Wiedeń 1913 - Piotr Szarota - ebook + książka

Wiedeń 1913 ebook

Piotr Szarota

4,5

Opis

Wiedeń 1913” to próba rekonstrukcji świata, który odszedł bezpowrotnie wraz z I wojną światową, a jednocześnie wyprawa do źródeł nowoczesności. Rok 1913 to fascynujący czas ścierania się starych i nowych idei, nie tylko w muzyce, malarstwie i literaturze, ale także w nauce i w życiu codziennym, Wiedeń jest miejscem, gdzie widać to ze szczególną wyrazistością.

Na kartach książki spotykają się wybitni artyści – Schiele i Kokoschka, wielcy kompozytorzy – Schönberg i Szymanowski, wspaniali pisarze – Kafka i Musil, genialni uczeni – Einstein, Freud i Wittgenstein, a jakby tego było mało przyszli dyktatorzy – Hitler i Stalin. Autor przedstawia ich splatające się wielokrotnie indywidualne losy sięgając po rozmaite, często sprzeczne ze sobą świadectwa i dokumenty, z których znaczna część nieznana była dotąd polskim czytelnikom. Zamiast jednej prawdy pokazuje złożone mechanizmy mitologizacji historii, w które zaplątani byli niejednokrotnie bohaterowie książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 413

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (15 ocen)
9
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PIOTR SZAROTA

Wiedeń 1913

Na okładce / Gustav Klimt, fragment kompozycji Jungfrau, 1913

Redakcja i korekta / Małgorzata Jaworska

Projekt graficzny / Stanisław Salij

Skład / Maciej Goldfarth

Wybór ilustracji / Piotr Szarota

© by Piotr Szarota

© by wydawnictwo słowo/obraz terytoria

wydawnictwo słowo/obraz terytoria

sp. z oo. w upadłości układowej

ul. Pniewskiego 4/1 80-246 Gdańsk

tel. (58) 345 47 07, fax (58) 520 80 63

e-mail:[email protected]

www.terytoria.com.pl

ISBN 978-83-7453-149-8

Pamięci mojej prababki, Eleonory Kalkowskiej (1883–1937),

polsko-niemieckiej dramatopisarki i poetki,

oraz mojego pradziadka, Marcelego Szaroty (1876–1951),

historyka, publicysty i dyplomaty,

który w latach 1919–1921 kierował poselstwem RP w Wiedniu

OSOBY

Peter Altenberg (1859–1919), austriacki pisarz i poeta, ikoniczna postać wiedeńskiej bohemy, znana z oryginalnego sposobu ubierania się i bezkompromisowych poglądów na każdy temat. W 1913 kończy 54 lata.

Lou Andreas-Salomé (1861–1937), niemiecka pisarka i psychoanalityczka, przyjaciółka Nietzschego i Rilkego, w latach 1912–1913 pobiera u Freuda przyspieszony kurs psychoanalizy. W 1913 kończy 52 lata.

Alban Berg (1885–1935), austriacki kompozytor, znany przede wszystkim z oper Wozzeck i Lulu, wraz z Antonem Webernem i Arnoldem Schönbergiem zaliczany do tak zwanej Drugiej Szkoły Wiedeńskiej. W 1913 kończy 28 lat.

Hermann Broch (1886–1951), austriacki pisarz, słynny przede wszystkim z trylogii Lunatycy, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli modernizmu. W 1913 kończy 27 lat i debiutuje jako poeta.

Elias Canetti (1905–1994), pisarz, laureat literackiej Nagrody Nobla w 1981. Swój pobyt w Wiedniu w latach 1913–1919 opisał w książce Ocalony język. W 1913 kończy 8 lat.

Richard Coudenhove-Kalergi (1894–1972), austriacki polityk, twórca idei zjednoczenia Europy „od Polski po Portugalię”, prawnuk Marii Kalergis (ukochanej Norwida). W 1913 kończy 19 lat.

Albert Einstein (1879–1955), laureat Nagrody Nobla w 1921, jeden z najwybitniejszych fizyków XX wieku. W 1913 kończy 34 lata, we wrześniu ma wystąpienie na konferencji w Wiedniu.

Zygmunt Freud (1856–1939), twórca psychoanalizy. W 1913 kończy 57 lat, w tym roku rozstaje się z jednym ze swoich najwybitniejszych uczniów, Carlem Gustavem Jungiem, publikuje też swoją pracę z pogranicza psychologii i antropologii społecznej Totem i tabu.

Friedrich Hayek (1899–1992), jeden z najbardziej znanych ekonomistów XX wieku, gorący zwolennik liberalizmu gospodarczego, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii (1974). W 1913 kończy 14 lat.

Adolf Hitler (1889–1945), urodzony w Austrii dyktator i zbrodniarz wojenny, w latach 1907–1913 przebywał w Wiedniu. W 1913 kończy 24 lata.

Franz Kafka (1883–1924), urodzony w Pradze legendarny pisarz niemiecki. W 1913 trzydziestoletni Kafka publikuje swoje pierwsze kafkowskie utwory: Palacza i Wyrok; Wiedeń odwiedza podczas podróży służbowej.

Oskar Kokoschka (1886–1980), prekursor ekspresjonizmu, wybitny malarz austriacki, także autor ekspresjonistycznych dramatów. W latach 1912–1914 związany z wdową po wiedeńskim kompozytorze Gustavie Mahlerze, Almą. W 1913 kończy 27 lat.

Bronisława (Broncia) Koller (1863–1934), urodzona w Sanoku, austriacka malarka związana z wiedeńską Secesją. W 1913 kończy 50 lat; jest uważana za jedną z najwybitniejszych artystek tamtego czasu.

Karl Kraus (1874–1936), austriacki publicysta i dramaturg, kilkakrotnie nominowany do literackiej Nagrody Nobla. Wydaje satyryczno-intelektualne pismo „Die Fackel”, które czyta „cały Wiedeń”. W 1913 kończy 39 lat.

Alma Mahler-Werfel (1879–1964), wdowa po kompozytorze Gustavie Mahlerze, znana jako wiedeńska muza i femme fatale, mniej jako kompozytorka, którą także była. W 1913 kończy 34 lata, związana jest wtedy z Oskarem Kokoschką.

Rosa Mayreder (1858–1938), czołowa austriacka pisarka feministyczna, w 1913 pracuje nad książką Geschlecht und Kultur, która ma być jej odpowiedzią na słynny bestseller Ottona Weiningera. W 1913 kończy 55 lat.

Robert Musil (1880–1942), jeden z najwybitniejszych pisarzy XX wieku, autor nieukończonego cyklu powieściowego Człowiek bez właściwości, rozgrywającego się w Wiedniu w latach 1913–1914. W 1913 kończy 33 lata, jest już znany jako autor Niepokojów wychowanka Törlessa.

Karl Popper (1902–1994), urodzony w Wiedniu filozof nauki, od 1937 na emigracji, najpierw w Nowej Zelandii, potem w Wielkiej Brytanii. Wprowadził zasadę falsyfikowalności jako metodę demarkacyjną w nauce; niefalsyfikowalna, a zatem nienaukowa była według niego psychoanaliza. W 1913 kończy 11 lat.

Tadeusz Rittner (1873–1921), polski dramaturg, publicysta i powieściopisarz osiadły w Wiedniu, pisze w dwóch językach, jego sztuki grane są w Polsce, w Austrii i w Niemczech. W 1913 kończy 40 lat.

Egon Schiele (1890–1918), czołowy przedstawiciel austriackiego ekspresjonizmu, protegowany Gustava Klimta. W 1913 kończy 23 lata.

Arthur Schnitzler (1862–1931), austriacki pisarz i dramaturg, czołowy przedstawiciel wiedeńskiego modernizmu. W 1913 kończy 51 lat.

Arnold Schönberg (1874–1951), jeden z najbardziej znanych kompozytorów XX wieku, prekursor muzyki atonalnej, nauczyciel Berga i Weberna. W 1913 kończy 39 lat.

Józef Stalin, czyli Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili (1878–1953), sowiecki dyktator, w okresie poprzedzającym pierwszą wojnę światową jeden z ulubieńców Lenina, który w styczniu 1913 wysyła go do Wiednia.

Bertha von Suttner (1843–1914), austriacka pisarka, czołowa postać ruchu pacyfistycznego (pokojowa Nagroda Nobla w 1905). W 1913 kończy 70 lat.

Karol Szymanowski (1882–1937), jeden z największych polskich kompozytorów, w latach 1911–1914 mieszka w Wiedniu wraz z dyrygentem Grzegorzem Fitelbergiem. W 1913 kończy 31 lat.

Georg Trakl (1887–1914), najwybitniejszy austriacki poeta ekspresjonistyczny, w 1913 kończy 26 lat, ukazuje się wtedy pierwszy zbiór jego poezji.

Lew Trocki, czyli Lew Dawidowicz Bronstein (1879–1940), rosyjski rewolucjonista, jeden z twórców ZSRR, w późniejszym okresie oponent Stalina, na jego rozkaz zamordowany. W 1913 jako trzydziestoczterolatek jest już znanym i utalentowanym publicystą, w Wiedniu przebywa do wybuchu wojny.

Anton von Webern (1883–1946), austriacki kompozytor zaliczany do tak zwanej Drugiej Szkoły Wiedeńskiej. W 1913 kończy 30 lat.

Ludwig Wittgenstein (1889–1951), jeden z największych filozofów XX wieku, w 1912 rozpoczyna studia w Cambridge pod kierunkiem Bertranda Russella. W grudniu 1912 przyjeżdża do Wiednia w związku z chorobą ojca. W 1913 kończy 24 lata.

Stefan Zweig (1881–1942), pisarz austriacki, znany przede wszystkim z opowiadań i nowel (Amok, Nowela szachowa, 24 godziny z życia kobiety). W 1913 kończy 32 lata.

P o n a d t o   w y s t ę p u j ą   d u c h y:

zmarłego w 1911 wybitnego kompozytora i dyrygenta Gustava Mahlera

oraz nieżyjącego od 1903 filozofa Ottona Weiningera, autora czytanego w całej Europie bestselleru Płeć i charakter.

Styczeń

1

„W Wiedniu jest jakaś bierna, uśmiechnięta gościnność. Nie robi na pozór nic, żeby człowiekowi było tu dobrze […]. Ot tam są hotele… jeśli masz pieniądze – tam Prater… jeśli masz humor – tu dużo ładnych dziewcząt, jeśli masz szczęście. Rób co chcesz, albo nie rób nic. Podoba ci się? To nic dziwnego […]. Nie podoba się? Mój kochany, jest pół tuzina dworców… Możesz pojechać na północ albo na południe, gdzie zechcesz […]”.

Tak właśnie przeszło sto lat temu reklamował Wiedeń dramaturg i publicysta Tadeusz Rittner. Karol Szymanowski chyba myślał podobnie. Trafił tu w maju 1911 nie z Galicji, ale z rozświetlonej słońcem Taorminy. Pierwsza wyprawa na Sycylię miała pozostać w nim na długo, to właśnie wtedy zdał sobie w końcu sprawę, że kobiety nigdy nie będą jego pasją. Na ironię zakrawa więc, że właśnie w Wiedniu Szymanowski wdał się w tak nietypowy dla siebie romans z czternastoletnią Dagmar, córką znanego pianisty Leopolda Godowskiego. Kokieteryjna Dagmar zrobiła zresztą spore wrażenie także na Arturze Rubinsteinie: „podobna była do perskiej miniatury […] – pisał z wyraźnym rozmarzeniem – ciężkie czarne warkocze, oczy w kształcie migdałów, ładny nosek, pełne kształtne wargi sprawiały, że jak na swoje lata wyglądała poważnie […]”. Mężczyźni zaczęli wkrótce rywalizować o względy dziewczynki, która jednego pociągała zapewne swoją niewinną jeszcze kobiecością, drugiego androgynicznym wdziękiem, a wszystko skończyło się, tak jak musiało: małym skandalem.

Choć stosunki Karola z rodziną Godowskich gwałtownie ochłodły, nie mógł chyba narzekać na brak powodzenia. Był przystojnym mężczyzną o wielkim osobistym uroku i wyrafinowanej elegancji. Wspominając go, Anna Iwaszkiewicz, żona Jarosława, który był kuzynem Szymanowskiego, pisze o „subtelnym uśmiechu misternie zarysowanych ust” i intensywnym spojrzeniu wielkich szafirowych oczu. Witkacy, który znał Szymanowskiego dobrze i portretował go kilkakrotnie, nabijał się jednak z jego manierycznego sposobu mówienia, pisząc, że ma „głosik metafizycznego władcy krainy jakichś hiperefebów nie z tego świata”.

Do Wiednia przyjechał Szymanowski z przyjacielem Grzegorzem Fitelbergiem, który przymierzał się do objęcia posady dyrygenta w prestiżowej Hofoper, gdzie dyrektorem jeszcze tak niedawno był Gustav Mahler. Swoje znakomite zakotwiczenie w wiedeńskiej rzeczywistości obaj zawdzięczali w dużym stopniu księciu Władysławowi Lubomirskiemu, który był nie tylko hojnym mecenasem, ale również wielkim miłośnikiem muzyki. Kochał ją miłością prawie tak wielką, jak wyścigi konne, a co ciekawe, także trochę komponował, choć zawsze pod pseudonimem. Dzięki wsparciu „Władzia”, jak go między sobą nazywali, od 1912 mogli mieszkać w ekskluzywnym, pięciopokojowym apartamencie przy Allegasse 4 (dziś Peniglgasse 4–6), w samym sercu Wiednia, naprzeciw bocznego wejścia do Karlskirche.

Choć więcej działo się wtedy w Berlinie i w Paryżu, Wiedeń był jednak numerem trzecim w rankingu muzycznych stolic. Szymanowski poznał tu nowe prądy i ludzi, którzy pomogli mu trochę w karierze. Jednym z jego serdecznych przyjaciół został Franz Schreker, dobry znajomy Schönberga i Berga, przez chwilę też kochanek Almy Mahler. W 1913 starszy od Szymanowskiego o cztery lata Schreker, który objął właśnie profesurę w Wiedeńskiej Akademii Muzycznej, był już w Wiedniu postacią znaną, choć dopiero w latach dwudziestych zyskał sławę jednego z największych kompozytorów operowych. Szymanowski kibicował mu wiernie od 1911, był więc już świadkiem wzlotów i porażek przyjaciela. W marcu wybiorą się z Fitelbergiem na prapremierę opery Das Spielwerk und die Prinzessin, którą kompozytor chciał zadedykować Almie, ta jednak ostatecznie go od tego odwiodła. Może lepiej, bo wykonanie okazało się kompletną katastrofą. Przynajmniej zdaniem krytyków. „Krytyki prawdziwie świńskie” – relacjonował potem Szymanowski. „Jedyni ludzie, którzy się na tym poznali, ocenili i chodzą na każde przedstawienie, to oczywiście Ficio i ja”.

Styczeń 1913 to pierwsze spotkanie Szymanowskiego z Igorem Strawińskim, którego muzyka wprost rzuci Karola na kolana. Wszystko za sprawą wizyty zespołu „Ballets Russes” Siergieja Diagilewa. Najpierw 10 stycznia wiedeńczycy mogli zobaczyć inscenizację Popołudnia fauna Debussy’ego, z niesamowitym Wacławem Niżyńskim w roli głównej. „Żałuj, żeś nie widział rosyjskiego baletu – powiadam Ci – ca ca! W całym znaczeniu tego dziwnego słowa!” – enuzjazmował się Szymanowski w liście do przyjaciela. Pięć dni później zespół Diagilewa zaprezentował Pietruszkę Strawińskiego. I to już była poważna klapa, choć oczywiście Szymanowski znów był w siódmym niebie. Później wspominał: „Pietruszka ukazał mi się jako dzieło skończone, klasyczne niemal w swej doskonałosci”. Natychmiast kupił wyciąg fortepianowy i jeszcze tego samego roku uda mu się zagrać Strawińskiego na cztery ręce z Arturem Rubinsteinem.

Na wiedeńskiej premierze Pietruszki obecna była cała wiedeńska śmietanka. Nie mogło oczywiście zabraknąć Almy Mahler, która nie bacząc na złośliwe komentarze, pojawiła się w towarzystwie nowego kochanka, Oskara Kokoschki, młodego artysty, który zdążył już zasłynąć tym, że wyprowadził z równowagi samego arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Alma nie była oczarowana Strawińskim, podobnie jak większość wiedeńczyków nie rozumiała tej dziwnej słowiańskiej muzyki, co innego Kokoschka: „Siedziałam w loży przy samym proscenium i ta zupełnie nowa muzyka wprawiła mnie w kompletne szaleństwo. Słyszałam i widziałam wyłącznie samą orkiestrę. Z kolei Oskar Kokoschka, który siedział obok mnie, prawie nic nie słyszał. Płakał z zachwytu nad gracją i pięknem ruchów Niżynskiego”.

Wacław Niżyński jako Pietruszka

Sam Strawiński był wściekły i załamany. „Przybywam z Wiednia, gdzie sławna orkiestra Opernhausu spartaczyła mojego Pietruszkę. Oświadczono, że takiej obrzydliwej muzyki nie można zagrać lepiej. Nie wyobraża Pan sobie nawet, ile przykrości i zniewag musiałem znieść przez tę orkiestrę” – pisał w liście do francuskiego kolegi. Wiedeńczyków nazwał barbarzyńcami. Szymanowski tak daleko nigdy się nie posunął, ale również on nie szczędził miastu gorzkich słów. Trzeba jednak przyznać, że miesiące, które spędził nad Dunajem, należały raczej do udanych. Do legendy przeszedł wystawny tryb życia, jaki wiódł tu wraz z Fitelbergiem, a przez pewien czas także z Rubinsteinem. Wystawne przyjęcia w elegenckich restauracjach, drogi hotel, a później wspomniany już wytworny apartament, nieustanne wyprawy na koncerty i do teatrów, gra w tenisa, wypady do kasyna – wszystko to z czasem mocno nadwątliło finanse, zwłaszcza że kariera Fitelberga jako dyrygenta Hofoper okazała się niestety bardzo krótka. Kiedy w połowie stycznia 1913 przyszedł rachunek na meble do mieszkania, opiewający na astronomiczną kwotę 3500 koron i 50 halerzy, sytuacja stała się nerwowa. To początek końca wiedeńskiej przygody Szymanowskiego. „Klnę ten idiotyczny dzień, w którym powstał projekt zamieszkania w Wiedniu – po kiego licha rzeczywiście!?” – zwierzał się w jednym z listów.

2

Poza Szymanowskim innym wiedeńczykiem z przypadku był Lew Trocki. W Wiedniu spędził prawie siedem lat: od października 1907 aż do wybuchu pierwszej wojny światowej, kiedy jako obywatel rosyjski musiał szukać schronienia w neutralnej Szwajcarii. Jako amator malarstwa i wielbiciel literatury kulturą wiedeńską interesował się już jednak znacznie wcześniej, czego dowodem może być znakomicie napisany, choć trochę niesprawiedliwy szkic poświęcony jednemu z głównych bohaterów tej książki, Arthurowi Schnitzlerowi. Powstał on w roku 1902, w związku z rosnącą popularnością pisarza w Rosji: „Według europejskiej miary Arthur Schnitzler to jeszcze młody pisarz – ma czterdzieści lat. Tak jak nasz Czechow, jest lekarzem z wykształcenia, a po części także z zawodu. Jeśli do tego dodać, że Schnitzler jest pisarzem wielce utalentowanym, to na tym skończą się, niestety, jego cechy wspólne z p. Czechowem […]. Miłość płciowa i wywodzące się z niej kombinacje estetyczne; sztuka jako autoteliczne służenie pięknu; lęk przed śmiercią, objawiający się wobec wszelkich radości istnienia ze szczególną, niemal chorobliwą ostrością – oto trójca artystycznego wyznania Arthura Schnitzlera. A skoro te cechy wyczerpują znamiona twórczości dekadenckiej, można przyjąć tezę Bartelsa: «Arthur Schnitzler to niewątpliwie dekadent»”1.

W dalszej części artykułu Trocki przedstawia Schnitzlera jak wyrafinowanego bon vivanta i estetę oderwanego od problemów życia, z czym można by dyskutować nawet w roku 1902, wystarczy wspomnieć nagonkę, jaką przeżył rok wcześniej, po publikacji Porucznika Gustla, w którym ośmielił się dyskutować z kodeksem honorowym c.k. armii (skończyło się odebraniem mu tytułu oficerskiego). W Wiedniu Trocki mógł zobaczyć nowsze sztuki Schnitzlera na deskach Burgtheater i ewentualnie zrewidować swoje dawne opinie. Czy tak się stało, niestety nie wiemy.

Lew Trocki

Trocki mieszkał w Wiedniu ze swoją drugą żoną, Natalią, i dwoma synami, z których młodszy urodził się już tutaj. Znalezienie niedrogiego mieszkania było bardzo trudne, z czasem więc Trocki wypracował sprytną strategię: w zimie wynajmował za niewielkie pieniądze letnią, nieogrzewaną willę na eleganckim Hütteldorfie, w lecie przenosił się do taniego mieszkania na Sieveringu. Tak pisze o tym w swojej autobiografii: „Mieszkanie mieliśmy lepsze niż mieć mogliśmy, gdyż wille wynajmują tu zwykle wiosną, myśmy zaś wynajęli na jesień i zimę. Z okien widać było góry ciemno-czerwonego, jesiennego koloru. Na wolną przestrzeń można było wyjść przez furtkę, omijając ulicę […]. W kwietniu, kiedy musieliśmy opuścić nasze mieszkanie, na wiosnę bowiem komorne wzrastało dwukrotnie, w ogrodzie za ogrodzeniem kwitły już fiołki i woń ich przez otwarte okna wypełniała pokoje […]. Zarobek mój z «Kijewskoj Mysli» wystarczałby w zupełności na nasz skromny byt. Zdarzały się jednak miesiące, kiedy praca dla «Prawdy» nie pozostawiała mi czasu do napisania jednego chociażby płatnego wiersza. Następował wtedy kryzys. Żona dobrze znała drogę do lombardu, ja zaś nieraz sprzedawałem antykwariuszom książki, kupione za lepszych czasów”2.

PABLO PICASSO, Igor Strawiński, rysunek

Dodajmy, że w 1913 Trocki nie miał już dylematu, dokąd posłać tekst – „Prawda”, którą redagował z poświęceniem przez cztery lata, przestała się ukazywać rok wcześniej. Tytuł zaanektowali bez pytania bolszewicy z Sankt Petersburga, a jej nowym redaktorem został nie kto inny, jak Maksym Gorki. Łatwo się domyślić, że wyprowadziło to Trockiego z równowagi, ale nikt się nie przejmował jego protestami.

W połowie stycznia wrócił do Wiednia z czteromiesięcznego wyjazdu na Bałkany, gdzie pracował jako korespondent wojenny „Kijewskoj Mysli”. Pierwsza wojna bałkańska wybuchła w październiku 1912, kiedy państwa zrzeszone w tak zwanej Lidze Bałkańskiej (Bułgaria, Czarnogóra, Grecja i Serbia) wystąpiły przeciwko wspólnemu i „odwiecznemu” wrogowi – Imperium Ottomańskiemu. Rozbudzone dążenia narodowe i perspektywy uzyskania od osłabionej wewnętrznym konfliktem Turcji nowych terytoriów szły w parze z pragnieniem odwetu za lata tureckiej okupacji. Antytureckie nastroje wzmacniała dodatkowo Rosja, której marzyło się osłabienie pozycji Austro-Węgier w regionie.

Wojenne sprawozdania Trockiego nie przysporzyły mu chyba wielu przyjaciół w rodzinnym kraju. „W artykułach moich rozpocząłem walkę przeciwko kłamstwu panslawizmu, przeciwko szowinizmowi w ogóle, przeciwko złudzeniom wojny […]. Redakcja «Kijewskoj Mysli» zdobyła się na decyzję wydrukowania mego artykułu, opisującego bestialskie znęcanie się Bułgarów nad rannymi i wziętymi do niewoli Turkami i dezawuującego spisek milczenia prasy rosyjskiej”3 – wspominał po latach.

Wojna miała potrwać jeszcze do maja. Wprawdzie Turcja została ostatecznie pokonana, ale w czerwcu Bułgaria zwróciła się niespodziewanie przeciwko swoim niegdysiejszym sprzymierzeńcom z Ligi Bałkańskiej, co dało początek drugiej wojnie bałkańskiej. Było już tylko kwestią czasu, kiedy wzmocniona kolejnymi zwycięstwami Serbia, popierana bezwarunkowo przez Rosję, zwróci się przeciwko Austro-Węgrom. Bałkański nacjonalizm w połączeniu z ideologią panslawizmu okazał się mieszanką wybuchową, a na murach Wiednia wkrótce miały się pojawić napisy: Alle Serben mussen sterben. Trocki wyczuwał dobrze to zagrożenie, z powagi sytuacji zdawał sobie także sprawę brytyjski ambasador, sir Fairfax Cartwright, który pod koniec stycznia donosił z Wiednia: „Pewnego dnia Serbia weźmie Europę za uszy i roznieci na kontynencie powszechną wojnę […]. Będziemy mieli szczęście, jeśli uda się uniknąć działań wojennych w następstwie obecnego kryzysu”.

Sami wiedeńczycy nie byli jednak specjalnie przejęci. Pisze o tym we wspomnieniach Stefan Zweig. Co prawda mowa tam o jego rodzicach, ale w jego wypadku było tak samo, do tego jednak najwyraźniej nie wypadało się przyznać: „Pośpiech nie tylko uchodził za nieelegancki, ale rzeczywiście był niepotrzebny, gdyż w tym po mieszczańsku ustabilizowanym świecie, zabezpieczonym na wszystkie strony, nic nie zdarzało się nagle. Jeśli następowały katastrofy, to gdzieś daleko, na krańcach świata, i nic z nich nie przenikało przez dobrze izolowane ściany «bezpiecznego» życia. Wojna z Burami, wojna japońsko-rosyjska, nawet wojna na Bałkanach nie docierały w ogóle do świadomości moich rodziców. Przeglądali komunikaty wojenne w gazecie równie obojętnie jak rubrykę sportową”4.

Nawiasem mówiąc, w tym samym czasie co Trocki bawił w Wiedniu człowiek, który miał kiedyś odmienić oblicze Bałkanów, zastępując ideę Wielkiej Serbii ideą zjednoczonej pansłowiańskiej Jugosławii. Również ten pomysł miał się okazać katastrofalny w skutkach, ale w 1913 Josip Broz, znany później jako Tito, był jeszcze pogodnym dwudziestoletnim szlifierzem, zainteresowanym bardziej nauką tańca i uwodzeniem kobiet (jak zdradza jego brat Martin, preferował zwłaszcza młode wdowy) niż zmienianiem świata. W 1913 Josip mieszkał w Wiener Neustadt, gdzie w październiku tego samego roku przyszedł na świat pisarz Andrzej Bobkowski, syn oficera Sztabu Generalnego c.k. armii.

3

Jednym ze stałych współpracowników i sponsorów redagowanej przez Trockiego wiedeńskiej „Prawdy” był Adolf Joffe, który chodził na terapię do Alfreda Adlera. „Dzięki Joffemu zapoznałem się z problematami psychoanalizy, które wydały mi się nadzwyczaj ciekawe, chociaż w tej dziedzinie dużo jest jeszcze niejasności i niepewności, pozostawiających rozległe pole do fantastyki i samowoli”5 – wspomina Trocki w autobiografii. Nazywa też Adlera „uczniem Freuda”, co nie do końca odpowiada prawdzie. Rozwijając swój ruch na początku XX wieku, Freud szukał lekarzy, którzy mogliby wnieść coś interesującego do psychoanalizy, i zapraszał ich do uczestniczenia w środowych spotkaniach w swoim mieszkaniu przy Berggasse. Kiedy w 1902 Adler otrzymał takie zaproszenie, był trzydziestodwuletnim psychiatrą z własną praktyką i przemyśleniami. Środowe spotkania pomogły mu lepiej zrozumieć odrębność swojego podejścia, w krótkim czasie zdobył zarówno pozycję jednego z najzdolniejszych analityków (w 1910 został przewodniczącym Wiedeńskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego), jak i antypatię Freuda, któremu nie podobała się jego niezależność. Było oczywiste, że ich drogi w końcu musiały się rozejść. Adler był pierwszym odszczepieńcem, który postanowił założyć własną szkołę.

W 1913 w jego ślady mieli pójść Wilhelm Stekel i najbliższy dotąd sercu Freuda Carl Gustav Jung. W odpowiedzi na impertynencki, ale miejscami boleśnie prawdziwy list Junga, który oskarża dawnego nauczyciela, że traktuje uczniów jak pacjentów, 3 stycznia Freud decyduje się na ostateczne zerwanie:

„Jeśli chodzi o Pana ostatni list, to mogę odnieść się obszerniej tylko do jednego punktu. Pańskie przekonanie, że traktuję moich uczniów jak pacjentów, jest nietrafne. W Wiedniu zarzuca mi się coś zupełnie przeciwnego. Jestem jakoby odpowiedzialny za przewiny Stekla i Adlera […].

Jeśli chodzi o pozostałe kwestie, to zupełnie nie jestem w stanie odpowiedzieć na Pana list. Stwarza bowiem sytuację, która nawet w ustnej komunikacji nastręczałaby problemów, natomiast listownie jest zupełnie nie do rozwiązania. My, analitycy, ustaliliśmy między sobą, że żaden z nas nie musi wstydzić się swojej neurozy. Jeśli jednak ktoś zachowuje się nienormalnie, a głośno wykrzykuje, że jest normalny, budzi podejrzenie, że nie ma świadomości swojej choroby. Proponuję więc Panu, żebyśmy całkowicie zrezygnowali z prywatnych kontaktów […].

Z pozdrowieniami

Pański oddany

Freud”6

Mimo zatargu z Freudem Jung pozostanie jednak przewodniczącym Wiedeńskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego, a na wrześniowym kongresie w Monachium zostanie wybrany ponownie zdecydowaną większością głosów. Łatwo się domyślić, że sam Freud przyjmie ten wybór ze smutkiem i goryczą. W przeciągu kilku lat był to kolejny następca tronu, który okazał się niewart jego korony.

4

Początkowa luźna znajomość między Trockim a Adlerem już w 1909 zamieniła się w serdeczną przyjaźń. Częściowo za sprawą ich żon. Obie były Rosjankami, tyle że żona Trockiego, Natalia, wychowała się w wierze prawosławnej, podczas gdy Raissa Adler była niepraktykującą żydówką. Miały zresztą znacznie więcej wspólnego: obie pochodziły z dość zamożnych rodzin i zostały wysłane na zagraniczne uniwersytety, obie wspierały chorobliwie ambitnych mężów i miały mocno lewicowe przekonania. Nawiasem mówiąc, przekonania żony podzielał także Adler, który jako jedyny psychoanalityk był członkiem austriackiej Sozialdemokratische Arbeiterpartei (SDAP). Nie podobało się to Freudowi, który zawsze dbał o to, żeby psychoanaliza nikomu nie kojarzyła się z polityką. W 1909, podczas jednego ze środowych spotkań, Adler wygłosił wykład pod intrygującym tytułem „O psychologii marksizmu”, który spotkał się z lodowatym przyjęciem. Odtąd marksizm stał się na Berggasse tematem tabu.

Wieczorami rodzina Trockiego spotykała się czasem z Adlerami na domowych kolacjach, wolne od pracy popołudnia panowie spędzali sami przy kawiarnianym stoliku. Wypada tu dodać, że wiedeńskie kawiarnie miały status wyjątkowy. Rówieśnik Trockiego, Stefan Zweig, nazywa je we wspomnieniach „demokratycznym klubem, dostępnym dla każdego za niewielką cenę filiżanki kawy”. Ekstrawertykom dawało to prawo do niekończących się dyskusji, introwertykom – do gry w szachy, pisania listów i rozpasanego czytelnictwa. We wszystkich kawiarniach można było znaleźć przegląd tytułów wydawanych w rozmaitych zakątkach c.k. monarchii, począwszy od „Kurjera Lwowskiego”, „Czernowitzer Allgemeine Zeitung” i „Prager Tagblatt”, na popularnych wiedeńskich dziennikach, takich jak „Wiener Zeitung” czy „Neue Freie Presse”, kończąc, ale te lepsze dysponowały dodatkowo gazetami niemieckimi, francuskimi, angielskimi i włoskimi. Pogrążonym w kawiarnianym żywiole wiedeńczykom usłużni i nienarzucający się kelnerzy donosili tylko co jakiś czas kolejne szklaneczki wody.

W rozwarstwionym Wiedniu kawiarnia faktycznie była instytucją bardzo demokratyczną, kawiarniany światek nie ograniczał się bowiem do dzielnic centralnych. Przybysz z dalekiej Galicji, Joseph Roth, pisze o kawiarnianym życiu w żydowskim i na ogół proletariackim Leopoldstadt. Skromniejsze kawiarnie rządziły się tam swoimi regułami, a ich atmosfera przypominała bardziej angielski pub: „W Leopoldstadt są dwie duże ulice: Taborstrasse i Praterstrasse. Praterstrasse jest wręcz wytworna […]. Mieszkają tu Żydzi i chrześcijanie. Jest pozbawiona wybojów, szeroka i jasna. Mieści się przy niej wiele kawiarni. Dużo kawiarni znaleźć można również przy Taborstrasse. To żydowskie lokale. Ich właścicielami są w większości Żydzi, podobnie klientela. Żydzi chętnie przychodzą do kawiarni, aby poczytać gazety, zagrać w taroka czy w szachy albo robić interesy […]. W żydowskich kawiarniach spotkać można stojących gości […]. Przychodzą tu regularnie, ale nic nie piją ani nie jedzą. Zdarza się, że wpadają osiemnaście razy z rzędu tego samego przedpołudnia. Mowią głośno i dobitnie, nie przejmują się nikim”.

Charakterystyczne dla tamtego Wiednia były kawiarnie „środowiskowe”, odwiedzane przez specyficzną klientelę wywodzącą się z podobnych środowisk literackich czy artystycznych. Wiadomo było zatem, gdzie można kogo znaleźć, choć takie informacje od czasu do czasu musiały być aktualizowane. Kawiarniane upodobania określonych salonów, grup i frakcji, jak również samotnych bywalców potrafiły się zmieniać. W każdym razie jeśli w 1913 ktoś szukał Trockiego albo Alfreda Adlera, wiadomo było, że powinien skierować się do Café Central.

Kawiarnia ta, usytuowana w samym sercu miasta, przy eleganckiej Herrengasse, należała do najbardziej popularnych wiedeńskich lokali. Mimo że bardzo przestronna, była zazwyczaj pełna i zasnuta gęstym dymem z cygar i papierosów. Szczyciła się też największym wyborem prasy – oferowała łącznie około dwustu tytułów! Do jej stałych klientów należał ekscentryczny pisarz Peter Altenberg, który jej praktycznie nie opuszczał, oraz austriaccy socjaliści Otto Bauer i Karl Renner, którzy każdej soboty organizowali swoje wieczorki marksistowskie. Adler i Trocki spotykali się przy kawie, aby podyskutować, pograć w szachy, a czasem dosiąść się do stolika austromarksistów. W przeciwieństwie do nierzucającego się w oczy i mniej elokwentnego Adlera, Trocki z czasem stał się w Café Central rozpoznawalną postacią. Kiedy hrabia Leopold von Bechtold, austriacki minister spraw zagranicznych, dowiedział się, że w carskiej Rosji przygotowywana jest rewolucja, miał wykrzyknąć rozbawiony: „I kto, jeśli można wiedzieć, miałby zrobić tę rewolucję? Może Herr Bronstein [prawdziwe nazwisko Trockiego], który całymi dniami gra w szachy w Central?” Więcej wiary w rewolucyjny potencjał Trockiego miał legendarny kelner z Central, Josef, który jednak nie mógł mu darować nieuregulowanego rachunku: „Zawsze wiedziałem, że Herr Doktor Bronstein zajdzie w życiu daleko. Ale nie sądziłem, że wyjedzie, nie zapłaciwszy za swoje ostatnie cztery kawy”.

5

W połowie stycznia do Wiednia przyjechał jeszcze jeden rewolucjonista. W kieszeni miał paszport wystawiony na nazwisko Stavros Papadopoulos, a kiedy wysiadał na stacji Nordbahnhof, jego rozbiegany wzrok świadczył o tym, że jest w Wiedniu po raz pierwszy. Był rówieśnikiem Trockiego i naprawdę nazywał się Josef Dżugaszwili, choć począwszy od 1913, znany był głównie jako Stalin. W jego kilkunastoletniej karierze rewolucjonisty był to już kolejny pseudonim, ale ten brzmiał wreszcie tak, jak trzeba. Podobno pochodził od starogruzińskiego słowa dżuga, czyli „stal”, ale może to tylko legenda. Najważniejsze, że był krótki i wyrazisty, zupełnie jak pseudonim Włodzimierza Iljicza. To zresztą Lenin wysłał go do Wiednia, a Leninowi, jak wiadomo, się nie odmawia.

W Wiedniu gościny udzielił Stalinowi Aleksander Trojanowski, bogaty rosyjski arystokrata i oficer carskiej armii, który hojnie wspierał bolszewików, za co w nagrodę został po rewolucji mianowany ambasadorem w Waszyngtonie. Trojanowski mieszkał w Wiedniu ze swoją piękną żoną Eleną Rozmirowicz i sześcioletnią córeczką Galiną w eleganckim apartamencie przy Schönbrunnerschloss Strasse 307 na dalekim Hietzingu (trzynasta dzielnica), gdzie swoje wille mieli również Alma Mahler i Gustav Klimt. Mieszkał tu także nie kto inny, jak sam Franz Josef. Przez okno swojego pokoju Stalin mógł obserwować ciągnięty przez ósemkę białych koni, ociekający złotem powóz cesarza, który codziennie jechał z pałacu Schönbrunn do oficjalnej siedziby w Hofburgu, a po południu wracał spracowany.

Nie wiadomo, czy Stalin tracił swój cenny czas na wyprawy do centrum, w każdym razie połączenie miał całkiem niezłe. Przejazd dorożką, zwłaszcza dwukonną, byłby zapewne dość kosztowny, a opłata za taksówkę niewiele niższa, nawet za najmniej komfortowy automobil trzeciej klasy z żółtymi kołami. Na szczęście niedawno oddano do użytku wygodną i tanią elektryczną linię tramwajową (59), łączącą Schönbrunn z Neuer Markt. Pewnie zdarzyło mu się z niej korzystać. Skądinąd wiemy, że mimo trzaskającego mrozu często chodził z Trojanowskimi albo tylko z małą Galiną na spacery do pobliskiego parku. Obiecywał, że przywiezie jej z Kaukazu góry zielonej czekolady, i śmiał się, gdy patrzyła na niego z niedowierzaniem. Po co jednak przyjechał do Wiednia – chyba nie jako opiekun do dziecka? W końcu Trojanowscy mieli nianię, Olgę, z którą zresztą Stalin próbował flirtować, choć bez specjalnego powodzenia.

Wszystkie biografie Stalina są zgodne co do jednego: Stalin pojechał do Wiednia, aby na polecenie Lenina napisać rozprawę poświęconą tak zwanej kwestii narodowej. Sens tego wyjazdu tłumaczony jest rutynowo tym, że w Wiedniu miał zapoznać się z tym, co mają na ten temat do powiedzenia austriaccy socjaliści. Ponieważ jego znajomość niemieckiego była mocno ograniczona, w przedsięwzięciu tym miał mu pomóc ówczesny student ekonomii Uniwersytetu Wiedeńskiego, Mikołaj Bucharin. Wszystko układa się w logiczną historię, dopóki nie weźmie się do ręki rozprawy Stalina. Choć tekst napisany jest dość sprawnie, z pewnością nie można nazwać go erudycyjnym. Stalin odwołuje się praktycznie tylko do dwóch publikacji austromarksistów – są to: Kwestia narodowa a socjaldemokracja Otto Bauera i Problem narodowy Rudolfa Springera (pod tym pseudonimem ukrywał się Karl Renner, o czym Stalin chyba nie wiedział). Problem w tym, że obie prace, na które Stalin się powołuje, bynajmniej nie były nowościami i od dobrych kilku lat funkcjonowały w przekładach rosyjskich. Jedyną, i to dość niepewną poszlaką, że Stalin miał w ręce któryś z oryginałów, jest przypis: „w przekładzie rosyjskim M. Panina [chodzi o książkę Bauera] jest powiedziane «indywidualności narodowych» zamiast «właściwości narodowych». Panin błędnie przetłumaczył to miejsce”. Prawdopodobnie jednak przypis ten to wkład Bucharina.

Po co więc ta wizyta w Wiedniu? Może Lenin chciał zapewnić gruzińskiemu towarzyszowi sympatyczny ponadmiesięczny urlop, który mógłby on poświęcić na spisanie swoich refleksji, a Bucharin potrzebny był nie jako tłumacz, lecz jako sekretarz pomagający Stalinowi uporządkować rozbiegane myśli? A może w swej nieskończonej dobroci chciał, żeby jego poczciwy Gruzin po raz pierwszy w życiu zasmakował trochę zachodniej dekadencji, na którą sam dobrze się już napatrzył? W każdym razie obraz towarzysza Stalina, który z poświęceniem i zapamiętaniem wertuje w wiedeńskich bibliotekach stosy niemieckojęzycznych książek, wydaje się raczej biograficzną fantazją. Potrzebne materiały prawdopodobnie przywiózł ze sobą z Krakowa, a w Wiedniu mógł co najwyżej porozmawiać z cytowanymi przez siebie tak chętnie – choć zawsze bardzo krytycznie – Bauerem i Rennerem. Wystarczyłby jeden wypad do Café Central.

W Central mógłby się też natknąć na Trockiego, którego już wtedy nie znosił. Ale do spotkania i tak doszło, tyle że w innym miejscu. Trocki tak to wspominał: „Siedziałem sobie przy samowarze w mieszkaniu Skoblewa, nagle drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł nieznany mężczyzna. Był niski… chudy… jego szarobrązowa twarz pokryta bliznami po ospie… W jego oczach nie było cienia życzliwości”. Stalin nalał sobie herbaty i bez słowa wyszedł z pokoju.

Może spotkanie z Trockim nie należało do najbardziej udanych, ogólnie jednak wiedeńska misja Stalina zakończyła się sukcesem. Marksizm a kwestia narodowa to projekt ZSRR jako więzienia narodów, projekt, który kilka lat później udało się wcielić w życie z przerażającą precyzją. Autonomia narodowa jest „sztuczna i nieżyciowa” – podkreślał Stalin – „przygotowuje grunt nie tylko do odosobnienia narodów między sobą, lecz i do rozdrobnienia jednolitego ruchu robotniczego”. Lenin był tego samego zdania, nic dziwnego więc, że był tak zadowolony ze swojego ówczesnego pupila. „Pewien cudowny Gruzin wziął się tu do pracy i pisze dla «Proswieszczenij» wyczerpujący artykuł, zebrawszy uprzednio wszystkie materiały austriackie i inne” – pisał rozentuzjazmowany w liście do Maksyma Gorkiego. Tekst ukazał się w numerze 3/5 z roku 1913. Dla porządku wypada dodać, że „Proswieszczenija” redagował i w całości finansował Trojanowski. Wszystko jak w dobrej bolszewickiej rodzinie.

Tego roku Bucharin miał się zaopiekować jeszcze jednym ważnym gościem. Dwudziestego czwartego czerwca do Wiednia przyjechał z Krakowa sam Włodzimierz Iljicz z małżonką. Nadieżda Krupska cierpiała na chorobę Basedowa i miała już wyznaczony termin operacji w Bernie, u Bucharina zatrzymała się z mężem tylko na jedną noc. Oprowadził ich szybko po centrum i bawił rozmową, potem próbował ugotować coś na kolację. Towarzysz Lenin był zadowolony z krótkiego pobytu, a Krupskiej Wiedeń spodobał się znacznie bardziej niż Kraków.

6

W 1913 Adlerowie mieszkali przy Dominikanerbastei 10, w pierwszej, najbardziej centralnej dzielnicy Wiednia. Był to zdecydowanie bardziej prestiżowy adres niż dotychczasowy, w Leopoldstadt. Przeprowadzka do nowego mieszkania zbiegła się z decyzją Adlera, by opuścić Freuda, i odtąd właśnie przy Dominikanerbastei odbywały się zebrania początkowo niewielkiej grupy jego zwolenników. W przeciwieństwie do zwyczajów panujących przy Berggasse, gdzie Marta Freud grała rolę troskliwej gospodyni, podającej gościom kawę i częstującej cygarami, Raissa była asystentką męża – dokumentowała przebieg zebrań, a często sama zabierała głos w dyskusjach. W październiku 1912 na jednym ze spotkań pojawiła się Lou Andreas-Salomé.

W Wiedniu Lou była mniej znana niż w Niemczech, lecz Adler wiedział doskonale, z kim ma do czynienia. Już samo jej imię i nazwisko wystarczyły, by większość mężczyzn wprawić w stan lekkiego oszołomienia. Czyż nie przywoływały bezwstydnie dwóch najważniejszych findesieclowych ikon: pięknej i demonicznej Salome i grzesznej Lulu? Na Adlerze jednak, który nie był skłonny do romantycznych uniesień, kolosalne wrażenie musiała zrobić przede wszystkim bliska relacja, jaka swego czasu łączyła Lou Salomé z Fryderykiem Nietzschem. Przecież to właśnie idee Nietzschego były podstawą stworzonej przezeń teorii dążenia do przewagi i mocy. Na list Lou z zapowiedzią wizyty odpowiedział szarmancko, wiedział bowiem, że w sporze z Freudem warto mieć taką postać po swojej stronie: „Pani list i perspektywa ujrzenia Pani w październiku w Wiedniu są tak blisko ze sobą powiązane w moich myślach, że z góry dziękuję Pani zarówno za jedno, jak i drugie. Podzielałem Pani podziw dla naukowych dokonań Freuda aż do momentu, kiedy coraz mocniej i mocniej nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Jego heurystyczny model jest z pewnością ważny i użyteczny jako taki, zawiera w sobie bowiem wszystkie składniki ludzkiej psychiki. Ale jest także prawdą, że szkoła Freuda wzięła seksualną frazeologię za istotę problemu”.

Louise, bo tak miała naprawdę na imię, urodziła się w Sankt Petersburgu w 1861 roku, w rodzinie francusko-niemieckiej. Jej ojciec, generał Gustav von Salomé, był oficerem sztabu generalnego armii carskiej. W późniejszym okresie nazywana była często Rosjanką, ale zawsze identyfikowała się przede wszystkim z kulturą niemiecką, wyjechała zresztą z Rosji jako młoda dziewczyna. Nietzschego poznała w roku 1882. „Chciałem żyć sam. Nad ścieżką przefrunął jednak drogi ptak, Lou, a ja spostrzegłem, że to był orzeł. I zapragnąłem mieć orła przy sobie” – napisał potem w jednym z listów. Razem z niemieckim pisarzem i filozofem Paulem Rée mieli we trójkę stworzyć intelektualną komunę, ale pomysł się nie udał. Pozostała z tego tylko pachnąca groteską fotografia, którą znają dobrze wszyscy miłośnicy Nietzschego – przedstawia ona młodą Lou klęczącą na drewnianym wozie, z bacikiem w ręce, obok dyszla zaś stoją Nietzsche i Rée.

W 1887 poślubiła niemieckiego językoznawcę Carla Friedricha Andreasa. Ten nigdy nieskonsumowany związek trwał aż do śmierci Andreasa w roku 1930, a w tym czasie Frau Lou utrzymywała kontakty z innymi mężczyznami. W większości niewinne, ale zdarzyło jej się również kilka płomiennych romansów. Najbardziej znana jest jej kilkuletnia przygoda miłosna z młodszym od niej o czternaście lat Rilkem. Poznali się w 1897 i choć trzy lata później nie byli już razem, w ich relacjach do końca pozostał ślad wielkiego uczucia i niezwykła wzajemna czułość. „Musi być tak, jak tego pragniesz: wyciągam do Ciebie ręce nie tylko jak dawniej, dla zwykłego pozdrowienia, ale odwracam dłonie, by przyjąć od Ciebie to, czym mnie zechcesz obdarzyć w 1913”8 – pisała do niego z Wiednia. Kilka dni później nadeszła odpowiedź Rilkego z dalekiej Rondy: „Obyśmy się tylko mogli zobaczyć, kochana Lou, to teraz moja najdroższa nadzieja”. Słowa te kilkakrotnie podkreślił, a na marginesie dodał: „Moja ostojo, moje Wszystko, jak zawsze”9. A tak na temat swojej kochanej Lou rozpływał się w liście do księżnej Thurn und Taxis: „[…] ile ta kobieta umie dostrzec wspaniałych rzeczy wokół siebie, jak umie obracać wszystko, co książki i ludzie jej przynoszą w odpowiednim momencie, w jakieś uszczęśliwiające współrozumienie, jak ona wszystko pojmuje, kocha, jak bez lęku zagłębia się w najbardziej rozżarzone tajemnice otaczającego świata, które jej nie spalają, lecz opromieniają czystym blaskiem ognia. Nie znam i nie znałem nikogo od owych odległych lat, od tego pierwszego z nią spotkania, o tak nieskończenie wielkim dla mnie znaczeniu, kto by jak ona był z życiem za pan brat”10.

7

Psychoanalizą interesował się żywo także Ludwig Wittgenstein, choć w przeciwieństwie do swojej siostry Margaret Stonborough, zwanej w rodzinie Gretl, nigdy nie nawiązał z Freudem bliższych kontaktów. Wittgenstein przyjechał do Wiednia w grudniu 1912, po dwudniowej podróży pociągiem z Londynu. Wysiadł na Westbahnhof, tym samym dworcu, z którego w maju 1913 odjechać miał do Monachium jego szkolny kolega, Adolf Hitler. Prawdopodobnie Adolf i Ludwig nigdy nie zamienili ze sobą słowa. Hitler, mimo że starszy o kilka dni, powtarzał klasę, podczas gdy Ludwig poszedł do szkoły rok wcześniej – w szkole dzieliły ich więc aż dwa lata. Choć w Mein Kampf Hitler wspomina „żydowskiego chłopca”, wobec którego w Linzu „utrzymywał dystans”, warto zauważyć, że ani nazwisko, ani wyznanie, czy wygląd Wittgensteina bynajmniej nie zdradzały żydowskiego pochodzenia. W szkole był prześladowany, ale raczej ze względu na swój wyniosły styl bycia (zwracał się do kolegów, używając grzecznościowej formy Sie), wyszukany język i podejrzane lektury. Koledzy wołali za nim: „Wittgenstein wandelt wehmütig widriger Winde wegen Wienwärts”11.

Nie jest do końca jasne, dlaczego rodzice wysłali tam Ludwiga, prawdopodobnie oblał egzaminy wstępne w Wiedniu i prowincjonalny Linz, gdzie wymagania wobec uczniów były mniej surowe, wydał się dobrym rozwiązaniem. Inaczej chłopiec straciłby rok nauki. Ludwig podobno cieszył się z wyjazdu, ale trzyletni pobyt w Linzu okazał się dość traumatycznym doświadczeniem. Zarówno rodzina nauczyciela doktora Strigla, jak i koledzy to był kompletnie inny świat niż ten, do którego przywykł w Wiedniu. Jeśli kiedyś wspominał ten pobyt z nostalgią, to wyłącznie za sprawą swojej pierwszej romantycznej miłości, którą był nastoletni syn Strigla, Pepi.

W Linzu mało kto zdawał sobie sprawę, że ojciec Ludwiga, Karl Wittgenstein, właściciel austriackiego kartelu stalowego, należy do najzamożniejszych ludzi nie tylko w c.k. monarchii, ale w całej Europie. Ludwig wychował się w pełnym przepychu domu, który nazywany był nie bez złośliwości Palais Wittgenstein. Ten niezwykły gmach, wybudowany w połowie XIX stulecia przez hrabiego Nako, był nie tylko domem rodzinnym, ale także reprezentacyjnym biurem, którego pomieszczenia znajdowały się na pierwszym piętrze. Nawiasem mówiąc, Palais Wittgenstein mieścił się przy Allegasse pod numerem 16, zaledwie kilka kroków od apartamentu zajmowanego przez Szymanowskiego i Fitelberga.

Wstępu bronił ubrany w liberię odźwierny, a dom wypełniony był nie tylko kosztownymi meblami, lecz także cennymi dziełami sztuki. Karl Wittgenstein nie był wielkim znawcą malarstwa, ale z pewnością bardzo hojnym mecenasem, sponsorował na przykład budowę gmachu Secesji. Dom przy Allegasse był również pełen muzyki. Wittgenstein wspominał kiedyś, że pamięta z dzieciństwa siedem fortepianów, prawdopodobnie trochę przesadził, ale i tak było ich pewnie więcej niż w pałacu Schönbrunn. W wytwornym pokoju muzycznym muzykowali wieczorami gospodarz domu (na skrzypcach) i jego małżonka (na fortepianie), regularnie odbywały się też koncerty, często w najświetniejszej obsadzie. Przyjacielem domu i częstym gościem był Johannes Brahms, a w późniejszym okresie – Gustav Mahler, Richard Strauss i Bruno Walter. Trudno się zatem dziwić, że starszy brat Ludwiga postanowił zostać pianistą, czym zresztą wcale nie ucieszył ojca. Wielki talent muzyczny zdradzał wcześniej najstarszy z braci, Johannes, który popełnił samobójstwo w roku 1902. Później w jego ślady pójdą dwaj inni bracia, Rudolf (w 1904) i Konrad (w 1918). Niełatwo dociec, czy zaważył na tym bardziej chłodny klimat rodzinnego domu, czy specyficzny duch epoki. Myśli samobójcze nie opuszczały zresztą także młodego Ludwiga.

Za granicę wyjechał już w 1906, aby studiować na politechnice berlińskiej, później wybrał studia aeronautyczne w Manchesterze, aby w końcu odkryć w sobie zainteresowania filozoficzne i trafić do Cambridge, do Bertranda Russella. Po raz pierwszy spotkali się w październiku 1911, kiedy Ludwig, nie zapowiadając wcześniej swojej wizyty, zapukał do drzwi sławnego już wtedy i niemal dwadzieścia lat odeń starszego uczonego. W liście do swojej kochanki, Lady Ottoline Morrell, Russell określił Ludwiga jako nieznanego Niemca, który słabo mówi po angielsku, ale za nic w świecie nie chce się porozumiewać w ojczystym języku. Pozwolił mu bywać na swoich wykładach, ale ten ścigał go także później, zaskakując nieraz swoimi wieczornymi odwiedzinami. Był irytujący i męczący, ale nie minęło pół roku, a Russell zaczął dostrzegać coraz wyraźniej talent młodego Ludwiga i nawet go polubił. Z czasem zaczął w nim widzieć nie tylko swego ucznia, ale i następcę. Po latach wspominał z typowym angielskim humorem początek ich wspólnej drogi: „Pod koniec pierwszego semestru przyszedł do mnie i spytał: «Czy może mi pan powiedzieć, czy jestem skończonym idiotą, czy nie?» Odpowiedziałem: «Mój drogi chłopcze, skąd mogę wiedzieć? Dlaczego mnie o to pytasz?» A on na to: «Bo jeśli jestem skończonym idiotą, zostanę aeronautą, a jeśli nie, zostanę filozofem». Poleciłem mu, żeby podczas przerwy wakacyjnej napisał mi coś z dziedziny filozofii i wtedy będę mógł rozstrzygnąć, czy jest skończonym idiotą, czy nie. Na początku następnego semestru przyniósł mi odrobione zadanie. Po przeczytaniu pierwszego zdania zakomunikowałem mu: «Nie, nie powinieneś zostawać aeronautą». I nie został”.

Ludwig wrócił do Wiednia na wieść o błyskawicznie pogarszającym się stanie zdrowia ojca. Siedem lat wcześniej lekarze rozpoznali u Karla Wittgensteina raka jamy ustnej, co nie powstrzymało go w najmniejszym stopniu od palenia kubańskich cygar, które uwielbiał. Teraz miał za sobą kolejną z serii operacji. Usunięto mu fragment żuchwy, część podniebienia i prawie cały język. Podobne męczarnie przechodzić miał dwadzieścia lat później inny miłośnik cygar, Zygmunt Freud, który parokrotnie rzucał palenie, ale zawsze do niego powracał.

W grudniu wydawało się, że wszystko jest kwestią dni, przy łożu umierającego patriarchy stale czuwały żona oraz najstarsza i najukochańsza córka, Hermine. Jak łatwo się domyślić, mimo zbliżających się świąt atmosfera w domu była nie do zniesienia. Ludwig nie mógł znaleźć sobie miejsca, w kolejnych listach opisywał Russellowi rozwój sytuacji i zastanawiał się, czy wracać do Anglii, czy czekać na rozwój wydarzeń. Zdecydował się czekać, ale Karl długo opierał się śmierci. Odszedł 20 stycznia, a o jego ostatnich chwilach dowiadujemy się z listu Ludwiga: „Mój ojciec umarł wczoraj po południu. Miał najpiękniejszą śmierć, jaką mogę sobie wyobrazić; odszedł bez najmniejszego bólu, zasnął niczym dziecko”.

Wkrótce Wittgenstein był już z powrotem w Cambridge. W marcu po raz pierwszy zobaczył swoje nazwisko w druku, pod recenzją książki The Science of Logic Petera Coffeya w „The Cambridge Review”. Była miażdżąca, Ludwig bez litości wyliczał najpoważniejsze błędy autora, kończąc tekst konstatacją: „The worst of such books is that they prejudice sensible people against the study of logic”12. W Cambridge czuł się jednak coraz gorzej, narzekał na obezwładniającą atmosferę „powierzchownego intelektualizmu”.

We wrześniu wraz z przyjacielem Davidem Pinsentem odwiedzi Norwegię. Jest zachwycony i chce tu koniecznie wrócić. W październiku, po krótkim pobycie w Wiedniu, wyjeżdża po raz kolejny, tym razem wynajmuje niewielki dom na odludziu, w miejscowości Skjølden. Właśnie tutaj, w Norwegii, powstanie jego dzieło o logice. Wittgenstein chce spędzić w Skjølden całą zimę, choć jeszcze nie wie, jakich mrozów może się tu spodziewać. O tym, że jest wiedeńczykiem, przypominają mu regularnie dostarczane przez miejscowego listonosza kolejne numery „Die Fackel” Karla Krausa. W grudniu przyjedzie do Wiednia raz jeszcze, choć z ogromnymi oporami. Matka i Gretl przekonują go jednak, że powinien spędzić święta z rodziną.

Luty

1

Gdyby w 1913 przeprowadzić w Wiedniu dziennikarską sondę, kto jest największym żyjącym austriackim dramaturgiem, wygrałby bezdyskusyjnie Arthur Schnitzler. Jego sztuki grały dwa najważniejsze wiedeńskie teatry: Burgtheater i Deutsches Volkstheater, a równolegle wystawiano je też w Berlinie. Dziś to postać anachroniczna i poza Austrią, gdzie nadal jest chętnie oglądany, zapomniana. Przypomniał o niej na chwilę Stanley Kubrick, adaptując do swojego ostatniego filmu popularną niegdyś nowelę Jak we śnie. Kwestia ewentualnej aktualności i uniwersalności tego pisarstwa nie ma tu jednak największego znaczenia. Istotne jest to, że pisząc o Wiedniu roku 1913, Schnitzlera pominąć nie sposób. Nie tylko ze względu na jego pozycję literacką w tym czasie, ale też dlatego, że jest to rok bardzo ważny w jego karierze.

Po pierwsze, właśnie ze względu na jego krótki, ale intensywny romans z filmem. W tym czasie kino przestaje być rozrywką wyłącznie proletariacką i coraz wyraźniej zaczyna przyciągać mieszczaństwo. Powstają nowe, eleganckie sale kinowe, na przykład wiedeńskie Graben Kino z wygodnymi pluszowymi fotelami, obitymi wytwornym jedwabiem ścianami i małą orkiestrą filmową zamiast standardowego pianina. W niezwykłym tempie rośnie też liczba kin – o ile na początku wieku są w Wiedniu trzy (jak je wtedy nazywano) kinematografy, o tyle w 1913 jest ich już prawie sto pięćdziesiąt! Zwrot symbolizuje również dokonujące się wtedy przejście od filmów jednoszpulowych, trwających góra piętnaście minut, kierowanych do widza, który „i tak nie będzie w stanie dłużej wysiedzieć”, do filmów pełnometrażowych, niekiedy niepozbawionych ambicji artystycznych.

Kiedy się czyta dzienniki Schnitzlera, można zauważyć, że właśnie w latach 1912–1913 kino stopniowo staje się jedną z jego ulubionych rozrywek. Śledzi rozwój kinematografii prawie od początku – pierwsza wzmianka o wizycie w „kinematografie” pojawia się w Dzienniku już w roku 1904, ale niestety bardzo rzadko dzieli się swoimi wrażeniami, czasem złości się tylko, że jakaś kiczowata scena wywołała u niego łzy wzruszenia. Prawdopodobnie część tych starych filmików nie zasługuje nawet na najkrótszą wzmiankę, ale w 1913 pojawiają się już produkcje bardziej interesujące, zarówno pod względem literackim, jak i wizualnym, jak choćby Student z Pragi czy Der Andere. Reżyserzy nawiązywali wtedy najczęściej do sprawdzonych już wzorców literackich, ewentualnie przetwarzając je po swojemu: Der Andere na przykład wykorzystuje Stevensonowski motyw Doktora Jekylla i pana Hyde’a, Student z Pragi nawiązuje do Fausta. Niemcy i Austriacy chętnie sięgają również po Grillparzera i E. T. A. Hoffmanna.

Popularne i śmiałe obyczajowo dramaty Schnitzlera w pierwszej chwili też wydają się wspaniałym materiałem filmowym. I faktycznie są, ale niekoniecznie dla kina niemego, które gdzieś po drodze gubiło finezyjny dialog. Debiutujący jako scenarzysta Schnitzler postanowił sprostać wyzwaniu, zastępując intrygę literacką ciągiem obrazów, producent jednak z uporem obstawał przy użyciu plansz, które miały pomóc widzowi w orientacji. Szybko okazało się, że jego wizja wyrafinowanego artystycznie kina wyprzedzała znacznie swój czas. Nie mogąc dogadać się z austriackim studiem Wiener Kunstfilm, dramaturg zaczął rozmowy ze skandynawską wytwórnią Nordisk, ale i tam napotkał trudności. Piątego lutego 1913 pisze zirytowany do producenta Karla-Ludwiga Schrödera: „W Pańskim liście z trzeciego niepokoi mnie, kiedy pisze Pan o moim życzeniu, żeby możliwie całkowicie zrezygnować z plansz tekstowych i listów w filmie Miłostka. Otóż nie możliwie, ale całkowicie; jakikolwiek tekst wiążący obrazy, listy lub plansze do poszczególnych scen w żadnym wypadku nie może pojawić się w filmie. Opracowałem treść sztuki w taki sposób, żeby zrozumiała była wyłącznie na podstawie obrazu. Jeśliby pojawiły się jeszcze niejasności, to chętnie poczynię dodatkowe zmiany, aby fabuła znów stała się czytelna. Ale skoro Pan z uporem wraca do tematu tych nieznośnych listów i plansz z napisami, to czym miałby odróżniać się ten tak zwany film literacki od innych, stworzonych dotychczas? Właściwa fabuła ze swej natury zawsze będzie w pewnym stopniu zapożyczeniem, więc jedynie bezwzględna surowość formy będzie odróżniała film artystyczny od pozostałych. Jestem zdania, że tylko taki film będzie mógł rościć sobie prawo do miana artystycznego, który składa się z samych przez się zrozumiałych obrazów”13.

Ostatecznie dochodzą do ugody. Film będzie rozpowszechniany w Danii pod dźwięcznym tytułem Elskovsleg, tymczasem Schnitzler postanowił w przyszłości unikać pisania scenariuszy. Kolejne lata, a zwłaszcza początek epoki filmu dźwiękowego, przyniosą jednak wiele nowych ekranizacji. Choć kinomani kojarzą Schnitzlera przede wszystkim z Maksem Ophülsem i jego poetycką adaptacją filmową Korowodu (La Ronde) z 1950 roku, filmów na motywach jego twórczości powstały dziesiątki.

Znakomitym materiałem dla kina wydaje się Schnitzlerowska nowela Beata, która ukazała się właśnie w 1913, ale jej treść była zbyt śmiała obyczajowo, żeby w tamtym czasie ktoś odważył się ją sfilmować. Potrzebna była rewolucja seksualna. W latach siedemdziesiątych do ekranizacji Beaty zaczął się przymierzać nie kto inny, jak Andrzej Wajda. Panią Beatę miała zagrać Romy Schneider. Wybór był dość oczywisty, nie dość, że urodziła się w Wiedniu i występowała już w jednej ekranizacji Schnitzlera, to jeszcze w 1969 zagrała podobną rolę (uwodzącej syna matki) w filmie My Lover, My Son. Ostatecznie jednak powstał Człowiek z marmuru.

2

Podczas gdy Schnitzler wiódł życie dostatnie, grywając w tenisa, jadając w najlepszych wiedeńskich restauracjach i podróżując po Europie, młodszy od niego o dwanaście lat Arnold Schönberg radził sobie tak fatalnie, że jego uczeń Alban Berg kilkakrotnie musiał organizować dla swojego mistrza zbiórkę pieniędzy. W końcu mistrz nie wytrzymał, spakował walizkę i ku wielkiemu rozżaleniu uczniów i nielicznych zwolenników przeprowadził się do Berlina, gdzie jego talent ceniono znacznie wyżej.

Paradoks polega na tym, że dopiero wtedy, gdy stał się berlińczykiem, Wiedeń wreszcie się w nim zakochał. A stało się to 23 lutego 1913 za sprawą prawykonania jego monumentalnych Gurrelieder. Ta potężna trzyczęściowa kantata, rozpisana została na głosy pięciu solistów, chór i orkiestrę. Tekst opiera się na poezji duńskiego pisarza Jensa Petera Jacobsena, a opowiada rozgrywającą się w średniowieczu tragiczną historię miłosną duńskiego króla Waldemara i jego kochanki Tove, która zostaje zamordowana przez zazdrosną królową. Całość rozgrywa się na zamku Gurre, stąd tytuł dzieła, który można przetłumaczyć jako Pieśni z Gurre. Nawiasem mówiąc, utwór ma trochę dziwną historię: Schönberg skomponował go już w 1901, ale bez orkiestracji. Dopiero kiedy w 1910 nadarzyła się okazja zaprezentowania podczas koncertu pierwszej części kompozycji w wersji fortepianowej, nagle zrozumiał, że dzieło to bezwzględnie zasługuje na pełną, orkiestrową oprawę.

W 1913 Gurrelieder miał poprowadzić dobry znajomy Szymanowskiego, Franz Schreker, a najważniejsza partia Waldemara przypadła kuzynowi kompozytora, Hansowi Nachodowi. Prawdopodobnie większość widzów liczyła skrycie na kolejną porażkę Schönberga, siedzieli jednak kompletnie oczarowani. Był to zupełnie inny Schönberg niż ten, którego z poświęceniem wygwizdywali dotąd na koncertach. Muzyka była dostojna i liryczna zarazem, brzmiała jak Wagner, którego wciąż kochali. Dopiero trzecia część przyniosła rozwiązania niemieszczące się w dziewiętnastowiecznej estetyce, ale w najgorszym razie przypominało to ekstrawagancje Mahlera. Kiedy wybrzmiewał jeszcze zarezerwowany na wielki finał bombastyczny Hymn do słońca, publiczność zerwała się z miejsc i zaczęła długą owację, przerywaną entuzjastycznymi okrzykami: „Schönberg! Schönberg!”

Sukces był tak oszałamiający, że Schönberg nie bardzo wiedział, jak się zachować. Był zbyt zgorzkniały i zbyt pamiętliwy, żeby się cieszyć. Kiedy w końcu wyciągnięto go z fotela i mimo jego usilnych protestów wprowadzono na scenę, odwrócił się plecami do publiczności, ukłonił się nisko Schrekerowi, a potem orkiestrze i zniknął. Wiedeńskiej publiczności nie zamierzał dziękować. Potem tak wspominał swoje odczucia: „Byłem raczej obojętny, a może nawet trochę zły. Wiedziałem, że ten sukces nie będzie miał wpływu na odbiór moich późniejszych dzieł. Podczas minionych trzynastu lat rozwinąłem swój styl w takim stopniu, że przeciętnemu słuchaczowi wydaje się on nie mieć żadnego związku z [moją] wcześniejszą muzyką. Muszę walczyć o każdą nową kompozycję, w sposób odrażający byłem obrażany przez krytyków, utraciłem przyjaciół i kompletnie straciłem wiarę w ich osąd. Wiedziałem, że stoję zupełnie sam naprzeciw świata pełnego wrogów”.

Jakkolwiek w tych gorzkich słowach jest sporo prawdy, jest w nich też trochę przesady. Na pewno u jego boku stali jego uczniowie Berg i von Webern, a bardziej otwarta publiczność czekała na niego w Berlinie. Ale i na wiedeńskim koncercie znaleźli się koneserzy, którzy w Gurrelieder decenili nie tylko wagnerowską stylistykę, lecz także nowe rozwiązania. Szymanowskiego na przykład zaintrygowała zastosowana tu po raz pierwszy przez Schönberga technika Sprechstimme, rozwinięta z tradycyjnego recytatywu. Zastosuje ją w operze Hagith, nad którą pracuje w 1913.

3

Z nazwiskiem Schönberga wiedeńczykom kojarzyła się wtedy nie tylko muzyka, której nijak nie potrafili zrozumieć, ale i wielki skandal, który wstrząsnął Wiedniem kilka lat wcześniej. Skandal, który wywołał zresztą nie on sam, lecz jego niedawno poślubiona żona, a zarazem siostra najbliższego przyjaciela, Alexandra von Zemlinsky’ego, Mathilde. Była to tragedia miłosna przewyższająca dramatyzmem historię z zamku Gurre.

Wiosną 1906 po jednym z koncertów podszedł do Schönberga młody, dwudziestotrzyletni wówczas mężczyzna i przedstawił się jako Richard Gerstl. Spytał, czy kompozytor nie zechciałby mu pozować do portretu. Wcześniej złożył już tę samą propozycję Mahlerowi, ten jednak zdecydowanie odmówił. Schönberg zgodził się po kilku dniach namysłu, wypytując znajomych, czy wiedzą coś o młodym malarzu. Dla młodego artysty, który na znak protestu opuścił konserwatywną wiedeńską Akademię, malowanie sławnych, lub choćby trochę znanych postaci było sposobem, aby zaistnieć. Nawiasem mówiąc, pierwszym nauczycielem Gerstla na studiach był Christian Griepenkerl, który z uroczą bezpośredniością określił malarstwo swego ucznia jako „sranie po śniegu”. Potem na Griepenkerla trafić miał Schiele…