Szklana szafa - Mila Piasecka - ebook

Szklana szafa ebook

Mila Piasecka

0,0

Opis

Szklana szafa to książka, która mogłaby się zmieścić w kategorii opisanej przez Doris Lessing jako „beletrystyka przestrzeni wewnętrznej”. Rzecz jest o śnie i we śnie. O życiu do połowy - życiu w śpiączce.

Narratorką jest kobieta "zamknięta w szklanej szafie" swojego uśpionego ciała. Potrafi poruszać jedynie powieką, ale w jej głowie życie toczy się dalej. Postanawia więc ocalić samą siebie za pomocą własnej pamięci. Zapamiętuje swoje sny, które stają się dla niej pretekstem do rozmowy z sobą i swoim ciałem. W snach pojawiają się postaci, które splatają się w mozaikę jej życia.

Najważniejszymi elementami tej układanki są: Izaak (pięcioletni filozof), Jakub (mężczyzna, który twierdzi, że jest aniołem), Kobieta w Niebieskiej Podomce, (przywołująca czas dzieciństwa), Sasza (pijak z piętnem pamięci) oraz narratorka - prowadząca dialog z samą sobą lub z kobietą, z którą się utożsamia - Calypso.

Postaci zmieniają swe role, a ich obecność jest dla narratorki formą rozliczenia się z sobą, swoim życiem, sensem tego co było i co może nastąpić. Tekst napisany jest przemiennie w drugiej i trzeciej osobie. Książka kończy się niejednoznacznie, zostawiając czytelnikowi furtkę do własnych konkretyzacji i poszukiwań.

Zaletą publikacji są fotografie Mili i Marcina Piaseckich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 173

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mila Piasecka

Szklana szafa

Copyright by Mila Piasecka & e-bookowo 2009 Grafika i projekt okład ki: Mila i Marcin Piaseccy

ISBN 978-83-61184-47-8

www.e-bookowo.pl Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione Wydanie I 2009

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

SEN PIERWSZY TEN, KTÓREGO NIE PAMIĘTASZ

PIĘĆ MILIMETRÓW DROGI

Świat zapieczętowany snem wygląda jak niewielka łódź podwodna. Zanurzasz się na głębokość własnej pamięci. Głębokość bieli. Słyszysz ruch własnych mięśni próbujących unieść głowę. O milimetr. Dwa. Pięć. Pięć milimetrów drogi. Tam lub tutaj. Wiesz, że za szkłem jest też biało. Tamta biel jest ostra i ziarnista. Można się w nią zanurzyć, tak by przekroczyć granicę barwy. Przenicować ziarnistość w czerwień. Czerwień nasącza oczy i skórę. Czerwień dojrzewa i odpada płatami fioletu. Zmienia się w glinę. Każda biel kończy tak samo.

PRZECHOWALNIA

Nie możesz tego zobaczyć. Wyobraź więc sobie szklaną szafę. Zamkniętą. Widzisz w niej siebie. Wewnątrz i na zewnątrz jednocześnie. Wszystko co jest poza, jest w środku. Twoje sny. Horda impulsów elektrycznych zakneblowana plastrem ciała. Twoje słowa. Warstwa sadzy ścierana z parapetu. Nie będzie niczego nowego? Czy to, czego nie widać, nie istnieje? Możesz zadawać pytania, ale nie licz na odpowiedzi.

Mieszkasz tu. Jak długo? Nie możesz pamiętać. Zanim zatrzasnęli drzwi, uchyliłaś oczy. Co zobaczyłaś? Wahałaś się? Czy dlatego zostałaś pomiędzy? Podarowano ci biel szpitalnej pościeli, plastikową rurkę i kilkanaście kabli. Oczekiwałaś czegoś więcej? O zmierzchu uciekło kilka pająków. Ukryły się w żółtej szufladzie. Nigdy nie umiałaś ich zabić. Kiedy próbowałaś je łapać, gubiły nogi. Pamiętasz tę kobietę? Nazywałaś ją mamą pająków. Miała białe włosy i pełno kalendarzy sprzed dziesięciu, dwudziestu lat. Nie ma jej tutaj. Wynieśli ją nogami do przodu ubraną w pajęczyny.

JEŚLI

Jeśli zdołasz oderwać skorupę ciała, znajdziesz ślad pokryty warstwą odradzającego się kurzu. Linię ruchu palca, który stał się bezlistną gałęzią. Potem zobaczysz ramę łóżka. Z drobnym ściegiem odrywającej się farby. Przecinającym krawędź ściany. To będą twoje dowody życia. Czas, który jest wyczuwalny tylko przez odwrócenie. Przestrzeni w punkt. Dźwięków w ciszę. Prostopadłych w linie równoległe.

Jeśli nie ma ruchu, to czy jest droga? A jeśli jest, to czy może zawieść donikąd? Przypuśćmy, że uda ci się rozbić szklane ściany. Czy można zakiełkować na własnym trupie? Co zrobisz, kiedy zaleje cię tona światła? Czy zdołasz spętać uciekającą przestrzeń?

TO

Łuski naskórka zlepione wilgocią w kurz. Zwitek brudu. Jest jak kropka moczu na świeżo uplecionym obrusie śniegu. Drażni. Taki brud można strzepnąć jednym uderzeniem kciuka w palec wskazujący. Ty możesz poruszać tylko powieką. Atonie zmienia nic. Odkąd zamieszkałaś w szklanej szafie, czas nie jest już odmierzany ruchem. Możesz go objąć jedynie pamięcią. Nieszczelną. Zmieniającą proporcje i gęstość. Czas nie pojawia się na zawołanie. Najczęściej krąży jak głodny szczur w rur ach kanalizacyjnych. Tak, że nie umiesz odróżnić minut od dni. Jest jednak przestrzeń, w której rozrasta się jak komórki rakowe. Nieprzewidywalnie i na oślep. Mógłby zjadać samego siebie. A potem wydalaćto.

TY

Zamknięte. Nie pamiętasz słowa, w którym uwięziony jest klucz. W szklanej szafie leży skrzynka. Z czasu pomiędzy. Z ucieczek tam. To, co się dopiero zdarzy, już było. To niedoróbka Tego – Tam-W-Górze. Niedokończone niebo. Dlaczego? Nie wiesz? Szukaj.

Urodziłaś się zimą. Masz zimne ręce. Każde gorące naczynie obejmujesz palcami jak kochanka. Zachwycają cię rzeczy surowe i nieme. Grań Mnicha. Ziarnistość zeszklonego mrozem śniegu. Kiedyś słuchałaś szeptów Boga. Teraz miewasz przebłyski. Mogłabyś sprzedawać kwadrat 10/15 z próbką lasu lub plaży. Dla bardziej wybrednych poduszkę z zapachem pięknej kobiety. Pudełka z mini rajem. Towar dla poszukiwaczy dusz i ciał. Pamiętasz? Efektowne opakowania czynią cuda. Na przykład puszki z lud zką kupą. „Merda d'artista” to nie byle co. (Nawet gdy eksplodują niewyobrażalnym smrodem). Może właśnie od tego powinnaś zacząć. Od wde pnięcia w smrodliwe, gęste i lepkie. Czy nie po to depczemy gówno, by dotknąć frędzla Jego płaszcza? A może po to, by poczuć się człowiekiem?

Odkąd tu zamieszkałaś, żywisz się głównie słowami z podłogi. Przynoszą ci słowa – przekąski, czasem deser. Kartony nie strawionych wyrazów przechowujesz pod łóżkiem. Słychać tam zniecierpliwienie brązowych półbutów.

Czasem szept bosych stóp. Jeść trzeba ostrożnie. Łatwo trafić na szklane opiłki. Są bardziej bezwzględne niż skalpel. Wycinają twarz.

Wciąż jeszcze szukasz swojego anioła? Nie zagrzał miejsca w przech owalni. Pomieszkiwał tu tylko. Przychodził do ciebie nocą. Nieustannie wyobrażał sobie życie. Nawet za cenę śmierci. Nie umiał jej nazwać. Nie zm ieścił tego w snach. Zanim go poznałaś myślałaś, że będziesz świętą. Nauczyłaś się sztuki aranżacji uczuć. Widziałaś twarze zmieniające się zgodnie z dekoracją. Słuchałaś ludzi z poćwiartowanym sercem. Zdjęłaś z głowy aureolę, próbując siebie. Koncentrat bólu przetapiasz w wosk. Sklejasz nim skrawki ciała. Bezużyteczne. Odlane z bieli. Po co ci skrzydła Ik ara? Dokąd polecisz? Słońce jest raną i czas.

SEN DRUGI IZAAK

BALONOWA KULA

Śniłaś o chłopcu. Miał cztery lata. Szare tunele oczu. I ukrytą w nic h duszę. Wziął cię za rękę. Jednym gestem pokonał twój strach. Gdybyś umiała, wytatuowałabyś tę pamięć na swoim nadgarstku.

Patrzysz w górę. Migawka światła przecedzona przez sito chmur. St oisz w deszczu. Czekasz, aż słowa przyjdą same. Są. Unosisz brwi. (Nerwowy tik pomiędzy przystankami). Czerwone gęby tramwaju szczękają prosto w c iszę. Zrywają się gołębie. Potem ludzie z ławki. Izaak zlizuje deszcz. (Tak, na imię ma Izaak)

– Niebo jest ogromną balonową kulą, prawda?

– Tak, kochany

– A co się stanie jeśli balon pęknie?

Zasłaniasz się uśmiechem. Dlaczego nie umiesz odpowiadać na takie pytania? Myślisz, że znasz ból i rozkosz? Połykasz kęsy powietrza. Udając, że jesz.

LEKCJA GRAMATYKI

Jak masz nauczyć się mówić, kiedy nie wiesz, co to jest czas? Jeśli zamkniesz przestrzeń, czy czas zniknie? To, co płynie, mieści się w twoim języku. Używasz czasów przeszłych, więc możesz mieć poczucie winy. Używasz czasów przyszłych, więc ściskasz w garści nadzieje.

KORALIKI I ICH ŚWIATY

Bose stopy objawiają światło. Izaak uprawia poranny tupot. Tupot zamiast budzika.

– Wiesz, śniło mi się dzisiaj, że trzymałem w rękach świat.

– Świat? To jakby ciut za wiele! Chyba, że nazywasz się Atlas.

– No, ale to był taki niebieski koralik. A w nim jeszcze jeden i jeszcze j eden. Aż w nieskończoność.

– A z czego były te koraliki?

– Jak to z czego? Ze światów!

– W tych koralikach były inne światy?

– Tak. W jednym koraliku jest wiele innych światów. Rozumiesz? Skoro w koraliku jest nieskończona liczba innych koralików, to musi też tam być nieskończona liczba innych światów.

– I każdy świat jest inny?

– Każdy, bo one się nigdy nie widzą i nie mogą się nigdy poznać, więc nawet gdyby były takie same, są inne.

– A gdzie jesteśmy my?

– No wiesz, w środku tych koralików są takie dziurki, niezliczona ilość i w tych dziurkach jesteśmy my. Ale tak naprawdę to nas nie ma, bo nikt z nas nie wie o tym, że jest w takiej dziurce. No to jest tak, jakby nas nie było.

– A jak wyglądają te dziurki?

– To są bańki mydlane. Jak ktoś spróbuje je dotknąć, to znikają. Dlatego nikt się do siebie nie zbliża, bo gdyby podszedł za blisko, to i jego świat i świat tego drugiego by zniknął.

– Wiesz, myślę sobie, że trzeba trochę pomilczeć, bo jak by się coś powiedziało, to ten sen zostawił by po sobie tylko mydlaną plamę.

SEN TRZECI JAKUB

TWARDOŚĆ I MIĘKKOŚĆ I CIEPŁO

Był na wyciągnięcie ręki. Nie mogłaś poczuć nawet oddechu. Był jak kaleki anioł. Nie umiał nazwać swojego bólu. Huśtał się na linie pomiędzy granicami. Zawsze pośrodku.

Kim był? Ten sen. Nie zmyłaś go. Zrósł się z twoim naskórkiem jak brud. Śnił ci się anioł. Patrzyłaś jak splatał w sobie łagodność z pasją szaleństwa. Pragnął zostać człowiekiem. Pragnął? A może musiał? Patrzył, by poznać. Twardość. Miękkość. Ciepło. Dotyk. Dla muśnięcia palców gotów był odrąbać sobie skrzydła.

Każdy ma jakąś obsesję. Ta najnudniejsza to normalność.

NAMIĘTNOŚĆ WYOBRAŹNI

Nazywa się Jakub. Próbował już się narodzić. Bezskutecznie. Nie p oszło mu też z samobójstwem. Została tylko namiętność wyobraźni. Skąd wziął t e języki pamięci? Z utraconego raju?

Jakub odchyla twoje włosy. Szepcze.

– Tylko w absolutnej ciemności możemy przyjrzeć się, naprawdę dokładnie, własnej osobie.

– Patrzysz jak niemowlak pierwszy raz w lustro.

– Kim jesteś?

– Nie wiem. Nigdy nie byłem w absolutnej ciemności.

Lubił noc. Kiedyś go przerażała. Teraz jest otwartą na oścież bramą. Znajdował w niej to, co rozmywało światło. Zapach. Namacalny jak dotyk. Czuł. Siebie. Swoje pragnienia. Czym jest ciało bez pragnień?

KOBIETY JAKUBA

Południowo zachodnia ściana. Dobrze oświetlona. Półki z książkami sięgają sufitu. Trzy z nich, środkowe, nie pokryły się kurzem. Jakub zagląda tam każdej nocy. Portrety kobiet. Albumy w twardych oprawach, z kredowego papieru. Tysiące drzew. Kobiety patrzą i milczą. Są be zpieczne, a jednak na wyciągnięcie rąk. Jakub zna każdą twarz. Dotykał ich wielokro tnie. Sczesywał nitki włosów, wygładzał aksamit sukni. Są tam. Wszystkie jego. Są takie jak on. Patrzą i milczą. Są głodne, lecz nie muszą jeść. Będą czekać. Ich ciała zżółkną. Pokryją się kurzem. Będą zawsze tam. Na trzeciej, czwartej i piątej półce.

SEN CZWARTY CALYPSO

NACZYNIE, Z KTÓREGO WYLEWA SIĘ BEZMIAR

Śniłaś, że jesteś i jednocześnie cię nie ma. Byłaś wszechwiedzącym narratorem, który nie istniał. Śniłaś kobietę. Średniowieczne niderlandzkie miasto. Antwerpia? Zmieszane i ubarwione. Kolejna wersjaWalki karna wału z postem?(Bruegel przewraca się chyba w grobie).

Okrągłym ruchem kamery z wieży kościelnej objęłaś błazeński rynek. Jadącego beczką na niebieskich płozach spaślaka i człowieka szczura o wyblakłych oczach, przeżartych głodem. Pomiędzy nimi ludzki ul. Bezn odzy żebracy, dzieci, kobiety klaszczące wielkopiątkowymi klekotkami. Raz na jakiś czas kontrapunkt. Błazeńska trupa rodem z cyrkuMilano.Biegający w kalesonach profesor od literatury średniowiecznej. Ty pojawisz się tylko po to, by mylić się z innymi. Jesteś kobietą bez twarzy. Tak, jakby przeniesiono cię żywcem z Melancholii Chirico. Śledzą cię głosy i oczy. Próbują wygrzebać choćby włos prawdy. Nie potrafią, więc zadowalają się każdą garstką kłamstwa. Szukasz kryjówki. Na skraju miasta rośnie zmurszała wierzba. Wchodzisz w otwarty pień. Chciałabyś zrosnąć się z drzewem. Nie umiesz już tylkobyć.Jest w tobie siła niedosytu. Zdumienie węszącej łasicy, unurzanej w lepkim soku krwi. Jesteś pustym naczyniem, z którego wylewa się bezmiar.

LUSTRO

Patrzysz naga. Dziwisz się swojemu ciału. Nie pamiętasz. Przykryte bielą wygląda inaczej. Zanurzasz się w wodzie. Dotykasz wilgotnej skóry. Nie jesteś ze szkła, tylkow szkle.Czujesz ciepło i miękkość. Szklana szafa jest zimna i twarda. Zanurzasz się w oddech swojego ciała. Wiesz, że kiedyś zdołasz się przebić.

DZIEWCZYNA I SZCZUR

Kim była Calypso? Widziałaś ją w tylu twarzach. Nie pamiętasz jej rysów. Zanim zamknęłaś oczy, zobaczyłaś dziewczynę o palcach cienkich jak gałęzie wierzby. Mówiła szybko. Zachłannie. Wciągała w siebie. Chciałaś dotknąć jej włosów. Wzdrygnęłaś się. Na ramieniu trzymała szczura. Szczurzycę właściwie. Łapałaś hausty powietrza. Dźwięki rozpryskiwały się jak mydlana bańka. Patrzyłaś jak poruszają się jej usta i rzęsy. Chciałaś by p omyliła drzwi. By otworzyła je na oścież. Szczurzyca przymknęła oczy. Była ciepła, miękka, błyszcząca. Wzdrygnęłaś się na myśl, że dotykają jąjejpalce. Pamiętasz jak zanurzała je w rzece. Były pergaminowe. Z orname ntem żył wyrastających z łodygi nadgarstka. Przezroczysta skóra i wiotkie palce. Czy to była Calypso?

POWROTY

Czego bała się Calypso? Przecież nie powrotów? To nie ją skrzywdziła tamta kobieta. (Kobieta w niebieskiej podomce. Kobieta z różańcem w kieszeni). Próbowała żyć tak, by nie bolało. Jak ty. Zastanawiałaś się, która z was istnieje naprawdę?

Wróciłaś tam, skąd chciałaś uciec. Zobaczyłaś kobietę w niebieskiej podomce. Kobietę z różańcem w kieszeni. Nie zamieniłaś z nią żadnego słowa. Wolałaś rozmawiać z wariatką z naprzeciwka. Znała twój świat. Nigdy nie pamiętała twojego imienia.

SEN PIĄTY SASZA

NA PROGU

Stał, próbując włożyć klucz do dziurki. Zawsze robił to po ciemku. Zawsze mamrotał. Zawsze mu się udawało. Gorzej było ze schodami. Kilka razy poleciała krew. Raz kał. Nigdy po sobie nie sprzątał. Wiedział, że zrobi to ona. Zimą palił w piwnicy. Najpierw papieros. Potem rąbanie drewna i łopata węgla lub dwie. Tak, żeby napchać. Rano pił lurę za pięć złotych. Słodzoną. Brał reklamówkę. Zwijał w rulon. I osiem godzin z głowy. Piątki były inne. Wracał po północy. Stał próbując włożyć klucz do dziurki. Zawsze robił to po ciemku. Zawsze mamrotał. Zawsze mu się udawało. Tak, wiedział, że był pijakiem. Dobrze mu z tym było.

NIENAWIDZIŁ NIEDZIELI I LIPCA

Co ja w życiu mam? Co ja w tym popierdolonym życiu mam? Własny smród mam! Nic więcej!I dobrze. Nie musiał ścielić łóżka. Nie potrzebował pościeli. Nikt prócz niego nie próbował wchodzić do jego jaskini. Nie tylko ze względu na zepsute zęby i zsiniałe palce. Jego przestrzeni pilnował z apach. Zaschnięta sperma i wódka.

Nie musiał niczego tłumaczyć. Od tego byli księża. Wstawała codzie nnie o piątej i szła słuchać pocieszenia. Szukała potwierdzenia. Była męczennikiem. Nie zamierzała dawać nic, poza swoim poświęceniem. Nienawidził niedzieli i jej modlitw. Spał aż do mszy. Przychodził na obiad. Nie musiał się zastanawiać dlaczego jest zwierzęciem. Po prostu robił to, co zawsze. Jadł rosół. Zostawiał na talerzu marchewkę. Zanosił talerz do kuchni i zakładał buty. W niedzielę wracał przed dziesiątą. W soboty pozwalał sobie na więcej.

Zdarzało mu się otworzyć okno. Zapalić jeden papieros po drugim. Wtedy przypominał sobie tamtą dziewczynę. Jej imię utonęło z jej ciałem. Ciałem, które unosiło się na wodzie razem z plastikowymi butelkami, puszkami po piwie i pojemniku po oleju silnikowym. Nienawidził lipca. Nigdy nie brał urlopu.

Po latach mroku polubił łaskotanie słońca. Zwłaszcza na balkon ie. Zwłaszcza wiosną. Po pierwszym papierosie nie czuł nic. Dopiero po dr ugim, pamięć dawała mu kopniaka w brzuch. Miał na to sposób. Nosił w kieszeni pilota. Mógł włączyć telewizor w ciągu trzech sekund.

BUTY SASZY

Cuchnęły niestrawioną tęsknotą. Starał się ich nie dotknąć. Zrzucał je dwoma ruchami stopy. Zawsze odwrotnie. Lewy po prawej. Prawy po lewej. Cząsteczki potu zmieszane z zapachem wódki wkręcały się we włókna skarpet. Smród zamykał w jaskini. Tak było znacznie wygodniej. Nie zapalał światła. Ciemność wchłaniała odór, wypuszczając zwęglone szczątki o brazów.

To wywoływało reakcję odruchową. Skurczenie. Sasza zwijał się w sobie. Zawiązywał supły. Zaciskał. Był małym chłopcem. Raz jeszcze. I jeszcze. Ojciec wyciągał zużyty, popękany pas. Czuł zapach brudnej skóry. Chował się pod pościel. Zwinięty. Z naszykowanymi pięściami. Czekał. Żeby zapomnieć.

SEN SZÓSTY ŚLADY

ZIEMNIAKI PIECZONE W POPIELE

raz jeszcze zmieściłaś się w swojej dłoni ile wiary można upchać w pięści?

odkąd porzuciłaś słowa

przestałaś wątpić w poczucie humoru Boga

rzeczy wielkie mieszczą się w prostym uniesieniu powiek

słowo wieczność nie znaczy więcej niż popiół

pokrywający skorupki pieczonych ziemniaków

słowo wolność

więzi w krtani kilka drgań więcej niż słowo śmierć

czy to nazwałaś językiem?

milczysz

wygrzebujesz z popiołu ziemniaki parząc sobie usta zwęgloną skórką

CIAŁO

Jesteś. Ciało zamknięte w czasie? Czy odwrotnie? Twoja skóra. Wystawiona na świat. Dotyka ją tyle par oczu. Są lustrem. Nie umiesz ro zdzielić. Cellulitis, zmarszczki, zepsute zęby i dusza. Nigdy nie pociągały cię wąskie łóżka. Wolisz zachłanność. Czysty zachwyt.

W nocy przyszli święci. Cały sen zmieścił się w przezroczystej kuli. L eżeli w wielkiej mydlanej bańce. Skuleni, wymazani w spermie. Odpo czywali. Próbowali przecisnąć się przez szparę z niedokończonego nieba. Ona uniosła powieki. On obolałą głowę. Musnął jej usta. Zrobił kawę. Sąsiad włączył telewizor. Odkręciła kran. Szlag by to trafił. Woda rozprysła się zmywając ściany bańki. Było im zimno. I chciało im się pić.

COŚ

Maszyna godna Frankensteina. Może bardziej bezkresna. Pomimo precyzji – nieprzewidywalna. Na przykład cysta. Rośnie w twoim ciele COŚ. Ma włosy albo zęby. Pewnego dnia owija się wokół twojego jajnika. Zostawiając dwa milimetry życia.

Dwie filiżanki kawy. Dwa razy porcja frytek. Mrugasz okiem z obłoku. To tylko próba. Satie, potem Bach.

CZEKAJĄC NA PORANNĄ TOALETĘ MYŚLISZ O SIMONE WEIL

Czcić bezkres wieczoru, nagłość poranka, gęstość opadającej w ciało nocy. Wyssać życie. Niech zostanie sama nagość. Zanurzyć się w wodzie, tak by przez chwilę myśleć tylko o śmierci.

„Chociaż umrę, wszechświat będzie istniał. To mnie nie pociesza, jeżeli jestem czym innym niż wszechświat. Ale jeżeli wszechświat jest dla mojej d uszy jakby drugim ciałem, moja śmierć przestaje mieć dla mnie więcej znaczenia niż śmierć nieznajomego. Tak samo moje nieszczęście.” (Simone Weil).

LEŻAŁAŚ NA PODŁODZE

Podłoga pełna opiłków skóry. Ślady. Drzazgi nieba ścierane ze stóp. Ciało. Miejsce graniczne. Bezmiar ściśnięty w kilka związków chemicznych. Skorupa cieni i światła. Próba wyobraźni, czyli przypominanie. Sklejanie zap achów, obrazów, głosów. Patchwork z rzeczy prostych. Śpiąca twarz dziecka. Bita śmietana mgły na łyżeczce grani. Zmieścić Boga w zwyczajność.

Kiedy stajesz się niema, muzyka zastępuje ci głos. Nie znasz się na nutach. Na pięciolinii palców wpisujesz szelest włosów i uderzenia rzęs. Samotność to otwarte na oścież drzwi. Przedrzeć się przez siebie, by powrócić sobą. Szczęściem się jest. Złapanym na gorącym uczynku.

Pamiętasz, jak wynurzyłaś się z nocy. Patrzyłaś jak świt unosi zmrok. Bezszelestny. Obiecujący złote cielce światła. Za oknem wpół przeźroczysta postać przyglądała się drzewom. Wiśnie schudły i zżółkły. Orzechowiec obsiadły kawki.

KAWAŁKI SREBRA ROZSYPANE NA TRAWNIKU

Otwierasz drzwi. Usta. Pięści. Płuca. Rozrywasz hausty powie trza. Na trawniku ziarnistość. Zeszklona w srebrnych łuskach. Zlizujesz palcem upudrowaną śniegiem szybę samochodu. Smakuje dzieciństwem. Zadzierasz głowę i układasz wycinankę z dymu i chmur.

Nic nie jest ważniejsze niż to, co dzieje się teraz. Poczucie nienarusz onej przynależności. Jesteś mozaiką wszechświata. W tym zmierzchu. W tym ziarnistym zimnie, widzisz własny oddech zmieniający się w mrok. Jesteś. Twoje prawo. Niczym nie uzasadnione. Najprostsze.

SEN SIÓDMY PODUSZKA CALYPSO

ŚWIAT DO PATRZENIA

Palce światła wplątane w szarą pierzynę chmur. Poduszka Calypso. Niebieska w żółte koty. Gnieździ się na niej kilkadziesiąt włosów. Zaschnięte krople śliny. Resztki perfum. Jakub zanurza twarz w niebiesko żółtą miękkość. Próbuje strzepać z niej opiłki Calypso. Wypada trochę wiór. Półprzeźroczyste postaci. Stłumione głosy. Słychać trzask zamykanych drzwi. Kroki jak zwierzęta. Skradają się po omacku. Węszą.

Jakub odkrywa szczelinę. Świat do patrzenia. Bez muzyki. Z ujadającym psem w tle. Czuje kwaśny odór potu. Kobieta w niebieskiej podomce rozmawia z Calypso. Rozmawia? Dopiero teraz zauważył, że patrzy w innym kierunku. W niebieski ekran. Jej twarz przypomina maskę z gipsu. Zabandażowała wszystkie emocje. Jest niema. Tak jak Calypso. Nie. Calypso mówi nie otwierając ust. Co powiedziała? Jakieś głupstwo. Że jest przeziębiona. Że jest ciepło na dworze. Dostała to, czego się domyślała. Garść piasku rzuconego w wodę. Cofnęła się w stronę drzwi. Biegła bezszelestnie. Po trzy schody w górę. Na dachu zobaczyła cień Jakuba. Próbował wydostać się z jej snów.

CHRABĄSZCZ

W jednej z szuflad twojego ciała schował się chrabąszcz. Widujesz go najczęściej wieczorem. Wystawia czułki. Próbuje zlizać sny z poduszki w żółte koty.

Ciekawość popijasz domieszką obrzydzenia. Przyglądasz mu się. Mały czarny stwór z kikutem skrzydeł i marzeń. Twoje ciało mogłoby się właściwie przyzwyczaić. Można by poupychać szuflady słowami. Zamiast myśli, wstawić dźwiękoszczelne drzwi. Zamknięte w ciele stworzą ledwie szkielet. A jednak. Każdym uderzeniem pompującego mięśnia. Próbujesz być.

PRÓBA PIERWSZA – BÓL

Jakub przyszedł nad ranem. Powiedział, że chce nauczyć się ciała człowieka. Poradziłaś mu, by zaczął od bólu. Próbował wielu sztuczek. Z aczął od ukłucia igłą, potem był ogień i mróz. Wszystko na nic. W końcu powiedziałaś, że jest beznadziejnym przypadkiem. Że traci czas. Czyli jest zwykłym idiotą. Anioł spoważniał. Słuchał z zamkniętymi oczami. Na twarzy zobaczyłaś skurcz bólu. Podziękował i odszedł.

Pierwszy raz sprawiając komuś ból dostałaś w zamian wdzięczność.

CALYPSO NIE ŚCIERA PAJĘCZYN

Calypso wraca do pustego domu, z zimnej cegły. Pod nogami przemykają cienie i pająki. Calypso chodzi na palcach. Nasłuchuje. Nie ściera pajęczyn. Nigdy nie dręczy małych stworzeń. W prostokąt okna supła się linia światła. Obrysowuje kontury. Jest wieczór, czyli wieczność. Aż do opadnię cia powiek. Ten wieczór trwa częściej i dłużej niż mogłaby przypuszczać. Przychodzi drogą obrośniętą ziarnistym śniegiem. Ma twarz chłopca o długich palcach, zakończonych owalnym płatkiem paznokcia. Dlaczego zap amiętała tę twarz? Dlaczego chodzi po niej pająk? Dlaczego z nim rozmawia? Dziwny stwór. Znów zabrał się za budowlę nowej pajęczyny. Ostrożnie wspina się po niebieskiej poduszce w żółte koty. Skończy życie wraz z n adejściem salowej. W międzyczasie, raz jeszcze, zacznie ten sam rozdział.

W KORYTARZU

Kobieta obejmowała ciało chłopca. Coraz zimniejsze. Coraz bardziej wiotkie. Szukała śladu. Skrawka nadziei, w którym zmieściłaby wszystko, co pamięta. Walc w wąskiej uliczce. Bieg przez park. Zachłanność ciała wepchanego w szparę miasta. Bezsenność. Upiorną jak kobiety Modiglianiego.

Jakub poczuł zapach szpitala. Wyobraził sobie rozpadającą się bryłę śniegu. Nie rozumiał słowa „nigdy”. Ciągnął za kłębek, zwijał i rozwijał d alej. Umiał patrzeć. Nie widział nic. Dlaczego zawsze ukrywał się w pustych korytarzach?

PRAGNIENIA

Czym jest ciało pozbawione pragnień? Patrzysz w lustro swojej szkl anej szafy. Twarz zmienia odcienie i fakturę. Ciało opada jak liść. Unosisz powiekę, tak jakbyś rozchylała usta. Unosisz ją mocniej, tak jakbyś wyciągała ramiona. Za jedną rozmowę oddałabyś kilka dni życia. Rozmowa. Można ulepić z niej wszystko. Nawet ocalenie. Dwoje obcych ludzi zaczyna rozmowę. Dwoje obcych ludzi. Bliskość, która wybucha bez powodu.

ZABRAŁ MAŁY PLECAK

Nie lepić świata zamiast. Rzeczy proste. Arcydzieła codzienności. Delektować się. Tak samo jak odrzucać.

Patrzyła. Wstał. Zabrał mały plecak. Przez chwile jej ciało wyrwało się na skutek gwałtownej zmiany prędkości. Wyszedł. Patrzyła chwile w nic. Potem w czarno biały napis i światła. Rano spojrzała na koniuszki drzew. Orzechowiec ubrał się w seledynowe pączki. Słyszała muzykę. Nie pamięta gdzie.

ZAWSZE SIADAŁ W OSŁONECZNIONYM MIEJSCU

Jakub myślał o słońcu. Chciał poczuć rozgrzaną skórę. Nasycić duszę. Dotykiem. Smakiem. Bólem. Wszystko w nieograniczonej wyobraźni. Był jej mistrzem. Kochał tak, jak nikt inny. Nie mógł pokochać nikogo. Żadnych dłoni. Żadnego imienia. Tylko niema wola. Napięte skrzydła ukryte pod łopatkami.

Usiadł na najbardziej nasłonecznionej ławce. Marzył o słońcu. Pragnął go. Tak jak kobietę. Albo zapach. Myślał o tym, czego nie umiał poczuć. Ulice. Śmieci. Rozkładające się resztki spojrzeń. Mrówki żyjące w szparach pomiędzy płytami chodnika. Żywiące się ludzką krwią. Wyobrażał sobie odór. Nawet ten zapach mógł być droższy niż jego brak.

Wpadł w nałóg. Każdego ranka siadał na ławce. Słuchał rozmów. Wybierał zawsze osłonecznione miejsce. Wyobrażał sobie soczystość. I giętkość.

Raz spotkał tutaj kobietę. Miała cienkie palce. Półprzeźroczystą skórę.Na skroni przebijały przez nią niebieskie żyły. Miała włosy koloru ognia. Wpuszczała w nie rój pszczół. Chciał przecisnąć się przez jej granicę. Szukał. Więził światło kawałkami cienia.

POCZWARKA W JASKINI

Zaglądasz tu coraz rzadziej. Oderwane od ciała płaty pamięci nie są już bolesne. Są raczej męczące. Przypominają o sobie bez powodu. Jak słowa dawno skazane na śmierć. Nie przychodź tu więcej. Znajdź lepiej las i buki. Znajdź zmrok nasączony zapachem dzikich malin. Nie jesteś poczwarką. Zobacz, tutaj leży martwy kokon.

DUSZA MA CIAŁO

Jakub nie pragnął ciebie. Nie umiał sobie wyobrazić jednej kobiety lub jednego mężczyzny. Widział ich wielokrotność. Mieszał obrazy. Tak jak miesza się kolory. Myślał o tym, że to nie ciało ma duszę, ale dusza ma ciało. Zmysły, które czynią niebo namacalne. Czyli prawdziwe.

KOŁDRA NA GŁOWIE

Calypso bała się kabli i poduszek. Wpadała w panikę, kiedy musiała zmieniać pościel. Kołdra rzucała się jej wtedy na głowę. Zakrywała myśli. Nie mogła znieść uścisku.

Pokój z widokiem na gałęzie. Nagie ramiona orzechowca przypominają ręce anorektyka. Są niemym głosem. Tunelem z jednej klatki w drugą. Calypso grzeje uda przyciskając je do mosiężnego kaloryfera. Próba wyobraźni. Latarnie snują pomarańczowe światło. Pachnie czasem sprzed. Celofanowy obrazek. Szeleści.

Opakowanie z miniaturowym lukrowanym aniołem. Zawsze zaczynała od skrzydeł. Zlizywała słodki granatowy fałsz. Zimne ręce robiły się lepkie. Mogła zgasić światło, stanąć w oknie, rysować serca na zaparowanej szybie. Czas był wymyśloną historią. Umiała rozmawiać ze świętymi.

Tego dnia nie poszła do kościoła. Zmieściła się cała w ciemnym kwadracie schowka. Było jej ciasno, tak, że nie mogła poruszyć nawet palcem. Nie przypuszczała, że ciało w pustce rozciąga się, zamiast maleć.

OKNO W POCIĄGU

Płachta nieba upstrzona ptasimi skrzydłami. Jakub patrzył na gołębie – widział cienie ścigające się ze światłem. Usiadła na przeciw. Zamknęła wzrok za oknem. Widział kontur. Światło złapane w miedzi. Kosmyk na oczach. Nagłym ruchem głowy zatrzymał jej wzrok.

Jest jak mgła. Pomyślał o rzece tuż po świcie. Chciał usłyszeć jej głos. Czuł, że jest zwinięta w kilka, kilkanaście warstw. Podejrzewał, że ma zimne ręce.

– Mógłby mi pan pomóc z tą walizką? Proszę pana, mógłby pan. Jakub wytarł dłonie o spodnie. Przerzucił walizę. Poczuł jej zapach. Zapach rzeki, cynamonu, gorących kamieni na brzegu.

– Czy zdradzi mi pani swoje imię?

– Imię jest historią. Moja historia to zapominanie. Bezskuteczne niestety.

– O czym pani chce zapomnieć?

– Chcę po prostu nie pamiętać.

– O kim?

– Chcę po prostu iść. Tak żeby nie zawracać.

– Dokąd pani jedzie?

– Zaraz wysiadam.

– Ja też. Ma pani chwilę czasu? Chciałbym pokazać pani jedno miejsce. To jest nad rzeką.

– Mam ochotę na kawę. Czy można ją kupić nad rzeką?

– Kawę możemy kupić w Warsie. W plastikowych kubkach. Są teraz dużo lepsze. Nie parzą.

– Mam na imię Calypso i…. lubię gorące kubki.

Wstała. Spojrzała w lustro. Prawie natychmiast odwróciła wzrok. Była dość niska. Jakub wyobraził sobie, że śpi zwinięta w kulkę jak kot. Pomyślał o jej piersiach. Były wielkości jabłka. Przypomniał sobie zapach miażdżonego zębami miąższu.

– Proszę mi dać walizkę. Wezmę ją.

– Nie trzeba. Nie ma tam nic, o co warto się troszczyć.

– Nie troszczę się o walizkę, tylko o panią.

Uśmiechnęła się. Ćwierćnutą.

Kim był ten człowiek? Nie mogła rozpoznać jego zapachu. Nie umiała go nazwać. Tak, jak nie umiała nazwać barwy jego głosu. Widziała siebie i jego, oczami widza w kinie. Wyglądali pociesznie. Z walizką prababki i plastik owymi kubkami w ręku. Podobał jej się pomysł z kawą nad rzeką. W tym mieście nie było jej śladów.

SEN ÓSMY DWORZEC KOLEJOWY NOCĄ

NA KARTONACH

Dokąd szedł Jakub? Tamtej nocy nie mógł spać. Krążył, węsząc jak głodne zwierzę. Poszedł na dworzec. Jeszcze raz. Który raz? Bezdomni wreszcie odetchnęli. Przykryci grubą pierzyną odoru, kartonami, warstwą pamięcisprzed..Czekali na sny. Na most. Spotkać anioła w nocy na dworcu. Zdarza się. Niejednemu. Jakub wiedział, że tej nocy zobaczy go przynajmniej jeden z nich.

ZMIESZANE, TOPNIEJĄCE, CICHE.

Słuchałaś rosyjskich piosenek. Czas sunął w stronę cienia. Czułaś, że znikasz. Bezszelestnie. Myślałaś o tym, co zostało. O pamięci. Jej obrazach. Tego dnia nie opuszczałaś jaskini. Pachniałaś nocą. Oglądałaś zdjęcia. Szczęście przecedzone przez sito. Wystudzone i zakonserwowane. Senność spływała ci z palców pod powieki.

Patrzyłaś. Ściśnięta pomiędzy. Wiedziałaś, że musisz nauczyć się pamiętać, po to, aby zapomnieć. Rozgrzany korytarz światła prowadził na strych. W wąskiej wnęce szafy mruczał deszcz. Wychodziłaś na balkon. Słuchałaś kropli. Wiedziałaś, że można przecisnąć się przez czas. Przecisnęłaś się w zimę. W noc przykrytą bielą. Ona też tam była. Wsunęłaś palce w jej ręce. Nuciłyście nuty z kościoła. Zlewały śnieg w lekkie ciasteczka. Skrzypiało. Pamiętasz?

Następnego dnia leżała naprzeciw telewizora. Obca. Pozbawiona słów. Patrzyłaś na jej twarz. Wyciśniętą ztamwteraz.Zobaczyłaś pot złapany w koszu zmarszczek. Dźwięki osaczały ją jak pszczoły. A mimo tego była głucha. Chciałaś ją dotknąć. Nie odważyłaś się pochylić. Pamiętałaś kropl e lodu spływające przez palce. Skrzypienie śniegu. Ostre igły mrozu na policzkach. Wiara i sen. Zmieszane. Topniejące. Ciche.

JAKUB TRACI COŚ WIĘCEJ

Jakub wracał ze spuszczoną głową. Widział to, o czym nie chciał pamiętać. Myślał o tamtej dziewczynie. O jej gasnącej twarzy. Chciał ją ocalić. Chciał przebić sen i zmrok. Czuł jak płyną z niego strugi światła. Podobne do łez. Myślał o ich smaku. Wyobraził sobie imbir zmieszany z pieprzem. Smak rozsypał się w pył. Dlaczego dotykają ją lateksowe rękawice? Dlaczego myją ją mydłem o zapachu środków dezynfekujących? Dlaczego dotyka ją ktoś, kto nie potrafi odróżnić ciepła końskiego łajna od miodu skóry? Chciał umyć jej plecy. Chciał zobaczyć to, co było głębiej. Pod jądrem źrenic.

Jakub siedział naprzeciw. Patrzył na precyzje maszyny. Próbował przeczytać z niej życie. Widział zwierzę. Łakome. Głodne. Senne. Patrzył na swoje ręce. Napęczniałe czasem. Myślał o konieczności. O trybikach. Przypomniał sobie sześcian. Jednorodność. Próbował rozbić. Zdmuchnąć ciało jak mydlaną bańkę.

Studiował buty. Kształt kostki i łydki. Napięcie mięśni. Formowanie. Próbował łączyć znaki. Myślał o tym, co zwierzęce. Bezwzględność głodu. Typy profilów. Rodzina pierwsza. Małe dłonie. Ciałko zwijające się w kulkę. Wielkie oczy. Rodzina druga. Długie nogi, palce i nos. Chudość.

Jakub wracał ze spuszczoną głową. Opatulił ciało milczeniem. Czekał. Zobaczył ją jeszcze raz w odbiciu w szybie. Poruszała ustami. Próbował się domyśleć. Ukradkiem obrysował jej profil. Próbował sczesać trochę zapachu. Patrzył na drobinki kurzu. Unoszące opiłki skóry i światła.

Mila Piasecka:Szklana szafa Strona |32

SKAKANKA

Kaptury bywają nadzwyczaj pożyteczne. Można w nich ukryć ściśnięty wzrok, albo krótką, świńską szyje. Jakub ukrył w nim rozpacz. Choć myślał, że to gniew. Patrzył rozbieganym wzrokiem. Był zwierzęciem w potrzasku. Garść popiołu parzyła mu palce. Nie potrafił rozprostować zaciśniętych rąk.

Przeczucie zawiodło go aż na bocznicę. Poczuł czyjąś samotność. Nie mylił się. Dziewczyna o martwych oczach i brudnych włosach siedziała oparta o stertę węgla. Podszedł bliżej. Zobaczył ręce związane plastikowym supłem skakanki. Wyglądały jak gliniaste kikuty sklejone ręką nieudanego rzeźbiarza. Zatrzymał wzrok na odciśniętej fioletowej linii. Przeciągnął ją wzdłuż torów kolejowych. Pięciu chłopców w kapturach milcząco przecinało prostą prostopadle. Kierowali się w stronę wyjścia. Jakub odwrócił głowę. Rozwiązał supeł skakanki. Dotknął sinych ust i palców. Milczał.

PĘTLA

Zaciskała marzenie jak pętle. Tak, by związać przestrzeń. Zatoczyć koło i zostawić za sobą wszystko. Była glinianym naczyniem. Nie zastanawiała się nad tym. Kierowała się instynktem. Chciała żyć.

KONFESJONAŁ

Jakub zatrzymał się w połowie drogi. Poczuł ich zapach. Kobiety w świeżo zakręconych włosach. Sunęły powoli, lecz stanowczo, tak nie ubrudzić butów do kościoła. Zawinięte wokół ramion mężczyzn. Szeptały marzenia. Klęczały przed konfesjonałem. Wdychały zapach dezodorantu i spoconych dłoni. Wstawały lżejsze. Jak opróżnione szklanki. Wracając kupowały w kiosku program telewizyjny i krem tłusty na noc.

Jakub wiedział, że będzie sam. Jak zawsze. Tym razem nie poczuł ż alu, lecz ulgę.

OPAKOWANIE

– Fajna z ciebie laska!

– Co ty mówisz człowieku?

– Mówię, że jesteś niezłą dupeńką!

Zaciskasz w ustach wiadro słów. Pociąg. Przedział dla niepalących. Przestrzeń skurczona do czterech skrzyżowań dwóch par oczu. Kim jest ten człowiek? Kim cię widzi? Opakowanie z niezłym systemem chłodniczym. Zdolne zmieścić kilkanaście organów. Worek mięśni i nerwów, rozgrzany gorączką impulsów elektrycznych. Węszy krwi. Węszy ciepła. Chciałby zmieścić się w kilku prostych gestach.

Otwierasz usta. Słowa zderzają się z metalową puszką przestrzeni. Odbijają się, uderzając rykoszetem prosto w gardło. Próbujesz zmylić siebie. Udajesz, że świat przesuwa się po linie. Zmieniasz krajobrazy. Siadasz w jednej z przydrożnych kafejek, zamykasz oczy i wracasz z powrotem. Jesteś wciąż po tej samej stronie rzeki. Chlupie ci w butach, ale nie potrafisz się zanurzyć.

NAPRZECIW

Siedzisz naprzeciw. Ukrzesłowiona. Zamieniona w wyciosane tępym ostrzem drzewo. Myślisz o zapachu cynamonu i cukrowej róży. Leniwym i ciepłym. Chce ci się wymiotować zatęchłym światłem. Jarzeniówkami. Chciałabyś ukryć się pod szarą pierzyną nieba.

Słuchałaś jak mantry. Tamtych twarzy. Tamtej ciszy. Byłaś zmarznięta. Ogłuszona. Odwróciłaś się do słońca. Wiedziałaś, że musisz wrócić do martwego domu. Wiedziałaś, że spotkasz tam kobietę, która zrobi wszystko abyś nie wierzyła, że żyjesz.

SEN DZIEWIĄTY JASKINIA

PO DRUGIEJ STRONIE ŚCIANY

Po drugiej stronie ściany mieszka Sasza. W jego jaskini ściany zmieniają kształty. Potrafią też gadać. Sasza wychodzi w soboty około południa. Zakłada przesiąknięte potem adidasy. Zabiera drobne na taksówkę. Najczęściej pożyczone. Resztę przeznacza na usprawiedliwienia. Siada zawsze przy stoliku pod ścianą. Zamawia duże piwo. Potem kolejne trzy. Potem wódkę. Jeśli nie ma pieniędzy na taksówkę kończy na czterech piwach. Wtedy włącza stare płyty. Robi sobie dobrze zwinięty w brudnym prześcieradle nocy.

OKRUCH