Szpiedzy. Bez sumienia - Aleksander Makowski - ebook

Szpiedzy. Bez sumienia ebook

Aleksander Makowski

4,4

Opis

Kontynuacja przygód bohaterów pierwszej powieści Aleksandra Makowskiego Bez przebaczenia. Działający na całym świecie polski przemytnik Dominik nadal szuka odwetu na wpływowej amerykańskiej  rodzinie Van Vertów, odpowiedzialnej za śmierć jego przyjaciela i ukochanej kobiety. Tymczasem Dolores, sympatyzująca z Dominikiem agentka Mosadu, oraz jej kochanek Malcolm Grey z wywiadu brytyjskiego odkrywają, że Van Vertowie stoją też za zamachem na prezydenta Kennedy’ego. Pojawia się nowa postać: agentka KGB Jekatierina Iwanowa, która – jak się okazuje – ma bardzo osobiste powody, by również dążyć do zemsty na rodzie Van Vertów, a co z tym idzie – podjąć współpracę z Dominikiem, Malcolmem i Dolores. Międzynarodowa grupa, którą połączył wspólny cel, rozpoczyna zakrojoną na dużą skalę akcję. Jej pierwszym etapem ma być „podstawienie” Martinowi Van Vertowi pięknej Brazylijki Marii. Tymczasem informator Dominika, Harry Adams, rozpoczyna pracę w Białym Domu, jednocześnie utrzymując bliski kontakt z Martinem. Van Vertowie, skupieni na wyborach prezydenckich, w których startuje ich faworyt Richard Nixon, nie dostrzegają, że z każdą chwilą są coraz ciaśniej osaczani...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (34 oceny)
19
11
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dkaszuba

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo lepsza niż pierwsza część cyklu. Wartka akcja potrafi wciągnąć. Z przyjemnością sięgnę po kolejny tom.
00

Popularność




1963

29 kwietnia

Podczas lotu do Kairu Dolores w pewnej chwili poczuła, że ktoś ją obserwuje. Spojrzała w lewo. Po drugiej stronie korytarza, w tym samym rzędzie pustych foteli, siedziała przy oknie urodziwa młoda Egipcjanka, przyglądając się jej z przyjaznym uśmiechem. Gdy tylko zauważyła, że Dolores na nią patrzy, natychmiast się do niej przysiadła.

– Jestem Amira – przedstawiła się. – Przepraszam, że tak się na ciebie gapię. Wiem, to nieładnie, ale jesteś taka piękna, że musiałam ci to powiedzieć. Długo będziesz w Kairze?

– Może tydzień – odparła ostrożnie Dolores.

– To musisz przyjść na basen w Gezira Club i sobie pogadamy. Jestem tam codziennie rano. Przyjdź koniecznie! – Amira poderwała się. – Muszę biec na koniec samolotu i poplotkować ze znajomymi. Wybacz, że byłam namolna.

Cóż to za zjawisko? – pomyślała Dolores.

Coś niecoś wiedziała o mentalności młodych Egipcjanek, które w relacjach między kobietami potrafią być spontaniczne i bezpośrednie, więc nie zapaliły jej się w głowie żadne lampki ostrzegawcze. Poczuła natomiast przypływ zadowolenia.

No to jestem piękna! Może to dobry omen – doszła do wniosku, gdy samolot Air Italia zaczął zniżać się do lądowania.

Przejście do odprawy paszportowej zajęło jej kilkanaście minut. Stojąc przed oficerem egipskiej straży granicznej, który ze znudzoną miną wertował paszport, nie czuła żadnego niepokoju. Była pewna, że jej dokumenty są idealnie podrobione przez najlepszej klasy specjalistów, a wiza jest oryginalna. Kątem oka zauważyła piękną Egipcjankę z samolotu, która przechodziła przez sąsiednie stanowisko odprawy paszportowej bez żadnej kontroli. Przed nią szedł barczysty oficer armii egipskiej, z widocznym szacunkiem torując jej drogę. Amira też zauważyła swoją nową znajomą i zaczęła energicznie do niej machać. Dolores szybko odwzajemniła pozdrowienie. Może dlatego oficer straży granicznej natychmiast oddał jej paszport i z uśmiechem życzył miłego pobytu. W ciągu piętnastu minut odebrała walizkę i zasiadłszy w limuzynie wysłanej przez hotel, w którym miała zamieszkać, z ciekawością zaczęła chłonąć miasto za szybą.

Wyczerpana po ciężkim dniu, kazała zanieść swój bagaż do wynajętego apartamentu, a każdego, kto jej pomagał, wynagrodziła hojnym napiwkiem. Potem wypiła dwa podwójne giny z tonikiem w hotelowym barze i udała się do pokoju. Nie rozpakowując walizki, wzięła szybki prysznic i nago wskoczyła do łóżka. Zasnęła, nim zdążyła przyłożyć głowę do poduszki.

30 kwietnia

Rankiem, wypoczęta i odprężona, Dolores siedziała na tarasie hotelu Mena House i podziwiała widok na piramidę Cheopsa, odległą o zaledwie siedemset metrów. Pomyślała, że być może na tym właśnie tarasie w 1943 roku Churchill i Roosevelt omawiali przygotowania do operacji „Overlord”, podczas gdy ona zabijała Niemców w okupowanej Polsce.

Walczyliśmy z tym samym wrogiem – ta myśl dodała jej otuchy przed zbliżającą się operacją wywiadowczą.

Mimo że Mena House usytuowany był na obrzeżach Kairu, w znacznej odległości od centrum, uchodził za najbardziej prestiżowy hotel w mieście i jako taki idealnie pasował do legendy zamożnej kobiety interesu z Ameryki Południowej.

Argentyński paszport Dolores opiewał na nazwisko Rosalindy Gutiérrez z Buenos Aires, od wielu lat mieszkającej w Nowym Jorku i Londynie. Jej rodzice nie żyli. Pani Gutiérrez posiadała akcje wielu firm przemysłu perfumeryjnego i kosmetycznego notowanych na giełdzie nowojorskiej, a także akcje na okaziciela tych spółek, które trzymały się z daleka od giełdy, gdyż nie zamierzały ujawniać mechanizmów swojego biznesowego funkcjonowania. Mogłaby sypać nazwiskami z branży przez pół dnia, ale ponieważ branża znana była z obsesyjnej niemal niechęci do afiszowania się powiązaniami personalnymi, przeto ustalenie przez osobę postronną, kogo tak naprawdę pani Gutiérrez zna, kto zna ją i jakie robią ze sobą interesy, zajęłoby ogromną ilość czasu, i to bez nadziei na sukces. Dlatego właśnie specjaliści z Mosadu, wybierając dla Dolores legendę, postanowili oprzeć się na świecie drogich perfum i pięknych zapachów. Z tego też powodu, aby przydać legendzie odpowiedniego wigoru, pani Gutiérrez była umówiona o dziesiątej na rozmowę z dyrektorem Mena House, gdyż zamierzała wysondować możliwość otwarcia w hotelu niewielkiego butiku z najlepszymi perfumami.

Mając zatem przed sobą pracowity dzień, Dolores zamówiła tradycyjne angielskie śniadanie złożone z jajek sadzonych na boczku, smażonych na patelni pomidorów, ziemniaków, fasolki w sosie pomidorowym i kiełbasek wieprzowych. Nie wyobrażała sobie jajek sadzonych niepolanych słuszną porcją keczupu, poprosiła więc o butelkę heinza. A że dzień zapowiadał się upalnie, postanowiła to wszystko spłukać doskonałym piwem egipskim Stella produkowanym na licencji jednego z państw Starego Kontynentu. Śniadanie podano ze sprawnością i profesjonalizmem, jakiej pani Gutiérrez nie odnotowała jeszcze w żadnym z licznych hoteli, w których miała okazję bywać z racji swego niecodziennego zawodu. Prośba o butelkę heinza, a tym bardziej o piwo, nie wywołała u obsługi nawet najlżejszego uniesienia brwi.

Do kurwy nędzy – pomyślała z podziwem Dolores, ukryta gdzieś w głębi wytwornej pani Gutiérrez – ktoś to bractwo nieźle wyszkolił i dalej trzyma za ryj na króciutkim wędzidle!

Posiliwszy się, wróciła do swojego apartamentu, żeby zamienić luźną poranną sukienkę na srebrzystą garsonkę rasowej kobiety interesu. Garsonka była ręcznie szyta w Mediolanie z najlepszego jedwabiu. Srebrzyste szpilki i takaż torebka, również dzieło mediolańskich mistrzów, dopełniały całości, której ukoronowaniem była nieskazitelna pojedyncza perła oprawiona w białe złoto, majestatycznie opadająca na złotym łańcuszku ze smukłej szyi pani Rosalindy Gutiérrez.

Thomas Archer był dyrektorem Mena House od pięciu lat. Przekroczył już sześćdziesiątkę i objęcie tego stanowiska było zwieńczeniem kariery, która obejmowała kierowanie najlepszymi hotelami na wszystkich kontynentach świata. Był uznanym w branży zawodowcem, jak również wielkim znawcą i miłośnikiem muzyki klasycznej i w jego hotelu wszystko grało tak jak w symfoniach ukochanych mistrzów – perfekcyjnie.

Gdy zatem punkt dziesiąta otworzyły się drzwi do jego gabinetu i sekretarz wprowadził kobietę o niepokojącej urodzie, Archer instynktownie wyczuł, że stoi przed nim istota niebezpiecznie zbliżona do tak cenionej przezeń perfekcji. Ale do jakiej perfekcji? Tego jeszcze nie wiedział i to go niepokoiło. Ubrany w nienagannie skrojony przez kairskich krawców jasnogranatowy garnitur oraz ciemnobordowy krawat gustownie dobrany do błękitnej koszuli, wstał zza biurka w stylu Ludwika XVI, z blatem inkrustowanym zieloną skórą, podszedł do gościa i ucałował wyciągniętą na powitanie dłoń.

– Witam, madame, w Mena House. Nazywam się Thomas Archer i mam zaszczyt zarządzać tym hotelem. Jestem do pani usług.

Wskazał jeden z foteli stojących przed biurkiem, a sam zajął miejsce w drugim, naprzeciwko. Spiralnie kanelowane nogi, oparcie w kształcie tarczy i delikatna dekoracja snycerska, charakterystyczne dla mebli Jeana-Baptiste’a Sénégo, jednego z największych wytwórców krzeseł klasycystycznych, tudzież jasnożółte obicia z białymi wzorami z epoki czyniły z tej pary foteli prawdziwe dzieła sztuki. Olbrzymi jedwabny dywan perski leżący na podłodze nadawał pomieszczeniu ton elegancji i jednocześnie wschodniego przepychu.

– Czy napije się pani herbaty? – zaproponował Thomas Archer.

Oficer wywiadu izraelskiego z zainteresowaniem przyglądała się swemu rozmówcy. Siedzący przed nią wysoki, szczupły mężczyzna o bujnej szpakowatej czuprynie nie wyglądał na typowego menedżera hotelu klasy lux. Sprawiał raczej wrażenie przedstawiciela brytyjskiej arystokracji.

Nietuzinkowy typ – pomyślała.

– Z przyjemnością, drogi dyrektorze – odpowiedziała po angielsku, gdyż w tym właśnie języku zwrócił się do niej Archer, a gdy ów wydał sekretarzowi stosowne polecenie, od razu przeszła do rzeczy: – Nazywam się Rosalinda Gutiérrez i jestem Argentynką, aczkolwiek interesy prowadzę przede wszystkim w Nowym Jorku i Londynie. Moja specjalność to perfumy i kosmetyki. Do tej pory zajmowałam się głównie operacjami hurtowymi w tej branży oraz, powiedzmy, restrukturyzacją firm. Ale ostatnio pomyślałam, że warto byłoby założyć w paru niezwykłych lokalizacjach butiki perfumeryjne najwyższej klasy. Piramidy w Gizie z pewnością stanowią jedną z najbardziej niezwykłych lokalizacji na świecie, a Mena House jest jednym z najbardziej niezwykłych hoteli…

Dyrektor słuchał w skupieniu siedzącej przed nim kobiety, ale nie komentował, gdyż miał w zwyczaju wysłuchiwać swoich interlokutorów do końca.

– Jest pan inteligentnym człowiekiem, który zarządza tym obiektem perfekcyjnie – ciągnęła Rosalinda Gutiérrez, niespeszona brakiem reakcji z jego strony. – A zatem nie wątpię, że już pan wie, do czego chciałabym pana namówić. Co pan na to, drogi dyrektorze?

– Szanowna pani – odezwał się dyrektor Archer – odpowiem wprost. To znakomity pomysł! Od strony marketingowej potencjał jest nieograniczony: tajemniczość piramid, mistyka Orientu, przepych dworu faraonów, zagadka Sfinksa, magnetyzm postaci Napoleona… Czyż muszę wymieniać dalej?

Dolores niełatwo było zaskoczyć i w ostatnich latach praktycznie nikomu to się nie udało – nie licząc tragicznej informacji o śmierci Inez i Ratza. Ale ten Anglik prawie ją znokautował swoją wypowiedzią. Przyjrzała mu się uważnie.

Jeżeli facet robi sobie jaja, to mu zaraz przypierdolę – pomyślała.

– To naprawdę świetny pomysł, pani Gutiérrez. Znakomity! – powtórzył Thomas Archer w sposób tak naturalny, jakby oznajmiał, że właśnie zaczęło padać. – Prosty, logiczny, genialny. Gratuluję inwencji. Jeśli przeszło pani przez myśl, że sobie dworuję, to zapewniam, że tak nie jest.

– Pan mi się podoba, dyrektorze Archer. Bardzo mi się pan podoba! – odrzekła Rosalinda Gutiérrez z kokieterią, jaka ledwo by uszła w dobrym towarzystwie. Ale to znów dała o sobie znać Dolores. – Jak mówimy poniżej Rio Grande, ma pan cojones, señor!

– Aby nie wyjść na impertynenta, madame Gutiérrez, pozwolę sobie jedynie stwierdzić, że ma pani piękny umysł i bardzo mi się podobają rezultaty jego pracy – rzekł szarmancko dyrektor Mena House. – Ale ad rem! Domyśla się pani, że pomysł muszę skonsultować z właścicielami naszego hotelu.

– Ależ oczywiście, drogi panie Archer – zapewniła. – Procedura rzecz święta.

– Na pewno będzie pani zwiedzać nasze piękne i prastare miasto – zagaił dyrektor. – Musi więc pani koniecznie wpaść do Gezira Club na wyspie Zamalek. Aczkolwiek obiekt udostępniono, że się tak wyrażę, masom, to nadal są tam miejsca, gdzie bywa wyłącznie śmietanka towarzyska naszej metropolii. Polecam zwłaszcza basen i jego okolice. Gdyby doszła pani do wniosku, że również Gezira Club stanowi interesującą lokalizację, to ułatwię niezbędne kontakty. Dyrektor jest moim dobrym znajomym.

– Niezwykle uprzejmy i uczynny z pana człowiek – odpowiedziała pani Gutiérrez, mile zaskoczona. – Właśnie tam się wybierałam. Wielu moich znajomych bardzo zachwalało to miejsce.

– I słusznie. Nie będę pani zanudzał historią klubu, bo zakładam, że odrobiła pani pracę domową przed przylotem do Kairu. Zresztą na to zawsze znajdzie się czas… Jak mówiłem, obecni władcy Egiptu wprawdzie wpuścili plebs na teren klubu, ale najlepsze jego części zostawili wyłącznie dla siebie i dla takich jak my, naturalnie.

– Naturalnie. Nie spodziewałabym się innego rozwiązania po pułkowniku Naserze – odpowiedziała beztrosko, choć z namysłem. – To przecież wychowanek armii brytyjskiej, musi więc mieć w sobie coś z oficera i dżentelmena…

Dyrektor uśmiechnął się pod nosem i nie skomentował tej wypowiedzi.

To kobieta nie tylko niezwykłej urody, ale także inteligencji – skonstatował z zadowoleniem. Należy jej pomóc. Kto wie, czego tu dokona…

– Szkoda czasu, madame! – W Thomasie Archerze obudził się człowiek czynu. – Jeżeli pani pozwoli, to mój kierowca odwiezie panią do Gezira Club na pierwszą lustrację. Na miejscu są pojazdy klubowe z kierowcami do wynajęcia, więc będzie pani mogła wrócić, kiedy uzna za stosowne.

– Nie wiem, jak panu dziękować. – Z właściwą sobie kokieterią Rosalinda Gutiérrez odegrała lekkie zmieszanie. – Nie chciałabym sprawiać kłopotu…

– To naprawdę żaden kłopot, droga madame – zapewnił pogodnie dyrektor. – Ujmijmy to tak: szczególni goście naszego hotelu zasługują na szczególną atencję…

Nie czekając na odpowiedź, przywołał sekretarza i wydał mu odpowiednie polecenie.

Następnie poprowadził panią Gutiérrez ze swojego gabinetu przed wejście do hotelu, gdzie lada chwila miał zajechać jego służbowy samochód. Gdy stanęli na podjeździe w porannym słońcu, dyrektor po chwili zastanowienia powiedział:

– Madame Gutiérrez, proszę mnie źle nie zrozumieć, a impertynencję z góry wybaczyć, ale przyszła mi do głowy pewna myśl. Aby odnieść sukces biznesowy w Kairze, winna pani zaistnieć w tutejszym towarzystwie. Jutro, w środę, w Gezira Club odbędzie się doroczne soirée dyplomatyczne, na którym obecni będą wszyscy, którzy cokolwiek w tym mieście znaczą. To niezwykle prestiżowa impreza i jako szef Mena House mam obowiązek w niej uczestniczyć. Proponuję, aby mi pani towarzyszyła jako gość specjalny naszego hotelu. Pani udział w soirée może bowiem posłużyć wspólnemu, dobrze pojętemu interesowi. Będzie to także świetna okazja, aby poznać dyrektora Gezira Club.

Dolores aż zapiszczała z radości, gdyż udział w takim przyjęciu znakomicie podbudowywał jej legendę obrotnej kobiety interesu. Tym bardziej że świat dyplomacji i świat perfum tworzyły idealną parę. Jednak reakcja Rosalindy Gutiérrez musiała być taktowna i wyważona, bo takiej zapewne oczekiwał dyrektor najlepszego hotelu w mieście.

– Drogi panie Archer, to byłby dla mnie zaszczyt towarzyszyć panu podczas tak znakomitej imprezy. Z całego serca doceniam pański wspaniały gest, ale… nie wybaczyłabym sobie, gdybym pokrzyżowała panu plany… lub pani Archer.

– Gdyby była jakaś pani Archer, madame, to nie mógłbym zaprosić pani – odrzekł krótko i rzeczowo dyrektor. – Takie wyznaję zasady.

– Ależ naturalnie. Jest pan dżentelmenem. Z tym większą radością przyjmuję pańską propozycję – zapewniła szybko pani Gutiérrez.

Kurwa mać, więc tacy faceci jeszcze istnieją! – pomyślała za jej plecami Dolores.

Na hotelowy podjazd wjechał bentley w kolorze piasku pustyni. Thomas Archer osobiście otworzył tylne drzwi, wskazując swojemu gościowi miejsce. Następnie udzielił kierowcy stosownych instrukcji i gdy samochód ruszył, pomachał na pożegnanie oddalającej się w nim pięknej kobiecie.

Dolores spędziła w Gezira Club kilka godzin, myszkując po całym obiekcie. Połowę czasu poświęciła na dokładne zapoznanie się z kompleksem basenowym. Chciała wiedzieć, jak najlepiej można by się ewakuować z tego miejsca, gdyby doszło do nieprzewidzianego rozwoju wydarzeń.

Ucieczka z terenu klubu – analizowała chłodno – to tylko liryczny wstęp. Nawet jeżeli się uda, to muszę jeszcze ewakuować się z wyspy Zamalek pośrodku Nilu.

Gdyby i to się udało, musiałaby dotrzeć zapamiętaną trasą do bezpiecznego lokalu na obrzeżach Miasta Umarłych, wielkiego cmentarza w obrębie Kairu, w znacznej już mierze zamieszkanego przez kairską biedotę. I w tym safe housie czekać na ewentualną pomoc wywiadu izraelskiego w opuszczeniu kraju.

Po powrocie do hotelu wzięła długą, gorącą kąpiel w olbrzymiej wannie w łazience swojego apartamentu i doszła do wniosku, że dojrzała do drinka i kolacji, tym bardziej że zbliżała się dwudziesta, a od angielskiego śniadania na hotelowym tarasie przez cały dzień nic nie jadła.

Założyła prostą czarną suknię do samej ziemi, a na odkryte ramiona zarzuciła czarny żakiet. Jej piękna twarz i kruczoczarne włosy tworzyły z tym strojem imponującą całość. Usta pomalowała mocną czerwoną szminką, w stylu argentyńskim, a na szyi zawiesiła perłę oprawioną w białe złoto.

Ledwo weszła do hotelowego westybulu, gdy jak spod ziemi wyrósł obok niej Thomas Archer.

– Madame Gutiérrez, witam panią wieczorową porą – pozdrowił ją z galanterią. – Może przy kieliszku dom pérignona i kolacji na tarasie zechce mi pani opowiedzieć, jak upłynął dzień…

– To byłoby doprawdy perfekcyjne jego zwieńczenie – ucieszyła się Rosalinda Gutiérrez. – Ale nie śmiałabym odciągać pana od obowiązków…

– Gdybym powiedział, że kolacja z takim gościem jak pani to jeden z moich najmilszych obowiązków, zapewne wyszedłbym na impertynenta – odrzekł, jak zwykle rzeczowo, Thomas Archer. – Powiem więc tylko, że na czas kolacji przekażę swoje obowiązki kierownikowi recepcji. Przejdźmy na taras, madame.

Już na tarasie szepnął coś do ucha maître de salle, który natychmiast stanął przed nim prawie na baczność. W mgnieniu oka zaroiło się od kelnerów, którzy błyskawicznie przygotowali stolik z widokiem na piramidy. Maître osobiście otworzył szampana, rozlał go do kieliszków, po czym, umieściwszy butelkę w naczyniu z lodem, ukłonił się i dyskretnie oddalił.

– Pani zdrowie, madame Gutiérrez – wzniósł toast dyrektor Mena House.

– Za nasze zdrowie, mister Archer – odpowiedziała Rosalinda Gutiérrez i oboje pociągnęli po łyku wyśmienitego dom pérignona. – Spędziłam kilka godzin w Gezira Club. To rzeczywiście imponujący obiekt i ma fascynujące zakątki. Wręcz czarujące, także pod względem handlowym. Dla odpowiedniej branży, oczywiście.

– Oczywiście, madame – przytaknął niczym echo szpakowaty mężczyzna.

– Ale robiąc interesy w różnych krajach na różnych kontynentach, przekonałam się, że oprócz bogatych klientów nic tak dobrze nie wpływa na sprzedaż jak określony poziom stabilizacji, nazwijmy to, politycznej i społecznej. Ja o polityce nie mam najmniejszego pojęcia, zwłaszcza egipskiej, że nie wspomnę o społeczeństwie – przyznała się pani Gutiérrez i patrząc wnikliwie na swojego gospodarza, dodała: – Pan natomiast, panie Archer, mógłby mnie w tej mierze z powodzeniem, jak mniemam, oświecić.

Pełna niespodzianek ta madame Gutiérrez – pomyślał dyrektor Thomas Archer. Ma rzeczywiście piękny umysł. Bo po co miałaby inwestować w jakąś sytuację rewolucyjną lub jeszcze gorszą?

I już chciał zaspokoić jej ciekawość, gdy nagle zorientował się, że zaniedbuje obowiązki nie tylko dżentelmena, ale i, co gorsza, szefa Mena House.

– Proszę mi wybaczyć, madame, ale musi pani umierać z głodu! – stwierdził z obawą. – Zanim zaspokoję pani ciekawość, muszę zaspokoić pani głód. Co pani sobie życzy na kolację?

– W rzeczy samej! Zapomniałam, że jestem głodna jak wilk – odpowiedziała wesoło. – To niechybnie pana wina, bo na ogół nie zdarza mi się o tym zapomnieć. Mogę prosić menu?

– Nie potrzebuje pani menu. Skoro zawiniłem, pani życzenie kulinarne będzie dla mnie rozkazem! – oznajmił szarmancko Thomas Archer.

Ja pierdolę – pomyślała Dolores, ukryta głęboko pod postacią Rosalindy Gutiérrez. Ten facet jest z innej bajki. Zapomniał się przenieść z ubiegłego wieku do obecnego kurewstwa. Gdyby nie miłość do Malcolma, tobym mu chyba dupy dała albo laskę odwaliła… Chociaż?!

– No dobrze… Ale potrafię być nieznośna! – ostrzegła przekornie pani Gutiérrez.

Lecz Thomas Archer patrzył na nią spokojnym wzrokiem doświadczonego życiowo człowieka, który wydaje się panować nad sytuacją. Każdą sytuacją. Zbijało to nieco z tropu Dolores, która była przyzwyczajona do tego, że na takim etapie znajomości przedstawiciele płci przeciwnej czołgali się u jej stóp. Chyba że postanowiła dopuścić ich nieco wyżej… Zdecydowała zatem przejść do ataku.

– Może troszeczkę kawioru do szampana… – zaczęła głośno myśleć pani Gutiérrez.

Dyrektor skinął na maître’a, który pragnąc popisać się swoją sprawnością, krążył w pobliżu niczym meteor i w ułamku sekundy stanął wyprężony obok pryncypała, gotów realizować wszelkie polecenia.

– Słucham, szefie.

– Podaj, James, z łaski swojej czarny kawior irański i nieco czerwonego. Do tego grzanki, masło i gęstą śmietanę. I każ kuchni przygotować trochę sałatki z krabów – zarządził Archer. – Co zaś się tyczy głównego dania, to naradzimy się zaraz z naszym drogim gościem. Madame… Jaki jest pani wybór?

– Może odrobinę homara z rusztu w tandemie z polędwicą Kobe. Też z rusztu… – rozmarzyła się Rosalinda Gutiérrez.

– Załatwione, droga pani – odpowiedział rzeczowo Thomas Archer ku zaskoczeniu swojego gościa, gdyż polędwica Kobe była podawana jedynie w najbardziej ekskluzywnych restauracjach i hotelach, o czym pani Gutiérrez, testując dyrektora, doskonale wiedziała.

– Brawo, drogi panie Archer – skomentowała z podziwem.

– Dziękuję – odpowiedział. – A teraz słówko o polityce. W pięćdziesiątym drugim roku w Egipcie obalono monarchię króla Faruka. Był to znany międzynarodowy playboy, który w swoim pałacu w Aleksandrii zgromadził największą na świecie kolekcję pornografii. Tak lubił się bawić, zwłaszcza we Włoszech, że nie zorientował się, iż grupa młodych oficerów armii egipskiej zamierza pozbawić go władzy. Dowodził nimi Gamal Abdel Naser, który miłościwie nam panuje do dnia dzisiejszego jako prezydent Egiptu. Po cichu wspierali go zawsze nasi amerykańscy kuzyni. W pięćdziesiątym szóstym roku Naser postanowił znacjonalizować Kanał Sueski i naraził się na zbrojny gniew Francji, Izraela i Wielkiej Brytanii, ale Amerykanie tupnęli nogą i z inwazji nic nie wyszło. Tymczasem Naser już wyrósł z krótkich spodenek i wybił się na niezależność. Zażądał od Stanów, aby częściowo sfinansowały jego flagowy projekt, gigantyczną tamę na Nilu. Ale nasi amerykańscy przyjaciele odmówili, gdyż Naser akurat oficjalnie uznał Chińską Republikę Ludową. Poprosił więc o pomoc Rosjan… Nie zanudzam pani?

– Ależ skąd! To, co pan mówi, jest bardzo interesujące dla takiej politycznej ignorantki jak ja – zapewniła pani Gutiérrez.

– Rosjanie natychmiast potrząsnęli sakiewką i w Asuanie powstaje właśnie jedna z największych tam na świecie – kontynuował dyrektor. – Ma wytwarzać prawie połowę prądu w kraju…

– To fascynujące – rzekła pani Gutiérrez. – Ale finansując taki projekt, Rosjanie, na mój kobiecy rozum, zajmują w tym kraju miejsce Amerykanów. Chyba że się mylę?

– Ależ skąd! – odparł Thomas Archer. – Ma pani wyjątkowy umysł. Nowym wielkim bratem w Egipcie są Rosjanie! Z punktu widzenia ewentualnego inwestora Egipt jest zatem krajem stabilnym, bo nawet gdyby Naser chciał wprowadzić tu socjalizm, to skupione wokół niego elity będą najlepszymi klientami pani butików z perfumami.

– Chyba więc mogę inwestować w Egipcie – stwierdziła pani Gutiérrez. – Skoro prezydent Naser buduje taką tamę, to Egipcjanie pewnie go doceniają, gdyż Nil nie będzie ich zalewał…

– Słuszne rozumowanie, madame – przytaknął dyrektor.

– Ale też nie wierzę, aby prezydent Naser w ogóle nie miał kłopotów, bo przecież każdy je ma, nieprawdaż?

– Bractwo Muzułmańskie! – odparł gospodarz, który zdążył się już przyzwyczaić do trafnych spostrzeżeń pani Gutiérrez. – Islamscy fundamentaliści działający tu od czterdziestu lat. Ale tutejsza policja polityczna, muchabarat, radzi sobie z nimi na różne sposoby…

– Domyślam się, że może to być dla nich bolesne… – ni to zapytała, ni to stwierdziła urocza towarzyszka szefa Mena House.

Podano dwa rodzaje kawioru i świeżą sałatkę z krabów. Maître de salle osobiście zadbał o odpowiednie rozstawienie talerzy, naczyń z kawiorem, grzankami i śmietaną, ułożenie serwet na kolanach gości, dopełnienie kieliszków, podanie masła czosnkowego do grzanek. Gdy wszystkiego już dopilnował, a jego goście szykowali się do wzniesienia w kolejnym toaście kieliszków z szampanem, chrząknął dyskretnie.

– Tak, James, słucham – zareagował Archer, obeznany z taktownymi sygnałami podwładnego.

– Pragnę jedynie poinformować szanownych państwa, że nasz drogi szef kuchni właśnie otrzymał dostawę najświeższych, przecudnej urody i jakości przegrzebków i ośmiela się sugerować niewielką ciepłą przystawkę w sosie jego inwencji.

– Madame? – Dyrektor spojrzał wyczekująco na swoją towarzyszkę.

– Przegrzebki, coquilles Saint-Jacques! Nigdy nie odmawiam!

– Załatwione! – podsumował Thomas Archer. – Proceduj, James!

– Of course, sir.

Napili się szampana i zaczęli jeść kawior.

– Pan tu dowodzi jak na froncie, drogi panie Archer – skonstatowała madame Gutiérrez. – Był pan kiedyś w wojsku?

– Równie dobrze ja mógłbym panią o to zapytać – roześmiał się dyrektor. Ale w śmiechu tym była nuta, która wyrwała Dolores w ciele madame Gutiérrez z błogiej drzemki. – Pytała pani, czy są tu jeszcze jakieś inne problemy. I tak, i nie. To zależy, jak na to patrzeć. Otóż po wojnie napłynęło do Egiptu nieco podwładnych Adolfa Hitlera. Zwłaszcza z SS. Oczywiście za wiedzą i zgodą naszych amerykańskich przyjaciół, którzy wykorzystują ich wiedzę i doświadczenie do walki z komunizmem. Tutaj byli naziści doradzają w różnych sferach, nazwijmy to, bezpieczeństwa państwa. Egipcjan łączy z nimi wspólna niechęć do Izraela, wroga muzułmanów.

– No tak, wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – skomentowała pani Gutiérrez, a ukryta za jej maską Dolores odnotowała uwagi dyrektora z ciekawością, gdyż temat nie był jej obcy, i to nie tylko ze względu na współpracowników Dominika z SS. – Nie sądzę jednak, by mogło to rzutować na moje ewentualne interesy w tym pięknym kraju nad Nilem.

Gdy skończyli posilać się kawiorem i sałatką z krabów, Thomas Archer chciał dokonać wyboru win do kolejnych dań, ale pani Gutiérrez przekonała go, że powinni po prostu pozostać przy dom pérignonie, z deserem włącznie. Dyrektor uznał, że to dobry pomysł, i polecił otworzyć kolejną butelkę.

Przegrzebki, aby nie zmącić ich naturalnego smaku, podano w prostym, delikatnym sosie z szalotek i pomidorów na bazie białego wina, zapieczone na wielkich płaskich muszlach. Zdaniem pani Gutiérrez były wyborne.

Ale dopiero polędwica Kobe wzbudziła peany zachwytu dwojga biesiadników. Pieczołowicie podsmażona na grillu i podana bez żadnych dodatków, oprócz kawałków homara, dosłownie rozpływała się w ustach.

– Deser? – zapytał dyrektor, gdy skończyli danie główne.

– Boże broń! – odparła pani Gutiérrez. – Pozostało mi miejsce jedynie na espresso i kieliszek cointreau.

Już po chwili delektowali się w ciszy likierem pomarańczowym, podanym osobiście przez maître’a.

– Co za baśniowe miejsce! – Rosalinda Gutiérrez pierwsza przerwała milczenie. – Nigdzie nie widziałam tak gwiaździstego nieba jak to nad piramidami.

– Rys romantyzmu w pani charakterze daje o sobie znać – skomentował Archer. – To dobra cecha i wbrew pozorom przydatna w każdym fachu.

– W interesach także?

– Naturalnie! Nuta romantyzmu pozwala zachować właściwy dystans do wymogów dnia codziennego i naporu rzeczywistości. Wydaje się nam podpowiadać: nie zawsze, nie wszystko, nie za każdą cenę…

Mądry człowiek – pomyślała Dolores.

1 maja

Środowy poranek pani Gutiérrez rozpoczęła od przejażdżki na rumaku z hotelowej stajni dookoła piramid i monumentalnej rzeźby Sfinksa. Dawno nie czuła się tak dobrze. Następnie włożyła przewiewną ciemną sukienkę w białe groszki i piaskowym bentleyem Mena House udała się do Gezira Club, gdzie w restauracji przy basenie zjadła lekki lunch.

Przy okazji nawiązała znajomość z kilkoma młodymi, bardzo urodziwymi Egipcjankami z wyższych sfer, stałymi bywalczyniami klubu i basenu. Rej wśród nich wodziła poznana w samolocie Amira, która dostrzegłszy Dolores, natychmiast do niej podbiegła i serdecznie ją uścisnęła. Wchodząc w swoje nowe „ja”, które coraz bardziej jej się podobało, Argentynka wręczyła nowym koleżankom próbki perfum, ujawniając przy okazji rąbka tajemnicy swoich planów biznesowych w Kairze. Wzbudziła tym ogólny zachwyt i sympatię poznanych kobiet. I o to jej chodziło. Na tym polega budowanie legendy.

Dolores była z siebie zadowolona. Postanowiła, że następnego dnia powtórzy ten scenariusz. Samochodem klubu wróciła do Mena House i już jako Rosalinda Gutiérrez powoli zaczęła się przygotowywać do dyplomatycznego soirée w Gezira Club, zaplanowanego na ten wieczór.

* * *

Piaskowy bentley wjechał majestatycznie na rozległe tereny Gezira Club i posuwał się powoli w kierunku kompleksu basenowego, gdzie odbywało się przyjęcie.

Rosalinda Gutiérrez zdecydowała się na ogniście czerwoną sukienkę wieczorową do połowy łydki, gdyż organizatorzy zaznaczyli, że długie suknie nie są de rigueur. Na nogach miała czarne szpilki, w ręku czarną torebkę, a na szyi wisiorek z perłą. Wyglądała bosko – jak nie omieszkał zauważyć szef Mena House. A maître de salle James, gdy ujrzał ją w hotelowym westybulu, po prostu podszedł do niej, ukłonił się i bez słowa pocałował w rękę.

Czarny smoking Thomasa Archera tworzył świetne tło dla wieczornej toalety Rosalindy. Ubrany w czerń mężczyzna wydawał się nieco wyższy i jeszcze szczuplejszy.

To całkiem przystojny facet! – uświadomiła sobie nagle Dolores. I ma w sobie coś takiego męskiego. Trudno go rozgryźć.

Bentley zatrzymał się przed budynkiem basenu. Do wejścia prowadził szeroki bordowy dywan. Zgodnie ze zwyczajem dyplomatycznym honory domu pełnił dziekan korpusu dyplomatycznego, którym w Egipcie zwyczajowo był nuncjusz apostolski. W imieniu gospodarzy asystował mu minister spraw zagranicznych Egiptu z małżonką.

Thomas Archer i jego partnerka wysiedli z bentleya i stanęli na dywanie, po czym on podał jej ramię i ruszyli przed siebie. Uroda i strój pani Gutiérrez sprawiły, że od pierwszej chwili oczy wszystkich obecnych skierowane były na nią. Gdy podeszli do komitetu powitalnego, przedstawiciel egipskiego protokołu wziął zaproszenie, które podał mu szef Mena House, i dokonał prezentacji nowo przybyłych.

– Drogi Thomasie – rzekł jowialnie minister spraw zagranicznych, który regularnie bywał w hotelu, często w celach pozasłużbowych, i niezwykle cenił dyskrecję dyrektora. – Miło cię widzieć. Panią także, madame Gutiérrez.

W małżonce ministra Rosalinda bez trudu rozpoznała piękną Amirę. Ponownie uścisnęły się serdecznie, nie naruszając jednakże protokołu.

– Tym razem przeszedłeś sam siebie, stary draniu – szepnął konfidencjonalnie minister do ucha Thomasa, wskazując prawie niezauważalnie na panią Gutiérrez, która właśnie podchodziła do nuncjusza.

– Ciebie nigdy nie prześcignę – odwzajemnił się Archer równie konfidencjonalnym szeptem.

Nuncjusz, który wiele lat spędził w slumsach biedoty Ameryki Południowej, z zainteresowaniem spojrzał na Rosalindę Gutiérrez. Uścisnął jej rękę i przemówił po hiszpańsku:

– Gratuluję, córko, stroju dopasowanego kolorem do tego dnia, o którym nie wszyscy wiedzą, że jest…

– Ja, ekscelencjo, wiem! – weszła nuncjuszowi w słowo pani Gutiérrez, a właściwie ukryta pod jej postacią Dolores. – Że jest to Święto Pracy, dzień ludzi biednych oraz tych, co pracy nie mają, a więc święto godności.

– Brawo, córko. Pozory potrafią mylić – rzekł nuncjusz z ciepłym uśmiechem i dodał: – Proszę mówić do mnie „ojcze”…

Rosalinda Gutiérrez skinęła głową i dygnęła z szacunkiem.

– Witam, mister Archer. – Nuncjusz świetnie znał szefa Mena House, gdyż często grywał z nim w brydża. – Inteligentna kobieta… pańska towarzyszka. To dobrze.

– Cieszy mnie opinia ojca – odrzekł Archer, który od dawna wiedział, że nuncjusz nie lubi być tytułowany ekscelencją.

Rosalindę niemal natychmiast obległa grupka perfekcyjnie zadbanych Egipcjanek, a do nagle osamotnionego Archera podszedł dyrektor Gezira Club – Rais Said. Patrząc na niego, nikt by nie odgadł, że ten człowiek w dzieciństwie żebrał na obrzeżach Miasta Umarłych, gdzie mieszkała jego rodzina. Ale był dzieckiem niezwykle inteligentnym i utalentowanym, na co zwróciła uwagę szefowa amerykańskiej stacji archeologicznej w Kairze. To za jej sprawą, dorabiając u archeologów, mógł się jednocześnie uczyć w amerykańskiej szkole, a gdy ją skończył, wygrał stypendium Uniwersytetu Princeton w Stanach Zjednoczonych. Wprawdzie o sprawach stypendialnych decydował tam wówczas profesor egiptologii i uczeń emerytowanej już szefowej stacji, ale przecież kretyn nie dostałby się na tak prestiżową uczelnię…

– Hi, Tom – przywitał się Rais.

– Rais, mon ami. – Archer uścisnął dłoń przyjaciela. – Jak sprawy?

– W normie, Tom – rzekł Rais. – Ale widzę, że ty szalejesz. Kim jest to zjawisko w czerwonej sukience?

– W czerwonej? No popatrz, nawet tego nie zauważyłem… – zaczął się przekomarzać szef Mena House.

– Nie pierdol, Archer! – przywołał go do porządku Rais.

– Okej, okej! To nasz gość hotelowy, madame Rosalinda Gutiérrez z Argentyny rodem – wyjaśnił Archer. – Pani od perfum, o której ci mówiłem i którą zamierzam przedstawić ci dziś wieczór.

– Ale nie mówiłeś, że przy niej Evita to zwykła blondynka – zauważył Rais Said, który sam uchodził za bardzo przystojnego mężczyznę.

Przy wejściu powstało jakieś zamieszanie i część gości zaczęła zmierzać w tym kierunku. W otoczeniu grupy wojskowych na teren basenu wkroczył prezydent Gamal Abdel Naser, szczególnie gorąco witany przez obecnych na przyjęciu Egipcjan. Do Rosalindy podbiegła podekscytowana Amira, chwyciła ją za rękę i pociągnęła w stronę nowo przybyłego. Nie ulegało wątpliwości, że żona ministra spraw zagranicznych jest w dobrej komitywie z prezydentem, który szeroko uśmiechnął się na jej widok, po czym serdecznie ją uścisnął. Amira wykorzystała ten moment, aby szepnąć mu parę zdań do ucha, a następnie przedstawiła swoją argentyńską przyjaciółkę.

– Panie prezydencie, pragnę zaprezentować naszą drogą Rosalindę Gutiérrez – powiedziała otoczona wianuszkiem pozostałych bywalczyń basenu.

– Witam w naszym pięknym kraju, madame – odezwał się prezydent, ściskając dłoń lekko oszołomionej Rosalindy. – Cieszy mnie niezmiernie, że tak urodziwa kobieta z dalekiej Argentyny myśli o inwestowaniu w Egipcie.

– To naprawdę piękny kraj, ekscelencjo, ale jego największym skarbem są piękni mieszkańcy, czego dowodem niech będzie urocza Amira – odparła całkowicie już opanowana kobieta interesu.

– Świetnie powiedziane, pani Gutiérrez, doprawdy świetnie – rzekł z uznaniem Naser, któremu bardzo przypadło do gustu połączenie piękna kraju z pięknem jego mieszkańców. – Będę panią cytował, madame. Panowie oficerowie i drodzy goście, madame Gutiérrez ma nasze poparcie.

– Dziękuję, panie prezydencie. – Rosalinda Gutiérrez dygnęła, tak jak wcześniej uczyniła to przed nuncjuszem.

Naser ukłonił się lekko i ruszył dalej, by witać się z kolejnymi gośćmi.

Obserwujący tę scenę dyrektor Mena House lekko uśmiechał się do siebie, nie kryjąc zadowolenia, a stojący obok Rais Said z podziwem kiwał głową. Ale zanim obaj dyrektorzy zdążyli podejść do pani Gutiérrez, wyprzedziła ich wszędobylska Amira, prowadząc ze sobą oficera z orszaku prezydenta.

– Rosalindo, kochanie, cóż za przepiękna wypowiedź! Możesz być pewna, że zrobiłaś wrażenie, bo nasz drogi Gamal rzadko rekomenduje kogoś publicznie. Prawda, Fawzi?

– Absolutnie potwierdzam… – zaczął oficer, lecz Amira nie dała mu kontynuować.

– Teraz, gdy masz poparcie samego prezydenta, to pozostaje ci już tylko zacząć u nas swoje inwestycje. Prawda, Fawzi? – Ale znów nie dała mu dojść do słowa. – Nawet jeśli zabraknie ci kapitału, kochanie, to się nie martw, znajdziemy tyle, ile trzeba. Prawda…

Zamilkła na chwilę, zorientowawszy się, że zapomniała dokonać prezentacji.

– Ale ze mnie trzpiotka – rzekła kokieteryjnie. – Rosalindo, mam przyjemność przedstawić ci brygadiera Faruka Kemala. Zaufanego człowieka naszego prezydenta.

– Rosalinda Gutiérrez. Bardzo mi przyjemnie. – Argentynka wyciągnęła rękę.

– To zaszczyt panią poznać – odparł Kemal i ucałował dłoń pięknej kobiety.

Był dość postawnym mężczyzną po pięćdziesiątce, o lekko rozbieganych oczach i zmęczonej twarzy, której resztki urody niszczył, jak można się było domyślać, regularnie pity alkohol.

– Wybacz, Rosalindo, ale muszę przedstawić Fawziego nowemu ambasadorowi Maroka – zaordynowała Amira. – Na razie, kochanie. Do jutra na basenie.

Oficer wywiadu izraelskiego patrzyła za odchodzącym brygadierem ciągniętym przez śliczną żonę ministra i uśmiech zadowolenia nie schodził z jej pięknej twarzy. W Faruku Kemalu rozpoznała bowiem agenta Ramzesa, którego zdjęcie, rysopis, nazwisko, stopień wojskowy i mnóstwo szczegółów życiorysu miała mocno zakodowane w pamięci.

Przeszło jej przez myśl, że mogłaby nie czekać do niedzieli i nawiązać z nim kontakt tu i teraz, ale rozważywszy sprawę, doszła do wniosku, że to zbyt ryzykowne.

Wypowiadając hasło i pokazując znak rozpoznawczy, oddam inicjatywę przeciwnikowi. Będą mogli mnie zdjąć, kiedy zechcą, i nikt się o tym nie dowie, bo nasi ludzie z zabezpieczenia operacji będą tu dopiero w niedzielę. Do tego czasu mogę być przesłuchiwana, a to trochę za długo jak na pieszczoty trzeciego stopnia. Pierdolić taką improwizację! Czekamy grzecznie do niedzieli! – zdecydowała.

Z tych operacyjnych przemyśleń wyrwał ją znajomy, przyjazny głos dyrektora Mena House, który podszedł do niej ze swym przyjacielem Raisem Saidem.

– Madame Gutiérrez, gratuluję zawojowania najważniejszego człowieka w Egipcie. Działa pani jak tornado – mówił serdecznym tonem Thomas Archer. – Pozwoli pani, że przedstawię swojego przyjaciela Raisa Saida, dyrektora i władcę Gezira Club, a więc człowieka bardzo wpływowego.

– Miło mi, señora Gutiérrez – przywitał się szef klubu. – Widzę, że zaprzyjaźniła się pani z Amirą. To dobrze, bo jest ona duszą tutejszego towarzystwa i zna wszystkich. Porządna dziewczyna. Polubiła panią, więc nie ma rzeczy, której nie byłaby w stanie dla pani załatwić. Z butikiem w kompleksie basenowym Gezira Club włącznie, jeżeli dojdzie pani do wniosku, że to dobry ruch biznesowy.

– Dziękuję bardzo, dyrektorze. To piękny zakątek, o którym dużo myślę – zapewniła pani Gutiérrez.

Podszedł kelner z tacą zastawioną smukłymi kieliszkami z szampanem. Wszyscy troje wzięli po jednym i usiedli przy nakrytym bielutkim obrusem stoliku tuż przy brzegu basenu.

– Proszę natomiast uważać, droga pani, na brygadiera Faruka Kemala, ksywa „Fawzi”, do którego kochana Amira ma jakąś niezrozumiałą słabość i którego właśnie pani przedstawiła – rzekł ostrzegawczo szef Mena House.

Czerwone lampki w głowie Dolores zamigotały ostrym światłem. Oto bowiem niespodziewanie nadarzała się okazja do poszerzenia wiedzy o agencie Ramzesie.

– Nie wygląda groźnie… – zaczęła i szybko zamilkła, gdy do rozmowy włączył się Rais Said.

– Już nie. Brygadier to świetny oficer, który zaliczył kursy w brytyjskiej szkole wojskowej Sandhurst i francuskiej Saint-Cyr i cieszy się opinią genialnego sztabowca. Problem polega na tym – zaczął tłumaczyć – że pochodzi ze znakomitego rodu, ale bardzo zubożałego. Ma natomiast naturalne dla swego rodu ambicje, by błyszczeć w towarzystwie. To kosztuje, jak wiemy, a Fawzi ani nikt z jego rodziny nie ma najmniejszego drygu do zarabiania pieniędzy. Zwłaszcza takich, które pozwoliłyby brygadierowi żyć na poziomie, do jakiego aspiruje. Musi więc pożyczać, jak wszyscy żyjący ponad stan. A ponieważ nie ma z czego oddawać, naraża się na nieprzyjemności. Pożycza zatem kolejne pieniądze, aby zwracać poprzednie. Robi tak od lat, tracąc wszelką wiarygodność kredytową. Ma wielkie szczęście, że nasz prezydent go lubi i niekiedy rekompensuje wierzycielowi utratę pieniędzy jakimś intratnym kontraktem państwowym albo nieoczekiwaną premią lub po prostu, klepiąc go po plecach, sugeruje wspaniałomyślność wobec brygadiera. Problemy finansowe powodują, że Fawzi zagląda do kieliszka znacznie częściej niż nasza trójka razem wzięta, co nie pomaga mu w rozwiązywaniu problemów finansowych. Takie zamknięte koło. Gdyby więc brygadier, licząc na pani niewiedzę, zgłosił się po pożyczkę, to radziłbym przygotować sobie dobre kontrargumenty. Fawzi ma cały wachlarz propozycji biznesowych, które pomagają mu wyciągać od ludzi pieniądze, zatem proszę nie dać się zwieść. O jego tragicznej sytuacji finansowej wie niewiele osób w towarzystwie i prawie nikt poza nim, gdyż brygadier to mistrz kamuflażu…

Thomas Archer spojrzał na panią Gutiérrez, uniósł znacząco brwi i dodał swoje, jak zwykle rzeczowe przemyślenia.

– Mam wrażenie, madame, że także cierpliwość prezydenta Nasera jest już na wyczerpaniu i nawet kochana Amira, która dawno temu durzyła się w naszym wojaku, nie będzie w stanie mu pomóc. Tutejszy korpus oficerski cechują wysokie standardy wzorowane na armii brytyjskiej i pewne zachowania nie mogą być i nie są tolerowane…

– Boże, to brzmi bardzo złowieszczo i groźnie – rzekła wylęknionym głosem Rosalinda Gutiérrez. – Co zatem czeka przyjaciela Amiry?

Z ministrem spraw zagranicznych łączyły Thomasa Archera dość szczególne stosunki. Polityk miał wielką słabość do Etiopek, Somalijek i innych czarnych piękności, a żeby mógł się z nimi spotykać, dyrektor udostępniał mu w Mena House pokój z niezależnym wejściem. Że zaś minister prawie codziennie rozmawiał z samym Naserem, Archer wiedział, że brygadier lada dzień dostanie polecenie ustatkowania się i życia z oficerskiej pensji w odległym garnizonie armii egipskiej lub honorowego rozstania się z tym światem – za pomocą rewolweru z jedną kulą.

– Powiem pani coś, o czym musi pani natychmiast zapomnieć – rzekł prawie szeptem szef Mena House. – Amira będzie namawiać panią na interesy z Fawzim. Pod żadnym pozorem proszę się na to nie zgadzać. Ona jeszcze nie wie, że to człowiek skończony. W wojsku i w towarzystwie. Jako oficer zawsze może wybrać drogę honoru. Wie pani, co mam na myśli?

– Chyba się domyślam… – odparła blada pani Gutiérrez i pospiesznie dodała: – Ale chcę o tym wszystkim natychmiast zapomnieć, drogi przyjacielu.

– Świetnie, proponuję jeszcze po kieliszku szampana, a następnie poznam panią z dwoma ambasadorami. Związku Radzieckiego i dla kontrastu Stanów Zjednoczonych. Jak się pani przekona, są tacy różni, a jednak tacy podobni.

– Nie mogę się doczekać! – ucieszyła się madame Gutiérrez.

Kurwa mać, kocham cię, Archer, bo potwierdzasz moje najgorsze przewidywania co do Ramzesa – chciała wykrzyczeć Dolores – i zanim stąd wyjadę, to dam ci dupy albo specjalnie po to wrócę! Boże, to się nazywa być we właściwym czasie we właściwym miejscu. Kto, do kurwy nędzy, robił rozpracowanie Ramzesa przed werbunkiem? To jest robota Mosadu, wywiadu nad wywiadami? Szimon, ty smutny fiucie, to ma być superagent w obiekcie? Ja pierdolę, ale wtopa!

Gdy już tak powściekała się w myślach, zaczęła kalkulować na zimno. Zadłużony po uszy oficer zrobi wszystko, żeby przetrwać kolejny rok lub dwa. Ktoś płacił za leczenie Fawziego w Szwajcarii, wiedząc, że to bankrut i nicpoń, ale za to jakże łatwo sterowalny! Bez zgody egipskich służb specjalnych oficer sztabu nigdzie za granicę by nie pojechał. Mogą go lepić i kształtować jak plastelinę. A jak jeszcze dorzucą parę groszy i obietnicę, że przetrwa w sztabie generalnym, bo to służy ich celom, to mają go w garści! Co robić w tej sytuacji? Po co nam podwójny agent? Albo wręcz martwy, jeśli postawi na honor i walnie sobie w łeb, co wyraźnie sugerował kochany Archer!

A może rozegramy plan B: wypłoszymy zwierzynę z lasu i zobaczymy, kto ewentualnie steruje brygadierem? – pomyślała.

Gra operacyjna ze służbą specjalną przeciwnika na jego terenie jest jednym z najbardziej niebezpiecznych przedsięwzięć wywiadowczych. Ale też może wiele wyjaśnić – szybko, skutecznie i na ogół bez wątpliwości. Plan B został wstępnie uzgodniony z Cewim. Jeśli zacznie się rozwijać zgodnie z przewidywaniami, to Dolores ma także pozwolenie kierownictwa na realizację planu C…

– Madame Gutiérrez – wyrwał ją z rozmyślań głos dyrektora Mena House – pani zdrowie. Pijemy szampana i idziemy spotkać się z ambasadorami wielkich mocarstw.

2 maja

Soirée trwało jeszcze do wczesnych godzin rannych.

Pani Gutiérrez i Thomas Archer wsiedli do piaskowego bentleya i ruszyli w drogę powrotną do Mena House. Zapach jaśminu był wszechobecny w całym mieście, zwłaszcza w nocnym, chłodniejszym powietrzu. Samochód mknął pustymi ulicami Kairu, mijając jedynie zaprzężone w osiołki wozy śmieciarzy.

– Obudziła pani szlachetne uczucia w ambasadorze amerykańskim, pani Gutiérrez – zwierzył się jej Thomas Archer. – Rzekłbym ojcowskie, bo powiedział naszemu przyjacielowi Raisowi Saidowi, a to ulubieniec Amerykanów, że pani i jego córka jesteście do siebie podobne jak dwie krople wody. Świetnie! Obecny ambasador amerykański to bardzo wpływowy człowiek o mentalności dżentelmena starej daty. Mówi się, że jest w zażyłych stosunkach z klanem Kennedych, a więc także z Białym Domem, a to zawsze wzmacnia pozycję ambasadora w kraju urzędowania.

Bentley wjechał na hotelowy podjazd i zatrzymał się przed frontowymi drzwiami Mena House. Kobieta i mężczyzna weszli powoli do westybulu.

– Drinka na dobranoc? Jako zwieńczenie wspaniałego wieczoru? – zapytał Thomas Archer, patrząc w oczy madame Gutiérrez.

– Twój pokój czy mój? – odparła za nią Dolores.

* * *

Tego dnia pani Gutiérrez spotkała się na basenie ze swoją nową przyjaciółką i jej koleżankami, z których jedna była żoną szefa sztabu armii egipskiej, dopiero po południu. Jak przewidział szef Mena House, Amira poruszyła wątek planów biznesowych brygadiera, ale uczyniła to z takim brakiem przekonania, że Argentynce bez trudu przyszło zgasić temat w zarodku. W końcu Amira wyznała przyjaciółce, że bardzo się martwi o zdrowie psychiczne Fawziego, i opowiedziała jej wszystko o problemach finansowych, które zaczynały rzutować na jego karierę wojskową.

– To był kiedyś wspaniały człowiek i mężczyzna – kończyła swoją opowieść Amira głosem pełnym smutku, przyznając, że się w nim durzyła. – A teraz mój mąż, i nie tylko on, mówi, że jeżeli Fawzi jest oficerem i dżentelmenem, to powinien…

– Nikt z nas nie ucieknie przeznaczeniu, kochana Amiro – weszła jej w słowo pani Gutiérrez. – Ważne jest także to, co pozostawimy po sobie w pamięci innych. A dla oficera może to być bezcenne…

– Niestety, pewnie masz rację, droga Rosalindo – odparła piękna Egipcjanka ze łzami w ciemnych oczach.

No to po agencie Ramzesie! – skonkludowała oficer wywiadu izraelskiego. Muszę założyć, że jest podstawiony. Ale dobrze byłoby wiedzieć przez kogo. Przystępujemy zatem do realizacji planu B…

4 maja

W sobotę rano, po powrocie z porannej przejażdżki konnej, pani Gutiérrez zastała w recepcji zaproszenie od ambasadora Stanów Zjednoczonych na dinner w jego rezydencji, zaplanowany na ten wieczór. W odręcznym dopisku ambasador przepraszał za zbyt małe wyprzedzenie czasowe.

Jeszcze w stroju jeździeckim Rosalinda Gutiérrez zapukała do gabinetu dyrektora Mena House, uchyliła drzwi i wetknęła głowę do środka.

– Mogę, szefie? – zapytała, upewniwszy się, że Thomas Archer jest sam.

Mężczyzna wstał od wspaniałego francuskiego biurka, podszedł do kobiety w kostiumie amazonki i pocałował ją w rękę. Pani Gutiérrez zrewanżowała mu się pocałunkiem w same usta i usiadła na jednym z pięknych foteli w stylu Ludwika XVI. Po spędzonej wspólnie nocy ze środy na czwartek pomiędzy panią Gutiérrez a panem Archerem zapanowała większa bezpośredniość.

– To twoja sprawka, mój drogi? – zapytała Rosalinda, pokazując szefowi Mena House zaproszenie od amerykańskiego ambasadora.

– Przecenia mnie pani, madame Gutiérrez – odpowiedział Thomas Archer, który jako dżentelmen nie uważał, by noc z kobietą zwalniała go z przestrzegania zasad etykiety towarzyskiej. – To wyłącznie zasługa pana ambasadora, dla którego jest pani głównym gościem, a moja skromna osoba stanowi jedynie nędzny dodatek.

Mówiąc to, podniósł z biurka identyczne zaproszenie.

– Co jest grane? – dociekała pani Gutiérrez.

– Ambasador szczerze panią polubił…

– Możesz przestać zwracać się do mnie oficjalnie, przynajmniej na osobności? – zapytała. – Doceniam, że jesteś taki szarmancki, ale…

– Dobrze, Rosalindo – odparł rzeczowo Thomas Archer. – A teraz ad rem. Na dzisiejszej kolacji u pana ambasadora, oprócz nas, będą też twoja kochana Amira z mężem, ministrem spraw zagranicznych Egiptu, i mój przyjaciel Rais Said ze swoją przyjaciółką.

– To sympatyczny człowiek… pan ambasador… wyczuwam w nim pozytywne fluidy – rzekła pani Gutiérrez. – Coś o nim wiesz?

Szef Mena House uśmiechnął się, jakby go ktoś zapytał, czy wie, ile pokoi liczy jego hotel albo jaka jest dziś pogoda.

– Ambasador John S. Badeau to najlepsze, co mogło się przytrafić dyplomacji Stanów Zjednoczonych w tym kraju – rzekł z przekonaniem Thomas Archer. – Pierwszy raz postawił nogę na Bliskim Wschodzie w dwudziestym ósmym roku i od tamtego czasu robi tu różne pożyteczne rzeczy, bo to inżynier z wykształcenia, a pastor i społecznik z zamiłowania. Biegle zna arabski i tuż po wojnie przez osiem lat był prezesem Uniwersytetu Amerykańskiego w Kairze. Wykształcił część polityków obecnie rządzących Egiptem. Kiedy mówiłem, że to wyjątkowy człowiek, nie rzucałem słów na wiatr.

– No to kolacja zapowiada się interesująco – podsumowała pani Gutiérrez.

Dinner w rezydencji ambasadora Stanów Zjednoczonych był czarujący. Rozsiane po rezydencji liczne fotografie córki Johna Badeau pozwalały gościom osobiście się przekonać o jej uderzającym podobieństwie do pani Gutiérrez. Serdeczność dyplomaty dla uroczej Argentynki stała się aż nadto zrozumiała.

Bliski Wschód nie miał tajemnic dla ambasadora Badeau, który mógł godzinami opowiadać o swoich przeżyciach w tym regionie, nie zanudzając nikogo z gości. Pani Gutiérrez słuchała opowieści biesiadników o Oriencie, tak przy tym lawirując rozmową, aby namówić możliwie dużą część towarzystwa na spotkania przy basenie Gezira Club w niedzielne przedpołudnie… Robiła to jednak tak delikatnie, że w pewnym momencie żywiołowa Amira przejęła inicjatywę, traktując pomysł jako swój własny.

Kolacja dobiegała końca i goście powoli zaczynali się rozchodzić. Amira przypominała wszystkim, że jutro poranną kawę piją na basenie.

– Dziękuję pani serdecznie za niezapomniany wieczór – żegnał się wylewnie z Rosalindą Gutiérrez ambasador Badeau. – Jakbym gościł swoją kochaną córeczkę. O ile nic mnie nie powstrzyma, to wpadnę jutro do Gezira Club.

Piaskowy bentley odwiózł panią Gutiérrez i jej towarzysza do Mena House. Thomas Archer zaproponował drinka na tarasie, gdyż jako dżentelmen starej daty wiedział, że jeżeli kobieta będzie miała ochotę wypić go gdzie indziej… to znajdzie sposób, aby dać to partnerowi do zrozumienia. Ponieważ przyjęła zaproszenie w takiej formie, w jakiej ono padło, uznał sprawę za zamkniętą, przynajmniej na ten wieczór. Zamówili gin z tonikiem w długich szklankach i zapatrzyli się w gwieździste niebo nad piramidami.

– W ich obliczu jesteśmy jak pył na wietrze – powiedziała w pewnym momencie Rosalinda Gutiérrez.

– Nie tobie jednej przychodzi do głowy takie skojarzenie – odparł Archer.

Nie bardzo miała ochotę zostać sama, ale też nie chciała, aby Archer wyczuł u niej pewne mimowolne napięcie. Jutro mogło wydarzyć się wszystko i nie mogła sobie pozwolić na to, aby tego wieczoru coś mu nie pasowało do jej wizerunku, do jakiego nawykł. Dopiła więc gin z tonikiem, pocałowała Thomasa na dobranoc i udała się do swego apartamentu.

5 maja

Był piękny słoneczny dzień i kairska śmietanka towarzyska dopisała na basenie klubu wyjątkowo licznie. Na dwunastą zapowiedziano gonitwę konną, a następnie wyścig zaprzęgów. Przy stoliku razem z panią Gutiérrez siedzieli Thomas Archer, Amira i jej mąż, minister spraw zagranicznych. Tylko od czasu do czasu dosiadał się do nich Rais Said, gdyż jako szef Gezira Club miał tego dnia pełne ręce roboty. Popijali świeżo zmieloną, aromatyczną kawę i jedli specjały arabskiego cukiernictwa. Kobiety ubrane były w przewiewne, letnie, wzorzyste sukienki we wszystkich kolorach tęczy. Na głowach miały olbrzymie słomiane kapelusze zasłaniające przed słońcem. Mężczyźni stawili się na ogół w jasnych spodniach i białych koszulach. Niektórzy z przewieszonymi przez ramię pulowerami.

– Rais, jesteś dziś taki zapracowany – odezwała się w pewnym momencie pani Gutiérrez. – Musisz mi pokazać swój gabinet.

Rais Said nie dał się dwa razy prosić i wnet Amira i pani Gutiérrez znalazły się w biurze szefa klubu, które mieściło się tuż nad basenem i zapewniało widok z lotu ptaka nie tylko na kąpielisko, lecz także na drogę dojazdową do kompleksu basenowego. Takiej właśnie perspektywy potrzebowała Dolores. Miejsce, w którym niebawem powinna nawiązać kontakt z agentem o kryptonimie „Ramzes”, miała przed sobą jak na dłoni.

Nie wiedzą, kto skontaktuje się z Ramzesem – analizowała sytuację – jeżeli więc zastawiają pułapkę, robią to ostrożnie, bo na ślepo. Część aktywów muszą mieć już na miejscu, a część dobije tuż przed jedenastą.

Amira z zaciekawieniem oglądała bibliotekę w gabinecie Raisa Saida, a pani Gutiérrez z równą uwagą śledziła ludzi na basenie.

Mam was, skurwiele – uśmiechnęła się do siebie, zauważywszy pięciu czy sześciu postawnych blondynów w jasnych garniturach. Ustawieni w strategicznych miejscach, czytali gazety lub popijali zimne napoje.

Dochodziła jedenasta. Przed bramę kompleksu basenowego zajechały trzy ciemne limuzyny Mercedes i wysiadło z nich kilku mężczyzn, również w garniturach.

Muszą gdzieś schować spluwy – domyśliła się Dolores. Mam nadzieję, że nie mają w planie zastrzelić osoby nawiązującej kontakt.

Kilkaset metrów od budynków basenowych zatrzymały się trzy wojskowe ciężarówki przykryte brezentem, ale nikt z nich nie wysiadał.

Duża akcja – drwiła w myślach Dolores. Jakby Aryjczycy mieli wkroczyć do żydowskiego getta…

Przed wejście do kompleksu podjechała czwarta ciemna limuzyna i wysiadł z niej… brygadier Faruk Kemal we własnej osobie. Na zegarze w gabinecie Raisa Saida była za pięć jedenasta. Agent Ramzes wszedł na basen i zaczął witać się z towarzystwem. Za nim weszli jeszcze trzej mężczyźni w garniturach i razem z już obecnymi zaczęli tworzyć wokół brygadiera bardzo luźny krąg.

Amira podeszła do okna, stanęła obok pani Gutiérrez i spojrzała w kierunku basenu. Już miała odejść, gdy coś przykuło jej uwagę, bo jeszcze raz popatrzyła w dół, jakby chciała się upewnić, że jej się nie przywidziało.

– Och, chłopcy z Reichu przyszli się wykąpać – mruknęła pod nosem, ale wystarczająco głośno, by usłyszała to Dolores.

W tym momencie do biura wrócił Rais Said.

– Chodźcie, śliczne panie, szkoda dnia – zaordynował. – Na dole zaraz będą podawać szampana…

Cała trójka opuściła gabinet i zeszła na teren basenu. Kilka metrów przed nimi stał brygadier Faruk Kemal. Wyraźnie zdenerwowany, rozbieganym wzrokiem rozglądał się dookoła. Zdążył już wypić kieliszek szampana i właśnie sięgnął po następny z tacy, którą podsunął mu usłużny starszy kelner.

Amira złapała Rosalindę za rękę i pociągnęła ją w kierunku brygadiera, wykrzykując głośno:

– Fawzi, cher ami. Idziemy do ciebie!

W pierwszej chwili brygadier próbował udawać, że nie słyszy, i zgubić się w tłumie, ale widocznie doszedł do wniosku, że to i tak nic nie da. Było pięć po jedenastej.

– Nie uciekaj nam, mój drogi – upomniała go Amira.

– Witam, drogie panie, witam serdecznie – przemówił brygadier, ściskając dłoń pani Rosalindy Gutiérrez.

– Ależ ze mnie gapa… – powiedziała nagle pani Gutiérrez. – Amiro, kochanie, pomóż mi założyć moją perełkę, bo czuję się na wpół nieubrana…

Mówiąc to, wyjęła z białej torebki swój wisiorek z perłą i podała pięknej Egipcjance, która z wielką wprawą zapięła go od tyłu na szyi Argentynki.

– No, teraz lepiej – rzekła madame Gutiérrez, odwracając się do brygadiera Faruka Kemala, jakby oczekiwała od niego słów pochwały.

Ramzes zaniemówił. Patrzył na panią Gutiérrez, patrzył na perłę na jej szyi i zaczęły mu się trząść ręce. Chciał odstawić kieliszek z szampanem, ale nie miał gdzie. Wolną ręką sięgnął do kieszeni spodni, jakby za wszelką cenę chciał z niej coś wyjąć, ale w zdenerwowaniu nie mógł trafić w wycięcie.

– Idę do toalety – szepnęła pani Gutiérrez do ucha Amiry i rzuciwszy żołnierzowi pardon, odwróciła się szybko na pięcie w kierunku budynku basenowego. Kątem oka zauważyła, że w jej stronę zmierza Thomas Archer z ambasadorem Badeau, a drugim odnotowała dziwne poruszenie wśród blondynów w garniturach.

– To ona! To ona…! – krzyczał brygadier, biegnąc za panią Gutiérrez. W końcu do niej dopadł, złapał lewą ręką jej lewą rękę i odwrócił do siebie, próbując znaleźć jakąś kieszeń, do której mógłby jej wcisnąć coś, co trzymał w prawej dłoni. Ale sukienka pani Gutiérrez nie miała żadnych kieszeni, więc w oczach obecnych wyglądało to tak, jakby brygadier próbował… obmacywać piękną Argentynkę.

Pani Gutiérrez, szarpnięta gwałtownie za lewą rękę, nie straciła równowagi, lecz drugą ręką wymierzyła z półobrotu napastnikowi prawy prosty w nos.

Cios był tak celny i mocny, że Fawzi natychmiast zalał się krwią i padł na plecy. Z jego otwartej prawej dłoni wypadł niewielki przedmiot przypominający metalowy krążek i potoczył się po podłodze. Dwaj mężczyźni w garniturach rozpaczliwie próbowali go złapać, on jednak był szybszy i wpadł do basenu w jego najgłębszej części.

Zgromadzone towarzystwo zamarło w bezruchu… Po chwili tłum, jak jeden żywy organizm, wybuchł szalonym aplauzem. Ludzie bili brawo, krzyczeli, część kobiet gwizdała.

Rosalinda Gutiérrez wyprostowała się i natychmiast została otoczona przez sześciu mężczyzn w garniturach, którzy zaczęli popychać ją do wyjścia.

– Jesteś zatrzymana, suko – szepnął jej do ucha po niemiecku siódmy, starszy od pozostałych facet w garniturze.

Ale gdy tak przemieszczali się w stronę stojących przed kompleksem basenowym samochodów, prawie niosąc wołającą o pomoc Rosalindę, zaszli im drogę ambasador Badeau i szef Mena House.

– Co tu się dzieje? Puścić natychmiast tę kobietę! – zażądał stanowczo ambasador Stanów Zjednoczonych.

Rzuciło się jednak na niego dwóch mężczyzn w garniturach i powaliło na ziemię. Jeden z nich próbował go kopnąć, ale ledwie zdążył unieść nogę, dostał od Thomasa Archera potężnego kopniaka w krocze i zwinął się w kłębek. Drugi z napastników wyjął rewolwer i wycelował w tłum, który jakby przysiadł. To wystarczyło, aby wlokący panią Gutiérrez faceci dotarli do ciemnych limuzyn, zapakowali się do nich i odjechali z piskiem opon.

Do podnoszącego się ambasadora Badeau podbiegli Thomas Archer i Rais Said, a tuż za nimi Amira. Egipcjanka wprost nie mogła uwierzyć, że scena, która przed chwilą rozegrała się na jej oczach, była prawdziwa, a nie wyjęta z filmu sensacyjnego.

– Czy nic panu nie jest, ambasadorze? – zapytał z troską w głosie szef Mena House, pomagając mu wstać.

Ale amerykański dyplomata stał już mocno na nogach.

– Dziękuję za pomoc, sir. Ładnie pan kopie – pochwalił Archera w pełni opanowanym głosem. Spokój ambasadora krył jednak głęboki gniew i zdecydowaną wolę natychmiastowego działania.

Jak spod ziemi wyrósł przy nim ambasador Związku Radzieckiego i zaczął otrzepywać Amerykanina z resztek kurzu.

– Może pan liczyć na moją pomoc w tej sprawie – rzekł, ściskając mu rękę, i dodał dla porządku: – Bezinteresowną, no strings attached…

– Spasibo. Cokolwiek pan zrobi, by jak najszybciej wyrwać panią Gutiérrez z rąk tych bydlaków, poprę to w pełni – odpowiedział stanowczo ambasador Badeau i jego wzrok pastora zatrzymał się na Amirze. – Gdzie twój mąż, córko?

Minister spraw zagranicznych, który scenę walki pani Gutiérrez z brygadierem i to, co nastąpiło potem, obserwował z drugiego końca basenu, gdzie wcześniej, otoczony wianuszkiem czarnych piękności z licznych ambasad z głębi Czarnego Lądu, spokojnie popijał szampana, stanął wyprężony niemal na baczność przed ambasadorem Stanów Zjednoczonych.

– Ekscelencjo, proszę przyjąć wyrazy najgłębszego ubolewania, doprawdy nie wiem, co powiedzieć…

Ambasador John S. Badeau był człowiekiem głębokiej wiary i idealistą. Ale żeby móc sobie na to pozwolić, poznał najpierw świat od podszewki, z całym jego dobrem i złem. Miał niezachwianą wiarę w możliwość nawracania złych ludzi na drogę dobra, ale nie był kolejnym użytecznym idiotą i wiedział, że niekiedy wymaga to drastycznych działań. Tak jak w tej właśnie sytuacji. Dlatego wziął ministra pod rękę i podprowadził pod ścianę budynku, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć ani przeszkodzić im w rozmowie.

– Pan nie musi nic mówić, drogi ministrze. Ja będę mówił! – zaczął ambasador Badeau, jakby wygłaszał kazanie, w którym wszelka dyskusja jest wykluczona, a słuchający może tylko na koniec przytaknąć sakramentalnym „amen”. – Mam nadzieję, że za godzinę przyjmie mnie prezydent Gamal Abdel Naser. Przed chwilą nieproszeni bandyci, których pana kraj toleruje na swoim terytorium, napadli na ambasadora Stanów Zjednoczonych, grożąc mu bronią. Myślę, że czas tolerancji dla tych ludzi dobiegł końca, wszędzie. Jeżeli nie dojdzie zaraz do mojego spotkania z prezydentem Naserem, to jeszcze dziś opuszczę Egipt, aby jutro spotkać się ze swoim prezydentem i osobiście mu opowiedzieć, jak został tu potraktowany oficjalny przedstawiciel Stanów Zjednoczonych. Czy w pełni się rozumiemy, panie ministrze?

– Tak, panie ambasadorze. W pełni! – odpowiedział mąż Amiry, który nigdy przedtem nie wysłuchał takiej reprymendy od żadnego ambasadora, i kazał natychmiast się zawieźć do pałacu prezydenta.

W gabinecie Raisa Saida ambasador rosyjski, korzystając z uprzejmości gospodarza, telefonował do swojej ambasady. Piętro niżej dzwonił na miasto starszy kelner, który jeszcze niedawno raczył brygadiera szampanem. Jak mówił kolegom, ostatnio chorowała jego wnuczka i martwił się o jej zdrowie.

W całym tym zamieszaniu wszyscy jakby zapomnieli o Faruku Kemalu, który siedział przy stoliku, przykładając ręcznik z lodem do wciąż krwawiącej twarzy. Jedynie Amira usiadła przy nim na krześle i starała się mu pomóc.

– Fawzi, kochanie, co ty najlepszego zrobiłeś? Czemu się zadałeś z tymi zbrodniarzami? – pytała przez łzy.

– Nie miałem wyboru – odpowiedział Fawzi, który nie mógł uwierzyć, że prosta, jak go zapewniano, i bardzo dobrze opłacona operacja przerodziła się w koszmar o trudnych jeszcze do przewidzenia konsekwencjach.

Amira kazała wezwać karetkę pogotowia, gdyż brygadier coraz mocniej krwawił z rozbitego nosa.

Lekko poturbowana pani Gutiérrez siedziała pomiędzy dwoma osiłkami w garniturach na tylnym siedzeniu środkowej limuzyny konwoju, który przemieszczał się ulicami Kairu w stronę Miasta Umarłych. Oczy miała zawiązane czarną chustą.

No to zrealizowaliśmy plan B – pomyślała z satysfakcją Dolores. Ustalona z agentem Ramzesem procedura składała się z dwóch elementów. Pierwszym było okazanie przez osobę nawiązującą kontakt znaku rozpoznawczego – pojedynczej perły. Potem Ramzes powinien był wypowiedzieć hasło, które ściśle odwoływało się do motywu perły i zawierało jedno słowo klucz. Hasło musiało się spotkać ze stosownym odzewem osoby nawiązującej kontakt. Dopiero wtedy obie strony mogły rozpocząć właściwą rozmowę operacyjną.

Każdy wywiad musi zakładać, że pierwsze spotkanie z nowo zawerbowanym agentem na terytorium jego kraju może być pułapką. A idealna pułapka to taka, w której osoba nawiązująca kontakt nie tylko okaże znak rozpoznawczy, wymieni hasło i odzew, lecz także zgodzi się przejąć od agenta prawdziwy materiał wywiadowczy, co ją całkowicie pogrąży i uniemożliwi jej jakiekolwiek tłumaczenia.

Działanie Dolores było obliczone na sprowokowanie takiej reakcji Ramzesa, która świadczyłaby o jego podwójnej roli, a założenie na szyję wisiorka z perłą mogłaby pani Gutiérrez wiarygodnie wytłumaczyć jako coś niewinnego i naturalnego.

Dałeś dupy, kolego brygadierze – podsumowała oficer wywiadu izraelskiego. Myślałeś, że uciekam, i za wszelką cenę chciałeś mi podrzucić materiał wywiadowczy, aby twoi kumple mogli go przy mnie znaleźć, bo bałeś się, że inaczej ci nie zapłacą. Ty smutny fiucie! Dobrze, że ci przypierdoliłam na pożegnanie!

Konwój dotarł do Miasta Umarłych. Samochód, którym wieziono panią Gutiérrez, wjechał do kompleksu budynków pilnowanych przez żołnierzy armii egipskiej, a reszta pojazdów udała się w dalszą drogę.

Jadący za konwojem dwaj motocykliści zatrzymali się. Byli to kurierzy Gezira Club, których na co dzień zatrudniał Rais Said w celu zapewnienia cateringu ze znakomitej restauracji klubu jego licznym stałym członkom. Znali całe miasto jak nikt i potrafili poruszać się w nim po mistrzowsku. Jeden z nich został przy obiekcie wojskowym, a drugi podjechał do pobliskiego sklepu z owocami i warzywami i za niewielką opłatą zadzwonił do szefa.

– Mów! – rzucił do słuchawki Rais Said, który odebrał telefon w swoim gabinecie i pilnie słuchał. – Good work! Macie po premii w wysokości miesięcznego zarobku. Czekać tam i meldować, gdyby coś się zmieniło.

Odłożył słuchawkę i podszedł do wiszącej na ścianie wielkiej mapy Kairu. Razem z nim podeszli Thomas Archer i ambasador Związku Radzieckiego.

– To tu – wskazał punkt na mapie. – Stary obiekt wojskowy. Myślę, że musimy się spieszyć, panie ambasadorze…

Ambasador, który w czasie wojny walczył pod Stalingradem przeciwko Niemcom, wykonał kolejny telefon, podając dokładne współrzędne z mapy, po czym odłożył słuchawkę.

– Znają obiekt, wiedzą, gdzie leży – zameldował krótko i dodał z uśmiechem: – Kawaleria w drodze, jak by powiedział nasz drogi John Badeau. A swoją drogą, pani Gutiérrez gieroj krasawica. Da sobie radę z tymi dupkami… Proszę się nie martwić, mój najlepszy człowiek tam jedzie.

– Proponuję, panowie, wypić drinka i poczekać na rozwój sytuacji… – rzekł Rais Said i odebrał telefon, który właśnie zadzwonił. – Panie ambasadorze, ambasador Badeau do pana!

Ambasador Związku Radzieckiego zamienił parę słów ze swoim amerykańskim odpowiednikiem i odłożył słuchawkę.

– Prezydent Naser jest wstrząśnięty dzisiejszym incydentem – poinformował zebranych i dodał z uśmiechem: – Będzie się działo! John Badeau zaraz będzie u nas z powrotem.

Thomas Archer z zaciekawieniem obserwował zgodne współdziałanie ambasadorów mocarstw, które na ogół mocno ze sobą rywalizowały. Także w Egipcie. Nic tak nie mobilizuje jak wspólny wróg – pomyślał.

* * *

Gdy pojazd wiozący Dolores zatrzymał się przed jednym z budynków, kobietę bezceremonialnie wywleczono na zewnątrz i z oczami opasanymi czarną chustą zaprowadzono do pokoju na pierwszym piętrze. Tam posadzono ją na drewnianym, mocnym krześle przytwierdzonym do podłogi. Jej prawą rękę ktoś przykuł kajdankami do oparcia.

Uwolniona od chusty Dolores rozejrzała się po pokoju. Był wielki. Musiał mieć około pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Oprócz jeszcze paru krzeseł i dużego biurka nie było w nim żadnych innych mebli. Na ścianie za biurkiem, na tle sięgającej od sufitu prawie do podłogi ogromnej flagi Trzeciej Rzeszy ze swastyką, wisiał pokaźnych rozmiarów portret Adolfa Hitlera.

Przed uwięzioną stał w charakterystycznym rozkroku wysoki mężczyzna w pustynnym mundurze polowym Afrikakorps. Na twarzy miał pokaźnych rozmiarów bliznę. Nazywał się Otto Skorzeny i był Obersturmbannführerem SS, niegdyś ulubieńcem Führera i weteranem elitarnego pułku Waffen-SS − Leibstandarte Adolf Hitler. Od wielu lat czuł się nad Nilem prawie jak w domu, podobnie jak spora grupa jego towarzyszy, za zgodą i wiedzą amerykańskiego wywiadu strzegąca bezpieczeństwa państwa egipskiego, między innymi przed zapędami światowego komunizmu. Od pewnego jednak czasu niemieccy specjaliści zaczęli tworzyć podwaliny pod egipski przemysł rakietowy o zasięgu obejmującym Izrael, co bardzo niepokoiło Mosad i jego politycznych zwierzchników. Otto Skorzeny zaś, legendarny komandos Trzeciej Rzeszy, był guru tej nazistowskiej społeczności w kraju piramid.

Dolores doskonale wiedziała, kto przed nią stoi, bo zanim wysłano ją do Kairu z misją skompromitowania go na wszelkie możliwe sposoby, obejrzała setki zdjęć i filmów, na których został uwieczniony. Operacja nawiązania kontaktu z Ramzesem była bowiem jedynie znaczącym etapem tej głównej misji. Dogłębne ponowne sprawdzenie żydowskiego lekarza ze Szwajcarii, który dał naprowadzenie na Ramzesa, wykazało, że tamten był wprawdzie w obozie koncentracyjnym, ale szybko z niego wyszedł, zakapowawszy innych Żydów, i najprawdopodobniej trafił pod skrzydła Skorzenego, który ulokował go w Szwajcarii jeszcze w czasie wojny i hojnie wynagradzając, wykorzystywał do zbierania informacji niezbędnych do realizacji operacji dywersyjnych w Europie. Wszystko wskazywało na to, że doktor przypuszczalnie kontynuował tę współpracę także po wojnie, gdyż był już tak skompromitowany, że nie miał innego wyjścia, a Obersturmbannführer ciągle płacił… Ludzie Mosadu nie mieli wprawdzie twardych dowodów zdradzieckiej działalności doktora − bo gdyby mieli, to już by nie żył − ale posiadany materiał poszlakowy był mocny.

Stało się ewidentne, że Otto Skorzeny postanowił ściągnąć do Egiptu oficera wywiadu izraelskiego, ująć go i obnosić się ze swoim sukcesem wobec egipskich gospodarzy. Bo ujęcie oficera Mosadu na gorącym uczynku w sercu Kairu stanowiłoby wyczyn, jakiego żaden Egipcjanin − ba, żaden Arab! − nie mógłby zlekceważyć. Wabikiem doskonałym miał być brygadier Faruk Kemal. Gdy na przełomie marca i kwietnia wszystko stało się jasne, Cewi i Dolores postanowili wejść w akcję Skorzenego, a jego potencjalny sukces obrócić w możliwie dużą porażkę.

W Egipcie szło nowe. Wielkiego brata amerykańskiego zaczynał zastępować wielki brat rosyjski, któremu esesmani Skorzenego i on sam nie byli do niczego potrzebni, gdyż, po pierwsze, im nie ufał, a po drugie, miał własnych.

Dolores w pełni sobie uświadamiała, że piłka jest jeszcze w grze, ale to ona strzeliła pierwszego gola w tym meczu. Bardzo jej w tym pomógł brak profesjonalizmu i opanowania brygadiera Fawziego, ale też na to liczyła. Zaczęła się wczuwać w postać Rosalindy Gutiérrez, kobiety interesu z Argentyny, gdyż to było w tej chwili najważniejsze.

Do pokoju weszło jeszcze dwóch rosłych mężczyzn w polowych mundurach. Jeden z nich zaczął referować coś Skorzenemu na ucho. Musiała to być intrygująca wiadomość, gdyż SS-Obersturmbannführer zaczął intensywnie drapać się po czole, choć wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na jotę. Gdy skończyli, Skorzeny wziął jedno z krzeseł, postawił je przed Dolores oparciem do przodu i usiadł, rozchylając szeroko kolana. Z uśmiechem popatrzył jej prosto w oczy.

– Witam w Kairze, złotko, w siedzibie Leibstandarte Adolf Hitler – zaczął mówić po angielsku z nutą triumfu w głosie. – Jesteś oficerem izraelskiego wywiadu, szpiegiem złapanym na gorącym uczynku przejmowania tajemnic państwa egipskiego. Grozi ci kara śmierci. Choć jako kobiecie może ci się upiec. Ale musisz sobie na to zasłużyć. A teraz mów: nazwisko, stopień, przydział organizacyjny i te wszystkie rzeczy, które mnie interesują. Wiesz dobrze, o co mi chodzi…

– Ja zdecydowanie protestuję! To jakiś zły sen… Nazywam się Rosalinda Gutiérrez, jestem Argentynką i działam w branży perfumeryjnej. Nigdy nie byłam w żadnym Izraelu ani się tam nie wybieram! – zaczęła prawie krzyczeć Rosalinda Gutiérrez. – Proszę mnie natychmiast rozkuć i puścić…

Celnie wymierzone uderzenie otwartą dłonią w twarz przerwało jej protesty.

– Zacznijmy jeszcze raz, moja droga – cierpliwie powiedział Niemiec. – Może mój angielski szwankuje. Powtórzę więc to, co istotne, po hiszpańsku.

I tak właśnie zrobił.

– Szanowny panie! Protestuję przeciwko takiemu traktowaniu! Spójrzmy na fakty. Bez emocji, biznesowo – odparła z godnością, również po hiszpańsku, pani Gutiérrez. – Na basenie Gezira Club rzuca się na mnie brygadier Faruk Kemal, ksywa „Fawzi”, którego poznałam parę dni temu przez swoją przyjaciółkę Amirę, żonę ministra spraw zagranicznych Egiptu. Wrzeszczy: „To ona!”, obłapia mnie i próbuje za wszelką cenę wcisnąć mi jakiś przedmiot. Dostał więc w ryj, że się tak wyrażę, bo w kraju, skąd pochodzę, kobiety tak reagują na chamstwo. Potem doskakuje do mnie banda facetów w garniturach, uprowadza siłą i przywozi tutaj z zawiązanymi oczami. I jeszcze wychodząc z basenu, bije ambasadora Stanów Zjednoczonych. A teraz pan mi wmawia, że jestem oficerem jakiegoś wywiadu…

Otto Skorzeny wstał i na nowo rozpoczął konsultacje z jednym z mężczyzn w polowych mundurach. Potem powrócił na swoje miejsce naprzeciwko pani Gutiérrez i ponownie przechodząc na angielski, zaczął cedzić przez zęby:

– Posłuchaj mnie uważnie, żydowska kurwo! Ja dokładnie wiem, jaki wywiad cię tu przysłał. Słyszałaś, że w czasie wojny każdy esesman miał swojego Żyda? Więc pewien Żyd ze Szwajcarii to mój Żyd i wpierdoliłaś się w pułapkę, z której już nie wyjdziesz. Dlatego jestem z tobą taki do bólu szczery. Poza tym chcę zaoszczędzić sobie czasu, a tobie dużego dyskomfortu. Zacznij więc gadać, bo porozmawiamy w piwnicy na dole… a moi ludzie uwielbiają rozmawiać tam z kobietami!

Mężczyźni w polowych mundurach zarechotali zgodnie, jakby usłyszeli z ust SS-Obersturmbannführera dobry kawał.

– Panie oficerze, zastosujmy trochę logiki do tego, co pan mówi – rzekła w odpowiedzi Rosalinda Gutiérrez. – Twierdzi pan, że jestem oficerem wywiadu izraelskiego i wpadłam w zastawioną przez pana pułapkę. Wnioskuję, że byłby to dla pana wielki sukces, pod warunkiem że byłaby to prawda. Ale sukces jest sukcesem dopiero wtedy, gdy zostanie stosownie nagłośniony i uznany za taki zarówno przez opinię publiczną, jak i różnych decydentów, krajowych i zagranicznych. Obcych szpiegów złapanych na gorącym uczynku stawia się przed sądem. Tak przynajmniej opisują to w gazetach. Zatem o sukcesie mógłby pan mówić dopiero wtedy, gdy sąd egipski skazałby mnie za szpiegostwo. A przecież zarówno armia egipska, administracja, jak i sądownictwo to wciąż w dużej mierze stara szkoła brytyjska. Jakie dowody przedstawi pan takiemu sądowi, żądając dla mnie wyroku skazującego? Jakiegoś swojego Żyda ze Szwajcarii jako świadka oskarżenia?

Z ust Skorzenego wyrwał się ryk wściekłości, która powoli w nim narastała, w miarę jak pani Gutiérrez rozwijała swój elokwentny monolog. Podrywając się z krzesła, zdzielił ją pięścią w twarz. Chciał trafić w nos, ale w ostatniej chwili kobieta wykonała lekki unik i otrzymała uderzenie w szczękę. Bolesne, ale najmniej szkodliwe. Mimo to spadła z krzesła jak ścięta, brocząc obficie krwią z rozciętej wargi. Pokój razem z esesmanami wirował jej przed oczyma. Wydawało jej się, że słyszy warkot jakichś olbrzymich silników…

Czołgi? W centrum miasta? – pomyślała. Coś mi się pojebało!

Na teren kompleksu wojskowego, do którego dwie godziny wcześniej przywieziono panią Gutiérrez, wjechała z impetem kolumna pięciu najnowszej generacji czołgów radzieckiej produkcji T-62, a za nimi kilka ciężarówek z egipskimi komandosami i dwa samochody osobowe. Kolumnę zamykało dwóch Egipcjan na motorach. Komandosi rozsypali się po obiekcie, a prowadzony przez nich komendant kompleksu usłużnie wskazywał palcem na budynek, w którym znajdowała się uprowadzona. Co najmniej dwudziestu komandosów pod wodzą kapitana ruszyło w tamtym kierunku, odbezpieczając w biegu AK-47 ze składanymi metalowymi kolbami. Kilku trzymało w rękach granaty.

Z jednego z samochodów osobowych wysiadł wysokiej rangi oficer armii egipskiej, którego natychmiast szczelnie otoczyła grupa komandosów z bronią gotową do strzału. Ruszyli szybkim krokiem w stronę budynku, w którym zniknęła pierwsza grupa. Z drugiego samochodu wysiadła kobieta, której towarzyszył ogromnych rozmiarów człowiek w czarnym garniturze, ostrzyżony do gołej skóry, z wąsami. Oni także udali się do zabezpieczanego przez egipskich komandosów budynku. Na teren kompleksu wjeżdżały kolejne pojazdy z komandosami, którzy przejmowali nad nim całkowitą kontrolę, a na zewnątrz ustawiały się kolejne czołgi.

Pokój przestał wirować Dolores przed oczyma, za to zaczęło jej dzwonić w lewym uchu, po tej stronie twarzy, gdzie trafiła ją pięść Niemca. Czuła, że zaczyna mocno puchnąć. Krew z twarzy kapała na jej letnią sukienkę.

Poleżę sobie – pomyślała. Bo jak wstanę, to ten jebany faszysta znowu mi przypierdoli…

Drzwi do gabinetu otworzyły się z impetem i do środka wpadło dwóch ludzi w garniturach. Dolores rozpoznała w nich swoich porywaczy z basenu. Starszy, który nazwał ją suką, szeptał coś na ucho Skorzenemu. Ale nie zdążył dokończyć, bo drzwi do pokoju, kopnięte z potworną siłą żołnierskim butem, wyskoczyły z zawiasów i wleciały do pomieszczenia, a tuż za nimi wdarła się grupa komandosów, krzycząc wniebogłosy: Hände hoch! Hände hoch! Dowodzący nimi młody kapitan z wąsem w hiszpańskim stylu nakazał rozbroić Niemców i ustawić ich pod tą ścianą, na której majestatycznie wisiał portret Führera.

Nareszcie, kurwa, odsiecz przybyła – pomyślała Dolores. Więc chyba nie śnię!

Jakby na potwierdzenie tego czyjeś mocarne ręce uniosły ją jak piórko z podłogi i posadziły na krześle. Były to ręce ogromnego, łysego mężczyzny w czarnym garniturze.

– Sadis’, diewoczka – rzekł przyjaźnie po rosyjsku, po czym potężnym nożem sprężynowym, który pojawił się w jego wielkiej jak patelnia prawej dłoni, uwolnił Dolores od kajdanków, dosłownie rozkręcając zamki. – Spokojno. Tieper’ wsio budiet choroszo. Komandir rukowodit. – Co powiedziawszy, stanął za krzesłem, na którym przed chwilą posadził kobietę.

Pani Gutiérrez rozejrzała się po pokoju. Naprzeciwko niej stało pod ścianą sześciu Niemców z podniesionymi rękoma, a wśród nich SS-Obersturmbannführer Otto Skorzeny. Pilnowało ich co najmniej dziesięciu egipskich komandosów z odbezpieczonymi i gotowymi do strzału AK-47, z przystojnym kapitanem na czele. Kilka metrów od nich stała kobieta, chyba Europejka, w jasnej garsonce i z czarną, pokaźnych rozmiarów torbą w prawym ręku. Musiała być jakieś dziesięć lat starsza od Dolores. Ładna w sumie twarz miała w sobie trudny do uchwycenia wyraz. Hardość! – to było właściwe określenie. Harda, twarda twarz. Ale miała też w sobie uderzające podobieństwo do kogoś, kogo Dolores znała…

Do pokoju wszedł wysokiej rangi oficer armii egipskiej, któremu kapitan natychmiast zameldował przebieg i stan prowadzonej operacji. Pani Gutiérrez rozpoznała w nim szefa sztabu armii egipskiej, męża jednej z pięknych koleżanek Amiry. Oficer szybkim spojrzeniem ocenił sytuację. Podszedł do pani Gutiérrez i usiadł przy niej na krześle, na którym niedawno siedział Otto Skorzeny.

– Jak się pani czuje, droga pani Gutiérrez? – zapytał z autentyczną troską w głosie i rzucił do stojącego obok adiutanta: – Lekarza, natychmiast!

– Nigdy nie czułam się tak dobrze na widok munduru, panie generale – odrzekła Rosalinda Gutiérrez.

– Brave girl! Proszę przyjąć gorące przeprosiny za ten incydent. Lekarz zaraz się panią zajmie.

Szef sztabu wstał z krzesła, które natychmiast zajął lekarz wojskowy elitarnej jednostki egipskich komandosów, i nakazał wyprowadzić z pokoju wszystkich Niemców oprócz Skorzenego, do którego podszedł i zbliżywszy twarz do twarzy legendy Trzeciej Rzeszy, zaczął mówić:

– Nie dość, że jest pan idiotą, Skorzeny, to jeszcze jest pan skończonym idiotą. Nie tylko w przenośni, ale i w rzeczywistości, zwłaszcza egipskiej. Mam prezydencki rozkaz deportowania pana w trybie natychmiastowym. Ja rozumiem, że chciał pan schwytać izraelskiego szpiega, ale posłużenie się w tym celu naszym kochanym Fawzim to był szczyt niefrasobliwości! Chyba że oprócz majaczenia brygadiera o perle i znaku rozpoznawczym ma pan jakieś twarde dowody na to, że pani Gutiérrez jest oficerem izraelskiego wywiadu… W takim wypadku każę ją aresztować. Tu, w tym pokoju!

Ale SS-Obersturmbannführer nic nie odpowiedział.

– Tak myślałem. Wie pan, nawet jeżeli ona jest z izraelskiego wywiadu, to rozegrała was wszystkich jak dzieci. Wolę więc założyć, że nie jest, bo wtedy głupota Fawziego pozostanie jedynie jego głupotą, a nie kompromitacją nas wszystkich. Natomiast pobicie ambasadora Badeau na basenie przez pana Schutzstaffel to już prawdziwy majstersztyk. Co za pomysł, żeby bić ambasadora mocarstwa, które pana do tej pory chroniło! Zwłaszcza że Badeau może poskarżyć się Naserowi w lepszym arabskim niż ten, którym posługuje się większość z nas. Nie mówiąc już o tym, że nasz nowy sojusznik ze Wschodu, dostarczający nam piękne cacka najnowszej generacji, na gąsienicach i z lufami, wydaje się pana nie lubić. W czym utwierdza go ta dama z zaciętą twarzą, która pilnuje jego interesów w naszym kraju, a której pańscy kumple nie traktowali najlepiej w czasie wojny. W sumie siła złego na jednego. Powtórzył pan osiągnięcie swojego Führera – utworzył przeciwko sobie front wschodni i front zachodni. Gratuluję. Uda się pan z kapitanem i jego komandosami. Żegnam!

Szef sztabu podszedł do kobiety w garsonce i zamienił z nią parę słów. Następnie zbliżył się do opatrzonej przez lekarza wojskowego pani Gutiérrez.

– Muszę jechać do pałacu prezydenta i zdać relację. Madame pułkownik zgodziła się zadbać o panią i odwieźć na basen, gdzie wszyscy czekają. Na pewno zobaczymy się jutro. – Z tymi słowami opuścił pokój.

W jego ślady zamierzał także pójść młody kapitan komandosów z resztą swoich podkomendnych pilnujących Skorzenego. Kobieta w garsonce − madame pułkownik, jak ją nazwał szef sztabu − przesunęła się w stronę pani Gutiérrez tak, że znalazła się obok niej na wprost portretu Adolfa Hitlera i po przekątnej w stosunku do SS-Obersturmbannführera, który stał ze dwa metry od wizerunku swojego idola.

– Powoli, kapitanie – rzekła po arabsku do kapitana komandosów. – Mam dwa słowa do tej niemieckiej świni.

Ruchem ręki kapitan wstrzymał swoich podwładnych.

Madame pułkownik, zdejmując żakiet, zwróciła się po niemiecku do Skorzenego.

– Jest tylko jeden powód, dla którego nie zabiję cię tu i teraz, bydlaku. Dałam słowo szefowi sztabu, że będą mogli spokojnie deportować cię do Hiszpanii, do twojego kolegi Franco. Ale jeżeli spotkam cię gdziekolwiek w Europie, czy nawet w Hiszpanii, to rozwalę ci ten faszystowski łeb na kawałki…

Mówiąc to, błyskawicznie wyjęła z czarnej torby rewolwer kalibru 12,3 mm, wymierzyła go w portret Führera i metodycznie opróżniła bębenek ze wszystkich naboi. Pięć ogromnych pocisków dosłownie rozerwało na strzępy podobiznę Adolfa Hitlera i mocno naruszyło spory kawałek ściany. Otto Skorzeny, weteran wielu akcji specjalnych, nieco pochylił głowę. Kapitan komandosów nawet nie drgnął, podobnie jak żaden z jego podkomendnych. Wąsaty olbrzym uśmiechnął się szeroko, widząc, jak portret Führera rozlatuje się w kawałki. Natomiast panią Gutiérrez bardziej niż strzelanina zainteresował zblakły już nieco numer wytatuowany na nagim przedramieniu madame pułkownik. Ten numer dostrzegł także SS-Obersturmbannführer Otto Skorzeny i zrozumiał, że tylko cudem nie stracił dziś życia.

– Dziękuję za cierpliwość, panie kapitanie, może pan zabrać to ścierwo – rzekła po arabsku madame pułkownik i lekko się skłoniła, chowając broń do torby.

– Tak jest, madame colonel – odpowiedział kapitan, salutując, a swoim żołnierzom wydał krótki rozkaz: – Ewakuować się, biegiem.

W ciągu kilku sekund zostali w pokoju tylko pani Gutiérrez, madame pułkownik i jej potężny towarzysz.

– Jak się pani czuje, madame Gutiérrez? – zapytała kobieta po angielsku, sięgając do czarnej torby. Wyjęła cygaretkę, a olbrzym podał jej ogień.

– Już dobrze. Zanim przyjechaliście, ten bydlak zdążył dwa razy mi przyłożyć.

– Szef sztabu uparł się na czołgi, a one wolno jeżdżą po mieście. Inaczej Szwab przywaliłby pani tylko raz…

Spojrzały na siebie i wybuchnęły śmiechem.

– I tak dziękuję za odsiecz, madame colonel – rzekła pani Gutiérrez. – Przepraszam, muszę zapytać. Czego właściwie jest pani pułkownikiem?

– KGB – odparła madame colonel, wypuszczając dym z cygaretki i wciąż się uśmiechając. – A ściślej mówiąc, jestem pułkownikiem wywiadu Związku Radzieckiego i jego rezydentem w Egipcie.

Dolores zaniemówiła na sekundę lub dwie, bo tyle czasu potrzebowała, żeby pozbierać myśli. Nie spodziewała się, że w trakcie operacji w Kairze otrzyma tak nieoczekiwane wsparcie.

Pułkownik wywiadu KGB, była więźniarka niemieckiego obozu koncentracyjnego… A to ci dopiero! Rezydent w Kairze! I to uderzające podobieństwo do…

Dolores otrząsnęła się z natłoku skojarzeń. Wiedziała, że musi jak najszybciej wcielić się w postać pani Gutiérrez, cudem uratowanej z rąk nazistów.