Z parasolem przez Irlandię - Tsanko Ivanov - ebook + książka

Z parasolem przez Irlandię ebook

Tsanko Ivanov

2,8

Opis

Tsanko Hristov Ivanov pisze o sobie, że mieszka „gdzieś pomiędzy Morzem Czarnym a Morzem Irlandzkim”. Irlandię zna bardzo dobrze. Książka, którą trzymasz w rękach, nie jest jednak ani klasycznym przewodnikiem, ani rozmówkami polsko-irlandzkimi.
Ta pełna humoru i pasji opowieść pozwoli Ci zrozumieć nie tylko Irlandię, która wbrew pozorom jest dla Polaków krajem egzotycznym, lecz przede wszystkim Irlandczyków. A przy okazji poznasz wiele praktycznych wskazówek językowych, dzięki którym zjednasz sobie sympatię wśród wyspiarzy i wybrniesz z niejednej kłopotliwej sytuacji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 91

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (13 ocen)
0
2
7
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

 

Ten, kto kilkakrotnie sparzył sobie ręce w umywalkach z dwoma kurkami, usiłował wsiąść do samochodu z niewłaściwej strony albo ze zdumieniem obserwował, jak jeżdżące samochody są prowadzone przez… rudowłosą nastolatkę, śpiącego faceta lub psa, zanim się kapnął, że kierownica jest po drugiej stronie auta, wie, o czym mówię. To jest po prostu Irlandia.

Dlaczego nie rozumiemy Irlandczyków? Dlaczego oni nas nie rozumieją? Czy Irlandia to inna planeta, a Irlandczycy to obcy z Kosmosu? Mam nadzieję, że przynajmniej częściowo znajdziesz odpowiedzi na te pytania w tej książce.

 

Część I Przyjechałem z Polski

 

Failte roimh Eirinn

17 marca 2007 roku. Zbliża się godzina 9.30. Dublin Airport. Około 150 osób na pokładzie. Odetchnęliśmy z ulgą i z uśmiechem przyjęliśmy wiadomość pilota: „Welcome to Ireland!”. Następna część przemowy mniej nas ucieszyła: „Temperatura na zewnątrz 6 stopni, pada rzęsisty deszcz i wieje wiatr”.

Po wyjściu z samolotu podmuch o mało nie odwrócił mi kieszeni na lewą stronę. Stewardessa pokazała nam linię namalowaną żółtą farbą, która miała nas doprowadzić do hallu. Podziękowaliśmy i każdy poszedł w inną stronę. Garda musiała nas zbierać jak kaczki po płycie lotniska i kierować z powrotem na żółtą linię. Co to za kraj? Zawsze czuję się zagubiony, kiedy ktoś próbuje mi wskazać drogę. Zresztą pozostałych 149 pasażerów również.

 

Jeśli nie tu i teraz…?

Później poznałem więcej Polaków i wysłuchiwałem narzekań, z których najłagodniejsze brzmiało: „Czy ci debile nie mogą mówić po angielsku?”.

Jednak ja zauważyłem podstawowy błąd, który popełnia się tutaj na samym początku.

Pytam Cześka:

– Co chcesz osiągnąć?

– Chcę ich rozumieć i żeby oni mnie rozumieli. Łatwiej wtedy o pracę.

Cel jak najbardziej słuszny, więc ciągnę dalej:

– Jak chcesz to osiągnąć?

– Urghmm.

Tutaj już odpowiedź nie jest tak zdecydowana, ale sam fakt podzielenia się nią ze mną sporo wyjaśnia. Dalsze jednak odpowiedzi budują obraz co najmniej zadziwiający.

– Czy wiesz, która partia wygrała wybory parlamentarne w Irlandii?

– Nie, nie interesuję się polityką.

No więc jak chcesz rozumieć Irlandczyków, jeśli właśnie o tym mówią?

Hm…

– Czy oglądasz irlandzką telewizję?

– Nie, bo jest nudna.

No więc jak chcesz rozumieć Irlandczyków, jeśli właśnie mówią o irlandzkiej wersji ulubionych seriali L like in Love, On Wspólna czyKiepski’s World?

Hmm…

– Czy słuchasz radia lub czytasz gazety, albo… czy robisz cokolwiek, aby poznać codzienne życie Irlandczyków?

– Nie, bo Irlandczycy to debile.

Nie mam więcej pytań i mogę zaryzykować stwierdzenie, że bardzo trudno będzie zrozumieć Irlandczyków, jeśli:

budzisz się w domu, w którym wszyscy mówią po polsku,

boisz się wsiąść do autobusu, którego kierowca przywita Cię słowami: „ayt-sevinny-foiver, mate, all places de udder”,

w pracy opanowałeś polecenia szefa raczej intuicyjnie niż werbalnie,

współpracownikom odszczekujesz niewyartykułowanymi wyrazami,

wracasz na piechotę do domu i modlisz się, by nikt Cię nie zaczepił po angielsku,

idziesz do sklepu, gdzie pracują same niemowy (pyk… pyk… pyk… ten ełro plijz),

wracasz do domu zaopatrzony w wynalazek XXI wieku Cyfrę+ i delektujesz się meczem żużlowym.

No jak?!

 

Mowa RTE to jedna zupa literowa

Podpowiadając i sugerując innym, jaką obrać drogę do sukcesu, nie mogłem samemu jej zaniedbać i ostro wziąłem się za robotę: telewizja, gazety, radio, rozmowy w pubach. Ciężko było, ale zacząłem się orientować w sytuacji. Irlandczycy sami narzekali na to, co z ich angielskim się wyprawia.

Wygląda na to, że stało się normą dla RTE (Irlandzka Telewizja Publiczna), by pozwalać swoim prezenterom na redukowanie alfabetu do 24 liter (angielski alfabet ma 26 liter). A więc w niedzielne popołudnie zazwyczaj jestem informowany, że golfista X uzyskał dziś twenny sevvin (dwa’jścia sie’em) trafień.

Następnie pani, z trudnym do określenia akcentem, prowadząca program „Szalona kasa”, prosi: „Wyślij swojo odpo’jedź do o-ti-i (poprawnie: a-ti-i), by wygrać kupę szmalu”. Nie można też zapominać o nieszczęsnym (lecz bez wątpienia dobrze uposażonym) piłkarzu, który ma prawo nie znać gramatyki, nawet gdy ta kopałaby go po kostkach. Ale reporter? „Popatrzcie, jak obrońca has came (doszed) do podania, a Fernando has went (przeszed)”.

Jeśli uprzedza się nas przed zrobieniem zdjęcia, byśmy uważali na lampę błyskową, to równie dobrze będzie można nas ostrzec przed słuchowiskiem, które tylko w miernej części przypomina język angielski.

Okazało się, że nie jestem osamotniony w chaosie. Swoją opinię dołączyła Angela Doyle z Roscomon, podając jeszcze trzy przykłady:

RTE: „Rząd” od jakiegoś czasu stracił „ą”. Myli mi się już wszystko. Co to jest „rzond” (guvvehmont) i czy my w ogóle go mamy?

RTE: GAA (Związek Futbolu Irlandzkiego) jest czytane jako dżi-i-i zamiast dżi-ej-ej. Może to jakiś para-język, którego jeszcze nie jestem świadoma.

TV3: Wyraz his jest nagminnie wymawiany jako heez. To po prostu bardzo dziwne.

– Oddalam się teraz – mówi dalej Angela – by poczytać książkę. Jedyny głos, jaki będę słyszała, to mój własny i na pewno będzie w nim „ó”.

No i cóż, wszystko zaczęło się układać. Język angielski nie będzie solidną platformą porozumienia z lokalnymi, przynajmniej na razie.

Idziemy więc zwiedzać miasto, jak w każdym porządnym przewodniku, zamiast siedzieć sobie w przytulnym pubie na Temple Bar i delektować się Guinnessem.

 

Pierwsze zwiedzanie

Pierwsze zwiedzanie zazwyczaj nie jest planowane i odbywa się przy okazji… szukania pracy. Mało kto z Polaków przyjeżdża na zwiedzanie.

Jeśli ktoś przygotował się na długie, żmudne i nudne włóczenie się po muzeach i galeriach, rozczaruje się. Polecam Internet i Google. Ja wygrzebałem fakty i ciekawostki o Dublinie, których nie znajdziecie w oficjalnej literaturze turystycznej, a szkoda.

O’Connell Bridge na początku był mostem z lin i mógł pomieścić jednorazowo jedną osobę z osłem. W 1801 roku zamieniono go na drewniany, a w 1863 wybudowano jego betonową wersję. Do tej pory utrzymuje się na pierwszym miejscu w Europie jako największy most, który jest szerszy niż dłuższy.

Dubh Linn to nazwa pochodzenia celtyckiego i oznacza czarny wir. Wir, o którym mowa, istnieje do dziś i znajduje się w ogrodzie zoologicznym, na wybiegu dla pingwinów. Niektórzy mogą zaoponować, że przecież jest jeszcze inna nazwa celtycka miasta, Atha Cliath. Zgadza się, ale nazwa ta widnieje tylko na samochodowych tablicach rejestracyjnych. Jeżeli masz zamiar kupić sobie brykę z kierownicą on the right side, po „prawidłowej stronie”, wtedy się dowiesz o tym.

Montgomery Street w przeszłości była znana z niezliczonej ilości burdeli. Dublińczycy jeszcze pamiętają piosenkę „Take me up to Monto”.

 

W Dublinie jest kilka rzeźb znanych kobiet, a mieszkańcy uwielbiają tworzyć wiersze o nich. Dla nieistniejącej już rzeźby kobiety na O’Connell Street stworzono rym Floozy in the Jacuzzi (flądra po jacuzzi mądra). Tę na Grafton Street uhonorowano nazwą Tart with the cart (lafiryndzie nic po dryndzie), a kolejne na Ha’penny Bridge przezwano Hags with the Bags (jędze z tobołami pędzą).

 

Tak naprawdę każda nowość budowlana, która zasługuje na uwagę dublińczyków, natychmiast zostaje uwieczniona w lokalnej literaturze współczesnej. Grupę przerobionych kominów z windą widokową na Smithfield Village określa się jako Flue with the View (Panorama z komina). Pomimo krótkiej historii zegara tysiąclecia, postawionego w 1999 r. na środku rzeki Liffey, nie został on niezauważony i zajął swoje miejsce w panteonie tajemniczych dzieł ludzkości jako the Chime In the Slime.

The Spire, pomnik światła, wznosi się na 120 m wysokości w miejscu kolumny Nelsona wysadzonej przez IRA. Długi czas jedynym śladem po niej był niekształtny metalowy pniak The Stump. Do czasu, kiedy władze lokalne postanowiły na wzór Paryża wybudować szpilopodobne coś ze stali nierdzewnej. I tak się stało – postawiono szpilopodobne coś ze stali nierdzewnej. Na jego cześć, z typowym dla siebie humorem, mieszkańcy ułożyli kilka rymów: The Stiffy at the Liffey (stanął mi nad Liffey) albo The Erection at the Intersection (wzwód na rozstaju dróg).

 

Część II Rozmowa z Dublińczykiem

 

Po takim mentalno-geograficzno-historycznym przygotowaniu najwyższy czas, by zaryzykować rozmowę. Na co czekać? Jeśli nie tu i nie teraz, to kiedy?

No chyba, że podczas zwiedzania przeszedłeś inicjację z kioskarzem.

– Speak English?

– Yes, I do. What can I do for you?

– Marlboro, please.

Rozmowa w Irlandii jest jak labirynt pełen zakrętów i nieoczekiwanych meandrów, z wieloma pułapkami czyhającymi na nieprzygotowanego przybysza. W interesie pokoju i harmonii na świecie oraz odwiedzających to miasto przygotowałem więc swojego rodzaju przewodnik po codziennych zachowaniach i postawach Irlandczyków.

Źródłem setek kolorystycznych wypowiedzi są ulice, puby i boiska piłkarskie. Przekleństwa i wulgaryzmy, jako nieodzowna część rozmowy, nie zostały usunięte, za co z góry przepraszam. Znajdują one miejsce obok innych wskazówek, jak poprowadzić rozmowę w Dublinie z prawdziwym dublińczykiem – od jej rozpoczęcia do zakończenia.

 

Początek

Aby zainicjować jakąś rozsądną rozmowę, potrzebny Ci jest dobry początek. Może to być odpowiednie przywitanie, czyli przygotowanie do rozpoczęcia rozmowy, okazanie nieco zainteresowania dublińczykiem i jego zmartwieniami, takimi jak pogoda czy zdrowie. Dopiero po tym będziesz mógł zadać swoje pytanie otwierające rozmowę.

 

Pozdrowienia

Wszędzie w mieście, na murach, na nawierzchni ulic, na restauracyjnym menu, znajdziesz napisy „FAILTE” (po celtycku: „zapraszamy serdecznie”; nawet nie wiem, jak się to czyta). Zgadza się. Ale to nie wszystko. Wszędzie są ludzie chylący głowy w Twoją stronę, nie po to, aby usłyszeć kolejny żart, lecz by zwrócić Twoją uwagę. Z pewnością rozpoznasz przyjacielską duszę i nadszedł czas, abyś dowiedział się, co może nastąpić po takim pozdrowieniu.

 

Kiwnięcie głową

Ten gest to uniwersalny znak przyjaźni w Irlandii i zazwyczaj wykonuje się go wraz z wypowiedzianym przywitaniem. Niektórzy złośliwie zaznaczają, że gest ten udrażnia kanały słuchowe i wzmacnia mięśnie karku. Ze swojej strony również odpowiadasz kiwnięciem głowy. Gest ten jest unikatowy i trudny do podrobienia. Głową poruszamy jak przy polskim „nie”, ale tylko jednym machem, z lewej do prawej (dobrze jest kilka razy przećwiczyć przed lustrem, aby być pewnym poprawności ruchu). Przykre jest jednak to, że ten rodzaj pozdrowienia jest na wyginięciu i można go stosować już tylko w wioskach.

 

Popularne zwroty powitalne:

Jeśli wszystko jest w porządku, odpowiadasz:

How’sthe craic [wym. crack]?

Grand.

How’sthe form?

Spot on.

How’sit goin’?

Things could be worse.

Anything strange?

Divil abit (i.e. nothing at all).

 

Pozdrowienia podczas spożywania posiłku:

Odpowiadasz:

You must be hungry there!

Will you have abite yerself?

Can Iinterest you in…?

I’mstarved with the hunger.

Is it going down well?

I’deat the back door buttered!

 

Pozdrowienia w pracy:

Odpowiadasz:

Hard at it?

Doin’ abit.

God bless the work.

Much good may it do me.

 

Inne pozdrowienia:

Co oznacza:

Well, is it yerself?

Hello!

 

Po tak przełamanych lodach jesteś gotów na luźną pogawędkę z miejscowym. Będzie Ci jednak potrzebny jakiś mały temat, zanim zanurzysz się w rozmowie. Wszystko, co ma jakąś wartość, by o tym wspomnieć, jest warte podzielenia się z lokalnym przystojniakiem.

Sposób, w jaki rozmowa została zainicjowana, często determinuje kolejne jej etapy. Wybór osoby czy przedmiotu, bez podawania imienia lub nazwy, pomoże nam uniknąć formalnego wprowadzenia.

 

Co oznacza:

Did ye see yer man with that big green yoke?

Czy widziałeś tego faceta z tym zielonym czymś, co nie wiem, jak się nazywa?

Did ye see yer manon the box the other day?

Czy widziałeś tego faceta w telewizji tamtego dnia, którego nie mam zamiaru określić dokładniej?

 

Zwróć uwagę na frazę „the other