Szepty i tajemnice. Tom II - Agnieszka Janiszewska - ebook

Szepty i tajemnice. Tom II ebook

Janiszewska Agnieszka

4,5

Opis

Paryż, Warszawa i majątek ziemiański Zaborów to w dalszym ciągu miejsca, w których żyją kolejne pokolenia rodziny Matzerów. Dzieci dorastają, rodzą się wnuki. Najbliższych Basi i Alicji nie oszczędza choroba ani śmierć, a dwie bliskie sobie siostry wciąż dzieli nie tylko geograficzna odległość, ale i narastające z czasem pretensje i nieporozumienia.

Drugi tom powieści prowadzi czytelnika aż do pierwszych lat powojennych, w których ani majątek, ani dawne nieporozumienia nie mają już większego znaczenia, ponieważ liczą się jedynie bliscy sercu ludzie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 902

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (99 ocen)
68
16
13
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jadzia40

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna
00
RekinL

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna wspaniała książka tej autorki.
00
Ziaja13

Nie oderwiesz się od lektury

trudno się oderwać. świetnie narracja.. nawet na chwilę nie spada napięcie
00
IlonaKmita

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dla mnie rewelacja!
00

Popularność




 

 

 

Rozdział 65

– No, nareszcie dałaś się wyciągnąć z tej twojej jamy – powiedziała z westchnieniem Pola Durand, opadając na kawiarniane krzesełko. – Oczywiście wojna zrobiła swoje, ale zobacz, Alice, jakie miasto jest teraz ożywione. Mieliśmy wreszcie prawdziwe Boże Narodzenie, a nadal tyle światełek i lampionów na ulicach. I tylu ludzi. Paryż huczy życiem jak przed wojną, a nawet bardziej. W dodatku tylu żołnierzy kręci się jeszcze po ulicach. Mówcie, co chcecie, dziewczyny, ale mundury mają swój urok. Alice, siedzisz na okrągło w domu i nawet nie wiesz, że Solange poznała pewnego przystojnego Jankesa.

– No wiesz. – Solange skrzywiła się. – Mówisz tak bez pardonu. A poza tym Alice to nic a nic nie obchodzi.

– Nie szkodzi. – Pola wzruszyła ramionami, wyciągnęła z torebki papierosa i go zapaliła. – Uważam za ogromny sukces, że udało nam się wyciągnąć Alę do miasta. Wprawdzie, jak to mówią, kropla drąży skałę, ale w przypadku Alice ta metoda mogłaby poskutkować dopiero za kilkadziesiąt lat. A tak, wpadłyśmy i przemocą wyciągnęłyśmy ją na zewnątrz. Dziewczyno, ten twój dom przyśni mi się w nocy jak najgorszy koszmar o duchach! Muszę wlać w siebie morze alkoholu, aby o tym zapomnieć. Siedziałaś tam sama jak w grobie. A przed wojną było to takie przyjemne miejsce. Najwyborniejsze zabawy odbywały się właśnie u ciebie.

Ala odpowiedziała coś niewyraźnie, gdyż nadal czuła się nieswojo. Odkąd Nicole razem z Sylwią wyjechały do Awinionu, siedziała w domu w całkowitej samotności i dobrze jej z tym było. Niczego innego nie oczekiwała, zwłaszcza odkąd wreszcie nawiązała kontakt listowny z rodziną i dowiedziała się, że wszyscy przeżyli. Dowiedziała się też o Janku, ale nie do końca jeszcze do niej dotarło, co go spotkało. Chciała to sobie przemyśleć, zastanowić się, co dalej, tym bardziej że Basia i Marta usilnie namawiały ją na przyjazd. Tymczasem tego wieczoru wpadły do niej jak huragan dwie bliskie znajome sprzed wojny i nie zdołała się od nich odpędzić. Od listopada, odkąd obie wróciły do Paryża, nie dawały jej spokoju, namawiając na wspólne wyjście „jak za dawnych lat”. Zawsze się jakoś wykręciła, dziś jej się nie udało. W końcu uznała, że ustąpi, to może później na jakiś czas odpuszczą. Nie czuła się pewnie w kawiarni pełnej roześmianych ludzi. Nie wiedziała, jak ma się zachować, ona, dla której niegdyś takie wyjścia były chlebem powszednim. Wtedy była jednak młodą, beztroską, nieliczącą się z nikim i niczym dziewczyną. Teraz…

– Zima zapowiada się wspaniale – paplała dalej Pola. – Pełno Jankesów, mundurów. Paryż aż kipi. Wojna skończyła się prawie dwa miesiące temu i trzeba się cieszyć. Odnowimy nasze przyjaźnie i poczujemy się nie tylko jak przed wojną, ale nawet jak dziesięć lat wcześniej.

– Myślę, że tego nie uda się już zrobić – mruknęła Solange, wyjmując za przykładem Poli papierosa z torebki. – Już nigdy nie będzie tak jak wtedy. Tamten świat, nasz piękny, beztroski świat już nie powróci.

– Do diabła, Solange, nie mów, jakbyś była staruszką – oburzyła się Pola. – Oczywiście, że tamto już nie wróci. Nowe czasy będą jednak weselsze. Już mamy więcej swobody i wolności jako kobiety.

– Z czego to niby wnosisz?

– Choćby z tego, że zrzuciłyśmy gorsety, te niepraktyczne długie kiecki, ścięłyśmy włosy… – odparła prowokacyjnie Pola. – Lecz nie tylko o to chodzi, i ty dobrze o tym wiesz.

– Akurat my trzy i inne nasze przyjaciółki nie przejmowałyśmy się i wówczas konwenansami.

– I srodze za to obrywałyśmy. Wszyscy wokół bez przerwy nas obgadywali, miałyśmy reputację kobiet upadłych. Mówcie, co chcecie, ale teraz to się zmienia. Stare, zmurszałe poglądy runęły wraz ze starym porządkiem. To, co powiem, zabrzmi strasznie, zwłaszcza dla Ali, lecz wojna przyniosła nam wolność. My miałyśmy odwagę żyć tak i wtedy, ale nasze siostry dawały się pokornie traktować jak niepełnoletnie dzieci, i to przez całe życie. Bez urazy, Alice, nie miałam na myśli twojej tragedii.

– Nie gniewam się – odparła Ala spokojnie, choć serce jej się ścisnęło. – Wiem i rozumiem, co masz na myśli. Ja jednak myślę tak jak Solange. Tamten świat, nawet z jego ciasnymi regułami, był dla mnie zrozumiały. To była nasza kultura. Teraz jest chaos, w którym się gubię. Tamte zasady obowiązywały od zawsze. Teraz nie wiemy, co dalej.

– Ja wiem – odparowała Pola. – Tobie rzeczywiście dobrze się wtedy wiodło. Byłaś doceniana jako artystka, a potem wyszłaś szczęśliwie za mąż. Solange też nie mogła narzekać ani na brak męskiego towarzystwa, ani na problemy finansowe. Ja ze wszystkim miałam pod górkę. Starałam się tworzyć i pisać, ale niewiele z tego miałam. Tyle, by nie zdechnąć z głodu. Czasami też otrzymywałam propozycje liaison w zamian za wydrukowanie jakiegoś opowiadania. Myślę, że teraz będzie lepiej.

– Zginęły miliony młodych mężczyzn. Jak może być lepiej? – spytała Ala drżącym głosem. – Będą miliony samotnych kobiet, o wiele więcej niż przed wojną.

Zapadła cisza. Szczęśliwie do ich stolika podszedł kelner i zapytał, co zamawiają. Tak jak dawniej policzyły pieniądze i zamówiły trzy kawy oraz butelkę wina.

– Polecam paniom potrawkę z kurczaka – zaproponował kelner, puszczając do nich szelmowsko oko. Dawniej byłoby to nie do pomyślenia. – Zapewniam, że jest wyśmienita i pobudza… apetyt

– Niech będzie – odpowiedziała ze śmiechem Pola. Potem nagle spoważniała i zwróciła się do Ali: – Nie powinnaś przesiadywać sama w domu – rzekła z powagą. – Naprawdę nie żartuję. I zapalaj tam światła, już nie trzeba tak oszczędzać. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Nicole wyjechała teraz z Paryża. Nie powinna cię zostawiać samej.

– Mieszkałyśmy razem przez całą wojnę – odparła Ala. – Zresztą nie brałyśmy ze sobą ślubu, aby razem spędzać życie.

– Brawo – roześmiała się Pola. – Widzę, ze zachowałaś rezon, a twój język jest tak samo cięty jak kiedyś. Mimo to na miejscu Nicole nie wyjeżdżałabym teraz z Paryża. Wściekłabym się z nudów na prowincji. No, ale ja i Nicole zawsze stanowiłyśmy dwa przeciwległe bieguny.

– Nicole nie była w swoim domu ponad cztery lata – wyjaśniła Ala. – Ma tam daleką rodzinę… – „To tak naprawdę rodzina Waltera” – przemknęło jej przez myśl, ale nie miała ochoty teraz tego wyjaśniać. – A poza tym – kontynuowała – powinna załatwić pewne formalności związane z tym domem. Być może go sprzeda i przeniesie się do Paryża. Chce jednak mieszkać tu osobno, wynająć jakieś mieszkanie, a musi zdobyć na to środki. Jesteśmy sobie bliskie, ale nie będziemy dłużej prowadzić wspólnego gospodarstwa.

– Bardzo słusznie. – Solange skinęła głową z aprobatą. – Macie prawo do osobnego życia, zwłaszcza ty. I tak cię podziwiałam, gdy dowiedziałam się, że dzieliłaś z nią dom przez cztery lata. Nicole jest raczej trudnym towarzystwem, a w dodatku teraz… ma dziecko.

– Zapominasz, że to moja szwagierka – odparła zimno Ala. – Zapominasz też, że już dziesięć lat temu dzieliłyśmy dom. Dzięki temu zresztą miałam możliwość poznać Waltera.

– Wybacz – szepnęła zdenerwowana Solange. – Rzeczywiście, nie pomyślałam.

– Poza tym – kontynuowała już spokojniej Ala – Nicole bardzo mi pomogła. Bez jej wsparcia i opieki nie przeżyłabym po śmierci męża.

Nie podjęła tematu dotyczącego dziecka Nicole, choć wiedziała, że obie jej koleżanki aż skręcało z ciekawości, aby czegoś się w tej sprawie dowiedzieć. Teraz, przestraszone jej zdecydowanym tonem, nie śmiały o to pytać. Ala stopniowo uspokajała się i nawet poczuła wyrzuty sumienia, że zanadto się uniosła. Ostatecznie lubiła obie siedzące tu z nią kobiety. Miały dobre intencje, chciały wyrwać ją z domu i rozweselić. Dawno temu, jeszcze zanim wyjechała do Zaborowa na ślub Barbary i Olafa, Solange i Pola niemal codziennie jej towarzyszyły. Były wtedy wszystkie trzy takie młode, tak uroczo lekkomyślne i samolubne.

Ala pojednawczo ujęła ich dłonie, a one z ulgą odpowiedziały tym samym.

– Niewiele nas zostało – szepnęła ze smutkiem Solange. – Większość chłopców z naszego kółka towarzyskiego zginęła. René wprawdzie wrócił, ale do niczego się nie nadaje. Dominique boi się zostawiać go samego w domu, jakby był małym dzieckiem.

– Byłam u nich – potwierdziła Ala. – Na szczęście mnie poznał, a więc nie ma uszkodzenia mózgu. Nie był zresztą ranny, ale to wszystko nie musi wynikać z odniesionej rany. Rozmawiał ze mną o śmierci. Mówił, że wszędzie ją widzi i słyszy. Nie zwraca prawie zupełnie uwagi na dzieci.

– Był niegdyś duszą naszego towarzystwa.

– Następnym razem spróbujemy ich zaprosić – zawyrokowała Pola. – Powiedz, Alice, czy miałaś wreszcie jakieś wieści od rodziny.

– Tak – odparła Ala, zadowolona ze zmiany tematu. – Wszyscy żyją, chociaż mój brat Janek niemal otarł się o śmierć. Stracił oko… – Jej głos na chwilę się załamał. Nadal nie potrafiła sobie tego wyobrazić.

– Także Marta przez długi czas chorowała, więc wszystko było na głowie Basi. Lecz ona potrafi wziąć się w garść, jeśli musi. Tak została wychowana. Zresztą kobiety w Polsce często z powodu wojen, powstań i różnych innych nieszczęść musiały radzić sobie same. Zawsze były bardziej samodzielne niż tutejsze.

– Tam też dużo się teraz dzieje – zauważyła Pola. – Coś czytałam.

– Z chaosu powstaje państwo – odparła Ala i lekko się uśmiechnęła na wspomnienie listu bratowej.

 

Czy potrafisz to sobie wyobrazić, Alu? Własne państwo, własne symbole, polskie wojsko, polscy policjanci, polska poczta. Na razie chaos, niepewny rząd, niepewne granice. Lecz to nic wobec takiej radości. Czekało na to tyle pokoleń, nasze doczekało się…

 

– Wypijmy zatem za nowe życie, za twój rodzinny kraj, za to, że nareszcie teraz nawet kobiety mają prawo się upić – zawyrokowała wesoło Pola. – Sprawdzimy, jak silne mamy głowy po latach posuchy.

– Ja nigdy nie miałam mocnej – westchnęła Ala. – Obawiam się, że teraz będę musiała uważać bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Drzwi kawiarni otworzyły się i weszło dwóch rozbawionych żołnierzy amerykańskich. Solange zerknęła na nich, lecz nie dostrzegła wśród nich swojego Jankesa, więc ponownie zwróciła się ku koleżankom.

– Spójrz, Alice, to autentyczni mężczyźni – mruknęła Pola. – O cholera, idą do nas.

Rzeczywiście, nie tylko podeszli, ale w dodatku przystawili sobie krzesełka do ich stolika. Nie pytali o pozwolenie, widocznie szkoda im było czasu, a może ani razu nie spotkali się z odmową. Pozdrowili je po angielsku.

– Też coś – Solange, przynajmniej pozornie, była oburzona. – Powinni mówić do nas po francusku. Nie wierzę, by nie uczyli się go w szkole. Ostatecznie jesteśmy we Francji, a nie w Ameryce.

– No proszę! – Pola uśmiechnęła się drwiąco. – W jaki sposób zatem rozmawiasz z tym swoim?

– On trochę mówi po francusku – odparła wyniośle Solange.

– Ach tak? Powiedz raczej, że niewiele rozmawiacie. Znacie inne sposoby porozumiewania się i kontaktowania. No, nie obrażaj się. Nikt się już nie gorszy. Mówiłam, że czasy się zmieniły – powiedziała Pola i nie zwracając już uwagi na oburzoną Solange, zwróciła się do Ali:

– Nie ma rady, Alice. Musisz tłumaczyć. Wiem, że znasz angielski. Spotykałaś się kiedyś z amerykańskim chłopakiem i rozmawiałaś z nim w jego języku.

– To było wieki temu – broniła się Ala. – Nie wiem, czy coś jeszcze pamiętam.

– Na pewno więcej niż ja. Potrafię się tylko przedstawić.

– Więc się przedstaw – mruknęła Ala.

Nie chciała jednak robić przykrości Poli, Solange, i nawet tym amerykańskim chłopcom. Wyglądali sympatycznie, byli żołnierzami, jak Walter. Amerykanie pomogli Koalicji wygrać wojnę i ginęli tak daleko od swojego kraju. Sięgnęła zatem do pokładów pamięci i podjęła się tłumaczenia. Nie było to trudne, bo rozmowa dotyczyła spraw banalnych. Nie ulegało zresztą wątpliwości, że nie tylko o rozmowę chodziło. Żołnierze pytali, czy są z kimś związane, czy mają rodziny. Sami na ten temat odpowiadali wymijająco. Ala, orientując się, dokąd to wszystko zmierza, nie angażowała się w rozmowę i wzięła na siebie jedynie rolę tłumacza. Czuła się jednak coraz bardziej niepewnie i zaczęła zastanawiać się, jak by tu opuścić towarzystwo w miarę grzecznie i dyskretnie.

W pewnym momencie jeden z żołnierzy zaproponował im drinka, tak to ujął, Pola i Solange skorzystały z zaproszenia i podeszły z tym chłopakiem do baru. Ala i drugi żołnierz zostali przy stoliku sami.

Już się miała pożegnać i wstać, ale nie zdążyła.

– Mam na imię George – odezwał się.

– Wiem – odparła. – Przedstawiał się pan.

– Tak, ale myślałem, że nie zwróciłaś na to uwagi, że w ogóle nie uczestniczysz w naszej rozmowie.

Ala, zaskoczona jego bezpośredniością i bezceremonialnością, milczała.

– Pochodzę z Południa, ze stanu Georgia – mówił dalej, niezrażony jej milczeniem. – Nie wiem, czy coś ci to mówi.

– Tak – odparła, zanim zdążyła to przemyśleć. – Znałam kiedyś kogoś ze stanu Georgia.

Spojrzał na nią uważnie.

– Mężczyzna? – spytał. – Twój? Zabili go na wojnie?

– Nie wiem, czy brał udział w wojnie – odpowiedziała w zamyśleniu. – Nic już o nim nie wiem. To stare dzieje.

– Powiedz mi jego nazwisko. Może go znam.

– Nie – odparła. – To już nieistotne.

– To dobrze – odparł, po czym przysunął się bliżej i niespodziewanie położył dłoń na jej dłoni. Nie zdążyła w porę zareagować, zauważyła jednak spojrzenie kelnera. Nie o kelnera jej jednak chodziło.

– Nie zrozumiałeś mnie – rzekła cicho do George’a. – Na wojnie zginął mój mąż, a on akurat był francuskim żołnierzem.

– Przykro mi – odparł, lecz nie cofnął dłoni. – I jesteś teraz sama?

– Nie mam dzieci, jeśli o to ci chodzi – wyjaśniła, próbując wysunąć dłoń z jego, już silnego, uścisku. Daremnie. – Powinnam już iść do domu – dodała, usiłując zachować spokój. – Musimy się pożegnać.

– Odprowadzę cię – zaproponował.

– Nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie sama.

– Wszystko będzie dobrze, nie bój się mnie – odparł i uśmiechnął się do niej, ale jego wzrok nie pozostawiał wątpliwości, o co mu chodzi.

Znała już takie spojrzenia, chociaż ten chłopak był najmłodszy z tych, którzy kiedykolwiek tak na nią patrzyli. Pomyślała, że prawdopodobnie zaciągniecie się do wojska było dla niego formą ucieczki przed surową dyscypliną w rodzicielskim domu. Teraz zaś, po zakończeniu wojny, chciał jeszcze zażyć wszelkich przyjemności życia przed powrotem do kraju. Dobrze, że w ogóle przeżył.

– Słuchaj, George, to bardzo miło z twojej strony, ale nie interesuje mnie teraz towarzystwo – mówiła łagodnie.

– Na pewno ci źle samej w domu – mówił, jakby wcale nie przejął się jej odmową. – Nic złego nie zrobimy. Przecież twój mąż już nie żyje.

– Żyje – odparła cicho i wskazała na serce. – Tutaj żyje.

Wtedy ujął też i tę rękę, którą położyła na moment na piersi. Cofnęła się instynktownie razem z krzesłem.

– Możesz go nadal kochać – odparł George. – To w niczym nie przeszkadza. Potem przekonasz się, że ze mną jest ci dobrze. Pójdziemy teraz do twojego domu, a potem zabiorę cię do Ameryki.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – prawie krzyknęła ze zdumienia. Miała też nadzieję, że zwróci na siebie uwagę przyjaciółek, ale one w dalszym ciągu stały z tym drugim żołnierzem przy barze. Ciekawe, jak sobie radziły bez znajomości angielskiego?

– Od razu zwróciłem na ciebie uwagę – odparł z prostotą. – Myślę, że ty i ja… Że moglibyśmy…

Wiedziała, że wreszcie musi to skończyć. Jednak w jaki sposób? Był taki młody i naiwny. Nadal nie chciała być niemiła i wszczynać awantury na cały lokal.

– Posłuchaj – starała się przybrać niemal nauczycielski ton – pomyliłeś się. Nie mam zamiaru wracać do domu z tobą ani z nikim innym. Jestem w żałobie, nie mam nastroju i mam swoje zasady, chociaż słyszałam, że zasady już nie istnieją. Poza tym wszystkim jestem od ciebie dobre kilka lat starsza, więc posłuchaj mojej rady i znajdź sobie młodą, śliczną dziewczynę w swoim wieku. Zapewniam cię, że znajdziesz teraz niejedną. I niejedna chętnie pojedzie z tobą do Ameryki.

– Ty jesteś taką dziewczyną – powiedział, bo nie dawał za wygraną.

– Nie – odparła i zdecydowanym ruchem głowy, ponieważ obie jej ręce wciąż trzymał w swoich George, dała znak Poli, aby podeszła ze swoim towarzystwem.

To pomogło, tym bardziej że zbliżył się również kelner, aby przyjąć kolejne zamówienie. George wyraźnie przygasł i posmutniał, ale po pewnym czasie przysunął się do Solange. Ta, chichocząc, chętnie przyjęła jego awanse. Ala uznała wreszcie, że może już odejść i zostawić dwie, już wyraźnie zaprzyjaźnione, pary.

– Pójdę już – rzekła. – Dziękuję za miły wieczór.

– Nie powinnaś wracać sama – zauważyła Pola. – Tak naprawdę wieczorami i nocą nie jest teraz bezpiecznie. W dodatku zrobiło się bardzo późno.

– Proponowałem jej – wtrącił George, odwracając się na chwilę od rozanielonej Solange.

– Poczekaj jeszcze. Wyjdziemy wszyscy razem i odprowadzimy cię.

– Nie róbcie sobie kłopotu. – Ala już zapinała płaszcz. – Przez całą wojnę wracałam sama do domu ze szpitala, bywało, że w środku nocy. Naprawdę niczego się nie obawiam. Nie będę już dłużej czekać, jestem zmęczona. Bawcie się dobrze.

Skinęła im głową i wyszła. Wyglądało na to, że jako tłumaczka też już nie będzie potrzebna i dalej poradzą sobie bez niej. Rzeczywiście, powojenny świat stawiał wszystko na głowie. Nie była specjalnie pruderyjna, a jednak to, czego doświadczyła dzisiejszego wieczoru, nadal nie mogło pomieścić się w jej głowie. Jak się miało okazać, nie był to bynajmniej koniec niespodzianek.

Wracała szybkim krokiem, nie nawiązując z mijanymi osobami kontaktu wzrokowego. Rozmyślała nad listem Basi i nad ewentualnością wyjazdu do Polski. Tęskniła za nimi wszystkimi, ale czy miała siły, by ruszać się z domu? Z domu, w którym nadal odczuwała obecność Waltera i czasem jeszcze próbowała z nim rozmawiać. Wizyta w Polsce może znowu potrwać tygodnie albo miesiące. Czy po powrocie do Paryża nadal będzie tu mogła usłyszeć swojego męża?

Zwolniła trochę kroku, bo chodnik okazał się śliski, nadal jednak nie zwracała uwagi na otoczenie. Drgnęła nerwowo, gdy poczuła, że czyjeś ramię ciasno ją obejmuje.

– Taka samotna, w taką noc? – usłyszała. Tym razem był to żołnierz francuski. – Chodźmy, napijmy się. Chyba nie odmówisz, młoda damo, dzielnemu bohaterowi walczącemu za ojczyznę?

Ostatnie słowa wymówił z ironią i roześmiał się.

– Proszę odejść i zostawić mnie w spokoju. – Ala szarpnęła się, lecz zupełnie bez skutku.

Ubawiło to tylko szczerze żołnierza.

– Co? Nie podobam ci się? To po jaką cholerę włóczysz się sama po nocy?

– Nie włóczę się, tylko usiłuję wrócić do domu – warknęła. – Bardzo proszę o umożliwienie mi tego.

– Dobra, nie złość się. Będzie wedle życzenia. Pójdziemy tam razem.

Zaczynała ją ogarniać panika. Człowiek, który obejmował ją z całej siły, nie był naiwnym amerykańskim chłopcem, spragnionym kobiecego towarzystwa. Nie znajdowała się teraz w kawiarni pełnej ludzi, lecz na odludnej uliczce. Nogi się pod nią ugięły, gdy podszedł do nich drugi żołnierz, tym razem w mundurze amerykańskim.

– Daj jej spokój, Maxim – odezwał się łamaną francuszczyzną. – Nie chce, to nie. Niech idzie. W dodatku nie wygląda na dziwkę. Po co nam kłopoty?

– Chyba żartujesz, Tony – odpowiedział ze śmiechem ten, który trzymał coraz bardziej zdenerwowaną Alę. – Spójrz tylko na nią! Sam zwróciłeś uwagę, jak się poruszała, jak kręciła biodrami.

– Proszę… – Ala bezradnie zwróciła się do Amerykanina.

– Chodźmy już, Maxim. – Tony ujął Francuza za ramię. – Znajdziemy coś lepszego. – A ty nie włócz się sama po nocach – odezwał się do Ali. – Przyzwoite kobiety tego nie robią. Jeśli robią, to mogą mieć potem pretensje do siebie. Znasz starą zasadę wojny? Kobieta jest nagrodą dla wojownika. – Roześmiał się.

– Dobrze powiedziane – zawtórował mu Maxim. – Wobec tego bierzemy naszą nagrodę.

Nagle w Alę wstąpił gniew tak wielki, że natychmiast wróciły jej siły. Z furią wyrwała się z rąk Maxima, ale nie uciekała. Mniejsza z tym, czy pozwolą jej odejść, czy nie. Mniejsza z tym, co jej zrobią. To już nie miało znaczenia. Czuła taką nienawiść i upokorzenie, że pragnęła najpierw je wykrzyczeć. Nie krzyczała jednak.

– Przez całą wojnę tak się nie bałam, jak tego wieczoru – mówiła zduszonym głosem. – Pracowałam przy rannych żołnierzach w szpitalu i bardzo często wracałam późną nocą do domu. Nigdy nie spotkało mnie coś takiego. A nagrodą byłam tylko dla mojego męża. – Teraz słyszała w swoim głosie łzy, i oni obaj też je usłyszeli. – Niestety, mój mąż nie miał tyle szczęścia co wy i już do mnie nie wróci. Kobiety, które traktujecie jak nagrodę, modliły się za was przez całą wojnę… nie po to, by teraz bać się wychodzić wieczorem na ulice.

Zapadło milczenie. Patrzyła im wyzywająco w oczy, zadowolona, że to powiedziała. Teraz było jej już wszystko jedno.

– Niech pani już idzie – odezwał się Amerykanin. – Mimo wszystko proszę uważać na siebie.

Patrzyła jeszcze na Maxima, ale on odwrócił od niej wzrok. Chciała, aby odeszli pierwsi. Nadal im nie ufała.

„Pomóż mi, Walterze” – powtarzała w myślach. „Pomóż mi wrócić do naszego domu”.

I wtedy niespodziewanie usłyszała, że ktoś wymawia jej imię.

– Alice? To naprawdę ty?

Natychmiast poznała ten głos, bo rozpoznałaby go wszędzie i w najmroczniejszych ciemnościach. Jednak nie był to Walter. Taki cud się nie zdarzył. Zdarzył się za to inny, także niespodziewany.

W świetle latarni zamajaczyła postać innego żołnierza w amerykańskim mundurze, a ona znowu poczuła, że odpływają z niej wszystkie siły. Niewiele by brakowało, a usiadłaby na chodniku.

– Raul – szepnęła – ty… tutaj?

Tymczasem Raul podszedł do nich i niby roztargnionym spojrzeniem objął całą sytuację.

– Jakieś problemy? – spytał spokojnie.

– Dziewczyna zgubiła drogę. Pomyśleliśmy, że ją odprowadzimy – Maxim próbował powtórnie się roześmiać – lecz skoro się znacie…

– To miło z waszej strony – odparł pozornie niedbałym głosem Raul – lecz ta pani jest moją przyjaciółką i sam się nią zajmę.

– Jasne, przyjacielu – odparł Tony, patrząc na amerykański mundur Raula. – Skoro już się zaprzyjaźniliście…

Machnęli obaj rękami w geście pozdrowienia, a Maxim, porozumiewawczo patrząc na Raula, przy okazji wykonał jeszcze jeden gest, wskazując na Alę. Zauważyła to, ale nie reagowała. Raul też nie.

Stali teraz naprzeciw siebie i milczeli.

„Boże, ja przecież prawie zapomniałam, że on istnieje. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni? Na moim ślubie i weselu. Kiedy odezwaliśmy się do siebie po raz ostatni? Gdy napisałam mu, że spodziewam się dziecka, a potem o narodzinach Melanie, a on mi odpisał. Potem zapadła między nami cisza. Wycofałeś się, przyjacielu, bo nie chciałeś wchodzić między mnie i Waltera. A ja na to pozwoliłam, bo obchodził mnie tylko on. Nawet nie zawiadomiłam cię, że moje dziecko umarło. I nagle teraz zjawiasz się z tej krainy niebytu i zapomnienia, jak zwykle wtedy, gdy jesteś mi potrzebny”.

Podeszła do niego i machinalnie pogłaskała rękaw jego żołnierskiego munduru.

– Wstąpiłeś do amerykańskiej armii – rzekła cicho. – Nawet nie wiedziałam, że walczysz na froncie i możesz zginąć w każdej chwili.

Nagle objął ją gorącym, silnym uściskiem i po tym geście rozpoznała, że nie był to wyłącznie odruch brata i przyjaciela. Zrobił to już raz przed swoim wyjazdem do Ameryki, ale tamto wspomnienie wyparła z pamięci. Teraz wróciło i zrozumiała, że to był główny powód, dla którego przestał się z nią kontaktować, a ona pogodziła się z jego decyzją.

Odsunęła się teraz delikatnie i patrzyła w jego zawsze wesołe, łobuzerskie oczy. „Oczy rasowego hazardzisty” – jak mawiała kiedyś pani Maurion, jej gospodyni. Pani Maurion zawsze podejrzewała Raula o nieczyste zamiary wobec Ali, bo taką zdobył reputację w towarzystwie. O to samo podejrzewała go cała jej rodzina, z wyjątkiem Janka, którego to zresztą bawiło. Ala jednak zawsze wiedziała, że Raul nigdy nie miał wobec niej takich planów. Dla niej był zawsze jak trzeci brat, i tak już miało pozostać. Dlaczego zatem teraz…

Przestała się nad tym zastanawiać, gdy Raul, jak gdyby nigdy nic, wesoło zapytał:

– A właściwie to dlaczego włóczysz się, dziewczyno, sama po nocy, i to w takich zaułkach? Szukasz wrażeń? Prowokujesz jak dawniej? To nie są grzeczni chłopcy, jakich pamiętasz. Zbyt wiele przeszli, byli w piekle, a teraz chcą odzyskać życie.

– Wiem, zakomunikowali mi, że kobieta jest nagrodą dla wojownika.

Uśmiechnęła się jednak, bo sposób mówienia Raula zawsze ją rozbrajał. Groza całej nocnej przygody minęła. Raul znowu zachowywał się jak dawniej, jak dobry przyjaciel. Była bezpieczna.

– Alice nagrodą dla wojownika! To mi się nawet podoba – powiedział, po czym roześmiał się, tak jak dawniej, a ona, już całkiem spokojna, wzięła go pod ramię, jak kiedyś, dawno temu.

Wszyscy zawsze plotkowali na ich temat, bo ta ich przyjaźń wymykała się wszelkiemu rozumieniu. Oni jednak nigdy tym się nie przejmowali. Przeciwnie, bawiło ich to wyśmienicie.

– Nawet nie przypuszczałam, że w ciągu jednego wieczoru będę miała trzech chętnych do dotrzymania mi towarzystwa w moim domu – rzekła z sarkazmem w głosie. – Raz jeden dałam się namówić Poli i Solange na wyjście do miasta i od razu takie rozrywki…

– Mnie jednak wpuścisz do domu? – zapytał wesoło.

– Ciebie tak, i nawet możesz zostać do rana – zażartowała, bo tak niegdyś potrafili ze sobą rozmawiać i na rozmowach zawsze się kończyło.

Nagle przystanęła i poczuła znajomy ból. Czy Raul już wiedział? Dlaczego nie zastanowiło go, że jest sama na ulicy?

– Wiesz, co się stało? – spytała cicho drżącym głosem. – Wiesz, że nie mam do kogo wracać?

– Wiem, Alice – odparł z powagą i współczująco uścisnął jej rękę.

– Kto ci powiedział?

– Przyszedłem do was. Do ciebie… – poprawił się – dziś wieczorem. Dom był zamknięty, ale twoja sąsiadka powiedziała mi, że wyszłaś gdzieś z przyjaciółkami. Przy okazji powiedziała mi też o twoim mężu i o dziecku.

Ala ponownie ujęła go pod ramię i ruszyli z miejsca. Chciała koniecznie przerwać tę ciszę, która zapanowała między nimi, ciszę, która teraz stała się nieznośna. Wiedziała, że Raul przez szacunek dla jej bólu nie zacznie znowu żartować i nie zacznie pierwszy mówić, a ona zapragnęła tych jego żartów i słów. Zapragnęła rozmowy o tym wszystkim, co się stało. Dawniej sądziła, że potrzebuje do tego braci i Basi. Teraz dotarło do niej, że to może być Raul. To musi być Raul. Najlepiej, aby to był Raul. Należało tylko przerwać ciszę.

– Pani Barton musiała cię rozpoznać, skoro tyle ci o mnie powiedziała – odezwała się cicho, ale spokojnie.

– Istotnie, poznała mnie. Ja też ją rozpoznałem i nawet wygłosiłem górnolotny komplement na temat jej znakomitego wyglądu, który przez tyle lat nie uległ zmianie. To ją do reszty rozbroiło i wszystko mi opowiedziała. Sąsiedzi mówią o tobie same dobre rzeczy. Niewiarygodne, że kiedyś te same kobiety wieszały na tobie psy.

– Z ich punktu widzenia byłam kiedyś niemal skandalistką. Teraz jestem porządną francuską kobietą, którą dotknęło nieszczęście, której mąż zginął w obronie ojczyzny. Zapewniam cię, że jest to szacunek obwarowany wyśrubowanymi warunkami. Lubią mnie za moją żałobę. Byliby radzi, gdybym żyła tak do końca. W przeciwnym razie czeka mnie surowy ostracyzm.

– Nie sądzę, Alice. Obyczaje się zmieniają. Odniosłem wrażenie, że twoja sąsiadka była rada z powodu tego, że wyszłaś w końcu z przyjaciółkami, aby się rozerwać.

Dotarli na miejsce i weszli do domu. Ala zapaliła lampę w kuchni i w salonie, a potem wyjrzała za okno.

– Pozornie wszyscy wokół już grzecznie śpią – rzekła – a tak naprawdę w jednym z tych ciemnych okien stoi ktoś, kto obserwuje, co dzieje się wokół, także u mnie. Moje mieszkanie nadal wzbudza zainteresowanie, zwłaszcza odkąd Nicole urodziła dziecko. Dla mieszkających tu samotnych starszych kobiet to, co się u mnie działo, zawsze było formą rozrywki w ich monotonnym życiu.

– Nicole ma dziecko? – spytał zdumiony Raul.

Ala na chwilę znieruchomiała, jednak potem wzruszyła ramionami.

– Pani Barton nie powiedziała ci tego? Widocznie wszyscy już przywykli. Tak, Nicole ma dziecko. Od razu mówię, że nie wyszła za mąż. Sama ci o tym pewnie opowie, gdy wróci z Awinionu. Poznała kogoś, nie mogła się z nim związać na stałe. Tak wyszło. Od siebie tyle ci mogę powiedzieć – poinformowała go, po czym szybko zmieniła temat. – Na pewno jesteś głodny. Zaraz coś przygotuję. Rozgość się.

– Nie rób sobie kłopotu. Niczego mi nie trzeba. Jeśli można, to poproszę jedynie o kawę.

Gdy już usiedli, Ala impulsywnie położyła rękę na jego ramieniu, jakby nie była jeszcze pewna, że to dzieje się naprawdę, że Raul naprawdę tu jest. Jak to możliwe, że przez kilka lat był nieobecny w jej myślach i wspomnieniach? Nawet miłość do Waltera i jego śmierć, nawet kataklizm wojny nie mogły tego wytłumaczyć ani usprawiedliwić.

– Nie mogę uwierzyć, że cię widzę – szepnęła. – A jeśli to kolejny realistyczny sen?

– Było ci samej ciężko… – Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie.

– Nie byłam sama. Przez całą wojnę mieszkała tu Nicole. Tu urodziła się jej córka. Przychodzili nasi przyjaciele a raczej przyjaciółki, które zdecydowały się nie opuszczać Paryża. Przychodziła Dominique, ona najczęściej. Przyprowadzała swoje dzieci. Pracowałam na okrągło w szpitalu. Wokoło stale byli ludzie, pełno ludzi. Nie byłam sama.

Zapatrzyła się na kominek, w którym teraz nie płonął ogień. Nie czuła jednak chłodu, pomimo zimy za oknem. Wojna ją zahartowała.

– Jego jednak nie było – mówiła dalej. – Przyjechał raz, na urlop, w grudniu w 1916 roku, równo dwa lata temu. Od tamtej pory już go nie widziałam. Został zabity pod Chemin des Dames na początku maja następnego roku. Gdyby nie koszmarny upór Nivelle’a, Walter mógłby żyć dalej.

– Nie wiadomo, Alice, nie wiadomo, co by było – upomniał ją łagodnie Raul. – Późniejsze ofensywy były już uzasadnione, a ludzie nadal ginęli. Nie dręcz się tym, co by było, gdyby… Ja nauczyłem się wierzyć w przeznaczenie.

– Pamiętam, jaki byłeś zszokowany, gdy dowiedziałeś się, że wychodzę za mąż za kogoś, kogo tak krótko znam – mówiła w zamyśleniu. – Nie byłeś zresztą wyjątkiem. Prawie cała moja rodzina była zdumiona. Chyba nikt nie wierzył, że potrafię żyć w małżeństwie, mieć rodzinę. Taka wtedy byłam, wiem o tym. Nie kochałam Waltera, gdy za niego wychodziłam, a przynajmniej nie tak, jak na to zasługiwał. To przyszło dopiero później, stopniowo. Potem już nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Czasem myślę, że żyłam tylko przez te lata, gdy byliśmy razem. Boję się tej pustki, która otworzyła się przede mną. Ile jeszcze czasu mam czekać, aby znowu się z nim spotkać?

Raul nie patrzył już na nią i schylił głowę. Szczerze mówiąc, chciała, aby się odezwał, aby powiedział cokolwiek. Czekała.

– Przynajmniej przez kilka lat żyłaś z człowiekiem tak bardzo ci bliskim – odezwał się wreszcie. – Większość ludzi może o tym tylko pomarzyć. Nie potrafię cię pocieszyć. Przykro mi, że tak cierpisz. Nie zawsze to będzie tak bolało.

– Chcę, aby bolało. Czy ty wiesz, że jeszcze nie odwiedziłam jego grobu? Dostałam już zawiadomienie, gdzie jest, i mogłam tam pojechać, ale…

– Dlaczego, Alice? Przyznam, że tego nie rozumiem.

– Nicole mnie namawiała, ale w końcu pojechała sama. Boję się, że jeśli wybiorę się tam, to będzie koniec. To już będzie zamknięte.

– Co będzie zamknięte?

Dostrzegła w jego oczach ten sam niepokój, co w oczach innych, którym starała się początkowo to wyjaśnić. Dawno już przestała dzielić się z kimkolwiek tymi myślami, ale teraz postanowiła spróbować. Zaryzykować. Zdawała sobie przecież sprawę, że także Raul zacznie ją podejrzewać o problemy z psychiką. Ona jednak wiedziała, na pewno… Nie traciła zmysłów.

– Boję się, że gdy stanę nad jego mogiłą, on już ostatecznie odejdzie. Już go nie usłyszę, nie zobaczę go we śnie. A za jakiś czas zapomnę jego twarz. Nie pomoże żadna fotografia. Wszystkie zresztą są takie niedoskonałe.

Nadal nie płakała, oczy wciąż miała suche. Raul delikatnie dotknął jej twarzy.

– Musisz pozwolić mu odejść – powiedział cicho. – Dopiero wtedy oboje zaznacie spokoju.

– Wiem.

Przynajmniej nie uznał jej za wariatkę. Lecz nie rozumiał, nie rozumiał. Nawet on. Czuła, że nie powinna tak myśleć, ale nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią Waltera, więc jak mogła pozwolić mu odejść, jak mogła zamknąć ten rozdział, odwiedzając jego grób? Mimo to tak bardzo pragnęła, by był blisko. Czuła, że to sprzeczne uczucia, ale nic nie mogła na nie poradzić. Bała się odwiedzić jego grób i jednocześnie tęskniła za jego fizyczną bliskością, chciała przychodzić do swoich najbliższych, spoczywających tuż obok siebie.

„Nie będę już o tym z nikim rozmawiać. Sama też sobie z tym nie poradzę, ale trudno. Obojętnie, ile lat będę jeszcze żyć, nie pogodzę się z jego śmiercią. Nie będę już jednak o tym rozmawiać” – powzięła wewnętrzne postanowienie, a Raulowi chciała powiedzieć o jeszcze jednej sprawie. Mając nadzieję, że weźmie to za dobrą monetę i uwierzy w to, że ją przekonał, zaczęła:

– Wspominałam już o tym Nicole, ale nie mam jeszcze sił ani pomysłu, jak to przeprowadzić. Ekshumacja… – Zabrakło jej tchu i pospiesznie napiła się wody.

Nie mogła mówić dalej.

– To jest do zrobienia – rzekł Raul i pomyślał, że to faktycznie może przynieść jej ulgę. – Wiele rodzin tak robi. Amerykanie chcą sprowadzić ciała swoich chłopców do kraju, do ojczyzny. Zastanów się jednak. Walter jest pochowany w swoim kraju, nie za morzem, wśród swoich towarzyszy. Są tam razem.

– Tu jednak będzie bliżej nas. Mogę pochować go obok córki. Nicole pytała księdza i jest taka możliwość. Skoro są razem w niebie, mogą też spoczywać obok siebie. A kiedyś… ja do nich dołączę.

Zgodnie ze swoim postanowieniem nie dodała, że dzięki temu Walter nadal będzie blisko, nadal będzie go słyszała i z nim rozmawiała. Tutaj, w Paryżu nawet jego grób nie będzie już oznaczał całkowitego ziemskiego rozstania. Wierzyła w to lub tylko chciała wierzyć.

Raul patrzył na nią z troską i bólem, tak jakby jej ostatnie słowa szczególnie go zraniły.

– Zrobisz, jak zechcesz – powiedział w końcu. – Jeśli zdecydujesz się z tym jeszcze poczekać, pomogę ci.

– Dziękuję. – Ala liczyła na te słowa i spojrzała na niego z wdzięcznością.

Dopiero teraz zauważyła, że prawie się nie zmienił. Wciąż był taki sam jak sześć lat temu, gdy ostatni raz się widzieli: pełen wigoru, życia i energii.

„Mój Boże, przecież przypłynął z Amerykanami do Europy, aby wziąć udział w wojnie. Mógł w każdej chwili zginąć, a ja nawet nie dowiedziałabym się o tym. Zapomniałam o nim. Czy ktokolwiek inny by się dowiedział?” – pomyślała i dotarło do niej, że Raul nie miał przecież rodziny. Chyba że jakaś kolejna kobieta… Poczuła wyrzuty sumienia, że do tej pory mówiła tylko o sobie i żaliła się wyłącznie nad sobą. Czy Raul nie zasłużył choćby na minimum jej zainteresowania?

– Wybacz mi – odezwała się już innym, pewniejszym i bardziej rzeczowym tonem – że tylko płaczę nad sobą, chociaż nic nie mogę już zmienić. Powiedz, co u ciebie. Jak ci się wiodło przez te lata? Czy wydarzyło się coś nowego w twoim życiu?

W odpowiedzi sięgnął do wewnętrznej kieszeni munduru i wyjął fotografię. Ala była pewna, że chodzi o następną kobietę w jego życiu, której nie miała okazji poznać, gdyż kobieta owa mieszkała w Ameryce. Może wreszcie był to ktoś dla niego ważny? Życzyła mu tego z całego serca.

– Poznaj moich synów – powiedział i podał jej zdjęcie.

Jej ręka, wyciągnięta już ponad stołem, znieruchomiała. Ala w jednej chwili przestała myśleć o swoich sprawach i swojej żałobie. Siedziała jak osłupiała, niemal jak żona Lota.

– Udało się. Niemal cię zastrzeliłem – zażartował Raul.

– Masz dzieci? Ożeniłeś się? – wykrztusiła wreszcie po kilku wcześniejszych, nieudanych próbach.

– Mam dzieci – odparł, patrząc na nią rozbawiony.

Wreszcie wzięła fotografię do ręki. Ze zdjęcia patrzyły na nią dziecięce buzie małych chłopców.

– Alan i Ralf, mają po sześć lat. No, nie patrz tak, Alice, zawsze lubiłem dzieci.

– Lecz do tej pory nigdy ich nie miałeś, o ile mi wiadomo. Może zresztą ty sam o tym nie wiesz.

– Wspaniale, Alice, wracasz, widzę, do formy, skoro po staremu mnie atakujesz!

– Dlaczego nie ożeniłeś się z ich matką? – odezwała się z surową naganą w głosie.

Raul przestał się śmiać i oparł się wygodniej o kanapę.

– Moja żona, Rebeka, umarła przy porodzie – odparł cicho.

Ala poczuła wtedy, że w saloniku zrobiło się jednak zimno, i podeszła do kominka. Leżało tam parę przygotowanych wcześniej drewienek. Raul podszedł do niej i wyjął podpałkę z jej rąk. Potem oboje patrzyli w milczeniu na niewielkie, lecz wesołe, języki ognia.

– Pamiętasz, gdy przyjechałem do Francji sześć lat temu i dowiedziałem się, że wychodzisz za mąż? Chciałem ci wtedy opowiedzieć o Rebece, o Alanie i Ralfie. Chłopcy mieli wówczas pół roku, a ich matka już nie żyła.

– Dlaczego mi wobec tego nie powiedziałeś? – spytała, nadal zupełnie zdezorientowana. – Cały czas widziałam, że coś leży ci na sercu.

Popatrzył na nią przez chwilę i wzruszył ramionami.

– Jak miałem ci to powiedzieć? Byłaś podekscytowana, cieszyłaś się ślubem. Nie chciałem tego psuć.

– Byłam pewna, że masz dla mnie jakąś propozycję.

Twarz mu pociemniała i przez moment milczał.

– Tak, miałem dla ciebie propozycję, ale ty wychodziłaś za mąż.

– Mówiłeś, że podróżowałeś po Ameryce i dlatego moje zawiadomienie o ślubie do ciebie nie dotarło.

– Naprawdę podróżowałem, choć nie cały czas. To było już po śmierci Rebeki, a ja myślałem, jak zorganizować życie na nowo, także moim synom. Wprawdzie krewni Rebeki chcieli się nimi zająć na stałe, przejąć nad nimi opiekę. Tłumaczyli, że ja sporo podróżuję, prowadzę czasochłonne interesy i lepiej będzie, jeśli oni wezmą dzieci, niż ma się tym zająć jakaś wynajęta opiekunka, ale nie mogłem się zgodzić. Rebeka nie chciałaby, aby dzieci przejęli jej bardzo purytańscy, surowi i rygorystyczni krewni. Sama niemal od nich uciekła.

– Nie miałam pojęcia, że straciłeś żonę. Musiało ci być ciężko. Przyszedłeś do mnie, aby o tym powiedzieć, a ja… Żartowaliście ze mnie obaj z Jankiem. Było tak wesoło. Nie miałam pojęcia, że jesteś w żałobie, że przeżywasz taki dramat. Powinieneś był mi to powiedzieć, a nie zastanawiać się, czy mi to nie zepsuje humoru.

– Spokojnie, Alice. Niestety, rozczaruję cię trochę co do mojej osoby, ale nigdy cię nie oszukiwałem. Nie kochałem Rebeki. Od dawna była mi zupełnie obojętna. Ożeniłem się z nią, bo spodziewała się mojego dziecka, a pochodziła, jak już mówiłem, z bardzo purytańskiej rodziny. Wprawdzie uciekła od nich i od ich zasad, próbowała szczęścia w artystycznym światku, ale oni nigdy nie odpuścili. Ciężka byłaby jej dola, gdyby odkryli, że jest w ciąży, a nie ma męża. Poza tym czułem się zobowiązany wobec dziecka. Potem okazało się, że to dwoje dzieci. Taki jestem staroświecki, że uważam, iż dziecko powinno się urodzić w małżeńskim związku, obojętnie, czy jego rodzice nadal coś do siebie czują, czy też im się odwidziało. Rebeka jednak umarła, a przed śmiercią błagała mnie, abym nie zostawiał chłopców. Myślałem nawet, czy nie wrócić z nimi do Francji. Dlatego wtedy przyjechałem. Nie sądzisz chyba, Alice, że odbyłem podróż przez Atlantyk tylko po to, aby ci opowiedzieć łzawe koleje mego życia w Ameryce. Alan i Ralf, wraz z oddaną im bezgranicznie nianią, zostali wtedy u moich przyjaciół. Byli zbyt mali na taką podróż, a poza tym chciałem zrobić we Francji rozpoznanie. Czy jest tu do czego wracać? Czy jest do kogo wracać… Ty jednak wychodziłaś właśnie za mąż. Gdyby twoje zawiadomienie o ślubie zastało mnie w moim nowojorskim domu, z pewnością nie ruszałbym się stamtąd.

Ala patrzyła na niego jak ogłuszona.

– Chodziło ci wtedy o mnie? Chciałeś się ze mną związać?

– Od pewnego czasu… Jednak nie było łatwo za tobą nadążyć. Stale się gdzieś wymykałaś, a odkąd wyjechałaś do Zaborowa na ślub tej twojej kuzynki, zupełnie straciłem z tobą kontakt. Wracałaś i wyjeżdżałaś, zmieniłaś się, muzyka przestała cię obchodzić. Jakim cudem Walterowi Salangerowi udało się pochwycić cię i zatrzymać? W dodatku tak skutecznie.

Ala na powrót usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach.

– Wybacz mi – powiedziała. – Nie miałam o niczym pojęcia.

– Oczywiście, przyjaciółko… – Raul usiadł przy niej i objął ją swoim zwykłym przyjacielskim gestem, bez żadnych podtekstów. – Skąd mogłaś wiedzieć? Tak dobrze grałem rolę troskliwego, starszego brata albo miłego kolegi. Nie ma czego wybaczać. To nie twoja wina. A Walter Salanger był tym, na kogo zasłużyłaś. Nauczyłaś się przy nim żyć i kochać. Nie bój się, Alice, jeśli o mnie chodzi, to już przeszłość. Wolę naszą starą przyjaźń niż nic, dlatego być może wrócę w końcu na stałe do Paryża. A poza tym chcę trzymać moich chłopaków z dala od rodziny Rebeki. Wiem, że ci ludzie mają do nich jakieś prawa, ale na razie bałbym się ich obecności w życiu moich dzieci. Może kiedyś, gdy dorosną, będą na tyle silni, by spotkać się z rodziną ich matki i dać sobie z tym radę.

– Dlaczego wstąpiłeś do wojska i wyjechałeś na wojnę? – spytała, przetrawiwszy jego słowa. – Mogłeś zginąć i co wtedy stałoby się z twoimi dziećmi?

– Zrobiłem to, co miliony innych ojców. Dzieci są finansowo zabezpieczone, a na wszelki wypadek wyznaczyłem im opiekunów prawnych. To rodzina mojego amerykańskiego wspólnika. Nie mogłem inaczej, Alice, nie mogłem nie wstąpić do armii. Taka była atmosfera. Jak by to wyglądało? Amerykanie płynęli bić się za Francję, a Francuz miał wtedy zostać przy ciepłym piecu?

– Dobrze, że chcesz wrócić – rzekła szczerze, czując prawdziwą radość. – Cieszę się, że poznam twoje dzieci.

Kiedy ostatnio tak bardzo się cieszyła? Przecież wiedziała. To było w grudniu 1916 roku, podczas urlopu Waltera.

– Zajmie to trochę czasu. Spodziewam się, że wrócę do Nowego Jorku w styczniu. Muszę zająć się procedurą przeniesienia firmy do Paryża jako filii amerykańskiej spółki. Nadal będę współpracował z moim amerykańskim partnerem. Nawet gdy na dobre tu wrócę, od czasu do czasu będę zobowiązany odbywać podróże do Ameryki. Chłopcy jednak będą wychowywać się tutaj. W sumie cała przeprowadzka zajmie mi czas do lata. Ja też się cieszę, że wracam – powiedział, a po chwili dodał: – Brakowało mi przyjaciół.

„Brakowało mi ciebie” – chciał tak naprawdę powiedzieć, ale powstrzymał się.

– Kilku zginęło – odparła ze smutkiem Ala. – W tym większość z tych najbliższych.

– Wiem, słyszałem. Zawsze pozostanie po nich przerażająca pustka. Jak leje na froncie. Ludzi jednak nie zabraknie, a żyć dalej trzeba.

„Będzie mi o wiele łatwiej, gdy wrócisz” – przemknęło Ali przez myśl i nagle zapragnęła zadać mu dwa pytania, dwa dość dziwne pytania.

– Masz prawo mi nie odpowiadać, ale… czy wróciłbyś do Paryża, gdyby… Walter przeżył wojnę?

Głos jej drgnął, pomimo że tak się starała zachować spokój. Pożałowała też, że zapytała. Właściwie czemu miało służyć to pytanie? Jaki sens było ranić ich oboje?

Raul jednak odpowiedział, jak gdyby to nie miało już dla niego żadnego znaczenia.

– Tak, Alice. Zresztą zakładałem, że twój mąż nadal żyje. Przyszedłem dzisiaj odwiedzić was oboje. O jego śmierci dowiedziałem się przez przypadek. Wróciłbym do Paryża w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale zasady naszej przyjaźni musiałyby wtedy ulec zmianie. Mogliśmy kiedyś intrygować tym i denerwować wszystkich dookoła, nawet twojego ojca, jednak nie twojego męża. To nie mogło dotyczyć jego. Nie musiałby tego zrozumieć.

„Zrozumiałby” – pomyślała w nagłym przebłysku świadomości i już nie mogła powtrzymać się przed drugim pytaniem.

– Dlaczego dziś w nocy szedłeś akurat tamtą, ciemną ulicą? Tam, gdzie zaczepili mnie ci dwaj? Co tam właściwie robiłeś?

Raul uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

– Nie wiem, Alice, to zwykły zbieg okoliczności. Nie zastałem cię w domu, więc poszedłem się napić do bistro. Pogadałem z paroma chłopakami w mundurach i ruszyłem przed siebie. Naprawdę nie analizowałem. Szedłem raczej bezmyślnie, ty zresztą też. Nie spodziewałem się ciebie o tej porze na tak odludnej uliczce. Miałaś paskudny pomysł, aby iść tamtędy.

– Chciałam skrócić sobie drogę – wyjaśniła machinalnie, myśląc już o czymś innym. – W czasie wojny często wracałam ze szpitala jeszcze później i przez bardziej odludne zaułki.

„Walterze, pomóż mi…” – cały czas pamiętała swoją własną, niewypowiedzianą wtedy głośno prośbę. I wtedy pojawił się Raul. Nie ulegało wątpliwości. Walter zrozumiałby przyjaźń jej i Raula. A przecież ledwo się znali.

Rozmawiali do rana o wszystkim, jak dwoje starych przyjaciół, którzy nie widzieli się dobrych parę lat. Oczywiście, że oboje nie byli starzy. Oczywiście, że od ich ostatniego spotkania nie minęło sto, lecz sześć lat. Jednak stanowiły one całą epokę. W tym czasie wybuchła i szalała Wielka Wojna, w tym czasie przez życie każdego z nich przetoczyły się wielkie zmiany. W tym czasie pojawili się inni ludzie, małżeństwa, dzieci. Także śmierć. A oni oboje dopiero teraz odkrywali przed sobą, co się wydarzyło w tym okresie milczenia.

– Ale to już przeszłość, Alice, to już bez znaczenia – zapewniał Raul. – Teraz nie obawiam się już powrotu do kraju. Nie martw się.

Mówił o Rebece i ich przypadkowym spotkaniu, o tym, że była urocza, ale nie miała dość talentu, by odnieść sukces na scenie, a w dodatku zaszła w ciążę. Gdyby nie ten fakt, rozstałby się z nią tak, jak to zwykle robił – w zgodzie i bez pretensji.

Mówił o chłopcach, którzy są wprawdzie bliźniakami, ale nie ma między nimi większego podobieństwa.

– Są dowodem na sprawiedliwość natury, Alice. Jeden przypomina Rebekę, a drugi to skóra zdarta ze mnie.

Mówił też o wojnie, o tym, jak Wilson przygotowywał Amerykanów do jej wypowiedzenia, o nastrojach po zatopieniu Lusitanii i innych statków amerykańskich, o decyzji Kongresu, o atmosferze, jaka towarzyszyła zaciąganiu się do wojska. Mówił też o walce, o ofensywach, w których brał udział w 1918 roku.

– Przeżyłem, bo widocznie tak chciał los. To wszystko kwestia przeznaczenia – skwitował.

Ona też opowiadała. O Melanie, o Walterze, o tym, co jej mąż myślał o wojnie, o zabijaniu. Mówiła o René i o śmierci ich wspólnych przyjaciół, o tym, co wszyscy bezpowrotnie stracili.

– Naszą młodość, Raulu, straciliśmy naszą młodość. Mam dwadzieścia osiem lat, lecz w środku jestem starą kobietą.

– Zbyt często patrzysz w przeszłość, Alice, to dlatego – odparł, klepiąc ją krzepiąco po ręce. – Pomyśl o teraźniejszości i trochę o przyszłości.

„Myślę tylko o przeszłości” – skonstatowała ponuro. „Teraźniejszość mnie nie obchodzi, a przyszłości może nie będzie”.

Nie chciała jednak wypowiadać swych myśli na głos i zepsuć tego spotkania. Raul planował przyszłość i miał dla kogo żyć.

– Masz jednak rację co do przeznaczenia – powiedziała cicho. – Rzeczywiście, istnieje coś takiego. Walter i ja… Szkoda, że nie zdążyliście się bliżej poznać.

– Nie poznalibyśmy się bliżej, nawet gdyby on żył. Mówiłem ci przecież – przypomniał jej łagodnie.

Pokiwała zatem głową, jakby na znak zgody, chociaż miała na ten temat inne zdanie. Walter by zrozumiał. Jednak przekonywanie Raula o tym, a nawet samo wspominanie tego, nie miało już znaczenia. Może kiedyś mu to powie, na pewno nie dzisiaj.

Zapytał ją o jej rodzinę, więc opowiedziała mu o listach od bratowej, a nawet przeczytała niektóre fragmenty.

– Robert przez całą wojnę służył jako lekarz przyfrontowy, a potem przeniósł się do tworzonej od lata 1917 roku polskiej armii we Francji. Wkrótce zapewne będzie mógł wrócić do żony i dzieci. Janek był ciężko ranny na froncie wschodnim.

Nie miała siły po raz kolejny tej nocy opowiadać, że brat stracił oko i jeszcze w pełni nie odzyskał zdrowia, chociaż bardzo pomagał bratowej i macosze w Zaborowie. Kiedyś i o tym opowie Raulowi, ale nie dziś.

Raul przezornie nie pytał o jej własne plany, o to, co ona zamierzała dalej robić. Zapewne obawiał się usłyszeć kolejne, pełne bólu słowa świadczące o całkowitym braku nadziei i chęci do życia.

„Nie obawiaj się, przyjacielu. Nie będzie kolejnej żałobnej mowy. Zachowam to dla siebie. Nie będę już sobą męczyć ani ciebie, ani nikogo więcej. Tylko z Basią, i może z Martą, jeszcze sobie na to pozwolę. Lecz one to już zupełnie inna bajka”.

– Uważaj na grypę, panuje jakaś wyjątkowo paskudna odmiana – powiedział Raul przy pożegnaniu. – Chociaż podobno samo uważanie niewiele pomaga.

– Jak to po wojnie. – Ala wzruszyła ramionami. – Zawsze tak było: przemarsz wojsk, a potem dżuma. A myśleliśmy, że ludzkość już zmądrzała na tyle, aby nie odświeżać takich rzeczy.

– Nigdy nie wierzyłem pod tym względem w ludzkość – odparł Raul, zapinając swój wojskowy płaszcz. – Ludzkość od czasu do czasu potrzebuje wojny.

– Jest elementem ładu Bożego. Bez niej świat popadłby w stagnację, a ludzkość pogrążyłaby się w materializmie. – Ala niespodziewanie przypomniała sobie słowa von Moltkego i zadrżała.

Raul uspokajająco położył rękę na jej ramieniu i otworzył drzwi. Do środka wpadło lodowate powietrze grudniowego poranka.

– Co za ziąb. A jeszcze cała zima przed nami – powiedziała z westchnieniem Ala.

Zauważyli, że w oknie naprzeciwko poruszyła się firanka.

– A jednak zepsułem pani opinię, pani Salanger – skomentował to wesoło Raul. – Przyjmuje pani po nocach jankeskich żołnierzy.

– I tak byłam dzisiaj skazana na któregoś z was – odparła i prawie się roześmiała. – Czuj się wyróżniony. Pojawiłeś się jako czwarty w ciągu jednego wieczoru i wybrałam ciebie.

– A więc wszystko wraca, jest po staremu – powiedział, po czym zasalutował jej żartobliwie i poszedł.

Rozdział 66

Koniec stycznia był mroźny, ale nie było to nic wyjątkowego o tej porze roku i w tej strefie klimatycznej. Czekali już jednak dość długo na pociąg, więc zimno i przejmujący wiatr dokuczały im coraz bardziej.

– Będzie cud, jeśli unikniemy grypy – zagderała Marta. – Pociąg ma już tak duże opóźnienie… Ale przecież można się było tego spodziewać. Mimo to nie rozumiem, dlaczego przybyliśmy tu na godzinę przed jego przyjazdem. Ty, jak się na coś uprzesz, to nie ma na ciebie sposobu.

– Nie musiałaś tu z nami przyjeżdżać, mamo – odparła niechętnie Basia. – Mogłaś spokojnie poczekać na nas w domu.

– A co by to dało? Uparłaś się zabrać dzieci na taki mróz, więc wolałam przyjechać z wami.

– Uznałaś, że ja nie dam rady ciepło ich ubrać i ochronić przed zimnem? A może sądziłaś, że sama twoja obecność sprawi, że mróz ucieknie gdzie pieprz rośnie?

– Jestem przekonany, że scena kabaretowa straciła w waszych osobach wielkie talenty. – Janek, słuchając ich, wprost zataczał się ze śmiechu. – Błagam, kłóćcie się dalej. Od razu robi mi się wtedy cieplej.

– Mamo, czy tata na pewno dzisiaj przyjedzie? – spytała po raz setny Urszulka i zatupała niecierpliwie nóżkami.

– Oczywiście – odparła znużona Basia. – Przestań bez przerwy powtarzać to samo pytanie.

– Jeśli nie wróci, to się nie martw – odparła dziewczynka bez cienia żalu w głosie. – Możesz być żoną wujka Jasia.

Barbara poczuła, że łuna bije jej na twarz i ostrzegawczo szarpnęła dziewczynkę za rączkę.

Natomiast Jaś roześmiał się i nachylił do małej.

– Nic z tego – odparł wesoło. – Nie miałem szans u twojej mamy. Ona zawsze wolała waszego ojca.

– Dlaczego? – zdziwiła się szczerze dziewczynka. – Jesteś przecież ładny.

– O! Dziękuję ci, młoda damo. Daleko mi jednak do twojego ojczulka.

– Nie martw się, wujku – odparła Urszulka po chwili namysłu. – W takim razie ożenisz się ze mną.

– Dobrze, umowa stoi. – Janek śmiał się i chwycił dziecko na ręce. – Ty mała spryciaro, jak zwykle o wszystkim pomyślałaś.

Basia też się roześmiała, ale towarzyszyła temu także niewesoła refleksja. Siedmioletnia Ula zupełnie nie pamiętała Roberta. Zniknął z jej życia w momencie, gdy była bardzo małym dzieckiem. To samo dotyczyło Pawła. Tylko Karolek, już teraz prawie dziewięcioletni, nadal upierał się, że pamięta ojca i wszystkie zdarzenia z nim związane. On jeden z trójki dzieci przez cztery lata wojny i dwa powojenne miesiące mówił o Robercie. Ula i Paweł nawet słówkiem o nim nie wspomnieli. Był postacią na tyle enigmatyczną, że nawet nie odczuwali chęci rozmowy o nim. Zamiast tego bardzo przywiązali się do stryja, którego mieli na co dzień od ponad dwóch lat. Zresztą za Jasiem przepadało też potomstwo kowala, który mieszkał niedaleko pałacu w Zaborowie, a nawet dwóch stajennych chłopców – wnuki Antoniego po jego starszym synu. Imponował im, bo walczył na froncie, w polskich legionach, a w dodatku został ranny w krwawej bitwie pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 roku. A z tej bitwy wręcz nie wypadało nie być dumnym. Wyglądało więc na to, że Janek młodszym dzieciom w zupełności wystarczał i nie potrzebowały zmian. Tylko Karolek pozostał wierny Robertowi i przekonywał wszystkich wokoło, a zwłaszcza rodzeństwo, że ich ojciec jest również wielkim bohaterem i walczył daleko, we Francji.

– A tam były bitwy ogromne, często potężniejsze od naszych – podkreślał. – Front zachodni był najważniejszy w tej wojnie.

Basię zdumiewała jego wiedza na temat wojny. Chłonął wszystkie dostępne mu informacje, z zapartym tchem słuchał opowieści stryja, a potem lokaja Jana i innych mężczyzn, którzy wrócili z frontu. Zresztą wojna stała się żywiołem także innych dzieci, i to nie tylko w Zaborowie, ale także w okolicznych ocalałych wsiach, miasteczkach i dworach. Rosły wraz z tą wojną, a spora ich część w ogóle nie przypominała sobie czasów pokoju. Poza tym przez pierwsze dwa lata działań, gdy front się zmieniał, zaborowski pałac był miejscem, gdzie od czasu do czasu stacjonowały wymiennie wojska rosyjskie i austriackie. Niezależnie od tego prawie bez przerwy szukali tu schronienia cywile, którzy stracili dach nad głową. W tych warunkach dzieci szybko dorastały, operowały też słownictwem, które było nie do pomyślenia wcześniej. Basia przyznawała sama przed sobą, że w wieku siedmiu lat nie miała nawet połowy tej wiedzy o życiu, co jej córka. W dodatku Urszulka, podobnie jak jej starszy brat, była zawsze nad wiek rozwinięta i bardzo bystra.

„Nie mają tego po mnie” – przyznawała w duchu Barbara. „Każde z nich odziedziczyło tę inteligencję po swoim ojcu… Każde po swoim ojcu. Tylko Pawełek jest taki zupełnie mój”.

Z czułością przygarnęła do siebie młodszego synka i staranniej opatuliła go płaszczem. O niego bała się najbardziej. Uważała, że stale coś mu grozi. Tamtych dwoje z pewnością poradzi sobie w życiu, ale Pawełek zawsze będzie potrzebował czyjejś pomocy, Był taki delikatny, zamknięty w świecie swoich marzeń i wyobraźni, w świecie, który sobie stworzył, aby uciec przed brutalną rzeczywistością, a niekiedy przed innymi ludźmi. Szczęśliwie miał rodzeństwo, które kochało go ogromnie i chroniło przed drwinami i dokuczaniem dzieci z sąsiedztwa. Rodzeństwo to będzie mu potrzebne jeszcze przez wiele lat, a może i przez całe życie. Ona przecież nie zawsze będzie wiedziała, czy nie dzieje mu się krzywda. A najgorsze dopiero przed nim. Trzeba będzie wysłać go do szkoły. Pozostałą dwójkę zresztą także. Wiedza zdobywana w domu na niewiele się zda. Będą potrzebne świadectwa, egzaminy, dokumenty.

Jak to dobrze, że wraca Robert. Jak to dobrze, że zdejmie z niej przynajmniej część tych trosk i obowiązków, że będzie mogła mu o tym wszystkim opowiedzieć, poradzić się. Jak to dobrze, że nie będzie już ze wszystkim sama. Nie będzie już sama. Dobry, pomocny, przyjacielski Jaś nie mógł wypełnić pustki i tęsknoty, jaką czuła za mężem.

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos nadjeżdżającego pociągu i nagle poczuła emocje tak wielkie, o jakie już nawet się nie podejrzewała. Serce tłukło w jej piersi jak oszalałe, chyba wszyscy na stacji to słyszeli. Cała drżała jak w gorączce. Nic się nie zmieniło. Znowu była młodą, zakochaną dziewczyną, która nie śmiała nawet marzyć o Robercie. Znowu była oszalałą ze szczęścia narzeczoną, której ten właśnie Robert ofiarował dalsze, wspólne już życie i uratował ją przed hańbą. Znowu była młodziutką małżonką, która osiem lat temu na tej właśnie stacji z miłością i pragnieniem witała męża powracającego z podróży do Afryki.

„To się nigdy nie zmieni” – myślała, patrząc na zatrzymujący się pociąg. „Będziemy już starzy, a ja będę za każdym razem czekać na niego jak zakochana po uszy dziewczyna. Boże, niech to się nigdy nie zmieni”.

Planowane rozmowy o dzieciach, ich szkołach i przyszłości, o konieczności remontu pałacu i innych codziennych sprawach zeszły nagle na dalszy plan. Teraz liczyła się tylko miłość w swej najczystszej postaci.

A jeśli jednak nie przyjechał tym pociągiem? Jeśli nagle zmienił plany albo coś niespodziewanego go zatrzymało we Francji?

Robert jednak wysiadł z pociągu w gronie innych podróżnych i Karolek z krzykiem nieopisanej radości rzucił się ku niemu. Przylgnął do ojca z ogromną siłą, wykluczającą wszelkie próby oderwania go przez innych. Cały czas obejmował „swego tatę”, podczas gdy Robert witał się już z bratem.

– No, pięknie – skwitował, patrząc na opaskę na jego prawym oku. – Wyglądasz jak podczas naszych dawnych zabaw w piratów.

Starał się mówić lekkim tonem, głos go jednak zawiódł.

– Jeszcze cię widzę drugim okiem. Wystarczy mi, aby się z tobą po dawnemu rozprawić – odparł nonszalancko Jaś i wesoło uderzył brata po ramieniu.

Potem podeszła do nich Marta, która już otwarcie się rozpłakała, a łzy były bardzo rzadkim gościem w jej oczach. W każdym razie nikt z obecnych jeszcze jej takiej nie widział.

– Na litość boską, Marto, ja nie umarłem – powiedział ze śmiechem Robert, całując z czułością ręce macochy.

– Ojciec przyjedzie pojutrze z Warszawy. Nie mógł się wczoraj wydostać. Zresztą, teraz w czasie epidemii ma pełne ręce roboty – wyjaśniała już rzeczowo Marta, która doszła do siebie po pierwszym wzruszeniu. – Mam nadzieję, że teraz wspólnymi siłami zmusimy go, aby trochę mniej pracował. W końcu nie jest już młodzieńcem i sam może się zarazić i umrzeć.

– Dziadek mówił, że ta grypa atakuje szczególnie ludzi silnych i młodych, a nie starych i słabych – odezwał się nagle Karolek, uwalniając twarz od płaszcza Roberta.

Basia z dwójką przytulonych do niej młodszych dzieci stała cały czas jak zahipnotyzowana. Patrzyła z daleka, nie była w stanie zrobić kroku. Nogi zupełnie odmówiły jej posłuszeństwa.

To Robert podszedł do niej pierwszy i wyciągnął rękę na powitanie. Nie mogła oderwać oczu od jego twarzy, poruszyła ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

– To tak mnie witasz, droga żono? Zamieniłaś się w pomnik? – zażartował Robert, chociaż jego oczy też były wilgotne.

– Robercie… ja… To znaczy… – zaczęła się jąkać.

– Co za ludzie! Nie wytrzymam! – krzyknął Janek. – Całą noc dzisiaj beczała, jak by nie wiem jakie nieszczęście ją spotkało, a od kilku dni chodziła jak nieprzytomna. A teraz stoi i się jąka. Po co tyle ceregieli?!

Z tymi słowami objął brata i bratową i popchnął ich ku sobie. Następnie wziął pod rękę Martę, ujął Karolka za kołnierz i skierował się z nimi w stronę powozu.

Nieważne, że wokół stali ludzie. Basia puściła rączki Urszulki i Pawełka i rzuciła się z płaczem w ramiona męża. Całowała go, tuliła i nadal nie wierzyła, nie wierzyła. Nie było w tym nic oryginalnego. Tak witały swoich mężczyzn kobiety na całym świecie. Nie było żadnych wielkich słów. Nagle zniknęły w niebycie całe lata rozłąki.

– Prawie się nie zmieniłeś – mówiła i z czułością dotykała jego twarzy.

Wiedziała, że ona sama bardzo się zmieniła, spoważniała, zmizerniała. Tylko oczy pozostały takie jak dawniej – duże, niebieskie, pełne słodyczy i rozmarzenia. To nadal były oczy dziewczyny, która kochała, tęskniła, czekała.

Urszulka niecierpliwie zatupała nóżkami i to odniosło skutek. Oboje spojrzeli na dzieci.

– To nasze dzieciaki? – szepnął z zachwytem i niedowierzaniem.

– A któż by inny? – odparła, ocierając oczy.

Robert przyklęknął i wyciągnął ręce do dzieci. Chłonął ich widok, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Urszulka miała złociste, bujne loki swojej matki, podobny do niej owalny kształt twarzy i delikatną, szczupłą figurę. Lecz regularne, rasowe rysy przypominały Roberta, po nim również odziedziczyła ciemnobrązowe oczy iskrzące sprytem i inteligencją. Już teraz zapowiadała się na piękną i interesującą kobietę. Paweł też był szczuplutki, lecz ciemnowłosy i ciemnooki. Podobny do siostry z rysów twarzy, był nieodrodnym synem swego ojca. Nie tylko zresztą z wyglądu obaj byli do siebie tak uderzająco podobni. Robert pamiętał, że w dzieciństwie i młodości także stronił od towarzystwa, zwłaszcza rówieśników. Wolał być sam, gdyż sam ze sobą nigdy się nie nudził, a w dodatku czuł się bezpieczniej.

– Witajcie, dzieciaki! – wykrzyknął, starając się, by brzmiało to wesoło. – Prawie mnie nie znacie, ale ja was doskonale pamiętam. Ależ wyrośliście!

– Nie stójcie tak. Przywitajcie waszego ojca – upomniała dzieci Barbara.

Pierwszy podszedł Pawełek. Nieśmiało podał Robertowi rękę.

– Dzień dobry, synku. – Robert z troską przygarnął go do siebie. – Nie martw się, wkrótce się zaprzyjaźnimy.

Urszulka podeszła ostrożnie i uważnie mu się przyglądała.

– A ty jesteś moją małą księżniczką – zwrócił się do niej.

Wówczas zignorowała jego wyciągniętą rękę i bez słowa rzuciła mu się na szyję.

Siedzieli wszyscy razem w jadalni do późnej nocy, nie tylko rodzina, ale także tych kilka osób ze służby, które pozostało, a także kowal ze swoją familią. Nawet dzieci nie dały się zapędzić do łóżek, ku wielkiemu niezadowoleniu kowalowej, która nie miała pojęcia, jak później ujarzmi swoich trzech chłopaków, zwłaszcza że głównym tematem rozmowy były wspomnienia z wojny.

Robert opowiadał o tym, jak było na froncie zachodnim, co działo się na co dzień we Francji i w Belgii. Reszta, zwłaszcza mężczyźni, opowiadała o walkach na wschodzie. Kobiety wspominały grozę tego, co rozgrywało się tak niedaleko od Zaborowa, i tych ludzi, którzy tutaj szukali schronienia. Dzieci, przekrzykując się nawzajem, opowiadały o żołnierzach, którzy w pewnym momencie zajmowali niemal cały pałac.

– Kiedy wreszcie przywykniemy do pokoju? – spytała retorycznie Marta. – Ja w dalszym ciągu każdego ranka po przebudzeniu muszę sama siebie przekonywać, że to naprawdę koniec koszmaru.

– Kiedy te dzieciaki nauczą się normalnie żyć i wrócą do nauki? – dodał Jaś. – One nie potrafią sobie nawet tego wyobrazić. Ciągle im w głowach tylko wojna i wojna.

– To już są dzieci wolnej Polski – szepnęła Marta. – Nie będą pamiętać innej.

– Sam nie mogę uwierzyć, że tego dożyłem – rzekł uroczyście Antoni, a po chwili dodał cicho: – Mieliśmy wybory i mamy wreszcie polski sejm. Mamy polski rząd i Naczelnika. Lepiej by jednak było, gdyby na nasze państwo mógł teraz patrzeć mój Maciek zamiast mnie.

Zapadło milczenie, a Katarzyna krzepiąco pogłaskała ramię męża.

– Zawsze będziemy pamiętać o twoim synu i o innych – powiedziała łagodnie Marta. – Będziemy pamiętać o Walterze naszej Ali…

– Widziałeś się z nią przed wyjazdem z Francji? – spytała męża Basia.

Do tej pory nie brała udziału w rozmowie, zbyt jeszcze oszołomiona jego powrotem.

– Ostatni raz widziałem ją jesienią 1917 roku – odparł z westchnieniem Robert. – Wtedy było z nią niedobrze. Przypominała bardziej zjawę niż istotę z krwi i kości. Po podpisaniu zawieszenia broni nie mieliśmy już okazji się spotkać. Wymieniliśmy tylko listy. Wygląda jednak na to, że pomału dochodzi do siebie. Albo tylko udaje.

– Musimy ją tu ściągnąć – zawyrokowała Basia. – Nie ma sensu, aby została tam sama.