Tam, gdzie rodzi się zazdrość - Edyta Świętek - ebook + książka

Tam, gdzie rodzi się zazdrość ebook

Edyta Świętek

4,4

Opis

Związek Darii i Marka z trudem można nazwać szczęśliwym. Młodzi małżonkowie nie darzą się nawzajem zaufaniem i boją się mówić wprost o swoich uczuciach. Marek, przekonany, że żona zgodziła się na ślub wyłącznie z rozsądku, po ściągnięciu jej do Krakowa wprost szaleje z zazdrości i strachu, że dziewczyna w końcu zdecyduje się go zostawić.

W tym czasie Daria i jej brat zmagają się z wciąż żywymi demonami przeszłości. Choć wieloletni rywal ich ojca zginął, ktoś dowiedział się o wydarzeniach znad urwiska i teraz próbuje zaszantażować rodzeństwo. Okazuje się, że dawne urazy nie wygasły i tajemniczy wróg wciąż zrobi wszystko, aby zaszkodzić rodzinie Hajdukiewiczów. Jedynym ratunkiem dla Darii może okazać się jej mąż, tylko czy on jest jeszcze zainteresowany trwaniem ich związku?

Patronaty: Pisaninka, dlaLejdis, Przegląd Czytelniczy, Literacki Świat Cyrysi

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (56 ocen)
31
19
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Edyta Świętek Copyright © Wydawnictwo Replika, 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja Joanna Pawłowska

Projekt okładki Iza Szewczyk

Zdjęcie na okładce http://pl.depositphotos.com/SimpleFoto http://pl.depositphotos.com/pab_map

Skład i łamanie Maciej Martin

Wydanie I

ISBN 978-83-7674-348-6

Wydawnictwo Replika

Superanda omnis fortuna ferenda est.1

Prolog

– Ja, Marek Michał, biorę ciebie, Dario Danuto, za żonę, i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

Spojrzał w jej zielone tęczówki, dostrzegł w nich powagę. Daria była skupiona. To był ostatni moment, w którym mogła się wycofać, albo by coś niespodziewanego zakłóciło ceremonię. O to ostatnie się nie martwił – Remigiusz czuwał nad wszystkim.

Początkowo Marek planował, że przyjaciel zostanie jego drużbą, lecz uznał za rozsądniejsze obsadzenie w tej zaszczytnej roli kalekiego brata Darii. Remigiusz może być ojcem chrzestnym ich pierwszego dziecka – to o wiele donioślejszy gest.

– Ja, Daria Danuta – głos dziewczyny zadrżał nieznacznie – biorę ciebie, Marku Michale, za męża, i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

Stało się – wypowiedziała te słowa, dla niej tak bardzo wiążące.

Spojrzała niepewnie na swojego świeżo poślubionego męża. Wyglądał na rozluźnionego i przepełnionego szczęściem, jego wzrok był niezwykle ciepły. Zadrżała, czując metaliczny dotyk prostej, klasycznej obrączki z platyny. Widziała, jak chwilę wcześniej Marek wstrzymał oddech, gdy przyszedł czas na jej przysięgę ślubną.

Mój mąż – pomyślała.

Jeszcze nie mogła ogarnąć tego myślami. Nie dowierzała, że stało się coś tak nieodwołalnego i ważnego w jej życiu.

Mężczyzna odetchnął z ulgą, gdy poczuł chłód obrączki na palcu. Przycisnął krążek do ust. Daria, praktykująca katoliczka, na pewno wypowiedziała tekst przysięgi z głębokim przekonaniem, że jest nim związana aż do śmierci. O nic innego mu nie chodziło. Pragnął tylko, aby należała do niego: bezwarunkowo i niepodzielnie – już na zawsze. Aby nie odeszła, gdy spotka kogoś, kto wyda jej się bardziej atrakcyjny. Wiedział bowiem, że świat, w który zabierze ją po powrocie z podróży poślubnej, będzie pełen pokus.

Widział reakcje swoich przyjaciół, gdy dzień wcześniej, wieczorem, przedstawił im swoją narzeczoną. Kordian Radecki, Alex Ostrowsky – ci dwaj zachowali się przyzwoicie, lecz ich żony były olśniewająco piękne i inteligentne, więc oni chyba jeszcze nie czuli pokusy, aby szukać przygód. Inni mężczyźni nie omieszkali wyrazić głośno swojego zachwytu nad Darią.

Wszak czyż nie o to mu chodziło? Chciał mieć żonę równie piękną, co Aleksandra Ostrowska, inteligentną jak Nina Strega-Radecka, a przy tym wierną i oddaną tylko jemu. Teraz miał gwarancję tej wierności wyrażoną na dwa sposoby: pierwszym była głęboka wiara Darii, a drugim, równie ważnym, weksle zamknięte w jego sejfie. Mógł sobie pozwolić na filantropię, oddał Hajdukiewiczom rezydencję oraz hotel – weksle miały zagwarantować, że Daria nie wystrychnie go na dudka, gdy już się nim znudzi.

Danuta osuszyła chusteczką łzy i zerknęła na męża. Ze wzruszeniem zauważyła, że i on ukradkiem ociera oczy.

– Mój Boże – załkała. – Ona jest taka krucha i delikatna. Spójrz tylko na nich.

– Nic innego nie robię od jakiegoś czasu – odparł Jerzy.

Marek, jak przystało na członka elitarnego Bractwa Kurkowego, podczas uroczystości zaślubin wystąpił w staropolskim stroju szlacheckim, podobnie zresztą jak znaczna część gości weselnych. W bezcennym, ręcznie szytym, karmazynowym żupanie oraz kontuszu sprawiał wrażenie jeszcze roślejszego, ponadto wzrostu dodała mu wspaniała czapka z futrzanym otokiem i pawimi piórami. Daria, mimo że była dosyć wysoka, wyglądała przy Marku jak wiotka trzcinka. Miała na sobie suknię całą z koronek, dopasowaną w talii i delikatnie rozkloszowaną, wykończoną prześlicznym trenem. W tym stroju wydawała się nie tylko wyższa, ale i również o wiele szczuplejsza niż w rzeczywistości.

– Oni są tacy piękni – powiedział ktoś z tyłu półgłosem.

Pani Hajdukiewicz wcale nie uważała, aby Marek był pięknym mężczyzną. Owszem, może i był wysoki oraz postawny − jego potężna postura, podkreślona wspaniałym strojem, budziła respekt − lecz cóż, daleko mu było do Łukasza. Kobieta stwierdziła, że prawdopodobnie nigdy w życiu nie zrozumie, dlaczego jej córka wybrała tego człowieka. Nie dorastał do pięt Zagórnemu. Był nikim innym, jak zwyczajnym nuworyszem, i zapewne całe to Bractwo Kurkowe nie przyjęłoby go do swojego grona, gdyby nie jego majątek.

Danka, zerkając na przytłaczającą sylwetkę zięcia, nie mogła wyzbyć się troski o Darię. Bała się, że mężczyzna może skrzywdzić tę eteryczną istotę w najbardziej prozaiczny sposób, poprzez swoją miażdżącą przewagę fizyczną.

Nie wszyscy goście weselni podzielali zachwyt nad młodą parą. Był pośród nich ktoś jeszcze – niczym wilk w owczej skórze. W złowrogim spojrzeniu połyskiwała żądza zemsty, a życzenia dla świeżo poślubionych małżonków nie miały ani krzty życzliwości.

Cieszcie się, póki możecie! Pewnego dnia pomszczę krzywdy mojego ojca. Odzyskam nasze dziedzictwo i wyślę przed oblicze diabłaostatnich Hajdukiewiczów.

Wszystko będzie dobrze

Wesele przebiegało bez zakłóceń. Nad bezpieczeństwem imprezy czuwał cały sztab ochroniarzy, zarówno wynajętych przez Marka, jak i tych, którzy towarzyszyli niektórym gościom. Większość przyjaciół Lesnera należała do świata finansjery, więc nic dziwnego, że wśród zaproszonych osób kręciło się wielu mężczyzn, którzy czujnie obserwowali otoczenie. Daria miała nadzieję, że po jej wyjeździe do Krakowa wszystko się zmieni i nie będzie skazana na nieustanne towarzystwo agentów.

Impreza trwała w najlepsze, gdy Marek, znużony tańcami, jedzeniem oraz wznoszeniem toastów, objął żonę wpół, przerzucił sobie przez ramię, jakby była, nie przymierzając, workiem ziemniaków, i z filuternym uśmiechem powiedział:

– Życzę wam miłej zabawy, moi drodzy, na nas już czas!

Ktoś z głębi sali zagwizdał przeciągle, posypały się rubaszne docinki.

– A nie za wcześnie na noc poślubną? Noc jeszcze młoda!

– Spieszy mu się!

– Marek, nie wygłupiaj się! Nie tańczyłem jeszcze z panną młodą – zaprotestował jakiś młody człowiek.

– Pokładziny! Pokładziny! – zawołał mężczyzna ubrany, podobnie jak Marek, w szlachecki kontusz i żółte cholewy.

Rozległa się fala głośnych gwizdów i śmiechów.

Daria poczuła, jak płoną jej policzki. W ułamku sekundy wszyscy zgromadzeni zostali poinformowani, czym będzie zajęta za kilka minut. Przez cały wieczór usłyszała dość półsłówek oraz aluzji, lecz liczyła na to, że wymkną się wraz z Markiem po cichutku, gdy większość gości weselnych padnie ze zmęczenia. On najwyraźniej miał inne plany. Wcale nie przejmował się tym, że dostarcza weselnikom pretekstu do kolejnych, ociekających erotyzmem docinków.

– Marek, wariacie, puść mnie. Nie rób skeczu – wyszeptała mu do ucha, lecz jemu nie w głowie było słuchanie napomnień.

Łukasz Zagórny siedział na podłodze swojego mieszkania w Sanoku. Opierał się plecami o ścianę i tępym wzrokiem gapił w jakiś punkt przed sobą. Miał na sobie szyty na miarę garnitur, który przed niemalże rokiem zamówił na ślub z Darią. W butonierkę, niczym kpinę z całej tej sytuacji, zatknął kilka godzin wcześniej bladoróżowy pączek różany. Rozluźnił nieco krawat cisnący go w grdykę. Obok niego stała w połowie opróżniona butelka wódki.

Mężczyzna spojrzał na zegar. Dochodziła druga w nocy.

Ona jest już żoną innego – pomyślał z rezygnacją. – Zaraz pewnie pójdą do apartamentu dla nowożeńców.

Oczyma wyobraźni widział, jak państwo młodzi wymykają się z przyjęcia weselnego, aby skonsumować zawarte małżeństwo. Wyobrażał sobie kruchość jej ciała w objęciach tego olbrzyma. W jego trzewiach buzował niszczycielski ogień zazdrości.

Utracił właśnie miłość swojego życia.

Czy była jakakolwiek szansa na to, aby ją odzyskać?

Pokręcił głową i wprost z butelki pociągnął kolejny łyk wódki. Alkohol rozlał się gorącem po jego wnętrznościach. W gardle mężczyzny narastał szloch. Dla niego Daria Hajdukiewicz była już stracona. Przeklinał godzinę, gdy po raz pierwszy spojrzał w jej zielone tęczówki. Otępiały z żalu za szczęściem, które umknęło mu sprzed nosa, dyszał nienawiścią do niej i do jej męża.

– Faceci, kurwa, nie płaczą! – wybełkotał, ponownie sięgając po flaszkę.

Cierpiał jak chyba jeszcze nigdy w życiu.

Odprowadzany gromkimi okrzykami, Marek zaniósł swoją świeżo poślubioną żonę wprost do tonącego w białych kwiatach apartamentu dla nowożeńców. Tam bez ceregieli rzucił ją na łóżko i zaczął przekopywać się przez zwoje koronek i halek w poszukiwaniu bielizny.

– Przestań, wariacie! – Zmitygowała go, zanosząc się śmiechem. – Daj mi choć kilka minut na zdjęcie sukienki, zmycie makijażu i szybki prysznic.

Musiała to kilka razy powtórzyć i mocno wytarmosić go za włosy, aby w końcu ją puścił.

– Pięć minut – ustąpił łaskawie – i ani chwili dłużej.

On także czuł potrzebę, aby wziąć prysznic. Chociaż sala bankietowa była klimatyzowana, w ciężkich aksamitach i brokatach było mu gorąco.

Daria nie zamierzała się jednak aż tak bardzo spieszyć. Chciała nauczyć Marka cierpliwości oraz tego, że nie zawsze będzie stawiał na swoim. Owszem, także go pragnęła i już odczuwała w podbrzuszu przyjemne łaskotanie na myśl o tym, że za chwilę zatonie w jego ramionach, lecz kobieca przekora wzięła górę. Bez pośpiechu zmyła makijaż, później zabrała się za rozczesywanie włosów. Na tym zajęciu zastał ją Marek, który, porzuciwszy swe szlacheckie ubranie w sypialni, przyszedł za nią do łazienki owinięty w biały hotelowy szlafrok.

Zaszedł ją od tyłu, odgarnął jej włosy i pocałował w kark.

– Jeszcze nie gotowa? Myślałem, że pójdziemy razem pod prysznic albo skorzystamy z jaccuzi – wskazał ruchem głowy wypełnioną po brzegi olbrzymią wannę, wokół której płonęły dziesiątki świec. Na powierzchni wody unosiły się płatki białych róż.

– Jeszcze nie skończyłam – odparła, umykając oczami przed wzrokiem Marka, który szukał ich odbicia w lustrzanej tafli.

Nie chciała, aby wiedział, jak bardzo go pragnie. Nie mogła pozwolić sobie na słabość, jeśli miała go nauczyć, że nie będzie mu we wszystkim ustępować.

– Pomogę ci z tą kiecką, bo czuję, że nieprędko się z niej wyzwolisz – oznajmił i zabrał się za rozpinanie rzędu maleńkich, perłowych guziczków na jej plecach.

Nie zamierzała mu objaśniać, że z boku sukni był dobrze zamaskowany suwak, który znacznie przyspieszyłby jego poczynania. Tak czy inaczej, chwilę później ślubny strój leżał na podłodze. Daria stała przed Markiem z rozpuszczonymi włosami i w samej bieliźnie.

– Boże… Jaka jesteś piękna – westchnął, oszołomiony jej widokiem.

Poczuł bolesny ucisk w kroczu. Nie miał już czasu na te wszystkie ceregiele. Odwrócił ją tyłem do siebie i stanowczym gestem pozbawił koronkowych majteczek. Nim zdążyła sprzeciwić się takiemu traktowaniu, stała, opierając się dłońmi o blat toaletki, on zaś był głęboko w środku i niecierpliwie ściskał jej piersi. Nawet nie zadał sobie trudu, aby ją do końca rozebrać. Widok pasa do pończoch i wykończonego koronką gorseciku jeszcze bardziej go podekscytował. Nie było miejsca na czułość, pocałunki czy pieszczoty. Była obietnica spełnienia, która zagłuszała wszystko inne. Zapach ciała żony pobudził jego zmysły tak bardzo, że krew płynąca w żyłach zamieniła się w ogień.

Kilka minut później Daria poczuła, jak po wewnętrznej stronie jej uda spływa lepkie nasienie. Z konsternacją stwierdziła, że nawet się nie zabezpieczył, tak mu było do niej pilno. Pogratulowała sobie w duchu rozsądku, który nakazał jej, aby zaczęła brać pigułki. Nie do końca odpowiadało to religijnym przekonaniom dziewczyny, ale przecież tak naprawdę prawie się nie znali. Nie chciała ryzykować ciąży zaraz na początku małżeństwa. Odkładała to w myślach na bliżej niesprecyzowaną przyszłość.

Marek odwrócił ją do siebie i pocałował z pasją w usta. Chciała zacisnąć w gniewie wargi, a najlepiej złajać go za niecierpliwość, lecz miał nad nią przewagę fizyczną. Kiedy w końcu ją puścił, oszołomioną i rozdygotaną, zamiast słów przeprosin, że dał się ponieść dzikiemu instynktowi, usłyszała tylko:

– Pięć minut i ani sekundy dłużej.

Powiedział to, po czym najzwyczajniej w świecie zamknął się w kabinie prysznicowej. Po chwili dobiegł ją stamtąd szum wody oraz radosne pogwizdywanie.

– Ładnie się zaczyna – burknęła gniewnie do swojego lustrzanego odbicia. – Czekaj, czekaj, ja ci jeszcze pokażę.

Wyswobodziła się z resztek bielizny i zanurzyła w ciepłej kąpieli.

Marek wyszedł spod prysznica. Z błogą miną spojrzał na żonę.

– Tylko nie każ mi na siebie zbyt długo czekać.

Została sama.

Nagle poczuła się bardzo samotna. O ileż przyjemniej byłoby, gdyby wzięli kąpiel razem. Zezłościły ją płatki róż oblepiające jej ciało przy każdym ruchu. Zniechęcona, opuściła jaccuzi. Wytarła się i włożyła koronkową nocną bieliznę. Chociaż w głębi duszy liczyła na to, wiedziała, że nikłe są szanse, aby zastała Marka zmorzonego snem.

Lesner oczywiście nie spał. Brał natomiast pod uwagę możliwość dołączenia do niej w łazience. Było mu głupio, że tak go poniosło i pożądanie wzięło górę. Przy niej nigdy nie był sobą, nie myślał i nie zachowywał się racjonalnie. Postanowił, że przez resztę nocy będzie postępował jak dżentelmen i zadba o jej, a nie o własną przyjemność.

Stał obok okna. Patrzył na rozgwieżdżone niebo. Drgnął, gdy usłyszał cichy szmer kroków żony.

– Czekałem na ciebie, Dafne – powiedział łagodnie, gdy stanęła w drzwiach sypialni.

Z zachwytem spoglądał na jej wiotką postać w powłóczystym, dopasowanym szlafroczku. Wyciągnął dłoń w stronę Darii.

– Chodź, spójrz na te gwiazdy. W Krakowie to rzadki widok, nigdy nie zobaczysz aż tylu naraz. O, popatrz! – Ucieszył się. – Spadająca gwiazda. Trzeba szybko pomyśleć życzenie.

O ile jeszcze przed minutą na usta Darii cisnęły się jadowite komentarze pod adresem męża i chciała mu zmyć głowę za natarczywość, tak w tej jednej chwili opuścił ją gniew. Znowu miała przed sobą Marka sprzed roku – człowieka, którego pokochała swoją pierwszą, szaloną miłością. Wbrew wcześniejszym postanowieniom, że potraktuje go oschle i z dystansem, podeszła do mężczyzny stojącego po przeciwnej stronie pokoju.

Marek otoczył palcami twarz ukochanej, pieszczotliwie odgarnął z niej włosy.

– Przy tobie gwiazdy powinny spłonąć ze wstydu. Jesteś taka piękna! Nie mogę oderwać od ciebie oczu, nie napatrzę się.

Rozsupłał pasek szlafroka i odsłonił ramię żony. Miała na sobie koszulę na ramiączkach, uszytą z koronkowego materiału wykończonego satyną. Wyglądała jak eteryczny, miedzianowłosy anioł. Szlafrok z cichym szelestem upadł na podłogę u ich stóp.

Mężczyzna uśmiechnął się tak, jak uśmiecha się człowiek przepełniony szczęściem.

– Moja śliczna Dafne, tak bardzo cię pragnę, jak nikogo na świecie.

To nasza noc poślubna. Nie będę mu robiła wyrzutów, po co psuć tę chwilę? Jeszcze zdążę powiedzieć Markowi, co myślę o jego wcześniejszym zachowaniu – pomyślała, zamykając oczy, gdy nachylił się, aby ją pocałować.

Dotyk ciepłych ust był niespieszny, Lesner w niczym nie przypominał tego nienasyconego mężczyzny, który posiadł ją wcześniej w łazience. Pocałunek, spokojny i czuły, zelektryzował zmysły Darii. Westchnęła z zadowolenia, gdy dotknął jej warg językiem. Otoczyła Marka rękami w pasie, oparła się o jego szeroki tors. Pragnęła powiedzieć mu o swojej miłości, lecz na razie nie mogła tego zrobić – musiała być konsekwentna.

– Przepraszam za tamto w łazience. Przy tobie tracę głowę – wyszeptał żonie do ucha, gdy wziął ją na ręce, aby zanieść do łóżka.

Zgodnie z tym, co postanowił wcześniej, powoli rozpalał jej zmysły. Nie spieszył się, nie myślał o własnych potrzebach. Oddawał cześć pięknemu, delikatnemu ciału. Odsłaniał je powoli, sycąc wzrok urodą Darii. Całował jej zamknięte powieki, centymetr po centymetrze przesuwał wargi po każdym skrawku skóry. Błądził palcami po zakamarkach ciała, ucząc się go na nowo.

Jej piersi tężały pod dotykiem zwinnych palców Marka. Podziwiał ich łagodną krągłość. Doskonale pasowały do jego dłoni, jeszcze lepiej do spragnionych ust. Chłonął magiczny zapach, który wydzielała skóra. Dla niego była to najcudowniejsza woń na świecie i żadne perfumy ani kąpiel nie mogły jej stłumić.

Wyciszył niespokojny głos instynktu, który go ponaglał. To Daria pociągnęła męża na siebie, aby wszedł tam, gdzie chwilę wcześniej były jego palce. Oplotła go ściśle udami.

– Pragnę cię, Mareczku – wyszeptała.

Tyle mogła mu powiedzieć – on też jej pragnął, wcale się z tym nie krył. Chodziło mu o cielesną bliskość, nieraz to podkreślał. On także wiedział, że jest jej z nim dobrze – nie było sensu udawać, że jest inaczej. Zresztą, po co? Ona także miała swoje potrzeby i musiała odnaleźć w tym małżeństwie jakąś korzyść dla siebie. Pieniądze nie miały znaczenia, w jego umyśle nie istniało pojęcie miłości, pozostała zatem fizyczność. Dla niej, być może, jedyna karta przetargowa w ich związku.

Spoglądał w jej oczy. Płonęła takim samym pożądaniem, jak on. Zagłębiał się w nią bez pośpiechu. Sprawdzał granice własnej wytrzymałości, wystawiał się na nielichą próbę. Rytm jego ruchów był zupełnie niedostosowany do krwiobiegu. Perwersyjnie i z rozmysłem oddalał chwilę ekstazy. Chciał, aby drżała w jego ramionach w bolesnym niespełnieniu, aby czuła ten głód, który towarzyszył mu przez minione miesiące.

Daria oddychała niespokojnie, wiła się niecierpliwie, wbijała mu paznokcie w plecy, to znów wplątywała palce we włosy. Nie mogła dłużej znieść tej rozkosznej, pełnej czułości tortury. W gwałtownym skurczu zacisnęła mięśnie.

Marek nie był w stanie dłużej zapanować nad namiętnością. Po chwili uniesienia opadł na jej rozedrgane, wilgotne od potu ciało. Jego żona pachniała seksem – najbardziej narkotyzującą wonią świata.

– Jesteś cudowna – powiedział półgłosem.

Przetoczył się na bok i z zachwytem patrzył na jej falującą przyspieszonym tchnieniem pierś. Sięgnęła dłonią za siebie. Pociągnęła kołdrę, chciała się przykryć, lecz ją powstrzymał.

– Nie rób tego. Pozwól mi na siebie patrzeć.

Pozwoliła – bezwstydnie naga i piękna.

Opuściła powieki. Leżała na boku z głową na jego ramieniu. On także odwrócił się do niej. Wystarczyło, że spojrzał na jej jasną, aksamitną skórę, a zmęczenie minęło jak ręką odjął. Chciał jeszcze, tym razem tak, by zaspokoić swoje zmysły. Nie odkładał tego na później, nie tłumił potrzeb dzikiego instynktu. Daria podążyła za nim na fali uniesień, balansując na granicy bólu.

– To było mało czułe – zauważyła, gdy zmęczeni opadli na poduszki.

– Wolisz, jak jest czule?

– Tak – przyznała. – A ty nie?

– Niekoniecznie. Myślę, że wypracujemy jakiś kompromis. – Jego twarz rozjaśnił szelmowski uśmiech. – Będziemy zawsze kochać się parzystą ilość razy, tak aby każde z nas dostało to, co lubi. Co ty na to?

– Głuptas z ciebie – wykręciła się od odpowiedzi.

– No, powiedz – nalegał.

– Zdzielę cię zaraz poduszką – zagroziła.

Nie miała zamiaru mówić mu, że ta opcja jej odpowiada – przynajmniej na razie. Już i tak była zła, ponieważ dała się ponieść instynktowi. Powinna więcej kaprysić oraz być nieprzystępną, w przeciwnym razie zainteresowanie męża szybko minie i Marek zacznie szukać mocnych wrażeń gdzieś indziej.

Lesner przycisnął ją do łóżka i namiętnie pocałował.

– No, powiedz, że się zgadzasz – nalegał dotąd, aż ustąpiła.

– Okej, zgadzam się, tylko puść mnie już.

– To dobrze, ponieważ z moich obliczeń wynika, że powinniśmy to zrobić jeszcze raz.

– Marek! – zaprotestowała.

– No co? Czysta matematyka.

– Czy ty nigdy nie masz dość?

– Ciebie? Nie – odparł bardzo poważnie. – Sama jesteś temu winna. Najpierw mnie omamiłaś, a później skazałaś na post.

– Może poczekaj chwilę – powiedziała, ciągnąc go za włosy, gdyż już zmierzał ustami w stronę jej warg. – Daj mi chwilę ochłonąć. Równie dobrze możemy zrobić to później.

– Żartujesz? Sama mnie nauczyłaś, że co u ciebie jest obiecane, trzeba egzekwować natychmiast, w przeciwnym razie można się obejść smakiem.

Daria podniosła zaspane powieki. Spojrzała wokół siebie półprzytomnym wzrokiem. W pierwszej chwili była zdziwiona oszałamiającą ilością białych kwiatów oraz obcym wnętrzem. Zaskoczyła ją czyjaś obecność: ciężar owłosionego przedramienia obejmującego jej talię i przyciskającego do łóżka.

Świadomość wróciła bardzo szybko. „Zacisze”, ślub z Markiem, huczne wesele oraz namiętna noc poślubna. W ułamku sekundy dotarło do niej, że stało się właśnie coś niemalże nieodwracalnego – związała się z tym dziwnym człowiekiem na dobre i na złe. Czekało ją zupełnie nowe życie: w obcym miejscu, wśród nieznanych twarzy. Wcześniej nie zastanawiała się nad tym, co będzie po ślubie – nie było na to czasu, ostatnie tygodnie minęły w nieprawdopodobnym, szaleńczym tempie. Jak chyba większość panien młodych, aż do wczoraj nie wybiegała myślami poza wesele, roiła sobie tylko, że czeka ich długie i szczęśliwe życie. Wszak, aby być razem, pokonali wiele przeszkód. Marek dokonał tego, co przed rokiem zdawało się niemożliwe.

Leżała spokojnie w ramionach męża, zasłuchana w jego równomierny oddech. Spał jeszcze bardzo mocno. Z zadowoleniem odnotowała fakt, że nie chrapał przez sen. Gdy byli kochankami, nigdy nie było im dane spędzić ze sobą całej nocy aż po brzask. Zwykle wysuwała się z jego ramion tuż po miłosnych uściskach lub gdy jeszcze spał, i biegła do swoich obowiązków bądź wracała do domu. Nie wiedziała więc, jak zachowuje się rano, tuż po przebudzeniu.

Jeszcze tylu rzeczy musiała się o nim dowiedzieć.

Ostrożnie, aby nie obudzić Marka, wyślizgnęła się z jego objęć. Włożyła koszulę nocną i szlafrok, z zażenowaniem przypominając sobie bardziej pikantne ekscesy minionej nocy.

Przeszła do salonu i podniosła słuchawkę aparatu telefonicznego.

– Majeczko, skarbie, podrzucisz mi kawę? – poprosiła półgłosem.

Chwilę później usłyszała dobiegający z korytarza turkot wózka. Uchyliła cichutko drzwi i, nakazując Majce milczenie, wzięła od niej tacę z nakryciami.

Kawa dla dwojga.

Wzruszyła ramionami. Nie zamierzała budzić Marka. Potrzebowała chwili spokoju, aby zastanowić się nad dalszym postępowaniem.

Co robić? Wszczynać wojnę podjazdową czy pogodzić się z tym, że wszystko potoczyło się w tak zaskakujący sposób?

Intensywny zapach kawy podrażnił nozdrza Marka. Jego organizm, wytresowany przez lata dyscypliny, domagał się porannego espresso. Mężczyzna podniósł ciężkie powieki, aby zlokalizować źródło aromatu.

Zamiast jednak zaspokoić chęć wypicia kawy, zamarł w bezruchu.

W blasku porannego słońca apartament dla nowożeńców jawił się niczym stary, tajemniczy i odrealniony czarno-biały film. Daria stała we francuskich drzwiach. Zwrócona była do niego prawym półprofilem. Sącząc kawę z porcelanowej filiżanki, spoglądała przed siebie, w stronę jeziora. Jej wąziutką talię ściśle owijał szlafrok z białej koronki. Powłóczysty materiał spływał aż do bosych stóp. Niedbale zapleciony warkocz opadał na prawe ramię dziewczyny, strosząc się wijącymi pasmami włosów, w których igrały słoneczne struny. Podobnie wyglądała tamtego wieczora, gdy po raz pierwszy przyjechał do „Zacisza” – właśnie taka wbiła mu się w pamięć na zawsze. Żałował wówczas, że nie miał pod ręką lustrzanki, teraz mógł to nadrobić.

Bez słowa sięgnął po aparat. Zaszeleściła pościel, lecz pogrążona w zadumie dziewczyna nie zareagowała na odgłos. Marek ustawił czarno-biały tryb zdjęć. Migawka trzasnęła cichutko. Młoda kobieta drgnęła. Brzęknęła porcelana, gdy odkładała filiżankę na spodeczek. Daria odwróciła w stronę Marka samą twarz.

– Nie śpisz już? – wyraziła zdziwienie.

– Poczekaj chwilę, nie ruszaj się – poprosił, robiąc kolejne zdjęcia.

Uśmiechnęła się niezauważalnie, z pewnym smutkiem. Czy tylko jej uroda wzbudzała w nim zachwyt? Tylko to go interesowało? Twarz i ciało…

– Kawa. Obudził mnie zapach kawy – odpowiedział, odkładając lustrzankę na szafkę nocną. – Dasz mi trochę?

– Oczywiście, zaraz ci naleję.

– Nie. Chcę się napić z twojej filiżanki, żoneczko. Chcę poznać twoje myśli w pierwszym dniu naszego małżeństwa – zażartował.

Żoneczko… zaskakująco łatwo przychodziło mu wymawianie tego słowa, które wciąż tak obco dźwięczało w jej uszach.

Podeszła do niego. Bez słowa podała mu swoją filiżankę. Zmrużył powieki, pociągając łyk mocnej, gorzkiej kawy. Usiadł i poklepał miejsce obok siebie.

– Chodź do mnie, Dario.

Usiadła obok Marka i oparła się łokciem o jego kolana. Położyła głowę na swoim ramieniu. Po minionej nocy odczuwała zmęczenie. Żywiła nadzieję, że nie poczuł znowu ochoty na seks, wolałaby porozmawiać. Miała wiele wątpliwości, które należałoby wyjaśnić. Powinni także ustalić jakieś zasady.

Marek odłożył opróżnioną filiżankę na szafkę nocną i z uśmiechem przyglądał się siedzącej obok kobiecie.

– Jesteś śliczna – powtórzył, sam nie wiedział, który to już raz.

Nie mógł przełamać wewnętrznego oporu, aby powiedzieć jej o swojej miłości – nie chciał wyjść na głupca, lecz przynajmniej tak mógł okazywać uczucia. Ujął jej prawą dłoń i delikatnie pocałował ją w miejscu, gdzie połyskiwała platynowa obrączka.

– Moja żoneczka… Jestem bardzo szczęśliwy.

Szczęśliwy – dla niego był to trudny do wypowiedzenia wyraz. Musiał się poprawić, co wywołało delikatny uśmiech na twarzy Darii.

– Cieszę się, skarbie – odparła.

Żadnych zapewnień. Nie zrewanżowała mu się słowami, na które tak bardzo czekał. Cóż… Nie od razu Kraków zbudowano. Wierzył, że któregoś dnia zdobędzie jej miłość.

Wyciągnęła dłoń i pogładziła jego szorstki, nieogolony policzek.

Skarbie… – pomyślała. – Smutny substytut słowa „kochanie”.

Mężczyzna wsunął rękę pod poduszkę. Wymacał podłużne, wąskie pudełko, które włożył tam poprzedniego wieczora, gdy brała kąpiel.

– Proszę, to dla ciebie, Dafne. Prezent ślubny.

Zaskoczył ją. Spojrzała na aksamitne, czerwone wieczko.

– Ale… Przecież dałeś mi już prezent ślubny, zwróciłeś nam dom i „Zacisze”… – przypomniała.

– To był prezent dla Darka, a ten – wskazał etui – jest tylko dla ciebie. No, otwórz – zachęcił z uśmiechem na ustach.

Uchyliła wieczko i zamarła.

– Och… Jakie to piękne!

Delikatnie podniosła łańcuszek z brylantem w kształcie dużej, pojedynczej łzy. W milczeniu przyglądała się promieniom słońca igrającym w kamieniu. Marek wyjął naszyjnik z jej dłoni i ostrożnie założył żonie na szyję.

– Cieszę się, że ci się podoba.

– Podoba? Jest prześliczny – powiedziała z zachwytem. – Dziękuję.

Zaoszczędziła mu tekstów w stylu „nie powinieneś był”, to nie byłoby odpowiednie podziękowanie za prezent. Marek ujął ją pod brodę i pocałował krótko samymi wargami.

– Wiem, że jestem trudnym człowiekiem. Mam ciężki charakter, bywam apodyktyczny i nieprzystępny, ale obiecuję ci, maleńka, że dołożę starań, aby być jak najlepszym mężem. Ja wiem, że mnie nie kochasz i traktujesz to małżeństwo jak kontrakt. Proszę cię tylko o jedno: nigdy mnie nie okłamuj. Bądź ze mną szczera, zawsze. – Zaakcentował mocno ostatnie słowo.

Znowu ją zaskoczył.

– Nigdy cię nie okłamię, Mareczku, obiecuję. I też postaram się być dla ciebie jak najlepszą żoną.

– Cieszę się. Szczerość przede wszystkim. Koniec z tajemnicami.

– Koniec – powtórzyła za nim.

Od śmierci Janusa nie miała już nic do ukrycia. Chciała jak najszybciej zapomnieć o tamtej bolesnej sprawie – raz na zawsze wyrwać z korzeniami ponure wspomnienia.

– Spełnię każdy twój kaprys z wyjątkiem jednego: nie zdematerializuję się z twojego życia. Nie jestem tak gorliwym katolikiem jak ty i twoja rodzina, lecz musisz wiedzieć, że szanuję wagę przysięgi małżeńskiej. A teraz, Dafne, daj jeszcze jednego całusa, bo musimy się już zbierać. Obiecałem ci podróż poślubną, czyż nie? – dodał, widząc jej zaskoczoną minę.

– A tak właściwie dokąd mnie zabierasz? – zapytała.

– Mój przyjaciel, Alex Ostrowsky-Sandoval, posiada niedużą bezludną wyspę na Karaibach. Jak stwierdził, w sam raz na podróż poślubną. Zafundował nam także przelot w obydwie strony swoim prywatnym odrzutowcem. Wylądujemy na Saint John, a stamtąd motorówką popłyniemy na wyspę Aleksa. Raz dziennie będzie przyjeżdżał do nas posłaniec z hotelu na Saint John i przywoził nam obiad oraz chłodne przekąski. A przez resztę czasu będziemy zupełnie sami: tylko my i ocean. W drodze powrotnej zahaczymy o Paryż, gdzie zrobię szybką, niezapowiedzianą kontrolę w tamtejszej filii, natomiast ty w tym czasie pokażesz mi, ile kobieta potrafi wydać na zakupy – uśmiechnął się szelmowsko. – Później awionetką przylecimy do Mielca, skąd zabierze nas twój tato. Ostatni weekend podróży poślubnej spędzimy w domu twoich rodziców. Do Krakowa pojedziemy twoim autem. Zastanawiałem się, czy nie zostawić BMW Darkowi, lecz twój tato bardzo nalegał, abyś wzięła ten samochód. Zresztą na razie Darek i tak nie miałby z niego pożytku, a tobie przyda się wygodny i bezpieczny pojazd, zanim postaramy się o inny. I co ty na to?

– Och… Zaskoczyłeś mnie. Bezludna wyspa? Naprawdę? – ucieszyła się z perspektywy prawdziwych wakacji w raju.

– Witaj w moim świecie, Dafne.

Otoczyła kark męża ramionami i przycisnęła usta do jego chciwych warg.

– Ależ jestem szczęśliwa, Mareczku – stwierdziła długo później, gdy jej usta, nabrzmiałe od pocałunków, pragnęły dalszych pieszczot, a ciało pulsowało bolesnym niespełnieniem.

Kochani Tatku, Mamusiu i Dareczku!

Pisze do Was kobieta ze wszech miar szczęśliwa i spełniona.

Karaiby są bajecznie piękne. Te wschody i zachody słońca! Mój Boże… Brak mi słów, aby to wszystko opisać. Tu jest taki cudowny spokój i cisza – prawdziwy raj. A gdy nam się znudzi nasze odludzie, to mamy do dyspozycji motorówkę, którą przepływamy na sąsiednie wyspy, gdzie roi się od barów, dyskotek oraz turystów.

Większość czasu spędzamy sami. Uczymy się siebie wzajemnie. Marek to wspaniały mężczyzna. Nosi mnie na rękach, spełnia każdą moją zachciankę. Jest cierpliwy, łagodny i wyrozumiały. Czuję się przy nim jak bogini – wciąż uwielbiana. Jestem bardzo szczęśliwa, nie możecie sobie tego wyobrazić!

Trochę mi żal, że jutro opuszczamy tę śliczną, bezludną wyspę. Przed nami kolejny cel podróży – Paryż. Marek droczy się ze mną, że w końcu odczuje, ile kosztuje przyjemność posiadania żony, ale ja nie zamierzam szastać jego pieniędzmi. Mam natomiast pomysł na to, co będę robić, gdy już dotrzemy do Krakowa. Nie chcę być próżną lalką na utrzymaniu męża, ale na razie o tym nie mówię, bo to dopiero plan, który dojrzewa w mojej głowie. Najpierw muszę rozeznać się na miejscu, ocenić, jakie są szanse i zagrożenia dla mojej koncepcji. Nie pytajcie mnie więc o nic, gdy zajrzymy do Was w drodze z Paryża.

Całuję wszystkich i ściskam bardzo, bardzo mocno.

Wasza, nad wyraz szczęśliwa,

Daria

Jerzy odetchnął z ulgą. Daria pisała niemalże codziennie, jej e-maile tryskały optymizmem. Córka, pierwszy raz od niepamiętnych czasów, promieniowała szczęściem. Miał nadzieję, że Marek już na zawsze pozostanie takim, jakim go przedstawiała w swoich listach.

Moje biedne dziecko… – pomyślał. – Nikt nie zasługuje na szczęście równie mocno jak ona.

Optymistyczne wieści od siostry cieszyły także Darka. Chociaż targały nim wyrzuty sumienia, słowa Darii utwierdzały go w przekonaniu, że nie ma czego żałować. Pociągnął za spust – to prawda – ale skąd mógł wiedzieć, że jego strzał będzie aż tak skuteczny i Janus spadnie z urwiska? Przecież działał w dobrej wierze – chciał ratować życie bliźniaczki. Był kaleką, poruszał się za pomocą wózka inwalidzkiego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zarzuciłby mu, że przekroczył warunki obrony koniecznej.

A jednak nawet najbardziej racjonalne argumenty nie pomagały – wciąż żałował, że dał się zbałamucić dziewczynom. Powinien był wezwać policję, a nie zatajać prawdę. Miał nieprzyjemne poczucie, że postąpił niewłaściwie. Był tchórzem, który ukrywał się za spódnicami siostry oraz kochanki.

Teraz było już na wszystko za późno. Przecież nie pojedzie na posterunek policji i nie wyskoczy ni z gruszki, ni z pietruszki z rewelacją:

– Słuchajcie, panowie, to ja przestrzeliłem kolano tego NN. Co więcej, ten człowiek ma tożsamość. Nazywa się Marian Janus, jest moim wujaszkiem i chociaż kilka tygodni temu oficjalnie został uznany za zmarłego, zabiłem tego upiora po raz drugi.

Dobre sobie!

Czy ktokolwiek uwierzyłby w to, że nie dokonał morderstwa z premedytacją?

Według Darka było zdecydowanie za późno na to, aby złożyć zeznania. Policjanci na pewno uznaliby, że skoro nie zgłosił się do nich od razu, to znaczy, że miał coś do ukrycia przed wymiarem sprawiedliwości.

Chłopak utkwił wzrok w spokojnej tafli.

Jezioro Solińskie – całe jego życie, cały świat.

Nie wyobrażał sobie egzystowania w innym miejscu. Tutaj urodził się, dorastał, wychowywał. Pływał w jeziorze, wiosłował, żaglował, łowił ryby. Ze swojej sypialni miał widok na wody Soliny. Każdy dzień zaczynał i kończył spoglądaniem przez okno. Nawet gdy uległ temu okropnemu wypadkowi, którego okoliczności nigdy nie zostały wyjaśnione w jednoznaczny sposób, jezioro wciąż było dla niego ważne. Z uwagi na paraliż od odcinka lędźwiowego w dół nie mógł chodzić, lecz bezwładne nogi nie przeszkadzały w pływaniu. Miał silne ramiona – to zupełnie wystarczało. Czasami wypływał naprawdę daleko. W wodzie nie czuł ograniczeń związanych z kalectwem. To były chwile, gdy ulegał iluzji, że znowu jest w pełni sprawny.

Gdyby zamknięto go w więziennej celi, skończyłaby się jakakolwiek aktywność fizyczna. Nie pojechałby na operację do Stanów.

Cóż… Może lepiej, że stało się tak, a nie inaczej?

Przeklęty Janus! Jak nikt inny zasłużył na to, aby pożarły go szczupaki.

– Za moje kalectwo, wujciu – prychnął do swoich myśli i pociągnął łyk koniaku.

Czasami alkohol bardzo skutecznie uśmierzał ból oraz udręki duszy.

– Daruś… Znowu pijesz?

Drgnął nerwowo, gdy Grażyna cicho zaszła go od tyłu.

– Prosiłem cię dziesiątki razy, abyś nie skradała się za moimi plecami! – Najlepszą obroną był atak.

Nie miał ochoty tłumaczyć się z tego, co robi. To było jego życie, a ona już dawno powinna była z niego zniknąć.

– Kochanie, przepraszam – odparła skruszonym tonem. – Wydawało mi się, że moje obcasy słychać w całym domu. Nie chciałam cię wystraszyć.

– Nie wystraszyłaś mnie – zaprotestował. Nienawidził, gdy sugerowano mu bojaźliwość godną małego chłopca. – Po prostu nie znoszę, kiedy ktoś zachodzi mnie od tyłu.

– Wiem, Dareczku, wiem. Powinieneś w końcu ochłonąć. Janus nie żyje. Już nikt nam nie zagraża – przypomniała.

Nam – znowu to samo. Wciąż używała pierwszej osoby liczby mnogiej. Zawsze uważała, że wróg Hajdukiewiczów stanowi zagrożenie również dla niej. Szczególnie utwierdziła ją w tym przekonaniu tragiczna śmierć Anneliese. Że też nie zdołał jej wówczas skutecznie spławić! Okazja była doprawdy przednia. Ona jednak pozostawała głucha na zdroworozsądkowe argumenty. Nie dała sobie przetłumaczyć, że ryzykuje życiem, przebywając w pobliżu jego rodziny.

– Łukasz też ryzykuje, a jednak nikt go nie odsyła – powiedziała wtedy. – Nie boję się. Zostanę z tobą na dobre i na złe. Póki śmierć nas nie rozłączy.

Mocne słowa.

Niestety, nie chodziło tylko i wyłącznie o zagrożenie. Darek wiedział, że z jego strony to pospolite draństwo, być może egoizm, ale zwyczajnie był nią znudzony. Już jej nie kochał. Nawet jeśli kiedykolwiek czuł do niej namiastkę miłości, to uczucie wypaliło się dawno temu. Prawdopodobnie jeszcze zanim tajemniczy sprawca potrącił go samochodem Marka.

Tajemniczy sprawca, też coś!

Darek dobrze wiedział, kto za tym wszystkim stoi. To na pewno był Janus. A teraz przez tego bydlaka nie mógł rozstać się z kobietą, której nie kochał. Dzielili bowiem sekret jego śmierci.

Cóż za ironia losu – śmierć, zamiast rozłączyć, połączyła ich!

Młody Hajdukiewicz miał jeszcze zbyt wiele woli życia, aby tak po prostu się poddać. Perspektywa powrotu do zdrowia była wystarczającą motywacją. Nie powinien więc snuć czarnych wizji. Wierzył, że wyrzuty sumienia kiedyś osłabną. Był potrzebny rodzinie jako jedyny spadkobierca „Zacisza”. Nie mógł pozwolić sobie na luksus pójścia na łatwiznę. Gdyby targnął się na swoje życie – teraz, gdy rodzina w końcu odetchnęła z ulgą – to byłby gwóźdź do trumny ojca.

– Martwię się o ciebie – powiedziała Grażyna, patrząc na niego troskliwie. – Za dużo pijesz. Uważam, że masz z tym problem.

– Nie mam żadnego problemu. Mogę w każdej chwili przestać. Nie wierzysz mi?

Jej wzrok mówił sam za siebie.

Darek zaklął pod nosem. Podjechał do wielkiej donicy z palmą i chlusnął doń zawartość kieliszka.

– Na zdrowie – mruknął do rośliny. – Mam nadzieję, że ci nie zaszkodzi.

– Gadasz do kwiatka? – Zdziwiła się Grażyna.

– Czasami. Mam nie po kolei w głowie. Uważaj, bo to może być zaraźliwe.

– Jesteś rozdrażniony.

– Owszem.

– Dlaczego?

– Bo stwarzasz problemy tam, gdzie ich nie ma.

– Nieprawda! Nie stwarzam problemów. Po prostu martwię się – powtórzyła. – Już dawno powinieneś poradzić sobie z tym absurdalnym poczuciem winy.

– Myślisz, że to takie łatwe?

– Alkohol niczego nie rozwiąże, a ty masz przed sobą poważną operację. Powinieneś skupić się na wyjeździe do Stanów. – Położyła mu dłoń na ramieniu.

– Jestem skupiony, jak widzisz. Właśnie próbowałem zdezynfekować się od środka.

– Tak dalej nie można! Weź się w końcu w garść, bo jak nie, to zacznę pić razem z tobą – zagroziła. – Udźwigniesz to?

Dobrze wiedziała, gdzie uderzyć. Darek miał aż nadto innych problemów i nie zniósłby myśli, że z jego powodu ktoś rujnuje sobie życie. Cóż, ona była przy nim – na dobre i na złe – bezgranicznie oddana. Nie groziła mu rozstaniem ani awanturami, lecz czymś o wiele poważniejszym, wpędzającym w poczucie winy. Nie zasługiwał na nią pod żadnym względem: nie dość, że kaleka, to jeszcze pozbawiony uczuć bydlak. Westchnął nieznacznie i odwrócił twarz. Przykrył ręką dłoń Grażyny.

– Przepraszam. Nie powinienem na ciebie warczeć. Pewnie minie jeszcze mnóstwo czasu, nim przywyknę do myśli, że wszystko dobrze się skończyło. Może nawet przyjdzie dzień, gdy przestanie mnie gryźć to, że biernie zgodziłem się na unikanie odpowiedzialności.

Przypisy

1 Tłumaczenie z łaciny – Trzeba umieć pogodzić się z losem − motto rodziny Skrzyńskich, właścicieli pałacu w Starym Gostkowie, woj. łódzkie, na potrzeby niniejszej powieści adaptowane dla rodziny Hajdukiewiczów.