Tajna wojna Stalina - Bogusław Wołoszański - ebook

Tajna wojna Stalina ebook

Bogusław Wołoszański

4,6

Opis

Fascynujący i nadzwyczaj sugestywny obraz działań polityków, szpiegów i żołnierzy w latach 1938-1941, gdy Europa za sprawą dwóch dyktatorów, pogrążyła się w najbardziej wyniszczającej wojnie.

Dlaczego zawsze się spóźniamy? - Miał powiedzieć Stalin na wieść o rozpoczęciu wojny przez Niemcy. Czy rzeczywiście Hitler wydając 20 czerwca 1941 roku rozkaz rozpoczęcia agresji na ZSRR uprzedził atak Armii Czerwonej o kilka lub kilkanaście dni?

Bogusław Wołoszański, korzystając dokumentów, ujawnionych przez archiwa rosyjskie, brytyjskie i niemieckie w ostatnim okresie, przedstawia nieznany obraz polityki lat 1938-1941, gdy dwaj dyktatorzy, związani umowami o sojuszu, prowadzili dramatyczny wyścig, starając się zadać zaskakujące uderzenie. Czytelnik poznając rozwój sytuacji w sztabach, gabinetach dyktatorów i ministrów spraw zagranicznych będzie mógł sam znaleźć odpowiedź na jedno z najważniejszych pytań historii XX wieku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 531

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (10 ocen)
7
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mirekkorba

Nie oderwiesz się od lektury

niepotrzebnie lektor czyta nr strony
00

Popularność




Bogusław Wołoszański
TAJNA WOJNA STALINA
Warszawa 2012
Drogi Czytelniku

Czas Stalina jest jednym z najbardziej tajemniczych okresów historii Związku Radzieckiego i Europy. Decyzje zapadały w ciszy kremlowskiego gabinetu bez stenografów, świadkowie bali się mówić jeszcze przez dziesiątki lat po śmierci dyktatora, a dokumenty pozostawały w archiwach niedostępne dla badaczy. Jednakże po upadku Związku Radzieckiego odtajniono wiele dokumentów, marszałkowie, politycy i ofiary stalinowskiego systemu spisali wspomnienia. Wreszcie, z półwiecznym opóźnieniem, można podjąć próbę odtworzenia obrazu tego, co działo się w Moskwie w końcu lat trzydziestych.

Świat zmierzał do wojny, a przed Stalinem pojawiła się okazja zrealizowania wielkiego celu, któremu poświęcił się bez reszty: podbicia sąsiednich państw i zaprowadzenia tam ustroju sowieckiego. Wiedział, że tylko wtedy Związek Radziecki, który od rewolucji był „samotną wyspą na imperialistycznym, wrogim morzu”, będzie mógł przetrwać i rozwijać się. Musiał więc zaognić konflikt między nazistowskimi Niemcami i demokratycznymi mocarstwami, aby wybuchła wojna, która wyniszczyłaby ich siły. Podjął wówczas tajną grę polityczną, z ogromną zręcznością lawirując między Niemcami, Wielką Brytanią i Francją. Zagarniał ziemie sąsiednich państw, rozbudowywał wojska, aż dostrzegł, że jego rachuby zawiodły. Nie docenił Hitlera, potęgi gospodarczej Niemiec i siły Wehrmachtu. Gdy zdał sobie z tego sprawę, a było to w końcu 1940 roku, pozostało mu tylko jedno wyjście: uderzyć, zanim zrobi to Hitler. Nie zdążył...

Czy rzeczywiście wojska niemieckie, rozpoczynając wojnę ze Związkiem Radzieckim 22 czerwca 1941 roku, uprzedziły uderzenie Armii Czerwonej o kilkanaście dni?

Proponuję Ci, Drogi Czytelniku, analizę tego, co działo się w Moskwie i w innych stolicach świata, abyś, poznając bieg wydarzeń, działania rządów światowych mocarstw, a także tajnych służb i sztabów wojsk, mógł znaleźć odpowiedź na to pytanie.

Część I
Kryzys
Noc

Na Kremlu było cicho. Nawet wartownicy krążyli bezszmerowo po jasno oświetlonych kryształowymi kinkietami i żyrandolami korytarzach, nie czyniąc najmniejszego hałasu. Mimo późnej pory we wszystkich gabinetach paliło się światło, a ci, którzy się w nich znajdowali, czekali na wezwanie, jakie w każdej chwili mogło nadejść z najważniejszego gabinetu. Dlatego starali się pozostawać w takiej odległości od telefonu, aby sięgnąć po słuchawkę możliwie najszybciej, nie wzbudzając podejrzeń, że drzemali lub w inny sposób mitrężyli czas.

Tym razem dzwonek zadźwięczał w najważniejszym gabinecie, gdzie Stalin pochylony nad blatem dębowego biurka studiował papiery, które podsuwał mu siedzący naprzeciw Nikołaj Jeżow[1], szef NKWD[2].

Podniósł słuchawkę i gdy tylko dowiedział się, kto chce z nim rozmawiać, powiedział cicho:

– Wejdźcie... – i po chwili dodał: – Wejdźcie, towarzyszu Beria[3].

Odkładając słuchawkę, spojrzał spod oka na Jeżowa. Ten pochylił głowę nad papierami, udając, że poszukuje jakiegoś dokumentu. Usiłował w ten sposób ukryć zmieszanie spowodowane informacją, że za chwilę do pokoju wejdzie Ławrentij Beria.

Miesiąc wcześniej, pewnego lipcowego wieczora 1938 roku, gdy jak zwykle zameldował się w gabinecie Gospodarza, aby złożyć raport dotyczący eliminacji wrogów partii i państwa usłyszał:

– Konieczne jest wzmocnienie NKWD przez wyznaczenie pomocnika dla was, towarzyszu Jeżow. Czy macie jakieś sugestie, kto nim powinien zostać?

Zaskoczony tymi słowami, zawahał się. Nie spodziewał się, że jego wysiłki mogłyby zostać uznane za niewystarczające i wymagające wsparcia. Poświęcił się pracy dla Stalina bez reszty i zrealizował wszystko, czego Gospodarz od niego oczekiwał. Stanowisko szefa NKWD objął we wrześniu 1936 roku. Nadzwyczaj szybko i sprawnie wprowadził do tej instytucji swoją kadrę, a wymagało to zamordowania lub usunięcia co najmniej 14 tysięcy starych funkcjonariuszy. Pod jego rządami NKWD aresztowało 12 milionów ludzi, z którymi postąpiono okrutnie i bezwzględnie. To on doprowadził do tego, że lutowo-marcowe plenum Komitetu Centralnego WKP(b)[4] wyraziło zgodę na stosowanie tortur psychicznych i fizycznych wobec aresztowanych. W ogromnej większości wypadków nie było żadnych dowodów winy ludzi, którzy znaleźli się w więzieniach NKWD, gdyż sprowadzono ich tam na podstawie donosów sąsiadów i kolegów z pracy lub niejasnych podejrzeń, jakie nagle rodziły się w głowach funkcjonariuszy NKWD. Trzeba było więc zmusić aresztowanych, aby przyznali się, że są sabotażystami, szpiegami, skrytobójcami, członkami tajnego spisku mającego na celu obalenie Stalina i zmianę ustroju państwa. To wymagało czasu. Zezwolenie na stosowanie tortur upraszczało postępowanie. Jeżow, mimo skrupulatnie prowadzonej ewidencji, nie wiedział, ile osób męczono w specjalnych izbach enkawudowskich więzień. Prawdopodobnie nieco ponad milion. Już to świadczyło o sprawności aparatu, który zbudował w ciągu krótkiego czasu. Po co więc pomocnik?

Nikołaj Jeżow

Jeżow dokonał czegoś więcej: jego służby umożliwiły Stalinowi pozbycie się opozycji partyjnej oraz tych wszystkich, których podejrzewał, że mogą zagrozić władzy ojca narodu. Przed plutonami egzekucyjnymi stanęli ludzie, którzy doszli do szczytów państwowej i partyjnej hierarchii. Z pięciu marszałków ZSRR skazano na śmierć trzech, z szesnastu dowódców armii – czternastu, zlikwidowano wszystkich ośmiu admirałów, z sześćdziesięciu siedmiu dowódców korpusów – sześćdziesięciu, ze stu dziewięćdziesięciu dziewięciu dowódców dywizji – stu trzydziestu sześciu, z dziewięciuset oficerów w randze generalskiej rozstrzelano lub powieszono sześciuset. „Oczyszczenie” szeregów partii też nie było sprawą prostą, ale Jeżowowi udało się zebrać dowody przeciwko partyjnym tuzom: Bucharinowi, Zinowiewowi, Kamieniowowi, Rudzatakowi i wielu innym, którzy mogli stanowić zagrożenie dla Stalina. To on doprowadził do tego, że możliwe było skazanie na śmierć stu (według innych danych – stu dziesięciu) ze stu trzydziestu jeden członków Komitetu Centralnego partii komunistycznej. Dlaczego więc w szczytowym okresie takich sukcesów Stalin chciał przydzielić mu „pomocnika”? Jaki błąd popełnił? Czym się naraził?

– Nie, nie mam żadnej kandydatury... – odpowiedział.

– Sądzę, że powinien to być towarzysz Beria – rzekł Stalin.

Jeżow milczał. Czekał na dalsze słowa, ale nie padły. Stalin wiedział zapewne, że kilka tygodni wcześniej szef NKWD zdecydował się zlikwidować Berię, kierując się chyba niejasnym przeczuciem, że może on zagrozić jego władzy. Na początku lipca 1938 roku wydał polecenie Sergiejowi Goglidze z gruzińskiego NKWD, aby zebrał dowody udziału Berii w „wojskowo-faszystowskiej organizacji”. Teraz okazało się, że ten człowiek, który niemalże siedział już w celi śmierci, uratował się, a nawet, z rozkazu Stalina, został jego zastępcą!

– On będzie dobrym kandydatem – odezwał się wreszcie Jeżow. – Towarzysz Beria potrafi pracować, nie tylko jako zastępca. Mógłby być nawet komisarzem ludowym...

– Nie, nie pasuje na ludowego komisarza – Stalin powiedział to z przekonaniem. Przez moment wydawał się szczery. – Będzie dobrym zastępcą.

Ta rozmowa toczyła się w lipcu 1938 roku. Przez kilka tygodni Stalin nie wracał do tego tematu, aż do 22 sierpnia.

Ławrentij Beria

Półmrok gabinetu wypełniła smuga światła padająca przez otwarte do sekretariatu drzwi, w których stanął Beria.

– Towarzyszu Beria – Stalin wstał i wyszedł zza biurka. Powściągliwa serdeczność, z jaką powitał przybysza, zrobiła przygnębiające wrażenie na Jeżowie. Zaczynał się bać. – Partia ma dla was nowe zadanie – mówił Stalin, wyraźnie lekceważąc obecność komisarza, który wciąż siedział obok biurka. – Zostaniecie zastępcą towarzysza Jeżowa. To nowe wyzwanie w waszej służbie dla partii i narodu. Taka jest decyzja Biura Politycznego – mówił dalej do wyraźnie zaskoczonego Berii, który z trudem ukrywał zmieszanie. Nie mógł uwierzyć w tak nagłą odmianę swojego losu. Kilka tygodni wcześniej miotał się, usiłując umknąć Jeżowowi. Zdecydował się wówczas na desperacki krok. Zadzwonił do Stalina. To go uratowało, gdyż przypomniał o swoim istnieniu Gospodarzowi, właśnie gdy ten zdecydował się pozbyć Jeżowa.

– Zdajcie swoje obowiązki sekretarza i przyjeżdżajcie do Moskwy. W sierpniu będziecie już chyba gotowi do nowych zadań?

– Tak jest, towarzyszu Stalin – wydukał Beria. Usiłował nie patrzeć na Jeżowa, który zgarnął wszystkie papiery do teczki i wstał z fotela. Mały człowieczek, liczący niewiele ponad 150 cm wzrostu, nazywany krwawym karłem, uśmiechał się nieszczerze.

Stalin, który bardzo wnikliwe i w najdrobniejszych szczegółach kontrolował funkcjonowanie NKWD, doskonale zdawał sobie sprawę, jak potężna jest to instytucja i jak trudno będzie ją opanować po zlikwidowaniu Jeżowa. Potrzebował więc wiernego i sprawnego organizatora, a takiego dopatrywał się w Berii. Mianując go zastępcą szefa NKWD, dawał mu czas na poznanie gigantycznej struktury stworzonej przez Jeżowa, osaczenie jego ludzi, przemyślenie, jak się ich pozbyć. Jednocześnie planował powołanie specjalnej komisji badającej nadużycia popełnione przez NKWD. W jej skład mieli wejść Gieorgij Malenkow, sekretarz Komitetu Centralnego WKP(b), Wiaczesław Mołotow, przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych i Andriej Wyszynski, prokurator generalny. Razem z Berią mieli dostarczyć dowody winy Jeżowa, aby można było zdymisjonować go i postawić przed sądem. Spełnił swoje zadanie i musiał umrzeć, gdyż pozostawienie przy życiu człowieka, który tak wiele wiedział o Stalinie i który miał tak wielkie wpływy w najpotężniejszej instytucji państwa, było wykluczone.

Stalin przy swoim biurku

Dochodziła północ, gdy Stalin dał znać swoim gościom, że nie ma już nic więcej do przekazania. Kat i jego niedoszła ofiara wyszli razem z gabinetu.

Stalin powrócił do biurka, aby dokończyć lekturę dokumentów pozostawionych przez Jeżowa, który proponował zastosowanie kary pierwszego stopnia, jak zwykł określać karę śmierci, wobec 3571 osób. Ich nazwiska wypisał na jedenastu stronach papieru maszynowego. Stalin, jak miał w zwyczaju, przejrzał starannie listę. Następnego dnia mieli ją podpisać członkowie Biura Politycznego.

Z Wieży Spaskiej dobiegł odgłos kurantów wydzwaniających północ. Tej nocy nie planował już rozmów. Zazwyczaj kończył konferencje o północy, ale pozostawał w swoim wielkim gabinecie wyłożonym ciemną dębową boazerią do drugiej lub trzeciej nad ranem. Dopiero wówczas szedł do prywatnego apartamentu albo kazał się wieźć do daczy w podmoskiewskim Kuncewie. Noc była dla niego najlepszym czasem na przemyślenie następnych posunięć. Sytuacja istniejąca w Europie w sierpniu 1938 roku groziła wybuchem wojny i wymagała zmiany dotychczasowej polityki. Nie spodziewał się tego.

Druga rewolucja

Rozwój sytuacji w Europie nie niepokoił Stalina, choć konflikt pojawił się nagle i mógł przeistoczyć się w wojnę największych mocarstw tego świata. Od dawna czekał na taki stan rzeczy, który pozwoliłby mu na wspaniałe zwieńczenie jego rewolucji. Tak, on, Stalin, pozostający zawsze w cieniu Lenina, przystąpił do realizowania drugiej rewolucji. Większej, wspanialszej, która miała doprowadzić do powstania prawdziwego mocarstwa socjalistycznego.

Co pozostawił Lenin? (Stalin i Lenin w marcu 1919 roku)

Cóż zostawił mu Lenin? Ułomne socjalistyczne państwo, będące wynikiem długiej wojny światowej, gdy ludzie wystąpili przeciwko carowi, a po jego abdykacji przeciwko rządowi, który nie chciał zakończyć wojny. Społeczeństwo poparło bolszewików tylko dlatego, że obiecywali żołnierzom, iż po czterech latach klęsk powrócą do domów. Dotrzymali tej obietnicy, choć za cenę upokarzającego pokoju z Niemcami, jaki zawarli w marcu 1918 roku w Brześciu. Utrzymali władzę. Umocnili ją dzięki strasznemu terrorowi, jaki już w lecie 1918 roku skierowali przeciwko społeczeństwu. Zniszczyli najgroźniejszych wrogów, ale mimo wszystko ich państwo było skazane na zagładę.

Lenin zakładał, że powstanie socjalistycznego państwa w Rosji zapoczątkuje europejską rewolucję, w której wyniku wokół granic Rosji Radzieckiej powstaną inne państwa socjalistyczne. Początkowo wszystko wskazywało, że sytuacja rozwija się zgodnie z nadziejami bolszewickich przywódców. Rewolucyjna gorączka ogarniała Europę przeżywającą podobny do rosyjskiego wojenny szok: Niemcy, Włochy, Finlandię, Węgry. Armia Czerwona wyruszyła na Zachód, aby przynieść rewolucję do Polski i wzniecić komunistyczne powstanie w Niemczech. Jednakże klęska pod Warszawą w sierpniu 1920 roku, gdy armie Tuchaczewskiego uciekały w popłochu, obawiając się okrążenia przez polskie wojska, przekreśliła nadzieje na opanowanie Europy i stworzenie państw rządzonych przez komunistyczne rady.

Nadzieja na stworzenie wieńca socjalistycznych państw wzdłuż granic Związku Radzieckiego zgasła i już w 1925 roku Stalin, który zastąpił zmarłego w 1924 roku Lenina, musiał przyjąć strategię „budowy socjalizmu w jednym państwie”. Co prawda w połowie lat dwudziestych nie istniało bezpośrednie zagrożenie ze strony sąsiednich państw, ale dla bolszewickich przywódców było oczywiste, że sytuacja jest nad wyraz niekorzystna.

Wielka rewolucyjna masa; Armia Czerwona, rok 1918

Stalin mówił:

– Myślenie, że kapitalistyczny świat będzie patrzył biernie na nasze sukcesy na froncie ekonomicznym, sukcesy, które zrewolucjonizują klasę robotniczą na całym świecie, jest iluzją. Dlatego tak długo, jak będziemy pozostawać w kapitalistycznym otoczeniu, tak długo, jak proletariat nie zwycięży co najmniej w kilku państwach, nie możemy uznać naszego zwycięstwa za ostateczne. Toteż bez względu na to, jakie sukcesy odniesiemy w budowie, nie możemy uznać naszego kraju dyktatury proletariatu za wolny od niebezpieczeństwa. Musimy doprowadzić do tego, żeby obecne kapitalistyczne okrążenie zostało zamienione na socjalistyczne sąsiedztwo, co stanie się po zwycięstwie proletariatu w kilku państwach. Tylko wtedy będziemy mogli uznać nasze zwycięstwo za ostateczne.

Te słowa ujawniały kierunek działań radzieckich władz: wzmocnić wojsko, a kiedy stanie się ono wystarczająco silne, aby nie ryzykować klęski z sierpnia 1920 roku, ruszyć na Zachód i utworzyć socjalistyczne państwa wokół radzieckich granic. Jednakże Armia Czerwona była bardzo słaba, i to pod każdym względem.

Michaił Frunze

Morale było niskie, co potwierdzała skala dezercji w czasie wojny domowej. W 1921 roku zdezerterowało 231 tysięcy żołnierzy, w tym 1704 oficerów. Rok później uciekło 112224 żołnierzy, a wśród nich 3763 oficerów.

Armia Czerwona pozostawała wielką rewolucyjną masą, niezdyscyplinowaną i rozpolitykowaną, przejawiającą brak respektu dla wyższych rangą, pozwalającą szeregowcom na podważanie rozkazów dowódcy lub oskarżanie go przed komisarzem politycznym.

Michaił Frunze[5], który w styczniu 1925 roku objął urząd ludowego komisarza wojny, z ogromną energią zabrał się do reorganizacji tej wielkiej i słabej Armii Czerwonej. Dokonał wiele, ale nie dokończył swojego dzieła. Zmarł niespodziewanie 31 października 1925 roku w wyniku nieudanej operacji żołądka. Nie chciał poddać się tej operacji, ale musiał, gdyż taki rozkaz wydał mu Komitet Centralny, kierując się troską o zdrowie wielkiego dowódcy. Czyżby za tym krył się Stalin? Takie polecenie nie mogłoby zostać wydane bez jego wiedzy. Czy więc Stalin nakazał uśmiercenie Frunzego? Nie ma na to dowodów, ale trudno się spodziewać, że mogłyby się zachować. Jedno jest pewne: Frunze zagrażał Stalinowi, którego pozycja w komunistycznych władzach była jeszcze słaba, a przeciwnicy byli potężni. Frunze – legendarny dowódca z czasów wojny domowej, tak dynamicznie reorganizujący Armię Czerwoną, stawał się wielkim rywalem. Mógł być też inny powód.

Kliment Woroszyłow, zdjęcie z 1904 roku

Partia bolszewicka identyfikowała się z armią, czego najbardziej oczywistym dowodem były mundury noszone przez partyjnych przywódców. Stalin do końca życia chodził w mundurze bez odznak, a w chłodne dni nadzwyczaj chętnie zarzucał na ramiona stary wojskowy płaszcz. Frunze zrywał tę jedność partii i wojska. Budował armię profesjonalistów, dowodzoną przez fachowych oficerów, wykształconych w wyższych uczelniach, a nie komisarzy politycznych. Usuwał ich w cień, zabierał uprzywilejowane stanowiska i wpływy, jakie mieli do tego czasu w wojsku. W ten sposób Armia Czerwona zaczęła się wymykać spod partyjnej kontroli i tracić rewolucyjny charakter. Oczywiście Frunze starał się łagodzić zmiany, nakłaniając oficerów do wstępowania do partii komunistycznej, jednakże nie zmieniało to kierunku reform, jakie wprowadzał w wojsku. Zapewne dlatego musiał oddać funkcję komisarza spraw wojskowych człowiekowi, na którym Stalin mógł polegać: Klimentowi Woroszyłowowi[6], choć ten nie miał wielkiego pojęcia o wojsku. Z zawodu był ślusarzem i zasłużył się dla bolszewików, agitując robotników zakładów zbrojeniowych do występowania przeciwko „ciemiężycielom”. W nagrodę w 1918 roku powierzono mu dowodzenie obroną Carycyna[7] przed wojskami białych. Robił to tak nieudolnie, że ówczesny komisarz wojny Lew Trocki pisał do Lenina, iż Woroszyłow nie powinien dowodzić nawet pułkiem, a co dopiero armią, i domagał się odwołania go. Stalin nie zważał jednak na niekompetencję starego druha, z którym współpracował w Carycynie. Woroszyłow był wierny jak pies i nie miał żadnych ambicji politycznych. To wystarczyło, aby w 1925 roku Stalin oddał mu stanowisko komisarza. W ten sposób umykająca za czasów Frunzego kontrola nad armią została odzyskana. Działania niekompetentnego Woroszyłowa miał wspomóc młody i dynamiczny Michaił Tuchaczewski, któremu Stalin, mimo niechęci datującej się z czasów wojny z Polską, powierzył stanowisko szefa Sztabu Generalnego.

Przyjaciele z Carycyna – Stalin i Woroszyłow
Pierwsza broń pancerna Armii Czerwonej

Tuchaczewski zabrał się z rozmachem do działania. W 1926 roku rozkazał dokonać przeglądu wyposażenia i wyszkolenia Armii Czerwonej. Wyniki tej wielkiej akcji przedstawił w grudniu 1927 roku w raporcie do Stalina, a rok później zawarł w książce Przyszła wojna. Wyłożył tam nowatorską koncepcję wojny ruchomej, w której główną rolę odgrywałyby czołgi i samoloty. Ta broń, która powinna być produkowana i dostarczana oddziałom w wielkiej ilości, miała nadać Armii Czerwonej ofensywną siłę i pozwolić dojść do kanału La Manche. Ale wojska Tuchaczewskiego nie miały tej broni. W 1928 roku Armia Czerwona dysponowała niespełna 150 czołgami, z których większość stanowiły brytyjskie Mk V z I wojny światowej, z trudem podążające z szybko idącymi żołnierzami. W rodzimych zakładach wyprodukowano zaledwie 30 czołgów KS i MS-23, stanowiących kopie francuskich czołgów z I wojny światowej, Renault FT 17. Co prawda w tym roku ruszyła produkcja nowych wozów bojowych MS-1[8], będących rozwinięciem francuskiego pierwowzoru, ale skonstruowano ledwie 92 egzemplarze. Więcej nie można było, gdyż jedyna fabryka „Krasnoje Sormowo” nie dawała żadnych możliwości zwiększenia produkcji.

Radziecki czołg KS,wierna kopia francuskiego Renault FT 17,budowany w zakładach „Krasnoje Sormowo”

Czy w propozycjach Tuchaczewskiego Stalin zwietrzył próbę podważenia jego władzy, czy uznał, że szef Sztabu Generalnego zbyt szybko stawał się samodzielny, dość, że zareagował bardzo ostro na propozycje nasycenia wojska nowoczesną techniką nazywając je bredniami. Tuchaczewski, któremu opinię Stalina przekazał Kliment Woroszyłow, uniósł się honorem i złożył dymisję. Został odesłany do Leningradu na stanowisko dowódcy tamtejszego okręgu wojskowego.

Bez wątpienia Tuchaczewski wystąpił ze swoimi projektami za wcześnie. W istocie on i Stalin zmierzali do tego samego celu: stworzenie potężnej Armii Czerwonej, dysponującej agresywną bronią, zdolnej podbić Europę. Jednakże Stalin nie aprobował tempa przemian proponowanych przez Tuchaczewskiego. Najpierw musiał przeprowadzić wielką rewolucję. Musiał naprawić błędy Lenina, który, w jego ocenie, zboczył z wytyczonego traktu. Przestraszył się fali społecznego niezadowolenia, które wyzwolił wojenny komunizm, a którego nie stłumił nawet terror. W końcu 1920 roku w guberni tambowskiej wybuchło powstanie chłopów, którzy wystawili prawie 50-tysięczną armię partyzancką. Gdy trwały tam zacięte walki, w marcu 1921 roku w Kronsztadzie wybuchł bunt marynarzy Floty Bałtyckiej. Lenin nie mógł dłużej zwlekać ze zmniejszeniem rygorów komunizmu. Wymyślił Nową Ekonomiczną Politykę (NEP), dającą państwu kontrolę nad wolnym rynkiem. W tej niejasnej rzeczywistości gospodarczej odrastały majątki kupców, przemysłowców, najbardziej zaradnych chłopów. Umacniała się stara burżuazja i rodziła nowa, jeszcze silniejsza, a Stalin uznał, że to rozsadzi Związek Radziecki. W jego nowej rewolucji nienawistna burżuazja zostałaby wyeliminowana, a wielki przemysł stałby się gniazdem dla klasy robotniczej, na której bolszewicy opierali budowę nowego ustroju.

Umarł Lenin; jego rewolucja nie udała się
Zboże miało dać dewizy na zakup maszyn

Należało więc postawić tysiące fabryk, zakładów, kopalń, hut, elektrowni. Rąk do pracy w ZSRR było dużo, ale brakowało sprzętu budowlanego, maszyn do nowych zakładów i specjalistów, którzy potrafiliby to uruchomić. Wszystko można było kupić za granicą, ale nie było czym zapłacić.

W czasach carskich Rosja eksportowała niemalże wyłącznie surowce: ropę naftową, węgiel, drewno, futra i zboże. W ten sposób wpływami z eksportu mogła finansować zakupy zagraniczne, konieczne dla rozwoju gospodarki, która przed wybuchem I wojny światowej zaczęła rozkwitać. Szczególnym towarem eksportowym carskiej Rosji było zboże. W 1913 roku wysłano za granicę 13 milionów ton. Był to rekord, którego bolszewicy nie mogli powtórzyć. W 1925 roku sprzedali za granicę tylko dwa miliony ton, a więc ponad sześciokrotnie mniej! Co było powodem tak dramatycznego spadku? Rewolucja. Rewolucja zniszczyła posiadaczy ziemskich, których gospodarstwa były głównymi producentami zboża, i zlikwidowała 600 tysięcy bogatych chłopów, a oni w carskiej Rosji dostarczali jedną trzecią zboża.

W wojnie domowej obydwie strony – biali i czerwoni – prześcigały się w okrucieństwie

Obrazu zniszczenia dopełniła wojna domowa, w której wyniku zginęły co najmniej dwa miliony ludzi, tysiące wsi zostały doszczętnie zniszczone, a miliony hektarów pól zamieniły się w ugory.

Stalin na plenum KC 9 lipca 1928 roku mówił:

– Koniecznie musimy mieć rezerwy zboża na eksport! Musimy importować sprzęt dla naszych fabryk. Musimy importować maszyny rolnicze, traktory i części zamienne. Lecz nie dokonamy tego bez eksportu zboża. W czasach przedwojennych rocznie eksportowaliśmy 500 do 600 milionów pudów zbóż. Jest prawdą, że tak duży eksport był możliwy, gdyż ludzie jedli za mało. Ale trzeba zrozumieć, że wtedy na rynku było dwukrotnie więcej zboża niż teraz.

Produkcję rolną można było szybko rozwinąć wzorem niemieckich gospodarstw obszarniczych i amerykańskich farm. Podstawą nowoczesnego rolnictwa były maszyny, a jak w Rosji ciemnej i zacofanej dać nowoczesny sprzęt chłopom, analfabetom, uprawiającym poletka za pomocą drewnianej sochy, zazwyczaj ciągnionej przez jedyną krowę lub żonę i dzieci?! Za co biedne chłopstwo miałoby kupić maszyny rolnicze? Jak nauczyliby się nimi posługiwać? Skąd braliby benzynę i części zamienne? Zacofanie rosyjskiej wsi wydawało się barierą nie do przekroczenia.

Jak dać traktory rosyjskim chłopom?
Chłop na traktorze – propagandowa rzeczywistość…

Stalin znalazł jednak sposób na usunięcie przeszkód: utworzenie wielkich ośrodków maszynowych i wielkich gospodarstw rolnych, w których chłopi pracowaliby wspólnie, kolektywnie korzystając z nowoczesnego sprzętu, obsługiwanego przez wykwalifikowanych kierowców i mechaników. Ale ludzie na wsiach zhardzieli. Dla chłopa komunizm rozumiany jako wspólna własność ziemi, wspólna produkcja i dystrybucja był niezrozumiały. W 1928 roku ledwie 0,7 procent radzieckich chłopów należało do partii bolszewickiej, a tylko 1,7 procent rodzin zdecydowało się przystąpić do kołchozów. Stalin nie miał zamiaru czekać, aż chłopstwo dojrzeje. Byli mu wrodzy. Konserwatywni, nieufni, pilnujący swojego nędznego poletka jak największego skarbu. Musieli umrzeć!

27 grudnia 1929 roku Stalin wypowiedział wojnę chłopstwu pod hasłem „Zlikwidować kułaków jako klasę!”. To był oczywiście chwyt propagandowy. Bogaci chłopi mieli być pierwszą ofiarą kolektywizacji. Oddziały tajnej policji politycznej OGPU i wojska wyruszyły na wieś, niszcząc każdy przejaw oporu przed oddaniem ziemi i dobytku. Specjalne sądy doraźne wydawały wyroki śmierci lub więzienia pod byle pretekstem. To była jedna z form terroru. Najbardziej skutecznym środkiem zmieniającym wolę hardych chłopów miał być głód. Żołnierze rekwirowali żywność, pozostawiając zbyt mało, by chłopskie rodziny mogły przetrwać zimę. Posterunki wystawione na wszystkich drogach rewidowały wszystkie wozy i uniemożliwiały dowóz żywności do wsi. Głód, jak fala powodzi, objął wielkie połacie Ukrainy, którą w carskich czasach nazywano spichlerzem Europy.

W czasie kolektywizacji prawdopodobnie 5 milionów ludzi zginęło z głodu, zostało zastrzelonych, powieszonych lub pogrzebanych żywcem. Nikt już nie może ustalić dokładnej liczby tych, których Stalin poświęcił, aby nie przeszkadzali jego rewolucji.

Co najmniej 10 milionów chłopów wywieziono na Syberię i do Azji Środkowej. Z nich 3–4 miliony zmarły w drodze lub zostały zamordowane, około 3 milionów trafiło do obozów koncentracyjnych.

Gdy trwała rzeź na rosyjskich, białoruskich i ukraińskich wsiach, Komitet Centralny w listopadzie 1928 roku zaakceptował pięcioletni plan gospodarczy. Ruszyły wielkie budowy, które miały zmienić Związek Radziecki. To był drugi etap rewolucji Stalina.

Początek pięciolatki: uprzemysłowienie za każdą cenę!

W ciągu kilku lat powstało 1500 zakładów przemysłowych. Wyrosły giganty: Magnitogorsk, Nowokuznieck, Stalingrad, Charków, Czelabińsk. W ostatnim roku pierwszej pięciolatki produkcja przemysłowa przekroczyła przedwojenny poziom ponad dwuipółkrotnie. Związek Radziecki zaczął stawać się potęgą przemysłową. I militarną, gdyż w latach 1928–1932 powstał wielki przemysł zbrojeniowy. Przed pierwszą pięciolatką zakłady radzieckie produkowały 92 czołgi, w 1932 roku – 1053. Liczba produkowanych samolotów wzrosła w czasie pięciolatki z 1394 do 3285. A był to dopiero początek.

Tuchaczewski przebywający na zesłaniu w Leningradzie nie zarzucił myśli o konieczności mechanizacji armii. Sprawdzał na tamtejszych poligonach swoje pomysły – organizował jednostki powietrznodesantowe i wypróbowywał je w działaniach na wielką skalę. Eksperymentował wprowadzanie na pole bitwy dużych jednostek pancernych dokonujących samodzielnych operacji oraz analizował nowe rozwiązania w dziedzinie obrony przeciwlotniczej miast i obiektów przemysłowych. Czekał na moment sprzyjający przedstawieniu jego propozycji restrukturyzacji sił zbrojnych. Uznał, że czas taki nadszedł w końcu 1929 roku, gdy Komitet Centralny WKP(b) podjął uchwałę o stanie obrony ZSRR, w której stwierdzono, że w ciągu dwóch lat należy nasycić wojsko nowoczesnym sprzętem. W kwietniu 1930 roku przesłał do Stalina raport na temat konieczności dokonania zmian w wojsku. Sekretarz Generalny nie potrzebował rad ani zachęt do dokonywania zmian, ale jeszcze nie nastał czas na zajęcie się modernizacją Armii Czerwonej. W rezultacie raport wywołał skutek całkowicie odmienny od zamierzeń autora.

Stalin oskarżył Tuchaczewskiego o dążenie do militaryzacji kraju. To był zarzut równie poważny, jak zdrada i szpiegostwo. Militaryzacja – w rozumieniu władz komunistycznych – oznaczała intensywną produkcję broni, co w warunkach Związku Radzieckiego równałoby się ograniczeniu produkcji np. ubrań, a więc działałoby przeciwko społeczeństwu. To mógł być zarzut o śmiertelnych konsekwencjach. Zwłaszcza w czasie gdy Stalin rozpoczął pierwszą wielką rozprawę z wyższymi dowódcami Armii Czerwonej wywodzącymi się z carskiego korpusu. Śledztwo w sprawie tzw. Partii Przemysłowej[9] wskazało na kilku oficerów, którzy jakoby mieli współdziałać z oskarżonymi o szkodnictwo gospodarcze. Był to wystarczający powód, aby machina ścigania została skierowana przeciwko wojsku i w więzieniu znaleźli się najwyżsi oficerowie: Aleksandr Bałtijskij, Władimir Jegoriew, Aleksandr Lignau, Siergiej Łukirskij; teoretycy wojskowości: Kakurin, Sniesariew, Aleksandr Swieczin i wielu innych. Zostali zesłani do łagrów, aczkolwiek większość z nich po dwóch latach zwolniono. Czy w tej grupie miał również znaleźć się Tuchaczewski?

Efekty pięciolatki: ciężarówki GAZ na defiladzie w Moskwie w 1934 r.

Wydawałoby się, że Stalin, rzucając oskarżenie o „militaryzm”, zdecydował się unicestwić człowieka, wobec którego żywił zadawnione urazy. Jednakże ponownie wstrzymał się przed zastosowaniem ostatecznych środków. Zapewne dlatego, że zdał sobie sprawę, iż nie jest wystarczająco silny, aby skazać na śmierć bohatera wojny domowej. Być może, planując szybką rozbudowę armii po zakończeniu pięciolatki, doszedł do wniosku, że Tuchaczewski będzie jeszcze potrzebny. Tak więc Tuchaczewski, nieświadomy, jaki los go miał spotkać, zaczął szybciej wspinać się po drabinie wojskowej kariery. W czerwcu 1931 roku został mianowany wiceprzewodniczącym Rady Wojennej, wicekomisarzem do spraw wojskowych i morskich oraz szefem uzbrojenia armii. Na tych stanowiskach mógł kształtować Armię Czerwoną jako siłę uderzeniową zdolną zmiażdżyć każdego wroga, zarówno tego, który usiłowałby wedrzeć się w granice Związku Radzieckiego, jak i tego, przeciwko któremu partia komunistyczna zdecydowałaby się skierować zbrojne ramię. Trzonem tej armii miały być jednostki pancerne. W sierpniu 1931 roku Rada do spraw Pracy i Obrony uchwaliła na wniosek Tuchaczewskiego program produkcji czołgów. Do końca 1932 roku sformowano dwa pierwsze korpusy – samodzielne taktyczne związki operacyjne, z których każdy złożony był z dwóch brygad zmechanizowanych, brygady karabinów maszynowych oraz samodzielnego dywizjonu artylerii przeciwlotniczej. Analizy i doświadczenia z wielkich manewrów wykazały, że stan etatowy korpusu powinien wynosić 9865 oficerów i żołnierzy wyposażonych w 469 czołgów i 200 samochodów ciężarowych. Do 1936 roku utworzono 4 korpusy zmechanizowane, 6 samodzielnych pułków czołgów, 15 zmechanizowanych pułków dywizji kawalerii oraz 83 bataliony i kompanie czołgów w dywizjach piechoty.

Zakłady przemysłu czołgowego zbudowane w czasie pierwszej pięciolatki 1929–1934 z roku na rok zwiększały produkcję. W 1930 roku wyprodukowały 170 czołgów, rok później – 740, w 1932 roku – 3038, aby osiągnąć maksymalną wydajność 4803 czołgów w roku 1936. Do 1937 roku radzieckie zakłady wyprodukowały 20239 samolotów, 21010 czołgów, 30216 dział artyleryjskich, blisko 2,5 miliona karabinów. Takimi wynikami nie mógł poszczycić się przemysł najpotężniejszych państw ówczesnego świata.

Czołgi BT-5 na manewrach pod Kijowem w 1935 roku

Tuchaczewski rozumiał, jak ogromne znaczenie dla działań wojennych ma lotnictwo. W jego planach miała to być samodzielna siła. Na początku 1936 roku przystąpiono do formowania armii lotniczych liczących 250–260 samolotów myśliwskich i bombowych, które miały działać na kierunkach strategicznych. Jakby na marginesie tych wielkich działań organizacyjnych Tuchaczewski realizował swoje pasje i zamiłowanie do nowinek technicznych, które nie zawsze przynosiły oczekiwane skutki. Próby z kutrami wybuchowymi zakończyły się fiaskiem, podobnie jak eksperymenty z samolotem-matką wynoszącym w powietrze na swoich skrzydłach cztery myśliwce. Wiara w moc techniki owocowała jednak w badaniach Naukowo-Doświadczalnego Instytutu Rakietowego – którego pracownicy znaleźli się pod bezpośrednią opieką Tuchaczewskiego – nad silnikami odrzutowymi i radiolokacyjnymi metodami wykrywania samolotów.

Manewry pod Kijowem: desant z samolotów TB-3Bombowiec TB-3

Dobra passa trwała nieprzerwanie. W 1935 roku, gdy w ZSRR przywrócono stopnie wojskowe (zamiast wprowadzonych po rewolucji stopni funkcyjnych), Tuchaczewski otrzymał stopień marszałka, jako jeden z pięciu oficerów, którzy dostąpili tego najwyższego dla każdego żołnierza zaszczytu. Marszałek Tuchaczewski mógł uwierzyć w swoją siłę i powodzenie.

W tym samym roku w czasie manewrów pod Kijowem pokazał, jaką potęgę reprezentuje już Armia Czerwona. Zagraniczni obserwatorzy wojskowi z podziwem patrzyli, jak 1040 czołgów, które przebyły 650 kilometrów, z marszu rozwijało bojowe formacje. Dla brytyjskiego generała Archibalda Wavella[10], który wiedział, że armia jego kraju dysponuje niewiele ponad 300 czołgami, widok masy pojazdów pancernych zgromadzonych na jednym poligonie był szokujący. Tym bardziej że obok nowoczesnych T-26 budowanych na brytyjskiej licencji Vickersa 6ton, dostrzegł średnie czołgi T-28 z trzema wieżami i ciężkie T-32, będące dość wierną kopią brytyjskiego Independent Tank. Siła pancerza zademonstrowana na wstępie ćwiczeń była przygrywką do pokazów, które olśniły zagranicznych obserwatorów. Z zaskoczeniem obserwowali, jak nisko nad linią horyzontu pojawiły się czarne punkciki i szybko zbliżały się w ich stronę. Nadlatywały wielkie bombowce TB-3[11]. W pewnym momencie na ich skrzydłach pojawiły się figurki żołnierzy, którzy wychodzili z kabiny i ześlizgiwali się po szerokich płatach. Niebo zajaśniało setkami białych spadochronów. Żaden z zagranicznych obserwatorów nie widział tak masowego wykorzystania wojsk powietrznodesantowych. Żołnierze, którzy wylądowali, po rozpakowaniu pojemników i wydobyciu broni kierowali się w stronę rozległej łąki. Wprawa, z jaką formowali ugrupowanie bojowe, szybkość manewrów i pewność w przeprowadzeniu całej operacji wskazywały, że oddziały były dobrze wyćwiczone i zgrane. Zanim żołnierze dotarli do łąki, zaczęły lądować tam duże samoloty transportowe. Były to te same czterosilnikowe TB-3 przystosowane do przewozu żołnierzy i sprzętu. Gdy tylko odkołowały na bok prowizorycznie zaznaczonego pasa startowego, w dole kadłubów otwierano luki ładunkowe, z których wyjeżdżały niewielkie tankietki, samochody opancerzone i działa. Na oczach obserwatorów zaczynał się formować oddział dysponujący artylerią i bronią pancerną. Ten taran zdołałby skruszyć obronę wroga, który nie mógł w tak krótkim czasie przygotować się do odparcia niespodziewanego ataku przeprowadzonego głęboko na tyłach.

Był to czas największego triumfu Tuchaczewskiego i potęgi reorganizowanej przez niego Armii Czerwonej.

Załamanie przyszło nagle. Kilka miesięcy po kijowskich manewrach NKWD aresztowało wielu najwyższych dowódców. W więzieniu znalazł się dowódca 8. samodzielnej brygady ciężkich czołgów Dmitrij Schmidt oskarżony o przygotowania do zabicia komisarza Klimenta Woroszyłowa, a następnie o przygotowanie buntu we własnej brygadzie. Aresztowano komkorów (dowódców korpusów) Witalija Primakowa, Witowta Putnę i Siemiona Turowskiego, komdiwa (dowódcę dywizji) Jurija Sablina. Wszyscy byli starymi komunistami, którzy dawno już związali swoje losy z partią bolszewicką i służyli jej z pełnym oddaniem.

22 maja 1937 roku został aresztowany marszałek Michaił Tuchaczewski. Torturowany, przyznał się do winy i w czerwcu tego roku został skazany na śmierć.

Lew Trocki

Wielka fala czystek w wojsku pochłonęła ponad 36 tysięcy oficerów skazanych na śmierć lub długoletnie więzienie, bądź też zwolnionych ze służby. Dlaczego Stalin kazał tak okrutnie rozprawić się z kadrą oficerską Armii Czerwonej, gdy stawała się największą potęgą? Oficerowie byli kolejną ofiarą jego rewolucji.

Najpierw spacyfikował chłopów. Potem uderzył w działaczy partyjnych. Nie potrzebował pośród nich niepokornych dawnych bolszewików pamiętających Lenina i Trockiego ani starych rewolucjonistów, zesłańców, którzy walczyli z samodzierżawiem cara i nie zaakceptowaliby nowego władcy absolutnego. Na wszystkich stopniach partyjnej hierarchii musieli być ludzie oddani jemu i mający pełną świadomość, że ich życie zależy od skinienia ręki dyktatora, musieli więc być gotowi wykonać każde polecenie przysyłane z Kremla.

W korpusie oficerskim za dużo było ludzi wykształconych w carskich szkołach i służących w carskim wojsku. Nie pasowali do armii państwa, które powstawało w wyniku jego rewolucji. Nigdy im nie wierzył. Podejrzewał, że przeszli na stronę bolszewików, aby ratować skórę, a zasługi, jakie oddali w czasie rewolucji i wojny domowej, w jego ocenie, działały tylko na ich niekorzyść. Byli popularni, pisano o nich poematy i pieśni, sławiono ich bohaterskie czyny. Zagrażali jego sławie. Wśród oficerów było wielu zwolenników Lwa Trockiego[12], organizatora bolszewickiego wojska, legendarnego dowódcy z czasów rewolucji i wojny domowej oraz największego konkurenta do władzy. W Związku Radzieckim uważano powszechnie, że to właśnie Trocki powinien być następcą Lenina, jednakże on nie potrafił walczyć o najwyższe stanowisko w państwie. Stalin dość łatwo zamknął przed nim drogę do władzy, a następnie doprowadził do wygnania go z Moskwy, zaś w roku 1929 – ze Związku Radzieckiego. Musiał jednak liczyć się z zagrożeniem, wyimaginowanym lub realnym, ze strony polityków i dowódców uznających Trockiego za prawdziwego wodza rewolucji. Należało więc ich wytropić i zlikwidować, a tych, którzy ukryliby się głęboko, zastraszyć, bez względu na stopień i pozycje, jakie zajmowali w wojsku czy partii, bez względu na zasługi, jakie oddali rewolucji. Walka z trockistami stała się obsesją Stalina, a szef NKWD Nikołaj Jeżow prowadził ją z sadystyczną bezwzględnością.

Stalin, który każdego wieczora przeglądał raporty i podpisywał wyroki śmierci, doskonale wiedział, ile tysięcy oficerów zostaje skazanych na śmierć lub więzienie czy odchodzi z wojska. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że miejsce fachowców wykształconych w szkołach oficerskich, którzy dobrze poznali zapach prochu na polach bitewnych wojny domowej, zajmą ludzie młodzi, nie mający nawet części doświadczenia, bojowego obycia i umiejętności swoich poprzedników. Mieli jednak czas, aby podnosić kwalifikacje w szkołach, w których wisiały portrety Stalina i stały jego popiersia. Tak sądził.

Armia brytyjska: zbyt nieliczna, by odegrać jakąkolwiek rolę w Europie

W 1937 roku nie dostrzegał większego zagrożenia dla Związku Radzieckiego, z wyjątkiem trudnej sytuacji na Dalekim Wschodzie. Tam Japonia, po podboju Mandżurii w 1932 roku, rozbudowywała Armię Kwantuńską[13], która mogła wtargnąć w granice ZSRR i zająć Syberię. Jednakże to niebezpieczeństwo udało się zażegnać w 1937 roku. W nocy 7 lipca japoński oddział biorący udział w manewrach w pobliżu mostu Marco Polo pod Pekinem zażądał prawa wstępu do niewielkiego, otoczonego murami miasta Wan-ping, gdzie, jak podejrzewano, zaginął jeden z japońskich żołnierzy. Dowódca chińskiego garnizonu odmówił, a gdy trwały negocjacje, rozległy się strzały oddane przez żołnierzy z komunistycznego oddziału. Była to oczywista prowokacja, która w bardzo gorącej atmosferze konfliktu i ogromnej nienawiści do Japończyków jednoczącej chińskich komunistów i nacjonalistów doprowadziła do wojny między obydwoma państwami. Japonia, kierując swoje wojska do walki na terenie wielkiego państwa chińskiego, musiała zrezygnować z planów podboju radzieckiej Syberii. Stalin, bez wątpienia autor incydentu w pobliżu mostu Marco Polo, mógł mieć pewność, że co najmniej przez rok Japonia nie będzie wysyłać swoich oddziałów przeciwko jego żołnierzom na Dalekim Wschodzie. Te przewidywania znalazły potwierdzenie traktatowe, gdy 10 sierpnia 1938 roku obydwa państwa zawarły układ o zawieszeniu broni.

Jakież inne państwo mogło rzucić wyzwanie Związkowi Radzieckiemu?

Czołg PzKpfw II

Czy mogła to zrobić Wielka Brytania? To była wielka potęga militarna, ale wyłącznie morska. Okręty Jego Królewskiej Mości nie mogły przybyć pod Moskwę, a brytyjskie wojska lądowe liczyły 153 tysiące żołnierzy, z których 120 tysięcy stacjonowało na Wyspach Brytyjskich, a reszta pełniła służbę w dalekich koloniach. Na dodatek ta nieliczna armia dysponowała w 1936 roku 375 czołgami. W europejskich rozgrywkach ta siła nie liczyła się.

Francja? Jej półmilionowa armia była nieźle wyposażona – 1300 nowoczesnych czołgów stanowiło potęgę. Jednakże francuscy generałowie cierpieli na kompleks I wojny światowej, gdy ich państwo poniosło ogromne straty: prawie 4 miliony zabitych żołnierzy i rannych, w tym 600 tysięcy okaleczonych na trwałe, tysiące wsi i miast całkowicie zniszczone. Powtórzeniu się tej tragedii miał zapobiec system umocnień ciągnących się wzdłuż całej granicy z Niemcami, który na cześć jego twórcy Francuzi nazwali linią Maginota[14]. Francja schowała się za te umocnienia pewna, że uzyskała ostateczne bezpieczeństwo. I nie należało się spodziewać, że wyśle swoje wojska do boju w polu.

Czołgi PzKpfw I – dobre na ćwiczenia...
Messerschmitt Bf 109 w Hiszpanii

A Niemcy? Już po dojściu Hitlera do władzy w styczniu 1933 roku państwo to zaczęło łamać ograniczenia, jakie niemieckiej armii narzucił traktat wersalski, ale na początku 1935 roku było tam niewiele ponad 250 tysięcy żołnierzy, praktycznie bez czołgów, samolotów, okrętów podwodnych. Wprawdzie w marcu 1935 roku Hitler ogłosił formowanie wojska z poboru – Wehrmachtu, co zapowiadało szybki wzrost liczebny, jednak do jesieni tego roku liczebność Wehrmachtu wzrosła tylko do 400 tysięcy żołnierzy. Stworzenie armii tak silnej, że mogłaby wyruszyć na wojnę przeciwko Europie, musiało więc potrwać długo, tym bardziej że czołgi PzKpfw I i II[15], które od 1934 roku wprowadzano do uzbrojenia Wehrmachtu, miały charakter ćwiczebny i trudno było sobie wyobrazić, że te małe, słabo opancerzone i uzbrojone wozy mogą ruszyć do boju. A radzieckie wojska w 1935 roku miały pod bronią 1,3 mln żołnierzy. Dysponowały ponad 10 tysiącami czołgów, i to takich, jak T-26 czy BT, należących do najnowocześniejszych na świecie, zaś radziecki przemysł dostarczał armii ponad 3 tysiące czołgów rocznie!

Granice Związku Radzieckiego były więc bezpieczne, przynajmniej na czas potrzebny Stalinowi do przeprowadzenia wielkiej czystki w wojsku, po której miała powstać nowa Armia Czerwona.

12 marca 1938 r.; niemieckie oddziały wkraczają do Austrii

Nagle wszystkie plany Stalina zawaliły się. Nie uwzględnił, że Hitler dokona cudu gospodarczego: uruchomi zbrojenia z takim rozmachem, że Wehrmacht szybko dorówna Armii Czerwonej pod względem liczebności, a wyprzedzi ją pod względem wyposażenia i uzbrojenia. Już w końcu 1936 roku wojna domowa w Hiszpanii wykazała, jak dobrze uzbrojeni są niemieccy żołnierze. Raporty, które nadsyłali oficerowie radzieckiego wywiadu z tamtejszego frontu, wskazywały, że niemiecka broń, posyłana wojskom generała Franco jest znacznie lepsza od radzieckiej. Samoloty myśliwskie Messerschmitt Bf 109[16] bez trudu wygrywały powietrzne pojedynki z radzieckimi I-16[17], od których były szybsze i lepiej uzbrojone. Bombowce Heinkel He 111 były tak szybkie, że latały bez eskorty, gdyż żaden z myśliwców wroga nie mógł ich doścignąć. Działa przeciwlotnicze Flak 36 były bardzo celne i skuteczne nie tylko w zwalczaniu samolotów, ale również czołgów i samochodów pancernych.

Wydarzenia w Europie wskazywały, że Hitler, który tak szybko tworzył potężną armię, zechce bezzwłocznie wykorzystać jej siłę. Już 7 marca 1936 roku zdecydował się prowadzić wojsko do Nadrenii, gdzie zgodnie z traktatem wersalskim nie mogło być niemieckich żołnierzy. Rządy Wielkiej Brytanii i Francji, gwaranci traktatu, nie zareagowały, gdy niemieckie dywizje wkroczyły do Kolonii. To ośmieliło Führera.

Ćwiczą bojówki Partii Niemców Sudeckich

12 lutego 1938 roku Hitler zażądał od austriackiego kanclerza Kurta von Schuschnigga, który na jego zaproszenie przybył wraz z ministrem spraw zagranicznych Guido Schmidtem do prywatnej rezydencji „Berghof” w Obersalzbergu, zniesienia zakazu działalności partii nazistowskiej na terenie Austrii, mianowania ministrem spraw wewnętrznych nazisty doktora Arthura Seyss-Inquarta oraz przyjęcia przez Austrię niemieckiego systemu ekonomicznego. Oznaczało to unię obydwu państw, czego zabraniał traktat wersalski. Schuschnigg usiłował się bronić. Po powrocie do Wiednia zaczął gorączkowo zabiegać o poparcie Włoch oraz Wielkiej Brytanii i Francji, a wobec fiaska takich działań usiłował ratować sytuację, zarządzając na 13 marca 1938 roku plebiscyt w sprawie połączenia Austrii i Niemiec. Hitler na wieść o tym podjął decyzję o realizacji planu „Otto” – inwazji na Austrię. W operacji tej zaangażowano około 105 tysięcy żołnierzy Wehrmachtu, 35–40 tysięcy esesmanów i policjantów oraz jednostki lotnicze. Łącznie do akcji skierowano 180–200 tysięcy ludzi.

12 marca wczesnym rankiem wojska niemieckie przekroczyły granicę austriacką, a w godzinach popołudniowych wjechał tam Adolf Hitler. Austria znalazła się w granicach Trzeciej Rzeszy.

Kolejny punkt traktatu wersalskiego został w ten sposób unieważniony, a Wielka Brytania i Francja w dalszym ciągu nie reagowały. Hitler poczuł się jeszcze pewniej. Już nic go nie mogło powstrzymać. Zamierzał rozbić i wchłonąć w granice Rzeszy Czechosłowację. Nie od razu całą. Miał w tym państwie wysuniętą placówkę – Partię Niemców Sudeckich, działającą w zachodniej części Czech, gdzie zamieszkiwało około trzech milionów Niemców. Tuż po anschlussie Austrii, w kwietniu 1938 roku partia zwołała kongres w Karlovych Varach i przedstawiła rządowi czechosłowackiemu żądania, których spełnienie prowadziłoby do pełnej autonomii tak zwanego Sudetenlandu.

Sytuacja uległa gwałtownemu zaostrzeniu, gdy w połowie maja 1938 roku zginęli dwaj Niemcy sudeccy zastrzeleni przez czeskich policjantów. Sir Neville Henderson[18], brytyjski ambasador, donosił 20 maja z Berlina, że „ton niemieckiej prasy stał się ostrzejszy i mówi się o wojskowej interwencji”. Dzień później Basil Newton, ambasador w Pradze, informował Londyn, że „Czesi są bardzo zaniepokojeni ruchami wojsk niemieckich w strefie nadgranicznej i przewidują możliwość ogłoszenia mobilizacji”.

21 maja ambasador Henderson zwrócił się więc do Joachima von Ribbentropa, niemieckiego ministra spraw zagranicznych, a ten „w podekscytowanym i wojowniczym nastroju”, jak raportował do Londynu ambasador, oświadczył:

– Czesi są wariatami i jeżeli będą się upierać przy swoim podejściu, zostaną zniszczeni!

„Sytuacja jest ekstremalnie krytyczna” – ocenił ambasador.

Stalin, obserwujący z Kremla rozwój wydarzeń, nie mógł mieć już wątpliwości: Hitler osiągnie to, co zamierza, a zajęcie Sudetenlandu będzie pierwszym krokiem do zajęcia całej Czechosłowacji. Następnym będzie wojna! Wehrmacht wzmocniony zdobycznym austriackim i czeskim uzbrojeniem pójdzie na Wschód! Hitler zapowiadał to od dawna. Tymczasem Armia Czerwona słabła, gdyż plutony egzekucyjne i łagry pochłaniały jej najlepszych oficerów. To trzeba było zakończyć. Dlatego wezwał do Moskwy Ławrentija Berię i przystąpił do akcji usuwania Jeżowa, „krwawego karła”. Wielka czystka wygasała. Należało przygotować armię do udziału w wielkiej europejskiej rozgrywce.

Ci nieznośni Czesi!

Sir Hugh Sinclair[19], szef brytyjskich tajnych służb, zerknął niecierpliwie na zegar ustawiony na niewielkim kominku w jego gabinecie. Zbliżała się szesnasta, godzina na którą umówiony był ze swoimi współpracownikami. Czekał na to spotkanie niecierpliwie, gdyż było to ostatnie służbowe działanie, jakie zaplanował na ten wrześniowy dzień.

Theo Kordt,radca ambasady niemieckiejw Berlinie

Nie czuł się dobrze. Jesienna mglista pogoda, szczególnie dokuczliwa w Londynie, gdzie wilgoć powietrza łączyła się z dymem z tysięcy kominków, jakimi londyńczycy ogrzewali swoje mieszkania, nie służyła jego zdrowiu. Zazwyczaj o tej porze roku starał się jak najrzadziej bywać w Londynie, jednakże wydarzenia ostatnich tygodni nie pozwalały mu na dłużej opuścić gabinet na czwartym piętrze wielkiego budynku nr 54 na Broadwayu, gdzie w 1924 roku, korzystając z życzliwości Winstona Churchilla, ówczesnego ministra skarbu, wynajął dwa piętra i przeniósł biura swojej instytucji.

Rozluźnił kołnierzyk koszuli i sięgnął do kieszonki kamizelki, skąd wydobył srebrne puzderko, w którym przechowywał pastylki ułatwiające oddychanie, gdy nadchodziły duszności. Pewną ulgę sprawiała mu myśl, że na to popołudnie zaplanował tylko jedno służbowe spotkanie, po którym będzie mógł się udać do ulubionego klubu „Army and Navy”, aby tam zasiąść na stałym miejscu pod wielkim portretem Nell Gwynne, sprzedawczyni pomarańczy, która została mistresą króla Karola II. Robił to każdego popołudnia, a kieliszek brandy z wodą sodową znakomicie wpływał na jego samopoczucie.

Rozległo się pukanie do drzwi gabinetu i po chwili pojawił się w nich jego zastępca pułkownik Stewart Menzies[20], a tuż za nim rosły major Malcolm L. Wollcombe. Czekali chwilę na gest zapraszający do gabinetu szefa, po czym weszli i rozsiedli się wygodnie w fotelach przysuniętych do biurka.

Menzies wydobył ze skórzanej teczki kilka kartek maszynopisu.

– To oczywiście projekt – wyjaśnił, kładąc dokument na biurku.

Sinclair sięgnął po kartki i przez kilka minut czytał dokument zatytułowany „Co powinniśmy zrobić?”.

Kilka tygodni wcześniej, na początku maja 1938 roku, premier Neville Chamberlain[21] zlecił opracowanie analizy sytuacji w Europie i przeanalizowanie możliwości działań wobec Niemiec. Był wyraźnie zaniepokojony sytuacją, jaka zaczęła rozwijać się w Europie po przyłączeniu Austrii. Działania Hitlera wobec Czechosłowacji wywoływały wyraźną irytację premiera, choć paradoksalnie swą niechęć kierował nie w stronę nazistów, lecz Czechów.

– Jak to może być, żeby niewielkie państewko tak naruszało równowagę wielkich mocarstw?! – mówił z wyraźną przyganą.

Wtórował mu Horace Wilson, wierny doradca, któremu Chamberlain wierzył i ufał bezgranicznie.

– A w ogóle nie było to prawdziwe państwo – mówił Wilson o Czechosłowacji. – Zostało utworzone na potrzeby układu wersalskiego. W gruncie rzeczy nic nie znaczy.

Premier Chamberlain nie lubił Czechów. Raz wyrwało mu się, że „są narodem nie z górnej półki, a nawet nie ze średniej”, co w ustach brytyjskiego polityka, zwykłego ważyć słowa, a zwłaszcza negatywne opinie, było szczególnie zaskakujące. Rząd i politycy z Czechosłowacji rewanżowali mu się równą niechęcią, o czym wiedział za sprawą niemieckiej ambasady i co pogłębiało jego irytację.

Prezydent Edward BenešJan Masaryk,ambasador Czechosłowacji w Berlinie

Theo Kordt, pierwszy sekretarz niemieckiej ambasady, dostarczył rządowi brytyjskiemu przesłany z Berlina stenogram rozmowy telefonicznej podsłuchanej przez niemieckie tajne służby. Rozmawiali Jan Masaryk[22], ambasador czeski w Londynie, z prezydentem Edwardem Benešem[23].

– Ten złośliwy, stary ... (tu padło wyjątkowo obelżywe i niesmaczne określenie pod adresem Chamberlaina) stęsknił się za lizaniem dupy Adolfa – powiedział Masaryk. – Już nawet wystawił język!

– To wepchnij mu go z powrotem – odrzekł Beneš. – Postaraj się przywrócić mu zmysły.

– Ta stara bestia postradała już zmysły, z wyjątkiem węchu, którym wyczuwa nazistowskie gówno i kręci się dookoła tego.

– Wobec tego porozmawiaj z Wilsonem – powiedział Beneš, mając na myśli bliskiego doradcę Chamberlaina. – Poproś go, aby ostrzegł premiera, że Anglia znajdzie się także w niebezpieczeństwie, jeżeli nie staniemy twardo. Czy możesz doprowadzić do tego, że to zrozumie?

– Jak można rozmawiać z Wilsonem? – odpowiedział Masaryk. – Przecież to tylko szakal.

Brytyjski premier, gdy otrzymał stenogram tej rozmowy od Niemców, mógłby pomyśleć, że to prowokacja. Nie Chamberlain! On, nadzwyczaj wrażliwy na swoim punkcie, natychmiast wezwał Wilsona, od którego zażądał wyjaśnienia, dlaczego służby Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie rejestrują rozmów czeskich polityków i on musi dowiadywać się o tym od Niemców. Wilson sprawdził, że rozmowa, która tak wzburzyła premiera, została nagrana przez brytyjską placówkę nasłuchową, ale nikt nie odważył się przekazać premierowi stenogramu zawierającego tak wiele obelżywych słów pod jego adresem.

Trudno podejrzewać, aby Chamberlain był tak małostkowym człowiekiem, że ze względu na swoją niechęć wobec Czechów i dotknięty epitetami, jakimi obdarzał go czeski ambasador, postanowił nie interweniować w obronie tego państwa przed Trzecią Rzeszą. Jednakże 30 sierpnia 1938 roku na posiedzeniu rządu Chamberlain powiedział:

– Gabinet podziela pogląd, że nie powinniśmy wyrażać groźby pod adresem Herr Hitlera, iż jeżeli wkroczy do Czechosłowacji, to wypowiemy mu wojnę. Jest sprawą najwyższej wagi, aby decyzja ta została zachowana w tajemnicy.

Admirał Sinclair doskonale znał nastawienie premiera wobec Czechosłowacji i rozumiał, jak groźna dla pokoju w Europie sytuacja powstaje w tamtym rejonie kontynentu. Dlatego tak dużą wagę przywiązywał do opracowania dokumentu, który mógłby ułatwić rządowi Jego Królewskiej Mości skuteczne działania w obronie pokoju. Przebiegał wzrokiem kartki, które podał mu Menzies. Czytał:

„Aby zyskać na czasie potrzebnym do przebudowy brytyjskich sił militarnych, część, a w określonych okolicznościach całość Czechosłowacji powinna być oddana Niemcom”.

Napad duszności przerwał mu lekturę. Odłożył na bok dokument.

– Wybaczcie panowie – powiedział do swoich podwładnych. – To zbyt ważna sprawa, aby czytać pobieżnie.

Usiłował maskować pogarszający się stan zdrowia.

Czas międzynarodowego napięcia zawsze był znakomitą pożywką dla tajnych służb. Sinclair wiedział, że premier, podświadomie rozumiejąc niebezpieczeństwo, jakie rodziła bierność jego rządu i ustępliwość na polu polityki i dyplomacji, starał się rekompensować to aktywnością brytyjskiego wywiadu.

Niespełna dwa tygodnie po wkroczeniu wojsk niemieckich do Austrii w kwietniu 1938 roku wezwał Sinclaira i nakazał wzmożenie antyniemieckiej aktywności. Wkrótce zatwierdził akcję penetracji środowiska austriackich monarchistów, opracowaną przez pułkownika Menziesa. Udało mu się nawiązać kontakt z następcą austriackiego tronu, arcyksięciem Otto, który wraz z matką, cesarzową Zytą zamieszkiwał w Château Sternockezeele pod Brukselą. Liczył, że w oparciu o wpływy arcyksięcia i jego zwolenników będzie mógł stworzyć w Austrii potężną organizację wywiadowczą i dywersyjną, za co gotów był wypłacać następcy tronu ogromną sumę 50 tysięcy funtów (250 tysięcy dolarów) miesięcznie. Niestety, wielkie wydatki na nic się nie przydały, gdyż niemiecki kontrwywiad szybko uporał się z tą organizacją.

Premier Chamberlain zatwierdził również inną decyzję Sinclaira, który powołał specjalną komórkę, nazwaną Sekcją „D” od słowa destruction, czyli zniszczenie, której zadaniem było „wyszukiwanie możliwości atakowania potencjalnych wrogów w inny sposób niż siłą”. Równocześnie utworzono Sekcję „V”, która miała działać przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Jednakże Sinclair nie przywiązywał większej wagi do tego kierunku działania swoich służb. Być może dlatego, że nie spodziewał się większych sukcesów. Radziecki kontrwywiad skutecznie rozprawił się z próbami zorganizowania siatek wywiadowczych w tym policyjnym państwie. Ostatnia grupa brytyjskich szpiegów, która działała w ZSRR wśród specjalistów firmy Vickers, została schwytana przez Rosjan w 1933 roku. Wcześniej Brytyjczycy z własnej winy utracili źródło bezcennych informacji zawartych w radzieckich szyfrogramach. Stało się tak po zajęciu przez policję 12 maja 1927 roku budynków radzieckiego przedstawicielstwa handlowego „Arcos” w Londynie, które słusznie uważano za centrum szpiegowskie. W istocie znaleziono tam dokumenty mówiące wiele o organizacji radzieckiego wywiadu oraz szyfry. Jednakże kilka dni później opozycja parlamentarna zażądała wyjaśnienia, dlaczego policja podjęła akcję, która doprowadziła do ostrego zatargu dyplomatycznego ze Związkiem Radzieckim. Rząd musiał ujawnić dokumenty znalezione w sejfach „Arcosu”, przekreślając tym samym możliwość korzystania z bezcennych odkryć.

W 1938 roku w Związku Radzieckim istniały jedynie niewielkie grupy brytyjskiego wywiadu zakodowane pod nazwami „Prometheus Network”, „Inter-Marium Programme”, „Abramtchik Faction”, utworzone jeszcze w latach dwudziestych. Wówczas komandor Wilfred Dunderdale[24], urodzony w Odessie, mówiący znakomicie po rosyjsku, nawiązał kontakt z księciem Aleksym Dołgorukim, jednym z najbogatszych ludzi świata, przebywającym na emigracji w Paryżu. Przy jego pomocy dotarł do innego emigranta, generała Aleksandra Kutiepowa, który uważając, że bolszewizm należy zwalczać jego własną bronią, stosując terror, przystąpił do organizowania na terenie Związku Radzieckiego „bojowych organizacji”, które miały tam prowadzić sabotaż i działalność wywiadowczą. Jednakże już w 1930 roku specjalna grupa, dowodzona przez Jakowa Sieriebrianskiego nazywanego Jaszą i jego żonę, uprowadziła generała z jego paryskiego mieszkania, zamierzając przemycić go do Moskwy. Plan nie został zrealizowany w całości, gdyż generał, opierając się napastnikom, dostał ataku serca i zmarł. Bojowe grupy uniknęły dekonspiracji, co bez wątpienia nastąpiłoby, gdyby Kutiepow został przewieziony do Moskwy i tam poddany torturom, ale ich działalność w atmosferze powszechnego terroru, jaki ogarnął Związek Radziecki w połowie lat trzydziestych, nie mogła być efektywna. Może dlatego w 1938 roku Sinclair zaproponował utworzenie Sekcji „V”, która miała zająć się koordynowaniem działalności wywiadowczej na terenie Związku Radzieckiego.

Być może tę organizację miał na myśli Chamberlain, gdy 20 marca 1938 roku pisał do swojej siostry, powierniczki jego planów i zamierzeń politycznych:

„W stosunku do Rosjan niewidocznie i podstępnie pociągający zza sceny za nitki, które mają nas zaplątać w wojnę z Niemcami, nasz Secret Service nie traci czasu, gapiąc się w okna”.

Admirał Sinclair dotarł w dokumencie do miejsca, w którym autorzy zdecydowali się zawrzeć kilka uwag o Związku Radzieckim:

„Nie możemy nigdy polegać na tym państwie. Trzymając się z daleka od diabła, musimy jednak liczyć się z nim, do pewnego stopnia, i dostosować nasze środki do okoliczności istniejących w określonym momencie”.

Sinclair odłożył kartki i zamknął okładki. Był już wyraźnie zmęczony.

Stewart Menzies zauważył stan szefa i postanowił nie podejmować innych tematów.

– Dziękuję panowie – powiedział cicho admirał. – Przedyskutuję z wami zmiany, jakie uznam za stosowne wprowadzić do tego dokumentu, zanim poślę go premierowi.

Wstali i kiwnąwszy głowami, wyszli z gabinetu.

– Dlaczego nie było twojego zastępcy? – Menzies zwrócił się do Malcolma Wollcomba.

– Mówisz o Davidzie Footmanie? Ma inne zajęcia – odpowiedział major, lapidarnie wyjaśniając przyczynę nieobecności jednego z autorów raportu przedstawionego Sinclairowi.

W tej krótkiej rozmowie kryła się – czego nie przeczuwał żaden z nich – jedna z największych porażek brytyjskiej polityki i brytyjskiego wywiadu.

Kiedy Menzies i Wollcomb żegnali się przy schodach, David Footman analizował ze swoim przyjacielem materiały, które można byłoby jeszcze wykorzystać w raporcie „Co powinniśmy zrobić?”. Ten czterdziestotrzyletni mężczyzna, noszący się zazwyczaj z przesadną elegancją, był jednym z najbardziej obiecujących pracowników sekcji politycznej brytyjskiego Secret Service. Wykształcony w elitarnym Marlborough College, nazywanym też szkołą dla chłopców, a następnie w Oxfordzie, gdzie studiował historię sztuki, w 1927 roku ożenił się z dziewczyną o tym samym co on nazwisku. Rozwiódł się w 1936 roku i pozostawał w wolnym stanie. Nie sposób powiedzieć, czy powodem zmian w jego życiu była orientacja seksualna, choć głęboka przyjaźń, jaką zawarł w 1937 roku z Guy Burgessem, mogłaby na to wskazywać, mimo że oficjalnie łączyły ich wspólne zainteresowania historią sztuki. Po krótkiej służbie konsularnej na Bliskim Wschodzie został zwerbowany do pracy w Secret Intelligence Service. Szybko zyskał uznanie szefów, i major Wollcomb, który wybierał się na emeryturę, wskazywał na Footmana, jako swojego następcę.

Ambasador Friedrich von der Schulenburg

Czy Footman zdał sobie sprawę, że Guy Burgess, z którym studiował tajny raport, był radzieckim szpiegiem i zgodził się z nim współpracować? Nigdy tego nie udowodniono.

Guy Burgess, absolwent Trinity College w Cambridge, ściśle związany ze studencką organizacją „Apostołowie”, grupującą młodzież o lewicowych i komunistycznych przekonaniach, w większości homoseksualistów, w 1933 roku został wciągnięty do współpracy z radzieckim wywiadem. Wielu jego kolegów z tej organizacji dało się namówić do pracy dla Rosjan, gdyż uważali, że stalinizm jest przyszłością ludzkości i tylko Związek Radziecki może powstrzymać Hitlera.

Gdy poznał Footmana, był już dobrze osadzony w homoseksualnym światku Europy; łączyła go głęboka przyjaźń z konserwatywnym posłem kapitanem Jackiem Macnamarą, dzięki któremu poznał Edouarda Pfeiffera, szefa gabinetu francuskiego ministra wojny, a później premiera. Wśród kochanków Burgessa znaleźli się nawet członkowie Hitlerjugend.

W 1937 roku Footman wprowadził Guya Burgessa do SIS, a ten dał się poznać jako utalentowany pracownik tajnych służb, gdyż omotał młodego dyplomatę z niemieckiej ambasady w Londynie barona Wolfganga zu Putlitza, który wnet zaczął dostarczać brytyjskiemu wywiadowi cenne informacje. W uznaniu tej zasługi i innych zaproponowano Burgessowi stanowisko zastępcy szefa Sekcji D (destruction).

Footman, jeżeli nie wiedział o powiązaniach Burgessa, mógł z czystym sumieniem pokazać mu, jako koledze z pracy, raport, który bardzo precyzyjnie wyznaczał kierunki brytyjskiej polityki.

Tak więc gdy 18 września 1938 roku premier Chamberlain otrzymał opracowanie „Co powinniśmy zrobić?” i zagłębił się w jego lekturze, w tym samym czasie w Moskwie zrobił to Stalin. Nie mógł marzyć o bardziej przejrzystym obrazie brytyjskich zamierzeń.

Nie zrobią ani kroku

Późnym wieczorem 2 września 1938 roku w gmachu niemieckiej ambasady w Moskwie Johannes Herwarth von Bittenfeld, młody dyplomata, narzucił pospiesznie marynarkę i popędził korytarzem do apartamentu ambasadora. Prosił o spotkanie mimo późnej pory, gdy tylko wrócił z podróży do Odessy, gdyż uważał, że musi podzielić się z szefem swoimi obserwacjami. Mogły mieć istotne znaczenie dla raportów, które co najmniej raz dziennie ambasador słał do Berlina.

Wbiegł po schodach na górę i wszedł do niewielkiego saloniku, gdzie spodziewał się zastać ambasadora, lecz leciwy hrabia Friedrich Werner von der Schulenburg[25] musiał mieć więcej czasu na przygotowanie się do niespodziewanej wizyty. Nigdy nie pozwalał sobie na jakąkolwiek niedbałość w stroju i wyglądzie, nawet wobec młodszych pracowników i w niecodziennych, jak ta, okolicznościach.

Johannes Herwarth przygładził włosy i zaczął przechadzać się po saloniku, starając się ułożyć w myślach raport. Ten trzydziestoczteroletni pracownik ambasady niemieckiej, nazywany z angielska Johnnie ze względu na dzieciństwo spędzone w Anglii, był jednym z najbardziej lubianych pracowników korpusu dyplomatycznego, w dużym stopniu również dzięki swojej żonie, pełnej uroku Elisabeth, nazywanej Pussi. W willi, jaką wynajęli 20 kilometrów od Moskwy, często spotykali się dyplomaci z innych ambasad na grze w tenisa lub konnych przejażdżkach. Szczególna przyjaźń połączyła Herwartha z pracownikiem amerykańskiej ambasady Charlesem Bohlenem, co już wkrótce mogło mieć wielki wpływ na bieg spraw światowych.

Drzwi otworzyły się i stanął w nich hrabia von der Schulenburg, w bonżurce, z kwiecistym fularem wyłaniającym się spod rozpiętego kołnierzyka koszuli w paski.

– Panie ambasadorze – Herwarth wiedział, że jego szef nie lubił, gdy tytułowano go oficjalnym „ekscelencjo”. – Wróciłem pół godziny temu, a wiadomości, które przywożę, uważam za tak ważne, że ośmieliłem się zameldować natychmiast po przybyciu. – Herwarth był nieco speszony. Usiadł w foteliku wskazanym przez von der Schulenburga.

– Na trasie z Moskwy do Odessy nie zaobserwowałem żadnych ruchów wojsk – rozpoczął, widząc pytający wzrok ambasadora. – Jak pan wie, w tym kraju nie ma możliwości, aby wieźli mnie drogami omijającymi najważniejsze miejsca, gdyż takich dróg po prostu nie ma. Pozwoliłem sobie na pewien wybieg – poprosiłem ludzi z rosyjskiej ochrony, jadących w drugim samochodzie, aby pozwolili mi robić pamiątkowe zdjęcia. Zastrzegłem się, że nie chciałbym narazić ich na naganę, przypadkowo fotografując wojskowe obiekty. Dlatego prosiłem, aby dawali mi znać dwukrotnym klaksonem, gdy wjedziemy na wojskowy obszar.

Widząc uznanie w oczach ambasadora, Herwarth uśmiechnął się.

– Nie sądzę, żeby byli tak głupi – wtrącił Schulenburg.

– Też tak uważam, panie ambasadorze – zgodził się Herwarth – ale sumiennie wypełniali moją prośbę. Powiedziałbym, że była dla nich dobrym pretekstem do manifestowania, że na terenach wojskowych nic się nie dzieje. Nie zauważyłem ruchów wojsk ani śladów po przejeździe czołgów, wojskowych biwaków, ani nic podobnego. Rosjanie nie przygotowują się do wojny o Czechosłowację!

Ostatnie słowa wypowiedział z naciskiem i zamilkł, oczekując na pytania ambasadora. Ten jednak nie miał ochoty na kontynuowanie rozmowy. Sekretarz podniósł się z fotelika.

– Jutro przedstawię dokładny raport, panie ambasadorze – zatrzymał się przy drzwiach.

Schulenburg skinął głową, co miało jednocześnie wyrażać podziękowanie za sumienność, z jaką młody dyplomata wykonał swoje zadanie w drodze do Odessy, a także zgodę na jego deklarację.

Nie miał wątpliwości, że cała sprawa, zarówno zezwolenie rządu radzieckiego na podróż niemieckiego dyplomaty do Odessy, jak i zachowanie ochrony, która mu towarzyszyła, było manifestacją nastawienia Stalina wobec Niemiec i sytuacji, jaka kształtowała się wokół Czechosłowacji. Chciał pokazać, że nie przygotowuje się do wojny i nie będzie uczestniczył w konflikcie państw, które uznawał za wrogie wobec Związku Radzieckiego. To było prawdopodobne, ale czy azjatyckiemu dyktatorowi można było wierzyć?

Hrabia von der Schulenburg zgasił światło i poszedł schodami na górę. Noc nie była najlepszą porą na rozstrzyganie takich kwestii. Nie miał wątpliwości, że w najbliższym czasie radziecki komisarz spraw zagranicznych Maksym Litwinow dostarczy mu wiele dowodów rzeczywistych zamiarów Stalina. Miał jednak pewność, że Związek Radziecki nie włączy się do sprawy czechosłowackiej, pozostawiając prowadzenie jej Niemcom i Wielkiej Brytanii. Stalin mógł spokojnie rozgrywać tę polityczną partię. Do czasu, aż do gry po stronie Niemiec nie włączyłaby się Polska. Tego się obawiał.

Incydent

Świtało, gdy w niewielkiej miejscowości Cheb, nazywanej przez Niemców Eger, na zachodzie Czechosłowacji dwaj policjanci zatrzymali się przed hotelem „Victoria”. Oparli rowery o balustradę schodów i weszli na niewielki taras przed głównymi drzwiami. Kilku innych policjantów, którzy nadjechali na rowerach nieco później, zatrzymało się w odległości kilkunastu metrów. Stanęli przy bramie i zapalili papierosy.

Drzwi do hotelu były zamknięte, więc starszy policjant szarpnął za łańcuszek dzwonka i zrobił kilka kroków do tyłu, gdyż szklany daszek zasłaniał widok do góry, i spojrzał w umieszczone wysoko okna. Młodszy w tym czasie wydobył z raportówki przewieszonej przez ramię jakąś kartkę i rozprostował ją, aby wręczyć osobie, która otworzy drzwi. Był to podpisany przez doktora Antona Dryaka, miejscowego sędziego, nakaz dokonania 13 września 1938 roku rewizji w siedzibie Partii Niemców Sudeckich, mieszczącej się w budynku hotelu „Victoria”.

Minęło kilka minut, a nikt nie podchodził do drzwi.

– Zadzwoń jeszcze raz – doradził młodszy.

Policjant ponownie pociągnął za łańcuszek dzwonka. I wtedy ktoś otworzył okno na pierwszym piętrze. Strzał, jak suchy trzask, rozległ się niespodziewanie. Kula z pistoletu trafiła mężczyznę stojącego przy drzwiach w głowę. Osunął się bezgłośnie na płyty piaskowca, którymi wyłożone były schody, a kałuża krwi, tworząca się dookoła jego głowy, powiększała się bardzo szybko.

Młodszy policjant, który zamarł w osłupieniu, patrząc bezradnie, jak z głowy kolegi wytryskuje ciemny strumień krwi, zrozumiał nagle, że on będzie następnym celem. Odwrócił się gwałtownie, aby uciec z niebezpiecznego miejsca. Zrobił kilka kroków, gdy rozległa się seria, i zwalił się ze schodów przeszyty pociskami, które trafiły go w szyję i plecy.

Zapadła cisza, którą wnet przerwały okrzyki policjantów stojących przy bramie. Rozbiegli się w poszukiwaniu schronienia, zaś jeden z nich wskoczył na rower i ruszył po posiłki.

Więcej strzałów nie padło, a policjanci uzbrojeni jedynie w pistolety nie mieli zamiaru szturmować hotelu. Sforsowanie masywnych drzwi wymagało ciężkiej broni, więc tkwili w ukryciu, aż w wylocie bocznej uliczki usłyszeli warkot i zza zakrętu wyłonił się opancerzony samochód, z którego wieżyczki sterczała lufa ciężkiego karabinu maszynowego. Zatrzymał się w odległości kilkudziesięciu metrów od hotelu, a wieżyczka obróciła się w stronę okien na pierwszym piętrze.

Konrad Henlein

– Poddajcie się! – drzwiczki samochodu otworzyły się i policjant, kryjąc się za nimi, zaczął krzyczeć przez tubę w stronę budynku. – Wyjdźcie z rękami do góry, a nic wam się nie stanie. Jeżeli będziecie się bronić, otworzymy ogień!

Kilkunastu żołnierzy zeskoczyło z ciężarówki, która zatrzymała się za rogiem, i kryjąc się za murkiem ustawiło tam karabin maszynowy.

Z góry posypały się odłamki okiennej szyby i w wybitym otworze pojawiła się lufa karabinu. Wnet w innych oknach wystawiono lufy, co wskazywało, że w pokojach na pierwszym piętrze jest kilku ludzi zdecydowanych wydać bitwę czeskim policjantom.

– Poddajcie się! – ponownie krzyknął policjant ukryty za drzwiczkami samochodu pancernego. Wtedy z góry padły strzały. Natychmiast odpowiedział im karabin maszynowy samochodu, a tuż potem w stronę okien poleciała seria pocisków z karabinu na murku. Pierwsze kule odłupały tynk pod oknami, ale czescy żołnierze szybko wstrzelali się w cel. Po kilkunastu minutach odłamki szkła i drzazgi z rozbitych framug, ceglany pył i prochowy dym zasnuły ulice. Strzały z hotelu stawały się rzadsze, jakby obrońcom wyczerpywała się amunicja, jednakże nie mieli zamiaru poddawać się.

Dopiero gdy żołnierze przenieśli swój karabin maszynowy na balkon domu stojącego naprzeciw hotelu, skąd uzyskali bardzo dobre pole ostrzału, strona atakująca stała się bardziej aktywna. Celne strzały musiały uczynić wielkie spustoszenie wśród obrońców, gdyż w pewnym momencie słychać już było tylko karabiny czeskich policjantów i żołnierzy, zaś strzały z hotelu, coraz rzadsze, ucichły.

– Przerwać ogień! – drzwiczki samochodu pancernego otworzyły się ponownie i wychylił się z nich policjant, który wcześniej nawoływał ludzi w hotelu, aby się poddali.

Zapadła cisza. Żołnierze ostrożnie zaczęli wychodzić z ukrycia i, gotowi w każdej chwili umknąć na boki, ruszyli w stronę hotelu. Obawiali się zasadzki, ale nie padł już żaden strzał. Powoli zbliżali się do wejściowych schodów. Jeden z nich pochylił się nad policjantem trafionym na początku strzelaniny i uniósł jego rękę sprawdzając puls. Szybko jednak wypuścił ją, gdyż policjant był martwy. Stanu drugiego, którego głowa leżała w kałuży zastygającej krwi, nawet nie trzeba było sprawdzać.

Drzwi wejściowe, mocno posiekane kulami i odłamkami granatów wypadły z framugi, kopnięte przez jednego z żołnierzy.

W holu zasłanym płatami tynku opadłego z sufitu, okiennym szkłem i fragmentami mebli nie było nikogo.

– Sprawdźcie piwnice – powiedział oficer. Potem wskazał ręką na pierwsze piętro. – Tam są biura ich partii. Uważajcie, mogli zaminować schody...

Żołnierze ostrożnie wspięli się na piętro, gdzie panował jeszcze większy bałagan, niż na parterze. Pierwszego trupa znaleźli już w korytarzu. Mężczyzna w brunatnym mundurze z hitlerowską opaską na ramieniu leżał skulony za barykadą z krzeseł, jakie przysunął do okna, aby dały mu schronienie przed pociskami. Pozostałych siedmiu znaleziono w pokojach, które najwyraźniej były biurowymi pomieszczeniami partii nazistowskiej, o czym świadczyły flagi ze swastykami rozpięte na ścianach i liczne portrety Hitlera.

– Ośmiu – zameldował jeden z żołnierzy. – Wszyscy martwi.

– Uprzątnijcie ten bałagan – oficer zsunął czapkę i wytarł pot z czoła. – A potem odszukajcie pozostałych ludzi z tej organizacji.