Zagubiona - Paulina Machnicka - ebook

Zagubiona ebook

Paulina Machnicka

4,3

Opis

Miłości nic nie może rozdzielić. Nawet śmierć.

Julia, dwudziestoparoletnia studentka – wychowanka domu dziecka - nie może pogodzić się ze stratą ukochanego. Nie dość, że była świadkiem jego wypadku, to jeszcze wszystko przypomina jej o martwym chłopaku. Najchętniej zanurzyłaby się w ciepłej kołdrze i nie ruszała w ogóle, ale są jeszcze na świecie osoby, które starają się jej pomóc – dwie koleżanki ze studiów i mama jej chłopaka.

Widzi ich starania, ale rozpacz przepełnia ją doszczętnie. W końcu nie zawsze miłość jest czymś, co zdarza się na co dzień. A szczególnie taka, która łączyła Julię i Micah. Bezpretensjonalna i szczera.

Refleksje Julii na temat tego, co jest dla nas ważne i jak bardzo można cierpieć popychają ją do czynu, który staje się dla niej wybawieniem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 69

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ave, stracona miłości. To dla Ciebie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Śmierć nie czyni cię smutnym – czyni cię pustym. To właśnie jest w niej złe. Wszystkie twoje zaklęcia i nadzieje, i śmieszne nawyki znikają pędem w wielkiej, czarnej dziurze i nagle zdajesz sobie sprawę, że odeszły, bo, równie nieoczekiwanie, niczego już nie ma w środku.

Jonathan Carroll, Kości księżyca

 

 

 

Jest nikim, a to, co posiada, naznaczone jest cierpieniem i nicością. Wydarto jej serce, tak nagle i mocno, że nie może już złapać tchu. Jest niczym, niczym bez niego; bez swojej części, tej, którą uważała za najlepszą. Chce oddychać, ale dławi się powietrzem. Chce żyć, ale potyka się przy każdym kroku. Chce mówić, ale słowa grzęzną jej w gardle.

Jest niczym, tylko lalką. Tylko wspomnieniem. Tylko pęknięciem na tafli idealnego szkła.

Wiadomo, że raz zbitego lustra nie można naprawić.

Tak samo jak raz zabitego człowieka nie można wskrzesić.

 

Mówi się, że jej już nie da się poskładać, wszystko, czym była, dawno nie ma wartości, nie dla niej, szczególnie po tym, co się wydarzyło. Mówi się, że stała się wrakiem, czymś, co inni wytykają na ulicy palcami, gdy tylko się odwróci. To raniące. To okrutne. Ale właśnie takie jest życie. Posyłające nam prezenty – niespodzianki. Nikt nie chciał dostać takiej jak ona.

 

Niewątpliwie, nie była z niej zadowolona.

Nikt by nie był zadowolony, gdyby jego serce roztrzaskało się na miliony kawałeczków.

 

DZIEŃ 1

Hm, co powinnam napisać na początek? Witaj, mój dzienniczku? Ha, nawet żarty już mi nie wychodzą. Może zacznę od początku.

Hej, Micah.

Dostałam ten dziennik na swoje dwudzieste pierwsze urodziny (ależ ja jestem już stara, co nie?) Spędziłam je samotnie w naszym mieszkaniu. Chociaż… teraz jest praktycznie tylko moje, ale nadal nie mogę się do tego przyzwyczaić. Spędziłam z tobą ponad dwa lata pomiędzy tymi ścianami… Musiałam odwołać moje przyjęcie urodzinowe. Zrozumieli. A przynajmniej po części zrozumieli (starali się pojąć). Dlaczego w ostatniej chwili musiałeś zmienić plany? Przecież też miałeś na nim być… Dlaczego, Micah? Aż tak bardzo mnie nienawidziłeś, że nie mogłeś się powstrzymać?…

Musiałeś mnie opuścić, gdy ciebie najbardziej potrzebowałam? Nadal cię potrzebuję i nie mogę uwierzyć w to, że ciebie tu nie ma. Maszeruję z kąta w kąt, po moim-naszym mieszkaniu, nasłuchując odgłosów twojej obecności. Łudzę się, że usłyszę głuchy tupot twoich bosych stóp na panelach, jak zawsze rano, gdy zmierzałeś zaspany do łazienki – w przeciwieństwie do mnie dobrze wyglądałeś z kołtunem zamiast włosów. Podrywam się jak oparzona, gdy nasza zasłona z koralików zaczyna drgać – może postanowiłeś zrobić sobie miętową herbatę?

Zawsze prychałeś, gdy robiłam sobie kolejną kawę z rzędu, ślęcząc nad rękopisem jednej z moich niedokończonych powieści. Nie lubiłeś zapachu kawy, tak samo jak ja nie lubiłam zapachu herbaty miętowej. Uwielbiałeś mnie za to drażnić, specjalnie podstawiając mi kubek pod nos, gdy najmniej się tego spodziewałam. Marszczyłam się wtedy i uciekałam, a ty goniłeś mnie po mieszkaniu, mając przy tym minę uchichranego pięciolatka, który wynalazł nową, zajmującą zabawę – mimo że nie była zbyt kreatywna, lubiłeś ją jak nic innego.

Zawsze mówiłeś, że mam talent tak wielki, że nawet cała kula ziemska nie jest w stanie go pomieścić. Wierzyłeś we mnie tak mocno jak nikt inny. Nie przeszkadzało ci, gdy nagle budziłam się w środku nocy, zapalałam lampkę przy biurku i włączałam znajdujący się na nim komputer, by następnie pisać przez pół nocy. Należałeś do grupki niewielu ludzi, którym nie przeszkadzało mocne światło, nawet gdy spali. Dlatego mogłam spokojnie pracować. Spałeś kamiennym snem.

Już prawie zapomniałam, jak to było, gdy zasypiałam i budziłam się obok ciebie. Minęły tylko cztery dni, a czuję, jakby nie było cię całe wieki. Nie pamiętam już nic, co było przed tym, jak cię poznałam. Poza tym to i tak nie było ważne. Liczyłeś się ty. Od zawsze i na zawsze.

Tylko ty.

Wszyscy starają się mnie pocieszyć, dzwonią, ale nie odbieram, chyba że mam naprawdę dobry humor – co i tak praktycznie się nie zdarza. Odcięłam się od nich od dnia twojego pogrzebu. Nie potrzebowałam ich współczucia. Potrzebowałam i nadal potrzebuję ciebie.

O, znowu ktoś dzwoni. Chyba zaraz wyrzucę telefon przez okno… Tak, to dobry pomysł. Chwila… dzwoni twoja mama. Chyba jest jedyną osobą, której mi bardziej żal niż ciebie. Zostawiłeś ją samą, tak jak mnie, więc wiem, przez co przechodzi. Należałyśmy do grona najbliższych tobie osób. Nikt nie kocha cię tak, jak my. Ale ty chyba o tym wiesz…

Odbiorę, czekaj.

 

Zadzwoniła, by spytać, jak się czuję. Widać, że się o mnie martwi. Jest taka kochana. Powiedziałam, że jakoś się trzymam, chociaż tak naprawdę jestem rozbita w środku. Od czasu twojego wypadku jedyne kłamstwo, którego się dopuszczam, to: „Wszystko jest w porządku”. Nie chcę nikogo martwić.

Ale jest ze mną coraz gorzej.

Nic nie jem. Piję ciągle kawę na przemian z wodą i patrzę ze wstrętem na jedzenie, chociaż nasza lodówka jest pełna po brzegi. Nadal stoją w niej rzeczy, które kupiłeś TAMTEGO DNIA rano. Nie mogę tego jeść. Gdy tylko spróbowałam wmusić w siebie jogurt, zjadłam dwie łyżeczki, po czym pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam wszystko (nie było tego wiele), co miałam w żołądku.

 

 

DZIEŃ 2

Już całe dwadzieścia cztery godziny jestem dwudziestojednolatką. Obiecałeś, że będziemy świętować ten dzień razem. I co z tego wyszło? Dlaczego nie dotrzymałeś słowa?!

Wczorajsze prezenty leżą nierozpakowane na stoliku do kawy. Tylko ten od twojej mamy otworzyłam. A teraz w nim piszę. Doskonale wiedziała, czego mi trzeba – a okładka w misterne indyjskie wzory idealnie pasuje do mojej ukochanej fioletowej torby. W pewnym sensie jest dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam. Dobrze znasz tę historię – dlatego nie będę ci jej na razie przypominać, okej? Lubiłeś wiedzieć o mnie wszystko, w najdrobniejszych szczegółach: od mojego ulubionego zespołu (pamiętasz, jak rok temu kupiłeś mi bilety na ich koncert i piszczałam – latając po domu jak oszalały kurczak przed ubojem – tak głośno, że nawet nie zauważyłam ściany, z którą zderzyłam się w szaleńczym pędzie? Nadal jest to jedno z moich ulubionych wspomnień…) po miejsca, które chciałabym odwiedzić.

Za każdym razem, gdy opowiadałam ci o sobie, wpatrywałeś się we mnie w ten specyficzny sposób – ze ściągniętymi brwiami i koniuszkiem języka dotykającym ust. Oznaczało to, że wkładasz w tę rozmowę całego siebie. Nawet jak siedzieliśmy na wykładach, nie wyglądałeś na tak skupionego.

Może nigdy ci tego nie mówiłam, ale jesteś (byłeś?) moim ideałem. Posiadałeś wszystkie cechy, które ceniłam w ludziach ponad wszystko: mądrość, uczciwość, szczerość… ale miałeś także wady, które starałam się zaakceptować. Tak samo jak ty akceptowałeś moje. I mimo że czasami się kłóciliśmy – przez zderzenia naszych odmiennych charakterów – potrafiliśmy przyznać się do błędów i pójść na kompromis. Jak stare, dobre małżeństwo… Pewnie byśmy się nim stali, gdyby nie… sam-wiesz-co.

Dzisiaj padało. Bez przerwy. Usiadłam na oknie, trzymając w ręku kubek z kawą (oczywiście), i patrzyłam na spadające krople – tworzące jakby sploty gałęzi winorośli na zaparowanej szybie. Widocznie niebo postanowiło płakać razem ze mną.

Całą noc nie spałam. Gdy tylko zamykałam oczy, śniłeś się ty, a odgłosy płaczącego nieba nie pomagały mi ani trochę. Nie mogłam tego znieść, budziłam się z krzykiem, aż w końcu dałam sobie spokój i popłakałam się z bezsilności. Obwiniałam siebie za twoje odejście. Bo gdybym nie wyciągnęła cię wcześniej z uczelni, powiedziała, że nie możemy tak nagle się spotykać w środku dnia, chociaż tak bardzo nalegałeś, nadal byś żył. Siedziałbyś ze mną i przytulał mnie. Całował me czoło, bym się uspokoiła. A ja zasnęłabym z uśmiechem na ustach, bezpieczna w twoich ramionach.

Bezpieczeństwo…

Już dawno zapomniałam, jak to jest czuć się bezpiecznym.

 

 

DZIEŃ 3-4

Leżę na łóżku i płaczę. Wiesz dlaczego? Gdy resztkami sił sprzątałam łazienkę, by czymś zająć ręce (spierzchnięte od wysiadywania nocą na tarasie, pewnie nie pomoże im żaden krem – znając życie...), znalazłam za pralką twoją ulubioną bluzę. Wiesz, tę taką błękitną z białym napisem: „Be Who You Are”. Nie mam pojęcia, jakim cudem się tam znalazła, ale na jej widok dostałam spazmów i ze szlochem opadłam na podłogę. Ściskałam ją mocno, zanurzając twarz w materiale tak długo, że zrobiła się na nim ogromna mokra plama. Założyłam bluzę na siebie i zaszyłam się pod kołdrą w moim – naszym łóżku.

Nie zmrużyłam oka przez całą noc, ciesząc się jak dziecko po odnalezieniu zaginionej zabawki, bez której nie potrafiło zasnąć (też taką miałam, pamiętasz pana Łatka?). Znalazłam część ciebie. I nie miałam zamiaru wypuszczać jej z rąk.