz Paul Mattausch był nietypowym księdzem. Urodził się w Kolonii w 1910 r. Był wiec obywatelem niemieckim, chociaż jego matka była Ślązaczką a ojciec Czechem. Kilkunastoletni Mattausch przeprowadził się wraz z rodzicami z Kolonii do Wrocławia. Tam skończył szkołę średnią i zdał maturę. Wtedy postanowił wstąpić do wrocławskiego seminarium i zostać katolickim księdzem. Czuł w sobie powołanie. Gdy był już w seminarium, w trakcie jednej z rozmów z jego rektorem wyjawił mu, że chciałby pracować wśród zamieszkałych na terenie diecezji Polaków. Było to dość nietypowe wyznanie jak na młodego kleryka. Rektor seminarium postanowił podczas jednego z obiadów podzielić się tym wyznaniem Mattauscha z arcybiskupem wrocławskim kardynałem Adolfem Bertramem. Ten gdy usłyszał, jaki zamiar ma młody kleryk, zatarł ręce z radości. Kardynał od dawna miał swój własny plan objęcia duszpasterską opieką zamieszkałych w jego archidiecezji Polaków. Liczył, że w ten sposób odciągnie ich nieco od polskiego Kościoła. Bertram postanowił, że wyśle Mattauscha na dalsze studia seminaryjne do Gniezna, żeby tam nauczył się dobrze języka polskiego. I tak rzeczywiście się stało. W maju 1937 r. Paul Mattausch opuścił mury gnieźnieńskiego seminarium duchownego. Postanowił jednak, że najpierw popracuje tutaj na miejscu, w Polsce, dopiero potem wróci do Wrocławia. Za zgodą Bertrama prymas August Hlond skierował go do podgnieźnieńskiej parafii w Czerniejewie. Jako wikariusz, Mattausch uczył dzieci religii, odprawiał msze i głosił kazania. W 1938 r. postanowił wystąpić o polskie obywatelstwo. Nie wiedział o tym nawet kardynał Bertram. Sprawa jednak przedłużała się. Gdy 1 września 1939 r. Hitler zaatakował Polskę, Mattausch nadal miał niemiecki paszport. Gniezno znalazło się w niemieckim Kraju Warty. Mattausch w dalszym ciągu pełnił posługę wśród polskich wiernych. Niebawem zainteresowały się nim niemieckie władze. Gestapo zaczęło wzywać go na przesłuchania, usiłując namówić do współpracy. Jednak Mattausch bronił się jak mógł, zasłaniając przysięgą daną kościołowi i tym, że o jego działalności wie kardynał Bertram. Tak czy inaczej Mattausch był cały czas pod baczną kontrolą niemieckich władz.

Bertram martwi się o polski Kościół

Kardynał Bertram karierę hierarchy rozpoczął w 1906 r., kiedy to został wyświęcony na biskupa. Tuż przed wybuchem I wojny światowej papież Pius X mianował go biskupem wrocławskim. Dwa lata później kolejny papież – Benedykt XV – mianował go kardynałem. 13 sierpnia 1930 r. rządzona przez niego diecezja została podniesiona do rangi arcybiskupstwa, a on sam do godności pierwszego arcybiskupa metropolity wrocławskiego. Bertram nie był jednak hierarchą sprzyjającym Polakom. Nawet było przeciwnie. Gdy w 1918 r. odrodziło się państwo polskie, Bertram był przeciwnikiem przyłączenia Górnego Śląska do Polski. Zadeklarował to nawet bardzo stanowczo. Bertram nie cieszył się, gdy w 1922 r. z przyłączonych do Polski ziem dawnej diecezji wrocławskiej papież Pius XI utworzył biskupstwo katowickie. Dla niego osobiście była to gorzka pigułka, którą musiał przełknąć. Po dojściu w 1933 r. do władzy w Niemczech narodowych socjalistów i Adolfa Hitlera, Bertram zrozumiał, że nadchodzą ciężkie czasy, także dla Kościoła. Wiele razy w swoich petycjach do władz protestował przeciwko naruszaniu praw Kościoła i dyskryminowaniu niemieckich katolików. Po najeździe Hitlera na Polskę wprawdzie nadal czuł się przede wszystkim niemieckim patriotą i oficjalnie składał życzenia Hitlerowi, ale uważnie obserwował rozwój wydarzeń w naszym kraju i w głębi ducha nie akceptował wszystkiego, co Niemcy robili w podbitych krajach, zwłaszcza tego, co robili wobec polskiego Kościoła i polskich katolików. Tym, nawet jeszcze przed wojną, w pewnym sensie sprzyjał, dbając w swojej archidiecezji aby mieli duszpasterską opiekę w języku polskim, liczył bowiem na to, że mając ją zapewnioną, nie będą odczuwali potrzeby własnej diecezji. Potem, gdy wybuchła wojna, Bertram martwił się o losy polskiego Kościoła. Szczególnie niepokoiły go wieści jakie docierały z Gniezna – prastarej stolicy polskiego Kościoła – z której między innymi wypędzono większość księży i drastycznie ograniczono ilość odprawianych dla Polaków mszy. Dla lepszej orientacji w sytuacji w Polsce wezwał do siebie przebywającego tam ks. Mattauscha, który niebawem złożył mu szczegółową relację na temat losów polskiego Kościoła. Bertrama zainteresował szczególnie niepewny los znajdujących się w gnieźnieńskiej katedrze relikwii Św. Wojciecha.

Niepozorny sierżant Thelen

Było coś, co połączyło ks. Mattauscha z młodym sierżantem Urbanem Thelenem nicią sympatii, a potem przyjaźni. Thelen urodził się w niewielkim Winden niedaleko Kolonii. Tam też pobierał naukę i zdał maturę. W wieku 22 lat został powołany do służby w Wehrmachcie. Najpierw odbył podstawowe przeszkolenie, a potem trafił do szkółki wojskowej, po ukończeniu której mianowano go sierżantem. Następnie dostał przydział do pracy w biurach poborowych niemieckiej armii. Jesienią 1939 r. zaledwie kilka tygodni po tym, jak Niemcy opanowali Polskę, Thelen został służbowo przeniesiony do Inowrocławia na Kujawach, gdzie miał kierować Biurem Nadzoru i Uzupełnień w tamtejszym Wojskowym Urzędzie Meldunkowym. Jego biuro miało zajmować się organizacją poboru do Wehrmachtu. Thelen obok swojego biura miał niewielkie służbowe mieszkanie. Mógł zatem mówić o pewnej swobodzie. Praca jaką wykonywał dawała mu swobodę także z innego powodu. Mógł poruszać się po całym Kraju Warty, na terenie którego było również Gniezno. Poza tym mógł, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, nawiązywać znajomości podczas swoich licznych podróży służbowych. Pewnego wiosennego dnia 1940 r. w jego inowrocławskim biurze pojawił się nietypowy petent. Był nim ks. Paul Mattausch, który zameldował się przed Thelenem okazując mu swoją książeczkę wojskową. Jej lektura pozwoliła Thelenowi nawiązać bliższą rozmowę z młodym księdzem. Obaj mogli powiedzieć, że Kolonia to ich rodzinne miasto. Obaj opowiedzieli sobie nawzajem jak znaleźli się w Polsce. Szybko okazało się także, że obaj są gorącymi katolikami. Tamta rozmowa zbliżyła ich do siebie. Thelen zaproponował nawet po pewnym czasie, że może zorganizować mieszkanie dla księdza. Mattausch jednak nie skorzystał z tej oferty tłumacząc, że w Inowrocławiu ma gdzie mieszkać. Tak czy inaczej młody ksiądz i młody sierżant Wehrmachtu poczuli do siebie sympatię. Z upływem czasu sympatia ta przerodziła się w przyjaźń, ale następowało to stopniowo.

List od Bertrama

Latem 1941 r. ksiądz Mattausch otrzymał list z herbem archidiecezji wrocławskiej. Wiedział, że może być to dla niego ważna wiadomość. I tak rzeczywiście było. W środku szarej koperty była specjalna korespondencja kierowana przez kardynała Bertrama do kanonika gnieźnieńskiego ks. Edwarda Blericq, którego Bertram znał jeszcze z czasów I wojny światowej. Były w niej kościelne dokumenty. Na polecenie kardynała Mattausch miał je dostarczyć do Gniezna. Wtedy przypomniał sobie swoją rozmowę z Bertramem sprzed kilku miesięcy, który zapytał go wówczas, czy zechce podjąć się tajnej misji i zostać jego łącznikiem z ks. Edwardem Blericq. Mattausch miał pewne obawy. Miał świadomość, że może się nim zainteresować Gestapo, zwłaszcza, jeśli w grę będą wchodziły gnieźnieńskie relikwie. Wpadł jednak na pomysł aby poprosić o pomoc swojego nowego kolegę, Urbana Thelena. Ten początkowo wahał się, ale ponieważ sprawa dotyczyła Kościoła uznał, że jako katolikowi nie wypada mu odmówić. W ten właśnie sposób Thelen został tajnym kurierem pomiędzy Bertramem a Edwardem Blericq. Gdy pierwszy raz dotarł do Gniezna, zgodnie z zaleceniami Mattauscha udał się najpierw do mieszkania kościelnego katedry, gdzie przebrał się w cywilne ubranie. Dopiero potem udał się do mieszkania ks. Edwarda Blericq. Ten od razu ostrzegł go przed swoimi sąsiadami z SS, którzy zamieszkiwali w tej samej kamienicy. Potem Blericq otworzył kopertę i podpisywał dokumenty. Od tamtej chwili Thelen kilka razy w miesiącu brał od Mattauscha tajną pocztę i jeździł z nią do Gniezna. W listach do kanonika Blericq, oficjalnie sprzyjający Hitlerowi Bertarm wyrażał swoją troskę o los polskiego Kościoła. Obawiał się też tego, co stanie się z gnieźnieńska katedrą. Sugerował ks. Blericq ratowanie najcenniejszego skarbu, jaki znajdował się w Gnieźnie – relikwii Św. Wojciecha. Właśnie wtedy narodził się plan wyniesienia relikwii z katedry i ukrycia ich w jakimś bezpiecznym miejscu. Gdy było już jasne, że katedra zostanie przekształcona w salę koncertową, Blericq i Mattausch przystąpili do realizacji planu ich ratowania. Thelen miał być najważniejszym wykonawcą tego planu. W rezultacie z pomocą kościelnego udało się wynieść relikwie z katedry do mieszkania ks. Blericq. Potem Thelen przewiózł je do Inowrocławia, do mieszkania Mattauscha. Tam zostały zamurowane w posadzce zakrystii kościoła Św. Mikołaja, gdzie przebywały całą okupację. Po wojnie umieszczono je ponownie w gnieźnieńskiej katedrze.

W ten sposób został ocalany największy skarb polskiego Kościoła, dowodzący tysiąclecia jego istnienia.

Historia ta przez dziesiątki lat była okryta milczeniem. Podobnie było z jej bohaterami. Ks. Edward Blericq przeżył wojnę. Po jej zakończeniu wyczerpany okupacyjnymi przejściami i postępującą chorobą wycofał się z oficjalnej działalności. Powrócił do Gniezna, gdzie w lutym 1946 r. zmarł. Tuż przed śmiercią otrzymał z Rzymu prałaturę domową, a wkrótce potem honorowy tytuł protonotariusza apostolskiego.

Sędziwy kardynał Bertram zmarł dwa miesiące po zakończeniu wojny. Został pochowany w Javorniku, niedaleko czeskiego Ołomuńca. Dopiero 9 listopada 1991 r. jego prochy spoczęły w katedrze metropolitalnej we Wrocławiu.

Ks. Paweł Mattausch po wojnie otrzymał polskie obywatelstwo oraz przyjął polską pisownię swojego nazwiska. Stał się po prostu ks. Pawłem Matauszem. Od 1945 r. do przejścia na emeryturę w 1988 r. był proboszczem w Wierzchucinie Królewskim koło Bydgoszczy. Zmarł w 1991 r. w wieku 81 lat. Jak się okazało po latach Mattausch w czasie wojny jakiś czas ukrywał w swoim inowrocławskim mieszkaniu swojego przyjaciela z czasów seminarium – ks. Jana Michalskiego, którego poszukiwały niemieckie władze za pomoc udzielaną Żydom. Ks. Michalski w 1975 r. został biskupem pomocniczym archidiecezji gnieźnieńskiej a na jego ingresie był obecny ks. Mattausch.

Wojnę przeżył również Urban Thelen. Mógł nawet mówić o wyjątkowym szczęściu. W 1943 r. został wysłany na front wschodni. Potem walczył na Węgrzech, gdzie został ranny. Po wojnie wrócił do Niemiec i zamieszkał w niewielkim Kleve. Ukończył Wydział Muzyki Kościelnej w Wyższej Szkole Muzycznej w Aachen i został kościelnym organistą. Dopiero w 1980 r., w czasie przygotowań parafii w Kleve do pielgrzymki swoich wiernych do Gniezna, Thelen opowiedział przyjaciołom swoją historię, o której milczał przez ponad pół wieku. Po kilkunastu latach został doceniony przez polski Kościół za swoje dokonania. W 1997 r. arcybiskup Henryk Muszyński zaprosił Thelena na uroczystości 1000-lecia śmierci Św. Wojciecha do Gniezna, gdzie został przedstawiony obecnemu tam papieżowi Janowi Pawłowi II. W podziękowaniu za swoje zasługi otrzymał nagrodę „Zasłużony dla Archidiecezji Gnieźnieńskiej”. Zmarł w 2009 r. Jego historię opowiedział światu niemiecki dziennikarz Arno Giese w opublikowanej w 2004 r. w Polsce książce pt. „Kurier kardynała”.

Mianowany zdrajcą

11 maja 1944 r. w Berlinie zmarł przedwojenny premier Rzeczpospolitej Polskiej, prof. Leon Kozłowski. W polskiej historii stał się symbolem zdrady w czasie II wojny światowej. Zasłynął jedynie z prób ograniczania praw wyborczych Polaków i był twórcą Berezy Kartuskiej – więzienia, które urągało jakimkolwiek demokratycznym standardom. Przypisano mu również brak ­charakteru i grubiańską powierzchowność, której najbardziej czytelnym przejawem miał być jego niepohamowany śmiech, potrafiący zagłuszyć nawet orkiestrę. Kozłowski został przez polskich historyków mianowany największą polityczną miernotą obozu piłsudczykowskiego, która jedynie dziwnym zrządzeniem losu, może nawet jakimś kaprysem schorowanego marszałka, została polskim premierem. Największych grzechów miał się jednak dopuścić w czasie II wojny światowej: dezercja z armii polskiej, zdrada i przejście na służbę hitlerowskich Niemiec. Został za to zaocznie skazany na karę śmierci przez polski sąd wojenny. Taki właśnie negatywny obraz Leona Kozłowskiego funkcjonuje od ponad pół wieku w polskiej historiografii. Jego tworzeniem zajęli się najpierw ludzie gen. Władysława Sikorskiego, a po wojnie wzmocnili go jeszcze komuniści. I jedni, i drudzy potrzebowali Kozłowskiego jako politycznego kontrastu dla swoich decyzji i swojej polityki. W ten sposób dla jednych i drugich stał się on kimś w rodzaju polskiego odpowiednika norweskiego zdrajcy Vidkuna Quislinga. Dla komunistycznych władz, oprócz rzekomej zdrady, Kozłowski miał na koncie także dwa inne dokonania, z powodu których był przez nich potępiany. Były nimi: faszyzacja przedwojennej Polski i udział w oszczerczej kampanii przeciwko Związkowi Sowieckiemu w związku ze sprawą Katynia. Nawet dzisiaj wielu polskich historyków i publicystów nadal widzi w prof. Leonie Kozłowskim zdrajcę z czasów II wojny światowej. Owo historyczne zakłamanie postaci Kozłowskiego utrudnia chłodną ocenę dokonań tego polityka.

Trudne dzieciństwo i młodość

Leon Kozłowski urodził się w rodzinie ziemiańskiej, szczycącej się długą tradycją politycznego i społecznego działania. Jego ojciec – Stefan Kozłowski, założyciel kółek rolniczych i kas spółdzielczych, był znany carskim władzom ze swojej politycznej aktywności. W ślady ojca poszli bracia Leona: Jan i Tomasz Kozłowscy. Ten ostatni został nawet prezesem Kieleckiej Izby Rolniczej. W domu Kozłowskich kultywowano tradycję udziału w powstaniach narodowych. Przypominały o tym portrety pradziadka ze strony matki – Teodora Radziejowskiego, żołnierza insurekcji kościuszkowskiej i dziadka Leona Strasburgera – uczestnika powstania styczniowego. Uznaniem cieszyła się również kariera naukowa – siostra Aniela została profesorem botaniki, a siostra cioteczna, Zofia Kozłowska-Budkowa, profesorem historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ze strony matki profesorami byli Edward Strasburger – botanik oraz Edward Karol Strasburger – prawnik. Z kolei kuzyn Leona ze strony matki, Henryk Leon Strasburger, był doktorem prawa i ekonomii i późniejszym ministrem rządu gen. Sikorskiego. Na wybór jego naukowej drogi największy wpływ miał profesor archeologii UW Erazm Majewski, który po śmierci ojca przez jakiś czas sprawował opiekę nad nim. To on zaszczepił młodemu Kozłowskiemu zainteresowanie prehistorią, profilując jego przyszłą karierę naukową.