Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac cz. II - Ariana Bogajczyk - ebook

Za progiem starego dworu. Zapomniany pałac cz. II ebook

Ariana Bogajczyk

3,0

Opis

Aleksander wrócił do domu, tymczasem dwóch z jego przyjaciół wyrusza ku początkowo nieokreślonemu celowi podróży. Zaczną wędrówkę od poszukiwań w pałacu Ralo, a te wyznaczą dalszy etap, kierując ich do Ravino Serpento. Zabłądziwszy w labiryncie tuneli, natrafią na podziemną rzekę. Z nurtem dotrą na tereny będące pod pieczą niepospolitej opiekunki. Otrzymawszy cenną pomoc, przemierzą pustkowie, a potem Bezrzecze. Parokrotnie wpadną w tarapaty, przy czym ratunek i wsparcie dostaną z najmniej oczekiwanej strony. Spotkają osoby niezwykłe i życzliwe, niebezpieczne oraz nieco zagadkowe, a nawet taką, o której myśleli, że należy do zamierzchłej przeszłości. Wyprawa będzie próbą przyjaźni i lojalności, nie tylko wobec siebie, ale i wszystkich sprzymierzeńców. Pozwoli zwiadowcom odkryć po części zamiary wroga. Jakkolwiek zaczynali podróż samotnie, zakończą ją w zdumiewającym towarzystwie. W innych okolicznościach takiej kompani nigdy nie powierzyliby swojego życia, a przyszło im nie tylko z nią wędrować, ale i zaufać. W ten sposób, chcąc nie chcąc, przeczuwając czekającą groźbę, zmierzają tam, gdzie woleliby nie trafić. Dotarłszy na miejsce, ujrzą wznowienie przerażającego dzieła sprzed stuleci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 510

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Za progiem starego dworu

Część druga

Zapomniany pałac

Copyright by amsa

ISBN: 978-83-942908-3-2

e-mail: [email protected]

Projekt okładki – Sandra Szafrańska

konwersja do formatu mobi, epub, pdf: [email protected]

Rozdział 1.

Nocna narada

Chmury brzemienne grzmotami i piorunami zasnuły nocne niebo. Wlekły ciężkie, wzdęte brzuchy nisko nad koronami drzew. Poniżej kłębowiska płynęły mniejsze, zrodzone z szarych oparów. Jedne nadążały karnie, inne marudziły, zostając nieco w tyle, a para dezerterów brnęła pod prąd. Uciekinierzy, prawie niewidoczni na tle burych olbrzymów, ledwie utrzymywali się na falach zawieruchy. W niepojęty sposób unikali podniebnych wirów, pokonując z mozołem przestrzeń pod ogromnym stalowo-szarym tumanem.

Ktoś obdarzony sokolim wzrokiem, wypatrzywszy dwa ciemne, postrzępione obłoki, mógł w ich kształcie zobaczyć sylwetki lecących pegazów. Zagorzały obserwator, uznawszy, że nie zwodzi go bystre oko, zadałby sobie pytanie: co skłoniło skrzydlate rumaki do podniebnej wędrówki w czas takiej niepogody? Bo chociaż wścibskie i wszędobylskie, nie należały do odważnych. Jednak w taką noc badacze nieboskłonu woleli przebywać w ciepłych, przytulnych miejscach. Najlepiej takich, gdzie trzaskał ogień na palenisku, przy którym mogli zasiąść z dzbankiem grzanego wina.

Na tę okoliczność liczyli jeźdźcy skuleni na grzbietach koni. Wczepiwszy palce w grzywy, nie tęsknili do kominka i gorącego oddechu płomieni, nie marzyli o kuflu złotego medo1, którego jeden łyk rozgrzewa zziębnięte ciało. Pragnęli tylko poczuć twardą ziemię pod stopami, niechby i najbardziej mokrą.

A jeszcze wczoraj mieli nadzieję na podróż w bardziej sprzyjających warunkach i w zupełnie innym kierunku. Po naradzie w domostwie kirko2 musieli zmienić plany.

Sprzymierzeńcy, pożegnawszy Aleksandra, wkrótce zasiedli do kolacji. Borzona3 skubnęła kilka kęsów i opuściła zgromadzonych, poproszona o pomoc przy chorym domowniku Mateja. W milczeniu rozważano wiadomości. Niektóre pewne, inne wysnute z domysłów. A wszystkie przeplatano nadziejami związanymi z młodym sojusznikiem. Myśli zaprzątały plany, jakie należało poczynić w najbliższym czasie.

– Horda saghulo4 wylazła przez tunele w Ravino Serpento5. Skąd o nich wiedziała, skoro okoliczni mieszkańcy nie mieli o nich pojęcia? Dlaczego korytarze wyglądają na robotę trolli, ponoć nigdy nie zapuścili się w te strony? – wymruczał Rufus.

Wstał, dorzucił do paleniska grubą szczapę, potem spojrzał badawczo na Mędrka.

– A może to jakoweś krasnale? Może ktoś z was tam czegoś szukał? Wy lubicie kopać, gdzie tylko można. Jak tylko napotkacie dziurę w ziemi albo grotę, już w niej gmeracie. Co prawda nie macie zwyczaju wchodzić na cudzy teren, ale... – zawiesił głos, oczekując odpowiedzi.

Podróżnik zignorował zaczepny ton. Burknął coś oschle pod nosem, patrząc na skrzata z politowaniem.

Ralo6, usłyszawszy koboldo7, wynurzył się z wody.

– Trzeba zajrzeć do mojej siedziby. Przypominam sobie, że przeglądając mapy w poszukiwaniu źródeł Rzeki, na jednej z nich dostrzegłem zapis o Ravino Serpento. Nie wiem, dlaczego go tam umieszczono. Wyglądał na bardzo stary i z pewnością nie zrobił go mój ojciec. Ani ojciec ojca jego ojca. Prawdę mówiąc, odczytałem tylko nazwę, a i to z trudem. Każdy ciek wodny w Krainie, jakikolwiek i kiedykolwiek płynął, został oznaczony. Zgaduję, że dlatego znalazłem ów zapis, bo być może są tam pradawne koryta. Jeśli niektóre z nich mają odpowiednią szerokość, można nimi przejść, unikając ciekawskich oczu. – Milczał chwilę, wyraźnie zatroskany. – Od dawna nie miałem listów z pałacu. Oficjalnie jestem w podróży i wizytuję źródła rzek. To zajmuje zwykle kilka miesięcy i zaleciłem składanie raportów. Od ostatniego minęło już kilka tygodni, więcej niż dziesięć. Jestem niespokojny w dwójnasób, bo Erom mógł wykorzystać owe zapomniane łożyska. Ta myśl bardzo mnie martwi. Wiedzę na ich temat mógł zdobyć w dwóch miejscach. Jakkolwiek pałac doznał uszczerbku, wodne damy powinny zająć się już jego naprawą. Niepokoi mnie, dlaczego ich tam nie ma. Z własnej woli nie opuściły sidejo8. Koniecznie trzeba zbadać czy archiwum nie zostało naruszone.

– A nie możesz wysłać jakiejś nimfy? – podsunął Podróżnik.

– Mapy trzymam w prywatnych akwenach. Żadna wodnica nie ma prawa do nich wchodzić – odrzekł urażony Ralo.

– Ach tak, nie wiedziałem.

– O ile mi wiadomo, bardzo dobrze pływasz, a i Mędrek radzi sobie niezgorzej. – Gabriel spojrzał wymownie na krasnali.

– Nie tylko ja sobie radzę, inni także, inni także – mruknął rudzielec, nieskory do powrotu w dopiero co opuszczone okolice.

– Elfów nie można tam posłać, za bardzo przyciągają uwagę. Natomiast fosisto9, często wędrują, to tu to tam, szukając minerałów. Tak więc nikogo nie zdziwi wasza obecność w pobliżu pałacu czy wąwozu. Bądźcie czujni w obu miejscach, musicie wszystko dokładnie obejrzeć. Zastanawiam się, czy nie posłać Rufusa. Nie umniejszam waszej spostrzegawczości, ale koboldo wypatrzy więcej niż…

– Jeśli widzisz taką potrzebę, jestem gotów – wtrącił żywo skrzat z błyskiem w oku i udawaną obojętnością.

–…jest widoczne – dokończył Gabriel, spoglądając na niego z ukosa. – Słyszałem, jak ktoś tu ostatnio mówił, że płetw nie posiada, tylko nogi, dowodząc z uporem, że służą do chodzenia po ziemi. Twierdził również, że nie zamierza topić się na własne życzenie i choć potrafi trzymać głowę nad wodą, wyzywać losu nie będzie. – W miarę, jak mówił, mina koboldo rzedła. – To chyba twoje słowa Rufusie? Poza tym twój udział będzie kłopotliwy. Któż sobie daruje wieści od koboldo? Krasnali nikt natarczywie wypytywać nie będzie, nie kwapią się do pogaduszek przy piwie. Tak więc postanowione, idziecie obaj. Pod żadnym pozorem się nie rozdzielajcie, musicie polegać tylko na sobie. Kiedy możecie ruszać? – Nie zawracał sobie głowy pytaniem o zgodę.

– Natychmiast, natychmiast – odrzekł Mędrek, głaszcząc brodę z namysłem. – Najlepiej doczekać świtu za bagnami, potem w najbliższej karczmie konie wynająć, wynająć.

– Hm. Może pegazy nam pomogą? – zaproponował Podróżnik.

– Tak. Ale tylko do granic Sombra Arbaro10– wtrącił Merior. – Nie wiemy, czy Erom nie ma wystawionych szpiegów. Mogli zauważyć wasze konie idące samopas. Wywołacie ich podejrzenia, pojawiając się na pegazach. Zaczną dociekać, dlaczego odesłaliście wierzchowce. Nawet elfom jest znane powiedzenie: mały ogier i mały mężczyzna, czynią wiernego jeźdźca. Nie jest zwyczajem waszego plemienia rozstawać się z kucykami, kiedyście w drodze.

– Prawda, prawda. – Mędrek pokiwał głową. – Zawsze możemy powiedzieć, że zmieniliśmy plany.

– Albo że nam uciekły – dorzucił Podróżnik.

– Nie, lepiej nie łgać. Zmiana planów będzie bardziej wiarygodna, lepiej mówić prawdę. No cóż, któż mógł przewidzieć taki obrót sytuacji? Szkoda, szkoda – westchnął, bo miał nadzieję na powrót do rodzinnej groty.

– Idźcie odpocząć, pegazy nie przylecą wcześniej, niż po brzasku. Wyruszycie jutro, a właściwie dziś, wieczorem – zakończył Gabriel.

Z wody wyłoniła się Nikso11.

– Należy sprawdzić księgozbiór Naczelnego Saghulo. Nie wiemy, jak długo krasnale będą w drodze. Trzeba jak najszybciej rozwiać wątpliwości czy ktoś, kiedyś, dawno lub całkiem niedawno, szperał w pałacu. Tylko w tych dwóch bibliotekach przechowywane są informacje o istniejących, kiedyś i obecnie, źródłach Krainy.

– Jak to? – zaoponował Rufus. – Czyż Ralo nie musiał udać się do Wielkiego Adepta, żeby sprawdzić bieg Rzeki?

–  Dlatego mówię o konieczności przeszukania obu zbiorów. Jestem niemal pewna, że nie znajdziecie żadnej notatki o wężowym jarze u saghulo. Co do Rzeki, wiedz jedno. Każdy Wodnik co jakiś czas aktualizuje stan terytorium, ale Rzeką nie zajmowano się od pokoleń. Od wielu, wielu pokoleń. Ralo jest skrupulatny i postanowił sprawdzić, czy przez takie zaniedbanie przypadkiem czegoś nie przeoczono. – Włosy nimfy szybko traciły wilgoć, zaczęły przypominać suche wodorosty, zauważywszy zmianę, zanurkowała.

– Dobry pomysł. Rufusie, udasz się z Mironem do Wielkiego Adepta – zarządził Gabriel. – Wyślę wcześniej do niego wiadomość, niech zacznie już przeglądać księgi. Erom spędził dużo czasu w bibliotece Naczelnego Saghulo, jest cień nadziei, że pałac nie przyszedł mu na myśl. Mam obawy, czy nie posiadł wiedzy z obu miejsc. Tak czy inaczej, ma znaczną przewagę, bo my ją dopiero uzupełniamy. Musimy wiedzieć, o ile nas wyprzedza.

– W takim razie potrzebujemy przewodnika przez moczary. Musimy niezwłocznie powiadomić o wszystkim Seriozę12. – oznajmił Mirror.

Matej, zerwawszy się, wybiegł wołać pobratymca. Wrócił z wysokim i chudym mężczyzną. Elfowie, skłoniwszy się, pospieszyli za kirko, znikając w mroku.

– Chmury pęcznieją, pożerają mniejsze obłoki i wysączają dymne smugi z trzęsawisk. Burza zbiera siły do skoku – powiedział zatroskany Matej. – Nie, jeszcze nie teraz, nadciągnie pod wieczór. Kto chce jeszcze wyruszać, niech to zrobi do południa, później radzę przeczekać. Każę przygotować pokoje dla pozostałych.

– Jeśli chodzi o nas, odejdziemy o świcie – odparł Cordelius. – Zastanawiam się, jak Erom mógł przedostać się do tamtego świata i zabawić w nim cały miesiąc? I w jaki sposób w tym krótkim czasie dowiedział się aż tyle, by uczynić tak wiele zła? – Pochylił się lekko w stronę Gabriela.

– Nasz miesiąc – odrzekł przeciągle i chmurnie. – Tam minął ponad rok, miał dość czasu. Muszę mu to oddać, dawno nie narodziła się w Krainie osoba o tak chłonnym umyśle. Nadal nie wiem, jak się tam przedostał.

– Czyżby Erom utworzył nowe przejście? Czy miał ku temu sposobność? Czy w ogóle istnieje taka możliwość? – zapytał złowieszczo Cordelius.

– Tego też nie wiem. Do tej pory myślałem, że nie, ale... Być może jest takie, o którym wieść zaginęła, a on je odnalazł. Próbuję odkryć, czy jakimś sposobem przeniknął przez źle zabezpieczone przejście, choć nie wydaje się to możliwe. Prawdę mówiąc, przychodzi mi na myśl Serafont. Tamtejsze drzwi nigdy nie były używane. Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek zna ich lokalizację. Erom, zdeterminowany, mógł się odważyć z nich skorzystać. Oczywiście pod warunkiem zdobycia wiedzy, gdzie je znaleźć. Czy zmusił zabitego pegaza do przekroczenia granic tego królestwa? – Z posępnym obliczem, rozważał głośno niewypowiedziane pytania, które ciężko zawisły w komnacie. – Jednak nie, to stało się przecież dużo później, w świecie chłopca był już wcześniej. Nie. Stanowczo wykluczam to królestwo. Nie sądzę, aby jakikolwiek śmiertelnik, nawet pałający ogromną żądzą władzy, znalazłby śmiałość, aby wkroczyć do Serafontu. Nawet ja tam nie bywam. Zresztą, nie przysłano wiadomości o naruszeniu granic.

Krasnale i Matej popatrzyli na Gabriela zaintrygowani, Rufus zaś wykrzyknął podekscytowany:

– Nie bywasz? Czyli co? Bywałeś? Wiadomości! Czyżbyś miał kontakty z tym królestwem?! Nie może to być! Dalej, zdradź nam coś więcej o Serafoncie!

– Kontakty? Bywanie? Nie moi przyjaciele, to za dużo powiedziane. Jeśli ktoś niebacznie tam zabłądzi, dostaniemy wiadomość. Od bardzo dawna nic podobnego się nie zdarzyło. Loghantaro13 wystrzegają się tamtych okolic – odparł mętnie Gabriel.

– To prawda, wszak nawet nie rozmawiamy o tym miejscu. Zupełnie jakby nie istniało, nie istniało – przytaknął Mędrek. – To jedyny niepisany zakaz, którego nikt nie łamie. Nawet koboldo, co jest dość niezwykłe, niezwykłe.

– Może jako pierwszy to uczynisz? Przekonamy się, co z tego wyniknie. Krasnale słyną ze swojej zdolności przewidywania nieszczęścia, co was predestynuje do takiego wypadu – rzucił zaczepnie Rufus, z iskierkami zafascynowania w oczach, rozpalonymi wzmianką o tajemniczym kraju.

– Pod warunkiem, że pójdziesz ze mną i będziesz moimi oczami, oczami. Widzisz ponoć więcej niż inni. Ostrzeżesz nas wcześniej i nie będę musiał ujawniać moich przeczuć, moich przeczuć – odciął się kąśliwie.

– Nikt nie wie, kto zamieszkuje Serafont. Być może, zaraz po Bitwie o tym wiedziano, lecz pamięć o tym przepadła. Żaden terlogha14 nie zaryzykuje własnym życiem, aby się o tym przekonać. Ale, jak się zdaje, wy jesteście gotowi. To kiedy ruszacie? Najpierw trzeba wam przejść przez moczary. Chętnie posłużę za przewodnika – zaproponował kostycznie Matej.

– Zdaje się, że Rufus zazdrości krasnalom wizyty w pałacu – zauważył z lekką kpiną Gabriel. – Ciekawość aż ci wyziera z oczu. Pozostanie niezaspokojona, a później wszystko zależy od Ralo, może cię zaprosi. Nie żałuj, wszak posłałem cię z równie ekscytującą wizytą. Spodziewam się, że przyślesz wiadomości szybciej niż krasnale. Spraw się dobrze, bo wiele zależy od tych informacji. Słowa Mędrka przyjmij, jako wyraz uznania. Czyś sam nie mówił, że koboldo można spotkać wszędzie? Wróćmy jednak do sedna sprawy.

– Czyli przejście musi być w Krainie – powiedział wolno faun swoim dziwnie chrapliwym głosem. – Czy brałeś pod uwagę, że ktoś z tamtej strony nawiązał z nim kontakt?

– Wydaje się to mało prawdopodobne. Przez tyle wieków nikt nie próbował – odparł Gabriel. – Poza tym ten ktoś musiałby założyć istnienie Krainy, co wydaje się niemożliwe. Loghantaro z tamtej strony są zbyt zajęci sobą, aby wpadli na taki pomysł. Owszem, poszukują innych światów. Dysponując olbrzymią wiedzą, nie potrafią wznieść się ponad własną naukę. Ograniczają swoje poznanie tylko do tego, co potrafią udowodnić, wywieść z logicznego myślenia. Wszystko, co temu zaprzecza, wymagałoby od nich wiary, z której nie potrafią korzystać. Mają oczy skierowane na dłonie. Nigdy nie odkryją Krainy.

– Co to znaczy? – Skrzat przestał się dąsać, wrodzona ciekawość przeważyła.

– Z pewnością słuchałeś opowieści o rzeczach niezwykłych, może ktoś powtarzał zasłyszaną historię, albo sam brał w niej udział. Co sobie wtedy myślałeś?

– Wierzyłem każdemu słowu!– zapewnił gorąco Rufus.

– Okazałeś mówiącemu ufność, co wiarą nie jest, a często zakrawa na naiwność – odparł z przekąsem faun. – Jeśli naprawdę chcesz doświadczyć wiary, zamknij oczy, chwyć, czego nie widzisz i nie poczujesz.

– Przecież to niemożliwe!

– Owszem, możliwe, tylko wymaga wiary – odparł poważnie, Cordelius. – Mówiliście o Serafoncie. Dlaczego tam nie bywacie?

– No jak to? To zakazane królestwo.

– To skąd wiesz, że ono w ogóle istnieje?

– Od dziecka o nim słyszymy.

– I cóż z tego?

– No, dobra, chyba złapałeś mnie w pułapkę – roześmiał się koboldo beztrosko. – Niech będzie, chyba wierzę, że jest i wiem, że nie wolno tam chodzić.

– Raczej nauczono cię, abyś tak myślał. Ani to wiara, ani nawet wiedza. Wiara to coś więcej. Nie czas o tym dywagować, mamy ważne kwestie do omówienia, choć poznaję, że wy, którzy tu jesteście, już trochę przymknęliście powieki – zakończył niezrozumiale.

Skrzat westchnął rozczarowany i zarazem zadowolony. Reganto Arbaro15 mieli zwyczaj wyrażać się niejasno, jednak domyśliwszy się pochwały, umilkł zadziwiony z otwartą buzią.

– A jeśli Erom nawiązał z kimś z tamtej strony? Może stworzył wizję. Zasugerował, podpowiedział, jak otworzyć pordeto16 w Krainie? – rzucił poważnie Cordelius.

– Nie. Wiem, o czym myślisz, ale nie. Żeby nawiązać więź w trakcie snu, trzeba tam być. Jak wiesz, na odległość to nie zadziała. Saghulo, przy całej sile umysłu, nie ma mocy przekroczyć bariery czasu. To wyklucza takie działanie.

– Przypominam sobie, że ktoś wpadł ci w ręce. Któż zacz?

– Goblin, jakże inaczej, wszak poza skrzatami tylko oni zaglądają, gdzie ich nie proszą. Prawie już jedną nogę przełożył...

– Gdzie? – przerwał niecierpliwie faun.

– Nad Bursztynową Taflą. Pewnie zobaczył mnie wchodzącego do drz... – urwał, odkaszlnął i dokończył: – Do drzwi.

Skrzat łypnął na niego bystro, chrząknięcie uznał za podejrzane.

– Zaintrygowało go, co tam robię. Chciał pójść w moje ślady, ale ja zajrzałem tylko na chwilę. Nie spodziewał się tego, osłupiał, gdy zaraz wróciłem.

– Jesteś pewny, że on chciał tam wejść? Skąd wiesz, czy również nie wracał?

– Co sugerujesz? Że przyłapałem posłańca Eroma? – Zamyślił się, nagle poważniejąc, wspominając przygodę, rozpogodził czoło. – Miał naprawdę przerażoną minę. Nie miał niczego przy sobie. Sprawdziłem.

– Może Erom nie korzysta z naszych pordeto. Jeśli ma własne, mógł ich nie zabezpieczać kluczami. Sprawdziliśmy zamki, żaden nie jest uszkodzony. Wszystkie artefakty potrzebne do otwarcia pozostają dobrze ukryte. Jednak istnieje kilka chwil, wiesz wszakże o tym doskonale, które można wykorzystać. Wystarczyła jedna sposobność, przy dobrze skoordynowanym czasie, i mogłeś nie zauważyć towarzysza podróży. Ty lub ktoś inny. Erom, tak zakładam, w ten sposób przeszedł przez pordeto po raz pierwszy. Nie mam złudzeń, już wówczas miał u nas wspólnika. Potem, przy jego pomocy, utworzył własne przejście. Nie musiał później szukać dogodnej okazji, posiadał swobodny dostęp do obu światów – powiedział złowieszczo Cordelius. – Kto tam ostatnio przebywał za twoją wiedzą?

– Anaro17 skrzatów. Naprawiali tamtejsze sidejo, już po pożogach na Rubieżach. Jeszcze wcześniej też tylko charpentisto18. Nie oddalali się poza teren siedziby. Nie wierzę, że był wśród nich zdrajca. Nie wykluczam wykorzystania naszych drzwi w sposób jednorazowy, jak sugerujesz. Wyjaśnia to kwestię domniemanego sprzymierzeńca, bo musiał takiego mieć, jeśli planował stworzyć nowe drzwi. Lecz taka okoliczność musiałaby wydarzyć się dużo wcześniej, niż zakładaliśmy. O wiele wcześniej.

– I przydybany goblin wracał, a nie dopiero wchodził – podsumował Rufus słuchający wszystkiego z wielką uwagą.

– Mógł, nie przeczę, jeśli ten domysł jest słuszny. Daje to nikłą nadzieję, że z jakiegoś powodu saghulo nie ma już dostępu do swojego pordeto – odparł Gabriel. – Jednakowoż śmiem wątpić, że Erom potrafił utworzyć nowe przejście. Owszem, posiada ogromną wiedzę, jednak dużo mu brakuje do twórcy Malhonesta19. Myślę, że korzystał z zapomnianych drzwi.

– To chyba jedyne pomyślne przypuszczenie dzisiejszego wieczoru – westchnął niewesoło Matej.

Rozdział 2.

Pałac

Pegazy wylądowały przed chatą o świcie i niechętnie wysłuchały prośby o nocną podróż. Wolały szybować w ciągu dnia i podglądać, co dzieje się na ziemi. Dopiero Cordelius, widząc bezskuteczność nalegań krasnali, przekonał ogiery, wyjaśniając cierpliwie:

– Pegaz waszego stada został zabity, pomóżcie schwytać winnego jego śmierci.

– Śmierci. Zabity. Co to znaczy? – zapytały zdziwione.

– Nigdy nie wzbije się w niebo, nie popatrzy z góry na ziemię, nie pobiegnie po zielonych łąkach.

– Chory jest?

– Nie jest chory. Już go nie spotkacie w stadzie.

– Nie ma go? Nie ma go – powtarzały, najpierw lekko zaskoczone, a później zaniepokojone. – Nie ma go. Nie ma go. Nie ma go. My jesteśmy? Jego nie ma. My jesteśmy. Jesteśmy! Nie ma go!

Nareszcie, zrozumiawszy straszną nowinę, dwa najstarsze rumaki zgodziły się dostarczyć obu krasnali w pobliże pałacu Ralo. W kilka godzin później, pomimo czyhającej wśród chmur burzy, wzleciały cicho w noc. Delikatny szum skrzydeł ginął w pogwizdywaniu wiatru.

Równocześnie z głuchymi pomrukami gotującej się do ataku nawałnicy ciałami koni wstrząsały dreszcze. Na kilka sekund wstrzymywały miarowy ruch skrzydeł, powodując gwałtowne opadanie. Nie miało to dla nich większego znaczenia, nie zdawały sobie sprawy z turbulencji, które w pasażerach wywoływały czarne myśli o gwałtownym końcu podróży. Pierwsze ciężkie, początkowo ciepłe krople deszczu, wyprzedziły nagły zryw wiatru. W ciągu minuty niebo pojaśniało od błyskawic, za którymi podążały z kilkusekundowym opóźnieniem grzmoty. Czas naglił, jednak w takich okolicznościach nie mogli kontynuować lotu. Musieli lądować i dopiero następnej nocy stanąć u drzwi pałacu. Pegazy, zapowiadając powrót o zmierzchu, umknęły do lasu.

Krasnale opatuleni pelerynami znaleźli schronienie pod rozłożystym drzewem.

– Wcale nie jestem przekonany, czy to był dobry pomysł – wymruczał z powątpiewaniem Podróżnik. – Może lepiej było od razu pójść do tuneli i sprawdzić, co tam jest. Po co nam szukać jakiejś mapy? Na dodatek Ralo nie pamięta dokładnie, czego dotyczył zapis. Może to nic ważnego?

– No nie wiem, nie wiem. – Głos Mędrka dochodził przytłumiony spod opończy. – Jeśli tym sposobem poznamy to samo, co wie Erom, to warto tam zajrzeć.

– Ciekawe, jak poszczęści się Rufusowi? Czy znajdzie coś w bibliotece?

– Jeśli nie, to Nikso miała słuszność, a Erom jest bardzo pewny siebie, bo skąd wiedział, na jak długo Ralo wyjechał? Borzona przypuszcza, że saghulo20 opuścił już Samotną Skałę. Chyba ma rację, bo z każdej strony dochodzą niepomyślne wieści, bardzo niepomyślne.

– To, że mają obóz w Krainie, jest więcej niż pewne. Tamta horda pojawiła się nagle. Byli w wąwozie i zaraz potem przepadli bez śladu. Teraz myślę, że trzeba było nam iść za nimi, a nie uciekać na płaskowyż – westchnął ponuro Podróżnik.

– Inny cel nam przyświecał – przypomniał Mędrek, darując sobie wypominanie młodemu krasnalowi, że odwodził go od tego pomysłu. – Miejmy nadzieję, że wkrótce zagadki się wyjaśnią, wyjaśnią.

– Szkoda, że nie ma z nami elfów. Dziwnie mi będzie wchodzić do królewskich komnat. Im bardziej się godzi.

– Czy słyszałeś, żeby ktoś wizytował apartamenty Wodnika? Mamy ku temu niezwykłą okazję i jestem z niej zadowolony, bardzo zadowolony.

– A mnie wcale się nie uśmiechają te odwiedziny. Z drugiej strony deszcz pada taki, że można już poćwiczyć nurkowanie. Ależ z nas szpiedzy! Nogi mi rozmiękły, czuję coś dziwnego między palcami... Chyba rosną mi błony – stękał Podróżnik. – A ni chybi, już jestem batraka21! Czy już rechoczę?

– I kto tak narzeka? Śpij i nie marudź – prychnął Mędrek, dorzucając z kąśliwie: – Miłośnik wędrówek i snu pod gołym niebem! Też coś. I nie waż się ani rechotać, ani chrapać, ani chrapać.

Burza ucichła nad ranem. Zostawiła po sobie powietrze nasycone ozonem i nasiąknięty deszczem mech. Podmokła łąka, na której wylądowali, zamieniła się w płytkie bajoro. Podróżnik, ucieszony słonecznym porankiem, odzyskał humor. Przemoknięty do suchej nitki, przekornie dołączył do chóru żab, naśladując z wprawą melodyjne kumkanie.

Nie musieli długo szukać wyżej położonego terenu. Zdjęli mokrą odzież, rozwiesili w przewiewnym, niewidocznym miejscu. Spokojnie czekali wieczora, wylegując się na trawie, zajęci liczeniem zabitych komarów. Równo z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca wróciły pegazy i tej nocy, już bez przeszkód, dotarli do pałacu.

Przejeżdżając tędy kilka dni wcześniej, widzieli z daleka zniszczenia, ale dopiero teraz, stojąc na tarasie, mogli ocenić rozmiar spustoszenia dokonanego w środku.

– Dziwne, co tu się działo? Wiatr hulał, to pewne, wszystko powywracane. Ale to? – Podróżnik przyglądał się obszernemu pomieszczeniu.

Piękna sala zajmowała niemal cały parter. Najgorszy stan przedstawiały szerokie schody prowadzące na piętro, górna część leżała u ich podstawy.

– Nowa zagadka, wszak schodów huragan nie potrzaskał. To celowe działanie, ale czyje? Jak nic sfora Eroma tu buszowała. Zniszczyli wszystko. I po cóż, po cóż? – Mędrek rozglądał się dookoła, przepatrując bacznie ruinę. – Kiedy była ta nawałnica? Ze dwa miesiące temu? Ralo o niej nie wspominał, wyjechał wcześniej. Wodnice go nie zawiadomiły. Dlaczego? Wieść jeszcze do niego nie dotarła, czy... czy nie zdążyły, nie zdążyły?

– Ciekawe, gdzie się one podziały, mam złe przeczucia.

– Ja także, ja także – przytaknął posępnie Mędrek. – Jak nic czegoś tu szukano. Czyżby naprawdę map? Widać Erom wiedział, że odkryje na nich coś użytecznego, czego nie znalazł u Wielkiego Adepta. Czy dzięki temu tamci przeszli przez Ravino Serpento? Zobacz, część schodów jest nadpalona. Przecież nie od pioruna. Coś okropnego tu się działo, coś okropnego.

– Podobno takiej wichury, jak wtedy, jeszcze nie widzieli – odparł Podróżnik. – A ta burza, cośmy ją przeczekali w gospodzie też dziwna była. Pamiętasz jak leżały drzewa na skraju lasu? Teraz zaczynam myśleć, że naprawdę zaczęła się dokładnie tam.

– Tak, prawda, dziwnie to wyglądało. Zabierajmy się za poszukiwania. Uważajmy na wszystko, może znajdziemy coś, czego być nie powinno, nie powinno.

– Albo nie odnajdziemy tego, co być powinno.

– Właśnie. Pod tymi schodami powinno być wejście, o którym mówił Ralo. Gotowy na żabi skok, żabi skok?

– Jestem mokry, więc chyba gotowy – stęknął zrezygnowany.

Trochę czasu zajęło im oczyszczenie rumowiska, lecz po kilku minutach pod zawalonymi stopniami znaleźli wielką klapę. Wierzch zdobiła mosiężna ważka. Odnóża wsparła na koronie, będącej zarazem kołem, ułatwiającym otwarcie. Wieko nosiło ślady brutalnego wyrywania klejnotów, zostały po nich okaleczone oprawy. Kilka porzuconych kamieni tkwiło jeszcze w całości tylko dzięki obsadzie.

– Ciekawe, kto to zrobił? Czy ten, kto buszował w pałacu, czy może inny rabuś wykorzystał nadarzającą się okazję? – Podróżnik, chwyciwszy koronę, napiął mięśnie i z trudem odsłonił otwór.

Usłyszeli przeraźliwy jazgot i tupot setek drobnych stóp. Krasnal odrzucił klapę, odskakując gwałtownie do tyłu. Z wnętrza wybiegły szczury. Piszczący legion rozbiegł się po całym pomieszczeniu, szukając zakamarków. Niektóre próbowały atakować, odpędzali je, starając się nie rozdrażnić ich bardziej.

Po kilku minutach zapadła kompletna cisza. Mężczyźni popatrzyli na siebie niepewnie i ostrożnie podeszli do wylotu. Nasłuchiwali przez chwilę, czy nie dochodzi stamtąd jakiś niepokojący dźwięk. Mędrek podszedł do drzwi. We framugach tkwiły jeszcze resztki szyb, ostrożnie otworzył szeroko skrzydła, wpuszczając do środka świeży powiew, wymiatający ostry zapach piżma zostawiony przez gryzonie.

Podróżnik, zatrzymawszy się u wejścia do tunelu, zaglądał do wnętrza. Na niższych stopniach leżały wyrwane z korzeniami niewysokie drzewka. Tak mu się w pierwszej chwili zdawało, szybko jednak zrozumiał straszliwą prawdę – patrzył na nimfy. Wyschnięte, zbite w dziwaczne kłęby włosy wziął początkowo za korzenie, a rozciągnięte na boki ręce i nogi za gałęzie.

– Co się stało? – zapytał Mędrek, widząc jego nagle pobladłą twarz.

– Tam, tam... – wyjąkał ze zgrozą. – Tam są... tam są zabite wodnice. Jest ich cztery, nie, pięć. Nie wejdę. Nie mogę.

– Weź się w garść. – Krasnal chwycił energicznie Podróżnika za ramię i mocno potrząsnął. – Nie możemy pozwolić sobie na słabość. Nie pierwszy raz widzisz zmarłego… – umilkł, spojrzawszy w dół.

Otrząsnął się po kilku minutach. Poklepał łagodnie przyjaciela po plecach, odciągnął od schodów i cicho powiedział:

– Musimy je wynieść i pochować.

Zszedł na dół. Przystanął przy nimfach i znieruchomiał. W końcu zebrał się w sobie, westchnąwszy głęboko, pochylił się i po kolei rozcinał więzy, uwalniając ręce i nogi przywiązane do wbitych w stopnie kołków. Unosił ciała, lecz prawie nie czuł ciężaru i podawał Podróżnikowi, który ostrożnie układał je na podłodze. Potem gdy już wszystkie leżały obok siebie, młody mężczyzna zerwał ze ścian miękkie tkaniny, a on owijał wodnice w całuny. Nigdy w życiu nie robił nic delikatniej, ciągle miał wrażenie, że wystarczy jeden nieostrożny, niezgrabny ruch, a pod palcami zostanie jedynie proch. Mimo że były dziwnie skurczone i pociemniałe, a skóra pergaminowa i pomarszczona, dostrzegł liczne rany. Zginęły jednak nie z powodu obrażeń, ale dlatego, że pozbawione zostały wody. W myślach poprzysiągł zemstę oprawcom, którzy zgotowali tak okrutną śmierć, łagodnym, zawsze skorym do śmiechu i żartów, wodnym damom. Pogrzebali szczątki w zagajniku na tyłach rezydencji. Przez cały czas pochówku nie wyrzekli jednego słowa, zbyt poruszeni, aby przerwać ciszę.

Nie mając pewności, co zastaną dalej z wielkim niepokojem weszli w czeluść korytarza. Opadał ostro w dół ku podziemnej przystani ze stanowiskami dla kilku jednoosobowych łódek. Odwiązali dwie i dopłynęli do wielkiej groty, będącej królewską salą audiencyjną. Urządzono ją z przepychem. Niegdyś piękne wodotryski i kaskady zostały potrzaskane i zniszczone, podobnie jak poprzewracane sofy, szezlongi, fotele i stoły.

Wszystko wskazywało na to, że właśnie tutaj dzielne wodnice stoczyły walkę z napastnikami. W wielu miejscach znajdowali brunatne plamy zaschniętej krwi. Ściany i meble nosiły ślady uderzeń niejednego ostrza.

W niewielkiej sadzawce stały zanurzone dwa złote siedziska, umieszczone na marmurowych postumentach. Mędrek zanurkował i z uwagą oglądał podstawy.

– Sądząc po uszkodzeniach, próbowano wyciągnąć trony. Chyba myśleli, że są zrobione ze złota, ale to kamień pokryty cienkimi blaszkami. Tak czy inaczej, ogołocili fotele z kosztowności, ale część zniszczyli, rąbali mieczami jak kilofem, darowali sobie ostrożną dłubaninę. To jacyś barbaro22, barbaro.

– Zobacz, znalazłem sztylety wojowniczek. Wygląda na to, że zaskoczyły plądrujących, a potem stawiały opór aż do wylotu tunelu. – Podróżnik, przykucnąwszy, badał tropy. – Uciekły na stopnie w nadziei wydostania się z pałacu. Widać część napastników pilnowała górnych komnat, to oni zwalili schody, blokując otwór i dostali wodnice w swoje łapy.

Mędrek opłynąwszy sadzawkę dookoła, spostrzegł w ścianie dość szerokie pęknięcie. Wyszedł na brzeg i przecisnął przez szczelinę. Odkrył drugą podwodną komorę ukrytą za wyłomem skalnym. Od razu natknął się na trzy wielkie szkielety leżące na ziemi. Chwilę później ujrzał jeszcze dwa następne. Unosiły się na wodzie, sine i spuchnięte, z wyraźnymi śladami zębów gryzoni.

– Dzielne wodnice! Zginęły, ale nie same, nie same – zakrzyknął triumfalnie.

– Szczury miały ucztowanie – rzucił z obrzydzeniem Podróżnik, podchodząc bliżej. – Dziwne, nie tknęły żadnej nimfy.

– Wszakże one troszczą się o wodny świat, a szczury, jakby nie patrzeć, po części do niego przynależą, przynależą – zgadywał Mędrek. – Nie tknęły opiekunek. Mają więcej wdzięczności niż kto rozumny niż rozumny.

– Brr. Czy tych tam, też chcesz wyciągać? Ale to już beze mnie. Nie zmusisz mnie do tego.

– A po co? Zresztą nie ma na to czasu, nie ma czasu. Trzeba odnaleźć drzwi w ścianie. Mamy przekręcić wystający odłamek. Ciekawe, jaki? Pełno ich tutaj. Ralo zapomniał powiedzieć, który to będzie. – Przesuwał ręką po chropowatej powierzchni. – O, chyba mam. Tak, znalazłem, znalazłem! – Przekręcił i kamienne skrzydło przesunęło się z cichym szmerem, ukazując następny korytarz.

Słabe światło połyskiwało, nadając ścianom bladoniebieskie lśnienie. Parę metrów dalej woda sięgała sufitu, wzięli kilka głębokich oddechów i zanurkowali. Tunel kilka razy zakręcał. Mędrek dokładnie zapamiętał drogę, prowadził pewnie, omijając boczne rozgałęzienia. Płynęli długo, Podróżnik czuł, że płuca odmawiają mu posłuszeństwa. Nareszcie znaleźli w załomie skały, tuż przy sklepieniu pustkę, gdzie mogli wystawić głowy i swobodnie odetchnąć. Przez długą chwilę łapczywie chwytali powietrze. Dopiero po kilku głębokich wdechach, Mędrek, dysząc ciężko, powiedział:

– Teraz będzie krótki odcinek, ale następny jest o wiele dłuższy. Nie mam pojęcia, co robić, ledwie dobrnąłem tutaj. Większej odległości nie pokonam, nie pokonam.

– Płyniemy. Będę teraz sprawdzał odnogi, Wodnik nic o nich nie mówił, a jest ich tu sporo. Może nie wszystkie są całkowicie zalane. Nie wierzę, aby Ralo nie uwzględnił naszych ograniczonych możliwości, a nawet jeśli on o tym nie pomyślał, to Nikso z pewnością. Ona jest bardzo rozważna, a zawsze myślałem o nimfach, jako o trzpiotkach, beztroskich i wesołych, skorych tylko do zabawy. Chyba byłem w błędzie, nie doceniałem ich. Wiedzą jak robić użytek z broni i ugodzić sztyletem przeciwnika, w dodatku dwa razy większego.

– Nie tylko ty popełniłeś omyłkę, nie tylko ty. Będę teraz miał przed nimi respekt – przytaknął Mędrek. – Jeśli chcesz sprawdzać odnogi, szukaj idących w górę, tam możesz liczyć na niższy poziom wody. Obyś coś takiego znalazł, bo będzie z nami krucho, będzie krucho.

Zanurkowali. Podróżnik badał odgałęzienia. Tracił już nadzieję, gdy nareszcie odnalazł dwa, gdzie tafla wody nie wypełniała całej przestrzeni. Korytarz kończyły stopnie prowadzące do jaskini. Przed zdewastowaniem musiała zachwycać przepychem brokatowych tkanin, ocieplających skalne wnętrze i pięknymi inkrustowanymi meblami. Poza stołem i krzesłami, pod ścianą stał mały bufet i otwarta witryna z resztkami kosztownej zastawy. Ze ścian zwisały resztki zdartej materii, cały sprzęt leżał roztrzaskany, przemieszany z pobitymi naczyniami.

– Z lewej wszystkie kanały idą w dół i nie ma szans na oddech. Odkryłem odpowiednie miejsca na odpoczynek tylko po prawej stronie, ale naliczyłem ich raptem dwa, jeden w połowie i pod koniec. Mam nadzieję, że tutaj będzie podobnie, trzeba nam zawierzyć szczęściu – oznajmił markotnie Podróżnik, podchodząc do wylotu ostatniego tunelu.

Mędrek wsunął się pod wodę jako pierwszy. Po kilku zakrętach wpłynął do fałszywego rozwidlenia, ale dopiero w następnym znaleźli tuż przy sklepieniu niszę ze zbawczym tlenem. Jeszcze dwa razy uzupełniali powietrze, zanim trafili do prywatnych komnat Wodnika.

Rozdział 3.

Zagadki kartograficzne

Wynurzyli się w olbrzymiej pieczarze. Osadzone w ścianach kamienie varmabrilo23 odbijały jasne punkty w lustrze wody niczym rozgwieżdżone niebo. Kilkanaście większych imitowało drogę słońca i księżyca po firmamencie. Ściany podwodnego apartamentu wystawały kilka centymetrów ponad taflą jeziora, wyznaczając poszczególne pomieszczenia. Ażurowe mury oplatały gęste wodorosty. Wzory na posadzce przedstawiały wodne stworzenia. Liczne postacie z marmuru i alabastru wypełniały zatopione sale. Komody i szafy, stoły i ławy, krzesła i fotele przypominały kruche rzeźby. Wszędzie leżały zrzucone na podłogę, porozbijane naczynia, nad nimi unosiły się martwe, niewielkie ryby. A także dokumenty i mapy. Podróżnik wyłowił kilka z nich.

– To nie papier – stwierdził zdumiony. – Właściwie nie zastanawiałem się wcześniej, czego oni używają do pisania.

– To spreparowane rybie pęcherze – wyjaśnił Mędrek. – Nie wiem, czy w ogóle coś tu znajdziemy. Wygląda, że wszystko zostało splądrowane, splądrowane.

– No, tak. Teraz możemy być pewni, że interesującej nas mapy nie zdobył u Wielkiego Adepta. Ale spójrz, nie otworzyli tamtej szafy. Ciekawe dlaczego?

– Dlatego, że nie wiedzieli, jak to zrobić, a zniszczyć nie zdołali.

Usłyszawszy cichy głos, chwycili za miecze z bojowym okrzykiem na ustach. Zamarł na widok niespodziewanej osoby.

– Mogliśmy cię zabić. – Podróżnik patrzył skonsternowany na Nikso. – Nie wolno ci tu wchodzić.

– Ralo zdecydował, że trzeba wam pomóc przepłynąć tunel. Poradziliście sobie, jak widzę – odpowiedziała, odwrócona do nich plecami i wymruczała zgryźliwie: – Przecież nie wchodzę.

– Stoisz na progu, to jakbyś weszła, jakbyś weszła. – Mędrek łypał okiem z mieszaniną podejrzliwości i zdumienia.

– Głupstwa gadasz. Komnaty są w wodzie, a my jesteśmy, hm... w przedsionku? Nie pouczajcie mnie w moich obowiązkach, bo znam je lepiej od was! – odparła stanowczo. – Mam powiedzieć, jak otworzyć szafę. Wodnik ma swoje przyzwyczajenia. Podejmuje decyzje po długim i starannym przemyśleniu. Nie zawsze są one tak szybkie, jak tego wymaga nagląca chwila. Już po waszym wyjściu przypomniał sobie, że jest jeszcze jedna szansa, by przekonać się, co było na tamtej mapie. Otóż wszystkie mają wstępne szkice, a przechowywane są właśnie tam. Proszę, weźcie ode mnie klucz. – Młodszy krasnal chwycił mały medalion. – Trzeba go włożyć do otworu w bocznej ścianie i dwa razy przekręcić. Potem pociągnij dolną szufladę.

Podróżnik przeszedł ostrożnie po szczytach ścian do pomieszczenia z meblem. Nabrawszy powietrza w płuca, skoczył. Znalazł owalne wgłębienie, dalej postępował zgodnie z otrzymaną instrukcją. Jednym szarpnięciem za szufladę otworzył szafę. Wyciągał po kilka szczelnie zamkniętych tub, wypływał i rzucał na brzeg. Wracał jeszcze parę razy, aż opróżnił wnętrze.

Krasnale, zgarnąwszy opakowania, podeszli do nimfy. Rozpoczęli żmudne przeglądanie.

– Część szkiców wykonano na papierze. W skrytce nie są narażone na zniszczenie – wyjaśniała. – Mapy są wspólnym dziełem, naszym i surtera24.

– Surtera? – Podróżnik podniósł pytająco brwi.

– Tak mówimy o innych loghantaro25 – wyjaśniła z wdzięcznym uśmiechem. – Przekazywali nam wszystko na materiałach, jakie zwykle stosowali do rysowania, a my przenosiliśmy na surowiec odpowiedni do przechowywania.

– To znaczy?

– Specjalnie spreparowane rybie pęcherze. – Wzięła do ręki kilka szkiców. – O, ten był robiony przez elfy, a ten przez skrzaty. A to jest chyba krasnali. Każdy używa czegoś innego.

I była to prawda, inwencja w zastosowaniu materiałów okazała się ogromna. Użyto do nich nie tylko papieru, ale też malowano na tkaninach, rysowano na pergaminie, rzeźbiono w drewnie lub kuto w cienkim piaskowcu. Niezwykłe archiwum sięgało zamierzchłych czasów, duża część była bardzo stara, a rysunki wyblakłe i niewiele już pokazywały. Przejrzeli wszystkie. Zrezygnowani musieli przyznać, że na próżno.

– Tu nic nie ma – przygnębiony Podróżnik odłożył kolejną mapkę. – Może zapis umieszczono tylko w jednym miejscu.

– Może. Musimy wszystko przejrzeć od nowa – stwierdziła Nikso. – Nie poddawajcie się. Jeśli tam były koryta wodne to może na najstarszych mapach będą zaznaczone. Nie szukajmy zapisów, tylko badajmy kierunek nurtów. – Nimfa straciła gładkość skóry, a włosy przybrały kolor zeschniętej trawy.

– Wejdź do wody – powiedział z troską Mędrek. – Zaczekamy i przy okazji posegregujemy znalezisko chronologicznie. Do najnowszych nie ma co zaglądać, tylko do najstarszych, najstarszych.

– Ach tak, rzeczywiście.

Wycofała się do tunelu i przez dłuższy czas leżała zanurzona. Wróciła po kilku minutach odświeżona, znowu pełna blasku.

Tymczasem Mędrek w trakcie porządkowania wygrzebał spod stosu jeszcze jeden pojemnik. Ostrożnie odkręcił wieczko i wyciągnął zwiniętą, przezroczystą tkaninę. Rozciągnął na ziemi, delikatnie wyprostował i spoglądał na nią bez nadziei. Nagle wykrzyknął radośnie:

– Mam, mam! I tym razem sprawdza się zasada, czego szukasz, znajdziesz na ostatku, na ostatku. Jeśli mnie wzrok nie myli to Ravino Serpento! Są też jakieś litery. Nie mam pojęcia, co tu jest napisane. Pierwszy raz widzę takie pismo, takie pismo – powiedział nagle strapiony.

Nimfa pochyliła się nad rysunkiem. Obracała cienką, przejrzystą tkaninę w różnych kierunkach. Zniechęcona, odłożyła na bok. Przeglądając inne przedmioty, zerkała jednak na nią co chwila. Raptem roześmiała się cicho. Przełożyła postrzępiony kawałek materiału na drugą stronę.

– Tak jest prawidłowo. Zobaczcie, tu są znaki, wskazują kierunek. Nie zwróciliśmy uwagi, że wąwóz zaczyna się nie tam, gdzie powinien. Patrzyliśmy na lewą stronę. To stary dialekt. Jeszcze sprzed Wielkiej Bitwy. Spróbuję odczytać. Cztery, ale co?... Ach tak, cztery rzeczki. Nie, chyba rzeki?... Nie, to raczej rzeczułki. Tak, oczywiście! Rzeczułki! – zawołała zadowolona z siebie.

– A cóż to za nazwa?! – prychnął rozbawiony Mędrek. – Źródełko, może większy strumień. Zwykły podziemny ciek, i tyle, i tyle.

– Zwykły? Gadasz bzdury i tyle – odcięła się zjadliwie. – Ani to strumienie, ani źródła. Rzeczułki płynęły w wąskich, głębokich korytach. Nie tworzyły rozlewisk i prawie nie miały dopływów. Zbierały wodę, która przesączała się przez skaliste szczeliny, większość z nich toczyła fale w podziemiach. Długie groty, kręte i wąskie jaskinie to często ich wyschnięte łożyska, pozostałość po nurtach sprzed stuleci. Gdyby je dokładnie przekopać, okazałoby się, że wnętrza gór kryją sieć kanałów. Mógłbyś się nimi w miarę swobodnie przemieszczać.

– Hm... Tego nie wiedziałem. Strumienie w pieczarach zwykle są płytkie. Jeśli dobrze pojmuję twoje słowa, te... jak im, rzeczułki, istniały przed wiekami. Odkrywasz przed nami nieznaną historię Krainę, zupełnie nieznaną, zupełnie nieznaną. – Mędrek w zadumaniu zaczął znowu przeglądać mapy.

– Nawet nie wiesz, jak małe macie o niej pojęcie. Rzeka podziemi toczy fale przez wielkie królestwo Trollina. Myślisz, że zasila ją deszczówka? – rzuciła kąśliwie i gniewnie, po czym wróciła do odczytywania notatki. – Co tutaj mamy?... Zaraz... Ach tak, cztery odnogi wpadały do rzeki w Ravino Serpento... Jakim sposobem?... A, tak, jest częścią starego koryta. Hm... Z tego wynika, że łożyska kiedyś zasypano, kierując główny prąd w inną stronę i w wąwozie został tylko mały potok. Całkiem możliwe, że w tamtych górach zastaniecie pajęczynę większych i mniejszych tuneli.

– No to teraz wszystko jasne. Albo właściwie nic. Musieli jakoś tam wejść. Tylko gdzie? Nic z tego nie rozumiem. Szkoda, że zaznaczono tylko ujścia. Przydałoby się wiedzieć, gdzie zaczynały bieg pod ziemią. Wygląda na to, że musimy się tam udać i przemierzyć trasę w odwrotnym kierunku. – Podróżnik uważnie studiował zapiski, mrucząc pod nosem zirytowany: – Czy te kręte linie to droga przez góry? Toż to cała plątanina. Jak się w tym połapać, gdzie która prowadzi? I dlaczego tak nagle się urywają? Co za brak precyzji.

– Och, przypuszczam, że gdzieś była druga część opisująca ten obszar. Jedna grupa badaczy doszła do tego miejsca, druga, a może było ich więcej, oznaczała inne fragmenty. Mówiłam wam, że to tylko wstępne szkice. Dopiero łącząc je razem, powstawał rzeczywisty obraz. Nic innego nie znaleźliśmy. Musicie zadowolić się tym, co mamy. Dobrze, że chociaż to ocalało i nie ruszacie z pustymi rękami – rzuciła pocieszająco.

– A jak ty się tu dostałaś? Wchodziłaś od tarasu? Byłaś w pierwszej sali? – zapytał ostrożnie Podróżnik.

– Nie, ona jest dla surtera26. Chyba nie myślicie, że Ralo urzęduje w bezwodnych miejscach, albo przemierza korytarze, wychodząc z wody!

– Nigdy o tym nie myślałem, wszak umiecie chodzić.

– Oczywiście! Tylko... A co mi tam, niech was to nie urazi i nikomu nie mówcie! Chód surtera przypomina nam człapanie kaczki. Chwiejecie się na prawo i lewo, wznosicie i opadacie. To zabawny widok. Chyba tylko bieganie w niewielkim stopniu przypomina harmonię pływaka. Przy czym biegacz zwykle jest mokry, co potwierdza moją opinię – zakończyła ze śmiechem.

– To znaczy, że nie byłaś w pałacu, w pałacu? – upewnił się Mędrek.

– Jeszcze nie. Płynąc przez jezioro, zauważyłam z daleka sporo uszkodzeń, ale mam nadzieję szybko doprowadzić sidejo27 do poprzedniego stanu – odparła pogodnie.

– Niestety, to nie wszystko. – Westchnąwszy, oznajmił przygnębiony: – Budynek został bardzo zniszczony, ale nie to jest najgorsze. Znaleźliśmy zamordowane wodnice. Broniły się dzielnie, bardzo dzielnie, o czym świadczą ślady w sali audiencyjnej. One zostały związane i... Nigdy nie widziałem martwej nimfy. Były takie, wiesz... wyschnięte, wyschnięte.

W miarę jak mówił, twarz Nikso bladła. Patrzyła na krasnali szeroko otwartymi oczami. Od dłuższego czasu nie zwilżyła twarzy, rysy ściągnięte i zmarszczone spotęgowały wyraz rozpaczy.

– Musisz wejść do wody – szepnął łagodnie Podróżnik.

– Co? Ach... Tak. Muszę.

Leżała na dnie, spoglądając na krasnali, nie mogli nic wyczytać z jej wzroku. Po kilku minutach wstała, pytając posępnie:

– Co zrobiliście w wodnymi damami?

– Pochowaliśmy za pałacem. Nie wiem, czy tak jest u was w zwyczaju, ale nie mogliśmy ich zostawić bez pochówku, bez pochówku – wyjaśnił Mędrek.

– Jeśli chcesz, pokażemy ci to miejsce – wtrącił Podróżnik.

– Nie teraz. Niech tam czekają w spokoju na ostatnią falę, która zabierze je w głębiny. Muszę wracać i zawiadomić Ralo. Akweny zostały bez opieki, trzeba wyznaczyć dla nich shirmo28. Pięć wodnic. Pięć opiekunek, a jesteśmy tak nieliczne – szepnęła przybita, odpływając bez pożegnania.

– Co robimy? Gdzie idziemy? – Podróżnik zbierał rozrzucone mapy i chował do pojemników.

– Myślę, że najpierw do najbliższego siedliska. Wypytamy, czy w okolicach nie pojawiła się jakaś banda, grasująca po okolicy. Albo nie. Wrócimy do gospody. Może karczmarz sobie jeszcze coś przypomni. Dobrze będzie też podsłuchać gadaniny gości i najnowszych plotek, najnowszych plotek.

– Czeka nas długa wędrówka – westchnął Podróżnik i potężnie kichnął. – Zdaje się, że dopadło mnie sabadilo29.

Kilka razy musieli wskakiwać do wody, nim ukryli wszystkie tuby w szafie. Pokonali podwodne tunele szybciej niż poprzednio, teraz wiedzieli, gdzie mogą przystanąć i złapać oddech. Wróciwszy do pierwszej, wejściowej komnaty uważnie przepatrzyli wszystkie kąty. Zapach piżma uleciał, lecz woleli sprawdzić, czy nie wyskoczy z nich jakiś zgłodniały, zdesperowany szczur, gotowy do ataku. Zatrzasnęli właz i wyszli na zewnątrz. Mędrek popatrzył na łódki.

– Przeprawmy się przez jezioro. Nie mam ochoty łazić dookoła i będzie szybciej, będzie szybciej.

– Szkoda, że nie mamy koni – stwierdził z żalem Podróżnik. – Czeka nas kilkudniowa podróż.

– Czy mogą być pegazy? – Na tarasie zastukały kopyta. – Cordelius mówił, że pegazy mogą poczekać. Jeśli chcą. Pegazy chciały zaczekać, bo zobaczyły gromadę rato30. Pegazy nie wiedziały, że Ralo trzyma rato. Po co mu one? Bardzo chcemy to wiedzieć.

– Wodnik nie trzyma szczurów. Ktoś je tam wpuścił i zamknął – odparł Podróżnik, nie kryjąc radości na widok skrzydlatych ogierów, dziękując w myślach za ich ciekawość.

– Czy zabierzecie nas w jeszcze jedno miejsce? – zapytał uprzejmie Mędrek. – Potem wrócicie na bagna kirko31. Mamy dla Gabriela ważne wieści, ważne wieści.

– Tak. Wieczorem. Cordelius mówił, że tylko nocą – zgodziły się od razu.

– Dobrze. Poczekamy do wieczora, do wieczora.

Rozdział 4.

Raport

Wyruszyli jednak po godzinie. Ogiery, dopytawszy, gdzie mają się udać, zdecydowały, że nad siedliskami mogą lecieć w ciągu dnia.

– Często latamy nad setlejo32. Lubimy tam zaglądać.

Przed zmrokiem wypatrzyli miejsce na odpoczynek, parę kilometrów za siedliskami. Noc przebiegła spokojnie i następnego wieczoru dotarli w pobliże zniszczonej dąbrowy. Dzięki podniebnej podróży z daleka ujrzeli długą, rozległą przestrzeń pokrytą wiatrołomami. Powalone pnie odsłoniły szeroki pas obniżonego terenu. Wychodził z lasu łagodnym łukiem, potem biegł prosto, niekiedy lekko zakręcał, to w lewo, to w prawo. Przebywszy większy lub mniejszy odcinek, znowu ginął w zieleni. Poprzez korony migotały światełka pochodni. Ciągnęły do większych ognisk w obozowiskach drwali, wracających na noc z poręby. Krasnale, zachwyceni niedostępną z ziemi perspektywą, napawali oczy krajobrazem.

Raptem, zupełnie bez ostrzeżenia, pegazy zanurkowały, nieomal gubiąc w powietrzu swoich pasażerów. Wylądowały twardo i od razu ruszyły galopem ku poszarzałej w zmroku ścianie lasu. Podróżnik przez moment wisiał pod brzuchem wierzchowca, z trudem wdrapał się znowu na grzbiet. Z niepokojem obserwował Mędrka, który uczepiony grzywy, wciąż zjeżdżał na boki. Spłoszone zwierzęta dopadły drzew, dopiero w ich cieniu przystanęły. Krasnale spojrzeli na siebie w osłupieniu. Podróżnik nieznacznie wzruszył ramionami, Mędrek pokręcił głową, również niczego nie zauważył. Przez kilka minut poklepywali i głaskali konie, szeptali uspokajające słowa. Kiedy przestały nerwowo parskać, Mędrek łagodnie zapytał:

– Co się stało? Mieliśmy stanąć w pobliżu karczmy. I po cóż ta galopada, ta galopada?

Przebierały nogami, zalęknione. Rżały trwożliwie, rozkładały i składały skrzydła, gotowe do ucieczki. Krasnal ponowił prośbę:

– Musicie nam powiedzieć. Jeżeli wam coś zagraża, to i nam, to i nam.

Przynaglone, zaczęły niechętnie mówić, jeden przez drugiego.

– Coś tam było...

– Coś groźnego...

– Nie było i nagle przybyło.

– Pegazy nie widziały, co to jest – oznajmiły bojaźliwie.

– Czaiło się tam – wyjaśnił ogier Mędrka, oglądając się za siebie.

– Na wyrębie – dodał drugi równie niespokojnie.

– Pegazy to wyczuły. – Pokiwały zgodnie głowami i patrzyły ze strachem.

– To tylko drwale, tylko drwale – przekonywał krasnal.

– Nie, nie. To nie oni. Coś strasznego. Hakisto33 nie są straszni. Pegazy już odlecą. Nie chcą być tutaj i oglądać. Wrócą do Gabriela. Wszystko mu powiedzą. Nie zatrzymuj nas. – W ciemnych oczach wierzchowca widniało przerażenie, gdy trzepotał niecierpliwie skrzydłami.

– Dobrze, już dobrze. Dziękujemy, że przyniosłyście nas aż tutaj. To i tak dalej, niż uzgadnialiśmy. – Odprawiwszy konie, Mędrek rzucił zamyślony: – Niezrozumiałe zachowanie, bardzo niezrozumiałe.

– Były nie tylko spłoszone, ale i zagubione – potwierdził Podróżnik. – Nie należą do odważnych, co nie oznacza, że szybko wpadają w popłoch. Dziwne... Zwróciłeś uwagę na zaskakujący przebieg tego wklęsłego terenu? Jakby przypominał prastary gościniec albo koryto rzeki. Może tej, o której mówiła Nikso? Czyżby burzy zawdzięczamy odkrycie zagadki?

– Być może, być może. Słaba pochyłość, zagłębienie dość szerokie... Czy mogła tamtędy płynąć woda? Nie wiem, nie wiem. Nie ma co się teraz nad tym głowić. Trzeba poszukać jakiegoś schronienia. W brzuchu mi burczy, lepiej przespać głód. Za to jutro sobie przy jedzeniu pofolguję, pofolguję – zakończył Mędrek, mlaskając językiem.

Następnego ranka wędrowali skrajem rozległej poręby. Zewsząd dochodził stukot siekier i zgrzytanie pił. Do gospody podjechali z przygodnie napotkanym furmanem. Wyjaśnił, że okoliczni władcy uzgodnili rozdział powalonych przez wichurę drzew na potrzeby poszczególnych grodów. Nieprzerobione od razu kłody postanowiono zatopić w pobliskim słonym jeziorze i w miarę potrzeby wydobywać stamtąd w późniejszych latach.

Podwórzec przed karczmą uprzątnięto z wiatrołomów. Czwórka koboldo34 naprawiała uszkodzoną konstrukcję dachu. Pokrzykiwali do siebie wesoło, zagadując przy tym leśników. Dochodziło południe, do zajazdu ściągnął na ciepły posiłek tłum hakisto. Niektórzy wdali się z cieślami w pogawędki, wymieniając opinie na temat najlepszego drewna na więźby i krokwie.

Krasnale również przystanęli. Ze wścibskimi skrzatami rozmawiać nie mieli zamiaru, jednakże trudno było nie podziwiać cieśli. Żonglowali deskami i narzędziami, biegając po belkach niczym akrobaci. Napatrzywszy się na te popisy, weszli do gospody. Ponad gwarem rozmów wzbijał się donośny głos oberżysty. Popędzał pomocników, ledwie nadążających roznosić zamówienia. Co chwila rozlegało się niecierpliwe wołanie o napitek czy jedzenie. Obsługa uwijała się jak w ukropie, a że drwali była chmara, nie dawali sobie rady. Gospodarz zaprzągł do pracy domowników. Z ciężką tacą przez ciżbę usiłowała przejść rudowłosa dziewczynka. Spojrzawszy na Mędrka, posłała mu nieśmiały uśmiech. Odpowiedział dyskretnym ukłonem, zaniepokojony w duchu, bo widać zapamiętała ich z poprzedniej wizyty.

Wszędzie panował niesamowity ścisk. Przyjaciele z trudem przepychali się w głąb izby. Przeskakiwali przez tobołki leżące na ziemi, co rusz potykali o wystające nogi. Lawirowali między ławami, szukając wolnych siedzisk. Podróżnik podskoczył. Ucieszył się na widok długiego stołu zajętego raptem przez dwóch gości. Bez zastanowienia zawołał:

– Znalazłem, tam są wolne miejsca!

Przez salę przeszła fala, urywając wszelkie rozmowy. Zapadła cisza, nawet podkuchenni stanęli w pół drogi, przestraszeni. Mędrek dostrzegł u jednego ledwie zauważalny, niewątpliwie ostrzegawczy, ruch głową. Biesiadnicy jakby się rozstąpili, jedni przykucnęli, inni przygarbili, kilku nawet wstało, udostępniając widok na pusty kąt.

Twarze mężczyzn opartych o blat zasłaniały nisko naciągnięte kaptury. Czarne peleryny zdobił haft błękitnego godła – złamana lilia i spływające z kielicha trzy krople, całość oplatał gruby sznur. Zobaczył je po raz pierwszy, lecz wiedział, jak każdy z obecnych, co oznaczały – herb Burgo Senvorte35.

Mędrek spojrzał na przyjaciela z naganą, zniweczył plan nieściągania na siebie uwagi. Wzdrygnął ramionami, pogłaskał rudą brodę i ruszył zdesperowany do stołu. Na wycofanie się było już za późno, rezygnacja wzbudziłaby zaczepki. W najlepszym razie życzliwe, w najgorszym, szydercze. Tak czy inaczej, należało ich uniknąć.

Podróżnik podążył za nim, czując na karku posępne spojrzenia. W niejednej twarzy ujrzał współczujący wzrok i coraz bardziej wątpił w słuszność decyzji Mędrka. Nikt się nie odezwał. Pośród ciężkiego milczenia zgrzyt odsuwanych krzeseł zabrzmiał niczym grom z jasnego nieba. Usiadł, mając wrażenie, że wszyscy oczekują czegoś strasznego. W tym momencie z kuchni wypadł oberżysta, zaniepokojony ustaniem gwaru. W mig ogarnął sytuację i wrzasnął na służbę:

– Co tak stoicie niecnoty?! Myślałby kto, że nie macie nic do roboty! Dalej, po misy i kufle! No, arbisto36, pospieszać z tym jedzeniem! Czas na porębę wracać, zaraz przyjdzie następna zmiana anaro37 i gdzież ich posadzę? Machać łyżkami, ruszać zębami, jeść i pić, miejsca zwalniać! Nie mitrężyć przy stole, bo za to nikt dla was dukatów ze skarbca nie wyciągnie! – zakończył z kpiną.

Przestroga poskutkowała, drwale zaczęli pokrzykiwać na posługaczy, narzekając, że się guzdrzą i nie podają obiadu.

Karczmarz potoczył bystrym okiem dookoła. Z zadowoleniem przyjął wznoszący się znowu harmider. Poprawił chustę na rudej czuprynie, spoglądając na sprawców zamieszania. Przywoławszy na oblicze dobroduszny uśmiech, podszedł do krasnali.

– Witam, witam. Poznaję, byliście tu kilka dni temu. Zaraz każę podać medo38. I coś solidnego na ząb, bo widzi mi się, żeście głodni – zagaił niezbyt głośno, zerkając niepewnie na zakapturzone postacie.

– Niech będzie medo, kurczak i chleb. Do tego polewka, gęsta, z grzankami i… – zaczął składać zamówienie Podróżnik, Mędrek go powstrzymał, mrucząc w przestrzeń:

– Jeśli przeszkadzamy, dajcie znak, a zaraz znikniemy, zaraz znikniemy.

Przybysze z Burgo Senvorte nie mogli mówić, jednak liczył na jakąś reakcję. Czekając na odpowiedź, która długo nie nadchodziła, poczuł się nieswojo. Poniewczasie pomyślał, że sąsiad również nie słyszy. Syknął znacząco do Podróżnika i zaczął wstawać, w tym momencie dostrzegł przyzwalający gest dłonią. Podziękował lekkim skinieniem głowy i odetchnął z ulgą.

Córka karczmarza przyniosła po kilku minutach zupę. Stała nieśmiało, przystępując z nogi na nogę. Zebrawszy odwagę, cichutko zapytała:

– A gdzie ten chłopiec, który był z wami? Nigdy przedtem nie widziałam młodego krasnala. On był prawie taki duży jak wy. Czy wasze dzieci szybko rosną? – Spłonęła przy tym rumieńcem, prawie tak samo czerwonym, jak jej włosy.

– Hm, hm – wyjąkał zaskoczony Mędrek. – Musiał wrócić do domu. No tak, tak. Wyrósł nieco, to się niekiedy zdarza, niekiedy zdarza.

– Dlaczego miał takie krótkie włosy?

– Nie nagabuj naszych gości. Wpadł ci w oko młody kawaler, co? Nie za młoda jesteś? – skarcił ją pogodnie ojciec. – Ale i ja też się zastanawiałem, czy koboldo chorował? Febronia uparcie twierdzi, że to krasnal, przez ten wzrost. Ha, ha. – Poprawił chustę, śmiejąc się cicho. – Dojechaliście do wąwozu? Słyszeliście te stukania, com mówił? Po waszym odjeździe wiatr przyniósł stamtąd echo jakiejś wrzawy. Wysłaliśmy nawet ochotników, żeby sprawdzili, czy przypadkiem nie wzywacie pomocy, ale nikogo tam nie zastali. A potem na płaskowyżu wybuchł pożar. Smród dymu wisiał w powietrzu przez kilka dni, a nawet jeszcze teraz, jak dobrze zawieje, to doleci i tutaj. Co za czasy, co za czasy. – Z tymi słowami odszedł do następnych klientów, którzy właśnie stanęli w drzwiach.

Krasnale zaniepokojeni wywodami oraz pytaniami dziewczynki, nerwowo strzelali oczami po obecnych. Odprężyli się, stwierdzając, że nie są już przedmiotem zainteresowania. Wkrótce dostarczono im resztę gorących potraw. Po chwili mężczyzna siedzący obok Mędrka opuścił gospodę. Wróciwszy po paru minutach, podał kompanowi jakąś rzecz, ukrytą starannie w dłoni. Zsunął mu się przy tym kaptur. Podróżnik łypnął ku niemu zaintrygowany. Mędrek syknął ostrzegawczo, hamując jego niezdrową ciekawość. Odwróciwszy oczy, wlepił wzrok w talerz, zabierając się za posiłek. Ledwie podniósł łyżkę, poczuł szturchnięcie w łydkę. Popatrzył pytająco na przyjaciela. Rudzielec pałaszował kurczaka i nie zwracał na nic uwagi. Powtórne kopnięcie, mocniejsze i wyraźnie z boku, wskazało autora zaczepki. Zerknął na niego podejrzliwie. Mężczyzna, pochylony nad kielichem wina, zdawał się zamyślony i nieobecny. Krasnal, wzruszywszy ramionami, podniósł łyżkę do ust. Tym razem zaatakowano go boleśniej. Zirytowany zajrzał pod stół. Przy nodze miał ostrze z nabitym strzępkiem papieru. Zawahał się, zdjął kartkę ponaglony kolejnym ukłuciem. Broń natychmiast wróciła do właściciela.

– Wiesz co, pójdę rozprostować kości – poinformował Mędrka.

– Jak to? Przecież jeszcze nie skończyłeś, ostygnie, ostygnie.

– Zaraz wrócę – odrzekł.

Na dworze bacznie się rozejrzał. Podwórzec opustoszał, dach również, koboldo widocznie zrobili sobie przerwę. Rozwinął kartkę, lecz była pusta.

– Może to ja mam coś napisać? Ale co? O co tu chodzi?

Patrzył w zamyśleniu, starając się wyprostować papier, gładził zagięcia. Pod palcami wyczuł w środkowej części delikatną chropowatość. Poszedł za budynek, podniósł zwitek do góry, spojrzał pod słońce. Nakłute dziurki ujawniły szkic drogi biegnącej od gospody oraz boczną ścieżkę. Nieforemny okrąg miał oznaczać, jak się domyślił, miejsce spotkania. Wrócił do oberży.

– Myślę, że możemy odpocząć na polanie za karczmą – oznajmił przyciszonym głosem.

– Na polanie za karczmą? – Zaskoczony Mędrek uniósł brwi. – Niby po co? Źle ci tutaj? Poza tym trzeba ruszać dalej. Nie możemy popasać, popasać.

– A ja ci mówię, że lepiej znaleźć na to czas – odparł z naciskiem Podróżnik.

Krasnal pogładził rudą brodę w zamyśleniu. Nie spuszczał badawczych oczu z przyjaciela. Jego twarz wyrażała determinację. Westchnął i skinął głową. Odczekawszy kwadrans, wykorzystali moment ogólnego rozgardiaszu, nadeszła druga grupa arbisto, a pierwsza wychodziła. Wmieszali się w tłum drwali, potem przemknęli do zagajnika. Niezbyt szeroka dróżka biegła od tylnych drzwi budynku, niknąc między drzewami.

Podróżnik szedł szybko i nie odpowiadał na pytania Mędrka. Po niespełna kilometrze znaleźli łąkę na terenie oszczędzonym przez huragan. Otoczona gęstym lasem, dawała schronienie przed niechcianym wzrokiem, bo nikt, mając pod bokiem gospodę, nie szukał na niej wytchnienia. Dopiero tutaj wyjaśnił Mędrkowi sytuację.

– Ależ zmyślny jesteś! Jak wpadłeś, że trzeba trzymać pod słońce? Bardzo to sprytne, bardzo sprytne. – Mędrek z zainteresowaniem oglądał papier.

– Przez przypadek. W życiu nie widziałem takiej sztuczki. On ufał bardziej mojemu rozumowi niż ja sam – zaśmiał się Podróżnik.

– Długo mamy czekać? Wolałbym odejść przed nocą, przed nocą.

– Aż się nie wyjaśni, w czym rzecz – odparł stanowczo.

– No dobrze, jak chcesz, jak chcesz. – Mędrek wyciągnął się na trawie i zamknął oczy.

Minęło południe, gdy usłyszeli niewprawne pogwizdywanie. Zerwali się, nadsłuchując. Dźwięk ani się zbliżał, ani oddalał. Przekradli się ostrożnie w tamtą stronę. Pośród drzew ujrzeli swoich sąsiadów z karczmy. Nie zdjęli kapturów. Cała czwórka tkwiła nieruchomo, taksując się wzrokiem. Mędrek ocenił po wzroście, że przynajmniej jeden należy do plemienia adamido39. Nie umiał odgadnąć nacji drugiego, zwalistego kompana. Miał długie ramiona, jak goblin, lecz nie był tak wysoki. Właśnie on wręczył mu zwinięty ciasno, niewielki rulonik. Krasnal przyjął go z ociąganiem.

Rozwinął lekko pożółkłą, pustą kartkę. Postąpił krok do przodu, wychodząc z cienia. Przypuszczał, że tak jak w przypadku wcześniejszej wiadomości, słońce pokaże tekst. Podniósł do góry, nie znalazł ani jednej dziurki. Przejechał palcami gładką powierzchnię i zerknął pytająco. Nieznajomy podał mu niewielką buteleczkę, z ciemnym proszkiem, miałkim jak sadza. Gestem pokazał, że musi posypać kartkę. Uczyniwszy to, zdmuchnął nadmiar i zobaczył ujawnione przez pył litery. Przywołał Podróżnika, zaczęli czytać.

„Po Burgo Senvorte krążą różne pogłoski. Wśród nich nie zabrakło interesujących wzmianek o saghulo40. Jeden z nich przebywał u nas jakiś czas temu. Początkowo udzielał pomocy potrzebującym, potem przez wiele tygodni nie wychodził z przydzielonych mu komnat. Kiedy zaniechał wykonywania posługi, przestano do niego zachodzić. Nie wiemy, jak zdobywał zaopatrzenie. Po paru miesiącach odosobnienia, do czego nikt go nie przymusił, znowu zaczął udzielać porad. Kilku osobom pomógł, kilku nie. Było nawet paru takich, których leczył, choć na nic się wcześniej nie skarżyli. Ponoć odkrył u nich jakieś choroby. Dwóch krzepkich mężczyzn, jak się wszystkim zdawało, po takiej kuracji zmarło. Stało się to jednak już po wyjeździe adepta i nie wiązano wtedy tamtych zdarzeń z jego osobą. Po dotarciu pewnych nowin do naszych uszu rozważyliśmy je starannie. Postanowiliśmy sprawdzić budynek zajmowany przez adepta. Znaleźliśmy tam dziwnie obsadzone drzwi. Otwierają się na niewielką przestrzeń, zaledwie na postawienie stopy. Zarysowania na posadzce świadczyły, że były po wielokroć ruszane. Odkryliśmy też szkice portretów. Nie potrafimy orzec, co to za loghantaro41, ani do jakiego należą plemienia. Po wyjeździe saghulo ubyło czterech mieszkańców spośród przebywających w murach wewnętrznych. Nie zmarli i nie opuścili Burgo Senvorte w sposób komuś wiadomy, co zostało bardzo dokładnie zbadane”.

Na tym raport się kończył.

– To wszystko bardzo ciekawe, nie przeczę, nie przeczę... – Mędrek spojrzał na mężczyznę z uprzejmym zainteresowaniem, zwracając kartkę, zapytał obojętnie: – Tylko czemuż taką wieść nam przekazujesz? Poszukaj kogoś odpowiedniejszego, cóż my dwaj mamy do tego, cóż mamy?

Odpowiedział mu dziwny dźwięk, który przy sporej porcji dobrej woli, można było uznać za chrapliwy, szyderczy śmiech. Nieznajomy, dotknąwszy najpierw swoich uszu, nakreślił dwie sylwetki, jedną mniejszą, drugą znacznie większą i wskazał na rudego krasnala.

– Karczmarz i jego córka. Rozmawiali o nas. To niedobrze, niedobrze – zmartwił się Mędrek, by za chwilę zrozumieć, że wpadli w tarapaty.

Przybysz, przykucnąwszy, narysował na piasku sylwetkę chłopca, potem strzałkę, na jej końcu umieścił wyraz „saghulo Erom” ze znakiem zapytania.

– Nie, nie – zaprzeczył gwałtownie Podróżnik. – On nie ma z nim nic wspólnego.

Słysząc to, drugi mężczyzna, który do tej pory trzymał się z boku, podszedł i dodał pod rysunkiem dwa słowa:

– Będzie miał. – I dopisał: – Nie koboldo, nie krasnal. Kto?

Widząc brak reakcji krasnali, roześmiał się. Równie niesamowicie i chropowato, jak jego kamrat, tyle że brzmiało to w uszach krasnali bardziej okrutnie. Adamido wyciągnął zza pazuchy złożoną na pół, wyrwaną skądś stronę. Wcisnął papier w dłoń Mędrka, a on, rzuciwszy okiem, zmartwiał. Trzymał portret Aleksandra. Przyjrzawszy się uważniej, odetchnął. To nie był chłopiec, lecz około dwudziestoletni młodzieniec. W pierwszej chwili zmyliła go fryzura, w Krainie nikt nie nosił tak krótkich włosów. Łypnął niespokojnie na obcych, już nie sprawiali wrażenia rozbawionych, czekali w napięciu na odpowiedź. Nie wyglądali na zbyt cierpliwych. Nie mógł dłużej milczeć.

– Nie możemy zdradzić, kim jest chłopiec. Nie pochodzi z grot i nie jest koboldo. Jednak nie ma nic wspólnego z tym... – zaznaczył z naciskiem. – I tak już za dużo wyjawiłem. A jeśli chodzi o tego tutaj… – Machnął kartką. – Kto zacz, tego nie wiem, nie wiem.

Miał nadzieję, że uwierzyli jego słowom. Odeszli kilka kroków i, odwróceni tyłem, rozpoczęli bezgłośną naradę, prowadząc rozmowę za pomocą szybkich gestów. Porozumiawszy się, wrócili do krasnali. Wyższy zdjął kaptur, potwierdzając przypuszczenie Mędrka, do jakiej nacji należy. Spoglądał krzywo, z ironicznym uśmiechem, gdy podwijał rękawy. Od nadgarstka po łokcie widniały wytatuowane imiona. Postukał w szeroką bliznę przekreślającą jedno z nich.

– Gabriel – wyszeptał ze zgrozą Podróżnik.

Cofnął się instynktownie, zmrużywszy powieki, patrzył z lękiem na odkrytą przed chwilą twarz. Była szpetna, wolałby jej właściciela nie spotkać w blasku dnia bez broni u pasa i towarzysza u boku. Te okrutne rysy łagodził jedynie mrok nocy. Zadrżał, nie podobał mu się ten typ, miał złe przeczucia. Za późno pożałował swojej decyzji i podjętego ryzyka związanego z tym spotkaniem.

– Tyś jest Liktinius, Liktinius – powiedział zduszonym głosem, pobladły w jednej sekundzie, Mędrek.

Nie spuścił wzroku, chociaż dostrzegł groźny błysk w posępnych oczach. Wytrzymał twarde, zimne spojrzenie. W końcu uchwycił nieznaczne, potwierdzające skinienie. Odezwał się cicho:

– Nie mam pojęcia, jak opuściłeś Gród Milczenia. Wszakże jesteś chyba jedynym, który mógł to zrobić.

Tamten wykrzywił usta w kwaśnym uśmiechu i, pocierając szramę, bezgłośnie zapytał:

– Gabriel? Jesteście z Gabrielem?

– Tak, jesteśmy – odparł martwo. – Po co pytasz? Wiesz o tym, inaczej byście tutaj nie przyszli, nie przyszli.

W odpowiedzi mężczyzna wykrzywił usta i splunął na ziemię. Mędrek poczuł na plecach lodowatą kroplę, w której skumulował się strach pełznący powoli do serca. W mig ocenił sytuację. Wpadli w zasadzkę i przyjdzie im zginąć, zanim doszło do decydującej walki. Z kamiennych, groźnych twarzy nie potrafił nic wyczytać. Nie miał wątpliwości co do jednego – wyrok został wydany. Zastanawiał się, jaką śmiercią przyjdzie mu umrzeć, szybką czy w męczarniach? Tutaj, czy też w kryjówce saghulo? Liktinius słynął z brutalności. Mina drugiego, który również zrzucił kaptur, nie wróżyła niczego dobrego. Minęło kilka długich jak godzina minut, potem zobaczył w ich rękach długie, szerokie sztylety. Obaj uciekinierzy z Burgo Senvorte byli zdecydowanie silniejsi od krasnali, którzy nie mieli szans w tej potyczce.

– Po co ta cała podstępna maskarada?! – zakrzyknął hardo, postanawiając, że tak łatwo nie odda im swojej brody. – Jesteś, jak widzę w zmowie z Eromem! Wiesz już dużo, możesz nas zabić i dopisać nasze imiona do tamtych, do tamtych – prychnął wzgardliwie.

Nie zareagowali na zniewagę, lecz w oczach Liktiniusa błysnęło uznanie. Podróżnik nie miał pojęcia, kim jest ów niebezpieczny osobnik, ale miał już pewność, że spotkanie przyjęło dramatyczny obrót. Rzucił okiem na przyjaciela i zobaczył w jego oczach rozpacz. Zrozumiał, że lekkomyślnie zdradzili tajemnicę Aleksandra.

Mędrek wyszarpnął miecz i rzucił się na dwa razy większych przeciwników. Podróżnik ruszył mu na pomoc z nikłą nadzieją na zwycięstwo, w duchu żegnając się z życiem.

Zaatakowani nie przejęli się desperacką szarżą. Uskakiwali w bok, nie podejmując walki. Wykonując obrót, uderzali to jednego, to drugiego krasnala, płaszczyzną ostrza, nie raniąc lub podstawiali im nogi. Śmiali się przy tym z paskudnym charkotem. A kiedy zabawa im się znudziła, wprawili przeciwników w osłupienie. Położyli sztylety na ziemi i niewielki pojemnik. Odsunęli się, zwrócili puste dłonie na zewnątrz, dając znak, że nie podejmują wyzwania. Po czym zupełnie niespodziewanie odeszli, znikając wśród drzew. Krasnale przez dłuższy czas stali z bezużytecznymi mieczami, gotowi do obrony przed napaścią, która nie nadeszła.

Rozdział 5.

Plotki i pogłoski

Podróżnik otrząsnął się pierwszy. Podniósł z ziemi sztylety, obejrzał z zaciekawieniem, później otworzył pojemnik.

– Nic z tego nie rozumiem – powiedział, zaglądając do środka i wyciągając zawartość. – Dlaczego zostawili swoją broń? To jakieś rysunki. Portrety i szkice przedmiotów.

– Broń to wiadomość, tak myślę, tak myślę. Burgo Senvorte zadecydowało po czyjej stronie stanie, gdy dojdzie do decydującej walki. Skąd wiedzą o tym wszystkim? Zdaje się, że są lepiej zorientowani niż reszta terlogha42 – stwierdził zadumany Mędrek. – Ale jakim sposobem? Chciałbym to wiedzieć, chciałbym bardzo wiedzieć.

– Czy to możliwe? Ponoć nikomu nie wolno opuszczać grodu. I kim jest Liktinius?

– Widziałeś jego ręce. To imiona jego ofiar. Byłeś mały, gdy on napadał ze swoją bandą, grabił i mordował, mordował. Byli nieuchwytni przez wiele lat, w końcu schwytali ich w okolicach Kanderu. Gabriel zaplanował i przygotował zasadzkę. Dano im wybór – Burgo Senvorte albo zasłużona kara. Myślę, że ten drugi to Wojdar, najbliższy kompan, zastępca. Widzi mi się, że to jakiś sengento43. Jedynie ci dwaj przyjęli propozycję Gabriela, gdzieś ich zaprowadził, nie było ich przez kilka dni. Potem poszli od razu do Grodu Milczenia. Tylko oni z całej tej bandy. A było ich piętnastu, piętnastu.

– Gdzie Gabriel ich zabrał?

– Nikt tego nie wie. A przecież nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś, kto z nim tam się udał, zmienił zdanie i wybrał inną karę. Tak powiadają, tak powiadają.

– Ilu ich teraz tam jest, w grodzie?

– Nie wiadomo, nie wiadomo. Wszystko, co wiem, to zasłyszane pogłoski, po prawdzie myślałem, że to tylko legendy. Echo historii sprzed wieków, postrach dla złoczyńców, a grodów już nie ma. Jednak teraz zobaczyłem na własne oczy tych dwóch. Widziałem kiedyś starą rycinę takiego miejsca i jego lakoniczny opis. Otaczały go dwa mury. Pierwszy miał niewielką bramę podnoszoną do góry. Mogły przez nią przejść naraz najwyżej dwie osoby. W zewnętrznym murze pobudowano, zapewne niezbyt wygodne, małe mieszkalne cele. Dalej był wąski pas ziemi z niedużymi budynkami i drugi mur, kilka metrów niższy. Jednolity, bez otworów i bez żadnego wejścia. Skazańcy musieli wspinać się po drabinach, a później spuszczano ich na sznurach do wewnętrznego kręgu. Kiedy wszyscy znaleźli się po drugiej stronie, drabiny i liny zabierano. W środku przebywali sami przestępcy. Zasady ustalone na początku tworzenia grodów nigdy nie uległy zmianie. Nikt nie mógł stamtąd wyjść bez jednogłośnej zgody, bez zgody. – Mędrek ponuro zwiesił głowę. – Nie ma lepszego provoso44 niż więzień, mogący decydować o losie współtowarzysza niedoli. Sam pomyśl, nadzorca dzierżący w ręku życie drugiego i mogący o nim decydować bezkarnie, bezkarnie. W końcu trudno spodziewać się litości po kimś, którego czyny wykluczają zdolność takiego odruchu. Oni byli dla siebie najlepszymi strażnikami, nie potrzeba było innych. Powiadają, że zgromadzenie w jednym miejscu tylu złoczyńców sprawiło, że życie wewnątrz stało się dla nich najlepszą karą. Pewnie ujawniały się tam najgorsze instynkty i musiało być strasznie. Jak bardzo, tego nikt nie wie, nic nie przenikało do świata spoza murów. Żaden głos rozpaczy, żadne wołanie o pomoc stamtąd nie dojdzie. Podobno na terenie zewnętrznego kręgu mieszkali terlogha, którzy dobrowolnie tam osiedli. Ci, w wewnętrznym – też poniekąd dobrowolnie – mogli wybrać śmierć, wybrać śmierć. – Gorzki uśmiech przemknął przez twarz Mędrka. – Powiadają, że traktów wiodących do grodu ktoś pilnuje. Mówią, że to nikt z loghantaro45, tylko jakieś stwory, przed którymi nie ma ucieczki. Przepuszczają wjeżdżających, ale nie wypuszczą nikogo. Tak powiadają, tak powiadają.

– Przecież Erom tam wjechał i wyjechał – zaoponował Podróżnik.

– No, bo adepci mogą przebywać wszędzie. Taki mają przywilej, przywilej – mruknął z sarkazmem i bez zazdrości. – W końcu nie mają prawa odmówić pomocy nikomu. Jako jedyni wchodzą do grodu bez błękitnej lilii. Całą resztę, nim wejdą w bramę, oznaczają tatuażem. Nikt z tym symbolem na czole, nie umknie strażnikom. Wolny czy skazaniec – jednaki znak noszą, a za murami spotykał ich ten sam los. Czeka ich śmierć, tylko śmierć.

– Czemuż ktokolwiek postanawiał żyć w takim miejscu?

– Kto wie, co doprowadza serce do takiej rozpaczy? Może stracili nadzieję na lepsze jutro? Albo popełnili straszny czyn, niepodlegający ziemskiej karze i taką wybrali pokutę, pokutę? Doprawdy nie wiem, nawet mi przez myśl nie przyjdzie, cóż takiego może doprowadzić kogokolwiek do zamknięcia się w miejscu, gdzie nic już nie czeka. Gdzie, można rzec, pogrzebał się za życia, za życia – westchnął ciężko Mędrek.

– Jakby pewnego dnia stracili cały sens i radość istnienia – mruknął cicho Podróżnik.

– Nikt nie może tam być pewny dnia i godziny. Straszna musi być cisza Burgo Senvorte. Cisza śmierci, cisza strachu, cisza beznadziei. Straszne, straszne. Nie słychać jednego słowa, bo nie tylko tatuaż otrzymują nieszczęśnicy. Uszkadzają im w jakiś sposób język, nie mogą mówić. Wydają tylko te paskudne dźwięki, sam słyszałeś.

– To okropne, nie pojmuję, po co? Chociaż? – Podróżnik podrapał brodę. – Może to jest jakiś sposób. Nie mogąc się porozumieć, przynajmniej nie od razu, trudniej jest im dokonać czegoś wspólnego, wywołać bunt, spróbować ucieczki. Ech. Przerażająca to rzecz. Słyszałem o tym grodzie, ale nigdy nic dokładnie. Tylko jakieś szepty, niejasne domysły.

– Bo o tym się nie mówi, mnie sama myśl napełnia grozą. A wielu wyznaje zasadę, że jeśli o czymś się nie rozmawia, to jakby nie istniało, nie istniało – przytaknął smętnie Mędrek.

– Zastanawia mnie w takim razie, dlaczego tych dwóch nie złapano?

– Nie mam pojęcia. Wszyscy skazańcy i mieszkańcy musieli na wyrazić zgodę na opuszczenie murów. Z pewnością jest jakiś umówiony znak dla provoso. Jeżeli ci strażnicy naprawdę istnieją. Nie wiem doprawdy, nie wiem. Cała wiedza składa się z niesprawdzonych opowieści i plotek. Całkiem możliwe, że została ledwie garstka skazańców i wartownicy dawno odeszli. Albo tylko oni mieli odwagę wyjść na zewnątrz, nie bojąc się zginąć, bo każdy może ich zabić. Takie jest prawo wobec uciekinierów z Burgo Senvorte. Jak myślę, mimo wszystko lepsza jest niepewność jutra tam niż pewność śmierci tutaj. Chociaż, kto wie, może gdybym tam żył, wybrałbym właśnie taki los, taki los?

– To wszystko jest niepokojące, ale dostrzegam w tym również nadzieję. Płonna, czy nie, musimy jak najszybciej dotrzeć do wzgórza – stwierdził Podróżnik.

Ściął długą gałąź i oczyścił z kory. Rozłożywszy pelerynę na ziemi, umieścił na środku sztylety oraz tubę z rysunkami. Zawinął wszystko starannie i przymocował do okorowanego drewna. Po chwili miał w rękach kupon materiału, zwinięty w belę, jaką handlują na targu. Trudno było poznać, że coś tam ukrył.

Mędrek, patrząc, jak sprawnie to uczynił, rzucił z uznaniem:

– Gdzie się tego nauczyłeś? Bardzo sprytnie, bardzo sprytnie.

– Od goblinów – zaśmiał się młody krasnal z lekka zażenowany. – Kiedyś mi pokazali, jak zabezpieczają cenne przedmioty. Kamuflują towar, przewożąc na znaczną odległość. Wiadomo, że chodzi o szmuglowanie, jak to u nich w zwyczaju. Oczywiście tego ostatniego mi nie powiedzieli, ale w końcu nie jest tajemnicą, czym się zajmują.

– No tak, no tak. Przydałby się teraz jakiś goblin, żeby nas przeszmuglował niepostrzeżenie. A tak musimy się sami przemycić, przemycić. – Mędrek ruszył powoli w stronę karczmy.

Rozdział 6.

Mdławe opary

Droga ku Ravino Serpento okazała się trudniejsza, niż przypuszczali. Zajęła trzy dni, chociaż nic zrazu nie zapowiadało tak długiej marszruty. Późnym popołudniem wokół karczmy panowała cisza. Drwale wrócili na porębę. Nocujący tu goście wyruszyli już dawno, a nowi, którzy będą szukać schronienia przed nocą, jeszcze podróżowali. Krasnale, okrążywszy budynek, kryjąc się między drzewami rzadkiego zagajnika, dążyli w kierunku szlaku wiodącego do wąwozu. Przeszli ponad kilometr, nie napotkawszy żywej duszy. Z daleka dochodziły nawoływania drwali i stukot siekier. Przyjaciele nabrali otuchy, że do czasu kolacji leśnicy nie będą kręcić się po ścieżkach, dzięki czemu bez przeszkód ominą teren wyrębu.

Posileni dobrą myślą raźno pokonali trzy kilometry. Nieoczekiwanie usłyszeli za plecami szum, pojawił się nagle i dochodził zewsząd. To wzrastał, to opadał, zdawał się skoczny, jak woda biegnąca przez kamienne progi. Przestrzeń wypełniał pogłos, który niewprawne ucho mogło wziąć za szmer górskiego potoku. Krasnale nie dali się zwieść. Nie dlatego, iż w okolicy nie było żadnego strumienia, po prostu znali ów dźwięk bardzo dobrze. Często rozbrzmiewał w miejscach, gdzie brakowało najmniejszej rzeczki.

– A cóż to za nowa zagadka? – Podróżnik, przystanąwszy, nadsłuchiwał zasępiony. – Wolałbym już prawdziwy potop.