Zakazana historia 7  - Leszek Pietrzak - ebook + książka

Zakazana historia 7 ebook

Leszek Pietrzak

3,8

Opis

Polską historię XX w. trzeba napisać od nowa. W piątej części Zakazanej historii dr Leszek Pietrzak po raz kolejny porusza tematy, które polscy historycy skrzętnie omijają.

W Rosji i Niemczech historia, to nadal „polityka robiona wstecz”, a historycy pomagają państwu w prowadzeniu takiej polityki. I tak Rosja chce uchodzić za kraj, który pokonał ludobójczy ustrój Adolfa Hitlera, zaś Niemcy kolportują propagandę o zbrodniach II wojny światowej dokonanych przez tajemnicze plemiona Nazistów i Hitlerowców.

Seria Zakazana historia ma na celu uświadomienie tych kłamstw, którymi rosyjska i niemiecka propaganda karmi nie tylko swoich obywateli.

Dr Leszek Pietrzak, wieloletni pracownik Urzędu Ochrony Państwa, Instytutu Pamięci Narodowej i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, doskonale zdaje sobie sprawę jak dużą wagę ma ta propagandowa wojna, jak i z tego, że nie możemy jej przegrać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 141

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (5 ocen)
1
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Contents

Wstęp

Inwazja barbarzyńców

Francuska epopeja Sikorskiego

Alianci przeciw Polsce

Mit założycielski

NKWD pacyfikuje Polskę

Wąwolnica – gniazdo os

Biskup na celowniku władzy

Zestrzelić intruza!

Po co Jaruzelski zabiegał o Thatcher

Erich Niezniszczalny

Przerwana misja

Kto zamordował księdza Jerzego?

Wstęp

Po raz siódmy dr Leszek Pietrzak przedstawia zbiór artykułów i esejów dotyczących najnowszej historii Polski. Wszystkie mają jeden wspólny mianownik: odkłamują najnowszą historię Polski.

Jerzy Giedroyć mawiał, że mało, który naród ma tak zakłamaną historię jak Polska. Ma to uzasadnienie. Jak zauważył w kultowej książce „Rok 1984 r.” George Orwell, kto kontroluje przeszłość decyduje o przyszłości. Dlatego proces odkłamywania najnowszej historii Polski i zapełniania białych plan przebiega bardzo wolno.

Dr Pietrzak pisząc teksty korzysta nie tylko z warsztatu historyka. Przez lata po 1990 r. pracował dla polskich tajnych służb (Urząd Ochrony Państwa), likwidował przesiąknięte sowieckimi wpływami Wojskowe Służby Informacyjne, a także jako biegły brał udział w śledztwie, którego celem było osądzenia rzeczywistych sprawców mordu na ks. Jerzym Popiełuszce.

Dlatego często jego teksty zawierają informacje, których próżno szukać w innych publikacjach. Dostępne są bowiem wąskiemu kręgowi badaczy, którzy mają kontakt z materiałami źródłowymi.

Mimo zachowania edukacyjnych wartości kolejne tomy „Zakazanej historii” znakomicie się czytają. Zapraszam do lektury.

Jan Piński

Inwazja barbarzyńców

17 września 1939 r. Sowieci zaatakowali II Rzeczpospolitą i rozpoczęli planową eksterminację Polaków. Pierwszymi ofiarami byli dyplomaci, oficerowie, żołnierze, duchowieństwo, harcerze i kresowi osadnicy. Zbrodnie, jakich się wtedy dopuścili Sowieci, nigdy nie zostały osądzone.

17 września 1939 r., o czwartej rano, Armia Czerwona przystąpiła do wykonania rozkazu nr 16634, jaki poprzedniego dnia wydał ludowy komisarz obrony Związku Sowieckiego marszałek Kliment Woroszyłow. Rozkaz brzmiał krótko: „Uderzyć o świcie siedemnastego!”. Sowieckie wojska liczące sześć armii, uformowane w dwa fronty: białoruski i ukraiński, przystąpiły do zmasowanego uderzenia na wschodnie tereny II RP. Łącznie do ataku ruszyło prawie 620 tys. żołnierzy. Wspierało ich 4,7 tys. czołgów i 3,3 tys. samolotów. Prawie dwa razy więcej od tego, czym dysponował niemiecki Wehrmacht, atakując 1 września Polskę. Wkraczający do Polski sowieccy żołnierze zwracali uwagę swoim wyglądem. Halina Balcerak, mieszkanka ówczesnej Dzisny w województwie wileńskim, opisała ich następująco: „byli dziwni, małego wzrostu, na krzywych nogach, brzydcy i mieli na głowach te dziwne czapki, a na nogach szmaciane buty. Byli strasznie głodni!”. W ich wyglądzie i zachowaniu było coś, co znacznie bardziej zwracało uwagę miejscowej, polskiej ludności. To zoologiczna nienawiść do wszystkiego, co kojarzyło im się z Polską. Wypisana na ich twarzach i stale obecna w ich języku. Można było odnieść wrażenie, że tą nienawiścią od dawna byli obficie karmieni, ale dopiero teraz mogli ją wyrazić.

Sowieccy żołnierze mordowali polskich jeńców, masakrowali polską ludność cywilną, gwałcili, niszczyli, palili i grabili. Za jednostkami liniowymi prawie natychmiast wkroczyły do Polski specjalne grupy operacyjne NKWD, mające zwalczać polskiego wroga na zapleczu sowieckiego frontu. Dostały za zadanie przejąć na opanowanych przez Armię Czerwoną terenach najbardziej newralgiczne elementy infrastruktury polskiego państwa. Zajmowały budynki urzędów państwowych, banki, drukarnie, redakcje gazet. Konfiskowały papiery wartościowe, archiwa i dobra kultury materialnej. Dokonywały aresztowań i zatrzymań Polaków na podstawie przygotowanych uprzednio list proskrypcyjnych i bieżących donosów swojej agentury. Wykrywały i ewidencjonowały żołnierzy polskich służb, parlamentarzystów, urzędników, działaczy polskich partii i organizacji społecznych. Wielu z nich zostało od razu zlikwidowanych, nie mając nawet szansy dostać się do sowieckich więzień i obozów, i zachować, przynajmniej teoretycznie, szansę na przeżycie.

„Zdelegalizowani” dyplomaci

Pierwszymi ofiarami sowieckiej napaści byli polscy dyplomaci reprezentujący nasz kraj w Związku Sowieckim. Osobiście odczuł to ambasador RP w Moskwie Wacław Grzybowski, który o godzinie 12.00 w nocy, z 16 na 17 września 1939 r., został pilnie wezwany do Narkomindiełu – Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych – gdzie zastępca ministra Wiaczesława Mołotowa Władimir Potiomkin usiłował wręczyć mu sowiecką notę uzasadniającą atak Armii Czerwonej. Grzybowski pisma nie przyjął wskazując, że Sowieci pogwałcili wszelkie umowy międzynarodowe. Potiomkin brutalnie stwierdził, że nie istnieją już państwo polskie i polski rząd, a dla pełnej jasności objaśnił jeszcze Grzybowskiemu, że od tej chwili nie przysługują Polakom żadne tytuły dyplomatyczne i będą traktowani przez sowieckie władze wyłącznie jako grupa Polaków w Związku Sowieckim, która za czyny niezgodne z prawem może zostać osądzona przez miejscowe sądy. Niebawem okazało się, że sowieckie władze, wbrew genewskiej konwencji chroniącej dyplomatów, usiłują uniemożliwić im ewakuację do Helsinek, a następnie zamierzają ich aresztować. Prośby kierowane do szefa sowieckiego MSZ, Wiaczesława Mołotowa, przez zastępcę dziekana korpusu dyplomatycznego w Moskwie, ambasadora Włoch Augusta Rosso, pozostawały bez reakcji. Polskich dyplomatów postanowił w końcu uratować ambasador III Rzeszy w Moskwie Friedrich-Werner von der Schulenburg, wymuszając na sowieckim rządzie zgodę na ich wyjazd.

Zanim do tego doszło, w Związku Sowieckim wydarzyły się inne, o wiele bardziej dramatyczne historie z udziałem polskich dyplomatów. 30 września w Kijowie, polski konsul, Jerzy Matusiński, został wezwany do miejscowego przedstawicielstwa Narkomindiełu. Była prawie północ, gdy Matusiński w towarzystwie dwóch swoich szoferów, Józefa Łyczka i Andrzeja Orszyńskiego, wyszedł z budynku polskiego konsulatu i wsiadł do samochodu. Od tej chwili ślad po nim zaginął. Gdy o jego zniknięciu poinformowano przebywających jeszcze w Moskwie polskich dyplomatów, ci jeszcze raz poprosili o pomoc dziekana korpusu Augusta Rosso, który udał się w tej sprawie do Mołotowa. Ten odpowiedział włoskiemu dyplomacie, że najprawdopodobniej konsul Matusiński wraz ze swoimi szoferami uciekł do któregoś z sąsiednich krajów. W sprawie Matusińskiego nic nie zdziałał również niemiecki ambasador Schulenburg. Dopiero w lecie 1941 r., gdy sowieckie władze zaczęły zwalniać Polaków z łagrów, a gen. Władysław Anders rozpoczął tworzenie polskiego wojska w ZSRR, w jego szeregach znalazł się były szofer konsula – Andrzej Orszyński. Według relacji, jaką pod przysięgą złożył polskim władzom, wszyscy trzej zostali wówczas aresztowani przez NKWD, a następnie przetransportowani do więzienia na Łubiance. Tylko przypadek sprawił, że Orszyński nie został potem rozstrzelany. W lecie 1941 r. polska ambasada w Moskwie kilkakrotnie zwracała się do sowieckich władz w sprawie zaginionego konsula Matusinskiego i zawsze otrzymywała odpowiedź: „Nie jest w naszych rękach”!

Represje dotknęły także pracowników innych polskich konsulatów w Związku Sowieckim. Konsulatowi w Leningradzie nie pozwolono przekazać gmachu i całego majątku, jakim dysponował, pod opiekę innemu konsulowi, a NKWD siłą wyrzuciło polski personel z budynku. Z kolei pod placówką w Mińsku urządzono demonstrację „oburzonego ludu”, w trakcie której doszło do poturbowania polskich dyplomatów i ograbienia ich przez „demonstrantów” z rzeczy osobistych. Dla Sowietów nie było już Polski i polskich dyplomatów. Nie istniało też międzynarodowe prawo.

To, co we wrześniu 1939 r. przytrafiło się przedstawicielom państwa polskiego w Związku Sowieckim, było prawdziwym ewenementem w historii światowej dyplomacji.

Rozstrzelana armia

Już w pierwszych dniach po wkroczeniu do Polski, Armia Czerwona dopuszczała się zbrodni. W pierwszej kolejności dotyczyły one polskich oficerów i żołnierzy. Armia Czerwona kierowała do polskiej ludności cywilnej apele, nawołujące do mordowania polskich żołnierzy, których przedstawiano jako wrogów. Zwykłych żołnierzy zachęcano do mordowania oficerów. Takie rozkazy wydawał m.in. dowódca frontu ukraińskiego, marszałek Siemion Tymoszenko.

To była wojna prowadzona wbrew międzynarodowemu prawu i wszelkim konwencjom wojennym. Dzisiaj nawet polscy historycy nie są w stanie ocenić skali sowieckich zbrodni we wrześniu 1939 r.

O wielu przypadkach bestialstwa i brutalnych morderstwach polskich żołnierzy mogliśmy się dowiedzieć dopiero po kilkudziesięciu latach, dzięki relacjom żyjących jeszcze świadków tamtych wydarzeń. Tak było m.in. w przypadku gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, dowódcy korpusu nr III w Grodnie, którego samochód został 29 września, w rejonie miejscowości Sopoćki, otoczony przez żołnierzy sowieckich z granatami i karabinami gotowymi do strzału. Generał i jego ludzie, ograbieni z rzeczy osobistych i pozbawieni ubrań, zostali prawie natychmiast rozstrzelani. Żona generała, Alfreda Olszyna-Wilczyńska, która jako jedyna z najbliższego otoczenia generała przetrwała, po latach relacjonowała tamtą zbrodnię: „Mąż leżał twarzą do ziemi. Lewa noga pod kolanem była przestrzelona w poprzek z karabinu maszynowego. Tuż obok leżał kapitan z czaszką rozłupaną na dwoje, a zawartość czaszki leżała obok, wylana jako jedna krwawa masa. (…) Widok był potworny. Podeszłam bliżej, zbadałam serce i puls, choć wiedziałam, że to jest zbyteczne. Był jeszcze ciepły, ale nie żył. (…) Zaczęłam gorączkowo szukać jakiegoś drobiazgu, jakiejś pamiątki, lecz w kieszeniach męża nie było nic. Zrabowali nawet Virtuti Militari i ryngraf z Matką Boską, który włożyłam mu do kieszeni w pierwszym dniu wojny”. W rejonie Sarn, w województwie poleskim, Sowieci rozstrzelali całą wziętą do niewoli kompanię Batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza „Sarny” – 280 żołnierzy i oficerów. Do brutalnego mordu doszło także w Mostach Wielkich, w województwie lwowskim. Po spędzeniu na plac kadetów tamtejszej Szkoły Oficerów Policji i odebraniu raportu od komendanta szkoły, sowieccy żołnierze rozstrzelali ich z rozstawionych wokół karabinów maszynowych. Nie przeżył nikt. Z jednego z polskich oddziałów, walczących w okolicach Wilna, który złożył broń po otrzymaniu gwarancji, że żołnierze będą mogli powrócić do domów, wyłączono wszystkich oficerów i dokonano ich natychmiastowej egzekucji. Nie inaczej było w Grodnie, po zdobyciu którego, 21 września Sowieci wymordowali co najmniej 300 polskich obrońców. W nocy z 26 na 27 września sowieckie oddziały wkroczyły do Niemirówka na Chełmszczyźnie, gdzie nocował kilkudziesięcioosobowy oddział podchorążych WP. Wziętych do niewoli związali drutem kolczastym, a następnie obrzucili granatami. Policjantów broniących Lwowa wymordowano ogniem karabinów maszynowych na szosie prowadzącej ze Lwowa do Winnik. Do podobnych mordów doszło w Nowogródku, Tarnopolu, Wołkowysku, Oszmianie, Świsłoczy, Mołodecznie, Chodorowie, Złoczowie, Stryju. Pojedyncze lub grupowe mordy popełniane przez Sowietów na wziętych do niewoli polskich żołnierzach miały miejsce w setkach innych miejscowości polskich Kresów.

Rosjanie znęcali się również nad rannymi. W trakcie bitwy pod Wytycznem, Sowieci wzięli do niewoli kilkudziesięciu rannych polskich żołnierzy. Umieszczono ich w Domu Ludowym we Włodawie i zamknięto na klucz, nie udzielając żadnej pomocy. Gdy po dwóch dniach prawie wszyscy zmarli wskutek doznanych obrażeń, odarto ich z mundurów, a ich zwłoki spalono na stosie.

Czasami, zanim doszło do zbrodni, Sowieci stosowali podstęp, przewrotnie gwarantując na piśmie wolność polskim żołnierzom, a niekiedy nawet przedstawiając się wręcz jako ich sojusznicy w walce z Niemcami. Tak było 22 września w Winnikach koło Lwowa. Dowódca obrony miasta gen. Władysław Langner podpisał z sowieckimi dowódcami protokół przekazania Lwowa Armii Czerwonej, przy zapewnieniu polskim oficerom swobodnego przemarszu w kierunku Rumunii i Węgier. Prawie natychmiast warunki te zostały przez Sowietów złamane. Polscy oficerowie zostali aresztowani, a następnie wywiezieni do obozu w Starobielsku. W rejonie Zaleszczyk i Kut, na granicy z Rumunią, rosyjskie oddziały dekorowały swoje czołgi sowieckimi i polskimi flagami tylko po to, by na chwilę odegrać rolę polskich sojuszników, a następnie otoczyć polskie oddziały, rozbroić i aresztować ich żołnierzy. Z wziętych do niewoli bardzo często zdzierano mundury i buty. Często puszczano ich nagich, by potem z nieskrywaną radością do nich strzelać. Ogółem, jak donosiła moskiewska prasa we wrześniu 1939 r., w ręce Sowietów trafiło prawie 250 tys. polskich żołnierzy i oficerów. Dla tych ostatnich dopiero wtedy zaczęło się prawdziwe piekło. Jego finał miał miejsce nad dołami w Lesie Katyńskim i w piwnicach gmachów NKWD w Twerze i Charkowie.

Czerwony terror

Terror i mordowanie przez Sowietów ludności cywilnej największe rozmiary przybrały w Grodnie. Zabito tam co najmniej 300 osób, w tym biorących udział w obronie miasta harcerzy. Dwunastoletniego Tadzika Jasińskiego sowieccy żołnierze przywiązali do czołgu, a następnie ciągnęli po bruku. Aresztowanych cywilów rozstrzeliwano na tzw. Psiej Górze i w lasku Sekret. Świadkowie tamtych wydarzeń wspominają, że w centrum miasta, na placu Pod Farą, leżał wał zamordowanych cywilów i żołnierzy. Aresztowano m.in. dyrektora gimnazjum Wacława Myślickiego, dyrektorkę gimnazjum żeńskiego Janinę Niedźwiecką oraz posła na Sejm Konstantego Terlikowskiego. Wszyscy zmarli niebawem w sowieckich więzieniach. Każdy ranny musiał się ukrywać, a gdy został przez Sowietów odnaleziony, był natychmiast rozstrzeliwany. Żołnierze Armii Czerwonej swoją nienawiść wobec Polski wyładowywali szczególnie intensywnie na przedstawicielach polskiej inteligencji, ziemiaństwa, urzędnikach oraz polskiej młodzieży szkolnej. W Ejsymontach Wielkich na Białostocczyźnie skatowano działacza Kresowego Związku Ziemian i senatora RP Kazimierza Bispinga, który potem ciężko chory zmarł w jednym z sowieckich łagrów. Aresztowano i torturowano także właściciela majątku Rohoźnica koło Grodna, inżyniera Oskara Meysztowicza, którego potem zamordowano w więzieniu w Mińsku. Ze szczególnym okrucieństwem Sowieci traktowali osadników wojskowych i leśników. Dowództwo Frontu Ukraińskiego udzieliło nawet tamtejszym Ukraińcom 24-godzinnego zezwolenia na „rozprawienie się z Polakami”. Do najbardziej brutalnego mordu na polskich osadnikach doszło na Grodzieńszczyźnie, gdzie w rejonie Skidla i Żydomli, istniały trzy osady wojskowe: Budowla, Lerypol i Rokicie, zamieszkane przez dawnych legionistów Piłsudskiego. Kilkudziesięciu z nich zostało brutalnie zabitych. Odcięto im uszy, języki, nosy, rozpruto brzuchy. Niektórych oblano naftą i spalono.

Terror i represje spadły także na polskie duchowieństwo. Kapłanów bito i maltretowano, wywożono do łagrów a nierzadko mordowano. W Antonówce, w powiecie Sarny, proboszcza aresztowano podczas odprawiania mszy. W Tarnopolu dominikanów wypędzono z budynków klasztornych i na ich oczach je spalono. Zakonników niebawem deportowano. W miejscowości Zelwa w powiecie wołkowyskim aresztowano księdza katolickiego i popa, a potem bestialsko ich zamordowano w pobliskim lesie.

Już od pierwszych dni po wkroczeniu Sowietów zaczęły gwałtownie zapełniać się wszystkie więzienia w miastach i miasteczkach wschodniej Polski. Sowieckie NKWD tworzyło również dodatkowe, zaimprowizowane więzienia. Po zaledwie kilku tygodniach obecności Sowietów liczba więźniów powiększyła się co najmniej sześcio-, siedmiokrotnie. Swoją pracę rozpoczęło NKWD, które traktowało więźniów w najordynarniejszy, wręcz zwierzęcy sposób.

Ukarać zbrodniarzy!

W czasach PRL wmawiano Polakom, że 17 września 1939 r. miało miejsce „pokojowe” wkroczenie Armii Czerwonej w celu ochrony ludności białoruskiej i ukraińskiej, zamieszkałej na wschodnich terenach II Rzeczypospolitej. Tymczasem była to brutalna napaść łamiąca traktat ryski z 1921 r. i polsko-sowiecki układ o nieagresji z 1932 r. Dla wkraczających do Polski sowieckich wojsk nie liczyło się międzynarodowe prawo i międzynarodowe konwencje. Nie chodziło tylko o zajęcie wschodniej Polski w ramach wypełnienia podpisanego 23 sierpnia 1939 r. z Niemcami sojuszniczego paktu Ribbentrop-Mołotow. Sowieci, wkraczając do Polski, rozpoczęli realizację planu, który narodził się jeszcze w latach 20., eksterminacji Polaków. Najpierw miała ona objąć „elementy kierownicze” polskiego narodu, które należało jak najszybciej odsunąć od wpływu na jego „masy” i „unieszkodliwić”. Polskie „masy” miały zaś w przyszłości zostać przesiedlone w głąb Związku Sowieckiego, by tam stać się prawdziwymi niewolnikami sowieckiego imperium.

To miała być zemsta za zahamowanie ekspansji komunizmu w 1920 r. Sowiecka napaść na Polskę była napaścią barbarzyńców mordujących jeńców i cywilów, terroryzujących ludność, grabiących mienie, niszczących i poniżających wszystko, co kojarzyło im się z Polską.

O tym barbarzyństwie nie chciał wiedzieć i słyszeć cały wolny świat, dla którego Sowieci zawsze byli użytecznym aliantem, który pomógł pokonać Hitlera. I dlatego zbrodnie Sowietów w Polsce nigdy nie zostały potępione ani osądzone!

Francuska epopeja Sikorskiego

Klęska wrześniowa wyniosła ponownie do władzy gen. Władysława Sikorskiego. Z polityka i generała wyrzuconego na margines II Rzeczypospolitej stał się premierem i naczelnym wodzem polskiej armii we Francji. Anglikom i Francuzom dawał najlepszą gwarancję akceptacji ich polityki.

30 września 1939 r. wojna w Polsce dobiegała kresu. Broniła się jeszcze załoga Helu, atakowana przez Niemców z morza i powietrza, a na Lubelszczyźnie, w rejonie Parczewa boje z Sowietami toczyła Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Było już jednak jasne, że to ostatnie akordy wrześniowej walki Polaków. Tego dnia po południu, w budynku ambasady polskiej w Paryżu przy Rue Saint-Dominique 57, atmosfera była szczególna. Za chwilę miało odbyć się zaprzysiężenie nowego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Władysława Raczkiewicza, któremu urzędujący prezydent Ignacy Mościcki przed wyjazdem do Rumunii postanowił przekazać władzę. Gdy wszystko było już gotowe i ambasador Juliusz Łukasiewicz dał znak, ceremonia mogła się wreszcie rozpocząć. Władysław Raczkiewicz, z ręką na Ewangelii i oczami skierowanymi na leżący obok krzyż, uroczystym głosem wypowiadał słowa konstytucyjnej przysięgi. Bogu i Polsce ślubował wierne spełnienie obowiązku uwolnienia ojczyzny od jej najeźdźców. Po tym akcie obecni na sali, gdzie odbywała się uroczystość, złożyli prezydentowi życzenia i gratulacje. Następnie głos zabrał gen. Władysław Sikorski, wzywając obecnych do zjednoczenia wszystkich wysiłków w celu utworzenia nowej armii polskiej we Francji. Jeszcze tego samego dnia prezydent Władysław Raczkiewicz powierzył misję tworzenia nowego polskiego rządu właśnie gen. Sikorskiemu. W ten sposób osiągnięto wówczas rzecz najważniejszą dla Polski: ciągłość jej władz państwowych, która w wyniku internowania w Rumunii prezydenta Ignacego Mościckiego i premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego została realnie zagrożona. Jeszcze tego samego dnia wieczorem prezydent Raczkiewicz, w przemówieniu wygłoszonym do rodaków w kraju za pośrednictwem paryskiego radia, stwierdził: „W ramach konstytucji kwietniowej postanowiłem te jej przepisy, które uprawniają mnie do samodzielnego działania, wykonywać w ścisłym porozumieniu z prezesem Rady Ministrów”. W ten sposób 30 września 1939 r. gen. Władysław Sikorski otrzymał w prezencie od losu nie tylko tekę premiera, ale i znacznie silniejszą pozycję niż wszyscy jego poprzednicy. Do tego miesiąc później mógł jeszcze dołożyć funkcję naczelnego wodza i generalnego inspektora Sił Zbrojnych, jakie miały powstać we Francji. Od czasów Piłsudskiego był to drugi tak udany powrót do polskiej polityki! Jednak w przeciwieństwie do powrotu Piłsudskiego był on całkowicie legalny.

Alianci wolą Sikorskiego