W ogrodach Castelfino - Christina Hollis - ebook

W ogrodach Castelfino ebook

Christina Hollis

3,8

Opis

 

Gdy umiera stary hrabia, właściciel pięknego majątku Castelfino w Toskanii, posiadłość dziedziczy jego syn Gianni Bellini. Wszyscy pokładają w nim wielkie nadzieje, lecz on niechętnie przejmuje tytuł hrabiego i związane z tym obowiązki. Oczekuje się od niego, że wkrótce znajdzie sobie żonę i spłodzi potomka. Wówczas jak na zawołanie pojawia się Meg Imsey, piękna Angielka, którą jego ojciec jeszcze przed śmiercią zatrudnił, by zaprojektowała pałacowe ogrody...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (29 ocen)
11
7
7
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aania1983

Nie polecam

Nie polecam, dawno nie czytałam tak nudnej i źle napisanej historii.
00
MonikaRatynska

Nie polecam

Dramat, nie da się czytać
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Count of Castelfmo

Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2009

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2009 by Christina Hollis

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2011

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Światowe Zycie Ekstra są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.

00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa

ISBN 978-83-238-8379-1

ŚWIATOWE ŻYCIE EKSTRA – 343

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

PROLOG

Meg nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Zaproszono ją na słynną wystawę kwiatów w Chelsea. Zjeżdżali tu znani i bogaci ludzie z całego świata. Tropikalne kwiaty zawsze przyciągają widzów, dlatego była pewna, że zobaczy z bliska niejedną znaną z okładek twarz. Zaciągnęła się zapachem tysięcy kwiatów na ogromnych zielonych trawnikach. Co prawda w interesach nie szło jej najlepiej, ale udział w wystawie znacznie poprawił jej humor.

W pewnej chwili ujrzała wyjątkowo przystojnego mężczyznę, energicznie przeciskającego się przez tłum bogaczy i gwiazd filmowych. Zatrzymywał się co kilka kroków, całował kogoś w policzek lub poklepywał po ramieniu. Zachowywał się jak właściciel terenu, na którym odbywały się targi. Wysoki i wysportowany poruszał się z gracją, a garnitur nosił tak, jakby się w nim urodził.

Meg nie mogła oderwać od niego oczu. Z jego pięknej, ogorzałej twarzy nie znikał szarmancki uśmiech. Kiedy mężczyzna znikał w tłumie, miała wrażenie, jakby gasło światło. Jakież było jej zdziwienie, gdy obiekt jej westchnień zaczął iść w jej kierunku z czarującym uśmiechem na twarzy. Widać było, że chce zwrócić jej uwagę, co zresztą osiągnął bez trudu.

– Buena sera, signorita! - powiedział radośnie. – Potrzebuję paru pięknych prezentów. Powiedziano mi, że jest taki kwiat, który może długo stać w wazonie – ciągnął, po czym zajrzał do notesu. – Może pani odczyta, co tu jest napisane.

Mimo swej prośby stał nieruchomo i nie wyciągnął w jej kierunku ręki z notesem. Meg musiała wyjść zza lady. Kto wie, może już nigdy nie będzie miała szansy stanąć obok tak przystojnego mężczyzny. Była onieśmielona, ale szczęśliwa. Gdy znalazła się obok nieznajomego, wydał jej się jeszcze przystojniejszy i bardziej czarujący. Miał na sobie nieskazitelnie skrojone ubranie, a na jego nadgarstku błyszczał złoty zegarek.

– Wreszcie mogę wyprostować nogi – powiedziała Meg.

– Mam nadzieję, że nie będzie pani żałować – odparł.

Z uśmiechem podał jej notes. Spojrzała na jego długie, opalone palce. Gdyby nie wyjątkowo zadbane, lśniące paznokcie, można by uznać, że ta dłoń należy do pracującego w szklarni robotnika.

Lekkie chrząknięcie wyrwało ją z rozmyślań.

Całą stronę notesu wypełniało męskie pismo. Tekst był po włosku. Na dole drobnymi literami znajdował się dopisek. Meg pochyliła się, żeby go odczytać i poczuła zapach męskiej wody toaletowej. Z przyjemnością wdychała miłą woń, chcąc się nasycić obecnością mężczyzny, który zaraz zniknie z jej życia.

– Tę odmianę wyhodowała nasza rodzina, dlatego nosi nazwę Imsey.

Gdy podniosła głowę, ujrzała jego ciemne, błyszczące oczy. Trudno było mu się oprzeć i Meg poczuła, że robi jej się gorąco.

– Chciałbym wiedzieć, czy ten kwiat podoba się kobietom.

– Nie potrafią mu się oprzeć – zaśmiała się Meg. – Nasze orchidee to wspaniały prezent dla eleganckiej dziewczyny.

– Może nawet kilku…

Meg udała, że nie usłyszała jego uwagi. Los jej rodziny zależał od tych targów, dlatego nie mogła sobie pozwolić na flirt z klientem. Szerokim gestem wskazała wystawę orchidei na swoim stoisku, zachęcając gościa, by podszedł bliżej i przyjrzał się bukietom. Część kwiatów leżała w miękkim mchu, inne stały w wazonach, a ich delikatne łodygi drżały przy najlżejszym podmuchu powietrza.

– Nazywamy je „tańczącymi iskrami”. Podobają się panu?

Mężczyzna spojrzał na nią uważnie i odparł:

– Może… A pani umie tańczyć?

Meg zachichotała nerwowo, w duchu karcąc siebie za brak profesjonalizmu. Kiedy jednak patrzyła na nieznajomego, odczuwała taką radość, że nie mogła się powstrzymać. W jego ciemnych oczach było coś ujmującego.

– Z takim uśmiechem nie musi pan tańczyć, żeby podbić serce kobiety.

Mężczyzna podszedł bliżej, a spłoszona Meg rozejrzała się dookoła.

– Nie mam czasu na tańce, proszę pana. Muszę się zajmować stoiskiem. Te kwiaty są wyjątkowo wymagające – powiedziała pospiesznie.

– Świetnie się pani nimi zajmuje. Wyglądają wspaniale.

– Dziękuję – odparła, nie kryjąc dumy, lecz po chwili dotarło do niej, że mężczyzna myśli o niej, a nie o kwiatach.

– Wezmę tuzin. Proszę przesłać je do mojego apartamentu w hotelu Mayfair. Nazywam się Gianni Bellini. Oto moja wizytówka. Dziękuję. Tych parę minut spędzonych z panią było dla mnie wielką przyjemnością – powiedział z uśmiechem, dając jej do zrozumienia, że kwiaty nie były głównym powodem jego wizyty.

Z czarującym uśmiechem podał Meg swoją ciepłą, mocną dłoń. Zaczerwieniła się ze wstydu, a gdy schylił się i złożył na jej ręce szarmancki pocałunek, ugięły się pod nią kolana.

– Zatem do następnego razu, mi o dolce… – rzucił, patrząc jej w oczy, i zanim zdołała coś powiedzieć, zniknął w tłumie.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Meg obudziła się w fotelu samolotu. Jej serce biło jak szalone. Od spotkania z Giannim Bellinim upłynęło sporo czasu, lecz jego obraz utkwił głęboko w jej pamięci. Na szczęście miała inne sprawy na głowie. Dostała etat w pałacu Castelfino. Przez ostatnie tygodnie jeździła tam co pewien czas, ale teraz zamierzała zostać w Toskanii na dłużej. Otrzymała pracę jako kierownik kolekcji egzotycznych kwiatów w majątku Castelfino. Była zdenerwowana, gdyż po raz pierwszy miała spędzić tyle czasu poza domem, z dala od rodziców, którzy teraz musieli sami sobie radzić ze sklepem ogrodniczym i ze szklarniami.

Po paru godzinach spędzonych w samolocie była obolała i zmęczona. Pocieszała się myślą, że na lotnisku będzie czekał kierowca Franco, który zawiezie ją do pałacu. Kiedy jednak rozejrzała się po hali przylotów, nikogo nie było. Ze strachem pomyślała, że coś musiało się zdarzyć. Słyszała, że stary hrabia jest skłócony z synem. Meg nigdy go nie spotkała, ale nasłuchała się o nim tylu plotek, że już go nie lubiła. Stary hrabia kochał swoją ziemię z gajami oliwnymi, starymi dębami i ukwieconymi łąkami, natomiast jego syn chciał przekształcić majątek w winnicę, z ciągnącymi się po horyzont rzędami winnej latorośli. Ukochana kolekcja kwiatów egzotycznych starego hrabiego nie pasowała do planów syna. Zycie w Castelfino było nieustającą walką piękna z biznesem. Przedsiębiorczy syn mógł wkrótce położyć kres kosztownemu hobby ojca.

Meg czekała na lotnisku, ale nikt się nie zjawił. Czas mijał, a ona bezradnie patrzyła na stertę walizek. W końcu dojrzała znak z napisem „Taxi”. Pchając energicznie wózek z bagażem, stanęła na postoju i nerwowo zaczęła się rozglądać za taksówką. Czekała tak długo, że gdy wreszcie pojawił się samochód, ze zmęczenia była bliska omdlenia.

Na widok adresu na kartce taksówkarz wygłosił entuzjastyczną tyradę po włosku. Meg odetchnęła z ulgą. Próbowała wytłumaczyć kierowcy swój stan, ale szybko wyczerpała zasób włoskich słów. Patrzyła na rozradowanego taksówkarza, nie rozumiejąc, co wprowadziło go w ten wyśmienity nastrój. Zniechęcona opadła na siedzenie i zaczęła się zastanawiać, co porabia przystojny Gianni. Westchnęła z żalem, że już nigdy go nie spotka. Jedyne co mogła zrobić, to namówić hrabiego, aby zaprezentował swoje kwiaty podczas jednej z wystaw kwiatowych w Londynie. Oczami wyobraźni widziała, jak piękny Gianni przeciska się przez tłum w poszukiwaniu kwiatów dla jednej ze swych dam.

Zastanawiała się, jakie to uczucie być uwiedzioną przez tak przystojnego mężczyznę. Pewnie nie mógł się opędzić od kobiet. Do tej pory żaden mężczyzna nie zrobił na niej takiego wrażenia. Z natury była osobą praktyczną i krytycznie patrzyła na podrywaczy takich jak Bellini, ale na myśl o nim czuła podniecenie, które tylko podsycało jej wyobraźnię.

Podczas gdy Meg oddawała się marzeniom w taksówce, młody hrabia przyglądał się kryształowej karafce. Wiedział, że picie niczego nie rozwiąże, a jedynie oddali to, co nieuchronne i spowolni jego myślenie. Nie spał od kilku dni i alkohol szybko uderzył mu do głowy. W takim stanie nie powinien się pokazywać służbie. Musiał wziąć się w garść.

– Czy hrabia życzy sobie szampana zamiast wina? – spytał kelner z przesadną grzecznością.

Gianni mruknął coś pod nosem i machnął ręką. Minęła pierwsza doba jego dożywotniego więzienia. Nadal trudno mu było uwierzyć w to, co się wydarzyło. Chociaż wiedział, że kiedyś to nastąpi, zadbał o swoją finansową niezależność. W odległej części majątku znajdowała się jego winnica. Po śmierci ojca Gianni zamierzał zwiększyć produkcję wina. Pomimo zmęczenia uśmiechnął się do siebie. Będzie miał szansę zamknąć usta nieprzychylnym ludziom, którzy uważali, że jego marzenia o słynnej na cały świat winnicy były tylko mrzonkami zadufanego hrabiego.

Teraz, gdy odziedziczył majątek, nic go nie powstrzyma. Wszędzie będą winnice, szybko wzrośnie produkcja i Gianni wreszcie spełni swoje marzenie. Chciał być postrzegany jako człowiek, który do wszystkiego doszedł sam. Od dłuższego czasu w wyższych sferach zastanawiano się, która z jego pięknych towarzyszek da mu syna. Tymczasem dla Gianniego największą miłością była winnica w Castelfino. Wcale nie miał ochoty zostać ojcem. Z powodu ciągłych kłótni rodziców jego dzieciństwo było piekłem.

Z rozmyślań wyrwał go hałas za oknem. Do pałacu zbliżał się samochód. Gianni zmrużył oczy. Niezadowolony mruknął coś pod nosem. Nie miał ochoty na przyjmowanie gości. Zniecierpliwiony oparł dłonie o stół i energicznie podniósł się z krzesła. Jego umysł wciąż działał na najwyższych obrotach, ale ciało zmogło zmęczenie. Wyszedł z pokoju na taras. Czuł się w obowiązku pełnić honory pana domu i przyjmować kondolencje. Zamknął oczy, próbując się skoncentrować i dobrać odpowiednie słowa powitania.

Toskański pejzaż zastygł w skwarze letniego popołudnia. Ciszę przerwał warkot silnika. Samochód zajechał pod drzwi i zatrzymał się z piskiem opon. Gianni otworzył oczy i ku swemu zaskoczeniu zamiast limuzyny zobaczył zwykłą taksówkę.

Z samochodu wysiadł roześmiany kierowca i wyjął z bagażnika walizki, ułożył je jedną na drugiej, bez przerwy przy tym przemawiając do swego pasażera. Z wnętrza samochodu dobiegała muzyka. Gianni patrzył na całą scenę z niedowierzaniem. Od wielu godzin nikt w Castelfino nie odważył się głośno odezwać. Przez spuszczone dotąd żaluzje zaczęła wyglądać zaciekawiona służba. Niespodziewana wizyta wszystkich ożywiła. Z drzwi prowadzących do kuchni wypadł kamerdyner, aby pomóc gościowi wnieść walizki i uciszyć kierowcę.

Tymczasem z taksówki wysiadła piękna kobieta. Krótka spódniczka odsłaniała jej kształtne, długie nogi, a jasne włosy luźno opadały na ramiona. Oślepił ją blask słońca, więc oparła się o samochód, by przywyknąć do jaskrawego światła.

Gianni otrząsnął się z szoku.

Nic dziwnego, że jest jej gorąco, kiedy ma na sobie rajstopy, pomyślał ze złością. Nie był zadowolony, że ktoś zakłóca mu spokój.

Zaklął pod nosem i zszedł na dół. Widok pięknej dziewczyny od razu go rozbudził. Był zły na siebie, że pomimo żałoby nieznajoma kobieta jest w stanie zwrócić jego uwagę. To naturalne, że widok kobiecych kształtów budzi jego zainteresowanie, ale w obecnej sytuacji myśl o rajstopach uznał za wysoce niestosowną. Nagle usłyszał śmiech dziewczyny.

– Panie Bellini! Co za niespodzianka! Nie spodziewałam się, że tu pana zastanę!

Dziewczyna szła w jego kierunku z uśmiechem na twarzy, ale gdy znalazła się bliżej, nagle spoważniała. Zaniepokoiła się, widząc jego smutne spojrzenie i zaciśnięte usta. Zwolniła krok i odezwała się nieśmiało:

– Poznaliśmy się na wystawie kwiatowej, pamięta pan?

– Tak, jestem Gianni Bellini – odparł oschle i dopiero wtedy rozpoznał w nieznajomej dziewczynę od orchidei.

Wysilił się na uśmiech. Powoli zaczął sobie przypominać szczegóły spotkania. Jej uroda i inteligencja zrobiły na nim wrażenie, ale nie spodziewał się, że znów ją zobaczy. Jego zachowanie nie zniechęciło nieznajomej. Podeszła i przyjaźnie wyciągnęła dłoń.

– Nie wierzę własnym oczom – roześmiała się. – Strasznie pan wygląda. Czy to przez kobiety?

– Co pani tu robi? – spytał ozięble, z niechęcią patrząc na jej wyciągniętą dłoń.

Nieznajoma zmarszczyła czoło, przyglądając mu się tak, jakby usilnie próbowała rozpoznać w nim szarmanckiego Włocha z targów.

– Pracuję dla hrabiego Castelfino. Od dziś mam zamieszkać w domku przy oranżerii. Zwykle Franco wyjeżdża po mnie na lotnisko, ale dziś nikogo nie było.

– To dlatego, że mój ojciec nie żyje. Teraz ja jestem hrabią Castelfino.

Dziewczyna spoważniała i przez chwilę patrzyła na niego bez słowa.

– Tak mi przykro – powiedziała wreszcie i spojrzała na stertę swoich walizek. – Przepraszam, zjawiłam się w nieodpowiedniej chwili. Czy mogę zapytać, co się stało?

– Ojciec pojechał do Paryża i miał zawał. Umarł wczoraj…

Gianni z trudem wypowiadał słowa. Przetarł ręką zmęczoną, nieogoloną twarz. Zapanowała niezręczna cisza.

– Naprawdę, bardzo mi przykro – powtórzyła nieznajoma.

– Skąd mogła pani wiedzieć… Ja też nie zdawałem sobie sprawy, że pani przyjedzie, i dlatego nie wysłałem nikogo na lotnisko. Sam wróciłem zaledwie godzinę temu.

Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na taksówkę i wyjął z kieszeni portfel.

– Obawiam się, że niepotrzebnie się pani fatygowała. Jak się pani udało przejechać obok strażnika? – Spojrzał na nią zdziwiony, jakby dopiero teraz o czymś sobie przypomniał.

– Moje nazwisko było na liście gości – powiedziała tak cicho, że Gianni musiał się pochylić, aby usłyszeć jej słowa. – Nie mogę tak po prostu wyjechać. Trzeba się zająć kwiatami. Hrabia na pewno by sobie tego życzył…

Gianni energicznie pokręcił głową.

– Teraz ja jestem hrabią Castelfino i wprowadzam swoje zwyczaje. Nie ma tu miejsca na dawne fanaberie ojca.

W niebieskich oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Gianni miał wrażenie, że się przygarbiła. Głos uwiązł jej w gardle.

– Mówi pan poważnie?

– Jak najbardziej. Interesuje mnie wyłącznie moja winnica, poważne interesy, a nie jakieś kwiatki.

To mówiąc, podszedł do Meg, objął ją ramieniem i zaczął prowadzić w kierunku taksówki.

– Proszę się nie martwić, signorina. Zapłacę za taksówkę, a potem zlecę komuś, żeby zadzwonił na lotnisko i zarezerwował dla pani bilet. Skąd pani przyleciała?

– Z Londynu…

Gdy podeszli do samochodu, Gianni cofnął ramię i wcisnął taksówkarzowi zwitek banknotów. Potem odwrócił się na pięcie i odszedł.

– Przykro mi, że niepotrzebnie się pani fatygowała – rzucił przez ramię.

Chciał jak najszybciej uciec od widoku jej pełnych ust i dużych niebieskich oczu. Teraz powinien się koncentrować wyłącznie na sprawach związanych z winnicą. Nagle usłyszał za sobą podniesiony głos:

– O nie, panie Bellini!

Przystanął zdziwiony. Był przekonany, że dziewczyna powie najwyżej „tak, hrabio”. W jego świecie ludzie robili, co im kazał. Kiedy stał, zastanawiając się, jak to możliwe, że Meg nie zrozumiała jego polecenia, nagle usłyszał hałas. Odwrócił się i ujrzał, jak jego gość rzuca walizkę na ziemię i biegnie w jego stronę. Z niesmakiem pomyślał o swojej służbie, która przez okna przyglądała się scenie. Jeśli dziewczyna zacznie histeryzować, huknie na nią tak, że natychmiast umilknie. Wziął głęboki oddech, ale Meg była szybsza.

– Z całym szacunkiem, ale myślę, że powinnam zostać – powiedziała cicho, lecz stanowczo, stając na wprost Gianniego. – Przynajmniej na jakiś czas. Bardzo pana proszę.

Gianni patrzył na nią zdumiony. Zdziwiło go nie to, co powiedziała, ale sposób, w jaki to zrobiła, jakby miała świadomość, że patrzy na nią kilkanaście par oczu.

– Nie ma pani prawa mówić o szacunku – wycedził przez zęby. – Przyjeżdża pani nieproszona i zakłóca czas żałoby.

– Przepraszam, nie chciałam nikogo urazić. Gdybym wiedziała, co się stało, nie niepokoiłabym pana. Czy możemy o wszystkim zapomnieć i zacząć od nowa?

Natychmiast pożałowała swych słów. Gianni Bellini nie znał słowa „kompromis”. Przeczuwała, że niełatwo będzie z nim rozmawiać, ale teraz miała wrażenie, że jest to wręcz niemożliwe. Mimo to starała się zachować spokój. Potrzebowała tej pracy. Zbyt wiele osób jej ufało, by tak łatwo z niej zrezygnowała. Na chwilę zamknęła oczy, jak nurek, który zaraz zniknie pod wodą.

Gianni milczał.

– Pański ojciec bardzo chciał, żebym u niego pracowała – powiedziała spokojnie. – Miałam najlepsze kwalifikacje spośród wszystkich osób, które zgłosiły się na to stanowisko. Jeśli mnie pan zwolni, kwiaty nie przetrwają. Pański ojciec miał wielkie plany względem Castelfino. Należy uczcić jego pamięć w godny sposób. Martwił się o przyszłość majątku i miał kilka pomysłów, co należy zmienić. Chciał udostępnić publiczności swoją kolekcję kwiatów. Uważał, że to przyciągnie turystów. Jestem pewna, że będzie pan kontynuował dzieło ojca. Każdy byłby dumny z takiego dziedzictwa – zakończyła.

– Skąd pani to wie? Bo ma pani kilka dyplomów? – spytał lodowatym tonem.

– Wiem, bo mój ojciec był taki sam – odparła.

– Kiedy ciężko zachorował, zamiast odpoczywać, zamartwiał się, co się stanie z jego dorobkiem. Pański ojciec był miłym i dobrym człowiekiem. Myślę, że należy w godny sposób uczcić jego pamięć. Pracowałam z nim nad nowym projektem i wiem, jak mu na tym zależało. Nie powinien pan tego przekreślać.

Gianni przez dłuższą chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym nagle jego usta rozchyliły się w uwodzicielskim uśmiechu, który przez tygodnie prześladował ją we snach.

Zrobił krok w jej stronę i powiedział:

– Gratuluję, panno…?

– Imsey. Megan Imsey.

– Gratuluję. Zaniemówiłem, a rzadko mi się to zdarza.

Meg uśmiechnęła się. Mężczyzna jej marzeń stał się realnym człowiekiem, osobą, z którą mogła rozmawiać i pożartować. Zauważyła, że łączą ich przynajmniej dwie rzeczy: przywiązanie do pracy i umiejętność skrywania uczuć.

Musiała zrobić wszystko, by zachować tę posadę. Pochodziła z biednej rodziny i zawsze marzyła, że kiedyś zapewni rodzicom godziwe życie. Czuła, że rozmowa z Giannim będzie trudna. Docierały do niej plotki o jego podbojach i musiała się bardzo starać, by nie ulec jego czarowi.

– Nie musi się pan spieszyć z podjęciem decyzji w sprawie tak mało istotnej jak moja osoba. Teraz na pewno ma pan na głowie mnóstwo innych rzeczy.

Co do tego nie było wątpliwości. Mimo umiejętności skrywania uczuć w oczach Gianniego widać było smutek. Ktoś postronny pewnie by tego nie zauważył, lecz Meg już nieraz przeżyła stratę bliskiej osoby. Pamiętała także strach i ból, gdy jej ojciec balansował między życiem a śmiercią. Chciała podać hrabiemu dłoń, lecz rozmyśliła się w obawie przed jego chłodną reakcją.

– Teraz powinien pan myśleć przede wszystkim o sobie – powiedziała szczerze, lecz jej współczucie nie spotkało się z dobrym przyjęciem.

– Czuję się świetnie.

– Wygląda pan na zmęczonego, jakby pan nie spal całą noc.

– Nie