Wymyślony - Olaf Tumski - ebook

Wymyślony ebook

Olaf Tumski

4,0

Opis

Rozalia Dereniowska nie lubiła dużych zakupów i gigantycznych centrów handlowych. Niestety była na nie skazana ponieważ od czasu, gdy handel wielkopowierzchniowy został uznany za podstawę gospodarki każdy obywatel stał się częścią wielkiego przedsiębiorstwa i zobowiązany był wykonywać swoją normę zakupów aby podtrzymywać rozwój kraju. Na wykonywaniem tego obowiązku czuwał Departament Konsumpcji Masowej, najsilniejsza instytucja, a właściwie państwo w państwie.

Kiedy więc pewnego poranka do drzwi Rozalii zapukał antypatyczny funkcjonariusz DKM wiedziała, że czeka ją koszmarny dzień. Miała olbrzymie zaległości w zakupach wielkopowierzchniowych, więc musiała zostać doprowadzona do największego centrum handlowego w mieście i zmuszona pod nadzorem urzędnika z DKM do kupna rozmaitych towarów za zawrotną dla niej sumę. W super centrum handlowym pojawił się jednak mężczyzna, który wybawił ją z opresji. Problem w tym, że tylko ona go widziała. Nieco później odwiedził ją i powiedział, że jest wytworem jej umysłu. Został przez nią Wymyślony w odruchu obronnym przeciwko rzeczywistości opanowanej przez DKM.

Rozalia długo nie mogła poradzić sobie z taką nowiną, ciągle nie dowierzając temu co widzi i słyszy. Na dodatek musiała stawić czoła wszechpotężnemu Departamentowi i jego ludziom. Żądnym władzy i bezwzględnym. Na swojej drodze spotkała również tajemniczego profesora Montebianco, który podobno zajmował się takimi przypadkami jak ona i postać, którą wygenerowana przez nią postać. Sam Wymyślony uczył się otaczającego go świata, budował swoją osobowość i zorientował się, że są też inni tacy jak on.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 229

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Olaf Tumski

WYMYŚLONY

© Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo

Projekt okładki: Olaf Tumski. Na okładce wykorzystano wizerunek fragmentu kompozycji rzeźb autorstwa Magdaleny Abakanowicz „Nierozpoznani”, znajdujących się w poznańskim parku Cytadela.

ISBN 978-83-7859-011-8

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

Prolog

Tych drzwi chyba wcześniej nie było. Przynajmniej nie pamiętała, żeby je widziała. Miała wiele drzwi, a wszystkie były otwarte i prowadziły do ciekawych miejsc, marzeń i pragnień. W miarę jak się rozwijała powstawały nowe drzwi, ale każde z nich tworzyła świadomie, opisując, co się za nimi kryje.

Te były inne od wszystkich. Jednolicie białe, pozbawione jakichkolwiek oznaczeń, a przede wszystkim zamknięte. Bez skutku szarpała za klamkę. Trochę ją to zaniepokoiło, bo istniało ryzyko, że ktoś dokonał inwazji do jej świata. Przyłożyła do drzwi ucho, lecz nie usłyszała żadnych dźwięków. Przylgnęła całym ciałem. Nie wyczuła niczego niepokojącego, ale nadal nie wiedziała, z czym ma do czynienia.

Nagle spostrzegła, że w drzwiach tkwi klucz. Wcześniej z pewnością go nie było. Nie zastanawiając się przekręciła klucz. W drzwiach zazgrzytało. Stała w oczekiwaniu, że coś się wydarzy. Nie działo się nic. Drzwi spokojnie tkwiły na swoim miejscu. Nikt zza nich nie wyszedł. Przez chwilę zastanawiała się czy nie zapukać, ale szybko wyśmiała własny pomysł. Jest przecież u siebie. To potencjalny gość powinien zapukać. – A jeśli wstydzi się zapukać? – pomyślała. – Wtedy trzeba mu pomóc. Otworzę drzwi i sprawdzę czy ktoś tam jest.

Chwyciła za klamkę i w tym momencie coś nią wstrząsnęło. Nie pochodziło zza drzwi. Przyszło z zewnątrz i wyrwało ja ze snu.

Rozdział I

Uporczywie dzwoniący telefon w sobotę nad ranem należał do jej najbardziej znienawidzonych dźwięków. Prędzej tolerowała już burzę z piorunami albo trzydziestostopniowe mrozy. Początkowo myślała, że to dalszy ciąg snu i za chwilę dzwonek umilknie, ale ktoś po drugiej stronie był wyjątkowo uparty. Rozalia wygrzebała się z łóżka i na pół senna sięgnęła po telefon uparcie emitujący dźwięki. Przerwano jej ciekawy sen i to w kulminacyjnym momencie. To tak jakby przeszkodzić jej w oglądaniu wciągającego filmu. Rzadko oglądała filmy, a rzadziej miewała sny, więc jeśli już coś takiego jej się zdarzało, chciała w spokoju dotrwać do końca. Film można było obejrzeć od momentu, w którym się przerwało. W przypadku snów ludzie nie wymyślili jeszcze takiej technologii i nie zapowiadało się na to. Poczuła się jakby ktoś ją okradł.

— Jeżeli to Piotr, zabiję go — zdążyła jeszcze pomyśleć. To jednak nie był Piotr, ale osobnik o nieprzyjemnym, oficjalnym głosie, trochę skrzekliwym:

— Robert Leszczak, Departament Konsumpcji Masowej Delegatura w Poznaniu — wypluł z siebie złowieszcze słowa. — Czy rozmawiam z Rozalią Dereniowską?

Resztki senności odpłynęły w niepamięć. Przełknęła ślinę i wyrzuciła z zaschniętego gardła:

— Tak, przy telefonie.

— Ma pani poważne zaległości, jeżeli chodzi o handel wielkopowierzchniowy, ostatnia konsumpcja została przeprowadzona ponad miesiąc temu. Wydała pani wtedy niecałe 100 globali – recytował. – Od tego czasu nie odwiedziła pani żadnego centrum handlowego i nie skorzystała z żadnego punktu gastronomicznego lub usługowego w jakimkolwiek kompleksie.

— Robię zakupy w mniejszych sklepach…

— Podstawą gospodarki handlowej są duże centra, im większe, tym lepiej. Z kolei gospodarka handlowa jest podstawą gospodarki całego kraju i dalej gospodarki światowej. Każdy obywatel ma więc wpływ na stan gospodarki. Kiedy inni zwiększają konsumpcję, przyczyniając się do rozwoju kraju, pani uchyla się od obowiązku. To jest postawa antyobywatelska, antypaństwowa i antyrozwojowa — wygłaszał slogany wykute na szkoleniach dla początkujących dekaemowców.

Rozalia chciała powiedzieć, że nie lubi dużych centrów, męczą ją przestrzenie, kolejki przy kasach, tłumy ludzi i kłujący w uszy hałas. Zrozumiała jednak, że dalsza dyskusja jest bez sensu. Z DKM nie było żartów.

— Będę u pani za godzinę, przedstawię krótko plan na dzisiejszy dzień. Proszę nawet nie próbować się wymknąć, przed budynkiem wystawiłem Służbę Ochrony Konsumpcji.

— Wysyła pan uzbrojonych strażników na słabą kobietę? — próbowała przemówić mu do sumienia, zapomniawszy, że pracownicy DKM czegoś takiego nie posiadają.

— Nie strażników, tylko strażniczki, wielkie, grube, cycate baby, a że uzbrojone, to fakt. Do zobaczenia wkrótce — zakończył rozmowę.

Rozalia wyszła na balkon. Rzeczywiście na dole stała furgonetka z emblematem DKM, a w środku gnieździły się masywne postacie. Służby prewencyjne DKM. Jedna ze strażniczek stała przed samochodem i wpatrywała się w okno Rozalii groźnym wzrokiem. Przypominała zapaśnika sumo.

Nie pozostało jej nic innego, jak wykonać ekspresową toaletę i wskoczyć w jakiś skromny strój. Ubierając się, myślała o swojej sytuacji. Zaległości były duże. Zapewne każą jej teraz zrobić zakupy na jakąś horrendalną sumę. Wiedziała, że ryzykuje, odkładając masową konsumpcję, ale nie mogła się przemóc. Po prostu nienawidziła tego. Odkąd handel wielkopowierzchniowy stał się państwowym obowiązkiem, wszyscy obywatele zostali uznani za element rozwoju branży i zagonieni do kupowania.

Utworzono Departament Konsumpcji Masowej, który miał za zadanie pilnować, czy nikt nie uchyla się od tego zaszczytnego obowiązku. Było to bowiem traktowane jak poważne wykroczenie, a uporczywe uchylanie się równoznaczne z przestępstwem.

Robert Leszczak zjawił się dokładnie po godzinie. Miał około trzydziestu lat, blond włosy potraktowane sporą ilością żelu i opaleniznę z solarium, która nie zdołała ukryć pryszczy na szyi i czole. Reszty dopełniały małe złośliwe oczka i usta spierzchnięte od ciągłego oblizywania. Wizerunek, którym próbował bezskutecznie przykryć buractwo i poważny deficyt rozumu.

— Nie traćmy czasu — poganiał Leszczak — szczegóły opowiem w samochodzie.

— Mam jechać ze strażniczkami?

— Pojedzie pani moim, a za nami obstawa, no już, szkoda czasu — powtórzył.

Na dole wsiedli do granatowej limuzyny z kierowcą. Leszczak otworzył swój laptop.

— Pani zaległości wynoszą 1135,89 globali plus odsetki, to będzie 1373,16 globali.

Aby to szybko uregulować, proponuję dzisiaj i jutro zakupy po 500 globali i w następną sobotę 550 globali.

— To razem daje 1550 globali, a pan mówił ...

— Odsetki rosną nieprzerwanie, a w tygodniu musi pani kontynuować konsumpcję w mniejszych obiektach, aby i tam nadrobić zaległości.

— Ale to wysoka suma.

— Sprawdziliśmy pani konto. Kwota jest do zrealizowania.

— To są moje oszczędności…

— Oszczędności hamują gospodarkę – kolejny dogmat wpajany przez DKM. – Proszę nie protestować, odmowa współpracy kosztować będzie panią na początek 20 tysięcy globali, a to oznacza, że musielibyśmy zlicytować pani sprzęt domowy, a kto wie, może nawet przenieść do mieszkania o niższym standardzie. Proszę wpisać na klawiaturze swój kod i potwierdzić.

Cóż miała robić, wpisała i potwierdziła, chociaż miała wielką ochotę roztrzaskać komputer na głowie Leszczaka.

*

Na początku poczuł świadomość. Właściwie dopiero później zrozumiał, że to była świadomość. Wtedy czuł jak buduje się jego postać, kawałek po kawałku, głowa, tułów, kończyny, aż zorientował się, że może chodzić i rozglądać się. Nie bardzo jednak miał, dokąd iść i za czym się rozglądać. Stał, a być może, płynął w szarej przestrzeni. Minęło znów trochę czasu, zanim się zorientował, że może odbierać obraz. W przestrzeni pojawiły się płaszczyzny, a pomiędzy nimi przestrzenne przedmioty większe i mniejsze o różnych kolorach. Podszedł do jednego z nich i po prostu usiadł na nim. Mimo że nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego, wiedział, do czego służy i jak z tego korzystać. Zrodziła się w nim też wiedza, że istnieje czynność taka jak siadanie, a jeśli tak, to można również wstać. Tego wcześniej również nie widział.

Ale co to znaczy „wcześniej”? Kiedy było to „wcześniej” i czy było? Zastanawiając się nad tym, czuł mrowienie na głowie i wewnątrz niej. Uczucie bardzo przyjemne. Zmniejszało się jego otępienie, pojawiła się rześkość, ostrość spojrzenia, a przede wszystkim zrozumienie otoczenia. Wiedział już, nie wiadomo skąd, że znajduje się w pokoju, siedzi na fotelu, a obok stoją jeszcze stół szafa, inne fotele, na ścianie wisi obraz, a to drugie to nie obraz, tylko okno na świat zewnętrzny.

Kolejna zmiana. Do otoczenia wdarło się coś nowego. Poruszało się. Nie było przedmiotem. Nie było uchwytne, ale słyszalne.

Dźwięk.

Potrafił je wyczuć. Odnalazł w sobie kolejny zmysł.

Źródło dźwięku było bardzo blisko. Pulsowało rytmiczne i aktywne. Poszerzenie świadomości i już wiedział, że to muzyka z radia. Obok falował drugi dźwięk. Dobiegał spoza pokoju. Przytłumiony, monotonny, prawie usypiający.

Szum wody.

— Skąd ta woda?

— Z łazienki.

— Co to jest łazienka?

Rozmawiał sam ze sobą i otrzymywał odpowiedzi. Z łazienki wyszła postać, jeszcze ociekająca wodą. Wyglądała prawie jak on, chociaż niezupełnie. Nie miała na sobie ubrania, ale to nie o to chodziło.

— Co nas różni?

— Płeć. Ja jestem mężczyzną. Ona kobietą.

— Czy to jej miejsce?

— Tak, to jej mieszkanie.

— Co tu robię?

— Jestem tu dla niej.

— Kim ona jest? Co mam robić?

— Najdalej za kilka minut dowiem się wszystkiego.

— Czy ona mnie widzi?

— Jeszcze nie.

— Kiedy mnie zobaczy?

— Sam o tym zdecyduję, kiedy będzie trzeba. Nie zobaczy mnie nikt, kto nie będzie musiał.

Przymknął oczy i oddał się dalszemu poszerzaniu świadomości. Czuł się błogo, wiedząc coraz więcej o sobie i otaczającym go świecie oraz o swojej roli. To było jak uspokajająca energia rozpływająca się po całym jego organizmie aż po koniuszki włosów i paznokci. Po zakończeniu procesu nie otwierał jeszcze oczu, delektując się niczym wykwintnym obiadem tym, co w niego wniknęło.

Trwało to kilka chwil. Jego uszy drgnęły lekko. Nowy dźwięk, głosy. Jej głos kojący i melodyjny.

— A ten paskudny skrzek, do kogo należy?

— Nowy człowiek.

Lekko rozchylił powieki. Ona była już ubrana, stali na przeciw siebie i byli w interakcji, to znaczy rozmawiali. Nowy był szorstki i nieprzyjemny, ona wyraźnie chciała się mu postawić, ale nie mogła. Miał nad nią władzę.

— Kim jest ten facet?

— Moim pierwszym zadaniem.

Kiedy wyszli, wiedział już, że musi iść za nimi. Skierował się do drzwi i kiedy już chwytał za klamkę, nagle znalazł się na zewnątrz, przed budynkiem. — Świetnie — pomyślał — to mi daje przewagę. Najpierw objął wzrokiem wszystko w pobliżu, a potem całe miasto. Oglądał to, czego się nauczył. Zlokalizował miejsce docelowe i znalazł się w nim.

Rozdział II

Centrum Handlowe „Cytadela” znajdujące się w samym centrum miasta nie otrzymało swej nazwy przypadkowo. W zamierzchłych czasach wznosiły się w tym miejscu fortyfikacje nazywane właśnie Cytadelą. Później fort obrócił się w ruinę, a przestrzeń wypełnił duży, urokliwy park. Wyciszone, zielone miejsce z drzewami, łąką, ogrodami, ścieżkami spacerowymi, amfiteatrem, oczkiem wodnym, pomnikami i rzeźbami. Na obrzeżach znajdował się cmentarz wojskowy poświęcony pamięci żołnierzom, którzy kiedyś ze sobą walczyli, a teraz spoczywali razem.

Ten okres należał już do przeszłości. Stratedzy DKM uznali, że tak atrakcyjny kawałek ziemi w centrum Poznania musi być wykorzystany w sposób racjonalny i zdecydowali o budowie centrum handlowego. Przekonywano, że elementy zieleni umieści się w pasażach handlowych, po których też można spacerować, robiąc przy okazji zakupy. Istotnie w nowej galerii postawiono donice z pluszowymi drzewkami i krzewami. Pomniki upamiętniające poległych przeniesiono na cmentarz komunalny. Wyburzono okalające park osiedla mieszkaniowe, bo przecież potrzebne było miejsce na parkingi. Tych, którzy protestowali, przedstawiano jako wichrzycieli zagrażających rozwojowi miasta. Skazano ich na wysokie kary finansowe, z których już się nie podnieśli. Tkwili teraz w zamkniętym kole spłacania długów, zaciągania nowych, pracy w „Cytadeli” przy rozładunku towaru oraz obowiązkowych zakupów.

Rozalię zawsze przerażał ten moloch. Dwadzieścia kilometrów kwadratowych powierzchni całkowitej, pełnych spoconych ludzi targających olbrzymie wózki wypchane owocami konsumpcji, wrzeszczące dzieciaki, młodociane zbiry szukające zaczepki, złośliwe moherowe staruchy, kieszonkowcy, a przede wszystkim kolejki. Wszędzie kolejki — na parking, po koszyk, po wędliny, po sery, do kasy, do restauracji, po lody, do bawialni dla dzieci, do działu ze sprzętem RTV, do działu ze sprzętem AGD, do sklepu z upominkami, do sklepu z odzieżą, do kręgielni, do gier i zabaw dla dzieci, do kina, do apteki sprzedającej dopalacze i znowu na parking. I jeszcze nieustannie dudniąca muzyka. Ludzie to uwielbiali albo udawali, że uwielbiają. Rozalia nienawidziła tego miejsca. Już z daleka wielki gigantyczny neon z godłem galerii przyprawiał ją o mdłości.

Leszczak skierował samochód do specjalnego wjazdu przeznaczonego tylko dla wyższego personelu Centrum Handlowego, pracowników ochrony i funkcjonariuszy Departamentu Konsumpcji Masowej.

— Proszę udać się po wózek, czekam przy wejściu H7c — rozkazał. — Ucieczka nie ma sensu — dodał zupełnie niepotrzebnie, bo Rozalia doskonale wiedziała, że nie ma dokąd uciekać. Dekaemy znajdą ją wszędzie.

Dojście do hangaru z wózkami, załapanie się na wózek i droga do wejścia H7c zajęło jej pół godziny. Musiała poczekać, aż wózki pobierze wycieczka szkolna ze wsi Paździerzówka. Dzieci przyjechały wykonać plan konsumpcyjny za rodziców. Kiedy dotarła do Leszczaka, ten był bardzo zniecierpliwiony.

— Co tak długo? Już chciałem wysyłać list gończy.

— Była ...

— Nieważne, idziemy. Zaczniemy od RTV AGD. Czego pani potrzebuje?

— Z tego działu wszystko już posiadam...

— Nie rozmawiaj ze mną w ten sposób! — Leszczak poczerwieniał a w kącikach ust pojawiła się spieniona ślina. — Mam o tobie wszystkie informacje! Twoja lodówka ma pięć lat, pralka cztery, a telewizor siedem. Już czas na produkt nowej generacji!

— Moje sprzęty są sprawne – Rozalia od dłuższego czasu była przygotowana na jego wybuch. Takie typki jak Leszczak były do bólu przewidywalne.

— Jeszcze jeden sprzeciw i wlepię ci mandat karny w wysokości 200 globali! — Leszczak poczerwieniał z wściekłości. — Następny mandat wyniesie 500 globali!

Rozalia miała ochotę płakać, ale stwierdziła, że nie da satysfakcji wieśniakowi.

Szli wzdłuż regałów ze sprzętem, a Leszczak wskazywał Rozalii, co ma ładować do wózka.

— Zegar wielofunkcyjny, MP6, czajnik z filtrem, minipiekarnik, telewizor 32 cale.

— Wolę 21 cali.

— Ja decyduję...

— Jestem klientem i ja decyduję.

— Nie, jeśli klient doprowadzany jest w trybie przymusowym.

— Co za różnica, ile cali ma telewizor...

— Zamknij się ty, wredna suko! – wrzasnął tak, że poczuła na twarzy kropelki jego śliny.

— Ty chamie! — odcięła się. — Jesteś prymitywnym burakiem i założę się jeszcze, że impotentem!

Leszczak zamachnął się na Rozalię. Zmrużyła oczy, oczekując ciosu. Ręka Leszczaka nie doszła na szczęście do jej twarzy. Coś ją powstrzymało. To była ręka innego mężczyzny. Wyrósł jak spod ziemi, większy o głowę od Leszczaka chwycił mocno jego przegub.

— Dlaczego pan bije kobietę? — zapytał, nie puszczając jego ręki.

— Nie twoja sprawa, jestem urzędnikiem Departamentu...

— To w niczym pana nie usprawiedliwia.

Leszczak zaczął się wściekle szarpać.

— Puszczaj! Puszczaj, bo pożałujesz!

— Proszę bardzo.

Nieznajomy wybawiciel puścił przegub Leszczaka, a ten runął na półkę z telewizorami. Chwycił się jednej z nich, ale nie utrzymał równowagi. Razem z telewizorem walnął na podłogę i rozbił idealnie płaski ekran. Rozalia zauważyła kątem oka dwóch ochroniarzy idących w ich kierunku.

— Dziękuję, że stanął pan w mojej obronie — wyszeptała do nieznajomego obrońcy, który z rozbawieniem spoglądał na usiłującego powstać Leszczaka. — Czy może pan powiedzieć strażnikom, jak było?

— Myślę, że nie ma takiej potrzeby.

— Jak to?

— Sama pani zobaczy.

To mówiąc, zniknął za regałem.

Leszczak dźwignął się z podłogi, z rozciętego policzka sączyła się krew. Zobaczył dwóch rosłych ochroniarzy.

— Aresztować ją! Natychmiast zamknąć i złapać mi tego skurwiela, który mnie pobił. Na pewno nie uciekł daleko. Może nawet jest jeszcze w tym dziale — rzęził, chwiejąc się na nogach.

Jeden z ochroniarzy połączył się z kimś przez wideofon i poprosił o przesłanie zapisu z kamery 86. Po chwili obaj oglądali zdarzenie. Spoglądali przy tym dziwnie na Leszczaka i Rozalię.

— Co robimy? — zapytał blondyn.

— Dzwoń do szefa — polecił rudy.

— Halo, szefie, mamy tu dekaema, który twierdzi, że został pobity, ale coś tu jest nie tak, przesyłam filmik.

— Co, kurwa, jest nie tak?! — wyrwał się Leszczak, ale powstrzymało go groźne spojrzenie rudzielca.

Blondyn tymczasem w skupieniu wsłuchiwał się w rozkazy swojego przełożonego.

— Tak jest szefie, zaraz tam będziemy — zakończył rozmowę.

*

Szef ochrony w dziale Multimedia-AGD obejrzał przesłany zapis i natychmiast zawiadomił nadszefa koordynującego ochronę całego Centrum, ten z kolei zawiadomił dyrektora generalnego Cytadeli. Nie żeby nie umieli dać sobie rady, ale wytyczne były jednoznaczne. Każdy incydent z udziałem urzędnika DKM przekazywać na samą górę.

Dekaemowcy z zasady byli niebezpieczni, i tylko potężni prezesi mogli z nimi bez obawy twardo rozmawiać. Ochroniarze przyprowadzili Leszczaka prosto do gabinetu człowieka, który rządził „Cytadelą”.

— Robert Leszczak, Departament Konsumpcji Masowej — wydyszał urzędnik.

— Romuald Kluch, dyrektor generalny Centrum Handlowego „Cytadela”, drugiego co do wielkości przedsiębiorstwa konsumpcyjnego w kraju. – W prosty sposób dał Leszczakowi do zrozumienia, że jego władza wykracza poza granice galerii i jej parkingów.

Ten najwyraźniej niewiele pojął i ani o drobinę nie spuścił z tonu.

— Zostałem napadnięty i pobity, przeprowadzałem właśnie przymusową konsumpcję z kobietą uchylającą się od tego obowiązku. Zostałem uderzony przez nie znanego mi osobnika. Być może, oboje są w zmowie. Trzeba go natychmiast ująć i doprowadzić na Policję. Tę kobietę też.

Kluch, którego wizerunek doskonale korespondował z nazwiskiem, przyglądał się uważnie Leszczakowi, potem kiwnął na ochronę, że mogą odejść.

— Panie Leszczak, mamy zapis całego zdarzenia – starannie cedził słowa, – zechce pan obejrzeć.

Nie było to pytanie, lecz polecenie, czego Leszczak również nie załapał.

— Ale ja już powiedziałem, co się wydarzyło.

— Nalegam. — Pulchna twarz Klucha zafalowała.

— No dobrze — Leszczak wzruszył ramionami.

Z dyrektorami centrów handlowych bywało różnie. Jedni bali się DKM, inni mieli dobre układy i haki, więc to ich się bano. Leszczak, nie mając pewności, wolał nie sprawdzać, do której kategorii należy Kluch.

W sąsiednim pokoju dwie pracownice ochrony przesłuchiwały Rozalię. Przypominały zapaśniczki, które eskortowały ją do Centrum. Niewiele miała im do powiedzenia.

— Ten pan był bardzo agresywny, chciał mnie uderzyć, uchyliłam się i zamknęłam oczy. Potem usłyszałam trzask. On leżał na podłodze razem z rozbitym telewizorze.

— Nikogo innego nie było w pobliżu?

— Nie widziałam, mówiłam już, że zamknęłam oczy.

Właściwie to chciała im powiedzieć o nieznajomym mężczyźnie, który stanął w jej obronie i unieszkodliwił Leszczaka, ale coś się w niej zablokowało. Stwierdziła, że im mniej powie, tym lepiej dla niej.

Rozdział III

Kluch włączył film. Najpierw na ekranie zobaczyli Leszczaka i Rozalię, którzy szli wzdłuż stoiska z multimediami. Leszczak krzyczał na Rozalię i wymachiwał rękoma. W pewnym momencie zamachnął się w jej kierunku, zwijając dłoń w pięść. Nie trafił w Rozalię, która skutecznie się uchyliła. Leszczak zatoczył się wprost na regał z telewizorami. Odruchowo chwycił się jednego z nich i zrzucając telewizor, upadł. Roztrzaskany odbiornik pokaleczył mu twarz.

— Co to ma być? Co mi, kurwa, pokazujecie? — sapał osłupiały Leszczak.

— Pan wybaczy Leszczak — Kluch patrzył na niego kwaśno, — ale proszę nie używać w mojej obecności takich słów. Urzędnik DKM powinien trzymać pewien poziom, a przechodząc do meritum, pańska wersja nie pasuje do tego, co zarejestrowały kamery. Najwyraźniej stracił pan panowanie nad sobą i przekroczył swoje uprawnienia, przy okazji niszcząc nam sprzęt, za co oczywiście obciążymy DKM.

— To jakieś oszustwo!

Twarda jak kostka brukowa pięść Klucha wylądowała z ogromnym łoskotem na blacie biurka.

— Słuchaj ty, nędzny gnojku. – druga ręka zawisła w powietrzu z paluchem wycelowanym w Leszczaka – Nie życzę sobie, żebyś mówił do mnie w ten sposób. Zrobiłeś awanturę i spowodowałeś straty materialne, a teraz jeszcze śmiesz pyskować. Wystarczy jeden mój telefon do twoich przełożonych i twoja kariera dekaemowca skończy się raz na zawsze.

— Grozi pan urzędnikowi państwowemu? — jęczał Leszczak.

— Nie przerywaj mi! – pięść znowu uderzyła o stół. – Myślisz, że żartuję?! „Cytadela” jest drugim w kraju i największym w regionie centrum handlowym, a szefem takiej firmy o strategicznym znaczeniu dla gospodarki nikt nie zostaje przypadkiem. Znam osobiście twojego dyrektora regionalnego oraz głównego dyrektora DKM. Nie jest to znajomość powierzchowna. Jesteśmy w przyjacielskich relacjach i wypiliśmy razem ocean wódy, więc z pewnością obaj dyrektorzy byliby poruszeni moim telefonem i zdarliby z ciebie pasy.

Z Leszczaka całkowicie uszło powietrze. Był oklapnięty i zrezygnowany. Dobił go jeszcze telefon z pokoju przesłuchań, że wersja Rozalii jest zgodna z tym, co zarejestrowała kamera.

— Ona kłamie. To oszustka. Ja naprawdę go widziałem — mamrotał Leszczak. — Wysoki... brunet...dżinsy...

— Mamy zatrzymać każdego wysokiego bruneta w dżinsach — szydził Kluch. — Będzie tutaj takich pewnie z kilkaset. Zatrzymamy wszystkich, bo nasz młody, zdolny dekaemowiec miał urojenia. Na Helu zatańczą z radości.

Centrum Handlowe „Hel” było jedynym większym od „Cytadeli”, ale nic dziwnego, zajmowało cały półwysep. Któregoś dnia zdecydowano, że trzeba przesiedlić mieszkańców i wybudować gigantyczny pasaż. Inwestor ogłosił, że będzie to ósmy cud świata. Wysiedleni mieszkańcy wymyślili inną nazwę: „Wielka Kiszka”.

Tymczasem na komputer Klucha przyszła wiadomość. Odczytywał, ją marszcząc brwi.

— Odnaleźliśmy pański laptop.

— O! Mój laptop — ucieszył się Leszczak. — Myślałem, że go zgubiłem.

— Zaopiekowali się nim moi pracownicy. — Kluch bębnił pękatymi paluchami po stole.

— Chciałbym go odebrać.

— Powoli – dłoń przestała stukać palcami i uniosła się w górę uciszając Leszczaka. – Dział księgowy we współpracy z informatykami znalazł tam ciekawe rzeczy.

— Grzebano w moim laptopie?

— Mamy prawo do rewizji każdego, kto zakłóca spokój i bezpieczeństwo na terenie naszej placówki.

— Ale ja jestem...

— Pracownikiem Departamentu Konsumpcji Masowej, który pełni rolę pomocniczą w stosunku do centrów konsumpcji masowej i przy okazji zakłócił spokój i bezpieczeństwo w naszej placówce. – Kluch zrobił pauzę, nie przestając przeszywać Leszczaka wzrokiem. – No dobrze, ale przejdźmy dalej. W swoim kwestionariuszu dziennym wpisał pan, że Rozalia Dereniowska ma zaległości wraz z odsetkami wynoszące 1135,89 globali. Coś nas tknęło i zajrzeliśmy do jej konta konsumpcyjnego. Dług wynosi 55,78 globali i nie wymaga konsumpcji przymusowej w trybie nagłym – kolejna pauza. – Zastanawia mnie dlaczego urzędnik DKM wpisał do kwestionariusza kwotę kilkanaście razy większą i co zamierzał z nią zrobić?

— To niemożliwe! Sprawdzałem jej konto, ma gigantyczny dług! — krzyknął Leszczak.

— A ty jesteś gigantycznym debilem i nieudolnym oszustem — ocenił spokojnie Kluch. Następnie wezwał ochronę i rozkazał zamknąć Leszczaka w izolatce.

— To skandal! Domagam się zawiadomienia Departamentu... — szarpał się wyprowadzany Leszczak.

— Zrobię to osobiście — zapewnił Kluch. Wybrał numer w komórce: — Cześć Władek, z tej strony Romek. Dzwonię, bo mam przykrą sytuację. Jeden z twoich ludzi, niejaki Robert Leszczak trochę u nas narozrabiał. Miałem zamiar przymknąć na to oko, ale wyszła przy okazji inna sprawa. Sądzę, że chciał was zrobić w bambuko. Dobrze czekamy.

— Do... do kogo pan telefonował? — wydusił Leszczak.

— Władysław Kaczmarek. Dla pana Dyrektor Regionalny, dla mnie Władek.

Leszczak stracił przytomność i zawisł bezwładnie podtrzymywany przez potężne ramionach strażników.

— Kogo oni tam teraz zatrudniają – westchnął Kluch ze wstrętem. – Zabierzcie go — machnął ręką na ochroniarzy.

*

Zadanie wykonane — pomyślał. Nie było trudne. W centrum handlowym kamera nie uchwyciła jego wymiaru, a sam Leszczak nie stanowił żadnego problemu. Obawiał się trochę wejścia do systemu komputerowego DKM, ale okazało się to bardzo zabawne. Płynął sobie w morzu danych, programów, plików kalkulacyjnych i graficznych. Bez trudu odnalazł konta i hasła, aby wykonać konieczne operacje. Gdyby miał trochę więcej czasu, mógłby narobić niezłego bałaganu.

Najtrudniej było przeniknąć do umysłu Rozalii, tego samego, który go wygenerował. Musiał teraz wrócić, nakierować go na odpowiednie działanie i jednocześnie uważać, aby nie zostać przez niego pochłonięty. Umysł Rozalii był silny i mógł bez problemu wchłonąć to, co sam wytworzył. Przeszedł przez miejsca odpowiedzialne za pamięć, koncentrację, refleks, mechanizmy obronne. Wszędzie pozostawił przesłanie.