Ważniejsze niż adrenalina - Alison Roberts - ebook

Ważniejsze niż adrenalina ebook

Alison Roberts

3,9

Opis

Abby boleśnie przeżyła rozstanie z Tomem. On uwielbiał ryzyko i nie zamierzał z niego rezygnować, ona zaś nie była w stanie znieść życia w ciągłym stresie. Wyjechała na niewielką wyspę, nie mówiąc Tomowi, że jest w ciąży. Kilka lat później Tom spotyka Abby. Jest wstrząśnięty odkryciem, że ma syna. Zaczyna rozumieć, że sens życiu nadaje nie adrenalina, ale miłość. Tylko jak przekonać Abby, że się zmienił?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 155

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (32 oceny)
12
9
7
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Alison Roberts

Ważniejsze niż adrenalina

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Abby, co tam widzisz ciekawego?

– Nic. – Abigail Miller odwróciła wzrok od okna i z przepraszającym uśmiechem spojrzała na kobietę, która zadała to pytanie.

Nie do końca odpowiadało to prawdzie. Za oknem gabinetu w ośrodku zdrowia na wyspie Kaimotu było mnóstwo interesujących widoków. Nowoczesny ośrodek, w którym znajdowały się gabinety zabiegowe oraz poradnia, przylegał do szpitala mieszczącego się w starym budynku wzniesionym z drewna wiele lat wcześniej.

Ze wzgórza, na którym stał ten kompleks, rozciągała się przepiękna panorama miasteczka z niewielkim portem, kipiącymi zielenią zboczami wygasłego wulkanu oraz bezkresem oceanu.

Tego pięknego jesiennego dnia Abby mogła podziwiać za oknem choćby lazur nieba, szmaragd oceanu i złocistą plażę graniczącą z aleją drzew pohutukawa. Widziała nawet ich czerwone kwiaty, które tego roku trzymały się wyjątkowo długo. Albo ludzi na głównej ulicy. Spacerowali, robili zakupy, rozmawiali, nie spiesząc się, czasami nawet przystając, by powąchać róże.

Naprawdę piękny widok, ale Abby oglądała go dzień w dzień od ponad pięciu lat. Nic nie usprawiedliwia podziwiania widoków w godzinach pracy. Zwłaszcza teraz, kiedy poczekalnia pęka w szwach, a jedyny lekarz na wyspie, doktor Ben McMahon, wyjechał do pacjenta.

Od dłuższego czasu namawiała młode matki, by stawiły się z dziećmi w poradni, ponieważ bardzo jej zależało, żeby każde niemowlę i każdy przedszkolak został w porę zaszczepiony. Wzięła sobie za punkt honoru, by akcja przebiegła sprawnie. Nie chciała, żeby Ben po powrocie zastał w poradni chaos.

Ruth przyszła z sześciotygodniową Daisy oraz Blakiem, bardzo ruchliwym dwulatkiem, który teraz usiłował wdrapać się na leżankę.

– Chcesz tu usiąść? – zapytała Abby, biorąc malca na ręce i sadzając. – Nie ruszaj się, dobrze? Bo jak spadniesz, to oboje będziemy mieli kłopoty.

Blake już dawno powinien zostać zaszczepiony przeciwko takim groźnym dla dzieci chorobom jak odra, świnka i ospa wietrzna, a małą Daisy czekało szczepienie przeciwko polio w postaci kropli i zastrzyku. W tej chwili Blake szeroko się uśmiechał, ale, niestety, za chwilę będzie płakał. Sprawianie dzieciom bólu nie jest przyjemne, nawet jeśli się to robi dla ich dobra. Na szczęście takie maluchy można pocieszyć kolorową naklejką z napisem „Jestem dzielny!” i żelkowym bezcukrowym robalem.

Być może to niechęć do zadawania bólu sprawiła, że widok za oknem wydał jej się aż tak ciekawy.

Ale czy tylko o to chodzi? Jako doświadczona pielęgniarka umiała oddzielić emocje od spraw zawodowych. Skąd więc ten niepokój? Jeszcze raz ze ściągniętymi brwiami zerknęła za okno, po czym ruszyła do lodówki po szczepionki.

Teraz do okna podeszła Ruth z małą Daisy na rękach. Ona też ściągnęła brwi.

– Masz rację – powiedziała. – Coś jest nie tak.

– Też to czujesz? – Abby ogrzewała w dłoniach fiolki, by zastrzyki były mniej bolesne. – Coś wisi w powietrzu, prawda?

– Nie widać nic szczególnego.

– Właśnie. Podobne uczucie, jak się człowiek wybiera na urlop i w samolocie nagle zaczyna się niepokoić, czy wyłączył żelazko albo czy pozakręcał krany.

– Żelazko to nie moje zmartwienie! – Ruth się roześmiała. – W moim domu się nie prasuje.

Śmiech nieco rozładował napięcie.

– Moja mama stale powtarzała, że za bardzo się martwię – wyznała Abby. – Że jestem szczęśliwa tylko wtedy, kiedy mam się czym martwić, a jak nie mam powodu do zmartwienia, to zawsze coś wymyślę.

Tym razem odpowiadało to prawdzie. Tak, niezaprzeczalnie jest specjalistką od wynajdowania powodów, by mieć złe przeczucia. Ćwiczy umysł w tej grze od trzeciego roku życia. Wyobrazić sobie jakąś katastrofę, a potem robić wszystko, żeby do niej nie doszło.

Czy nie dlatego zamieszkała na Kaimotu?

Dlaczego nawet nie spróbowała zatrzymać mężczyzny, o którym wiedziała, że jest miłością jej życia?

– Może to przez te wstrząsy sprzed kilku tygodni? – zastanawiała się Ruth. – Zaniepokoiły wszystkich, a oliwy do ognia dolewały przepowiednie Squida, że nadchodzi koniec świata. Wielu się to nie podoba, bo wypłoszył z wyspy ostatnich wczasowiczów.

– A skończyło się na lekkim drżeniu kilka dni temu – powiedziała ze śmiechem Abby. – Niektórzy nawet go nie zauważyli. Podobno nieźle się Squidowi dostało za taką przepowiednię.

– Ale się odgrażał, że jeszcze tego pożałują.

Abby pokręciła głową. Nawet ten silniejszy z dwóch wstrząsów był ledwie odczuwalny. Zdecydowanie zbyt słaby, by się przejmować opowieściami Squida Daviesa, najstarszego rybaka na wyspie, o trzęsieniu ziemi o niespotykanej sile, które przeżył jego dziadek. Tym razem ziemia ledwie zadrżała. Zna to każdy, kto się wychował w Nowej Zelandii.

– Jack opowiadał, że następnego dnia w szkole było bardzo fajnie, bo ćwiczyli procedury na wypadek wstrząsów – powiedziała Abby. – Myślę, że kiedy polecono dzieciakom chować się pod ławkami, wszystkie potraktowały to jak zabawę.

Otworzyła pierwszą ampułkę.

– Aha… – Ruth kiwała głową. – To o to chodzi…

– O co?

– To dlatego jesteś niespokojna…

Abby znieruchomiała ze strzykawką w ręce, czekając, aż Ruth rozwinie wątek.

– Jack poszedł do zerówki, a to twój jedynak. Ćwiczyłam to. Nie przestawałam się zastanawiać, czy ktoś inny potrafi zaopiekować się moim dzieckiem jak ja.

– Pracuję, odkąd Jack skończył trzy lata. Większą część życia spędził w przedszkolu.

– Tak, ale dziś pojechał na pierwszą szkolną wycieczkę. Moje dzieci też pojechały. Rano piechotą do wraku statku, potem piknik, a na koniec autobusem szkolnym do starej kopalni miedzi, tak?

– Uhm. – Abby przygryzła wargę. – Miałam ochotę z nimi pojechać, ale dużo wcześniej przygotowałam tę akcję szczepień i nie mogłam jej przełożyć.

Tak, Ruth ma rację. To niepokój o synka sprawia, że jest taka podminowana. Westchnęła po części z ulgą, po części z rozdrażnieniem. Wystarczy.

Z korytarza dobiegał płacz dziecka. Oby czekającym wystarczyło cierpliwości. Nieźle się natrudziła, przekonując rodziców w szkołach i przedszkolach, więc byłoby przykro, gdyby teraz się rozmyślili. Hannah, młodsza siostra Bena, zobowiązała się pilnować tych dzieci i organizować im zajęcia, ale siedemnastoletnia dziewczyna niewiele może zrobić dla tak licznej gromadki.

Akcja Abby była skierowana właśnie do takich osób jak Ruth. Oddalona od stałego lądu wyspa Kaimotu przyciągała amatorów alternatywnego stylu życia. Ruth wraz z mężem Damienem i sześciorgiem dzieci mieszkali w zaadaptowanym wagonie kolejowym na skraju buszu. Byli samowystarczalni, dorabiając wyrobami ceramicznymi, które w okresie wakacji sprzedawali turystom.

Dali się poznać jako zaciekli wrogowie szczepień, ale rok wcześniej najedli się strachu, kiedy jedno z ich starszych dzieci musiało być w trybie nagłym ewakuowane do szpitala w Auckland z powodu powikłań po przejściu odry.

Całe szczęście, że Kaimotu dzieli od stałego lądu stosunkowo niewielka odległość i ewakuacja jest możliwa. Kiedy Abby sprowadziła się na wyspę, była w pierwszym trymestrze ciąży. Że obawiała się przeróżnych komplikacji – to mało powiedziane. Wiedza medyczna w połączeniu z wybujałą wyobraźnią jest idealną pożywką dla obsesji.

Na duchu podniosły ją umiejętności doktora McMahona i wyposażenie szpitala przygotowanego na nagłe wypadki czy stabilizację pacjenta do ewakuacji. Odległość dzielącą od Auckland można pokonać małym samolotem lub śmigłowcem. Poza tym na wyspie nie brakowało prywatnych samolotów, gdyby śmigłowiec ratowniczy był używany gdzie indziej.

Z powodu urzekającej scenerii oraz ekskluzywnej bazy noclegowej Kaimotu stało się ulubionym miejscem nowożeńców.

Jak należało się spodziewać, ukłucie sprawiło, że mała Daisy rozpłakała się wniebogłosy. Na widok drżącej bródki Blake’a Abby westchnęła. Dlaczego nie zaczęła od niego? Daisy jest za mała, by się zorientować, że pielęgniarka torturuje małe dzieci.

Żeby ukoić małą, Ruth przystawiła ją do piersi. Abby tymczasem sięgnęła po słoik z żelkowymi dżdżownicami i postawiła go na brzegu biurka.

– La mnie? – zapytał chłopiec tonem pełnym nadziei.

– Za chwilę.

– Nie! – wrzasnął Blake. – Zalas!

Uśmiechnęła się, mimo że napięcie rosło. Gdy brała do ręki jego kartę szczepień, jej wzrok padł na fotografię stojącą przy telefonie. Zalała ją fala ciepła. Uczucie miłości do synka zawsze ją uspokajało. Przeprowadziła się na Kaimotu, by zagwarantować mu bezpieczeństwo i jak najlepszy start w życiu.

Super, że pojechał na prawdziwą „męską” wyprawę z chłopcami z klasy, pod opieką nauczycieli oraz innych rodziców. Nie zgubi się, nie utopi ani nie wpadnie do szybu w opuszczonej kopalni. To głupie, że takie scenariusze przychodzą jej do głowy, ale tkwią w niej, odkąd Jack zaczął być mobilny i wpakował się w pierwsze tarapaty, co dobitnie jej uzmysłowiło, jak wiele może w przyszłości sprawiać kłopotów.

Nie musi patrzeć na tę fotografię, by jej przypominała, co dzień w dzień nie daje jej spokoju. To nie tylko podobieństwo, ale cała osobowość.

Jack to wykapany ojciec. Człowiek, którego tak bardzo pokochała. Człowiek, którego postanowiła rzucić.

– Wysłali cię do kąta?

– Warto było – odparł Thomas Kendrick, uśmiechając się do koleżanki. Rozsiadł się wygodnie w fotelu w pokoju dla personelu w bazie ratownictwa.

Felicity, najnowszy nabytek elitarnego zespołu ratowników, potrząsnęła głową.

– Słyszałam, że zawsze zachowywałeś się jak kowboj, nawet zanim wystąpiłam o przyjęcie do tej ekipy. Wczoraj po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć na własne oczy, jak się zachowujesz w ryzykownej sytuacji.

Wzruszył ramionami. Okej, akcja była trochę ryzykowna. Tak, igrał ze śmiercią, wczołgując się pod niezabezpieczony wrak auta, które spadło na skały tuż nad kipielą morską, ale tylko w ten sposób dało się wydostać nieprzytomnego kierowcę.

– Fizz, ty też się do tego rwałaś. Gdybym ci pozwolił, sama byś się tam wczołgała.

– Taak… – przyznała Fizz z hardym uśmiechem. – Megasprawa, nie? Wydostaliśmy ją. Żywą.

Fakt. Ale Tom wiedział, że to nie koniec. Felicity wyszła z tego ze sporą raną na ramieniu. Założono jej kilka szwów i opatrunek, którego nie wolno zamoczyć. Na jakiś czas zwolniono ją z udziału w misjach ratunkowych, a Tom dostał ostrzeżenie od wściekłego szefa bazy.

– Tank, obaj wiemy, że żyjesz dla adrenaliny, i obaj wiemy, że jesteś w te klocki najlepszy. Ale są granice, rozumiesz? Zacznij je dostrzegać albo będę zmuszony posunąć się dalej niż ostrzeżenie.

Okej. To nie jego wina, że Fizz jest ranna. Nie posłuchała, że ma zostać na miejscu, z daleka od śliskich skał, dopóki on nie uwolni pacjentki. Fizz jest za młoda, za bardzo napalona. Nie tylko w kwestiach zawodowych. To, jak teraz na niego patrzy, mówi samo za siebie.

– Tank, jestem skazana na bezczynne siedzenie w bazie. To takie… frustrujące.

Zignorował zaproszenie wypisane na jej twarzy. Romans z Fizz? To zbyt łatwe. Kumple w bazie pewno już przyjmują zakłady, ile to potrwa. I pewnie się dziwią, że nie okazuje zainteresowania. Być może nareszcie znudziła go zabawa w zaczynanie czegoś nowego, co w krótkim czasie należy zakończyć. Już to ćwiczył. Za często.

– Mógłbyś mi pomóc? Może przy inwentaryzacji?

Wcale nie chodziło jej o przeliczenie i sprawdzenie sprzętu. Panie święty… w pracy? Być może przekracza granice, gdy trzeba ratować życie ludzkie, ale ma też swoje własne granice. Zabawne, że perspektywa zakazanych rozkoszy wcale nie roznieca w nim pożądania.

Pokręcił głową.

– Idę do siłowni. Wątpię, żeby przed końcem służby trafiło się nam nowe zadanie.

Wychodząc z pokoju, czuł na sobie jej wzrok. Wystarczyło, by kiwnął palcem, a wskoczyłaby mu do łóżka. O co chodzi? Że to żadne wyzwanie?

Moz, pilot na dyżurze, dreptał na bieżni. W powitalnym geście uniósł butelkę z wodą. Frank, zastępujący Fizz, ćwiczył na trenażerze wioślarskim. Oczywista, że nie takie imię nadali mu rodzice. To skrót od Frankenstein, ksywy, jaką obdarzyli go koledzy po wypadku, z którego wyszedł z imponującą blizną na twarzy. Teraz blizna była niewidoczna, ale przezwisko zostało.

Tom zdjął kombinezon i w slipkach oraz podkoszulku ułożył się na ławce do ćwiczeń z obciążeniami. Napiął mięśnie i zaczął powoli się rozgrzewać. Ostatnimi czasy utrzymanie kondycji wymagało od niego coraz większego wysiłku, ale uważał, że warto tak się męczyć. Przezwisko Tank przylgnęło do niego lata temu za sprawą wysokiego wzrostu i potężnej budowy ciała.

Thomas Czołg. Nie do powstrzymania.

Nagle obciążenia głośno zabrzęczały. Podniósł na nie wzrok. Cała ławka drżała, mimo że nic nie robił.

– Co jest?! Wstrząs?

– Nic nie czułem. – Moz nie przerywał biegu.

– Ale ja poczułem. – Frank sprawiał wrażenie zaintrygowanego, ale nie zaniepokojonego.

W Auckland wyczuwalne drżenia należały do rzadkości. Ziemia drżała regularnie w całej Nowej Zelandii. Jeśli to powtórka z rozrywki, to nie ma co się tym przejmować.

Frank podjął ćwiczenia.

– Sejsmiczne beknięcie. Nic wielkiego.

– Pewnie końcówka czegoś, co mocno dotknęło jakiś inny region – zauważył Tom.

Frank się uśmiechnął.

– Czyli koniec spokojnego dnia?

Moz otarł pot ręcznikiem, ale nie zwolnił tempa.

– Śnij dalej! – odkrzyknął.

Tom się roześmiał. Zapewne przez kilka najbliższych minut nie będą robili nic innego. Żeby nie myśleć o fizycznym bólu, dobrze jest sobie wyobrazić zdarzenie, które przysporzy im wymarzonego zajęcia.

Odetchnął głęboko. Życie jest pełne ekscytujących możliwości. Trzeba tylko znaleźć się we właściwym czasie i miejscu. Oraz dbać o kondycję.

Dołożył kilka obciążeń i wrócił do ćwiczeń.

Na Kaimotu ziemia zaczęła drżeć dokładnie w ten sam sposób, jak kilka razy wcześniej w ciągu minionych tygodni, gwałtownym i nieprzyjemnym pierwszym wstrząsem. Ale wstrząsy, zamiast powoli wygasać, tym razem w zastraszającym tempie przybierały na sile.

Abby zdała sobie sprawę, że dzieje się coś poważnego, dopiero gdy tracąc równowagę, musiała oprzeć się o biurko. Patrzyła, jak słój z żelkami spada na podłogę i rozpryskuje się na kawałki, jak drzwi lodówki powoli się otwierają i wysypuje się jej zawartość, jak obrotowa kartoteka z danymi tysięcy pacjentów trzęsie się, sypiąc na wszystkie strony kartkami papieru.

Nawet wtedy działo się to tak szybko, że nie miała czasu się przestraszyć. Blake się zachwiał, nadal siedział na kozetce, ale mógł lada chwila spaść na potłuczone szkło. Rzuciła się w jego stronę.

– Pod biurko! – krzyknęła do Ruth. – Już!

Musiała przekrzyczeć nie tylko trzask walących się sprzętów, ale i dziwny huk, jakby ogromny odrzutowiec lądował na wąskiej gruntowej drodze do szpitala.

Pochwyciwszy Blake’a, dała nura pod biurko. Klękając, pod kolanami poczuła, jak coś pęka, ale nawet nie poczuła bólu, bo musiała się uchylić, by uniknąć spadającego monitora komputera. Lodówka nie tylko się pozbyła zawartości, ale teraz przemieszczała się przez rumowisko, kolebiąc się niebezpiecznie.

Czy biurko wytrzyma, jeżeli spadnie na nie lodówka? Czy budynek się nie zawali? Złowieszczy trzask pękających szyb oraz rozdzierające krzyki dobiegające z poczekalni podziałały na nią jak potężny zastrzyk adrenaliny.

– Ruth, spokojnie! To się musi skończyć. Będzie dobrze.

Do kogo te słowa pocieszenia? Do przerażonej matki, która jedną ręką tuli niemowlę, drugą trzyma się kurczowo nogi biurka? Do sztywnego ze strachu chłopczyka, którego sama przytula? Do siebie? Do nich wszystkich.

Podłoga się przechylała, ze ścian spadały dyplomy, a z półek książki oraz ciężkie modele stawów. Świat dosłownie walił się wokół nich.

Niespodziewanie kołysanie ustało, podobnie jak huk i trzask spadających przedmiotów.

Nawet Abby wstrzymała oddech. Jeszcze nigdy nie otaczała jej tak martwa cisza.

Brzemienna. Złowieszcza. Chwila, w której wszystko zmieniło się nieodwracalnie. Teraz zaczęła się bać naprawdę. Wstrząsy ustały, ale nikt nie miał pewności, czy się nie powtórzą. Ani co stało się z innymi.

O Boże, Jack…

Tytuł oryginału: Always the Hero

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2013

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Joanna Morawska

© 2013 by Alison Roberts

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Medical są zastrzeżone.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-0938-0

MEDICAL – 568

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com