W Imię Boże! Pamiętnik Cesi Gruft - Cecylia Cesia Gruft, Łukasz Biedka - ebook

W Imię Boże! Pamiętnik Cesi Gruft ebook

Cecylia Cesia Gruft, Łukasz Biedka

0,0
8,53 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W ten sposób zaczynam pisać ten pamiętnik. Raz zaczęłam już pisać, ale przerwałam i spaliłam, bo to było jeszcze w „Ghetcie”1 i chodziły rewizje i mama absolutnie kazała mi spalić. Więc spaliłam. No i nie zawsze miałam czas pisać. A teraz jest coś zupełnie innego. Wprawdzie nie wiem, czy przeżyjemy tę wojnę, a nawet bardzo wątpliwe, ale w każdym razie uprzyjemnia mi czas. Bo położenie nasze jest okropne, ale nie można narzekać, bo może być gorsze. Chcę sobie streścić wszystko od początku, nie od początku wojny, bo na to nie mam papieru, ale od czasu jak przyszliśmy tutaj. A więc zaczęło się tak ...

 

„W Imię Boże!” - tak zaczyna się pamiętnik i dziennik 17-letniej Cesi Gruft z Przemyśla, pisany zimą na przełomie 1942 i 1943 r. Inwokacja ta umieszczana była na pierwszej stronie wszystkich chyba zeszytów szkolnych przed wojną (zwyczaj utrzymał się jeszcze kilka lat po wojnie), nie jest to więc raczej tytuł pamiętnika. Może odruchowo Cesia tak zaczęła pisać swój pamiętnik, jak rozpoczynała nowy szkolny zeszyt? W każdym razie ta zwyczajowa inwokacja w okupacyjnym pamiętniku nabrała głębszego znaczenia.

Na jego stronach Cesia często wzywa Boga. Na takim też wezwaniu pamiętnik się urywa. Obejmuje okres czterech miesięcy. Nie wiemy, co się wydarzyło później. Do wyzwolenia Przemyśla pozostawało jeszcze długich szesnaście miesięcy.

Dziennik Cesi w szczególny sposób ukazuje problem trudnych relacji ratowanych i ratujących. Pisany na gorąco, jest niezwykle cennym, unikatowym dokumentem.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 134

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Opracowanie graficzne:

Andrzej Łubniewski

Redakcja językowa:

Anna Pawlikowska

Korekta:

Beata Bińko

Opracowanie typograficzne:

Stefania Łajkosz

Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów 00-330 Warszawa, ul. Nowy Świat 72, pok. 120

e-mail:[email protected]

Redaktor prowadzący:

Jakub Petelewicz

Copyright © by Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów,

Warszawa 2009

ISBN: 978-83-63444-04-4

Wydawca Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów

niniejsza publikacja jest nadbitką ze stron 394-445

„Zagłada Żydów. Studia i Materiały” 5/2009

Centrum Badań nad Zagładą Żydów, IFiS PAN ul. Nowy Świat 72, pok. 120

00-330 Warszawa, POLAND

www.zagladazydow.orgwww.holocaustresearch.pl

e-mail:[email protected]

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Pamiętnik Cesi Gruft

„W Imię Boże!” – tak zaczyna się pamiętnik i dziennik 17-letniej Cesi Gruft z Przemyśla, pisany zimą na przełomie 1942 i 1943 r. Inwokacja ta umieszczana była na pierwszej stronie wszystkich chyba zeszytów szkolnych przed wojną (zwyczaj utrzymał się jeszcze kilka lat po wojnie), nie jest to więc raczej tytuł pamiętnika. Może odruchowo Cesia tak zaczęła pisać swój pamiętnik, jak rozpoczynała nowy szkolny zeszyt? W każdym razie ta zwyczajowa inwokacja w okupacyjnym pamiętniku nabrała głębszego znaczenia. Na jego stronach Cesia często wzywa Boga. Na takim też wezwaniu pamiętnik się urywa. Obejmuje okres czterech miesięcy. Nie wiemy, co się wydarzyło później. Do wyzwolenia Przemyśla pozostawało jeszcze długich szesnaście miesięcy.

Oddajemy do rąk czytelnika niezwykle interesujące świadectwo. Pamiętnik Cesi Gruft udostępniła nam jej córka, która znalazła zeszyt po śmierci matki. To właśnie rodzina Cesi zainicjowała dzieło odczytania pamiętnika i przepisania go w formie nadającej się do druku. Wiele czasu zajęło odczytanie rękopisu i praca redakcyjna nad tekstem. Szczęśliwie udało się odczytać prawie wszystko. Pamiętnik pisany był w skąpo oświetlonej stodole, na stołku do dojenia krów. Zapewne z oszczędności, z uwagi na brak papieru, tekst jest ciągły, bez akapitów, a z braku wprawy – bez odpowiedniej interpunkcji. Te uchybienia poprawiliśmy, aby tekst stał się bardziej czytelny. Dostosowując ortografię i gramatykę do zasad współczesnej pisowni, zdecydowaliśmy się pozostawić jednak niektóre błędy językowe i ortograficzne, a także regionalizmy, oraz zachować stylistykę, żeby oddać koloryt tekstu, duch języka, jakim posługiwało się środowisko autorki, oraz specyficzny słownik okupacyjnej i gettowej polszczyzny. Opuszczenia zaznaczone w tekście wskazują fragmenty usunięte przy pracy redakcyjnej, głównie ze względu na to, że nic nie wnosiły do opisu wydarzeń i przeżyć autorki. Opuściliśmy zbędne dygresje, niezrozumiałe komentarze odnoszące się do mało istotnych faktów i osób, powtórzenia. Niektórych mało ważnych fragmentów nie można było usunąć bez szkody dla ciągłości narracji. Młoda autorka swobodnie przechodzi od konwencji świadectwa, opisu codziennej walki o byt i życie do konwencji pamiętnika pensjonarki, a styl, którego używa, nosi wyraźne ślady jej lektur. Pozwoliliśmy sobie usunąć kilka małych fragmentów, w których zanadto pobrzmiewa Mniszkówna czy Gojawiczyńska, psując ten znakomity literacko tekst. W nawiasach kwadratowych umieściliśmy słowa omyłkowo opuszczone przez autorkę i rozwinięcia skrótów, w klamrach – słowa najbardziej właściwe w danym miejscu, nieczytelne w tekście, albo słowa wyjaśniające sens zdania.

Pogodzić dobroć z wielką skąpością

Dziennik Cesi w szczególny sposób ukazuje problem trudnych relacji ratowanych i ratujących. Pisany na gorąco, jest niezwykle cennym, unikatowym dokumentem. W tym wstępie nazywamy dziennik Cesi Gruft pamiętnikiem, bo ona sama tak nazywa swój zeszyt, i rzeczywiście, tekst nosi wszelkie cechy dziewczęcego pamiętnika. Należy jednak pamiętać, że po obszernym wprowadzeniu staje się on właściwie dziennikiem, co oznacza, że od tego momentu przekazuje obraz wydarzeń minimalnie tylko przefiltrowany przez krytyczny umysł. Cesia opisuje wydarzenia, zanim zdąży ochłonąć. Autorka pisze impulsywnie i emocjonalnie, czasem niesprawiedliwie. Jest niezwykle – jak na swój młody wiek – wnikliwym psychologiem, o wyostrzonym przez okoliczności zmyśle obserwacji. Choć nie ma dystansu do opisywanych wydarzeń, czasami stara się być obiektywna. I właśnie te próby racjonalizacji, świadome temperowanie wybuchów złości czy pretensji stanowią między innymi o wartości narracji. Gospodarze i ich synowie przechowujący Cesię i jej ojca w stodole na przedmieściu Przemyśla są w opowieści Cesi jednocześnie źli i dobrzy, mądrzy i głupi, wyrachowani i ofiarni. Łącząc w sobie różne cechy charakteru, są prawdziwie wielowymiarowymi postaciami, a ich zachowanie, przy uważniejszym oglądzie, wymyka się łatwym ocenom. Niczym nieskrępowana pisanina Cesi, pełna wzajemnie sprzecznych ocen, świetnie oddaje jej ambiwalencję w stosunku do gospodarzy. A także ambiwalencję samych gospodarzy w stosunku do przechowywanych Żydów. To znakomicie ilustruje walkę sprzecznych uczuć u ludzi, którzy znaleźli się w sytuacji daleko posuniętej zależności. Nie lubimy tych, którym coś zawdzięczamy, którym jesteśmy coś winni. I tych, od których jesteśmy zależni. Raczej też nie lubimy tych, którzy są całkowicie bezradni i zależni od nas. To główny wątek psychologiczny, którym podszyta jest relacja Cesi. Innym, splecionym z poprzednim, są zabiegi autorki wokół obrony poczucia własnej wartości, obrazu własnej osoby. Ten motyw jest dobrym przykładem psychologicznej strategii, do jakiej uciekamy się w sytuacji skrajnego upokorzenia, w obronie własnej godności. Wielkościowe fantazje, iluzja górowania nad innymi i pogarda wobec nich są naturalnymi odpowiedziami na sytuację poniżenia i zależności. Dzięki drobiazgowej relacji Cesi, w której rzetelność nie mamy powodu wątpić, możemy też obserwować, jak z wyzwaniem, jakim było spotkanie z Pokusą, radzą sobie udzielający schronienia Żydom gospodarze. A przechowywali oni Gruftów, Cesię i jej ojca za pieniądze i obiecaną po wojnie działkę rolną. Co ciekawe, dla Gruftów jest oczywiste, że za wszelką pomoc muszą płacić i znalazłszy się w trudnej sytuacji nie tylko nie szukają bezpłatnej pomocy, ale nawet nie wspominają o takiej możliwości. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że taka możliwość istnieje. Należy w tym miejscu nadmienić, że wniesiona przez Gruftów „opłata przedwstępna” miała się nijak do ówczesnych cen panujących na „rynku ukrywania Żydów” – dali tyle, ile akurat przy sobie mieli. Innymi słowy, Gruftowie zapłacili według niższych stawek „cennika”1. Nie wiemy, czy byli tego świadomi. Przechowujący ich gospodarze – owszem. Świadomość, że nie robią dobrego interesu, miała niewątpliwy wpływ nie tylko na ich stosunek do przechowywanych. Również do samych siebie. Mogła powodować próby racjonalizacji, uzasadniających ryzykowną decyzję pomagania Gruftom. Nie wiemy, jak sami gospodarze nazwaliby motywy, jakimi się kierowali.

Lektura pamiętnika uzmysławia, że – jak pisze Jan Grabowski – trudno jest odróżnić tych ratujących, którzy od Żydów żądali za przechowywanie zbyt wygórowanych sum, od tych, którzy zadowalali się jedynie zwrotem kosztów utrzymania. Przytaczana przez tego badacza opinia chłopki (też z przemyskiego), że „jedni z powodu interesu pomagali, a inni, bo mieli serce bogate”2, wydaje się jednak znacznym uproszczeniem. Jak słusznie zauważa Grabowski, „stosunki między stronami ewoluowały” i stosunek pomagających do przechowywanych mógł się zmieniać3. Tu możemy dodać, że dynamika zmian nie zawsze była jednokierunkowa. Mogła być też tak gwałtowna, że w istocie oznaczała po prostu ambiwalencję, walkę sprzecznych uczuć i postaw. Gospodarze są chimeryczni – raz pomocni, innym razem nie. Wydaje się, że w ich przypadku mamy do czynienia z motywacją mieszaną. Przechowywali dla pieniędzy i z dobrego serca jednocześnie.

Nasza potrzeba precyzyjnej kategoryzacji postaw jest naturalna. Wynika z niepokoju, jaki odczuwamy w sytuacji niejednoznacznej, mglistej i nieoznaczonej. Chcielibyśmy wiedzieć, które postawy pochwalić, a które potępić. Okazuje się, że nie zawsze jest to możliwe. A Cesia radzi sobie z tym w prosty sposób – opisuje zachowania i je ocenia. Różnie. I nie stara się, żeby te oceny były konsekwentne, zgodne, jednoznaczne. Ni to się dziwi, ni to konstatuje, że można pogodzić dobroć na przykład ze skąpstwem.

W porozumieniu z rodziną Cesi zdecydowaliśmy się zmienić w tekście nazwisko rodziny przechowującej ją i jej ojca. Powodowaliśmy się tym, że relacja Cesi, często bardzo krytyczna, pełna złośliwości i obelg pod adresem gospodarzy, niewątpliwie sprawiłaby przykrość potomkom pomagających, którzy – jakby nie było – ryzykowali życie. Ocenę tej decyzji pozostawiamy czytelnikom.

Tekst dziennika jest niezwykle gęsty. Klarowny i szczery sposób, w jaki Cesia spisuje „czyny i rozmowy”, sprawia, że wszelkie dalsze komentarze są właściwie zbędne. Pozostaje jedynie, uprzedzając lekturę, zasygnalizowanie czytelnikom kilku kwestii, na które warto zwrócić uwagę.

Świnka niekolczykowana – za nią śmierć, jak za nas

Słowem, które w zeszycie Cesi pojawia się najczęściej, jest „chleb”, odmieniany przez wszystkie przypadki. Ma się wrażenie, że każda kromka chleba jest w tym pamiętniku policzona wielokrotnie, przez różne osoby. Bo chleba było za mało i Gruftowie byli wiecznie głodni. Ale wiemy też, co mogłoby się stać, gdyby przechowujący zapewnili przechowywanym dostatek chleba. Jedni i drudzy nie zdawali sobie sprawy, że najczęstszą przyczyną wpadek ludzi ukrywających Żydów, również w Przemyślu, były donosy sąsiadów odnotowujących nagłe zmiany w ich zachowaniu, zwłaszcza zmiany w aprowizacji domowych gospodarstw czy w poziomie zamożności. Uczestnicy wydarzeń mogli o tym nie wiedzieć. Trzeba w tym miejscu przyznać, że taki ewentualny postronny obserwator, nieżyczliwy gospodarzom, nie zauważyłby u nich oznak nagłego wzbogacenia się. Zakup dodatkowych bochenków chleba – owszem.

Zarówno Cesia i jej ojciec, jak i gospodarze niby wiedzą, co im grozi. Nie znają jeszcze konkretnych przykładów konsekwencji, jakie można było ponieść za przechowywanie Żydów. Jedyne znane egzekucje Polaków udzielających pomocy Żydom miały miejsce w Przemyślu po okresie, który jest opisany w pamiętniku4. Czytając go, ma się nieodparte wrażenie, że nie zdają sobie sprawy z grozy sytuacji i że igrają z losem. W czasie gdy inni Żydzi ukrywani byli miesiącami w piwnicach i na strychach, w ciemności, przy zachowaniu całkowitej ciszy, ukrywająca się Cesia wraz z ukrywającą ją gospodynią razem przemierzają wieczorami miasto, a Gruftowie kontaktują się z licznymi znajomymi. Gospodarze niemal zupełnie nie zmieniają swojego trybu życia. Ich dom odwiedzają goście i interesanci. Gospodarze i sami Gruftowie mają świadomość, które z podejmowanych działań są szczególnie ryzykowne, i są przekonani, że stosują wystarczające środki bezpieczeństwa. Można się tylko dziwić niefrasobliwości połączonych wspólnym losem bohaterów opowieści i zastanawiać, czy aby – paradoksalnie – nie pomogła ona w ostatecznym powodzeniu przedsięwzięcia.

W tym miejscu należy zauważyć, że sam pamiętnik, pełen nazwisk, jest jednym z licznych przykładów daleko posuniętej nieostrożności Cesi. Nietrudno sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby trafił w niepowołane ręce. Nawet duża więzienna cela nie pomieściłaby wszystkich wymienionych w nim osób. W najlepszym wypadku Cesia z ojcem znaleźliby się bez dachu nad głową.

Jeśli chodzi o środki ostrożności, to inną interesującą kwestią, nieporuszoną w pamiętniku wprost, pozostającą w tle, jest stosunek ukrywającej się Cesi i jej ojca do pozostałych członków dużej rodziny Gruftów. Wydaje się, że nie tylko niesnaski w rodzinie Gruftów były powodem, dla którego każde z rodzeństwa starało się ratować wyłącznie swoją najbliższą rodzinę. Podobnie jak inni ukrywający się po aryjskiej stronie Żydzi, nie zdradzali sobie nawzajem planów i adresów kryjówek. Zazdrośnie strzegli swoich sposobów na ocalenie i dróg ucieczki – często przed własną dalszą rodziną. Takie elementarne zasady konspiracji pozwalały zminimalizować tragiczne skutki ewentualnej wpadki i uniknąć pojawienia się w kryjówce nieproszonych gości narażających wszystkich innych5.

Nie wiemy, jaką rolę w decyzji pomagania Żydom odegrał fakt, że gospodarze podejmowali w tym czasie inne ryzykowne działania. Między innymi hodowali w ukryciu niezakolczykowaną świnię (co było surowo karane przez okupanta), a gospodarz, pracujący dla niemieckiego wojska, przyjmował łapówki od innych rolników. To oswojenie się z sytuacją ryzyka mogło nieco podnieść próg lęku przy podejmowaniu decyzji o przyjęciu pod dach dwojga Żydów.

Nie bez znaczenia dla zrozumienia ich wzajemnych relacji jest też to, że Gruftowie i przechowujący ich gospodarze pochodzili z tej samej sfery. Znali się przed wojną, pochodzili z tych samych stron6 i najprawdopodobniej wszyscy mieli chłopskie korzenie. Przechowujących i przechowywanych nie dzieli tu przepaść społeczna czy obyczajowa (o rasowej nie ma co wspominać – środowisku bohaterów opowieści pojęcie rasy było całkowicie obce). Natomiast przynależność religijna i narodowa zupełnie nie była przez Gruftów manifestowana. Należeli do rodziny na wpół zasymilowanej. Asymilacja nie była przecież procesem zachodzącym wyłącznie w środowisku żydowskiej inteligencji. I choć autorka podkreśla dzielący strony kontraktu dystans (z powodów, o których wyżej), jest w tym mało przekonywająca. Do pewnego stopnia uważa swój los za wspólny z losem ludności nieżydowskiej. Cesia z dużą ufnością odnosi się do znajomych uprzywilejowanego pochodzenia. Tak, jakby uważała, że pomoc jej się należy. Tym głośniej wybrzmiewa jej protest przeciwko przemocy i wykluczeniu. W odczuciu tej młodej, całkowicie niemal spolonizowanej Żydówki to, co się dzieje dookoła, jest gwałtem na naturze, a nie tylko na prześladowanych Żydach. Cesia uczciwie i współczująco odnotowuje represje, które spotykają Polaków. Wrogami są Niemcy i „on”, podmiot domyślny (Hitler), a nie „goje”. Inaczej niż w wielu wspomnieniach, gdzie Żydzi pozostają osamotnieni wobec wrogiego i niezróżnicowanego świata Niemców, Ukraińców, Polaków, w pamiętniku Cesi wszyscy mieszkańcy trójnarodowego Przemyśla – Polacy, Ukraińcy i Żydzi – mają jednego wroga: Niemców.

W pamiętniku Cesi niewiele jest w gruncie rzeczy śladów silnej identyfikacji z żydostwem, możliwej choćby z racji wspólnoty losów. Tak, jakby tragiczna sytuacja, w jakiej znalazła się ona i jej rodzina, była losem jednostkowym, indywidualnym. Najwyraźniej nie jest w stanie ogarnąć myślą zagłady, której poddawany jest jej naród. Trudno przypuszczać, żeby Cesia nie zauważyła, że wraz z jej matką wywieziono z Przemyśla (na śmierć – co do tego Cesia zdaje się nie mieć wątpliwości), w dwóch kolejnych akcjach, letniej i jesiennej, kilkanaście tysięcy Żydów, czwartą część mieszkańców miasta. Najwyraźniej mamy tu do czynienia z wypieraniem ze świadomości grozy wydarzeń, w celu mobilizacji sił do walki o przetrwanie. 17-letnia Cesia czuje się na co dzień względnie bezpieczna. Wspomina w pamiętniku chłopców ze swojej szkoły, porównuje swoją urodę z urodą koleżanek, rozpamiętuje dziewczęce rozterki. Słowem, powierza pamiętnikowi wszystko to, co powierzałaby w czasach pokoju. Nie można jednak powiedzieć, że Cesia ucieka od dramatycznej rzeczywistości w świat marzeń i fantazji. W jej opowieści te dwa światy współistnieją. Wojna i wszechobecna śmierć nie są w stanie przeszkodzić Cesi w dojrzewaniu, przeżywaniu miłosnych uniesień i zawodów, snuciu planów na przyszłość. Jej świat nie runął, nie skończył się. Straszliwa katastrofa nie jest końcem świata. Cesia chce przeczekać trudny czas, przeżyć i doczekać pokoju, kiedy wszystko wróci do normy i życie będzie się toczyło dalej.

Oprócz obrazu wydarzeń, psychologii i uczuć ich uczestników, pamiętnik Cesi jest kapitalnym źródłem informacji o okupowanym Przemyślu, o stanie ówczesnej wiedzy mieszkańców miasta na temat wydarzeń na froncie i o stosunkach panujących w mieście. Ciekawy jest – ledwie zarysowany – obraz codziennych stosunków między Polakami i Ukraińcami. Dodatkową wartość pamiętnika stanowi potoczysta narracja, swada, z jaką Cesia opowiada o błahych nawet wydarzeniach, a spostrzegawczość autorki, jej reporterski talent i poczucie humoru sprawiają, że trudno się oderwać od lektury. Obok swoistych perełek językowych i ciekawych regionalizmów natykamy się w tekście na zaskakujące oświadczenia, gdy na przykład, pod wpływem lektury pożyczonego od gospodarzy „Przewodnika Katolickiego”, Cesia identyfikuje się ze zbiorową żydowską winą i bierze na siebie współodpowiedzialność za „zdradę Chrystusa”. Na swoją obronę ma tylko argument przedawnienia. W innym miejscu jej drobna wzmianka o cechach charakteru świadczy o stopniu, w jakim przyswoiła sobie elementy negatywnego wizerunku Żyda. Takich ciekawych rozważań i zaskakujących stwierdzeń jest w pamiętniku więcej. Pamiętnik Cesi Gruft jest czymś więcej niż dokumentem. I ma niewątpliwie walory literackie.

Chcielibyśmy w tym miejscu gorąco podziękować córce Cesi, pani Alinie Borensztajn, za przekazanie pamiętnika matki do publikacji, za informacje pomocne przy redagowaniu tekstu i za pracę nad odczytaniem pamiętnika. Pracę tę sama dedykuje swoim dorosłym synom: „Dla Yarona i Ariela – aby pamiętali”.

Łukasz Biedka

Cecylia Gruft, W Imię Boże!

W ten sposób zaczynam pisać ten pamiętnik. Raz zaczęłam już pisać, ale przerwałam i spaliłam, bo to było jeszcze w „Gehtcie”7 i chodziły rewizje i mama absolutnie kazała mi spalić. Więc spaliłam. No i nie zawsze miałam czas pisać. A teraz jest coś zupełnie innego. Wprawdzie nie wiem, czy przeżyjemy tę wojnę, a nawet bardzo wątpliwe, ale w każdym razie uprzyjemnia mi czas. Bo położenie nasze jest okropne, ale nie można narzekać, bo może być gorsze. Chcę sobie streścić wszystko od początku, nie od początku wojny, bo na to nie mam papieru, ale od czasu jak przyszliśmy tutaj. A więc zaczęło się tak:

Było to we wtorek, 18 listopada 1942 roku. Poszliśmy z tatem jak zwykle do roboty. Ale ponieważ coraz częściej mówiło się w domu o wywózce, prawie całą noc nie spaliśmy, bo Zośka się pakowała, a sąsiadki znosiły rzeczy do kryjówki do piwnicy i co chwila przylatywała któraś inna. Tato się rozebrał i położył, a ja położyłam się o wiele później i w ubraniu. Do chlebaka spakowałam resztki prowiantu i chleba, a rano owinęłam się kocem i nocną koszulą (bo nie zamierzaliśmy więcej wrócić, tylko nocować w Bakończycach w szopie, a wujek Bernard miał nas zamknąć).

Jeszcze