W pałacu szejka - Annie West - ebook

W pałacu szejka ebook

Annie West

4,0

Opis

Maggie zapamięta ten dzień do końca życia. Najpierw na wieść o zdradzie narzeczonego pogrąża się w rozpaczy. Zaraz potem poznaje Khalida, który wywiera na niej wielkie wrażenie. Instynkt jej podpowiada, że to właśnie z tym mężczyzną zaznałaby szczęścia. Jednak po wspólnie spędzonej nocy Maggie znika bez słowa wyjaśnienia. Boi się odrzucenia, bo przecież ukochany pochodzi z królewskiej rodziny. Nie docenia siły uczuć Khalida. Sprawy rodzinne wymagają, by wrócił do ojczyzny. Gdy tylko zostaje nowym władcą Szajeharu, nakazuje sprowadzić do pałacu Maggie…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (71 ocen)
31
17
14
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Annie West

W pałacu szejka

Tłumaczyła Marta Jurczyńska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Maggie zakrywała głowę przed zacinającym lodowatym deszczem, brodząc w błocie ulicy. Jej lekkie ubranie przywarło do skóry we wszystkich miejscach, gdzie nie zapięła płaszcza przeciwdeszczowego. Woda ciekła jej po łydkach, spływając do kaloszy.

Gdyby myślała trzeźwo, wracałaby swoim rozklekotanym dżipem. Jednak jedno spojrzenie poprzez rozsunięte zasłonki salonu w domu Markusa szybko rozjaśniło jej umysł.

Zamarła, nie bacząc w ogóle na strugi deszczu. Gdy po chwili konsternacji dotarło do niej wreszcie to, co zobaczyła, jakiś impuls kazał jej uciekać, zostawiając samochód przed jego domem.

Czuła ból w gardle od szlochania przerywanego wstrząsającym nią przerywanym oddechem. Musiała już wracać do domu, zanim emocje całkowicie zdominują zdolność trzeźwego myślenia.

Cały czas stał jej przed oczami zaskakujący, obezwładniający widok: nagi Markus w objęciach kochanka. Maggie w jednej chwili zrozumiała jego zachowanie: dlaczego raz był za bardzo zajęty, by się z nią spotykać, a potem opiekuńczy i kochający.

Jego zainteresowanie było udawane. Maggie poczuła, jak zaciska się jej żołądek. Była taka łatwowierna. Wierzyła mu, gdy mówił, iż nie chce się spieszyć z okazywaniem uczuć, że szanuje to, zwłaszcza w świetle niedawnej starty bliskiej osoby, jaka ją spotkała. Stwierdził, iż musi nabrać pewności, zanim zrobią następny krok w ich związku.

Postanowiła pokazać mu, że jest dojrzała i gotowa na poważny związek. Mimo jej wysiłków on wcale o to nie dbał. Nie miała doświadczenia w związkach i za bardzo potrzebowała odwzajemnionego uczucia, by zorientować się w jego grze.

Kiedy analizowała tę sytuację, zebrało się jej na wymioty, więc schyliła się nad ziemią i zaczęła głęboko oddychać. Próbowała odegnać myśli od widoku nagich kochanków w salonie Markusa. Przed sobą dostrzegła nagle snop światła. Ale skąd?

– Potrzebujesz pomocy? – Z ciemności dobiegł ją głęboki męski głos. Podniosła wzrok i oślepiły ją światła reflektorów dużego pojazdu terenowego. Po chwili dostrzegła sylwetkę mężczyzny. Zarys jego potężnie zbudowanych ramion i szeroko rozstawionych stóp znamionował człowieka gotowego na wszystko i mogącego stawić czoła najgorszym kłopotom.

W Maggie odezwała się instynktowna potrzeba wtulenia się w te silne ramiona i znalezienia oparcia w kimś odpowiedzialnym i czułym.

Otrzeźwienie przyszło natychmiast. Uświadomiła sobie, że po pierwsze, nie zna tego człowieka, a po drugie, jej ocena Markusa okazała się kompletnie nietrafiona. Dostrzegła w nim wszystkie cechy, jakich życzyłaby sobie widzieć w mężczyźnie – kochanka, przyjaciela… Och! W jak wielkim była błędzie.

Mężczyzna zbliżył się do niej.

– Nie czujesz się dobrze. Jak mogę ci pomóc? – Maggie wyłapała w pytaniu mężczyzny nikły ślad innego akcentu.

– Kim jesteś? – zapytała tak cienkim głosem, że trudno było uwierzyć, że wydobył się z jej gardła.

– Zatrzymałem się w Stadninie Tallawanta. Wynajmuję tam pokój.

Maggie przyjrzała się bliżej nowoczesnemu samochodowi nieznajomego i przypomniała sobie, że w tym tygodniu miał się zjawić specjalny gość – szejk z Szajeharu, który był właścicielem całej Stadniny Tallawanta, przysłał pełnomocnika na inspekcję swoich włości.

To by wyjaśniało akcent nieznajomego. Władał po prawną angielszczyzną, charakterystyczną dla wyższych sfer, jak gdyby uczęszczał do jednej z najlepszych brytyjskich szkół.

– Będziemy stać tu tak długo, aż zupełnie zmokniemy?

W jego głosie nie było nawet nuty zniecierpliwienia. Maggie zadrżała gwałtownie, powstrzymując galopujące myśli. Co się z nią działo? Nie mogła się właściwie skoncentrować.

Dopiero teraz dostrzegła, że nieznajomy nie miał na sobie płaszcza. Musiał zatem zmoknąć bardziej niż ona.

– Przepraszam – powiedziała skołowana.

– Miałaś wypadek? – Znów usłyszała ten spokojny głos.

– Nie. Możesz mnie podwieźć? Proszę.

Maggie nie miała żadnych oporów, żeby go o to prosić. Poznała w nim szacownego gościa ze stadniny, o którym słyszała dużo dobrego. Znajdowali się na prywatnej drodze na terenach należących do stadniny.

– Naturalnie – skłonił się nieznajomy i poprowadził ją do samochodu. Miał pociągły, zdecydowany i wyluzowany chód, jakby zmierzał korytarzem wyłożonym wykładziną zamiast błotnistą, wyboistą drogą. Maggie podążyła za nim chwiejnym, niepewnym krokiem.

Otworzył przed nią drzwi samochodu i poczekał, aż wsiądzie.

– Dziękuję – wyszeptała, gdy podtrzymał ją za ramię swoją silną dłonią. Bez jego oparcia nie dałaby rady sama wdrapać się na wysoko osadzone nadwozie pojazdu.

Maggie zanurzyła się w wyściełane przyjemnym materiałem siedzenie. Gdy nieznajomy zamknął za nią drzwi, poczuła rozlewające się po ciele ciepło. Zamknęła oczy, otulona przyjemną ciszą, z dala od ulewy i błota.

– Weź to, proszę. – Do jej oazy spokoju przedostał się stonowany głos nieznajomego. Z ociąganiem otworzyła oczy. Zajmował już siedzenie kierowcy. Dosięgło ją spojrzenie najciemniejszych oczu, jakie kiedykolwiek widziała. Głęboko osadzonych, tajemniczych. Mężczyzna przypatrywał się jej wnikliwie.

Jego kruczoczarne włosy odcinały się wyraźnie od opalonej twarzy. Miał silnie zarysowany, arystokratyczny nos. A skośne kości policzkowe podkreślały surową linię brwi. Kształt szczęki znamionował silną osobowość i pewność siebie.

Musiała przyznać, że uroda tego człowieka zaparła jej dech w piersi. Wyglądał egzotycznie, jak z „Baśni tysiąca i jednej nocy”.

– Weź to – powtórzył, podając jej miękki wełniany koc. – Jesteś pewna, że nic ci nie jest?

Przytaknęła, kryjąc twarz w zwojach koca. Ręce się jej trzęsły. Poczuła zażenowanie na myśl, że mógł to dostrzec.

– Przestań już. – Męska dłoń ujęła jej brodę i stanowczym gestem podniosła ją ku górze.

Maggie zamrugała, uświadamiając sobie, że jej oczy były mokre nie od deszczu, tylko od łez, które płynęły po policzkach.

– Mam przestać? – wyszeptała, widząc spojrzenie jego ciemnych, hipnotyzujących oczu.

– Dostałaś histerii.

Maggie miło było czuć jego dotyk, który tchnął życie w jej skostniałe z zimna ciało.

– Przepraszam – zachmurzyła się. – Ja… ja doświadczyłam dzisiaj… szoku. Ale już mi… już mi lepiej – mówiła nieskładnie.

– Za długo chodziłaś na dworze w taką burzę.

Delikatnie wyjął koc z jej zaciśniętych palców i rozwinął go wokół ramion. Gdy się pochylał, poczuła zapach jego ciała – ciepły, przypominający drzewo sandałowe, trochę ostrawy, w każdym razie intrygujący, a przede wszystkim… męski.

– Jak się tu znalazłaś? Długo chodziłaś na deszczu?

Maggie delikatnie się uśmiechnęła i przymknęła sennie oczy. Naprawdę podobał jej się ten akcent. Miękko wymawiane spółgłoski i lekko chropawa intonacja działały na nią usypiająco i… uwodzicielsko.

– Czy ktoś cię skrzywdził? – zapytał mężczyzna.

– Nie! Nie. Wszystko ze mną w porządku. Tylko… – zawiesiła głos zmieszana. Czuła się naprawdę dziwnie. – Muszę wrócić do domu.

– Dokąd cię zawieźć?

Coś jej podpowiadało, że może mu zaufać.

– Musisz jechać prosto sześć kilometrów, skręcić w prawo. Potem wskażę ci dalszą drogę.

Maggie obrzuciła wzrokiem luksusowe wnętrze samochodu i uświadomiła sobie, że postawiła całkiem zabłocone kozaki na tapicerce.

– Wybacz. Mam brudne buty.

– To jest samochód ze stadniny. Jestem pewien, że na co dzień bywa zabłocony.

Maggie była przekonana, że jej towarzysz nigdy nie musiał czyścić żadnego pojazdu. A to nie był samochód roboczy, tylko przeznaczony dla specjalnych gości.

– Kim jesteś? – zadała wreszcie pytanie, które nurtowało ją od kilku minut.

– Nazywam się Khalid. A ty?

– Maggie. Maggie Lewis.

– Miło mi cię poznać, Maggie – powiedział poważnym, niemal formalnym tonem.

Khalid koncentrował się na prowadzeniu, gdyż pogoda pogarszała się z minuty na minutę. Obawiał się, że Maggie może zapaść w hipotermię z powodu przeżytego szoku i wyziębnięcia, więc nie chciał ryzykować jazdy po ciemku w nieznanym terenie. Skierował się więc do Stadniny Tallawanta.

Dziewczyna była dla niego zagadką. Nie miała na sobie zwyczajnego ubrania. Jego wzrok przesuwał się z uwagą po smukłych nogach wystających spod płaszcza i spoczął na wyjściowych butach na obcasie, których przeznaczeniem miało być najwyraźniej uwodzenie mężczyzn w tańcu. Czyżby to właśnie mężczyzna ją skrzywdził?

Pomimo tego, że była wysoka, wydawała się zupełnie bezbronna. Znamiona tej kruchości zauważalne były w linii szyi: długiej, szczupłej i delikatnej. Khalid stwierdził, że nie było jej wśród uczestników dzisiejszej kolacji na cześć spadkobiercy tronu Szajeharu. Uznał jednak, iż tę kobietę musiała charakteryzować siła charakteru, skoro odważyła się wyjść w taką pogodę z domu, i to na piechotę. Zaintrygowała go.

Tym bardziej satysfakcjonował go fakt, że dzisiaj wyjątkowo nie towarzyszyła mu jego zwyczajowa obstawa oraz asysta usłużnych gospodarzy. Od sześciu miesięcy Khalid wizytował posiadłości swojego przyrodniego brata w Europie, Amerykach i Australii. Ale nie podzielał zamiłowania Faruqa do pompy i luksusów. Odkąd Khalid został spadkobiercą majątku swojego przyrodniego brata, u którego wykryto śmiertelną chorobę, otrzymał nieodstępujący go na krok orszak ochrony, którego zupełnie nie potrzebował. Również na życzenie Faruqa miał harmonogram wypełniony po brzegi wizytacjami, które powoli zaczynały go męczyć.

Uważał, że więcej dobrego przyniosłaby jego obecność na miejscu w Szajeharze, gdzie nadzorowałby budowę wodociągu niosącego wodę z gór. Przynajmniej ten projekt miał przynieść wymierne korzyści dla jego narodu.

Khalid przejechał obok garaży na rozległym terenie stadniny i skierował się w stronę prywatnych pokoi.

– Jesteśmy na miejscu! – Odchylił się do tyłu ze swojego siedzenia, by móc lekko potrząsnąć dziewczyną. Nie zareagowała. Zmarszczył brwi i dotknął jej bladego policzka. Był lodowaty.

– Maggie! Obudź się!

Znowu ten głos. Ciepły, lekko chropawy i melodyjny. Uśmiechnęła się na widok, który powstał w jej wyobraźni – egzotycznego księcia w powiewającej szacie.

– Maggie! – Odsunęła się od ręki, która nią lekko potrząsała, by jej piękny sen nie został przerwa ny. Nigdy nie czuła się tak bezpiecznie, przepełniona wyczekiwaniem… nadejścia obietnicy, że te głębokie, ciemne oczy mężczyzny przyniosą jej ukojenie.

Gdy otworzyła oczy, odkryła, że niesie ją w swoich ramionach przez zacinającą ulewę. W mroku dostrzegła oświetloną werandę klasycznie wyglądającego domku letniskowego. Wróciła myślami do wydarzeń wieczoru. No tak, została przywieziona do Stadniny Tallawanta.

– Możesz mnie już postawić. – Maggie próbowała wyswobodzić się z objęć mężczyzny. Bez skutku.

– Jesteśmy prawie na miejscu – odparł, wkraczając na werandę.

Maggie nie wiedziała, co ma myśleć o tej sytuacji. Pozostać w jego ramionach i dać się ponieść wyobraźni? Przymknęła oczy.

Nie fantazjowała przecież, wszystko wokół niej, włącznie z egzotycznym nieznajomym, było realne. Ziewnęła i położyła głowę na jego ramieniu.

Poddała się marzeniom. Khalid. Tak miał na imię. Powtarzała je w myślach, rozkoszując się jego brzmieniem.

Moment później uścisk mężczyzny rozluźnił się i poczuła, jak spływa wzdłuż jego silnej klatki piersiowej na podłogę.

– Teraz – wyszeptał uwodzicielsko niskim tonem – czas, byś zdjęła ubrania.

– Słucham? – Oczy Maggie rozszerzyły się ze zdumienia. W jasnym świetle wypełniającym pokój spostrzegł ich ciekawą barwę – mieszankę miodu i zieleni. Jakież ona ma fascynujące oczy!

Maggie nieznacznie się od niego odsunęła i w tej samej chwili straciła równowagę. Widząc to, zastanowił się, czy nie padła ofiarą gwałtu.

– Musisz zdjąć z siebie mokre ubrania!

– Przecież nie zrobię tego przy tobie. – Zaróżowiły jej się policzki, co podkreśliło rozsiane na nich delikatne piegi. Więc miał do czynienia z istotą, która potrafi się zawstydzić. Nie pamiętał, kiedy ostatnio obcował z taką kobietą.

– Muszę się upewnić, że nie dostaniesz hipotermii. Twoje ciało mnie nie interesuje.

Jeszcze bardziej spąsowiały jej policzki i odwróciła od niego wzrok. Wyglądała na naprawdę zawstydzoną.

– Potrafię o siebie zadbać. Nie potrzebuję twojej asysty – wymamrotała.

Khalid zawsze uważał za właściwe podążać za swoim instynktem i za powinnością. Lata temu, gdy był pogrążony w smutku po stracie Szahiny, tylko powinność pozwalała mu dalej żyć. Odpowiedzialność za swoich podwładnych pokazała mu cel, gdy nie pozostało nic innego.

W tej chwili jego instynkt i poczucie powinności dyktowały mu, aby nie zostawiał Maggie samej.

– Chcesz powiedzieć, że powinienem cię zostawić na pastwę szalejącej burzy?

– Nie. Nie to miałam na myśli. Doceniam, że chciałeś mnie podwieźć. Łatwiej byłoby jednak zawieźć mnie prosto do domu.

Zwolnił uścisk wokół jej talii, obserwując bacznie, czy da radę stać o własnych siłach. Po chwili zdjął swoją wyjściową marynarkę i rzucił ją na stojące obok nich drewniane łóżko.

Maggie wodziła za nim wzrokiem. Miał umięśnione ramiona i idealnie ukształtowaną klatkę piersiową. Maggie mimowolnie rozchyliła usta, przebiegając wzrokiem po mokrej koszuli lepiącej się do jego ciała. Uznała je za zupełnie doskonałe.

Ponownie spłonęła rumieńcem, uświadamiając sobie, jak żenującą musiała mieć minę. Oczywiście, on się nią fizycznie nie interesował! Jej wygląd, pozbawiony powabu, jak jej się wielokrotnie wydawało, nigdy nie wzbudzał zainteresowania mężczyzn. Poczuła wzbierające zażenowanie, a zaraz po nim złość.

Zaczęła nerwowo mrugać powiekami. Od dawna wiedziała, że nie jest typem kobiety mogącej powalić mężczyznę na kolana. Wydarzenia dzisiejszego wieczoru tylko to potwierdziły.

Khalid udał się do luksusowo urządzonej łazienki i puścił wodę do ogromnej wanny. W sztucznym oświetleniu Maggie dostrzegła kształty jego mocno umięśnionych nóg, widoczne przez mokre czarne spodnie. Nawet Markus ze swoimi roześmianymi, niebieskimi oczami i wysoką, krępą budową nie mógł dorównać temu mężczyźnie.

– Pozwól, że zdejmę ci płaszcz – powiedział i zaczął ją rozbierać, nie czekając na zgodę. Z pewnością dlatego, że był przyzwyczajony do absolutnej uległości.

Gdy zdejmował z niej płaszcz, postanowiła skoncentrować się na czarnej jedwabistej muszce, zamiast na wyeksponowanym przez mokrą koszulę kuszącym męskim torsie. Zmusiła się do przymknięcia oczu, by odegnać od siebie tę pokusę.

Była zaskoczona, że w obecności Markusa nigdy nie przetoczyła się przez nią taka fala zmysłowych doznań. Dbała o niego, szanowała go i wierzyła, iż fizyczna bliskość między nimi to naturalny krok ku kolejnemu etapowi ich związku.

Teraz natomiast czuła się w obecności Khalida niespokojna… Czyżby z podekscytowania? Czy tak się właśnie odczuwa pożądanie?

Miała tak małe doświadczenie w kontaktach z mężczyznami. Całe swoje życie spędziła na farmie, trzymana na dystans przez dominującego ojca. Dlatego też wydawało się jej, że tym bardziej powinna zabiegać o Markusa.

– Teraz zdejmij sukienkę. Zobaczymy, czy z resztą poradzisz sobie sama.

Mógłby równie dobrze recytować nazwiska z książki telefonicznej i jego głos brzmiałby dla niej w tak samo seksowny i uwodzicielski sposób.

Nie! To musi się skończyć! Im wcześniej sobie pójdzie, tym lepiej.

Maggie instynktownie zagryzła usta, gdy poczuła jego palce na zamku swojej sukienki. Pulsowanie krwi zagłuszyło nawet dźwięk lecącej z kranu wody. A jej skóra zareagowała gęsią skórką, odbierając ciepło i bliskość jego ciała.

– Już prawie zrobione… – powiedział sucho.

Maggie uznała, że Khalid mógłby równie dobrze rozbierać sklepowego manekina. Zabolała ją ta obserwacja. Poczuła, jak łzy wzbierają pod powiekami. Stała prawie naga, w samej bieliźnie, z której była dumna, a on nie obrzucił jej nawet spojrzeniem.

Kogóż ona jednak chciała oszukać swoją nową zmysłową bielizną? Nie była przecież zmysłowa, jak większość kobiet, które znała. Tak przynajmniej uważała.

– Maggie? Dobrze się czujesz? – Jego głębokie, czarne oczy patrzyły na nią uważnie.

– Tak. Chcę zostać sama. Idź już. Proszę.

Zauważyła, jak jego usta wykrzywia grymas.

– Jak sobie życzysz – powiedział, puszczając jej ramię.

W mgnieniu oka już go nie było. Przez krótki moment chciała go zawołać i poprosić, by ją przytulił. Jednak odezwała się w niej duma, która przypomniała, że przez całe życie radziła sobie sama i polegała wyłącznie na sobie.

Obróciła się i weszła pod prysznic. Nawet nie zamknęła na zamek drzwi, bo przecież nie spodziewała się, by ktoś mógł zakłócić jej prywatność. Ta świadomość doskwierała jej jednak tak bardzo…

Tytuł oryginału: Pregnant Bride

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2008

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Adrianna Janusz

Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech, Adrianna Janusz

© 2008 by Annie West

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2010, 2015

W 2010 roku opowiadanie ukazało się pod tytułem „Pamiętna noc”.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans z szejkiem są zastrzeżone.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1 B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-1242-7

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com