W kręgu kobiet - Marian Kowalski - ebook

W kręgu kobiet ebook

Marian Kowalski

0,0

Opis

W kręgu kobiet to zbiór opowiadań pokazujących kobiety w różnych czasach, epokach i kulturach. Tak odmienne, a jednak mające podobne pragnienia. Niezwykle interesujący męski głos w kobiecym świecie. Nawiązując do Simone de Beauvoir Marian Kowalski pokazuje:

Nie rodzimy się kobietami – stajemy się nimi.


W dostępnych powieściach Mariana Kowalskiego (m. in. Rozstania, Kukułcze jajeczko, Kapryśne serca) - używając określenia Simone de Beauvoir – „druga płeć” zawsze jest na pierwszym panie. Byłoby rzeczą naturalną, gdyby kierowany do Czytelników zbiór opowiadań nosił któryś z tytułów: W kręgu drugiej płci, Z kobietą w tle. W trakcie wyboru tekstów autorem nie kierowały ideologiczne tendencje, na pewno nie miały wpływu obecne dyskusje wokół genderyzmu. Polonista z wykształcenia z zainteresowaniami historycznymi, trochę obieżyświat, publicysta, uprawiający różne formy wypowiedzi, wprowadza do polskiej literatury przynajmniej kilka postaci płci żeńskiej, które odegrały w odległych dziejach jakąś znaczną rolę, a nie zawsze przez pisarzy zauważone. Są to postaci z XI w.(typ Szekspirowskiej intrygantki, sprawczyni mordów), XIII. (ofiara knowań politycznych), XIV.(odnosząca sukces dworka), XVII (tragiczna postać szlachcianki słynnej z niezwykłej urody). Szkoda, że we współczesnych nam czasach nie znalazł w świecie polityków, biznesmenów odpowiednich bohaterek, a poprzestał na przedstawieniu kilku sylwetek nie rywalizujących z historycznymi, uwikłanych w istotne i mniej istotne dramatyczne wydarzenia.

To pouczająca literatura, często jej charakter kwalifikuje ją do gatunku sensacyjnego.

Marian Kowalski   po wrocławskich studiach polonistycznych pracował w oświacie szkolnej oraz w szkolnictwie  wyższym.  Pływał na statkach  handlowych  jako chief praktyki.  Debiut prozatorski  w 1958  we „Współczesności” opow. „Koty”, książkowy w 1973. Współpracował z czasopismami regionalnymi i centralnymi, publikując m.in. w  „Nowych Sygnałach”. „Nadodrzu” „Pobrzeżu”, „Scenie”, „Teatrze”, „Studencie”, Kurierze Szczecińskim”, „Głosie Szczecińskim”, „Morzu i Ziemi”, ”Spojrzeniach” „Jedności”. Współtworzył  kwartalniki społeczno-kulturalne na Pomorzu Zachodnim, inicjator literackich konkursów marynistycznych, słuchowisk radiowych.  Członek Związku Literatów Polskich, później  Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.  Autor m.in. kilkudziesięciu  magazynów  radiowych, recenzji teatralnych, esejów, słuchowisk radiowych, sztuk teatralnych, powieści, opowiadań, redaktor „Zeszytów Nauczyciela”, „Spojrzeń”, „Morza i Ziemi”, „Między innymi”,  w wydawnictwie „Glob”, „Jedności”, w szczecińskim radiu, „Przewodnika po współczesnej literaturze marynistycznej”, albumu  „60 lat Polskiego Radia Szczecin”, periodyku „Publiczna Radiofonia Regionalna”. Wiele publikacji  w  czasopismach pod kryptonimami, pseudonimami, również  pod pseudonimami ukazywały się jego powieści przygodowe, kryminały, romanse.



Publicysta, autor sztuk scenicznych, słuchowisk radiowych, powieści  społeczno-obyczajowych:  W połowie drogi, W oczekiwaniu, Przed kurtyną, Karczowiska, Dom na klifie; utworów historycznych: Cecylia i Eryk, Sydonia, Segeberg; opowiadań marynistycznych: Galapagos, Wszędzie i donikąd, Sail-ho; twórczości dla młodego czytelnika: Blinda, Junga, Mój przyjaciel delfin, Skarb  Morza Sargassowego, Mój nieprzyjaciel Mateo, Mój największy nieprzyjaciel, Mój przyjaciel Abu, Aneta z klifowego brzegu,. Komiks Zemsta rodu; Czytelniczki   starał się pozyskać  powieściami: Czarne  błyskawice, Skorpiony zabijają nocą,  Strażnicy zmarłych, Morze nie stało się grobem, Wiatraki na błękicie,  Skubanie kanarków, Uwodzicielka.

Obecnie  dostępne tytuły: Segeberg (powieść historyczna w wyd. Albatros 2011), Rozrabiaki z osiedla  (powieść dla młodego czytelnika w wyd. Telbit 2011),  „Niedaleko Kilimandżaro” (romans w wyd. Goneta).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 584

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marian Kowalski

W kręgu kobiet

Opowiadania

© Copyright by

Marian Kowalski & e-bookowo

Projekt okładki: e-bookowo

ISBN 978-83-7859-449-9

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2015

Konwersja do epub

Nie

Sławina

Krut, wybrany podczas wiecu na wodza słowiańskiego plemienia Obodrytów1, niewiele żądał od poddanych. Oni od starzejącego się wodza podobnie. Chyba dlatego mógł z czystym sumieniem mówić,. że ich szanuje, a oni odwzajemniali się podobnymi zapewnieniami. Rozwojem wydarzeń w stolicy rządził przypadek, co wcale nie podrywało autorytetu księcia urodzonego pod szczęśliwą gwiazdą, ani też nie mąciło radości jego poddanych, którzy wciąż nie mogli nacieszyć się wolnością i łupami po wypędzonych chrześcijanach. Mieszkańcy stolicy żyli szczęściem zdobywców. Nawet kiedy szli na bój, nie opuszczało ich uczucie niefrasobliwości. Los był dla nich łaskawy i z każdej potyczki z saskimi wojami, dowodzonymi przez księcia Ordulfa, powracali w chwale zwycięzców, co utwierdzało ich w przekonaniu, że obodrzyccy bogowie są silniejsi od Boga chrześcijan. Sam Krut na tyle krytycznie oceniał swe wodzowskie umiejętności, że bez większego przekonania przypisywał sobie sukcesy na polach walk. Wykorzystywali to kapłani, znów świat ponownie wypełniając się dziwożonami, wiedźmami, jednorożcami, wiłami. Sławinę2, młodą żonę Kruta, martwiła zgoda męża na dzielenie się każdym zwycięstwem z nieziemskimi mieszkańcami pól, lasów, jezior, bagien. Bała się, że w nieodległej przyszłości jej mąż może stracić popularność, albo że któryś ze sprytnych sług świątyni przejmie władzę nad ludem jak to stało się w Arkonie nad Morzem Bałtyckim.

Wezwała do siebie Billuga, pełniącego u boku księcia obowiązki tłumacza, a także preceptora podrostków książęcych.

– Niechętnie chodziłeś na msze święte – przypomniała. – Teraz nie widzę, byś cenił naszych kapłanów. – A gdy ten milczał: – Masz boga, którego nie znam? – Mężczyzna nie odpowiedział i na to pytanie. – Jest silniejszy od chrześcijańskiego i naszych? – A on unikał wzroku księżnej. – Boisz się wyznać prawdę? – Dopiero teraz twierdząco skinął głową. – Zapewniam, że nic ci nie grozi. Ze mną możesz być szczery. – Lecz on spojrzał na nią krótko, a było to spojrzenie zdradzające nieufność. – Pragnę tylko znać twą tajemnicę. Może nie wierzysz w żadnych bogów? – Znów opuścił oczy. – Czy to możliwe? Da się tak żyć? – Pytany nie podnosił oczu. – Naprawdę w nic nie wierzysz?

Zdobył się na odwagę:

– W nic.

– W istnienie Świata Niebieskiego?

– Gdzie on jest?

– Dokąd twoja dusza uda się po śmierci?

– Nie wiem.

Zmrużyła kocie oczy, przyglądała się mu z wielką ciekawością. W swym otoczeniu od czasu do czasu widywała chrześcijan, muzułmanów, wyznawców Mojżesza albo pogan oddających cześć różnym bóstwom, niekoniecznie tym samym, w których pokładali nadzieje Obodryci. Choć każdy z tych ludzi modlił się do innego boga, co mogło dowodzić błędnego wyboru, to jednak wszyscy oni uznawali istnienie siły nadprzyrodzonej, rządzącej ludzkim losem. Tymczasem Billug miał odwagę wyznać, że w nic nie wierzy, bo nie ma innego świata poza tym, jaki widzi, dotyka, słyszy.

– Nie istnieją nadziemscy sprawcy naszych czynów, człowiek, jeżeli jest od czegoś zależny, to jedynie od woli drugiego człowieka – mówił z wolna i namysłem, wciąż nie mając odwagi patrzeć jej prosto w oczy.

– Mniemasz, że wszystkich bogów człowiek wymyślił? – spytała.

– Są oni potrzebni władcom, przy ich wsparciu łatwiej się rządzi.

Sławina intensywnie myślała, by po chwili spytać:

– A który jest władcy bardziej użyteczny: chrześcijański czy pogański?

– Chrześcijański.

– Dlaczego?

Pytany chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. Wykład z teologii wydał się mu nie na miejscu i nieuczciwy, bo musiałby używać argumentów poznanych dzięki księżom w Lüneburgu, skąd pochodził.

– Bogowie pogan są samotni, a więc słabsi, podczas gdy Bóg chrześcijan jest w trzech osobach i jeszcze otoczony świętymi, archaniołami, aniołami; pogańscy mieszkają w lasach, rzekach, kryją się w dziuplach drzew, gdy chrześcijańskiego tron zajmuje miejsce między gwiazdami. Jak określa się pogańskie bóstwa? Nie mają żadnych. Za to chrześcijańskim ich nie brakuje. I boskiemu majestatowi wciąż będzie przybywać, przybywać, aż maluczcy pojmą, że jest wielki, nieśmiertelny, wszechmocny, sprawiedliwy, litościwy.

Jakimi epitetami określa się pogańskie bóstwa? Żadnymi. A dla majestatu boskiego ich mnogość nie ma ich końca.

Sławina słuchała go cierpliwie.

– Potrafisz przemawiać do wyobraźni – przyznała.

– Bóg chrześcijański ma kapłanów wykształconych w szkołach, kapłani bogów pogańskich nie umieją czytać, pisać.

Dłonie Sławiny zaczęły drżeć nerwowo, dała znak, by zamilkł. Billug zamierzał ją pożegnać, gdy zatrzymały go jej słowa:

– Zaczekaj. Twierdzisz, że nie ma żadnych bogów. – Nie zaprzeczył. – Że są stworzeni przez ludzi mądrych, by swym autorytetem wspierać władcę. – Zgodził się. – A zatem możemy powołać do życia takich bogów, jacy są nam potrzebni. – Raz jeszcze przyznał jej rację. – Bogów silniejszych od tych, jacy dotąd byli znani ludowi. – Przytaknął jej skinieniem głowy. Twarz Sławiny opromienił uśmiech, kocie oczy zaiskrzyły. – Wymyślisz takiego boga! – rozkazała.

Życzenie to wprawiło go w zakłopotanie. Nie czuł w sobie tyle siły, aby nie wierząc w żadnego, stworzyć boga przewyższającego mocą wszystkich innych istniejących od stuleci. Konsternacji towarzyszył podziw dla Sławiny za błyskotliwość myśli, za szybkie podejmowanie decyzji. Była władczynią niezadowalającą się samym rządzeniem, ona chciała mieć pewność, że zyskuje przewagę nad innymi, osiąga coś więcej niż tamci. Intuicyjnie czuła, że potęga władzy tkwi nie tylko w mieczu. Podejrzewała Billuga o posiadanie klucza do tej zagadki. Kiedy teraz jej przypomniał o swej niewierze w jakiegokolwiek boga – gestem ręki przerwała mu, wyjaśniając, że gdy mówi o bogu, to wcale nie ma na myśli tego ze świątyni.

– Nie rozumiem cię – wyznał.

Patrzyła nań nieco rozczarowana.

– Może dziś nie wiesz, jeszcze nie pojmujesz, do czego zmierzam, ale jutro, pojutrze odgadniesz.

Zatem przez kilka dni Billug wytężał umysł, by odkryć dla Sławiny boga, który nie musiał być bogiem, jeśli tylko potrafiłby być potężniejszy od dotychczas znanych bóstw. Daremnie. Jego myśli wciąż krążyły wokół tego, co wyczytał, o czym słyszał od swych nauczycieli, natomiast nie potrafił stworzyć niczego nowego. Dręczyło go uczucie niemocy. Złorzeczył na swą bezsilność, doświadczaną już wcześniej, ale nie z taką przygnębiającą mocą jak teraz. Niechętnie rozmawiał z kimkolwiek, uciekał na podgrodzie między garncarzy, szewców, kamieniarzy, tkaczy, bednarzy i przyglądał się ich pracy. Zdumiewało go, że w czasach tak niespokojnych, gdy życie człowieka jest w rękach ślepego losu, powstają wozy, skopki, miarowo poruszają się drewniane czółna w krosnach. Wydarzenia polityczne księstwa nie odrywały rzemieślników od ich warsztatów; kiedy trzeba było – stawali na rozkaz Kruta na wałach okalających miasta, szli do walki, a potem – zapominając o wrogach swoich bogów i księcia – szybko wracali do nożyc, ośnika, koła garncarskiego, klinów drących kłody na darnice. Bo w końcu dla nich nie bóg, nie książę byli najważniejsi, lecz właśnie to potężne c o ś, istniejące niezależnie od pozaziemskich mocy w nich samych, c o ś, co kazało im pracować, myśleć o przyszłości bez rozkazów władcy. Billug opuszczał gród i chodził po polach, zaszywał się w lesie. Ale ta samotność też niewiele mu pomagała i wciąż pozostawał z uczuciem beznadziejnej wątpliwości.

Coraz więcej faktów przemawiało za tym, że Bóg chrześcijan nie jest skory na ziemi nad Łabą okazywać swą potęgę. Stwierdzenie to najbardziej cieszyło Sławinę, powtarzała je przy każdej okazji, podczas rozmów o wyznawcach w Ukrzyżowanego, przypominała też o tym, gdy mąż jej wracał do stolicy jako zwycięzca z kolejnej potyczki z Sasami. Także i wówczas, gdy na ulicy pojawił się osobliwy wóz z klatką, a w niej zamknięty biskup Jan obwożony po krainie, by lud mógł bezkarnie lżyć niedawnego głosiciela wiary chrześcijańskiej.

Kazano mu umierać powoli; opadał już z sił, a jednak wciąż było w nim tyle mocy, by nie wyprzeć się Boga. Przywieziono go z Radgoszczy – w łachmanach, z ciałem zbitym rózgami. Gawiedź trzeba było zapewniać, że to biskup. Zażądano od niego wyrzeczenia się wiary. Chluśnięto wodą, by oprzytomniał. Ocucony, modlił się żarliwie. Obcięto mu prawą rękę, którą czynił znak krzyża. Nie przestawał się modlić. Obcięto lewą. Zemdlał. Wylano nań skopek wody. Z przywróconą przytomnością rozpoczął modły. Raz jeszcze nakłaniano go, by wyrzekł się swego Boga. Jego sprzeciw był już tak cichy, że tylko Bóg i kapłani z kąciny Swarożyca go słyszeli. Wówczas to biskupa pozbawiono prawej nogi, potem lewej, na koniec odcięto głowę. Ciało rzucono w błoto z gnijącymi liśćmi i białymi kuleczkami śniegulinki, zostawiając psom i kotom na pożarcie, a głowę osadzono na włóczni przyniesionej ze świątyni i hałaśliwa procesja przeszła głównymi ulicami. Zimny wiatr targał siwe włosy, po raz ostatni ożywiając cząstkę męczennika. Zaniesiono ją do kąciny w ofierze bożkowi Słowian.

Sławinie brakowało słów, by wyrazić podziw dla postawy biskupa. biskupa. Niech kto pokaże jej kapłana wśród swoich, który dla wiary zgodziłby się na taką śmierć! Wiedziała, że nikt podobnego sługi bożego nie wskaże. To fanatyczne przywiązanie chrześcijan do Boga, Chrystusa, było zastanawiające, drażniło, budziło niepokój. Może dla ich Boga warto umierać? Wszystko to jednak trwało krótko, zwyciężyło pragnienie życia i władzy nad tymi, którzy odrzucali chrześcijaństwo.

Księżna Sławina coraz bardziej imponowała Billugowi; nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to nie Gotszalk, nie Blus czy Krut, ale ona odegra w historii połabskiego księstwa poważną rolę. Była do niej stworzona, wszystkie jej wypowiedzi oraz działania na to wskazywały. Odważnie wkraczała w nieśmiertelność. Billugowi podobała się wizja wchodzenia w pamięć pokoleń; była inna od nieśmiertelnej chwały wojowników umierających na bitewnych polach, odmienna od sławy chrześcijańskich męczenników. Sławina wnosiła w historię plemienia element mądrej dalekowzroczności opartej na trzeźwych zasadach, nadzieję na nowy ład w księstwie. Ubolewała, że stolica nie przyciąga sławnych mędrców, Billug pocieszał, że kiedyś nadejdzie dla dworu w Mechlinie taki czas. Była niecierpliwa, już chciała widzieć wokół siebie uczonych doradców, mędrców przewidujących przyszłość.

Z przylotem krogulców i pierwszym śniegiem z kupcami znad Morza Śródziemnego przybył Włoch Utrino – szczupły, wysoki, o twarzy pociągłej, smagłej. Mówił o rzeczach, o których dotąd nikt tu nie słyszał – o duchowej i materialnej potrzebie wznoszenia budowli z nowych materiałów, o poprawie życia ludzi uprzywilejowanych ważnymi stanowiskami. Wygląd włoskich miast przedstawiał z takim zapałem, że Sławina gotowa była natychmiast powierzyć mu przebudowę Mechlina. Spodobał się jej przybysz, gościła go z wyszukaną grzecznością, troszczyła się, by nie marzł w zimnym kraju, ofiarowała futro, ciepłe buty. Długie wieczory przestały nużyć monotonią; Włoch umiał opowiadać pięknie i nadzwyczaj barwnie i raz po raz stawiał Billuga jako tłumacza przed trudnymi zadaniami. Miał cudowny głos, którym chętnie się popisywał. Sławina mrużyła kocie oczy, zamierając w bezruchu, i słuchała go z nabożnym zachwytem. Wydawało się, że Utrino zapoczątkuje na książęcym dworze zmiany, jakich tak bardzo pragnęła. Stało się inaczej. Kiedy ciepłe wiatry poruszyły na rzekach pierwsze kry i nadleciały z południa skowronki, doradcy Kruta oskarżyli cudzoziemca o szpiegostwo. Zarzucili mu, że przybył z gór Harzu, z Harzerbergu. Nie przeczył. Twierdził, że przyglądał się sposobom budowania warownego grodu. Spytano, po co był na dworze króla niemieckiego Henryka IV. Odparł, że zaprosił go opiekun młodocianego króla, arcybiskup Adalbert, który chciał, by jego wychowanek z ust Włocha jak najwięcej dowiedział się o południowym kraju. Nie uwierzono mu. Dawno w grodzie nie wykonano żadnego wyroku. Doradcy Kruta żądali kary śmierci. Nie pomogły zapewnienia podejrzanego, że przybył w szlachetnych zamiarach, na nic się zdały błagania Sławiny – Krut pragnął w tym przypadku mieć swoje zdanie, bo nic przez to nie tracił, a sporo mógł zyskać. Dzień był słoneczny, śpiewał dzwoniec, nad wałami przelatywała barwna zięba, na dachach domostw ćwierkały wróble, a z pól niósł się pierwszy zapach wolnej od zmarzliny ziemi, wilgotnej, jeszcze nienagrzanej. Raz po raz rozlegało się krakanie gawrona. Utrino patrząc w niebo mrużył oczy; wciąż nie mógł uwierzyć, że jest to jego ostatni dzień życia. Kiedy tłum oczekujący na widowisko zaczął niecierpliwie szemrać, rozejrzał się – szukał księżnej, swojej ostatniej nadziei. Nie znalazł, natrafił na obojętne spojrzenie szklistych oczu Kruta. Dla starego żołnierza śmierć tego przybysza była tylko spełnieniem obowiązku wobec ludu i księstwa. Włoch nie padł przed księciem na kolana, nie błagał o litość, gwałtownie szarpnął głową, jakby bał się chwili słabości i ruszył w stronę kata.

Tłum zamarł w oczekiwaniu. Powietrze przeszył świst topora i odrąbana głowa potoczyła się po majdanie.

Mechlin nie chciał nowinek, bronił się przed nimi mieczami wojów i katowskim toporem. Żadne prawo czy rozporządzenie księcia nie ustalało, co jest dobre, a co złe, mieszkańcy stolicy i grodów dowiadywali się o tym na krótko przed bitwą lub wyrokiem. Większość wydarzeń wskazywała, że to nie książę, a raczej oni sami dokonują wyboru, dzięki czemu wierzyli, że także sami tworzą swą historię.

Śmierć Włocha odsunęła Sławinę od księcia.

Krut stał na straży tradycji, Sławina pragnęła nowoczesności. Małżonkowie nie kłócili się, księżna żałowała tylko, że władza tak bardzo zmieniła męża. Krut czuł się wojownikiem, wodzem, pogromcą saskich wojsk Ordulfa, obojętniejącym na rady żony, których kiedyś tak chętnie słuchał. Sławina marzyła o nowym państwie, Krut do znudzenia kazał się cieszyć z uwolnienia od ciężarów narzucanych przez Sasów. Ponieważ żaden uczony nie przybywał na dwór, księżna fukała na Billuga, że nie przejawia większej aktywności. Ciągle na niego liczyła, nadal wiele sobie obiecywała po jego wykształceniu.

W ogrodach pachniało już majerankiem

– Jak na Pomorzu.

Zamyśliła się. Billug nie po raz pierwszy stwierdził, że wspomnienie stron rodzinnych wywołuje w księżnej nostalgię. Tyle lat upłynęło od dnia, gdy opuściła dom, by związać się z Krutem, a nie potrafiła zapomnieć, skąd przybyła. Odkrycie tego zbliżało go do niej, bo odnajdował w niej zdolność przeżywania tego, czego i on doświadczał.

– Chcesz jechać na Pomorze, pani? – spytał.

– Gdy tylko czas pozwoli.

– Chętnie bym ci towarzyszył.

– Dobrze, poznasz moje rodzinne strony.

Billug był jej wdzięczny.

*

Nad jeziorem stanął rześki sierpniowy świt, z lasu dochodziło kukanie. Krut stał w wejściu do namiotu, patrzył na gród, na jezioro, i liczył – ile jeszcze lat życia ptak mu wykuka? Kiedy doszedł do trzydziestu ośmiu – z niedowierzaniem pokręcił głową. To już przesada, nawet chełpiący się najlepszym zdrowiem takiego wieku nie może dożyć. Ale przyjemnie słyszeć piękną wróżbę. Dobrych dożył czasów i nie miałby nic przeciwko przeznaczeniu, gdyby przedłużyło je o kilkadziesiąt lat.

Zadudniły deski na moście, pędził goniec z grodu. Krut oparł się o kołek namiotu i cierpliwie czekał, aż koń zaryje tylnymi kopytami w ziemię obozowiska, jeździec zeskoczy, podbiegnie do wodza.

– Wszystko gotowe! – krzyknął goniec.

Krut dał znak. Uderzono w bębny, zapiszczały fujarki. Dosiadano koni. Nad głowami jeźdźców załopotała chorągiew. Zwycięzcy powoli wjechali na most. Na spotkanie z nimi z bramy wyszli mieszkańcy grodu. Książę z zadowoleniem przyjmował dowody wdzięczności, cierpliwie odbierał liczne dary. Lubił takie dni. Zewsząd nic mu nie zagrażało, do woli mógł sycić się chwałą tryumfującego wodza. Wśród wiwatów orszak przesunął się główną ulicą i stanął przed dawną świątynią Pogody, bogini pięknego czasu. Dwunastu mężczyzn jak dwunastu apostołów czekało z ciężkimi krzyżami na plecach. Głośniej zapiszczały fujarki i wśród śmiechu gawiedzi wyznawcy Wiekuistego powlekli się w stronę mostu. Książę odprowadzał ich oczyma pełnymi zamyślenia. Od pewnego czasu z coraz większą obojętnością patrzył na znęcanie się nad pokonanymi mężczyznami, z odrazą słuchał jęku gwałconych kobiet, krzyku dzieci. Obrazy wielu bitew, zdobytych grodów, wszystkie tak podobne do siebie, nakładały się. Co z nich pozostanie w pamięci potomnych? Krut pogromca chrześcijan? Krut twórca państwa nad Łabą? Wciąż nie był pewien, czy już zasłużył sobie na taką opinię. Lud czcił go, bo książę przywracał wiarę ojców, przepędzał z kraju szarańczę w habitach i sutannach, jaka opadła krainę nad Łabą. Ale w mowach dziękczynnych więcej było miejsca dla bożków niż dla niego, uwolnieni od ciężarów narzucanych przez krzewicieli Chrystusa bardziej zachłystywali się wolnością niż mądrością wyzwoliciela. Powoli zaczynało to irytować księcia, zwłaszcza, gdy wysuwali się przed niego kapłani. Wszystko wiedzieli o Białobogu i Czarnobogu, o Swarożycu, synu Swaroga, o Światowicie, Trygławie, Jarowicie, Żywi. Nie było mądrzejszych od nich. Musiał stać i słuchać pokornie, bo to przecież w obronie tych bóstw toczyła się wojna, tylko one były ważne.

Sławina coraz częściej pokpiwała z męża, z jego posłuszeństwa wobec kapłanów.

Krut popatrzył w stronę dawnej świątyni Pogody. Kapłani, którzy weszli z nim do zdobytego grodu, przygotowywali kącinę dla przyniesionego Swarożyca. Książę nie miał nic przeciwko Swarożycowi, czcił go jako boga wojny, był mu wdzięczny za sprzyjanie podczas bitew i rozstrzyganie ich na jego korzyść, lecz dziś poczuł nieodparte pragnienie sprzeciwienia się woli kapłanów. Poczuł, że nie chce, by mieszkańcom grodu odebrano Pogodę, a na jej miejsce wprowadzono Swarożyca. Jeżeli kapłani nie posłuchają go – przegra, jeżeli zaś zgodzą się z nim – wygra bitwa, jakiej dotąd nie stoczył.

– Stójcie! – krzyknął do kapłanów, a gdy ci zatrzymali się, przemówił do nich spokojnie: – Mieszkańcom tego grodu oddaliśmy to, do czego mieli prawo – wolność. Czy bóstwu tego grodu nie należy się miejsce do tej pory zajmowane? – Dostrzegł w zachowaniu kapłanów wahanie, postanowił im nie dać czasu na dłuższy namysł. Zwrócił się do gawiedzi: – Oddajcie należną cześć swojej bogini Pogodzie! – Tłumowi spodobało się to, więc w odpowiedzi podniósł się krzyk radości. Kapłani Swarożyca i ci, co nieśli jego posąg, rozstąpili się, a na pierwszym planie został książę wznoszący ręce do nieba. – Pogodo, słyszysz przywołujące cię głosy? Wracaj, lud tego pragnie!

Billug nie poznawał Kruta. Stary książę, zwykle nieruchawy, czekający, aż ktoś za niego podejmie decyzję, teraz przemawiał z ożywieniem, wydawał rozkazy, ucieleśniał wolę ludu. Był prawdziwym władcą w pełni przywileju najwyższego urzędu. Co spowodowało w nim tę przemianę? Czy aby nie przekora właściwa późnemu wiekowi? A może dlatego, że nie było przy nim Sławiny, a więc nikogo, kto by sprawdzał, pouczał, doradzał? Poczuł się wolny. Odnalazł w sobie siły, o jakie chyba nikt go nie podejrzewał. Zawsze słuchano go, ale tak, jak słucha się rozkapryszonego starca, szaleńca albo wodza w bitwie. Uległość kapłanów zaskoczyła go, bo zawahał się, ale tylko na chwilę, gdy zwrócił się wprost do bogini, znów odzyskał pewność siebie.

Krut w nowej roli podobał się Billugowi. Nie z powodu przywróconej do łask bogini; książę ujął go za serce stanowczością, z jaką nie kojarzono jego imienia. W tych latach zamętu ta cecha nie była bez znaczenia. Tylko ktoś silny i zdecydowany mógł przewodzić ludowi.

Mieszkańcy grodu wiwatowali na cześć Kruta. Cieszyli się tym, co otrzymywali – wolnością i prawem do czczenia Pogody. Nikt nie myślał o tym, czego wódz od nich oczekuje, ile podatku od radła każe przynieść w pieniądzach, zbożu, motkach lnu, miodzie, wosku, bydle, soli. W karczmie do rana pito za zdrowie księcia, drużynę orężników i wszystkich, którzy uwolnili gród od Bardów.

W nocy zmarł drużynnik Kruta, krewniak z rodu Rochel, zwany Aninem. Z przepicia i obżarstwa. Śmierć jego bardzo zmartwiła księcia. Zakazał mówić, jakie były prawdziwe przyczyny zgonu, i polecił przygotować kilka pięknych wspomnień o zmarłym, by pieśniarze mieli o czym układać strofy. Nie było to zadanie łatwe. Lata życia Anina odkładały się jak na drzewie sęki; nie sposób o nich gładko opowiadać. Krew przelewał… O wolność walczył… Lecz odszedł nie na polu chwały. Billug, układając Krutowi pożegnalną mowę, musiał więc to i owo dodać. Kiedy przed daleką podróżą krewni i znajomi żegnali Anina winem i wspominkami, on sam, gdyby mógł je słyszeć, nie domyśliłby się, że to o nim mówią. Wyuczeni swych ról wojownicy opowiadali o bohaterskich czynach, o niezwykłej odwadze, poświęceniu, W końcu była w tym jakaś prawda, skoro należał do zwycięzców słynących z męstwa. Zapewne fakty – myślał Billug – są rdzeniem dziejów ludzkich, ale ich krwią są słowa, słowa, słowa. One i tylko one otwierają drogę do sławy.

Podczas tej uroczystości Billug poczuł się skrzywdzony przez los. Dość miał ciągłego przebywania w cieniu innych. Mądrością przewyższał wielu, a jaką miał z tego korzyść? Wlókł się za innymi w ogonie, z pokorą słuchał poleceń, z wdzięcznością przyjmował kruszyny z pańskiego stołu. Śmierć Anina otworzyła nowy rozdział w życiu Billuga, z każdym kolejnym żałobnym słowem coraz bardziej przeświadczonego o tym, że oto wśród manowców odnalazł właściwą drogę. Był to w jego przekonaniu trakt dość odległy od tego, którym dotąd chodził. Postanowił nim pójść. Czym ma się wyróżnić wśród innych? Wiernością? Takich są całe drużyny i co mają?

W stolicy coraz głośniej komentowano uroczystości pogrzebowe w Płoni. Sławina (słuchając, mrużyła kocie oczy) z przykrością dowiadywała się, że Billug zadrwił sobie ze zmarłego, zbezcześcił pamięć wojownika. „Czy godzi się przy zmarłym twierdzić, że tym bardziej zasłużył sobie na uznanie potomnych, bo do końca pozostał wierny sobie?” – pytała księżna.

Co to znaczy w i e r n y sobie?

Kilka dni później nakłoniono ją do głębszego zastanowienia się nad sensem tych słów jak i nad tym, jak długo będzie tolerować w otoczeniu kogoś, kto podsunął Krutowi wypowiedź wywołującą złośliwe komentarze. Oskarżenia różnych donosicieli stawiały Billuga w nowym świetle. Był kimś, o kim w stolicy mówiono. Billug niecierpliwie wyglądał dnia, gdy zostanie wezwany na dwór. Tymczasem Sławina milczała. W napięciu wyczekiwania jego życie stało się koszmarem, dręczące sny przeplatały się z irytującą rzeczywistością. Aż wreszcie się doczekał.

– W całym księstwie nie ma drugiego człowieka, o którym mówiono by tyle złego – stwierdziła księżna z zadumą, a Billug opuścił wzrok. – Co się za tym kryje? – Billug westchnął i milczał. – Nie domyślasz się, dlaczego nagle masz tylu wrogów? – Zapytany lekko wzruszył ramionami. – Kto chce cię zniszczyć? – dociekała.

Billug nie wytrzymał.

– Mnie? To nie we mnie ten ktoś godzi, ale w dwór, w księcia! Caeca invidia est, nienawiść jest ślepa.

Spojrzała nań pytająco, a on mówił jak natchniony, mówił i mówił. Księżna słuchała go z rosnącym zakłopotaniem. Z mowy Billuga wiało rzadko spotykaną siłą, padały słowa, które w innych ustach brzmiałyby niedorzecznie, podczas gdy w jego dźwięczały naturalnie, wyrażały pragnienie do kierowania się jasnymi zasadami w postępowaniu. Kiedy przemawiał, dłonią dotykał piersi, gdzie biło serce. Przekonywał, że nie swoje, lecz dworu książęcego dobro ma na względzie. Sławina patrzyła na niego zmrużonymi oczyma. Podziwiała go. Jak sprytnie żonglował słowami! Znał dwór, słabość księcia, marzenia księżnej, mógłby ich ośmieszyć przed ludem, ale on tego nie chce, pragnie służyć władcy. Patos słów drażnił Sławinę, lecz nie potrafiła im się przeciwstawić. Dała się wciągnąć w grę, której końca nie umiała przewidzieć. „To musi być wielki łobuz, wariat albo fanatyk – rozważała. – I tacy mogą być przydatni”.

– Nie wierzysz w żadnego boga – przypomniała mu. – Dlaczego więc wsparłeś księcia w przywróceniu kultu Pogody?

Ze spokojem odpowiedział:

– A umiemy się obejść bez boga? Książę dał mieszkańcom grodu upominek w postaci przywróconej im bogini. Widocznie krył się za tym jakiś plan, więc poparłem go.

– Miałeś wymyślić coś potężniejszego od dotychczasowych bóstw – sarkała.

Zapewnił, że stara się, lecz nie ma w nim jeszcze tej mądrości, jaka do tego jest niezbędna.

Nie wierzyła mu.

– Nie myślisz za wiele o sobie?

Jego twarz pokrył smutek.

– Nie ufasz mi?

Roześmiała się.

– Kiedy słucham, z jakim przekonaniem mówisz, żałuję, że tak źle wykorzystujesz swój talent.

– Masz mi za złe, że pomagam księciu w krzewieniu pogaństwa? – udał zdumienie.

Nie odpowiedziała na to pytanie, milcząc, oddaliła się.

*

Przybyli Grecy z materiałami bławatnymi, liczyli sprzedawane im skórki wiewiórcze i nie mogli się doliczyć, bo Krut nie dawał im spokoju, zamęczał pytaniami o bogów znad Morza Egejskiego.

– Słyszałeś – zwrócił się potem do Billuga – ile oni wiedzą o swych bogach? A co my o swoich możemy powiedzieć?

Kupcy ze Wschodu przywieźli pachnące przyprawy. Zachwycała się nimi Sławina, Krut podziwiał przybyszy za wytrwałość długiej i niebezpiecznej podróży.

Do stolicy dotarli kupcy z Rusi. Pokazali futra kunie, sobolowe, gronostaje, czarno-bure lisy.

Pękły lody na rzekach i jeziorach, zakwitła śnieżyczka przebiśnieg, sroki i gawrony zaczęły budować gniazda, hałaśliwie przedrzeźniały się szpaki. Billug zmizerniał, ledwo trzymał się na nogach. Idąc na dwór, musiał przystawać po drodze, opierać się o ściany domów. Tak wychudł, że kobiety mogłyby go nosić na rękach jak dziecko.

Zakwitła już śnieżyca wiosenna, rozśpiewał się kos, gdy zasłabł w domu. Niewolnica mamrotała nad nim zaklęcia, podawała wywar z ziół. Na nic się to zdało. Pobiegła do Sławiny ze złą wiadomością. Księżna poleciła sprowadzić do niego babę pochodzącą z Ratarów; sobie tylko wiadomymi sposobami przynoszącą ulgę cierpiącym, przyjmującą na świat dzieci, uzdrawiającą śmiertelnie chorych. Popatrzyła na Billuga wodnistymi oczyma, zajrzała pod wywiniętą powiekę oka, przesunęła wierzchem dłoni po jego piersiach, a potem kazała zaprzęgać do wozu. Położono chorego na słomie, okryto kożuchem. Nikt nie wiedział, dokąd go zabiera; dziko wrzasnęła na konie i popędziła w stronę bramy, a potem drogą na północ, nad morze.

U schyłku lata wrócili do Mechlina. Gród otrząsał się z zarazy, jaka dotknęła wielu. Billug teraz dopiero docenił mądrość zielarki, która po rozpoznaniu słabości wywiozła go daleko od miasta. Z trudem poznawał stolicę, wiele domów stało pustych, po ulicach snuli się osowiali mieszkańcy, przerzedziło się otoczenie Kruta i Sławiny, nie docierali kupcy. Książę miał szczęście, że Sasi nie mogli wykorzystać niepomyślnej sytuacji sąsiada. W czasie gdy plemiona nad Łabą pustoszyła zaraza, zajęci byli wielką polityką. Król niemiecki Henryk IV organizował wyprawę na Polskę. Sasi, związani z Polską tajnymi umowami, wysłali swych posłów na dwór w Goślarze z prośbą, by ich zwolniono z obowiązku udziału w tej wojnie. Kiedy poselstwo nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, podnieśli przeciw Szwabom bunt. Tym razem Sławina nie mogła mieć do męża pretensji, że nie ruszył na Sasów, zaraza nie oszczędziła także wojowników, mówiła więc, że byle choroba osłabia jego państwo.

Billug nie rozumiał intryg Sławiny.

– Nigdy nie miałeś za wiele czasu dla spraw, które ci powierzyłam – mruknęła i zmrużyła kocie oczy. – Nadejdzie pora, gdy cię rozliczę.

Pewnego dnia Krut rzekł do Billuga:

– Pogoda czeka na swój święty las.

W tym samym dniu Sławina powiedziała:

– Potrzeba nam więcej pól pod uprawę, więc każę sprowadzić karczowników, niech wycinają las.

Nazajutrz Krut postanowił:

– Wszystkie lasy wokół Mechlina będą święte, nie wolno w nich ściąć gałązki, czuwać nad nimi będą kapłani.

Sławina zaś snuła plany:

– Będzie więcej uprawnych pól, będzie więcej zboża, ożywi się handel z sąsiadami.

Krut zastanawiał się, gdzie mógłby bóstwom ofiarować nowe gaje, a Sławina – skąd wziąć ziemię pod uprawy. On pragnął budować więcej chramów, a ona miasto. Książę myślał, jak odgrodzić krainę swą od świata, a ona, jak się do niego przybliżyć. Billug był więc w nie lada kłopocie. Wodę z ogniem łatwiej przyszłoby połączyć, niż wolę księżnej i księcia. Gdyby nie miał domu, a w nim swej ukochanej jasnowłosej żony, to uciekłby z grodu, zajął się czymkolwiek. Nie mógł tak postąpić, więc musiał kłamać, oszukiwać, raz stać po jednej stronie, kiedy indziej po drugiej. Najbardziej czuł się jednak zagrożony nie ze strony księcia czy księżnej, ale dworzan. Śledzono go, podsłuchiwano. Nikt nie powiedział mu tego wprost, lecz on sam się domyślał, że chętnie by się go pozbyto. Za dobrze mu się powodziło, w zbyt wielkich był łaskach Sławiny i Kruta, by innych nie kłuł w oczy swymi przywilejami. W samą porę zrozumiał, że dla własnego bezpieczeństwa nie powinien zbytnio wysuwać się na pierwszy plan; starał się więc stać w cieniu innych, szczególnie tych, którzy chętnie cudze pomysły przyjmowali jako swoje. Cierpiała na tym jego ambicja, dlatego gdy wracał do domu, w długich monologach wygłaszanych przed jasnowłosą przedstawiał siebie takim, jakim był, a nieraz trochę ważniejszym. Wydawało się mu, że słuchała go wówczas z większą uwagą niż zwykle, patrzyła z podziwem, potrząsała główką jakby trudno było jej uwierzyć, że przebywa u boku tak niepospolitego mężczyzny.

Zachwyty Kruta powiększonym świętym lasem, poświęcanie mu coraz więcej uwagi nawet niektórych kapłanów wprawiało w zakłopotanie, bo nie mieli do drzew tyle serca, ile on okazywał. Bali się też szemrania ludu, pamiętali, jak łatwo zmienił się w bunt przeciwko kapłanom chrystusowym. Książę nie ustawał w wymyślaniu nowych świąt w zależności od pór roku, w ustanawianiu w lesie miejsc szczególnych modłów, w tworzeniu kultu bóstw mieszkających w dębach, bukach, klonach, jesionach, sosnach, wierzbach. Sprawy te tak mocno go wciągały, że całkiem przestał śledzić polityczne wydarzenia w Europie. Nie znał przyczyn konfliktu Henryka IV z papieżem i nie starał się go poznać. Obojętnie przyjął wiadomość z synodu w Wormacji o zdjęciu papieża z urzędu, a potem o pielgrzymce Henryka IV do Canossy. Z podobnym brakiem jego zainteresowania spotkała się wiadomość o wyborze w Brixen antypapieża Wilberta, przybierającego imię Klemensa III. Kiedy Henryk IV koronował się w Rzymie na cesarza, a Sasi na króla wybrali Hermana – Krut słuchał o tym jak o wydarzeniach niemających najmniejszego wpływu na sytuację w jego księstwie.

Sławina zżymała się na męża, miała pretensję do Billuga.

– Czy nie widzisz – krzyczała – co on robi z tym krajem? Pragnie go cofnąć o kilka dziesięcioleci. Dlaczego nie protestujesz, nie naprowadzisz na właściwą drogę?!

Jak wiele zadawanych Billugowi pytań, i to pozostało bez odpowiedzi. Sam nie mógł się nadziwić obojętności obodryckich książąt. Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć nieporadności władcy w rządzeniu. Postawił na bogów i to wszystko, co potrafił. Zdał się na nich. Wierzył w nich i innym nakazywał wierzyć. Na szczęście poddani nie czekali na pozwolenie wyjścia w pole, rybacy bez zgody księcia wypływali w morze, bartnicy sami najlepiej wiedzieli, kiedy pójść podbierać miód, a kto warzył piwo , kwasił w dzieży ciasto, robił klepki na beczki, ługował rogi, czochrał wełnę – umiał pilnować swego.

Sławina potajemnie sprowadzała coraz więcej karczowników i kazała im trzebić stary drzewostan. W niektórych okolicach dym palonych gałęzi i krzewów był tak wielki, że wywoływał niepokój wśród załóg strażnic, przygranicznych czatowni. Również w tajemnicy przed mężem ściągnęła z Genui Piotra, niby kupca, a naprawdę architekta przemyśliwującego budowę w księstwie nowej stolicy. Gość zamieszkał u Billuga. Polubili się od pierwszego wejrzenia. Może dlatego, że byli w tym samym wieku i w podobnym stopniu doskwierała im samotność. Genueńczyk przypominał swego poprzednika, Włocha Utrina, któremu Krut kazał ściąć głowę. Nie miał tylko tak pięknego głosu jak tamten. Billug nie ukrywał przed przybyszem wielkości ryzyka, jakie ten ponosił, pozostając w Mechlinie. Piotr przejął się losem Utrina, ale nie wpadł w popłoch, wierzył, że jemu się poszczęści.

– Nie rozumiem – wyznawał Billug. – Opuściłeś kraj, gdzie mogłeś żyć wśród niezwykłych dzieł stworzonych przez genialnych mistrzów, a wybrałeś krainę dziką, gdzie los twój jest bardzo niepewny, zależny od kaprysu władcy.

Tamten uśmiechnął się smutno.

– W Ligurii nie powołam do życia nowego miasta, a tutaj owszem, mam tę szansę.

– Co ci z tego przyjdzie?

– Zawsze marzyłem o stworzeniu czegoś wielkiego. Śniłem o tym. Noszę w swojej głowie każdą nową ulicę, zaułek. Widzę domy, które trzeba postawić. Wielkie, wspaniałe. To będzie piękne miasto, najpiękniejsze w krainie – zapewniał z zapałem.

– Tu twoich ambicji mogą nie docenić.

– Ale przynajmniej dano mi nadzieję.

– Są na świecie bezpieczniejsze miejsca do realizacji podobnych marzeń.

– Kto rzeźbi w drewnie, ten nie ucieka na pustynię, kto chce wykuwać piękno w marmurze, ten nie chroni się w lesie, statków nie buduje się w górach.

– Podziwiam cię. Jesteś prawdziwym artystą!

– Chciałbym nim zostać – sprostował Piotr.

– Więc życzę spełnienia marzeń.

Genueńczyk spytał:

– A twoje jakie są?

Billug wątpił, czy to, co wyznałby przyjacielowi, spodobałoby się mu; jego marzenia były skromniejsze i nigdy nie wykraczały poza krąg własnych potrzeb. Przede wszystkim zawsze myślał o sobie, o swoim bezpieczeństwie, swojej pozycji. Czy z takich marzeń warto się zwierzać? Jakie będzie miał o nim wyobrażenie Piotr, którego umysł rozwijał się w innym świecie, w krainie słonecznej i pięknej, wśród ludzi mądrych, spotykanych na każdym kroku? I tak pięknie myślący o tworzeniu rzeczy wspaniałych dla innych!

– W twoim nowym mieście powinien być nowy porządek – mruknął, byle czymś wypełnić ciszę, coś powiedzieć, a może nawet zjednać sobie przyjaciela. – Chętnie zająłbym się tym.

Spodobało się to architektowi.

– Ależ tak! tak! Nowe miasto, nowe czasy, nowy porządek, nowy człowiek! – cieszył się. – Wspaniały pomysł. To świetnie, żeśmy się spotkali. Razem stworzymy coś nowego, wielkiego i pięknego!

Billug zawstydził się swego kłamstwa, lecz już nie mógł się wycofać i razem z Piotrem musiał snuć marzenia o nowym mieście, które obaj mieli stworzyć i pokochać jak własne dziecko.

– Jak je nazwiemy? – niecierpliwił się Piotr.

– Skoro ma być naszą miłością… – zastanawiał się Billug.

– Jak w twoim języku to brzmi?

– Miasto naszej miłości… – rozważał. – Miłogród?

Piotr posmutniał.

– Trudno wymówić.

– Lubinogród.

–O, to już łatwiejsze.

– Może wystarczy tylko pierwsza część?

– Lubino? – zgadywał Piotr.

– Lubino, Lubicz, Lubow, Lubeka?

– O, brzmi coraz lepiej!

– Lubeka. Stary gród nad Trawną ożywimy nową myślą! – zapalił się Billug.

–Czekaj, powoli – przyhamowywał go Piotr. – Nazwa dobra, ale czy miejsce też? Trzeba obejrzeć, popatrzeć, ocenić.

W jakiś czas potem Sławina poleciła Piotrowi z Genui udać się w podróż po księstwie w celu wybrania odpowiedniego miejsca na budowę nowej stolicy. Jego przewodnikiem i tłumaczem został Billug. Najpierw trzymając się rzek pojechali na południe aż do granic kraju Połabian, potem zawrócili na północ i brzegiem morza podążali na zachód. Im dłużej byli w drodze, tym bardziej Piotr markotniał. Nie podobała się mu ta kraina, za wiele tu było bagien, wilgoci i chłodu, wszędzie cięły komary, dokuczały muchy, nie było gdzie nocować, co jeść. Był bliski załamania. W całym księstwie nie widział jak dotąd miejsca godnego swoich marzeń. Zapragnął wrócić do słonecznej ojczyzny, porzucić ambitne plany. Jego towarzysz nie umiał go pocieszyć, podnieść na duchu, nie znalazł słów dodających przyjacielowi otuchy. Był nawet rad, że sprawy tak się potoczyły, bo Piotr uciekając stąd nigdy się nie dowie, że Billug nie miał wielkich marzeń, nie był przygotowany do tworzenia nowego porządku w nowym mieście. Dotarli nad Trawnę. Słońce stało wysoko, cienie drzew były krótkie, cała dolina nad rzeką tonęła w mieniącej się jasności. Piotra zachwyciło to zjawisko. Stał i patrzył oczarowany.

– Tu albo nigdzie – szepnął.

Przyjaciel nie od razu go zrozumiał.

– Chcesz powiedzieć, że znalazłeś miejsce, którego szukałeś?

Tamten twierdząco skinął głową.

– A zatem zostajesz?

– Nie ma po co szukać dalej – stwierdził Piotr. – Powiadom Sławinę o moim wyborze. Jeżeli uzna go za trafny, to niech przysyła karczowników nad…

– Słowianie tę rzekę zwą Trawną, Sasi Trave.

– Nad Trawnę niech przybywają drwale.

Sławina nie miała zastrzeżeń co do wyboru miejsca na stolicę. Odtąd Billug dzielił czas między starą metropolią a przyszłą. Z podziwem patrzył na przyjaciela żyjącego teraz w ciągłym podnieceniu. Słuchał o planach i lękał się chwili, gdy ten spyta o jego zamiary. Wyobraźnia Piotra zmieniała stare grodzisko, wcześniej już rozbudowane przez Gotszalka, z klasztorem przez księcia ufundowanym, w metropolię. Z północy na południe mają biec szerokie ulice, przy których równymi rzędami staną wysokie domy.

– Nie wiem tylko, gdzie postawić kościół? – zastanawiał się Piotr. – Chciałbym, żeby jego smukła wieża była widoczna zewsząd. Będzie na tej równinie takim samym znakiem dla podróżnych jak na morzu dla żeglarzy gwiazda.

– Zamierzasz postawić kościół? – zdziwił się Billug. – Co powie na to książę? I dla kogo?

– W każdym większym mieście stoją. Nie ma miast bez nich.

– Kościół dla wyznawców Chrystusa?

– Oczywiście.

– Jesteś tego pewien?

– Sławina nie ma nic przeciwko temu.

Billug nie wierzył uszom. W pogańskim kraju księżna pozwala myśleć o budowie kościoła dla Boga chrześcijan. Przecież to zdrada. I Piotr, i Sławina ryzykują głową. Nie boją się? Księżna jest tak pewna siebie? A może to początek zmian potajemnie wprowadzanych w księstwie?

– Księżna jest poganką – szepnął Billug.

– Czyżby?

To jedno niepewne słowo wypowiedziane przez Piotra uderzyło w Billuga jak pierwszy nagły podmuch wichury. Kim naprawdę jest Sławina, jaką rolę zamierza odegrać w dziejach księstwa?

Piotr sięgnął po dzban z miodem.

– Ciekawi cię to?

– Owszem.

– A dlaczego?

– Tyle krwi przelano za różne wiary, za prawo do wyznawania takiego czy innego boga – odparł Billug.

– Sławina mówiła mi, że ty w nic nie wierzysz.

– Wyznałem jej to kiedyś.

Czoło Piotra przecięły zmarszczki.

– Niepotrzebnie.

– Podziwiała to, co mówiłem.

– Może tylko zachwyciła się twą naiwnością?

– Nie pochwalasz mnie?

– Mam jeden cel: zrealizować swe marzenia o nowym mieście. Jest to dla mnie tak ważne, że wszystko inne wydaje się mi nieistotne. Ale przecież nie każdy musi myśleć podobnie.

– Ganisz mnie?

– Wybacz, jeżeli cię uraziłem.

Billug zrozumiał, że i Piotr jest graczem. Ambitnym graczem. Stawka jest wysoka, więc będzie grał ostrożnie. Kto wie, czy by osiągnąć sukces, nie jest gotów poświęcić wiele. Rzucił ojczyznę, może też zdeptać przyjaźń, jeżeli mu stanie na drodze. Billug postanowił mieć się na baczności. Nawet rozstał się z nim szybciej, niż zamierzał.

Wracając do stolicy, natknął się na wojska Kruta. Książę wyprawił się na spotkanie z Henrykiem, synem Gotszalka, który z Danii napadał na ziemię Wagrów, zapowiadając wojnę o spadek po ojcu. Zniedołężniały Krut siedział w wozie i marudził. Towarzyszyła mu Sławina, wściekła na męża, niezdolnego do obrony przed najeźdźcą z duńskich wysp. Dostało się i Billugowi. Miała mu za złe, że będąc tak blisko miejsc potyczek Henryka z Wagrami – nie wiedział o tym, jakby był głuchy i ślepy na to, co się wokół dzieje.

– Zajęty byłem jednym: myślą o twoich planach – usprawiedliwiał się głośno, tak głośno, by książę słyszał jego słowa. – Budowlami niezwykłymi, jakich by książę się nie spodziewał.

Stary wojownik nie rozumiał tej aluzji, natomiast Sławina pojęła, że nie powinna mu więcej czynić wyrzutów, by nie za wiele się wygadał przed księciem.

Krut niechętnie myślał o wojnie. Wyprawa przerywała wizytę u niego gości z Arkony na Rugii, żywo zainteresowanych kultem pogańskim szerzonym wśród Obodrytów. Zagrożeni przez chrześcijańskie państwa szukali sojuszników. Chcieli z księciem, znanym ze swej niechęci do wiary we Wszechmocnego, wejść w tajny układ. Krut wiele sobie obiecywał po tych rozmowach, myślał nawet o stworzeniu w miejsce upadłej konfederacji ludów wieleckich nowego związku. Sławina posłów przyjęła nieżyczliwie, przeciwna była wszelkim politycznym porozumieniom z poganami z Rugii. Byli słabi, mieli wątłą władzę uzależnioną od wieców, kurczowo trzymali się tradycji, starych obyczajów. Sojusz z nimi nie mógłby przynieść niczego dobrego. Krut nie z takimi powinien zawierać przymierza. To nic, że duchowo są mu bliscy; wiarą nie opędzi się wszystkich potrzeb i kłopotów kraju.

Billugowi zdawało się, że coraz lepiej rozumie Sławinę; dla niej nie idea była ważna, nie ten czy inny bóg, ale to, ile dzięki któremuś z bogów może zyskać władza w państwie.

– Nim wyruszyliśmy – mówiła drwiąco – książę kazał kapłanom wróżyć wynik starcia z Henrykiem. Chyba niewielu jest już władców odwołujących się do takich praktyk. Czy księciu zdającemu się na łaskę bogów i kapłanów można powierzać los państwa? – zastanawiała się. – Czy bogowie wychodzą na pole i walczą? – drwiła.

– Co przepowiedzieli kapłani? – spytał Billug.

Uśmiechnęła się, mrużąc oczy.

– Udowodnię im, że się mylili.

– Książę przegra? – Billug próbował odgadnąć zamiary Sławiny.

A ona jeszcze bardziej zmrużyła oczy.

– Człowiekowi z wiekiem nie przybywa mądrości, a gdy go jeszcze szczęście opuści, to okazuje się, że żyje za długo, ze szkodą dla innych.

– Zatem przegra – raz jeszcze spróbował odgadnąć myśli Sławiny.

– Nawet gdyby mu los sprzyjał, to co zrobiłby ze swoim zwycięstwem? – zastanawiała się głośno. – Roztrwoniłby, zmarnował – kończyła głucho.

– Jak chcesz temu zapobiec?

Kocie oczy wbiły się w niego lodowatymi szpileczkami.

– A ty co radzisz?

Starał się unikać jej wzroku.

– Bądź dobrej myśli.

Roześmiała się sardonicznie.

– Starcy potrafią być złośliwi, żyją i żyją.

– Trochę cierpliwości.

– Czas ucieka – westchnęła. – Pięknie to brzmi w kościelnej łacinie: tempus fugit.

Billug przywoływał inne powiedzenie, Lotariusza, władcy Franków: tempora mutantur et nos mutamur in illis – czasy się zmieniają i my się zmieniamy z nimi. Byłoby to dobre usprawiedliwienie dla Sławiny, a może i dla niego?

Po przegranej bitwie, gdy skulony Krut siedział przy ogniu, gapiąc się w płomień, Sławina raz jeszcze spytała Billuga, co radzi, jaką widzi przed nimi przyszłość? Po co zadawała sobie tyle trudu? By uspokoić sumienie, podzielić się winą? Powiedział jej to samo co wcześniej, by była dobrej myśli, miała nadzieję. Rozgniewała się na niego. Przecież to już słyszała, a doszły nowe okoliczności!

– Chcesz układać się z Henrykiem? – starał się nadążyć za jej myślami.

– Henryk jest młody.

– I cóż z tego?

– Wychował się na duńskim dworze, ma wielką ogładę.

– Na bardzo chrześcijańskim dworze.

– Powinien zrozumieć, że spory nie tylko na polu bitwy się załatwia. Czyż nie tak, mój uczony doradco?

Dla Billuga wypowiedź ta nie była jasna, księżna wciąż kryła się ze swoim planem za słowami o wielu znaczeniach.

– Chcesz nakłonić księcia do układów z Henrykiem? – spytał.

– Widzisz w tym coś złego?

Jego zdumienie zbyt wyraźnie odbiło się na twarzy, by Sławina chciała czekać, aż się odezwie i coś zełga.

– O kraj tu chodzić nam powinno, tylko o nim myśleć należy, tylko o tym.

Domyślił się, że księżna przygotowuje grunt do zaskakującego polecenia. Nie mylił się. Zażądała, by pojechał do Henryka i nakłonił do układania się z Krutem.

– Jakie proponować warunki?

– Żadnych.

– Każdy pokój ma swą cenę.

Uśmiechnęła się tajemniczo.

– Może dostanie więcej, niż oczekuje.

Nazajutrz Billug ruszył w stronę dymiących ognisk obozowiska Henryka. Nie czuł się najlepiej, bo podejrzewał, że jest narzędziem w rękach księżnej. Spodziewał się najgorszego – złego przyjęcia przez wrogów Kruta, może nawet śmierci, gdy książę się dowie, że za jego plecami doszło do spisku.

Henryk przyjął go życzliwie. Zdziwił się tylko, gdy usłyszał, kogo jest posłem.

– Czy Krut jest chory? – spytał.

Billug zapewnił, że nie stan jego zdrowia stworzył taką sytuację. Książę przyjrzał się posłowi uważniej i najprawdopodobniej domyślił się konfliktów na dworze Kruta, bo nie prosił o żadne wyjaśnienia, poprzestając na wysłuchaniu tego, co przekazywała Sławina.

– Mam z księżną pertraktować? – uśmiechnął się rozbawiony tą wizją.

– Księżna ma wielki wpływ na decyzję księcia – wyjaśniał Billug. – Nie jest w obozie przypadkowo, nie z próżności kobiecej znosi trudy wojenne.

Henryk słuchał go z niedowierzaniem.

– Komu służysz: księciu czy księżnej?

– Krajowi – odpowiedział bez wahania.

Książę spojrzał nań z uznaniem.

– Wyglądasz na uczciwego posłańca, więc ci zaufam. Przekaż księżnej, że jestem skłonny przyjąć propozycję spotkania.

– Jakie stawiasz wstępne warunki, książę?

– Chcę zgody Kruta na mój powrót do kraju. Nie ustąpię z grodów zdobytych. Żądam prawa własności do wsi należących do moich grodów.

– Przekażę to księżnej – zobowiązał się wysłannik księżnej.

Sławinie spodobało się, że Henryk tak jasno stawiał sprawę. Zaraz potem jak Billug zrelacjonował przebieg rozmowy z Henrykiem, rozpoczęła przekonywać męża o konieczności szybkiego zakończenia sporu z synem Gotszalka. Stary książę nie sprzeciwiał się jej, dość już miał wojennych trudów, pragnął jak najprędzej wrócić do domu, między kapłanów, do uśmiechających się dworzan, do pieśniarzy, bajarzy. Przystał na rozmowy z Henrykiem, co przecież go do niczego nie zobowiązywało, a dawało mu jakąś nadzieję na przechytrzenie młodego i niedoświadczonego księcia.

Pierwsze spotkanie przy suto zastawionym stole nie przyniosło żadnego rozstrzygnięcia. Żądania Henryka Krutowi wydały się zbyt wygórowane. Syn Gotszalka był cierpliwy, nie ponaglał starego wojaka, nie popędzał do szybkiej decyzji. Jadł z wielkim apetytem i chętnie słuchał tego, co mówiła Sławina o kraju, w którym tak dawno nie był. Od czasu do czasu patrzył w jej kocie oczy i wówczas zapominał, gdzie jest, z kim biesiaduje. Księżnej też podobał się młody, pogodnie usposobiony wódz, spoglądała nań z przyjemnością, dbała, by stale miał coś do zjedzenia, uśmiechała się.

– To prawda – spytała – że Pomorze się usamodzielniło?

– Władysław Herman niezwykłym okrucieństwem chciał je sobie podporządkować – tłumaczył Henryk. – Nie udało się. Pomorzanie wymordowali i przepędzili wielkorządców mianowanych przez króla polskiego, a wojska pokonali w bitwach.

– Słucham tego rada – stwierdzała córka Świętobora z Pomorza.

Henryk nie pozwolił jej cieszyć się tą wiadomością.

–Nie będą żyć długo w chwale zwycięzców.

– A cóż im teraz zagraża?

– Władysław Herman jeszcze mocniej wiąże się z dworem cesarza. Po śmierci pierwszej żony za drugą wziął sobie Judytę Marię, córkę Henryka III, wdowę po zmarłym królu węgierskim Salamonie.

– Ileż ona może mieć lat?

– Nie jest młoda, ale mówią, że nie brakuje jej ochoty do korzystania z życia.

– Bałamuciła mężczyzn w Niemczech, na Węgrzech, teraz będzie w Polsce?

– Już omotała palatyna Sieciecha z rodu Starżów.

Krut mruknął:

– Bezwstydnica!

Nieoczekiwanie dla wszystkich Sławina ujęła się za nową żoną Władysława Hermana.

–To jej wina, że ma bujny temperament?

Gość też był zaskoczony tym, co usłyszał.

– Pochwalasz ją, pani?

Zaprzeczyła. Nie, ale czy takiej kobiety, która ma więcej energii od niejednego mężczyzny, nie należałoby dopuścić do działań lepiej wykorzystujących jej siły?

– A co przy takiej kobicie robiłby mężczyzna? – spytał przekornie Henryk.

Księżna zaśmiała się głośno, zmrużyła oczy.

– Prawdziwy mężczyzna?

– Dzielisz mężczyzn na prawdziwych i nieprawdziwych?

– Uważasz, książę, że wszyscy jesteście tyle samo warci? – Posmutniała. – Nie odbieraj mi tej nadziei, że bywa inaczej.

Billug patrząc na nią widział rozchylone usta, które albo kończyły wypowiadać zaczętą myśl, albo otwierały się tylko po to, by przyjąć kęs chleba. Przechwycił jeszcze spojrzenie księżnej, spojrzenie hipnotyzujące Henryka.

Uczta przeciągała się, Krut, gdy tylko dopuszczono go do głosu, mówił i mówił z takim głębokim przekonaniem w sens wypowiadanych słów, jakby mogły one stworzyć na tych ziemiach nowy ład, o jakiej podchmielony książę marzył. W końcu monotonia własnych słów i alkohol uśpiły go, zmogły także innych. Tylko Henryk i Sławina nie czuli zmęczenia, nadal mieli ochotę do dalszego biesiadowania.

Wyglądało na to, że do rozejmu między Krutem a Henrykiem jest blisko. Wodzowie coraz częściej schodzili się na układy. Krut zaczął nabierać zaufania do syna Gotszalka, a ten przekonania, że nie traci czasu.

– Jesteś synem Sirithy, córki króla duńskiego Swena II – przypominała Sławina Henrykowi.

– Tak, jestem.

– Nie ma wśród książąt obodryckich nikogo, kto miałby równie szlachetne pochodzenie, a za granicą tak dobre układy jak ty.

Henryk milczał.

– Magnus, książę saski, syn Wulhildy, córki króla norweskiego, na pewno cię ceni.

– Tak, cieszę się jego przyjaźnią.

– Gdybyś ty był królem, zapewniłbyś krajowi nad Łabą pokój i rozkwit.

– Póki Krut żyje, to on włada tą krainą.

Księżna, cóż, zgodziła się z tym faktem.

– Póki żyje – powtórzyła.

Po tej rozmowie Henryk zaprosił Kruta na ucztę do swego obozu. Książę nie chciał iść, wymawiał się zmęczeniem, chorobą, ale Sławina tak długo nalegała, przekonywała, że w końcu uległ namowom. Kiedy zasiadł do stołu, przestał żałować fatygi. Jedzenie było znakomite, a wino świetne. Dużo jadł, jeszcze więcej pił i tyle samo mówił i mówił.

Pod koniec uczty Billug zaczął się domyślać dalszego rozwoju wydarzeń. Nie chciał być świadkiem morderstwa, trochę też bał się o własną skórę. Pod pozorem złego samopoczucia opuścił biesiadę.

Nazajutrz dowiedział się, że gdy Krut powracał do swego obozu, został napadnięty przez jakiegoś Duńczyka, który siekierą odciął mu głowę.

*

Im więcej o tym Billug myślał, tym bardziej był pewien – nie Henryk, a Sławina wpadła na pomysł zabicia Kruta. Syn Gotszalka otrzymał od niego to, czego żądał, więc nie miał powodów do nasyłania na księcia mordercy. Inaczej rzecz się miała ze Sławiną; stary mąż coraz bardziej przeszkadzał w realizacji jej planów. Billug w drodze do Piotra z Genui przypominał sobie wszystkie aluzje księżnej, a potem już w domu raz jeszcze powrócił do rozmów podczas ucztowania. Tak, niewątpliwie to ona kazała usunąć Kruta! Pewność ta desperowała Billuga. Dramaty, tragedie w rodach rządzących były mu znane, ale udział w nich kobiet zawsze wywoływał w nim niesmak. Kobietę chciał widzieć lepszą od mężczyzny. Mężczyzna, jego zdaniem, był stworzony do walki, gwałtu nad naturą. Był ogniem i cieniem rzucanym na ziemię. Kobieta zaś miała być jasnością tej ziemi, wyprowadzać z chaosu, tworzyć harmonię i piękno.

Piotr Genueńczyk przysłuchiwał się mu z podziwem.

– Jesteś bliski określenia istoty człowieczeństwa. Jeżeli to ci się uda, to wkrótce znajdziesz także odpowiedź na pytanie, jaki powinien być człowiek przyszłości.

Billug myślami błądził daleko od problemów natury filozoficznej; wciąż widział usta Sławiny przy uchu Henryka, Sławinę uwodzicielskim głosem nakłaniającą księcia do nasłania na Kruta mordercy. A co te usta szeptały Henrykowi podczas ich uczty weselnej?

– Nie wiem, czyje zło jest większe – zastanawiał się Genueńczyk. – Sławiny, bo namówiła Henryka do zamordowania Kruta, czy Kruta starcza bezmyślność i upór doprowadzające kraj do upadku?

– Każde zło jest złem i niczym więcej!

– Lecz zgodzisz się ze mną, że bywa większe i mniejsze.

– Chcesz usprawiedliwić żonę biorącą udział w morderstwie męża? – pytał z oburzeniem Billug.

– Nie sądź przedwcześnie. Poczekaj, a może zmienisz zdanie, przekonasz się, że w tym potępionym przez ciebie akcie gwałtu była racjonalna motywacja.

– Stajesz po stronie złej kobiety.

– Nie, opowiadam się tylko przeciwko Krutowi, złemu władcy.

– Mówisz tak, bo to ona dała ci szansę na spełnienie marzeń architekta nowego miasta.

– Istotnie, mam ją za co szanować.

– Ma ręce splamione krwią męża.

– Ale te ręce coś mi dały, gdy od Kruta nie otrzymałem nic.

– Jesteś samolubem.

– Mam nadzieję, że wkrótce inni podobnie jak ja też coś będą zawdzięczać Sławinie.

I Piotr pełen radości życia szedł do swoich karczowników, cieśli, stolarzy, skąd między uderzeniami siekier dochodził jego wesoły głos. W słońcu unosił się zapach świeżego drewna, wysoko pod niebo szedł dym palonych ognisk. Wśród wiórów biegały dzieci, nad wodą śpiewały piorące bieliznę kobiety. Patrząc na tę pogodną krzątaninę, Billug powoli godził się z tym, co księżna zrobiła. Nie wybaczał jej, po prostu przestał oskarżać.

Dalszy rozwój wydarzeń w kraju wciąż jeszcze nie przekonywał go do polityki Henryka; książę nie szukał porozumienia z Obodrytami, po śmierci Kruta ogłosił ziemię zamieszkałą przez nich, przez pogan, krainą chrześcijan i ustalił nowe daniny na odbudowę kościołów, biskupstw. Poganie nie uznali jego zwierzchnictwa i ruszyli przeciwko niemu ze wszystkich stron. Wówczas poprosił o pomoc Magnusa, księcia Sasów. Na Polu Śmiłowym krwawo rozgromiono Słowian odrzucających chrystianizację, straszny cios zadano pogaństwu. Teraz Henryk przejął władzę nad plemionami połabskimi, a ich religią została ta sama co Sasów.

Genueńczyka nie interesowało, co dzieje się w księstwie. Przez całe dnie pilnował wznoszenia ścian, układania podłóg, dachów, montowania okien. Narzekał na brak dobrych rzemieślników, wszystkiego musiał pilnować sam. Żył w ciągłej gorączce. Uspokoił się nieco, gdy stanął książęcy dwór. Patrzył na niego z dumą twórcy. Oto z pomocą ludzi, którzy dotąd stawiali chatki, szałasy, klecili kosze na wozy, zbijali z klepek beczki, zbudował dworzyszcze! Dom daleki od marzeń, lecz do realizacji tych marzeń zbliżający go. Drewno nie zapewniało trwałości budowli tak jak kamień, marmur, cegła, za to pozwalało się swobodniej profilować, uzupełniać wyszukanymi ornamentami. Wnętrze było ubogie, ale dostosowane do wciąż jeszcze skromnych potrzeb mieszkańców. Sprzęt był funkcjonalny, estetyczny, miało na czym spocząć oko, dłonie z przyjemnością przesuwały się po gładkich powierzchniach stołów czy ław, a ciężkie dębowe drzwi chroniły od nadmorskich wiatrów i chłodów.

Z dnia na dzień rósł nowy kościół; wznosili go ludzie, dla których Odwieczny pozostawał obcy, lecz nieobojętna im była proponowana zapłata. Wieczorami modlili się do swoich pogańskich bóstw, na noc oddawali się im w opiekę, a w dzień budowali świątynię dla Wszechmocnego.

– Kto wypełni ten kościół? – pytał sceptycznie Billu.

– Jednych przygna nadzieja, innych ciekawość, jeszcze innych prawdziwa wiara – odpowiedział spokojnie Genueńczyk.

Przyjechała Sławina. Nie sama. Towarzyszyła jej złotowłosa dziewczyna.

– Anioł! – zachwycał się dziewczyną Genueńczyk.

Niby nic się nie zmieniło, tylko powietrze zapowiadało albo gwałtowną burzę, albo wiele dni pogodnych. Jak to na północy. Każde spotkanie Billuga z księżną czy z jej złotowłosą dwórką wywoływało w nim poruszenie uczuć dobrych i złych, odruchy niechęci i pożądanie. Tymczasem one nie patrzyły na niego łaskawiej niż na nową skrzynię albo misternie obrobione tłuczki, kopystki, mątewki, jakie znoszono do kuchni. Kręcił się między kobietami niby duch; żadna nie miała do niego sprawy.

Z przybyciem kobiet dwór zmienił się, ożył, nabrał ciepła. Billug nie mógł się nadziwić, skąd nagle znalazło się w nim tyle dwórek i dworzan gotowych oddać swe usługi księżnej. Tych, których jeszcze niedawno widział w świętych gajach, lasach, teraz oglądał jako wyznawców Najwyższego. Sławina nie robiła im wymówek, sama zachowywała się tak, jakby zawsze modliła się do Wiekuistego i Jego Syna na krzyżu.

Któregoś zimowego dnia Billug wstąpił do kościoła. Dzień był słoneczny, przez okna wpadało wiele światła. W świątyni nie było nikogo. Przyglądał się wnętrzu. Piotr z Genui uskarżał się, że na ukończenie przybytku Stwórcy dostał mało czasu i jeszcze mniej funduszy. Miała to być budowla okazała, a wyszła niepozorna, skromna świątynia niedająca architektowi powodów do dumy. – Jeżeli coś mi się w niej podoba, to aniołowie – chwalił się. Billug przyjrzał się owym skrzydlatym posłańcom z Nieba. Byli nadzwyczaj piękni, przypominali urodą złotowłosą.

– Wątpię, by to się Sławinie spodobało – rzekł Billug po powrocie do domu.

– Sądzisz, że ona widzi to co ty, czy ja? – spytał spokojnie Genueńczyk.

– Dlaczego nie miałaby w tych aniołach rozpoznać swojej dwórki?

– Bo jest kobietą.

– Ma oczy.

– Ale one nie to widzą co ty czy ja.

– A co?

– Prędzej siebie.

– Musi dostrzec podobieństwo.

– Będzie widzieć istoty niebiańskie.

– Ależ podobieństwo jest uderzające!

– Zapewnię, że tak wygląda ona, księżna, i aniołowie.

– Nie jest naiwną wieśniaczką.

– Raz jeszcze powtarzam: nie widzi tego co ty czy ja!

– Dlaczego?

Tamten wzruszył ramionami.

– Ars est celare arte! – sztuka polega na ukryciu sztuki! – wykrzyknął i pośpieszył na wały obronne, z których budową miał największe kłopoty. Nie był wojakiem, nie znał się na fortyfikacjach, poza tym niechętnie godził się na zamknięcie grodu wałem, a przez to na ograniczenie jego rozwoju. Z polecenia dworu prac na wałach pilnował kłótliwy staruch Spir, stale udowadniający Piotrowi brak wiedzy. Dochodziło między nimi do konfliktów rozstrzyganych przez Sławinę. Piotr był z tego rad. Niby słuchał księżnej, a bez przerwy wodził oczyma za złotowłosą dwórką.

– Gdybym siedział na tronie Niebios – mówił potem – otoczyłbym się tylko jasnowłosymi aniołami; budzą w człowieku wiarę, potrzebę w byt pozaziemski.

– A co uczyniłbyś z bezzębnymi staruchami, w dodatku okaleczonymi na wojnach? Nie wpuściłbyś ich do raju?

– Nie wszyscy byliby godni oglądać moje oblicze, ani ja nie chciałbym patrzeć na każde – żartował.

*

Piotr Genueńczyk kończył stawiać ostatni budynek przy głównej ulicy, Sławina właśnie powiła Henrykowi kolejnego syna, gdy przyjechał książę z rycerstwem. W trzy dni po przybyciu Henryka do grodu nad zatoką i rzeką Trawą wezwano Genueńczyka na dwór. Książę, który wciąż o Lubece mówił jak o dawnej Lubicy, nie był zadowolony z odbudowy starego zamczyska, postawiony dwór też wydał się mu lichy, mało godny królewskiego tronu. Rozliczał z pieniędzy. Uznał, że za wiele poszło na to, co zobaczył. Potrzebował wielkich funduszy na utrzymanie wojów. „Plany ambitne – podsumowywał rozmowę – wydatki za wysokie, a tempo prac ślimacze”. Sławina w milczeniu przysłuchiwała się słowom nagany, nie broniła protegowanego, co najbardziej go zmartwiło.

– Jeżeli w księżnej nie mam poparcia, ostoi, to co ja tu osiągnę? – martwił się.

Jej taktykę zrozumiał dopiero wówczas, gdy książę wyjechał do Lüneburga, gdzie miał się spotkać z Magnusem. Sławina, nie zważając na polecenia Henryka, wydała własne, do których wykonania zobowiązała Genueńczyka pod groźbą miecza.

– Kto tu rządzi? – zastanawiał się zakłopotany Piotr. – Do czego ten chaos doprowadzi? Jak mam budować, gdy księżna każe tak, a książę inaczej?

Billu odrzekł:

– Na twoim miejscu jej bym słuchał, nie księcia. Przeżyła jednego, przeżyje drugiego.

Na dworze wiele mówiono o zbieraniu się ludu na krucjatę do Ziemi Świętej. Zbyt mała była wiara mieszkańców ziem nad Łabą w Chrystusa, by ktoś chciał z własnej woli nadstawiać głowę za jego grób. Pospólstwo szczerze przyznawało, że nie wie, o co chodzi, a wojowie rozproszyli się po kraju.

Sławina zwolniła Billuga z niegdysiejszego nakazu poszukiwań siły większej od bóstw, zażądała teraz od niego ścisłego działania z duszpasterzem przy dworze, razem mieli przekształcać pogańskie obyczaje w chrześcijańskie. Niechętnie godził się na tę pracę; raził go prymitywny fałsz tych zabiegów, wykorzystywanie niewiedzy ludu.

–Nie wiem – ubolewał też Genueńczyk – czego naprawdę ode mnie się wymaga. Kto tu buduje: ona czy ja? Nie wolno co kilka dni zmieniać planów. Księżna jest mądra, ale nie zna się na architekturze, nie wie, co można, a co nie.

Billug słuchał go z wielkim zainteresowaniem; w duchu przyznawał mu rację, lecz głośno potępiał.

– Dlaczego? – Piotr nie rozumiał.

– Bo księżna wie, co mówi, zdaje sobie sprawę z tego, do czego zmierza, a twoim obowiązkiem jest ją zrozumieć – pouczał. – Przynajmniej próbować.

– A niby skąd ona wie o tym lepiej ode mnie? – nie ustępował tamten.

– Bo jest księżną.

– Sam tytuł wiedzy nie daje.

– Daje więcej, bo decyduje o twoim życiu.

*

Billug właśnie kończył opracowywać obyczaje związane z Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem, gdy znad morza przybył goniec od Sławiny. Wzywała go do siebie. Ostatnio była bardzo drażliwa, miała wiele pomysłów trudnych do zrealizowania, ciężko jej było dogodzić. Czego teraz zażąda?

W spiekocie południa koński grzbiet lśnił wilgocią, Billug bez przerwy odpędzał z niego komary i muchy. W ciężkim upale dojechał do wsi wyczerpany i tęskniący za jednym – odpoczynkiem w cieniu, w chłodzie. Tymczasem księżna nie dała mu chwili spokoju. Ledwo ugasił pragnienie, a zaraz zaczęła rozpytywać o to, co się dzieje w mieście. Kiedy zaspokoił jej ciekawość, klasnęła w dłonie i dwórki wprowadziły do izby starca.

– To Grek – przedstawiła go Sławina. – Wzięto go do niewoli jeszcze w latach, gdy łodzie wikingów wypływały przez Morze Brytyjskie na Morze Śródziemne. Uciekł z niewoli, ale stracił wzrok i nie mógł już dotrzeć do ojczyzny. Jest między naszym ludem tak długo, że nauczył się naszego języka. Opowiada o swoim kraju wiele cudacznych rzeczy, dlatego powinieneś go cierpliwie posłuchać.

Chata Greka stała na skraju rybackiej wioski, wydmowe piaski przysypywały ściany. Nie musiał go pytać o nic, on sam wiedział, co ma mówić; widocznie Sławina wcześniej powiedziała mu, co Billuga powinno zainteresować. W ten pierwszy wieczór, gdy na spokojne wody zatoki kładły się ostatnie promienie zachodu, Grek snuł opowieść o filozofach, najsłynniejszych mędrcach z południa. Nazajutrz, nim słońce wzniosło się nad linię horyzontu, mówił o miastach państwach, a gdy zaczął dokuczać skwar – wspomniał o ogrodach z fontannami i basenami, o wysokich cyprysach rzucających cienie na ziemię. Po południu długo rozwodził się o architekturze pałaców w akropolach helladzkich.

Billug zaczął się domyślać, dlaczego Sławina chciała, by poznał Greka, posłuchał jego opowieści. Dawny niewolnik wikingów umiał tak pięknie mówić o swej utraconej ojczyźnie, że słuchając go, nie można było nie tęsknić za życiem w tym kraju. Jak widać, księżna wciąż nie rezygnowała z przebudowy państwa, a Grek dawał jej nowe argumenty.

– I co ty na to? – spytała trzeciego dnia jego pobytu nad morzem.

– Żałuję, że nie mogę tego kraju oglądać na własne oczy – wyznał.

– Dlaczego wszystko co mądre i piękne powstało tam, a nie tu, u nas?

On również był bezradny wobec tak postawionego pytania.

– Czy naprawdę wszyscy pochodzimy od jednego Stwórcy? – zastanawiała się. – Jeżeli tak, to skąd te różnice w mądrości, obyczajach i warunkach życia?

– Te miasta Greków nie bogowie wznosili – zauważył.

– Otóż to! Potrzeba nam ludzi umiejących tak budować jak Grecy!

– Skąd ich wziąć?

– Młodych uczyć mądrości i odwagi.

– Po co? Jutro albo pojutrze jedyną sztuką, jaka się im na coś przyda, będzie umiejętność wojowania.

– Nie kracz. Nie ma wojny.

– Jak długo?

– Henryk na sąsiadów napadać nie będzie.

– Wtedy oni uznają, że jest słaby i wejdą na jego ziemię.

– Przekona sąsiadów, że chce żyć w pokoju.

– Nie uwierzą.

– Będzie ich gościł, nasze dziewczęta wyda za ich mężczyzn.

– Nie wszystkim się spodobało, że krzewi chrześcijańską wiarę.

– Wcześniej czy później pogodzą się z tym.

– Chrześcijaństwo rozlewa się jak wody powodzi w dolinie. Ci, którzy jeszcze nie przyjęli wiary z rzymskiej stolicy, nie uznają Najmocniejszego, wiedzą, że i do nich ta fala dojdzie.

Sławina chwilę zastanawiała się nad tym, co zamierzała powiedzieć.

– Dlaczego mają się bać chrześcijaństwa?

– Bo niesie zniszczenie.

– Przekonajmy ich, że jest inaczej.

– My?

– Właśnie my!

– W jaki sposób?

– Że nie niszczymy, a budujemy.

– Nie mamy się jeszcze czym pochwalić.

Księżna zmrużonymi oczyma długo i przenikliwie patrzyła na Billuga; nie lubił tego, uciekał przed jej wzrokiem.

– Genueńczyk buduje nowe miasto – mówiła powoli, dobitnie. – Powinno olśnić przybywających do niego. Musi być piękne i wielkie. To przyszła stolica. – Jeszcze bardziej przymknęła oczy, poddała się marzycielskiej wizji. – Plac byłby w tym mieście niezbędny, olbrzymi. Jak w greckich miastach. Tak duży, żeby cały lud mógł się na nim zebrać, widzieć swego władcę, słyszeć go i radośnie pozdrawiać.

– To trudne zadanie dla Genueńczyka.

– Czy za mało u nas miejsca, że takiego placu jeszcze nie mamy?

– Przeciwnie, jest dosyć.

– Więc dlaczego u nas wszystko małe, ciasne, byle jakie?

Słuchał z wyrazem skupienia.

– Genueńczyk za późno się o tych zamiarach dowie.

Położyła prawą dłoń na coraz bardziej wypukłym brzuchu.

– To on miał pamiętać o placu, nie ja!

– Nie zmienia to faktu, że placu nie ma.

– Ale będzie!

– Usypane wały nie zezwolą na istotne zmiany.

– To już jego zmartwienie.

– Były spore wydatki… Książę nie będzie rad, gdy się dowie…

Nie słuchała.

– Pora na ciebie, Billug. Czas najwyższy, byś stał się pożyteczniejszy dla księstwa.

Poczuł się urażony.

– Skończyłem pracę nad obrzędami grudniowymi i styczniowymi.

Westchnęła.

– Gdybym miała więcej czasu… – starała się sobie coś przypomnieć. – Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem… Gdybym miała więcej czasu… Ale ty go masz! – Nie domyślał się, do czego zmierza. – Możesz być światłem przed ludźmi, dla ludzi, aby widzieli twoje dobre uczynki i chwalili Wiekuistego na tronie niebieskim.

Cytowanie Pisma Świętego zaczynało stawać się uciążliwym przyzwyczajeniem Sławiny, która przy pomocy obcego tekstu pragnęła przekazywać własne myśli, często zielone myśli, dopiero pnące się ku jasności. Światło przed ludźmi, światło dla ludzi…– zastanawiał się Billug nad biblijna stylistyką. – Czego księżna od niego oczekuje? Głoszenia mądrości czy przykładu? Przecież zna jego poglądy na temat wiary, więc dlaczego teraz tak wiele żąda?

– Mam być światłem przed ludźmi? – powtórzył niepewnie.

– Właśnie tym.

*

Sławina, starzejąc się, coraz