Sztuka życia według stoików - Piotr Stankiewicz - ebook + książka

Sztuka życia według stoików ebook

Piotr Stankiewicz

4,5
31,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jak nie zagubić się we współczesnym, chaotycznym i pełnym pokus świecie? Jak w pełni efektywnie wykorzystać swe życie? Jak nie marnować czasu, nie dać się zaskoczyć nieszczęściu czy uniezależnić nasze samopoczucie od tego, na co i tak nie mamy wpływu? Odpowiedzi na te i podobne pytania znajdziemy w „Sztuce życia według stoików” Piotra Stankiewicza. Za jej pośrednictwem autor dostarcza czytelnikowi szereg wypracowanych przez Senekę, Epikteta oraz Marka Aureliusza recept, które pomogą nauczyć się „sztuki dobrego życia” i wskażą jak zostać nowoczesnymi stoikami. Dzięki zestawieniu starożytnych cytatów ze współczesnymi realiami, licznym przykładom wziętym z życia i położeniu nacisku na praktyczny aspekt stoicyzmu, niniejsza książka jest nie tylko ciekawą lekcją dotyczącą tej szkoły filozofii, ale też podręcznikiem konkretnego, realnego sposobu myślenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 624

Oceny
4,5 (13 ocen)
6
7
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Piotr Stan­kie­wicz

SZTU­KA ŻYCIA WEDŁUG STO­IKÓW

Co­py­ri­ght © by Piotr Stan­kie­wicz, MMXIV

Wy­da­nie I

War­sza­wa

Wstęp

Po­przed­ni­cy nasi wy­na­leźli już le­kar­stwa na nie­do­mag­ta­nia du­cho­we.

(Se­ne­ka, Li­sty mo­ral­ne do Lu­cy­liu­sza, LXIV.8)

Na­wet jeżeli nie da­jesz wia­ry mym słowom, spróbuj przy­najm­niej.

(Epik­tet, Dia­try­by, IV.1)

Książka, którą trzy­masz w ręku, sta­wia so­bie pro­sty i am­bit­ny cel: na­uczyć Cię, jak żyć szczęśli­wie. Re­cep­ta w niej przed­sta­wio­na nie jest moim własnym po­mysłem – jest to re­cep­ta sto­ic­ka, a mój wkład ogra­ni­cza się do jej sys­te­ma­tycz­ne­go i dokład­ne­go opi­sa­nia.

Co to właści­wie jest sto­icyzm? Jest to pe­wien sposób życia, wymyślony dwa tysiące trzy­sta lat temu w Gre­cji. Jest on – po pierw­sze – dostępny dla każdego: każdy może zo­stać sto­ikiem i każdy może stać się dzięki temu szczęśliwy. Nie ma tu żad­nych ogra­ni­czeń, nie­ważny jest wiek, płeć, orien­ta­cja, rasa, na­ro­do­wość, in­te­li­gen­cja, wy­kształce­nie, świa­to­pogląd czy po­czu­cie hu­mo­ru. Po dru­gie, sto­ic­ki sposób życia spra­wi, że będzie­my szczęśliwi w każdej sy­tu­acji i w każdych możli­wych oko­licz­nościach. Jest to re­cep­ta uni­wer­sal­na: spraw­dzi się za­wsze i pomoże na wszyst­ko. Po trze­cie, jest to re­cep­ta pro­sta: łatwo jest się na­uczyć sto­icyzmu, łatwo jest żyć po sto­ic­ku i łatwo jest być dzięki nie­mu szczęśli­wym.

Ni­niej­sza książka jest pre­zen­tacją tego sto­ic­kie­go spo­so­bu życia. Jest jego prak­tycz­nym i po­zy­tyw­nym podręczni­kiem. Nie ma tu żad­nych ogólni­ko­wych wy­wodów ani nie­uchwyt­nych abs­trak­cji – bo sto­icyzm jest prak­tyką i kon­kret­nym działaniem. Nie ma tu fa­cho­we­go słownic­twa i nie­przystępnych pojęć – bo sto­icyzm jest pro­sty i zro­zu­miały, nie ma on nic wspólne­go ze słownym ho­kus-po­kus i ter­mi­no­lo­giczną pląta­niną.

Układ książki jest następujący: w 28 ko­lej­nych roz­działach przed­sta­wiam 28 tech­nik, ćwi­czeń, tu­dzież me­tod sto­ic­kich. Sta­no­wią one narzędzia, dzięki którym możemy sięgnąć po szczęście, a w ra­zie po­trze­by roz­go­nić na­sze kłopo­ty. Każda z nich jest możli­wie ja­sno i pre­cy­zyj­nie zde­fi­nio­wa­na, każda jest też zi­lu­stro­wa­na za­czerp­niętymi z życia przykłada­mi. Każdy roz­dział roz­po­czy­na „pigułka”, która przed­sta­wia w skrócie jego treść, a po niej przy­wołuję kil­ka lub kil­kanaście frag­mentów z dzieł sta­rożyt­nych sto­ików i każdy z nich opa­truję szczegółowym ko­men­ta­rzem.

Struk­tu­ra ta obmyślona jest tak, by spełnić kil­ka celów. Po pierw­sze, daje ona sze­ro­ki wybór sto­ic­kich me­tod. Każdemu co in­ne­go może przy­paść do gu­stu i każdy ma szansę wy­brać dla sie­bie coś, co będzie mu od­po­wia­dało. Nie przed­sta­wiam tu jed­nej i je­dy­nie słusznej dro­gi do sto­icy­zmu: dróg jest wie­le i można wśród nich wy­bie­rać we­dle woli. Po dru­gie, jak pisał Se­ne­ka: „jeśli ktoś sądzi, że każdy z tych leków z osob­na jest nie dość sku­tecz­ny […] to jed­nak kie­dy je […] ra­zem ze sobą połączy, przy­zna, że za­wie­rają bar­dzo wielką sku­tecz­ność działania”1. Po trze­cie, można tę książkę czy­tać na kil­ka spo­sobów. Można ją czy­tać po ko­lei i trak­to­wać jako całościo­wy, spójny wykład sto­icy­zmu albo też ko­rzy­stać z niej wy­ryw­ko­wo i w po­trze­bie: stąd wyróżnio­ne miej­sce cy­tatów z tekstów kla­sycz­nych, stąd pigułki. Są to jak­by koła ra­tun­ko­we, po które można sięgnąć, by w do­wol­nej chwi­li odświeżyć so­bie założenia sto­icy­zmu. Można też czy­tać roz­działy w ta­kiej ko­lej­ności, jaka komu pa­su­je, można również po­zwo­lić so­bie na pewną do­wol­ność wewnątrz każdego roz­działu (choć każdy z nich jest lo­giczną całością). Można zacząć od spoj­rze­nia na same pigułki, można też stwo­rzyć własną me­todę czy­tania. Sto­icyzm jest pro­po­zycją dla Cie­bie, Czy­tel­ni­ku, i ni­cze­go Ci nie na­rzu­ca siłą.

Na ko­niec kil­ka uwag oso­bi­stych. Na­pi­sałem tę książkę w du­chu za­sa­dy, że uczyć in­nych to naj­lep­sza dro­ga, by na­uczyć sa­me­go sie­bie. Z ręką na ser­cu mogę zaświad­czyć, że właśnie dzięki niej stałem się odro­binę lep­szym sto­ikiem. Jeżeli To­bie, Czy­tel­ni­ku, przysłuży się ona w ten sam sposób – będę tyl­ko szczęśliw­szy. Jeśli co­kol­wiek wyda Ci się nie­ja­sne bądź nie­zro­zu­miałe – jest to je­dy­nie moja wina, nie sto­ików. A jeśli po­pad­niesz w zwątpie­nie – pamiętaj, że nie Ty pierw­szy. Sto­icyzm nie jest prze­zna­czo­ny dla tych, którzy nie upa­dli na du­chu, ale dla tych, którzy chcą się pod­nieść. Ta książka nie jest dla tych, którzy nie mają so­bie i swo­je­mu życiu nic do za­rzu­ce­nia, ale dla tych, którzy chcą sie­bie i swo­je życie po­pra­wić. A więc w drogę! Za­pra­szam.

Część pierw­szaSpra­wy wstępneczy­li jak pa­trzeć na świat

Roz­dział pierw­szyŻyje­my wy­obrażenia­mi

Wy­obrażenie […] jest tą przy­czyną, która nas dręczy, i każde zło przy­bie­ra tak wiel­kie roz­mia­ry, na jak wie­le je oce­nia­my.

(Se­ne­ka, O po­cie­sze­niu do Mar­cji, XIX.1)

W PIGUŁCE: Świat, w którym żyje­my i którego doświad­cza­my, nie jest świa­tem rze­czy i zda­rzeń, ale świa­tem na­szych wy­obrażeń o nich. By być szczęśli­wym, trze­ba zro­zu­mieć, że o na­szym życiu i szczęściu de­cy­dują wy­obrażenia, a nie rze­czy, których te wy­obrażenia do­tyczą.

* * *

Treścią na­sze­go życia nie są rze­czy i zda­rze­nia, ale na­sze wy­obrażenia o nich (frag­ment I). Wy­obrażenia pośred­niczą w po­strze­ga­niu świa­ta, izo­lują nas od rze­czy i zda­rzeń (II). Co naj­ważniej­sze, to właśnie wy­obrażenia de­cy­dują o tym, czy je­steśmy szczęśliwi, czy nie (III). Wy­obrażenia od­zwier­cie­dlają się w na­szym języku i vice ver­sa: używając ta­kich, a nie in­nych słów, two­rzy­my określone wy­obrażenia (IV). Przy­czyn na­sze­go szczęścia i nieszczęścia nie należy nig­dy szu­kać w świe­cie zewnętrznym, ale w na­szych wy­obrażeniach o nim (V). Wie­my to stąd, że w prze­ciw­nym wy­pad­ku wszy­scy mu­sie­li­byśmy jed­na­ko­wo re­ago­wać na te same fak­ty, a tak ewi­dent­nie nie jest (VI), a także stąd, że bar­dzo często cie­szy­my się z roz­ma­itych rze­czy lub się ich lękamy, za­nim staną się one fak­tem (VII). Od­po­wie­dzial­ni za po­wsta­nie wy­obrażeń je­steśmy my sami (VIII), nie możemy więc so­bie w tej ma­te­rii po­zwo­lić ani na nie­dbałość, ani na szu­ka­nie przy­czyn gdzie­kol­wiek in­dziej niż w nas (IX). Sto­icy nie chcą by­najm­niej ni­ko­go prze­ko­nać, że nie ist­nie­je ból fi­zycz­ny, a tyl­ko wy­obrażenie o nim (X). Twierdzą jed­nak, że owszem, ist­nieją kosz­tow­ne przed­mio­ty, ale źródłem oraz przy­czyną zawiści i pożąda­nia są wyłącznie na­sze o nich wy­obrażenia (XI).

FRAG­MENT I

Od tego, co so­bie […] wy­obrażasz, za­wisł twój sposób myśle­nia. Du­sza bo­wiem bar­wi się wy­obrażenia­mi.

(Ma­rek Au­re­liusz, Roz­myśla­nia, V.16)

KO­MEN­TARZ: Oto fun­da­men­tal­na za­sa­da, od której za­czy­na się nie tyl­ko nasz pierw­szy roz­dział, ale też cały sto­icyzm: nasz sposób myśle­nia, funk­cjo­no­wa­nie w świe­cie i po­dej­mo­wa­nie w nim działań, zależą w pierw­szym rzędzie od tego, jak ten świat wi­dzi­my, zależą od wy­obrażeń, które na jego te­mat so­bie two­rzy­my. Ściślej i bar­dziej podręczni­ko­wo można to ująć tak: każde na­sze od­nie­sie­nie się do świa­ta (na przykład ja­kieś działanie lub de­cy­zja) po­prze­dzo­ne jest pew­nym ak­tem myślo­wym, za­chodzącym w sposób mniej lub bar­dziej uświa­do­mio­ny. In­ny­mi słowy, wszyst­ko za­czy­na się od pomyśle­nia o spra­wach w pe­wien określony sposób i wy­da­nia o nich pew­nej opi­nii – ro­bi­my to na­wet wte­dy, gdy nie zda­je­my so­bie z tego spra­wy. Wy­da­nie sądów i opi­nii jest równo­znacz­ne z wy­two­rze­niem so­bie pew­nych wy­obrażeń, które to wy­obrażenia sta­no­wią treść na­sze­go doświad­cze­nia. To właśnie jest pod­sta­wo­wa za­sa­da, od której za­czy­na się sto­icyzm: żyje­my w świe­cie wy­obrażeń, nie rze­czy.

Sto­icy nie twierdzą by­najm­niej, że nie ist­nieją te do­brze zna­ne nam rze­czy, ta­kie jak drze­wa i gwiaz­dy, fale na mo­rzu, plot­ki i po­chwały, sława i niesława, pamięć ludz­ka i za­po­mnie­nie. One ist­nieją nie­pod­ważal­nie, ale w pew­nym od­da­le­niu od nas. Nie od­działują na nas bez­pośred­nio. Je­steśmy od nich od­izo­lo­wa­ni miękkim ko­ko­nem wy­obrażeń, który ota­cza nas i pośred­ni­czy w doświad­cza­niu świa­ta. Tyl­ko z wy­obrażenia­mi mamy bez­pośred­ni, re­al­ny kon­takt.

Brzmi to trochę jak pa­ra­doks. Bo wy­obraźmy so­bie, że w piękny let­ni dzień opa­la­my się na plaży: czu­je­my na­grza­ny pia­sek, ciepło pro­mie­ni słonecz­nych, orzeźwiający chłód wia­tru. Nie­opo­dal szu­mi mo­rze. W ja­kim sen­sie mie­li­byśmy być od tego od­izo­lo­wa­ni? Gdzie miałyby znaj­do­wać się te wy­obrażenia, które nas ponoć otu­lają i we wszyst­kim pośred­niczą? Sto­icy od­po­wiedzą następująco: owszem, słońce nas grze­je, a wiatr chłodzi. Ale to nie one są źródłem na­szej radości, nie one są pa­li­wem dla tego, co przeżywa­my. A co jest tym źródłem? Na­sze wy­obrażenia o tych rze­czach. Weźmy inny przykład: po­nu­ry gru­dnio­wy po­ra­nek, kie­dy na dwo­rze jest ciem­no, a my mu­si­my wyjść z domu na mróz i śnieg. Taka sy­tu­acja wy­da­je się pod­su­wać dość nie­przy­jem­ne wy­obrażenia, ale ja­sne jest, że nie mu­si­my się pod­da­wać ich su­ge­stii. Możemy prze­cież po­wie­dzieć so­bie, że chłód i śnieg nie są wca­le złe – i możemy w to uwie­rzyć. Dzie­je się tak właśnie dla­te­go, że między gru­dnio­wym po­ran­kiem a nami roz­ciąga się sfe­ra na­szych wy­obrażeń.

Spójrz­my na to z jesz­cze in­nej stro­ny: wy­obraźmy so­bie – po­wiedzą sto­icy – że pa­li­my się żyw­cem, że zo­sta­liśmy pod­da­ni tor­tu­rom (wszyst­kie fi­lo­zo­fie hel­le­ni­stycz­ne2 lu­bo­wały się w skraj­nych przykładach) albo przy­najm­niej że boli nas ząb. Gdy­by nie było różnicy między bólem a wy­obrażeniem o nim, jakżeby można było mówić o szczęściu w każdej sy­tu­acji i w każdych możli­wych wa­run­kach? Sto­icy pokażą nam, że między jed­nym a dru­gim jest prze­strzeń na­szej wol­ności. Jest ona możliwa właśnie dzięki temu, że rolę bu­fo­ra między nami a świa­tem pełnią wy­obrażenia. Ta myśl jest spo­iwem gma­chu sto­icy­zmu, który będzie­my oma­wiać w tej książce.

FRAG­MENT II

Zda­rze­nia stoją poza drzwia­mi, same w so­bie, nic o so­bie nie wiedząc, ani się nie wy­po­wia­dając.

(Ma­rek Au­re­liusz, Roz­myśla­nia, IX.15)

KO­MEN­TARZ: Ist­nie­je szczel­nie nas otu­lająca sfe­ra wy­obrażeń. Na zewnątrz niej roz­ciąga się oce­an rze­czy i zda­rzeń, które dzieją się w świe­cie, a od których je­steśmy bez­piecz­nie od­izo­lo­wa­ni. Ma­rek Au­re­liusz ilu­stru­je to następująco: oto prze­by­wa­my w wy­god­nym i przy­tul­nym domu, w kom­for­to­wym to­wa­rzy­stwie na­szych wy­obrażeń. To, co znaj­du­je się na zewnątrz, jest od nas od­gro­dzo­ne, utrzy­my­wa­ne w bez­piecz­nej od­ległości przez ścia­ny, okna i drzwi. Nie do­cho­dzi do nas stamtąd żaden hałas i nic nas nie nie­po­koi. Rze­czy i zda­rzenia są nie­me, nie są w sta­nie mówić we własnym imie­niu. Dopóki do­bro­wol­nie nie udzie­li­my im głosu, milczą.

Kom­fort i wy­go­da tego domu biorą się stąd, że nie ma w nim nie­pro­szo­nych gości. Wszyst­kie wy­obrażenia, w których to­wa­rzy­stwie prze­by­wa­my i pędzi­my swo­je życie, zo­stały do nie­go przez nas sa­mych wpusz­czo­ne i za­ak­cep­to­wa­ne. Je­steśmy pa­na­mi własne­go domu i własne­go świa­ta, na każdą w nim wi­zytę wy­da­liśmy oso­bistą zgodę. Według ja­kie­go klu­cza i w jaki sposób należy wy­da­wać tę zgodę, by za­pew­nić so­bie szczęśliwe życie – to właśnie będzie treścią tej książki.

FRAG­MENT III

[…] bez żad­nych wyraźnych oznak, które by za­po­wia­dały coś złego, umysł sztucz­nie roi so­bie fałszy­we ob­ra­zy: albo tłuma­czy na gor­sze jakiś wy­raz o nie­pew­nym zna­cze­niu, albo przed­sta­wia so­bie […] urazę jako większą, niż jest w rze­czy­wi­stości.

(Se­ne­ka, Li­sty mo­ral­ne do Lu­cy­liu­sza, XIII.12)

KO­MEN­TARZ: Ma­rek Au­re­liusz mówił o du­szy, która bar­wi się wy­obrażenia­mi, albo o drzwiach, które utrzy­mują zda­rze­nia w bez­piecz­nej od­ległości. Se­ne­ka mówi zaś o umyśle, przed­sta­wiającym so­bie pew­ne fałszy­we ob­ra­zy, i próbuje opi­sać, w jaki sposób te ob­ra­zy po­wstają. Przyj­rzyj­my się temu bliżej.

Wie­le rze­czy istot­nych lubi przez długi czas po­zo­sta­wać w nie­roz­strzy­gnięciu. W zde­cy­do­wa­nej mniej­szości jest to, o czym z góry wie­my, jak się po­to­czy – normą jest mniej­sza lub większa doza nie­pew­ności. I właśnie w tych rze­czach nie­roz­strzy­gniętych z góry, w tych półcie­niach i w ciem­nych zaułkach, naj­ja­skra­wiej widać klu­czową rolę wy­obrażeń. Wy­obraźmy so­bie, że idzie­my ode­brać wy­ni­ki badań le­kar­skich. Póki nie do­sta­nie­my ich do ręki, nie wie­my jesz­cze, na co je­steśmy cho­rzy, ale myśl o tym, że może to być rak albo czar­na ospa, po­tra­fi nam sku­tecz­nie ze­psuć nastrój. Zwróćmy jed­nak uwagę, że nic się jesz­cze nie stało. Sta­nie się – być może – w przyszłości i wte­dy będzie­my się mu­sie­li z tym zmie­rzyć. Jak na ra­zie, nie ma żad­ne­go zła, jest tyl­ko wy­obrażenie, że zło może przyjść. I właśnie owo wy­obrażenie de­cy­du­je o tym, czy je­steśmy szczęśliwi i spo­koj­ni, czy nie. Ko­per­ta z na­szy­mi wy­ni­ka­mi ciągle leży w szu­fla­dzie u le­ka­rza – je­dy­ne, co mamy, to na­sze wy­obrażenie o jej za­war­tości.

Se­ne­ka mówi też o „przed­sta­wia­niu so­bie ura­zy jako większej, niż jest w rze­czy­wi­stości” i można to ro­zu­mieć dwo­ja­ko: albo cho­dzi o przy­krość, którą my komuś spra­wi­liśmy, albo o przy­krość, którą nam wyrządzo­no. Za­cznij­my od tej pierw­szej możliwości.

Skrzyw­dzić dru­gie­go człowie­ka możemy na nie­skończe­nie wie­le spo­sobów. Nie­kie­dy ro­bi­my to świa­do­mie, nie­kie­dy nieświa­do­mie, cza­sem można by tego uniknąć, cza­sem nie. Możemy nie­umyślnie komuś na­depnąć na od­cisk, możemy też do­brze wypaść na roz­mo­wie kwa­li­fi­ka­cyj­nej i sprzątnąć komuś sprzed nosa świetną po­sadę. Wszyst­kie te przy­pad­ki mają wspólny pier­wia­stek: nig­dy nie wie­my, jak ode­brała to oso­ba po­krzyw­dzo­na, nig­dy nie wie­my, co so­bie o tej sy­tu­acji i o nas pomyślała. Mogła się po­czuć urażona, ale mogła też w ogóle spra­wy nie za­uważyć. Nig­dy nie mamy pew­ności, ale na­gmin­nie sta­ra­my się od­ga­dy­wać re­akcję in­nych lu­dzi na pod­sta­wie kru­chych po­szlak, dwu­znacz­nych gestów i nie­ja­snych półsłówek. I raz po raz nad­in­ter­pre­tu­je­my: ktoś niewie­le się da­nym zda­rze­niem przejął, my jed­nak two­rzy­my so­bie wy­obrażenie, że żywi on do nas śmier­telną urazę. Istot­ne jest nie to, co dany ktoś czu­je, ale na­sze wy­obrażenie o tym. Po­wta­rza się po­przed­ni sche­mat: nie zda­rze­nia de­cy­dują o na­szym samopo­czuciu, ale na­sze wy­obrażenia o zda­rze­niach.

W sy­tu­acji prze­ciw­nej to my będzie­my po­szko­do­wa­ni. Kie­dy ktoś nam wyrządza krzywdę, nie ma już żad­nej zewnętrznej mia­ry ura­zy, nie ma od­nie­sie­nia do cze­goś, co skry­te jest w umyśle dru­gie­go człowie­ka i dla­te­go dla nas nie­dostępne. My sami je­steśmy za­ra­zem po­krzyw­dzo­ny­mi, jak i tymi, którzy do krzyw­dy mają się w jakiś sposób od­nieść. Wy­da­wać by się mogło, że jest to sy­tu­acja łatwiej­sza i że nie po­wi­nien po­wstać żaden rozdźwięk po­znaw­czy. Tak jed­nak nie jest. Wy­star­czy bo­wiem odro­bi­na myślo­we­go le­ni­stwa (czy prze­ciw­nie: nad­gor­li­wości w za­sta­na­wia­niu się nad tym, co się nam przy­tra­fiło), a na­sze wy­obrażenia znów zupełnie roz­biegną się z tym, co się fak­tycz­nie stało. Możemy swoją krzywdę wy­obrażać so­bie jako nie­pro­por­cjo­nal­nie do­tkliwą, możemy też zupełnie myl­nie in­ter­pre­to­wać prze­bieg zda­rzeń. Morał jest w obu wy­pad­kach ten sam: ważniej­sze od faktów jest na­sze o nich wy­obrażenie.

FRAG­MENT IV

[…] większość tych spraw, z po­wo­du których gniew nas ogar­nia, jest tego ro­dza­ju, że są to bar­dziej uro­jo­ne ura­zy niż rze­czy­wi­ste krzyw­dy.

(Se­ne­ka, O gnie­wie, ks. III, XXVIII.4)

KO­MEN­TARZ: Nie bez zna­cze­nia jest używa­ny przez nas język. Dobór słów, którymi opi­su­je­my rze­czy­wi­stość i swo­je doświad­cze­nia, od­zwier­cie­dla sposób, w jaki pa­trzy­my na świat. Co to bo­wiem miałoby zna­czyć, że przy­czyną gnie­wu jest krzyw­da? Oto ktoś nas okradł. Jeżeli roz­gnie­wa­my się i rozzłościmy, naj­praw­do­po­dob­niej będzie­my skłonni opi­sać tę sy­tu­ację następująco: „wpa­dliśmy w gniew, bo nas okra­dzio­no”. Tkwi w tym milczące założenie, że między fak­tem kra­dzieży a na­szym gnie­wem za­cho­dzi związek przy­czy­no­wo-skut­ko­wy. Ale według sto­ików jest to założenie błędne. Twierdzą oni, że sam fakt bez­praw­nej zmia­ny właści­cie­la przez pew­ne przed­mio­ty nie ma w so­bie wy­star­czającej mocy, by wpro­wa­dzić nas w jakiś stan emo­cjo­nal­ny. Przy­czyną gnie­wu nie jest kra­dzież, lecz na­sze wy­obrażenie o niej. Mówiąc in­a­czej: gnie­wa­my się nie z po­wo­du kra­dzieży, ale dla­te­go, że uzna­liśmy kra­dzież za coś, co może pro­wa­dzić do gnie­wu. Tak więc: język zdra­dza nie­sto­ika i czy­ni nie­sto­ikiem.

Przy­czyną gnie­wu nie są żadne fak­ty (ta­kie jak kra­dzież), ale to, jak je oce­ni­my i na­zwie­my. Sama kra­dzież nie jest krzywdą – krzyw­da po­ja­wia się do­pie­ro wte­dy, gdy za­czy­na­my myśleć o kra­dzieży w ka­te­go­riach krzyw­dy. A złość i gniew po­ja­wiają się do­pie­ro jako re­ak­cja na te myśli. Można to po­wie­dzieć moc­niej: przy­czyną gnie­wu nie może być krzyw­da, bo krzyw­da nie ist­nie­je. Ist­nieją tyl­ko pew­ne fak­ty i na­sze wy­obrażenia o nich, a krzyw­da nie za­li­cza się do faktów, tyl­ko do wy­obrażeń. Nic spośród tego, co się dzie­je w świe­cie, nie jest krzywdą i nie może nią być, póki my tego tak nie na­zwie­my. A jeśli ni­cze­go nie na­zwie­my krzywdą – nie będzie­my mie­li żad­nych po­wodów do gnie­wu.

Jest to „moc­na” in­ter­pre­ta­cja przy­to­czo­nych wyżej słów Se­ne­ki3. Można je również ro­zu­mieć nie­co in­a­czej, uni­kając tego pa­ra­dok­sal­ne­go stwier­dze­nia, że nie ma cze­goś ta­kie­go jak krzyw­da. Ta „słab­sza” in­ter­pre­ta­cja brzmiałaby mniej więcej tak: na­zwać kra­dzież „krzywdą” i wpaść z tego po­wo­du w gniew to tyle samo, co do­bro­wol­nie odstąpić od za­sa­dy współmier­ności między przy­czyną a skut­kiem. Po­dob­nie jest z wy­mie­rza­niem spra­wie­dli­wości: spra­wie­dli­wej i ra­cjo­nal­nej kary będzie­my się spo­dzie­wać ra­czej ze stro­ny wyważone­go i doświadczone­go sędzie­go niż rozwścieczone­go tłumu. Tłum może zlin­czo­wać za drobną kra­dzież, za którą sędzia wydałby wy­rok w za­wie­sze­niu. Nie ma tu­taj od­po­wied­niości między skalą zda­rze­nia a skalą re­ak­cji na nie.

I tak samo w na­szym wy­pad­ku. Złe na­zwa­nie tego, co się nam przy­tra­fia, to ab­dy­ka­cja ro­zu­mu i re­zy­gna­cja z lo­gi­ki. Stwier­dzić, że gnie­wa­my się i czu­je­my nieszczęśliwi dla­te­go, że coś nam ukra­dzio­no, to za­brać władzę roz­trop­ne­mu i spra­wie­dli­we­mu sędzie­mu i oddać ją sza­leństwu wy­obrażeń. Sza­leństwu, które nie posługu­je się żadną lo­giką i które myli się tyl­ko w jedną stronę: na naszą nie­ko­rzyść i na na­sze nieszczęście.

Ja­kie­go więc języka trze­ba używać? Nie wol­no mówić, że je­steśmy nieszczęśliwi, bo coś się stało – trze­ba mówić, że je­steśmy nieszczęśliwi, bośmy uzna­li, że to dla nas źle, że tak się stało. Różnica jest ol­brzy­mia: do­strzeżenie jej jest fun­da­men­tem sto­icy­zmu.

FRAG­MENT V

[…] jed­ni ta­kim, dru­dzy in­nym hołdują uro­je­niom. Ten do­pa­tru­je się swe­go nieszczęścia w cho­ro­bie. […] Dru­gi zno­wu w ubóstwie, trze­ci w tym, że ma zrzędli­we­go ojca i zrzędliwą matkę, czwar­ty, że ce­sarz nie pa­trzy na nie­go łaska­wym okiem.

(Epik­tet, Dia­try­by, IV.1)

KO­MEN­TARZ: Stwier­dzi­liśmy wyżej, że przy­czyną ludz­kie­go nieszczęścia jest po­mie­sza­nie faktów z wy­obrażenia­mi o nich. To właśnie ono bu­rzy naszą wewnętrzną har­mo­nię i du­chową równo­wagę. Jed­nym wy­da­je się, że to zły stan zdro­wia unie­możli­wia im szczęśliwe życie, dru­gim, że brak pie­niędzy, niektórzy ob­wi­niają re­la­cje ro­dzin­ne, jesz­cze inni winią zbyt niską po­zycję społeczną czy po­li­tyczną. Sto­icy od­po­wiedzą im pro­sto i jed­no­znacz­nie: to wszyst­ko jest nie­prawdą, są to błędnie wska­za­ne przy­czyny. Przy­czy­na­mi zła nie są bo­wiem ubóstwo ani cho­ro­by, ale na­sze wy­obrażenia o nich.

Powyższe słowa Epik­te­ta można też ro­zu­mieć nie­co in­a­czej. Otóż zwra­ca on uwagę, że złym od­ru­chem, zwy­cza­jem, którego należy się po­zbyć, jest już samo szu­ka­nie przy­czyn nieszczęścia w świe­cie rze­czy, a nie wśród wy­obrażeń. Jest to błędna stra­te­gia, skie­ro­wa­nie uwa­gi w złą stronę. Po­win­niśmy cały czas pamiętać, że rze­czy i zda­rze­nia stoją za drzwia­mi, od­se­pa­ro­wa­ne od nas i bez pra­wa wstępu. Nie należy wy­chy­lać się w ich kie­run­ku i za­cho­dzić w głowę, czy aby któreś z nich nie jest win­ne temu, co dzie­je się w na­szej du­szy. Nie jest. Jeżeli z ja­kie­go­kol­wiek po­wo­du czu­je­my się za­nie­po­ko­je­ni lub nieszczęśliwi, przede wszyst­kim po­win­niśmy spoj­rzeć w głąb sie­bie, w stronę na­szych myśli i wy­obrażeń. Spoj­rze­nie na zewnątrz, ku rze­czom, zda­rze­niom i in­nym lu­dziom, po­win­no za­wsze przy­cho­dzić do­pie­ro w dru­giej ko­lej­ności.

FRAG­MENT VI

Nie same rze­czy by­najm­niej, ale mnie­ma­nia o rze­czach budzą w lu­dziach nie­pokój. I tak na przykład śmierć nie jest żad­nym po­stra­chem – w prze­ciw­nym ra­zie to i So­kra­tes4 miałby o niej ta­kie wy­obrażenie – ale mnie­ma­nie o śmier­ci jako czymś strasz­nym, ono to do­pie­ro po­stra­chem się sta­je.

(Epik­tet, En­che­iri­dion, fragm. 5)

KO­MEN­TARZ: Po­wie­dzie­liśmy so­bie o pierw­szeństwie wy­obrażeń przed rze­cza­mi i zda­rze­nia­mi, ale nie poświęciliśmy wie­le uwa­gi uza­sad­nie­niu tego. Spróbuj­my się nad tym te­raz za­sta­no­wić, spróbuj­my po­ka­zać, dla­cze­go – zda­niem sto­ików – tak się właśnie spra­wy mają.

Ar­gu­ment, jaki przed­sta­wia Epik­tet, jest następujący: gdy­by śmierć była strasz­na „sama z sie­bie”, wówczas bałby się jej każdy bez wyjątku. Gdy­by gro­za była nie­odłączną i nie­usu­walną właściwością śmier­ci, wówczas czułby ją każdy. Doświad­cze­nie uczy jed­nak, że wca­le tak nie jest, że są lu­dzie (na przykład So­kra­tes), którzy się śmier­ci nie bali i nie boją. Źródłem stra­chu nie jest więc sama śmierć, która jest dla wszyst­kich taka sama, ale na­sze wy­obrażenia o niej, two­rzo­ne in­dy­wi­du­al­nie, na własny sposób i na własny ra­chu­nek.

Można w tym miej­scu za­opo­no­wać, twierdząc, że większość lu­dzi czu­je jed­nak lęk przed śmier­cią, a nie boją się jej tyl­ko jed­nost­ki wyjątko­wo sil­ne. Można twier­dzić, że ten lęk jest re­akcją od­ru­chową i sa­mo­czynną. Prze­ciw­sta­wie­nie się jej jest wyjątkiem, a nie regułą.

Co od­po­wiedzą sto­icy? Stwierdzą, że ta­kie za­strzeżenie w żaden sposób nie go­dzi w sto­icyzm. Dla nich bo­wiem nie li­czy się sta­ty­sty­ka, nie jest istot­ne, czy mały, czy duży pro­cent społeczeństwa znaj­dzie się po tej dru­giej stro­nie, ale że w ogóle można się tam zna­leźć. Były jed­nost­ki, które się śmier­ci nie bały – a więc jest to możliwe. I to sto­ikom wy­star­cza. Ważne jest dla nich, że nie ma tu­taj de­ter­mi­na­cji ab­so­lut­nej, że ist­nie­je wol­ność wy­bo­ru i sądu, a wy­obrażenia są czymś różnym od rze­czy i zda­rzeń. Nie to się li­czy, że lu­dzie na ogół nie kon­tro­lują tego, co myślą, ale że ten, kto chce, ten może kon­tro­lo­wać. Wie­my, że jest to możliwe, sko­ro byli tacy, którym się udało.

Na­su­wa się tu jed­nak ko­lej­ny kontr­ar­gu­ment. Można mia­no­wi­cie za­uważyć, że ten, kto dziel­nie sta­wia czoła śmier­ci, nie musi wca­le czy­nić tak dla­te­go, że zro­zu­miał, iż śmierć nie jest sama w so­bie ni­czym złym, ale ra­czej po­mi­mo tego, że ją za zło uważa. Taki ktoś nie tyle prze­stał wi­dzieć w śmier­ci zło, ile na­uczył się je po­ko­ny­wać. Nie prze­stał się bać śmier­ci, ale wie, jak ten strach prze­zwy­ciężać. Kwe­stie związane z wy­obrażenia­mi zo­stałyby na boku, a cała zasługa przy­padłaby sil­nej woli czy też męstwu. Co na to od­po­wiedzą sto­icy?

Od­po­wiedzą, że mężną po­stawę wo­bec śmier­ci możemy opi­sać na różne spo­so­by, ale za­wsze jest w niej obec­ne prze­ko­na­nie, że śmierć nie jest – a przy­najm­niej nie musi być – czymś strasz­nym. To zaś, w jaki sposób do­cho­dzi­my do tego prze­ko­na­nia, nie jest (w tym roz­dzia­le przy­najm­niej) spe­cjal­nie istot­ne. Jed­ne­mu się to uda­je dla­te­go, że zo­stał sto­ikiem, in­ne­mu dla­te­go, że był za­pra­wio­ny w zma­ga­niu się z prze­ciw­nościa­mi losu. Nie ma to zna­cze­nia, ważne jest je­dy­nie, że żaden z nich się śmier­ci nie prze­stra­szył, przez co udo­wod­ni­li, że nie ist­nie­je ko­niecz­ny związek lo­gicz­ny między śmier­cią a stra­chem przed nią.

To ro­zu­mo­wa­nie, prze­pro­wa­dzo­ne na przykładzie śmier­ci, można powtórzyć dla wszyst­kie­go, co może nas spo­tkać w życiu. Brak pie­niędzy nie jest rzeczą samą w so­bie złą, bo prze­cież nie wszy­scy go w ten sposób od­bie­rają, są i tacy, których nie prze­raża skrom­ny stan port­fe­la czy na­wet ubóstwo. Pro­ble­my zdro­wot­ne również nie są złe same w so­bie, bo prze­cież są lu­dzie, których cho­ro­ba nie prze­raża i którzy się jej nie pod­dają. Ob­mo­wa i fałszy­we plot­ki również nie są złe jako ta­kie, bo prze­cież nie wszy­scy się ugi­na­my pod ich ciężarem – są i tacy, którzy po­tra­fią się nimi nie przej­mo­wać. Mówiąc krótko: różni lu­dzie różnie re­agują na te same fak­ty, sy­tu­acje i życio­we oko­licz­ności. Świad­czy to o tym, że nie nimi sa­my­mi żyje­my, ale wy­obrażenia­mi o nich.

FRAG­MENT VII

Otóż ta­kich rze­czy, które nas tyl­ko prze­stra­szają, jest więcej, Lu­cy­liu­szu, niźli ta­kich, które istot­nie uci­skają; i częściej się tra­pi­my uro­je­niem aniżeli czymś rze­czywistym. […] Radzę ci[…] byś nie czuł się nieszczęśliwy przed­wcześnie. Wszak to, cze­go prze­ra­ziłeś się jako wiszącej nad twą głową groźby, może nie nastąpi nig­dy, a przy­najm­niej nie nastąpiło do­tych­czas. Niektóre rze­czy prze­to nie­po­koją nas bar­dziej, niż po­win­ny, niektóre dręczą wcześniej, niż po­win­ny, niektóre wresz­cie nękają, choć wca­le nie po­win­ny.

(Se­ne­ka, Li­sty mo­ral­ne do Lu­cy­liu­sza, XIII.4–5)

KO­MEN­TARZ: O tym, że ważniej­sze od zda­rzeń są wy­obrażenia o nich, możemy się również prze­ko­nać, za­sta­na­wiając się nad ich porządkiem w cza­sie. Wy­obraźmy so­bie coś, co ma się roz­strzygnąć w nie­zbyt od­ległej przyszłości. Weźmy dla przykładu wspo­mnia­ne już wcześniej ba­da­nia le­kar­skie. Zaczęliśmy czuć się źle, po­szliśmy do le­ka­rza, zro­bi­liśmy ba­da­nia, te­raz cze­ka­my na wy­ni­ki. Gdy­by źródłem nie­po­ko­ju miała być dia­gno­za, to skądże nasz nie­pokój, za­nim ją do­sta­nie­my do ręki? Gdy­by przy­czyną nieszczęścia była cho­ro­ba, lęk po­wi­nien spaść na nas do­pie­ro wte­dy, gdy do­wia­du­je­my się, że je­steśmy cho­rzy. Dzie­je się jed­nak in­a­czej: po­wszechną rzeczą jest mar­twie­nie się na za­pas, nad­gor­li­we uprze­dza­nie nie­po­ko­jem nad­chodzących wy­padków. Jest to ko­lej­ny dowód, że bieg zda­rzeń nie od­działuje na nas bez­pośred­nio, ale za pośred­nic­twem na­szych wy­obrażeń.

Roz­ważmy z ko­lei coś, co zda­rzy się na pew­no, ale do­pie­ro w przyszłości. Wy­obraźmy so­bie ska­zańca ocze­kującego na eg­ze­kucję. O świ­cie ma zo­stać roz­strze­la­ny, do tego cza­su zo­stało jesz­cze kil­ka­naście go­dzin. Gdy­by de­cy­dujące były fak­ty, a nie wy­obrażenia, mo­gli­byśmy ocze­ki­wać, że ów pozo­stały czas spędzi we względnym spo­ko­ju, bo prze­cież wy­ko­na­nie wy­ro­ku cze­ka go do­pie­ro ju­tro. Wie­my jed­nak, że trud­no jest za­cho­wać w ta­kich oko­licz­nościach równo­wagę umysłu. De­cy­dującą rolę od­gry­wają bo­wiem wy­obrażenia: myśle­nie o tym, co ma się wy­da­rzyć ju­tro, za­sta­na­wia­nie się, jak to będzie. Wy­obrażenie o ju­trzej­szym wy­da­rze­niu po­tra­fi nam sku­tecz­nie znisz­czyć dzi­siej­szy spokój.

FRAG­MENT VIII

Rze­czy […] same przez się nie mają w so­bie siły zdol­nej do utwo­rze­nia w nas sądu.

(Ma­rek Au­re­liusz, Roz­myśla­nia, VI.52)

KO­MEN­TARZ: Zda­rze­nia nie tyl­ko nie na­rzu­cają nam żad­ne­go określo­ne­go wy­obrażenia o so­bie, ale również nie mają w so­bie mocy, by wy­two­rzyć w nas ja­kie­kol­wiek wy­obrażenie. Lecz sko­ro tak, trze­ba za­py­tać, co właści­wie jest źródłem wy­obrażeń? Od­po­wiedź jest pro­sta: od­po­wie­dzial­ni za ich po­wsta­nie je­steśmy my sami.

Jest to klu­czo­wa teza sto­icy­zmu. Twórca­mi wszyst­kich (bez wyjątku) wy­obrażeń, którymi żyje­my, je­steśmy my sami. Spra­wu­je­my nad nimi pełną i nie­po­dzielną władzę, żadne wy­obrażenie nie po­wsta­nie w na­szej głowie bez na­szej zgo­dy i bez na­sze­go uwie­rzy­tel­niającego pod­pi­su5. Nikt i nic nie jest nas w sta­nie zmu­sić, byśmy pomyśleli coś, cze­go myśleć nie chce­my, lub byśmy spoj­rze­li na jakąś rzecz in­a­czej, niż byśmy so­bie życzy­li. Lo­gi­ka two­rze­nia wy­obrażeń jest nie­zmien­na i nie­wzru­szo­na, osta­tecz­ny głos za­wsze należy do nas, nie­za­leżnie od cza­su, miej­sca i oko­licz­ności. To my mu­si­my udzie­lić zgo­dy na powsta­nie każdego wy­obrażenia.

Pomyślmy o tym jesz­cze in­a­czej: zda­rze­nia i wy­obrażenia za­miesz­kują dwa różne kon­ty­nen­ty, od­dzie­lo­ne od sie­bie cieśniną. Ta cieśnina jest pod kon­trolą na­szej wol­nej woli, będącej je­dy­nym środ­kiem umożli­wiającym prze­do­sta­nie się z jed­ne­go kon­ty­nen­tu na dru­gi. Ma to za­sad­ni­cze kon­se­kwen­cje: każdy po­ten­cjal­ny pasażer musi pro­sić nas o pośred­nic­two, jeżeli chce tę cieśninę prze­kro­czyć, a my każdemu mamy pra­wo odmówić. Nie ma tu in­nej dro­gi, nie ma skrótu, nie ma możliwości podróży na gapę. Każde zda­rze­nie bez wyjątku musi popro­sić nas o to, byśmy ze­chcie­li so­bie o nim wy­ro­bić wy­obrażenie, żadne nie może się bez nas obejść. In­ny­mi słowy: w każdym wy­pad­ku i w każdych oko­licz­nościach mamy au­to­no­micz­ne i nie­pod­ważalne pra­wo wy­two­rze­nia so­bie ta­kie­go wy­obrażenia, ja­kie ze­chce­my – nikt nas tego pra­wa nie może po­zba­wić.

Co więcej, jako dys­po­nen­ci je­dy­ne­go środ­ka prze­pra­wy przez tę cieśninę, je­steśmy od­po­wie­dzial­ni za wszyst­ko, co się zna­lazło po dru­giej stro­nie. Nikt nam tu nie pod­rzu­ci kon­tra­ban­dy, wszyst­ko, co się prze­do­sta­nie, prze­do­sta­nie się wyłącznie dzięki nam. Każde wy­obrażenie, ja­kie po­wstało w na­szych głowach, zo­stało stwo­rzo­ne przez nas sa­mych. Nie ma sen­su szu­ka­nie win­nych czy próba zrzu­ca­nia od­po­wie­dzial­ności na oko­licz­ności lub in­nych lu­dzi. Od­po­wie­dzial­ni je­steśmy wyłącznie my sami.

FRAG­MENT IX

Ile­kroć tedy bo­ry­ka­my się z trud­nościa­mi albo wpa­da­my w nie­pokój lub smu­tek, ni­ko­go nig­dy nie ob­wi­niaj­my o to, lecz sie­bie sa­mych, to zna­czy – na­sze własne mnie­ma­nia.

(Epik­tet, En­che­iri­dion, fragm. 5)

KO­MEN­TARZ: Mimo spra­wo­wa­nia przez nas wyłącznej władzy nad wy­obrażenia­mi, no­to­rycz­nie się jed­nak zda­rza, że przez wspo­mnianą cieśninę prze­do­sta­je się coś, cze­go byśmy na dobrą sprawę nie chcie­li. Nie­ustan­nie two­rzy­my wy­obrażenia, z po­wo­du których czu­je­my się nieszczęśliwi, myślimy so­bie rze­czy, które spra­wiają nam ból. Jak i dlacze­go tak się dzie­je?

Przy­czy­na jest pro­sta: z na­sze­go pra­wa do de­cy­do­wa­nia o wy­obrażeniach bar­dzo często ko­rzy­sta­my nie­dba­le albo w ogóle zrzu­ca­my z sie­bie od­po­wie­dzial­ność za de­cy­zje w tej spra­wie. Mamy pra­wo roz­porządzać swy­mi myślami i wy­obrażenia­mi, a często za­cho­wu­je­my się tak, jak­byśmy go nie mie­li. Sta­ra­my się wmówić so­bie (i in­nym), że to ktoś inny (lub coś in­ne­go) jest od­po­wie­dzial­ny za to, co myślimy. Każdy i wszyst­ko – tyl­ko nie my. Lu­bi­my twier­dzić, że od­po­wie­dzial­ne są oko­licz­ności, inni lu­dzie, sy­tu­acja społecz­na lub hi­sto­rycz­na. Li­sta możli­wych wymówek jest nie­skończo­na. Praw­da jed­nak jest taka, że za­wsze zgodę na po­wsta­nie ta­kich, a nie in­nych wy­obrażeń pod­pi­su­je na­sza ręka. Na­wet jeśli głowa uchy­la się od tego, by tą ręką kie­ro­wać.

A jeśli głowa się uchy­la, to pod­pi­sy­wa­ne de­cy­zje ra­czej nie będą dla nas ko­rzyst­ne. Dla­te­go też główną tezą sto­icy­zmu (i główną tezą tej książki) jest obo­wiązek i ko­niecz­ność wzięcia od­po­wie­dzial­ności za wy­obrażenia, które so­bie two­rzy­my. Sztu­ka życia jest bo­wiem sztuką właści­we­go zarządza­nia wy­obrażenia­mi. I nie będzie szczęśliwy ten, kto ucie­ka od od­po­wie­dzial­ności za nie, kto gdzieś na zewnątrz szu­ka win­ne­go za swój nie­pokój lub smu­tek. Win­ni je­steśmy za­wsze my sami, a błąd jest za­wsze ten sam: zrze­cze­nie się od­po­wie­dzial­ności za własne myśli. Stwórzmy więc pierwszą za­sadę: za każdym ra­zem, kie­dy je­steśmy nieszczęśliwi, szu­kajmy przy­czy­ny w na­szych wy­obrażeniach. Nig­dy na zewnątrz, za­wsze w so­bie. Je­steśmy wście­kli, że nas okra­dzio­no? Pamiętaj­my – przy­czyną wściekłości nie jest fakt zmia­ny właści­cie­la przez pew­ne przed­mio­ty, tyl­ko to, że uzna­liśmy, iż źle się stało, że one właści­cie­la zmie­niły. Po­sta­raj­my się przy­szpi­lić i na­zwać to wy­obrażenie, po­sta­raj­my się zro­zu­mieć, że wśli­zgnęło się w naszą duszę coś, na co nieświa­do­mie wy­da­liśmy zgodę, której nie po­win­niśmy ani nie mu­sie­liśmy wydać.

FRAG­MENT X

Ból jest lek­ki, jeśli opacz­ne uro­je­nia nic doń nie do­dają. I na odwrót – jeśli za­czniesz do­da­wać so­bie otu­chy, mówiąc: „Nic to, a w każdym ra­zie coś błahe­go. Wy­trzy­maj­my, za­raz prze­sta­nie” – uczy­nisz ból lek­kim już przez to samo, że tak myślisz. Wszyst­ko zależy od mnie­ma­nia. […] do mnie­ma­nia sto­su­je się też boleść.

(Se­ne­ka, Li­sty mo­ral­ne do Lu­cy­liu­sza, LXXVIII.13–14)

KO­MEN­TARZ: Oto woda na młyn scep­tyków i nie­prze­ko­na­nych! „Jakże to, dro­dzy sto­icy? Twier­dzi­cie, że wy­obrażenia rządzą bólem? Że wy­star­czy zacząć myśleć w od­po­wied­ni sposób, a fi­zycz­ny ból osłab­nie albo w ogóle znik­nie? A więc albo nic was nig­dy na­prawdę nie bolało, albo wa­sza fi­lo­zo­fia jest nic nie­war­ta, a naj­pew­niej i jed­no, i dru­gie! Prze­cież ból zęba nie znik­nie od tego, że pomyślę, że go nie ma. Choćbym so­bie to powtórzył w myślach i na głos na­wet sto razy, choćbym na­wet w to uwie­rzył – ból od tego nie usta­nie, bo on na­szym myślom nie pod­le­ga”.

Jak na to od­po­wiedzą sto­icy? Pro­blem zno­sze­nia bólu i cier­pie­nia (często ko­ja­rzo­ny ze sto­icyzmem) będzie się w tej książce nie­raz prze­wi­jał. Jest on na tyle ważny i trud­ny, że po­sta­ra­my się go naświe­tlić z kil­ku różnych stron. Jed­no z tych możli­wych spoj­rzeń jest następujące. Otóż po­chop­ne zro­zu­mie­nie powyższych słów Se­ne­ki na­pro­wa­dza na płaską i niewłaściwą, ale często spo­ty­kaną in­ter­pre­tację sto­icyzmu, którą scep­ty­ko­wi łatwo jest wy­kpić. In­ter­pre­ta­cja ta spro­wa­dza sto­ic­kie an­ti­do­tum na ból do wer­bal­ne­go za­prze­cza­nia do­zna­wa­ne­mu cier­pie­niu. „Boli mnie, ale mówię so­bie, że ból nie jest złem”, albo: „Boli mnie, ale stworzę so­bie wy­obrażenie, że nie boli”. Niewątpli­wie, gdy­by to były rady sto­ików, nie war­to byłoby so­bie za­wra­cać nimi głowy.

Rzecz w tym, że ich dia­gno­za jest sub­tel­niej­sza. Zda­nie „Ból jest lek­ki, jeśli opacz­ne uro­je­nia nic doń nie do­dają” nie zna­czy, że ból to złudze­nie. Zna­czy, że większość na­szych cier­pień jest po­wo­do­wa­na nie przez czyn­ni­ki zewnętrzne, tyl­ko przez to, co nasz umysł do­daje do nich od sie­bie. In­ny­mi słowy, według sto­ików cier­pienie jest za­le­d­wie w drob­nej części (po­wiedz­my w 5 pro­cen­tach) po­wo­do­wa­ne przez to, co po­cho­dzi z zewnątrz i cze­go nie da się usunąć żad­nym za­bie­giem men­tal­nym. Ale większość, owe przykłado­we 95 pro­cent, to na­sze sa­mo­udręcze­nie, użala­nie nad sobą i wy­ol­brzy­mia­nie cier­pień. Jed­nym słowem: naj­bar­dziej nas bolą na­sze wy­obrażenia.

Sto­icy nie twierdzą, że ból nie ist­nie­je albo że nas nie do­ty­czy. Twierdzą je­dy­nie, że ból po­chodzący z zewnątrz do­pra­wia­my na ogół własny­mi przy­pra­wa­mi do tego stop­nia, że ich smak zagłusza wszyst­ko inne. I rzecz ja­sna, czy­ni­my to całko­wi­cie nie­po­trzeb­nie. „Ból jest lek­ki” nie w tym sen­sie, że nie ma na świe­cie cier­pień fi­zycz­nych, ale w tym, że są one je­dy­nie drob­nym wkładem do bi­lan­su nieszczęścia. Kto z nas za­prze­czy, że na­wet nie­wiel­ka do­le­gli­wość fi­zycz­na po­tra­fi nam sku­tecz­nie zdez­or­ga­ni­zo­wać życie i uczy­nić do głębi nieszczęsny­mi? Jed­nak nie do­le­gli­wość jest tu win­na, tyl­ko wszyst­kie wy­obrażenia, ja­ki­mi ją ota­cza­my i do niej ma­so­chi­stycz­nie do­da­je­my. Jeśli bra­ku­je nam pew­ności, że jakaś prze­ciw­ność zdoła nas po­ko­nać, chętnie posyłamy jej posiłki, które będą wal­czyć prze­ciw­ko nam. Tymi posiłkami są właśnie wy­obrażenia, które au­to­de­struk­cyj­nie – i całko­wi­cie nie­po­trzeb­nie – kie­ru­je­my prze­ciw­ko so­bie sa­mym.

FRAG­MENT XI

[…] ile lat spędziła Ery­fi­le z Am­fia­ra­osem we wspólno­cie życia, i to jako mat­ka dzia­tek, ba i to ilu dzia­tek? Ale oto ich pożycie zo­sta­je zbu­rzo­ne przez sznur pereł. Co to ta­kie­go jest sznur pereł? Mnie­ma­nie, które ona miała o ta­kich rze­czach.

(Epik­tet, Dia­try­by, II.22)

KO­MEN­TARZ: Jest to pierw­sza ze sta­rożyt­nych i mi­to­lo­gicz­nych opo­wieści, ja­kie po­ja­wią się na kar­tach tej książki. Am­fia­ra­os był według grec­kiej mi­to­lo­gii jed­nym z władców Ar­gos. Nie chciał on brać udziału w wy­pra­wie wo­jen­nej prze­ciw­ko Te­bom, bo dzięki swe­mu da­ro­wi ja­sno­wi­dze­nia wie­dział, że zakończy się ona klęską, a on sam zgi­nie. Zwo­len­ni­cy woj­ny prze­ku­pi­li jed­nak jego żonę Ery­fi­le, by spróbowała nakłonić go do zmia­ny de­cy­zji. Udało jej się to i Am­fia­ra­os ru­szył na Teby. Wy­pra­wa fak­tycz­nie oka­zała się klęską, większość uczest­ników zginęła, a Am­fia­ra­osa oca­lił w ostat­niej chwi­li sam Zeus, który za­brał go żywe­go do kra­iny umarłych. Wszyst­ko to było możliwe dzięki kosz­tow­ne­mu pre­zen­to­wi, jaki otrzy­mała Ery­fi­le – piękne­mu na­szyj­ni­ko­wi wy­ko­na­ne­mu przez He­faj­sto­sa.

Wy­obrażenia, że złoto i dro­gie ka­mie­nie są czymś sa­mym przez się war­tościo­wym, tak samo wte­dy, jak i dziś, ruj­nują re­la­cje między ludźmi, stają się przy­czy­na­mi kon­fliktów i zdrad. Wy­obrażenia, że ma­te­rial­ny do­sta­tek jest ce­lem sa­mym w so­bie, nadal sta­wiają na głowie na­sze życie. Wy­obrażenia, że uzna­nie i opi­nia in­nych lu­dzi są święte i nie­pod­ważalne, wciąż są przy­czyną wie­lu nie­po­trzeb­nych cier­pień. Sto­icy przeciwsta­wiają się temu, chcą przywrócić nam władzę nad na­szy­mi wy­obrażenia­mi i życiem. W jaki sposób chcą to zro­bić, o tym prze­ko­na­my się w następnych roz­działach.

Roz­dział dru­giStrzeż się wy­obrażeń fałszy­wych

Ten jest zapaśni­kiem rze­czy­wiście wy­traw­nym, kto się ćwi­czy w wal­ce ze […] złudny­mi wy­obrażenia­mi.

(Epik­tet, Dia­try­by, II.18)

W PIGUŁCE: Nie wszyst­kie wy­obrażenia są przy­dat­ne: niektóre bar­dzo nam prze­szka­dzają żyć radośnie i szczęśli­wie. Albo milcząco nie po­zwa­lają nam cie­szyć się życiem, albo otwar­cie niosą smu­tek, nie­pokój i cier­pie­nie. Dla­te­go mu­si­my na­uczyć się je iden­ty­fi­ko­wać, uni­kać ich i usu­wać je ze swych myśli. Są to bo­wiem wy­obrażenia fałszy­we.

* * *

Kto żyje fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi, ten nie uciek­nie przed nimi choćby za mo­rza, a kto nie ze­chce się od nich uwol­nić, ten nig­dy nie będzie szczęśliwy (frag­ment I). Fałszy­we wy­obrażenia biorą się stąd, że nie za­sta­na­wia­my się nad tym, co się nam przy­da­rza (II), a stwo­rzyć so­bie fałszy­we wy­obrażenie to stwo­rzyć so­bie nieszczęście (III). Trze­ba po­rzu­cić ten sposób myśle­nia i na­uczyć się myśleć tak, jak su­ge­rują sto­icy (IV). Pro­po­nują oni pięć spo­sobów na walkę z fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi. Po pierw­sze, nie dawać się zwieść po­zo­rom i wi­dzieć wszyst­kie pro­ble­my we właści­wej im złożoności (V), po dru­gie, ufać ra­czej prze­myśla­nym i prze­ana­li­zo­wa­nym wy­obrażeniom niż tym, które nam pierw­sze przyszły do głowy (VI), po trze­cie, dawać im odpór od­po­wied­nio wcześnie (VII), po czwar­te, jeśli już stwo­rzy­liśmy so­bie fałszy­we wy­obrażenie, mu­si­my je od­izo­lo­wać i ogra­ni­czyć jego wpływ (VIII), po piąte, jed­ne wy­obrażenia możemy zwal­czać dru­gi­mi (IX). Mała hi­sto­ria z życia Epik­te­ta (X) przy­po­mi­na na ko­niec, by nie spocząć na lau­rach i po od­nie­sie­niu zwy­cięstwa, nie dopuścić do na­wro­tu fałszy­wych wy­obrażeń.

FRAG­MENT I 

Cóż […] pomoże od­da­la­nie się na ubo­cze? Jak gdy­by przy­czy­ny trosk nie szły za nami choćby i za mo­rza! Gdzież jest taka kryjówka, do której nie wtargnąłby strach przed śmier­cią? Gdzież można zna­leźć tak ob­wa­ro­wa­ny czy tak głęboko za­ta­jo­ny spokój życia, iżby go nie zakłócała oba­wa bólu?

(Se­ne­ka, Li­sty mo­ral­ne do Lu­cy­liu­sza, LXXXII.4)

KO­MEN­TARZ: Na­sze wy­obrażenia za­wsze no­si­my ze sobą. Nie możemy się ich po­zbyć, nie możemy ich odłożyć na półkę. Są jak war­stwa ubra­nia, której nig­dy nie zdej­mu­je­my. Za­bie­ra­my je ze sobą, gdzie­kol­wiek się uda­my – za­wsze tam gdzie je­steśmy my, są i one.

Jeśli więc nam do­skwie­rają lub prze­szka­dzają, nie pomoże na to żadna zmia­na miej­sca po­by­tu. Na zbyt ob­cisłe lub uwie­rające ubra­nie nie po­ra­dzi prze­cież żadna podróż – pomóc może tyl­ko zmia­na tego ubra­nia. Jeśli więc jest nam źle z na­szy­mi wy­obrażenia­mi, jeżeli spra­wiają nam przy­krość albo ból, je­dyną drogą jest je zmie­nić. Na nic się tu zda uciecz­ka, nic nie da próba do­ko­na­nia ja­kiejś zmia­ny w świe­cie zewnętrznym. Nie unik­nie­my w ten sposób losu złego ce­sa­rza z baj­ki, który nie mógł zagłuszyć swych wy­rzutów su­mie­nia, mimo że kazał or­kie­strze grać for­tis­si­mo dzień i noc. Kon­ty­nu­uj­my przykład po­da­ny przez Se­nekę: na myśl o śmier­ci ogar­nia nas strach. Co możemy począć? Ja­sne, że nie ma sen­su żadna uciecz­ka: nie możemy prze­cież ukryć się przed śmier­cią. W ja­kiej­kol­wiek kryjówce byśmy się za­szy­li, znaj­dzie nas ona wszędzie6. Co więc mu­si­my zro­bić? Oczy­wiście, mu­si­my zmie­nić swo­je myśle­nie o śmier­ci, mu­si­my zmie­nić na­sze o niej wy­obrażenia. Ściślej: mu­si­my po­zbyć się tego fałszy­we­go wy­obrażenia, które pod­szep­tu­je nam, że śmierć jest czymś strasz­nym. I to jest właśnie stra­te­gia sto­ików, to klucz do wszyst­kie­go, cze­go będzie­my się chcie­li od nich na­uczyć.

Dro­ga do szczęścia nie wie­dzie przez zmia­ny w świe­cie zewnętrznym, ale przez zmianę na­szych wy­obrażeń. Nie będzie­my na­gi­nać świa­ta i losu do na­szych skrzy­wio­nych myśli, lecz wy­pro­stu­je­my te myśli. Zy­ska­my w ten sposób moc, której nie da nam żadna żon­gler­ka oko­licz­nościa­mi i żadne za­pa­sy ze świa­tem zewnętrznym. Łatwiej jest bo­wiem – uczą sto­icy – za­pa­no­wać nad sobą sa­mym niż nad świa­tem. Łatwiej jest usunąć fałszy­we wy­obrażenia o fak­tach, niż zmie­nić same fak­ty.

FRAG­MENT II

Jak bo­wiem ma­ski wy­dają się dzie­ciom, na sku­tek ich własnej nieświa­do­mości, groźne i prze­raźliwe, po­dob­ne wrażenie i my od­no­si­my w ob­li­czu pew­nych spraw, z tej sa­mej mia­no­wi­cie przy­czy­ny, z ja­kiej strach dzie­ci ogar­nia na wi­dok ma­sek.

(Epik­tet, Dia­try­by, II.1)

KO­MEN­TARZ: Fałszy­we wy­obrażenia wy­ra­stają z rze­czy i zda­rzeń na tej sa­mej za­sa­dzie, na ja­kiej dzie­ci boją się tego, co do­rosłym nie wy­da­je się groźne. Dzie­ci są jesz­cze mało obe­zna­ne z życiem i nie zdążyły się na­uczyć, że choć pew­ne rze­czy na pierw­szy rzut oka robią strasz­ne wrażenie, to nie war­to i nie trze­ba się ich bać. Brak im wie­dzy i doświad­cze­nia, by odróżnić rze­czy groźne od rze­czy groźnych po­zor­nie. I wo­bec tego, nie­ja­ko na wszel­ki wy­pa­dek, za­czy­nają się hur­tem bać wszyst­kie­go bez wyjątku.

Nie­po­kojąco i nie­po­trzeb­nie często postępu­je­my dokład­nie tak samo jak one – choć daw­no już wyrośliśmy z pie­luch. Bo­imy się wie­lu rze­czy i nie za­da­je­my so­bie tru­du, by usta­lić, czy istot­nie tkwi w nich coś strasz­ne­go, czy też jest to tyl­ko na­sze złudze­nie7. Za­stanówmy się dla przykładu nad plotką, którą ktoś o nas roz­pusz­cza za na­szy­mi ple­ca­mi. Czy jest coś złego w niej sa­mej? Czy jest ona zła sama przez się? Nie, nie jest. Jeśli bo­wiem jest praw­dzi­wa, nie jest to żadna plot­ka, a co naj­wyżej nie­dy­skre­cja. A jeśli jest fałszy­wa – wówczas tym bar­dziej nie mamy się cze­go oba­wiać, bo prze­cież ni­ko­mu nie zdra­dza żad­nej praw­dy o nas. Jest ona tyl­ko pew­nym fałszem, i to fałszem, który nas nie do­ty­czy. A czy przej­mo­wa­nie się czymś ta­kim nie jest ab­sur­dem? Plot­ka nie będzie dla nas przy­czyną żad­ne­go smut­ku czy nie­po­ko­ju, dopóki nie stwo­rzy­my so­bie fałszy­we­go wy­obrażenia, że jest ona czymś złym.

Nic nie jest do­brem ani złem samo z sie­bie: do­pie­ro na­sze wy­obrażenie czy­ni je jed­nym lub dru­gim. A wy­obrażenie nie bie­rze się znikąd: u jego źródeł leży pe­wien akt myśli (świa­do­my lub nie), pe­wien wysiłek umysłowy, który po­dej­mu­je­my, lub od którego się uchy­la­my.8 I w tym właśnie rzecz, by się od nie­go nie uchy­lać. To jest fun­da­men­tal­na za­sa­da sto­ików: nie wol­no nam po­wie­dzieć „pas”. Mu­si­my podjąć ten wysiłek i stwo­rzyć so­bie ta­kie wy­obrażenie, ja­kie nam od­po­wia­da. Co to zna­czy w tym kon­kret­nym wy­pad­ku? Zna­czy to, że po­win­niśmy pa­trzeć na plotkę jak na głupią za­bawę lu­dzi nad­mier­nie cie­kaw­skich i za­wist­nych, po­win­niśmy na nią pa­trzeć jak na dowód, że mają oni ja­kieś pro­ble­my ze sobą. Nig­dy na­to­miast nie po­win­niśmy wi­dzieć w niej żad­nej krzyw­dy, która jest nam wyrządza­na.

To samo ro­zu­mo­wa­nie od­no­si się do wszyst­kich in­nych sy­tu­acji i wszyst­kich emo­cji i uczuć, które ogar­niają nas nie wte­dy, kie­dy byśmy chcie­li. Dzie­ci mogą uważać ma­ski za rzecz prze­rażającą, ale mogą również uznać ko­lo­rową za­bawkę za naj­cen­niejszą rzecz na świe­cie, a ko­niecz­ność pójścia spać po do­bra­noc­ce za tor­turę. Tak samo i my: bez większych skru­pułów po­zwa­la­my, by ro­dziły się w nas najróżniej­sze wy­obrażenia, war­tościo­wa­nia, pożąda­nia i od­ra­zy, przy czym nie­spe­cjal­nie dba­my o to, czy są one słuszne, czy fałszy­we, ani też o to, czy będzie­my mieć z nich pożytek, czy nie. Nie trosz­czy­my się o żadną rze­tel­ność, zga­dza­my się na wy­obrażenia bez chwi­li na­mysłu – a prze­cież tworzą one świat, którym i w którym żyje­my. Kończy się to oczy­wiście tak, jak się skończyć musi: lękiem przed tym, cze­go nie ma sen­su się bać, wsty­dem z tego, cze­go nie trze­ba się wsty­dzić, albo miłością do cze­goś, cze­go ko­chać nie war­to. Sto­icy chcą, byśmy prze­sta­li się tak dzie­cin­nie za­cho­wy­wać, a drogą i środ­kiem do tego celu jest wal­ka z fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi.

FRAG­MENT III

[…] każde zło przy­bie­ra tak wiel­kie roz­mia­ry, na jak wie­le je oce­nia­my.

(Se­ne­ka, O po­cie­sze­niu do Mar­cji, XIX.1)

KO­MEN­TARZ: Wy­obraźmy so­bie przykład następujący: ska­le­czy­liśmy się nożem. Boli, ciek­nie krew, a Se­ne­ka twier­dzi, że każde zło jest tak wiel­kie, jak je oce­nia­my. Jak to ro­zu­mieć? Otóż trze­ba się za­sta­no­wić, co możemy zro­bić z tą naszą raną. Możemy ją zde­zyn­fe­ko­wać i opa­trzyć, a po­tem za­po­mnieć o całym zda­rze­niu i zająć się spra­wa­mi ważniej­szy­mi. Ale możemy też usiąść i za­smu­cić się prze­laną krwią. Możemy zacząć na­rze­kać, że bar­dzo nas boli, że rana nie po­zwa­la nam pra­co­wać ani sku­pić się na czym­kol­wiek. Możemy zacząć myśleć, że ska­le­cze­nie wca­le nie jest ta­kie nie­groźne, bo prze­cież czy­ta­liśmy, że da się od tego do­stać zakażenia krwi. Możemy so­bie po­wie­dzieć, że za­wsze nas ta­kie rze­czy spo­ty­kają i że spo­ty­kają tyl­ko nas. Bo czy ktoś inny tak często i w tak nie­sprzy­jającym mo­men­cie ka­le­czy się nożem? To wszyst­ko dla­te­go, że ro­dzi­ce dali nam zbyt moc­ne­go klap­sa, kie­dy na wy­ciecz­ce do wesołego mia­stecz­ka pod­sta­wi­liśmy nogę młod­szej sio­strze. To wszyst­ko dla­te­go, że świat jest wred­ny i sprzy­siągł się prze­ciw­ko nam.

Każde, na­wet naj­drob­niej­sze zda­rze­nie można roz­dmu­chać do roz­mia­ru ko­smicz­ne­go zła. Tym, co spra­wia, że rośnie ono w siłę i zna­cze­nie, są fałszy­we wy­obrażenia. To one są wodą na młyn i wia­trem w żagle na­szych nieszczęść i prze­ciw­ności. Na­zwij­my je te­raz po imie­niu: fałszy­wym wy­obrażeniem o ska­le­cze­niu jest myśl, że do­wo­dzi ono, że świat jest nam wro­gi, myśl, że gro­zi ono gan­greną i śmier­cią, a także myśl, że może nam ono co­kol­wiek unie­możliwić. Mówiąc naj­prościej, fałszy­wym wy­obrażeniem jest każda myśl o tym, że ska­le­cze­nie w pa­lec jest czym­kol­wiek in­nym niż ska­le­cze­niem w pa­lec.

Sto­icy mówią, że w chwi­li, w której się ska­le­czy­liśmy, nie stało się nic złego. Miał po pro­stu miej­sce pe­wien fakt i od nas – i tyl­ko od nas – zależy, jak go zin­ter­pre­tu­je­my. Możemy, ale nie mu­si­my, na­zwać go złem. Możemy, ale nie mu­si­my, zacząć myśleć o nim jako o czymś złym – i tym sa­mym spra­wić, że sta­nie się on złem. I tego właśnie po­win­niśmy uni­kać: two­rze­nia zła po­nad ko­niecz­ność. To w fałszy­wych wy­obrażeniach, a nie w fak­tach, tkwi zło, co więcej, możemy po­wie­dzieć, że fałszy­we wy­obrażenia po pro­stu tworzą nieszczęścia. Nie ma nieszczęść i nie ma zła – dopóki o nich nie pomyślimy. Ska­le­cze­nie nie jest ni­czym strasz­nym, strasz­ne jest do­pie­ro fałszy­we wy­obrażenie o tym ska­le­cze­niu. Póki się ono nie po­ja­wi, nie ma jesz­cze nieszczęścia, jest tyl­ko ska­le­czo­ny pa­lec. Oczy­wiście, spra­wia on nam ból (jak każdy ska­le­czo­ny pa­lec), ale ów fi­zycz­ny ból jest – zda­niem sto­ików – na­szym naj­mniej­szym zmar­twie­niem.

FRAG­MENT IV

– Okręt […] za­tonął. – I co się właści­wie stało? Za­tonął okręt. – Tam­te­go wsa­dzo­no do więzie­nia. – I co się stało? Wsa­dzo­no tam­te­go do więzie­nia. Gdy­byś po­nad­to po­wie­dział, że go nieszczęście spo­tkało, byłby to już twój własny do­da­tek.

(Epik­tet, Dia­try­by, III.8)

KO­MEN­TARZ: W taki właśnie sposób na wszyst­kie zda­rze­nia pa­trzy ten, kto na­uczył się uni­kać fałszy­wych wy­obrażeń. Wi­dzi gołe zda­rze­nia i gołe fak­ty, i nie do­pi­su­je do nich żad­nych po­chop­nych in­ter­pre­ta­cji. Jego oczy widzą, jak okręt idzie pod wodę, ale nie widzą cze­goś tak abs­trak­cyj­ne­go jak nieszczęście. Nieszczęście jest czymś, co mu­siałby dodać od sie­bie – ale prze­cież do­da­wać nie musi. Więc go nie do­da­je.

Za­to­nięcie okrętu to tyle co za­to­nięcie okrętu – ta po­zor­na tau­to­lo­gia jest dla sto­ików bar­dzo ważna. Mu­si­my się na­uczyć do­strze­gać w rze­czach i zda­rze­niach te właśnie rze­czy i zda­rze­nia – i nic więcej. Może się nam oczy­wiście wy­da­wać, że niektóre z nich do­ma­gają się przy­pi­sa­nia im pew­nych określo­nych wy­obrażeń. Za­to­nięcie okrętu wy­god­nie byłoby nam uznać za nieszczęście. Sto­icy pod­kreślają jed­nak, że to ilu­zja i błąd, i że bar­dzo ważne jest, by nie dać się zwieść. Fak­ty nie do­ma­gają się złowiesz­czych in­ter­pre­ta­cji. Mamy pełną do­wol­ność w po­strze­ga­niu świa­ta, każde zda­rze­nie możemy so­bie opo­wie­dzieć w taki sposób, w jaki ze­chce­my. Żadne doświad­cze­nie nie ma ta­kiej siły spraw­czej, która mogłaby nas zmu­sić, by wi­dzieć w nim nieszczęście.

Za każdym ra­zem, gdy ule­ga­my fałszy­wym wy­obrażeniom – ule­ga­my im z własnej woli i z własne­go le­ni­stwa. Z własnej woli, bo two­rze­nie wy­obrażeń jest ak­tem woli, ale też z le­ni­stwa, bo przełama­nie błędnych na­wyków myślo­wych wiąże się za­wsze z pew­nym wysiłkiem. W dal­szej części tego roz­działu zaj­mie­my się tym, w jaki sposób ko­rzy­stać z tej wol­nej woli, a owo le­ni­stwo przełamy­wać. Tak więc, po omówie­niu, czym są fałszy­we wy­obrażenia, po­sta­ra­my się te­raz na­uczyć, jak można się ich po­zbyć.

FRAG­MENT V

[…] należy zdjąć ma­ski […] rze­czom.

(Se­ne­ka, Li­sty mo­ral­ne do Lu­cy­liu­sza, XXIV.13)

KO­MEN­TARZ: Pierw­sza za­sa­da wal­ki z fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi jest następująca: nie wol­no nam ufać po­zo­rom i nie wol­no dać się zwieść. Rze­czy i zda­rze­nia noszą pew­ne ma­ski, pod których przy­kry­ciem sta­rają się wniknąć w na­sze du­sze, nie­po­strzeżenie omi­jając na­sze władze in­te­lek­tu­al­ne. Na­szym za­da­niem jest oczy­wiście ów ma­newr obejścia uda­rem­nić. Mu­si­my na­uczyć się sztu­ki kry­tycz­nej ana­li­zy wy­obrażeń, mu­si­my sto­so­wać wo­bec nich za­sadę ogra­ni­czo­ne­go za­ufa­nia.

Roz­ważmy to na kla­sycz­nym przykładzie: wy­obraźmy so­bie, że żyje­my w wie­lo­let­nim, uda­nym związku. Wszyst­ko się to­czy wesoło i szczęśli­wie, je­steśmy w za­sa­dzie bar­dzo za­do­wo­le­ni ze swe­go życia. Pew­ne­go dnia spo­ty­ka­my jed­nak kogoś no­we­go, przy­pa­da­my so­bie do gu­stu, nawiązu­je­my zna­jo­mość i – od słowa do słowa – sta­je­my w ob­li­czu zawiąza­nia się cze­goś więcej. Po­zwa­la­my się po­nieść po­ku­sie, za­czy­na­my myśleć, że po­ten­cjal­ny nowy part­ner ma nam wie­le do za­ofe­ro­wa­nia i… w tym punk­cie za­trzy­maj­my się na chwilę. Spróbuj­my się przyj­rzeć temu, co na­zwa­liśmy po­kusą. Według sto­ików składa się ona z nicze­go in­ne­go, jak tyl­ko z fałszy­wych wy­obrażeń. Ich fałsz po­le­ga na tym, że wszyst­kie ce­chy tej nowo po­zna­nej oso­by po­strze­ga­my do bólu jed­no­stron­nie. Pa­trzy­my na nią wyłącznie pod kątem jej atrak­cyj­ności, wi­dzi­my w niej pociągającą nowość i przy­godę, jaką mo­gli­byśmy wspólnie przeżyć. Sta­je­my się tym sa­mym nie­uczci­wi nie tyl­ko wo­bec tej oso­by, ale również wo­bec sa­mych sie­bie. Tworząc so­bie bo­wiem fałszy­wy (bo stron­ni­czy) ob­raz tego po­ten­cjal­ne­go no­we­go part­ne­ra, za­czy­na­my myśleć o nim jako o kimś ob­da­rzo­nym ce­cha­mi wyłącznie po­zy­tyw­ny­mi. Nie chce­my wi­dzieć de­fektów cha­rak­te­ru, nie chce­my słyszeć, że chra­pie, ani też nie myślimy, że roz­poczęcie ro­man­su wiąże się z emo­cjo­nal­nym za­an­gażowa­niem, nie mówiąc już o tym, co ono ozna­cza dla na­sze­go po­przed­nie­go związku. Nie wi­dzieć wad no­we­go part­ne­ra, od­su­wać od sie­bie myśl, że w no­wym związku do­padną nas te same pro­ble­my, które tra­piły nas w sta­rym – oto do­sko­nały przykład fałszy­we­go wy­obrażenia.

Co więc w tym wy­pad­ku zna­czy „zdjąć maskę”? Zna­czy to uniknąć na­iw­ne­go i jed­no­stron­ne­go ro­zu­mie­nia przy­go­dy miłosnej jako cze­goś wyłącznie i nie­pod­ważal­nie po­zy­tyw­ne­go. Zna­czy to zo­ba­czyć tę kwe­stię w całej jej złożoności. Pamiętać, że ro­mans to nie tyl­ko szyb­sze bi­cie ser­ca i spo­tka­nia w ho­te­lach, lecz również uczu­cio­wy cha­os, łzy, złama­ne ser­ca, a cza­sem i złama­ne życia. Uni­kać fałszy­wych wy­obrażeń to pamiętać, że nic nie jest płaskie, jed­no­wy­mia­ro­we i jed­no­znacz­ne. Nig­dy nie za­po­mi­nać o dru­giej stro­nie me­da­lu. Pamiętać, że nic nie jest ani tak do­bre, ani tak złe, jak się na pierw­szy rzut oka wy­da­je9.

FRAG­MENT VI

[…] między du­chem mędrca i głupca ta za­cho­dzi różnica, że głupiec uważa, iż rze­czy są na­prawdę ta­kie strasz­ne i nie­sa­mo­wi­te, jak one się jemu za pierw­szym po­ru­sze­niem du­cha wydały.

(Epik­tet, En­che­iri­dion, fragm. 9)

KO­MEN­TARZ: Dru­ga za­sa­da wal­ki z fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi każe nam zwra­cać baczną uwagę na ko­lej­ność, na porządek cza­so­wy, w ja­kim wy­obrażenia po­wstają. Można to ująć tak: weźmy dwa różne wy­obrażenia do­tyczące tej sa­mej rze­czy. Pierw­sze z nich jest wy­obrażeniem po­wstałym wcześniej, a za­ra­zem ta­kim, które by­li­byśmy skłonni przyjąć, gdy­byśmy nie mie­li cza­su do na­mysłu. Z ko­lei dru­gie wy­obrażenie po­wstało z opóźnie­niem, za to po pew­nym za­sta­no­wie­niu i w wy­ni­ku kry­tycz­nej ana­li­zy. W ta­kiej sy­tu­acji (pod­kreślmy raz jesz­cze, że są to dwa różne wy­obrażenia) o wie­le bar­dziej praw­do­po­dob­ne jest, że fałszy­we będzie wy­obrażenie pierw­sze. Chwi­la od­de­chu, uspo­ko­je­nie myśli, próba spoj­rze­nia z dy­stan­su – wszyst­ko to ra­czej po­ma­ga, niż prze­szka­dza w od­sie­wa­niu fałszy­wych wy­obrażeń. Na­mysł na ogół pomoże, a nig­dy nie za­szko­dzi. Nig­dy nie będzie jed­nak tak, że przyj­dzie on za dar­mo. Trze­ba pamiętać, że ana­li­za i se­lek­cja wy­obrażeń są pewną pracą in­te­lek­tu­alną i – jak każda pra­ca – wy­ma­gają cza­su i ener­gii.

Za­sa­da dru­ga brzmi więc tak: le­piej dwa razy pomyśleć nad po­wstającym wy­obrażeniem, niż nie pomyśleć ani razu. Myśle­nie jest jed­nak pracą i od­po­wied­nio do tego trze­ba je trak­to­wać. Fałszy­wych wy­obrażeń nie da się uni­kać in­a­czej niż w po­cie czoła.

FRAG­MENT VII

[…] nie należy dawać dostępu do sie­bie żad­ne­mu wy­obrażeniu bez uprzed­nie­go pod­da­nia go grun­tow­nej próbie, ale mu­si­my mówić do nie­go jak war­ta noc­na: „Stój! Za­cze­kaj! Daj się wpierw obej­rzeć, ktoś jest i skąd przy­cho­dzisz!”.

(Epik­tet Dia­try­by, III.12)

KO­MEN­TARZ: Po­wie­dzie­liśmy so­bie, że obro­na przed fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi nig­dy nie do­ko­na się sama z sie­bie, że nig­dy nie obej­dzie się bez na­sze­go wysiłku. Trze­cia za­sa­da wal­ki z nimi do­ty­czy tego, kie­dy tego wysiłku po­win­niśmy do­ko­nać. Mówi ona jed­no­znacz­nie, że przed fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi naj­le­piej jest bro­nić się, za­nim one po­wstaną. Naj­le­piej je ubiec, nie dopuścić, by za­ist­niały i zaczęły wy­wie­rać na nas nie­ko­rzyst­ny wpływ. Jak ma­wia­li Rzy­mia­nie, prin­ci­piis ob­sta – opór naj­le­piej jest sta­wić za­wcza­su.

Mu­si­my więc wy­sta­wić wartę, która będzie nas bro­nić przed tym, co nie­pożądane i przy­pad­ko­we. Każde wy­obrażenie, które się po­ja­wia u bram, każde wy­obrażenie, które chciałoby, byśmy je uzna­li za swo­je, mu­si­my pod­dać uważnej i skru­pu­lat­nej kon­tro­li. Jak ją prze­pro­wa­dzić? Sięgnij­my do sche­ma­tu Epik­te­ta i wy­ko­rzy­staj­my jego słowa jako pro­tokół przesłucha­nia. Py­ta­nia, ja­kie mu­si­my zadać kan­dy­da­tom na wy­obrażenia, są ta­kie: jaka jest dokład­nie ich treść, ja­kie jest ich źródło i co nam do­bre­go przyj­dzie z tego, że im ule­gnie­my?

Idźmy po ko­lei. Pre­cy­zyj­ne na­zwa­nie treści każdego wy­obrażenia to rzecz fun­da­men­tal­na. Na wie­le fałszy­wych wy­obrażeń łapie­my się bo­wiem nieświa­do­mie, jak ryba, która nie wie, że pod sma­ko­witą przynętą skry­wa się ostry ha­czyk. Albo in­a­czej, jed­no wy­obrażenie, do­rzecz­ne i sen­sow­ne, może po­ta­jem­nie prze­my­cać dru­gie, które jest już fałszy­we i którego byśmy wca­le nie chcie­li. To, że jakiś ob­raz jest piękny i że otwie­ra nową epokę w ma­lar­stwie, nie zna­czy prze­cież, że mu­si­my chcieć go mieć i że będzie­my nieszczęśliwi, jeśli go so­bie nie ku­pi­my. To, że nowo po­zna­na oso­ba jest in­te­li­gent­na i atrak­cyj­na, nie zna­czy prze­cież, że mu­si­my stra­cić dla niej głowę. Prze­ciw­ko ta­kim myślom pomóc może tyl­ko jed­no: trze­ba dokład­nie obej­rzeć nowe wy­obrażenie od stóp do głów, obrócić je na nice, spraw­dzić, czy nic nie prze­no­si za pa­zuchą. Ważne jest, by każde po­wstające wy­obrażenie pre­cy­zyj­nie na­zwać – nie półsłówka­mi, ale pełnym zda­niem, naj­le­piej głośno. To czy­ni cuda.

Następnie należy zlo­ka­li­zo­wać źródło tego wy­obrażenia, a więc określić, skąd się ono wzięło. W jaki sposób? Weźmy przykład pew­ne­go fałszy­we­go wy­obrażenia: „Mecz, który właśnie za­czy­na się w te­le­wi­zji, jest dużo cie­kaw­szy niż pra­ca, którą mam na ju­tro przy­go­to­wać!”. Kon­struk­cja owe­go zda­nia zda­je się su­ge­ro­wać, że wy­obrażenie tego typu opar­te jest na ja­kiejś ana­li­zie: oto jest waga i war­tość pra­cy, którą mamy wy­ko­nać, oto jest atrak­cyj­ność me­czu, te­raz do­ko­nu­je­my ważenia i proszę, wy­cho­dzi, że ko­rzyst­niej i le­piej będzie spędzić wieczór przed te­le­wi­zo­rem. Jest to jed­nak ułuda i sa­mo­oszu­ki­wa­nie się. Wy­star­czy chwilę się nad tym za­sta­no­wić, a od­kry­je­my, że to wy­obrażenie opie­ra się na ni­czym in­nym, jak tyl­ko na na­szym le­ni­stwie. Cały pro­blem w tym, że jest to praw­da niełatwa i mało kto będzie się chciał z nią zgo­dzić. Dla sto­ików jest to jed­nak bar­dzo ważne: zaciśnij­my zęby i sfor­suj­my ten gorz­ki próg. Później będzie już tyl­ko łatwiej. Z chwilą, gdy przy­zna­my przed sobą, że tyl­ko z le­ni­stwa chce­my usiąść przed te­le­wi­zo­rem, że chce­my so­bie kupić piękny ob­raz, je­dy­nie by za­im­po­no­wać in­nym, że tyl­ko po to chce­my nawiązać ro­mans, by so­bie sa­mym coś udo­wod­nić – za­kwe­stio­no­wa­nie fałszy­wych wy­obrażeń sta­nie się dużo prost­sze. Dużo łatwiej będzie nam je oba­lić, kie­dy prze­ko­na­my się, że stoją na gli­nia­nych no­gach.

Ko­lej­na rzecz, którą po­win­niśmy zro­bić, to zadać so­bie py­ta­nie, jaki będzie­my mieć pożytek z tego, że dane wy­obrażenie za­ak­cep­tu­je­my. Czy będzie­my szczęśliw­si, jeśli ska­le­czo­ny pa­lec uzna­my nie za ska­le­czo­ny pa­lec, ale za prze­jaw na­sze­go nie­udacz­nic­twa i dowód, że wszyst­ko sprzy­sięgło się prze­ciw nam? Czy spra­wi nam to radość, jeśli uzna­my zbyt dro­gi ob­raz za niezbędny? Pamiętaj­my, że wy­obrażenia mają nam życie ułatwiać, a nie utrud­niać. Za­nim więc któreś z nich za­ak­cep­tu­je­my, za­stanówmy się dwa razy nad jego kon­se­kwen­cja­mi.

Tak więc trze­cia za­sa­da wal­ki z fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi brzmi: kon­tro­luj za­wcza­su! Łatwiej jest za­po­bie­gać, niż le­czyć, i łatwiej jest dać odpór, za­nim fałszy­we wy­obrażenia roz­goszczą się i za­ko­rze­nią w na­szych głowach. Odpór ten możemy dawać tro­ja­ko: do­cie­kając treści, źródeł i po­ten­cjal­ne­go pożytku z każdego wy­obrażenia.

FRAG­MENT VIII

[…] kie­dy ja­kieś wy­obrażenie za­cznie tobą owładać […] za po­mocą ro­zu­mu wsz­czy­naj na nowo z nim walkę, odnoś nad nim zwy­cięstwo, nie dozwól, żeby się owo wy­obrażenie wzma­gało na siłach, żeby cię ono po­ry­wało za sobą do ja­kich­kol­wiek zdrożności, wy­cza­ro­wując przed tobą oma­my i zja­wy, ja­kie mu się po­do­ba i jak mu się po­do­ba.

(Epik­tet, Dia­try­by, III.24)

KO­MEN­TARZ: Czwartą za­sadę wal­ki z fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi można opi­sać następująco: nikt nie jest do­sko­nały, a w szczególności – nikt nie jest do­sko­nałym sto­ikiem. Choćbyśmy się sta­ra­li ze wszyst­kich sił, za­wsze się może zda­rzyć, że ja­kieś fałszy­we wy­obrażenie uśpi naszą czuj­ność i prze­drze się przez war­ty. Co w ta­kiej sy­tu­acji? Nic stra­co­ne­go! Fałszy­we wy­obrażenie, raz stwo­rzo­ne, nie musi nam wca­le to­wa­rzy­szyć dożywot­nio. Można – i trze­ba! – się go po­zbyć.

W jaki sposób? Przede wszyst­kim nie wol­no dopuścić do eska­la­cji. Nie wol­no po­zwo­lić, by jed­no fałszy­we wy­obrażenie za­ini­cjo­wało całą serię następnych. A tak to się nie­ste­ty często dzie­je, one lubią cho­dzić w pa­rach lub gru­pa­mi. Jed­no fałszy­we wy­obrażenie, raz stwo­rzo­ne i później nie­usu­nięte, po­tra­fi wabić i ge­ne­ro­wać następne. Mu­si­my więc zacząć od izo­lo­wa­nia go, od ogra­ni­cza­nia i ta­mo­wa­nia jego wpływu. Jeśli już uwie­rzy­liśmy, że po­sia­da­nie fer­ra­ri enzo jest ko­niecz­ne do szczęścia, to – na początek – przy­najm­niej do tej myśli się ogra­nicz­my. Nie daj­my so­bie wmówić, że nie da się żyć szczęśli­wie bez pry­wat­ne­go od­rzu­tow­ca i wil­li na Co­sta Bra­va. Jeśli już ule­gliśmy wy­obrażeniu, że le­piej jest pić piwo, za­miast wy­ko­nać pracę, którą nam po­wie­rzo­no, ogra­nicz­my się do jed­ne­go piwa, nie ośmiu. Jeśli na sku­tek gnuśności i le­ni­stwa stra­ci­liśmy go­dzinę, nie traćmy od razu trzech. Ka­pi­tu­la­cja przed po­je­dyn­czym wy­obrażeniem nie musi od razu ozna­czać porażki na całej li­nii.

Wszyst­ko to jest jed­nak tyl­ko półśro­dek, bo­wiem na­szym osta­tecz­nym ce­lem musi być całko­wi­ta eli­mi­na­cja fałszy­we­go wy­obrażenia. Jak się do tego za­brać? Możemy zacząć od próby li­kwi­da­cji wpływu, jaki ma na nas dane wy­obrażenie. Do­brze, uzna­liśmy już wieczór przy pi­wie za naj­przy­jem­niejszą rzecz pod słońcem, ale mimo to po­sta­raj­my się przemóc i nie pozwólmy so­bie skręcić do pi­wiar­ni. Zmuśmy się, by pójść do domu i siąść do pra­cy, którą mamy skończyć na ju­tro. Za­cznij­my postępować wbrew fałszy­wym wy­obrażeniom, za­cznij­my postępować tak, jak­by ich nie było, tak, jak­byśmy mie­li ta­kie wy­obrażenia, ja­kie chcie­li­byśmy mieć. Jeśli będzie­my w tym kon­se­kwent­ni, wszyst­ko szyb­ko okaże się łatwiej­sze, niż to się nam wcześniej wy­da­wało.

Fałszy­we wy­obrażenie będzie na początku sta­wiało wyraźny opór, ale gdy tyl­ko przy­puścimy na nie atak – na­tych­miast za­cznie się cofać. Gdy tyl­ko mi­nie­my pi­wiar­nię, każdy ko­lej­ny krok będzie już dla nas łatwiej­szy. I jeśli po­sta­wi­my na swo­im i będzie­my nie­ustępli­wi, zo­ba­czy­my, że fałszy­we wy­obrażenie znik­nie za­ska­kująco szyb­ko i łatwo. Postępując wbrew nie­mu, postępując, jak­by go nie było, spra­wi­my, że fak­tycz­nie go nie będzie. I prędko się zo­rien­tu­je­my, że nie tyl­ko działamy według ta­kich wy­obrażeń, ja­kie chcie­li­byśmy mieć, ale fak­tycz­nie je mamy. Wpływ jest bo­wiem obu­stron­ny: nie tyl­ko wy­obrażenia wpływają na na­sze postępo­wa­nie, ale też od­wrot­nie, od­po­wied­nim postępo­wa­niem możemy zmie­nić wy­obrażenia.

FRAG­MENT IX

[…] nie dopuść, by się ten omam zbliżył do cie­bie i ma­lo­wał w żywych ko­lo­rach złudne wi­dziadła. […] Sta­raj się ra­czej wywoływać w so­bie wy­obrażenie prze­ciw­ne.

(Epik­tet, Dia­try­by, II.18)

KO­MEN­TARZ: Piąta za­sa­da wal­ki z fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi jest pew­nym do­pre­cy­zo­wa­niem za­sa­dy czwar­tej. Wal­ka z fałszy­wym wy­obrażeniem, które za­do­mo­wiło się w na­szej głowie, nie musi bo­wiem po­le­gać wyłącznie na sta­now­czym i upo­rczy­wym jego ne­go­wa­niu. Można również spróbować obrócić siłę prze­ciw­ni­ka na naszą ko­rzyść. Potęgę wpływu, jaki mają na nas wy­obrażenia, możemy za­sto­so­wać do na­szych celów. W jaki sposób? Po pro­stu: jed­ne wy­obrażenia zwal­czając in­ny­mi wy­obrażenia­mi.

Weźmy przykład. Je­den z na­szych przy­ja­ciół prze­chwa­la się, że kupił ostat­nio piękny ob­raz i dzięki temu stał się szczęśliwy. Robi to tak su­ge­styw­nie, że za­czy­na się w nas bu­dzić żądza po­sia­da­nia. „Jak to? Cze­mu on ma, a ja nie?”. I już kiełkuje w na­szej głowie fałszy­we wy­obrażenie: „Taki ob­raz to w końcu piękna rzecz! Te ko­lo­ry! Właści­wie byłoby mnie na nie­go stać…”. W jaki sposób użyć tu­taj wy­obrażeń prze­ciw­nych? Choćby następująco: „Do­brze, ale prze­cież ten ob­raz to jest wiel­ki wy­da­tek, szcze­rze mówiąc, zbyt wiel­ki. W grun­cie rze­czy eks­pre­sjo­niści nig­dy mi się spe­cjal­nie nie po­do­ba­li… Zresztą, czy ob­raz da mi spokój du­cha? Zwłasz­cza taki ob­raz… Moje fi­nan­se zro­bią wiel­ki krok wstecz, a po­czu­cie sen­sow­ności życia nie zro­bi ani kro­ku naprzód. A więc czy gra jest war­ta świecz­ki?”.

Po­dob­nie będzie w przy­pad­ku po­ku­sy nawiąza­nia ro­man­su. Oczy­wiście, pew­ne wy­obrażenia ata­kują tu z całą mocą, pod­su­wając słod­kie wi­zje spo­tkań, pocałunków i spa­cerów przy księżycu. Ale nie muszą one być na­szym ostat­nim słowem. Jeśli tyl­ko ze­chce­my, możemy prze­ciw­sta­wić im wy­obrażenia z dru­giej stro­ny me­da­lu. Któż nam w końcu bro­ni za­sta­no­wić się za­wcza­su, czy pod­czas pierw­szej wspólnej nocy nie okaże się, że nasz nowy part­ner chra­pie, na piątej rand­ce, że właści­wie nie mamy o czym ze sobą roz­ma­wiać, a w piątym ty­go­dniu, że jest on w grun­cie rze­czy ego­istycz­nym neu­ro­ty­kiem? Mówiąc krótko: na każde wy­obrażenie o zmysłowej nocy możemy – jeśli tyl­ko ze­chce­my – od­po­wie­dzieć wy­obrażeniem ba­nal­ne­go po­ran­ka, który po niej przy­cho­dzi.

Myśląc w ten sposób, spra­wi­my, że na­sze fałszy­we wy­obrażenia zbledną i staną się mniej prze­ko­nujące. I o to właśnie cho­dzi! Nie znikną może od razu, ale umiesz­czo­ne na od­po­wied­nim tle stracą swoją kuszącą ja­skra­wość, prze­staną być tak upior­nie wy­ra­zi­ste. Spra­wy na­biorą z po­wro­tem sub­tel­ności i złożoności. Oczy­wiście, można po­sta­wić za­rzut, że to próba prze­ko­na­nia się do pew­nych z góry założonych ra­cji, że jest to wręcz próba in­dok­try­no­wa­nia sa­mych sie­bie. Trud­no jed­nak na­zwać in­dok­try­nacją pro­ces, w którym na stojący przed nami pro­blem za­czy­na­my pa­trzeć nie z jed­nej, tyl­ko z wie­lu stron i pod wie­lo­ma różnymi kątami. Co więcej, sto­icy nie chcą nas wca­le na­sta­wiać prze­ciw­ko ku­po­wa­niu ob­razów ani prze­ciw­ko ro­man­som. Mówią je­dy­nie, że mamy możliwość i pra­wo do kie­ro­wa­nia swo­imi myślami tak, jak chce­my, i że zde­rzając jed­ne ich nur­ty z in­ny­mi, możemy zmu­sić je do tego, by popłynęły w pożąda­nym przez nas kie­run­ku.

Tak więc: przed fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi brońmy się in­ny­mi wy­obrażenia­mi. Atak jest w końcu naj­lepszą obroną, ata­kuj­my więc jed­ne wy­obrażenia, wy­sta­wiając prze­ciw nim inne. Możemy w ten sposób osiągnąć nasz cel osta­tecz­ny, a więc spra­wić, że fałszy­we wy­obrażenie całko­wi­cie znik­nie, choć cen­ny może też być suk­ces cząstko­wy, czy­li zni­we­lo­wa­nie siły jego od­działywa­nia i pod­ważenie jego wia­ry­god­ności. Za­uważmy jesz­cze, że ta tak­ty­ka prze­ciwstawiania jed­nych wy­obrażeń dru­gim jest dość oczy­wistą kon­se­kwencją twier­dze­nia, że żyje­my wy­obrażenia­mi. Jeśli bo­wiem je­steśmy w wy­obrażeniach za­mknięci i nie doświad­cza­my ni­cze­go in­ne­go niż one, lo­gicz­ne jest, że wy­obrażenia będą na sie­bie wpływać, że będą raz po raz kon­ku­ro­wać jed­ne z dru­gimi. Je­dy­ne, co mu­si­my zro­bić, to przejąć kon­trolę nad ich wza­jem­ny­mi kon­flik­ta­mi – po­win­ny one nam służyć, a nie prze­szka­dzać. Tym, cze­go mu­si­my się na­uczyć, jest sztu­ka od­po­wied­nie­go zarządza­nia wy­obrażenia­mi, sztu­ka właści­we­go się nimi posługi­wa­nia, a za­ra­zem sztu­ka roz­gry­wa­nia ich prze­ciw­ko so­bie. To jest właśnie dro­ga do sto­ic­kie­go szczęścia. Pamiętaj­my: mu­si­my rządzić na­szy­mi wy­obrażenia­mi, a nie być rządzo­ny­mi. To one mają służyć na­szym ce­lom, nie od­wrot­nie.

FRAG­MENT X

Dzi­siaj to ja uj­rzałem […] piękną dziew­czynę, a jed­nak nie po­wie­działem w swej du­szy: „Oj! – jakże bym ja so­bie z nią po­spał! Hm!” […] I nie snuję w swej wy­obraźni dal­sze­go wątku miraży, jak to owa uro­cza dziew­czy­na stoi przede mną, jak to ona zdej­mu­je z sie­bie swe szat­ki, no i, przy moim, oh! boku na łożu się kładzie! Głaskam ja tedy swą łysą głowę, no i mówię ja so­bie: Bra­wo! Epik­te­cie! A tożeś do­pie­ro roz­wiązał mi­ster­ny so­fi­zmat, da­le­ko jesz­cze mi­ster­niej­szy od twier­dze­nia królew­skie­go!10

(Epik­tet, Dia­try­by, II.18)

KO­MEN­TARZ: Ta uro­cza hi­sto­ria o dra­piącym się w łysą głowę Epik­te­cie będzie do­brym pod­su­mo­wa­niem na­szych roz­ważań o fałszy­wych wy­obrażeniach. Przy­po­mi­na ona za­ra­zem, że sto­icy byli prak­ty­ka­mi, ceniącymi kon­kret­ne za­sto­so­wa­nia wyżej niż pu­ste abs­trak­cje. Świa­do­ma i sku­tecz­na wal­ka z fałszy­wy­mi wy­obrażenia­mi była dla nich stu­krot­nie ważniej­sza niż roz­wiąza­nie naj­trud­niej­szej choćby za­gad­ki lo­gicz­nej.

Pod­kreślmy jed­nak słowo „świa­do­ma”. Cała rzecz w tym, by do­sto­so­wać wy­obrażenia do celów i war­tości, które nam przyświe­cają. Powyższa opo­wieść nie jest więc potępie­niem sek­su, ale po­chwałą su­we­ren­ności wy­bo­ru i kon­se­kwen­cji w działaniu. Ani w tej, ani w żad­nej in­nej dzie­dzi­nie życia sto­icy nie dają nam żad­nej ogólnej po­ra­dy w ro­dza­ju „Nie ro­man­suj na boku!” czy „Nie ku­puj ob­razów eks­pre­sjo­nistów!”. O tym, czy chce­my ro­man­so­wać i wy­da­wać pie­niądze na dzieła sztu­ki, mu­si­my zde­cy­do­wać sami. Sto­icy pod­po­wiedzą nam tyl­ko (czy ra­czej aż), w jaki sposób prze­pro­wa­dzić sku­tecz­nie i do końca to, na co się zde­cy­do­wa­liśmy. A którą­kol­wiek z dróg wy­bie­rze­my, klu­czem do niej będzie uni­ka­nie fałszy­wych wy­obrażeń. Klu­czem będzie sztu­ka ta­kie­go pa­no­wa­nia nad wy­obraźnią, by nie pod­su­wała nam ob­razów i myśli mogących nas z tej dro­gi zawrócić. Mu­si­my zaprząc wy­obraźnię do tego, by ciągnęła nas w pożąda­nym przez nas kie­run­ku, za­miast po­zwa­lać, by wiodła nas tam, gdzie się jej po­do­ba.

Pod­kreślmy jesz­cze na ko­niec, że kie­dy już uda nam się postąpić tak, jak chcie­liśmy, nie należy dawać fałszy­wym wy­obrażeniom wol­nej ręki i pełnego do nas dostępu. Nie chce­my prze­cież, by za­raz wróciły i dręczyły nas wi­zja­mi, że trze­ba było jed­nak postąpić in­a­czej. Pamiętaj­my: naj­bar­dziej fałszy­we ze wszyst­kich jest to wy­obrażenie, które przed­sta­wia nam coś, cze­go nie ma i cze­go doświad­czyć nie możemy, jako lep­sze niż to, co jest.