Szczęściary - Dorota Krawczyńska - ebook + książka

Szczęściary ebook

Dorota Krawczyńska

0,0

Opis

Szczęściary to książka dla osób, które przeżywają trudne chwile i poszukują sensownego rozwiązania, czyli… dla każdego z nas.

 

Siedem kobiet – tytułowych „szczęściar” – odkrywa własne problemy dopiero w chwilach, gdy próbują wspierać swoje dzieci. Dowiadują się o powstającej grupie wsparcia dla rodziców i każda z nich spodziewa się uzyskać tam gotową „receptę” – jak wychowywać dziecko, jak pomagać mu w trudnych sytuacjach, jak chronić przed „złym światem”. Prowadząca spotkania Olga szybko odkrywa jednak, że kobiety znalazły się tutaj przede wszystkim po to, by rozwiązać własne problemy. Proponuje otwartość, szczerość i… ciężką pracę nad sobą. Zaskoczone dziewczyny niechętnie podchodzą do propozycji. Czy starczy im determinacji i siły woli do rozwiązania nawarstwiających się problemów? Czy tajemnicza i doskonała Olga sama nie będzie potrzebowała pomocy?

 

Ta książka przekona Cię, że człowiek nie powinien odwracać się od świata w poczuciu krzywdy, ale otworzyć się na innych ludzi, czerpać z własnej i ich mądrości w budowaniu nowego siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 500

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Okładka

Strona tytułowa

Dorota Krawczyńska

SZCZĘŚCIARY

Strona redakcyjna

REDAKCJA: Zuzanna Gościcka-Miotk

KOREKTA: Ilona Turowska

OKŁADKA: Kaja Pawełczyk

SKŁAD: Monika Burakiewicz

© Dorota Krawczyńska i Novae Res s.c. 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-7942-179-4

NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE

al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

Konwersja do formatu EPUB:

Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com

Rozdział I

Basia

Nad całym miastem zalegała rozgrzana, lepka cisza. Wrzesień był wyjątkowo ciepły tego roku. I burzliwy. To chyba z powodu ocieplania się klimatu, o którego możliwych skutkach dyskutuje się w mediach, gdy tylko przez chwilę na świecie nie dzieje się nic ciekawego. Jeśli tylko ktoś kogoś nie zamorduje, nie pozwie do sądu czy nie obsobaczy publicznie, to mamy dyżurny temat – ocieplenie klimatu.

„Jak to niewinnie i słodko brzmi” – pomyślała Basia, zerkając na ciemniejące niebo. Dzieciaki szalały w przedszkolnym ogródku, nic nie robiąc sobie z być może nadciągającej burzy. Basia rozejrzała się po ogrodzie, kolejny raz przeliczając maluchy. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy na ogromną ruchliwość małych ludzików. W takiej grupie sytuacja zmienia się momentalnie. Ten, co dyndał na drabince, już buja się na huśtawce w drugim końcu placu zabaw, a dwie przyjaciółeczki, dotąd trzymające się za rączki, już sobą znudzone, rzuciły się do piaskownicy, bo ktoś porzucił wiaderka i pobiegł na karuzelę. Od wodzenia wzrokiem za maluchami można dostać oczopląsu, zwłaszcza pod koniec dnia pracy. Jeszcze tylko pół godziny do siedemnastej i Basia zamknie na dziś radosny przybytek, pełen dziecięcego gwaru. Czasem ma go serdecznie dość i marzy o ciszy, braku jakiegokolwiek ruchu wokół siebie. Wtedy jednak zaczyna dobijać się smutek doprawiany tęsknotą, poczuciem utraty, na miejsce której pcha się z impetem wielka pustka. Nie, Basia nie może dać się wypełnić pustką, nie teraz, nigdy!

Patrzy z zazdrością na ostatnią wbiegającą do przedszkola mamę.

– Przepraszam – woła kobieta – znowu się spóźniłam!

Po chwili bierze na ręce małego Miłosza, wsiada do samochodu i odjeżdża spod bramy. Jeszcze nie tak dawno Basia też targała najpierw Bartka, potem Małgosię z pośpiechem od tramwaju do przedszkola, złorzecząc to na komunikację, to na parszywą pogodę, to w końcu na własne dzieci, które w najmniej oczekiwanych chwilach miały najwięcej do powiedzenia. Winny wszystkiemu bywał też Staszek, który albo nie pracował w odpowiednich godzinach, żeby zawieźć dzieci, albo nie okazywał właściwie swojego uznania dla żony za trud i znój wychowywania wspólnych pociech.

„»Ale to se ne vrati«, jak mówili starożytni” – pomyślała Basia, załączając alarm w budynku przedszkola. Bartek już drugi rok siedzi w USA, przerwał studia i póki co nie chce wracać do domu. Małgosia, co prawda, nie wyjechała, ale jest dorosła i ma swoje życie.

– Co się tak pani zamyśliła? – spytała Krysia, pomoc przedszkolna, z którą Basia miała popołudniowy dyżur.

– Ach, bo tak jakoś dziwnie się zrobiło, powietrze takie ciężkie i nie ma czym oddychać – odpowiedziała, biorąc głęboki oddech.

Kobiety powoli szły drogą na przystanek tramwajowy.

– Dziś jadę w pani stronę, pani Krysiu – uśmiechnęła się Basia.

– Jak nic będzie burza, powinna pani jechać prosto do domu. Pewnie kolejny kurs albo jakieś inne warsztaty – zaniepokoiła się Krysia. – No, chyba że pani musi... – dokończyła.

– Nie wiem, czy muszę, czy może bardziej chcę, ale jadę i już – odpowiedziała pewnym głosem Basia. – Tam na pewno na mnie czekają! – brzmiało to cokolwiek tajemniczo, ale Krysia znała Basię nie od dziś i poczuła, że szykują się jakieś zmiany. Nie wiedziała tylko, że tym razem dotyczą one nie pracy, ale samej Basi.

Anna i Marta

– Anka, poczekaj jeszcze chwilę, co ty mi tutaj przytachałaś?! – Marta zerwała się z krzesła i rzuciła do drzwi. – No co ty, zakochałaś się czy co? Zostaw rachunki! Na co mi twój kosztorys remontu domu? – popatrzyła na koleżankę z niepokojem.

– No widzisz, kochana, sama nie wiem, co się ze mną dzieje – jęknęła Anna i odwróciła się, patrząc Marcie w oczy. – Czasami mam już tego dość! – nie mogła opanować wzbierającego gniewu.

– Sorry, nie chciałam cię wkurzyć – odpowiedziała Marta.

– Wiem, wiem, a najgorsze jest to, że nawet nie mam chwili, żeby z tobą pogadać – Anna popatrzyła na zegarek i wzięła teczkę z kosztorysem. – Wiesz, jaki Tomek ma stosunek do obowiązków wobec rodziny, po prostu zbiera się w każdy poniedziałek i jedzie do tego swojego Wrocławia na dwa, trzy dni, a bywa, że na cały tydzień. Potem wraca i łaskawie daje się obsługiwać. On chyba myśli, że ja tutaj nic nie robię! Poza tym coraz bardziej martwię się o Klarę. Jest już w zerówce, a zachowuje się, jakby dopiero poszła do przedszkola. I wiesz, co na to jej szanowny tatuś powiedział? „To dobrze, że nadal jest dzieckiem i niech będzie nim jak najdłużej! Na obowiązki jeszcze przyjdzie czas!” – Anka nakręcała się coraz bardziej. – Wiesz, on bawi się z nią jak z niemowlakiem i jeszcze dziwi się, że nie chcę brać w tym udziału!

Anna nie mogła ustać w miejscu, emocje nosiły ją po gabinecie w tę i z powrotem. Marta podeszła w końcu do niej i chwyciła za łokcie, sadzając na krześle.

– Widzę, że masz niezłego doła, zatem witaj w klubie! – rzekła, siadając naprzeciw.

– Martusiu kochana, przepraszam! – zawyła Anka. – Ja ci tu opowiadam dyrdymały, jakbym nie znała twoich kłopotów...

W tym momencie zadzwonił telefon. Marta musiała odebrać, w końcu była w pracy. Niedawno otworzyła firmę, prowadząc rachunkowość dla kilku niedużych „podmiotów gospodarczych”. W jej sytuacji każdy kolejny klient był na wagę złota. Odebrała zatem telefon i uprzejmym głosem podjęła rozmowę. Anna chciała w pierwszej chwili pożegnać się gestem i wyjść, ale poczuła się nieswojo, nie zapytawszy koleżanki, czy może jej sytuacja rodzinna w jakiś sposób się poprawiła albo, nie daj Boże, pogorszyła. „Nie, to przecież niemożliwe, żeby Daniel odszedł do...” – zdążyła pomyśleć.

Marta pożegnała się z rozmówcą i odłożyła słuchawkę.

– Wiesz, to był Zawadzki, ten od tej dużej szwalni. Jeśli się dogadamy, to będę miała świetnego klienta. Może wreszcie moja firma stanie na nogach? – rozmarzyła się Marta i uśmiechnęła do przyjaciółki, ale w jej spojrzeniu nie było nawet najmniejszej iskierki radości. I tak jak oczy Anki skrzyły się gniewem, tak wzrok Marty wyrażał głęboki jak Rów Mariański smutek. Dziewczyna odczytała pytanie w spojrzeniu Anny. – Wczoraj powiedział, że na razie zamieszka u Eryka, czytaj: z Erykiem. Wiesz, Aniu, ja cały czas mam poczucie, jakbym śniła na jawie jakiś koszmarny sen! Przecież znaliśmy się z Danielem ładnych parę lat! Kochał mnie, czułam jego miłość! Jak on cieszył się, gdy miał zostać ojcem! Ojcem! Czy słyszysz, jak to samczo brzmi? To kwintesencja męskości! – Marta aż uniosła się na krześle. – No dobra, wystarczy! – natychmiast opanowała emocje, usiadła i poprawiła włosy. – Ach, Aniu, chyba dobrze, że wybieramy się tam dzisiaj. Jeszcze trochę i zwariuję, a przecież muszę wychować dziecko, syna! I nie chcę, żeby miał takie problemy jak jego ojciec z własną seksualnością i czym tam jeszcze – Marta zakończyła wypowiedź, która zabrzmiała jak mocne postanowienie.

Anna popatrzyła na koleżankę i poczuła, że już teraz może wyjść. Musnęła Martę w policzek i zamknęła za sobą drzwi. Po chwili usłyszała jeszcze dźwięk kolejnego telefonu i już całkiem spokojny głos:

– Dzień dobry, pani Zosiu, wszystkie dokumenty będą gotowe na szesnastą, tak jak się umawiałyśmy, do zobaczenia!

Ania pomyślała: „A czy ja będę gotowa na siedemnastą? Obiecałam Klarze, że odbiorę ją wcześniej z przedszkola i pójdziemy na długi spacer z lodami. To chyba niezła rekompensata za brak mamy dziś po południu i wieczorem? Żeby tylko pogoda dopisała, jest tak duszno, że jakaś burza może wisieć w powietrzu”.

Pobiegła na parking. Wsiadając do samochodu, spojrzała jeszcze w okna biura Marty.

– Chyba jednak obie mamy przerąbane – mruknęła i ruszyła energicznie z miejsca.

Weronika

W przedszkolnej szatni było ciasno, jak zwykle o tej porze. Większość rodziców właśnie skończyła pracę i przyjechała odebrać swoje pociechy. Jedni popędzali dzieciaki, nie zważając na to, co miały im „najważniejszego” do powiedzenia. Inni cierpliwie siadali przy maluchach, pomagali im w ubieraniu się i słuchali opowieści z całego przedszkolnego dnia. Wśród nich byli tacy, którzy znakomicie markowali słuchanie, co wyrażało się milczeniem i nieobecnym wzrokiem, zaś pozostali z uwagą wsłuchiwali się w pełen emocji dziecięcy głosik.

Do tej ostatniej, najmniej licznej grupy z pewnością można było zaliczyć Weronikę. Uwielbiała siostrzeńca ponad wszystko i miała do niego wyjątkową cierpliwość. Nie było to trudne, ponieważ Kubuś był uroczym dzieckiem. Jak na swoje cztery lata bardzo dojrzałym i poważnym. Szczególnie uroczo prezentował się, opowiadając długo i barwnie o... historii starożytnego Rzymu. Zwłaszcza jak „Cesas Nejon spalił Zym”. Te poważne treści, godne wypowiedzi sędziwego mędrca, brzmiały nad wyraz zabawnie w usteczkach o nieukształtowanym jeszcze aparacie mowy. Czasem trzeba było przerywać dziecięcy słowotok. Wtedy źrenice wielkich oczu chłopca rozszerzały się jeszcze bardziej, głos stawał się silniejszy, a małe rączki chwytały Weronikę za twarz.

– Jesce tylko posłuchaj, ja zajas skońcę! – wołał Kuba i Weronika poddawała się, wysłuchując kolejnej opowieści.

Teraz jednak nie było ani odrobiny czasu. Weronika musiała zawieźć dziecko do jego mamy. Wiola zabierze chłopca do klientki. Trudno. Oj, nie spodobało się to Kubie. Stanął na środku szatni i się rozpłakał.

– Kubusiu, naprawdę nie mam dzisiaj czasu. Spotkamy się wieczorem, poczytam ci bajkę – Weronika próbowała przekupić malca. – Przecież nigdy cię nie oszukałam, prawda? Jeśli mówię, że poczytam, to na pewno tak będzie.

– Ja nie chcę jechać z mamą do klientki! – wołał Kuba z płaczem.

Weronika, lekko już spocona, poprowadziła ociągającego się chłopca do drzwi.

– Kubusiu, przecież każdego dnia bawimy się razem, nawet jak mama jest w domu. Tylko dzisiaj jest wyjątkowa sytuacja, tak po prostu bywa. A ty, mój drogi, skoro, jak mówisz, jesteś już duży, powinieneś to zrozumieć.

Tak drocząc się i przekonując, dotarli na przystanek tramwajowy. Kuba w końcu zajął się liczeniem czerwonych samochodów:

– ...siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, tsynaście, osiemnaście... Ale jus duzo policyłem, a ten to sto! – zawołał chłopiec. – Welonika, ale obiecaj mi, ze jutlo nigdzie po placy nie pójdzies – Kubuś potrzebował jeszcze dodatkowego zapewnienia.

– Oczywiście, kochanie, jutro... Może ułożymy wreszcie te puzzle, które przysłał ci tata? – zaproponowała.

Chłopiec w pierwszej chwili aż podskoczył z radości. Potem jednak nabrał wątpliwości.

– Dobze, ale jeśli będzie oblazek o Zymie – odpowiedział.

– No cóż – odparła Weronika. – Sprawdzimy to w domu.

Na szczęście podjechał właśnie tramwaj. Kuba zasiadł przy oknie i zaczął studiować plakat promujący imprezę plenerową o tematyce rycerskiej.

– Wies? – podjął kolejny temat.

Weronika uśmiechnęła się i wzdychając, usiadła przy chłopcu. Było okropnie duszno i parno. Za oknem tramwaju przesuwał się jej codzienny świat, pędzący gdzieś szybko przed siebie. „A dokąd ja zmierzam? – pomyślała. – Sama nie wiem, czy dzisiaj uda mi się chociaż złapać koniec nici prowadzącej do właściwego celu. A może nic nie planować, nic nie robić, przecież życie samo podsuwa różne rozwiązania... Po co ingerować w coś, na co być może nie mamy w ogóle wpływu?” – poczucie sprawstwa nie było mocną stroną dziewczyny. Zawsze brała to, co akurat było pod ręką, albo to, czego nie wziął ktoś inny. Czy było jej z tym źle? Miała spokojną pracę, cudownego siostrzeńca, własne mieszkanie... Mężczyzna? Ten jeden jedyny już był. To wspaniale, że mogła przeżyć tak cudowne uczucie. Niejedna kobieta nigdy nie doświadczyła tylu emocji, co Weronika w trakcie trwania wspaniałej miłości. A że uczucie już się skończyło? Przecież wszystko ma swój kres. Nie można być wiecznie zakochanym i kochanym! Która to godzina? Zaraz szesnasta. „Jak wszystko pójdzie sprawnie, to na siedemnastą zdążę” – pomyślała. Nie znosiła spóźniania się i spóźnialskich. Lubiła za to wszystko, co było poukładane i przewidywalne.

Alicja i Edyta

– Pani Pelu! – donośny kobiecy głos rozległ się w całym domu. Alicja nie znosiła zwracać się do niani Ignasia per pani Pelagio. Brzmiało to pretensjonalnie, jak z latynoskiego serialu o niespełnionej miłości. Alicja żyła tu i teraz. Wszelkie dziwaczne formy, jakich używali w rozmowie niektórzy ludzie, doprowadzały ją do szału. Wściekała się, gdy pracownicy zwracali się do niej zgodnie z zajmowanym w firmie stanowiskiem – „pani dyrektor”. Czasem wolałaby, by mówili: „burdelmamo”, co pewnie trafniej określało miejsce, w którym dowodziła kilkudziesięcioma ludźmi. Nie, firma Alicji nie zajmowała się stręczycielstwem ani żadną pokrewną dziedziną. Działalność przedsiębiorstwa była bardziej przyziemna – zajmowało się ono ubezpieczeniami od wszystkiego i dla wszystkich. Przynajmniej tak firma reklamowała swoje usługi. Natomiast stosunki, cokolwiek to słowo znaczy, między pracownikami przypominały niejednokrotnie akcje z wieczorków dla niegrzecznych dziewic i samotnych buhajów – panienki wiły się między panami, prowokując ich do poklepywania, po czym urządzały brewerie, że są molestowane, o zgrozo, seksualnie! Im częściej panienka piszczała, że jest molestowana, tym większe miała branie. Molestujący zaś miast trafić przed oblicze Temidy, stawał się obiektem westchnień panienek, no, niekoniecznie i nie tylko panienek. Tymczasowe parki popatrywały sobie w oczy, zamiast brać się do roboty. Czasem dochodziły słuchy, że między Tym a Tą doszło do „ostrego parzenia”. Ot, ludzkie słabości! Alicja starała się nie ulegać takim zachciankom. Jeśli to robiła, to tylko dla podtrzymania kondycji i sprawdzenia, czy nadal budzi pożądanie wśród samczej społeczności. Natomiast wszelkie umizgi i serc uniesienia dawno uznała za przeżytek. Co najwyżej smętne opowieści o miłości mogłaby zamknąć w jakimś zapyziałym muzeum dla przyszłych ulubieńców Alzheimera.

– Co tam się stało? – odburknęła trochę niegrzecznie Pelagia. Wiedziała, że szefowa specjalnie mówi do niej „Pelu”, żeby zrobić jej na złość. Pelagia bowiem uważała, że sposób wymawiania imienia może dodać albo ująć prestiżu osobie, która je nosi. Ale cóż, pan każe, sługa musi – jak mówi stare przysłowie.

– Pamięta pani, że wrócę dziś późno? – upewniała się Alicja.

– Tak, pani Alicjo, pamiętam – odpowiedziała Pelagia. „Tyle lat już tu jestem, a ona ciągle mnie sprawdza” – pomyślała zdenerwowana kobieta.

– A gdzie Ignaś? – dopytywała Alicja.

– Pani syn Ignacy jeszcze jest u państwa Dobrzyńskich, zaraz będę po niego szła. Tak jak sobie pani życzyła, zaraz po szkole rozpakował tornister, przejrzeliśmy zeszyty, a skoro nie było nic zadane, to zgodnie z umową zaprowadziłam go do sąsiadów – Pelagia zdawała relację z tego, co wydarzyło się w ciągu całego dnia.

– No dobrze, dobrze – niecierpliwiła się Alicja. – Ja teraz wezmę prysznic, a potem jadę po Edytę, no i... nie wiem dokładnie, kiedy wrócę.

Dochodziła już szesnasta, trzeba było się śpieszyć. Szczęśliwie Alicja potrafiła robić wszystko w ekspresowym tempie. Po niecałej półgodzinie stała już, trąbiąc, na podjeździe domu Edyty. Ta wybiegła, po drodze zakładając kolorowe bransoletki i kolczyki. Długie, jasne jak pszenica włosy były właściwie mokre. Alicja zmierzyła wzrokiem przyjaciółkę.

– Oj, Edzia, ty to zawsze masz na wszystko czas! Kobito, ja zdążyłam przerobić stos drzewa w postaci kartek polis, wysłuchać i opieprzyć stado agentów śliniących się na widok wyuzdanych foczek, zrobić twarz na „niezmęczoną”, a ty cały dzień siedziałaś w domu i co?! – Alicja, „witając” Edytę, zajrzała w lusterko wsteczne i ruszyła ostro spod domu koleżanki.

– Ciekawe, kto obrobiłby wszystkie zdjęcia z wyjazdu, gdybym tylko siedziała i nic nie robiła – broniła się Edyta. – Są cudne, uwierz mi!

– Zdjęcia czy Karaiby? – spytała zaczepnie Alicja. – I to, i to, poza takim jednym kruczowłosym szczegółem, który psuje każdy widok – odgryzła się Edzia.

– Małpa, biała, siwa małpa! – wrzasnęła Alicja i obie zaśmiały się głośno. – A jak tam twój palant, odobraził się już za zniszczoną walizkę? – z właściwym sobie szacunkiem wobec płci męskiej zagaiła o męża Edyty, Filipa.

– Już mu przeszło, teraz szuka innych ofiar, tym razem nie wśród personelu lotniska, tylko we własnej bazie transportowej. Wyobraź sobie, że pod JEGO nieobecność wspólnik podjął jakąś tam decyzję i wysłał w trasę nie te autokary, które miały jechać. Tamten się tłumaczy, że to jakiś pracownik, sama nie wiem – odrzekła zniechęcona Edyta.

– No widzisz – jęknęła Alicja – Twój palant nie panuje nad sobą, a tamten to podwójny palant, bo się go boi. Wiem, co mówię, byłam z nim... dwa tygodnie? To zwykły cuchnący tchórz i tyle.

Alicja nie zostawiła suchej nitki na facecie, któremu pozwalała się uwodzić jakiś czas temu. Zawsze mówiła, że jedyną korzyścią z tej znajomości było poznanie Edyty. Wszyscy bowiem wypoczywali nad Oceanem Indyjskim, gdy uderzyło potężne tsunami. Szczęśliwie nie byli w strefie zero, ale tamte emocje zostaną w nich na zawsze. Alicja zapamiętała zwłaszcza zachowanie Sylwka, o którym mówiła czule „podwójny palant”, bo po spakowaniu jako pierwszy uciekł, zostawiając swoją dziewczynę w hotelu z potężną walizą. Edyta do dziś wspomina, jak przyjaciółka połamała na Sylwku pamiątkową parasolkę na oczach wszystkich wycieczkowiczów, wyzywając go słowami, które gdyby padły w telewizorze, byłoby słychać tylko piiip, piiiiip i znowu piiiiiiip.

– Z czego się tak śmiejesz? – zagadnęła Alicja, biorąc ostry zakręt, aż Edzia puknęła głową w szybę.

– Ach, wspominam nasze wspólne wyprawy – odpowiedziała dziewczyna, pocierając dłonią obolałe czoło. Nie było sensu zwracać Alicji uwagi, żeby jeździła ostrożnie. Każdy, kto ją znał, dobrze wiedział, że ona zawsze decyduje o wszystkim sama i robi tylko to, co uzna za stosowne. Edyta tymczasem zawsze ma wątpliwości, stale się waha i nigdy nie jest pewna, czy właściwie postępuje. Dlatego w jej rodzinie o wszystkim decyduje Filip. Tylko chyba mało komu wychodzi to na dobre.

– No, jesteśmy na miejscu! – krzyknęła Alicja. – Edzia pośpiesz się, nie powinnyśmy spóźnić się na pierwsze spotkanie – popędzała koleżankę, załączając alarm w samochodzie. Edyta spojrzała na Alicję pytającym wzrokiem. – Nie bój się, nikt cię tam nie pogryzie, głowa do góry! Najważniejsze to działać i się nie poddawać! Chodź, chodź, już za pięć piąta! Ale chmury, coś jakby... grzmi? – rozejrzała się i pobiegła wprost do budynku, na którym widniała tablica z nazwą instytucji: Fundacja „Pro rodzina”. W chwili, gdy wchodziły do środka, zerwał się wiatr i spadła pierwsza kropla deszczu. – Może po burzy powietrze będzie bardziej rześkie! – zawołała Alicja, idąc energicznie po schodach.

Rozdział II

Sala była niezbyt duża i właściwie pozbawiona sprzętów. Stał tam jakiś stoliczek czy ława, dwa fotele. Pozostałą przestrzeń wypełniały leżące na podłodze gąbkowe materace. Odsłonięte żaluzje w oknach zapraszały do podziwiania widoku zielonych jeszcze o tej porze roku drzew. Budynek fundacji nie przedstawiał się okazale – dawno nieremontowany, stary, ale park czy raczej skwerek tuż za nim stanowił zieloną enklawę wśród betonowej zabudowy. Na tle ciemniejącego od chmur nieba dwie stare, pochylone nad nieistniejącą od dawna fontanną wierzby drgały drobnymi listeczkami, przyjmując coraz silniejsze smagania wiatru. Za nimi równie stary klon, dalej dąb, jakieś sosny wypełniały przestrzeń na tyle, że można było sobie wyobrazić głębię lasu i nie dostrzegać majaczących gdzieś w oddali osiedli. Tak, to było miejsce, gdzie można się zatrzymać, zaparkować na chwilę i pochylić się nad samym sobą.

Zgromadzone w sali osoby to popatrywały na siebie nawzajem, to spoglądały w okna, aby choć na chwilę zmniejszyć rosnące napięcie. Niektóre kobiety chyba znały się wcześniej, bo z miejsca podejmowały ciche rozmowy, zwykle na temat dzieci. W tle słychać było muzykę relaksacyjną, która wraz z widokiem zza okna znakomicie spełniała swoją funkcję. Cały ten klimat skłaniał do wyciszenia się i rozluźnienia. Zegar właśnie wskazał siedemnastą i do sali pewnym krokiem weszła kobieta, zamykając za sobą drzwi. Nietrudno było się domyślić, że to terapeutka. Uśmiechnęła się delikatnie i szerokim gestem zaprosiła kobiety do zajęcia miejsc na materacach. Z jej spojrzenia dało się wyczytać, że jest ogromnie ciekawa osób, które właśnie sadowiły się wokół.

– Mam na imię Olga i będę spotykała się z wami przez najbliższe, o ile się nie mylę, cztery miesiące. Rozumiem, że zgodnie z tematyką naszej grupy przywiodły was problemy wychowawcze z dziećmi. To zarazem i mało, i dużo czasu na wspólne przyjrzenie się waszym dylematom. Zacznijmy od wzajemnego poznania się. W grupie jest niewiele osób, więc pewnie szybko nauczymy się naszych imion. Proponuję, by każda z was najpierw powiedziała nam o sobie to, co uważa za potrzebne, z czym przyszła do naszej grupy. Następnie ustalimy pewne zasady, zawiążemy swoisty kontrakt, który będzie obowiązywał nas wszystkie w takim samym stopniu. Jako osoba prowadząca zajęcia i posiadająca doświadczenie w pracy z grupą przy rozwiązywaniu problemów zachęcam, abyśmy mówiły do siebie po imieniu. Taka forma zwracania się do siebie ułatwi kontakt i pomoże zmniejszyć dystans, jaki w tej chwili mamy wobec siebie. To co, zaczynamy? – kończąc mowę wstępną, Olga zatoczyła wzrokiem wokół i uśmiechnęła się do zebranych. Nie sposób było nie zareagować. Miała w sobie jakiś power, energię, która uwalniając się, porywała innych do działania. Sama Olga była uosobieniem kobiecej siły – wysoka, wyprostowana, z głową uniesioną nieco ku górze, z dużymi piersiami, do których miało ochotę się przytulić. Podczas gdy górę sylwetki można było uznać za solidnie rozbudowaną, to dół przedstawiał się raczej szczupło i lekko. Smukłe łydki dodawały figurze gracji i elegancji w ruchach i gestach. Teraz właśnie usadowiła się zgrabnie na materacu i czekała na reakcję grupy.

– To może ja zacznę – odezwała się młoda kruczowłosa kobieta. Siedziała po turecku na materacu, wysuwając głowę do przodu. Była szczupła, nawet za bardzo, a może to obcisłe dżinsy dobrej marki tak ją wysmuklały. Omiotła pewnym wzrokiem siedzące dziewczyny i kobiety. Czarne, bystre oczy wyglądały spod równo przyciętej grzywki. Wyglądała super. Jaki problem mogła mieć taka babka? Zupełnie nie pasowała do tej sali, tych materacy, nawet do widoku za oknem. Wyglądała na osobę, która świetnie radzi sobie w życiu i żadne grupy edukacyjno-wspierające nie są jej do niczego potrzebne. – Mam na imię Alicja – zaczęła. – Powiem krótko, po co tu jestem. Otóż mam ośmioletniego syna. Ma na imię Ignacy, jest bardzo inteligentny i wrażliwy, powiedziałabym nawet, że za wrażliwy. Chciałabym, żeby wyrósł na zdecydowanego, męskiego faceta. Nie podoba mi się, że jego matka jest twardsza od niego. Zapisałam go na karate. Pochodził miesiąc i powiedział, że wolałby taniec. Tłumaczył, że kolega tańczy i on też by chciał. Nie zapiszę go na takie zajęcia. Przecież nie mogę pozwolić, żeby biegał na palcach w krynolinach jak jakiś transwestyta! – Alicja coraz bardziej podnosiła głos. – Potrzebuję zwyczajnie instrukcji obsługi, takiej na dwie ręce, no, żeby wiedzieć, co i jak.

Po chwili dał się słyszeć spokojny głos Olgi:

– Czy chcesz jeszcze coś teraz dodać?

– Nie, chyba wystarczy, tak, to na razie na tyle – odpowiedziała Alicja, próbując się uspokoić.

– Kto następny? – uśmiechnęła się zachęcająco Olga.

– To może tak po kolei – zaczęła siedząca obok dziewczyna. – Mam na imię Weronika, niedawno skończyłam studia i podjęłam pierwszą pracę. Mieszkam z młodszą siostrą i jej synkiem Kubusiem, którego bardzo kocham – lekko się zarumieniła i zachrypiała, co uniemożliwiło jej wypowiedź. – Przepraszam, chyba trochę się zdenerwowałam.

– Nic nie szkodzi, Weroniko – Olga wykorzystała moment, żeby dodać mały komentarz. – To znakomita chwila, żebyśmy sobie uświadomiły, jak bardzo emocje sterują naszym zachowaniem, mimiką, słowem, gestem. To zupełnie normalne i oczywiste – dokończyła. – Mów, proszę – zachęciła Weronikę.

Sytuacja z chrypką na tyle jednak onieśmieliła dziewczynę, że postanowiła zakończyć swoją wypowiedź. Drobna, wręcz filigranowa postać spuściła głowę i lekko przymknęła orzechowe oczy. Miała na sobie szeroką, długą spódnicę w beżowe i szare kontury kwiatów, w którą najchętniej owinęłaby się cała.

– Nie ma problemu, Weroniko, umówiłyśmy się, że każdy mówi tylko to, co chce – uspokajała dziewczynę Olga. – ok, kto następny?

– To chyba moja kolej. Mam na imię Barbara, ale wolę, gdy mówi się do mnie Basia, Baśka – przedstawiła się kolejna osoba. Krótko ostrzyżona blondynka z pewnością nie należała do najmłodszych uczestniczek grupy. Tak, to dojrzała kobieta, na pewno po czterdziestce. Wysoka, kiedyś smukła, teraz z lekką nadwagą. W jej spojrzeniu jednak było coś, co odejmowało kobiecie lat. Jakaś ciekawość, może naiwność, niepewność, ale też odrobina dziecięcej zadziorności i młodzieńczego romantyzmu. Doprawdy, trudno jednoznacznie określić tego rodzaju przymioty. – Od wielu lat pracuję w przedszkolu, mam męża, też od wielu lat – Basia uśmiechnęła się na te słowa. – Moje dzieci dorosły, więc pewnie mam zupełnie inne problemy niż wy. Na dodatek uświadomiłam sobie, że to raczej ze mną jest coś nie tak, a nie z nimi. Otóż nie mogę się pogodzić z tym, że moje dzieci dorosły, mają swoje sprawy, a Bartek... strasznie za nim tęsknię, nie widziałam go od dwóch lat. Wyjechał do USA i na razie nie ma zamiaru wrócić. Często obwiniam siebie, że nie byłam dobrą matką, nie dałam mu czegoś, co teraz zatrzymałoby go w domu. Pewnie pomyślicie, że jestem nienormalna, ale zazdroszczę na przykład Alicji, bo ma syna przy sobie i wszystko jeszcze...

– No, kochana, co ty możesz wiedzieć o mnie i moim dziecku! – nie wytrzymała Alicja i przerwała Basi. Ta zakłopotała się nieco. Na szczęście zareagowała Olga:

– Alicjo, absolutnie nie musisz zgadzać się z tym, co mówi Basia, masz do tego prawo i z pewnością będziesz mogła odnieść się do tej wypowiedzi, ale za moment. Basiu, jak odebrałaś to wejście Alicji? – spytała.

– Nie, nic się nie stało, mogłam przewidzieć taką reakcję. Nie chciałam, żebyś odebrała to w ten sposób, po prostu staram się szczerze mówić, co czuję – Basia zwróciła się do Alicji. W jej zachowaniu wyczuwało się zakłopotanie.

– OK, nie ma sprawy – machnęła ręką Alicja.

– Przyjrzyjmy się sytuacji, której właśnie jesteśmy świadkami – Olga przerwała dialog Basi i Alicji. – Taki oto temat: „Czy zawsze potrafimy przyjąć szczere wypowiedzi innych osób?”.

– To oczywiste, przecież to podstawa relacji międzyludzkich – podjęła temat Basia. – Tylko być może wobec osób, których nie znamy, powinniśmy być bardziej powściągliwi, zwłaszcza gdy nie znamy ich historii – dokończyła.

– Nie będziemy na razie rozwijać tego tematu, aczkolwiek chcąc nie chcąc będzie nam towarzyszył praktycznie non stop. Na ten moment niech wystarczy nam świadomość tego problemu. Dobrze, idźmy dalej, kto następny powie nam coś o sobie? – Olga wróciła do etapu wzajemnego poznawania się. Zebrane osoby rozglądały się wokół.

– Skoro wyszło tak, że mówimy kolejno, to chyba czas na mnie – odezwała się młoda kobieta o ujmującym, delikatnym uśmiechu. – Prawdę mówiąc, nie mogłam już doczekać się tego spotkania. Odliczałam dni i nie wiem, czy wytrzymałabym kolejny dzień... Muszę natychmiast znaleźć jakieś rozwiązanie, bo po prostu oszaleję.

Uśmiech zniknął z twarzy dziewczyny. Tak naprawdę to chyba od początku spotkania go nie było. To sama twarz tak jakoś łagodnie promieniała podczas słuchania innych. W sali zrobiło się dziwnie gęsto, duszno, po trosze z powodu nadciągającej burzy, po trosze, a może bardziej z powodu wypowiedzi następnej osoby.

– Mam na imię Marta, przed miesiącem rozwaliło mi się małżeństwo, a z nim całe życie – mówiła teraz jednym tchem, a Olga świadomie nie chciała jej przerywać. Dziewczyna musiała zrzucić balast, który ją przygniatał. – Mam synka, który bardzo kocha ojca, oboje go kochamy. Tymczasem on po prostu miesiąc temu powiedział, że dłużej już nie możemy być razem i odchodzi. Myślałam, że ma może jakiś kryzys, niedawno awansował, bardzo się starał. Powiedziałam, żeby się uspokoił i odpoczął, że potem porozmawiamy. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, może nie chciałam przyjąć jego słów, nie mogłam tego słuchać. Następnego dnia zostawił kartkę. Napisał, że wyjeżdża w góry, bo musi wszystko przemyśleć. Przepraszał. Poczułam się dziwnie, ale mój niepokój odrobinę ustąpił. Pomyślałam, że to rzeczywiście zmęczenie, że to tylko zły sen. Nie było go trzy dni. Z każdym dniem jednak denerwowałam się coraz bardziej. Nie odpowiadał na SMS-y, nie dzwonił, milczał. Dopóki jednak go nie było, miałam nadzieję... – Marcie na moment załamał się głos, słychać było, że z trudem przełyka ślinę.

W sali panowała gęsta cisza. Dziewczyny słuchały w napięciu opowieści Marty. Najmniej poruszona wydawała się Alicja. Można było wręcz odnieść wrażenie, że opanowało ją jakieś znużenie – trwała na materacu w pozycji półleżącej, podpierając się na łokciach. Zerkała spod swojej czarnej grzywki na Martę chyba z politowaniem, niechęcią. Momentami wydymała dziwnie wargi, jakby żuła gumę.

Marta nabrała powietrza jak nurek przed skokiem do wody i kontynuowała swoją opowieść:

– W końcu wrócił. Był późny wieczór, nasz synek już spał. Mój mąż wszedł cicho, a ja natychmiast przytuliłam się do niego. Był taki jakiś sztywny, obcy. Owszem, pogłaskał mnie po głowie, zapytał, czy wszystko w porządku, ale nawet przez moment nie spojrzał mi w oczy. A potem poczułam jego, a właściwie nie jego zapach. On pachniał... innym facetem! Wyobrażacie sobie coś podobnego?! Czułam intensywny zapach męskich perfum – i to nie były perfumy Daniela! Myślałam, że oszaleję. Nie pamiętam, co było dalej. Wiem tylko, że zaczęłam wyć, szlochać, obudziłam dziecko i wybiegłam z domu.

Marta siedziała nieruchomo. Cała drżała. Po chwili spojrzała na osoby zgromadzone wokół. Nikt nie był w stanie zabrać głosu, a Olga czekała spokojnie na reakcję. I reakcja nastąpiła. Niemal natychmiast.

– No?! – zaczęła triumfalnie Alicja. – Zawsze powtarzam, że każdy facet to świnia, tchórz, dupek i zwyczajny palant! Dziewczyno, ty zamiast rozpaczać, szybko kopnij go w jądra i niech się buja! Kopnij go tak, żeby żaden, o zgrozo, inny dupek nie miał z jego obszczańca żadnego pożytku! – Alicja tak pofolgowała sobie słownie, że siedząca obok Edyta, nieco zawstydzona zachowaniem przyjaciółki, szturchnęła ją łokciem. – A Ty, Edytka, co? Będziesz jak zwykle bronić tych debili? A masz rzeczywiście kogo! Ten twój palant to znakomity przykład typowego samca, co to mózg dawno wymienił na genitalia, bo dawano je w promocji razem ze zgrzewką piwa!

Po tych słowach grupa oniemiała. Alicja z satysfakcją spojrzała na osłupiałe dziewczyny i rozsiadła się wygodnie na swoim materacu. Olga odczekała chwilę i patrząc na nią spokojnie, powiedziała:

– Jest w tobie dużo gniewu, agresji wobec mężczyzn, myślę, że masz ku temu powody. Jeśli będziesz chciała nam o tym opowiedzieć, to przynajmniej ja chętnie posłucham. Nie zgadzam się jednak na to, żebyś oceniała i ferowała wyroki wobec innych... mężczyzn, kobiet i ich wzajemnych relacji – celowo odczekała chwilę, zanim wypowiedziała słowo „mężczyzn”. – Czy chcesz jeszcze coś teraz powiedzieć? – zwróciła się do Marty, która pomimo całego zamieszania spowodowanego przez słowotok Alicji chyba się uspokoiła.

– Nie wiem, czy to magia, czy jakieś inne czary, ale teraz jestem dużo spokojniejsza... – zaczęła dziewczyna. – I nawet nie mam do ciebie, Alu, pretensji za te, no, mocne słowa. Może i mnie uda się kiedyś myśleć i mówić podobnie, na razie jednak za bardzo go, tego, jak mówisz, palanta, kocham. A w tej chwili muszę myśleć przede wszystkim o tym, żeby mój synek Piotruś rozwijał się jak normalny chłopiec. I z tym mam chyba największy problem. Na razie tyle chciałam wam powiedzieć – dokończyła.

– Wiesz, Marto, to nie żadne czary, to po prostu możliwość pomocy, którą wykorzystałaś. Przyszłaś tutaj i zrzuciłaś z siebie wielki ciężar, mówiłaś i zostałaś wysłuchana. Już samo to ma ogromną moc terapeutyczną. Oczywiście nie możesz się spodziewać, że twoje problemy natychmiast się rozwiążą, ale wykonałaś pierwszy krok, zniwelowałaś napięcie, nazwałaś parę rzeczy po imieniu. To pozwoli ci na zbudowanie dystansu do tego, co się z tobą i w twoim życiu dzieje, na ogląd sytuacji nieco z zewnątrz poprzez oczy i emocje będących z tobą osób. Nabierzesz przekonania, że nie jesteś sama, i... będzie dobrze. Nie zachęcam cię jednak do patrzenia na świat mężczyzn oczyma Alicji – Olga na moment zerknęła z uśmiechem w kierunku tej właśnie – bo chyba nie chodzi o to, abyśmy zaczęły udawać, że ich nie ma albo że stanowią odwieczny kłopot kobiet na tej planecie. Same przekonacie się, ileż czasu będziemy poświęcać właśnie im, bo nie da się rozmawiać o kobietach, dzieciach bez obecności w ich życiu mężczyzny, choćby faktycznie w danej chwili nie było go fizycznie. Mam zresztą nadzieję, że przyjdzie taki moment, w którym Alicja słowa „mężczyzna” zacznie używać w zupełnie innym kontekście niż dotychczas. Słuchajcie, dziewczyny, czasu mamy już niewiele, nie wszystkie osoby się przedstawiły. A jeszcze musimy na tym spotkaniu spisać kontrakt, o którym wspomniałam na początku. No, to kto nam jeszcze został? – zachęciła Olga kolejne osoby.

– Jestem Edyta, znajomi mówią do mnie Edi, Edzia, jak kto woli – odezwała się pszenicznowłosa kobieta. Szczupła, drobna postać poprawiła się na swoim materacu. – Przyszłam tutaj, bo chcę, muszę pomóc mojemu dziecku. Amelka jest kochanym, dobrym maluchem. Za dobrym – i właśnie to zaczyna mnie niepokoić. Zawsze była i jest pogodna, uśmiechnięta, uczynna i nad wyraz wszystkim oddana. Nie ma rzeczy, której nie oddałaby koleżance, jeśli ta ją o to poprosi. Widzę, że czasem brakuje jej później na przykład małego pluszowego kucyka, bo podarowała go jakiejś dziewczynce z przedszkola. Staram się z nią o tym rozmawiać, pytam, czy nie jest jej teraz smutno. Amelka zawsze ma jedną odpowiedź: „Przecież ona mnie poprosiła”. Boję się, że ktoś kiedyś poprosi ją o coś, czego nie daje się tylko dlatego, że ktoś ładnie prosi, i stanie się tragedia. Chciałabym, żeby zrozumiała, że nie na tym polega bycie dobrą koleżanką czy córką. To tak w skrócie na temat mojego problemu – zakończyła swoją wypowiedź. Jej głos przez cały czas brzmiał spokojnie, zupełnie jakby temat, który tutaj przedstawiła, nie dotyczył jej córki, ale, dajmy na to, sytuacji leniwca, którego godzinny spacer po gałęzi relacjonuje średnio zainteresowany tym wydarzeniem reporter. Edyta rzeczywiście panowała nad głosem. Jednak nawet niezbyt uważny obserwator zauważyłby charakterystyczne dla silnego napięcia emocjonalnego zaciskające się nawzajem palce drobnych dłoni młodej kobiety. Teraz Edyta masowała je łagodnie, by po chwili zmieniły kolor z białego od ucisku na różowy.

Olga przez chwilę jeszcze obserwowała jej zmagania z dłońmi, po czym gestem wskazała na ostatnią w grupie osobę, która nie miała jeszcze okazji się przedstawić.

– Mam na imię Anna lub Ania czy Anka, możecie się do mnie tak zwracać – młoda kobieta uśmiechnęła się, zaglądając w oczy każdej z zebranych osób. Przyjazny gest sprawił, że na wszystkich twarzach, nawet jakby znudzonej już Alicji, pojawił się delikatny, zachęcający do kontaktu uśmiech. Tak, Anna miała w sobie to coś, co sprawiało, że chciało się podjąć z nią dialog. Ogromną rolę odgrywały tutaj jej duże, ciekawe człowieka oczy. Wzrok Ani nie uciekał, nie błądził gdzieś w przestworzach, ale był skierowany w stronę rozmówcy. Była po prostu sobą, osobą autentyczną, prawdziwą. Ciemna blondynka o szczupłej sylwetce usiadła bokiem na swoim materacu. Spuściła na moment wzrok i odezwała się lekko rozemocjonowana: – Słuchałam was uważnie i teraz, gdy przyszła kolej na mnie, pomyślałam sobie, że moje problemy wobec kłopotów innych z was, na przykład Marty, mogą być malutkie. Tak naprawdę trochę mi głupio... – na moment zamilkła, jakby szukając zachęty do kontynuowania wypowiedzi. Olga natychmiast przyszła jej z pomocą:

– Widzisz, Aniu – zaczęła terapeutka – z problemami bywa tak, że nie zawsze można je ustawić według jakiejś hierarchii. Przynajmniej my tutaj nie wartościujemy ich w ten sposób, że problem Edyty jest trudniejszy od problemu Weroniki czy Basi. To bardzo indywidualna sprawa. Dla każdego bowiem ten sam problem niesie zupełnie inny ładunek emocjonalny. Uwierz mi, że z uwagą wysłuchamy teraz ciebie – zachęciła ją.

Ani było tym bardziej trudno, ponieważ dopiero tutaj i teraz, w tej, jakby nie było, zaaranżowanej sytuacji problemy Marty, którą przecież znała i rozumiała, stały się bardziej wyraziste, a przez to dramatyczne. Teraz jednak przyszła kolej na nią, a grupa patrzyła w jej stronę z ciekawością i rosnącą niecierpliwością.

– Moja sześcioletnia córka Klara za rok pójdzie, mam nadzieję, do szkoły. Niepokoi mnie jej brak dojrzałości. Najchętniej przebywa w świecie własnych fantazji, wymyśla różne bajki i historie, śpiewa własne piosenki, tworzy teatrzyki kukiełkowe... I nie to, że mi się to nie podoba. Owszem, pewnie tkwi w niej artystyczna dusza i to jest OK. Ale póki co w ogóle nie interesuje ją nauka czytania, liczenia, że o pisaniu nie wspomnę. Kupuję jej przeróżne książeczki, ćwiczeniówki, zachęcam, gadam i... nic. Słyszę tylko: „Nie chce mi się, jestem zmęczona, takie literki pisaliśmy w przedszkolu” i tym podobne. Nie mam żadnego wsparcia ze strony męża. Wręcz odwrotnie – on nie widzi problemu. Uważa, że na wszystko przyjdzie czas i nie będzie dziecka męczył nauką tylko dlatego, że ma już sześć lat. Denerwuję się, gdy patrzę na ich wspólne zabawy. Wyobraźcie sobie – facet na czworakach dźwiga na sobie dużą dziewczynę, która popędza go biczykiem i woła: „Wio, wio, koniku!”. To jest tak infantylne i żenujące, że wychodzę z pokoju, z hukiem trzaskając drzwiami. Gdy próbuję wytłumaczyć mężowi, że z taką dziewczynką trzeba bawić się już trochę inaczej, więcej rozmawiać i tak dalej, on patrzy na mnie z tym swoim idiotycznym uśmieszkiem, kompletnie lekceważąc to, co mówię. Ach, jestem coraz częściej bezsilna w całej tej sytuacji – Anna głośno westchnęła i opuściła ramiona.

Na moment w sali zaległa cisza. Słowa Anny wpłynęły na pozostałe osoby jak puknięcie gumowym młotkiem. Wszystkim udzieliło się poczucie bezradności i niemocy. Nawet ciągle wiercąca się niecierpliwie Alicja leżała teraz na materacu z uniesionymi kolanami i wpatrywała się w sufit. Ciszę przerwała Olga:

– Myślę, że przyszła pora na chwilę relaksu. Widzę, że jesteście trochę zmęczone. Napijcie się wody, soku, kawy, czego tam chcecie, wszystko jest w pokoju obok. Odprężcie się nieco i spotykamy się za piętnaście minut! – zawołała i zniknęła za drzwiami.

W tej chwili salę rozjaśnił niesamowity blask, a następnie rozległ się głośny grzmot.

– No, to mamy burzę stulecia! – krzyknęła Alicja i ruszyła w stronę drzwi.

– Oby to nie były prorocze słowa – odpowiedziała Edyta i podążyła za koleżanką. Dziewczyny powoli wstawały z materacy i bawiąc się w uprzejmości, przepuszczały jedna drugą w drzwiach.

Zanim ostatnia z nich weszła do pomieszczenia z napojami, unosił się tam zapach tytoniu. – Sorry, dziewczyny, ale bez palenia dłużej nie wytrzymam – jęknęła Alicja i zaciągnęła się dymem z długiego, cienkiego papierosa.

– No cóż, każdy ma jakieś nałogi – odpowiedziała Anna, sięgając po pojemnik z kawą. Basia podeszła do okna i otworzyła szeroko obydwa skrzydła.

– Ja też pozwolę sobie na papierosa, muszę odreagować to napięcie – powiedziała, sięgając w głąb dużej torby, wypełnionej po brzegi mniej lub bardziej przydatnymi szpargałami. Wreszcie nieco zdenerwowana poszukiwaniami oddała się ulubionemu nałogowi. W przypadku Basi dotyczył on raczej sytuacji trudnych, w których trzeba było coś zrobić z rękoma; nie chodziło o potrzebę dostarczenia organizmowi kolejnej dawki nikotyny. Kobieta nigdy nie czuła się komfortowo wśród nieznanych osób i w obcych miejscach. Zresztą nie ona jedna. Sytuacja, w której znalazły się uczestniczki grupy, była dla nich wszystkich zupełnie nowa i trudna. Właśnie teraz, podczas przerwy, poczuły się nieswojo. Oto bowiem osoby, które znały się tylko z widzenia – o ile w ogóle – nagle opowiadają na forum grupy o problemach, z którymi nie potrafią się zmierzyć, często bardzo intymnych. Jak na dłoni widać ich emocje, które w zwyczajnych życiowych momentach jakoś daje się zawoalować. Tu osoba staje przed innymi i samym sobą jakby bez makijażu, bywa, że w samej bieliźnie, która jest i tak zbyt przeźroczysta, by ukryć cokolwiek. Oczywiście nie zobaczymy tego, czego nie chcesz pokazać, ale możemy się dowiedzieć, dlaczego nie chcesz lub nie możesz tego zrobić. I niekoniecznie chodzi o to, żeby wszystko zobaczyć, ale o to, żeby mieć tego świadomość. Kolejne kroki należą do konkretnej osoby. Teraz właśnie przyszła chwila, w której należało zmierzyć się z bliskością drugiego człowieka. Dziewczyny zrobiły to, co robi się najczęściej w sytuacjach skrępowania i napięcia – rozgadały się, przekrzykując nawzajem. Nawet pomruki burzy nie były w stanie zagłuszyć dochodzących z pokoju głosów.

– Która chce herbatę owocową? – wołała Marta, rozglądając się wokół.

– Może ja, tylko z łyżeczką cukru – odkrzyczała Basia, a głos miała donośny, w końcu wyćwiczony na co dzień w pracy z dziećmi.

– Parzę kawę, kto chce jeszcze? – pytała Anka.

– O tak, kawa to jest to! – wykrzyknęła Alicja, gasząc peta na parapecie.

– A może jest tu gdzieś śmietanka? – zapytała Edyta. Kobiety krzątały się po pomieszczeniu, zagadując jedna drugą i uśmiechając się do siebie. Wreszcie do pokoju weszła Olga i poprosiła też o kawę.

– Jeśli chcecie, możecie wziąć napoje ze sobą do sali – powiedziała, wskazując z uśmiechem na wiszący na ścianie zegar.

Czas przerwy minął i po chwili wszystkie osoby siedziały na materacach. Znów na chwilę zapanowała cisza. Nikt nie miał ochoty czy odwagi jej przerwać. Dopiero kolejny grzmot wyrwał dziewczyny z pozornego spokoju. Zaczęła Olga:

– Zrealizowałyśmy oto pierwszy, bardzo ważny punkt naszego spotkania. Przedstawiłyśmy się sobie nawzajem. Niektórym osobom udało się choć trochę opowiedzieć o swoich problemach. Jak na pierwsze takie spotkanie to już dużo. Jak wcześniej wspomniałam, nie rozwiążemy podczas jednego czy nawet kilku spotkań wszystkich waszych dylematów, nie zmienimy waszego życia w sposób radykalny. I nie o to tutaj chodzi. To każda z was, mam nadzieję, poczuje w sobie moc sprawczą i sama zdecyduje, czy i na ile chce zmienić cokolwiek w swoim życiu. Najważniejsze to zobaczyć pewne rzeczy w innym, bardziej rzeczywistym świetle, a nie – jak do tej pory – widzieć je bardzo subiektywnie. Problemy naszych dzieci są tak naprawdę naszymi problemami, wywodzą się w prostej linii od nas samych, naszych przeżyć, doświadczeń, poglądów i lęków. Nieświadomie przenosimy je na nasze dzieci, karmimy je wszystkim tym, co nosimy w sobie. Nie ma takiej opcji, żeby móc pomagać i wspierać nasze dzieci bez próby wejrzenia w siebie samych. No bo jeśli ja żyję na przykład w przekonaniu, że każdy facet to świnia – Olga spojrzała na Alicję – to moje dziecko także będzie nienawidziło facetów. W ten sposób zamiast wspierać, będę je krzywdzić, niezależnie od tego nawet, czy jest chłopcem, czy dziewczynką. Muszę się liczyć także z tym, że w końcu znienawidzi również mnie. Chcę wam w ten sposób powiedzieć, że tutaj, na naszych spotkaniach, będziemy pracować nad własnym rozwojem osobistym, będziemy analizować nasze problemy, opowiadać swoje historie, budować własne zasoby. Dopiero wtedy mamy szansę na to, by pomagać naszym dzieciom, spełniać się w rodzinie i nie tylko. Z pewnością już teraz, na gorąco, mogłybyście podzielić się ze wszystkimi swoimi pierwszymi refleksjami i wrażeniami. Taka możliwość będzie wam dana tuż przed naszym rozstaniem. Tymczasem proponuję spisanie kontraktu, o którym wcześniej wspomniałam.

Olga rozłożyła na środku wielki arkusz papieru. Na samej górze napisała: „KONTRAKT”.

– O, zaczynam się czuć, jakbym była w pracy – kontrakty, umowy, aneksy – to tygrysy lubią najbardziej! – jęknęła Alicja i rozciągnęła się na swoim materacu.

– To ciekawe – odezwała się Anka. – Dlaczego musimy pisać? Nie wystarczy, że umówimy się zwyczajnie, jak dorosły z dorosłym?

– Bardzo dobrze, że o to pytasz – Olga podniosła głowę znad papierowego arkusza, który wkrótce miał tak wiele zyskać ze względu na treści, jakie będzie nosił. – Otóż, jak się okazuje, to, co jest widoczne gołym okiem, czytelne, krótko mówiąc, poddane wizualizacji, ma o wiele większą moc niż jedynie zwerbalizowane. Osoby, które tworzą i realizują taki kontrakt, traktują go o wiele poważniej, niż gdyby tylko po prostu dogadały się. Jak wiadomo, człowiek ma skłonności do pewnego naginania przepisów na swoje potrzeby, lubi interpretować je na swoją korzyść. I jest to w zasadzie normalne, a często nawet twórcze, oczywiście jeżeli konsekwencje tego nikogo nie krzywdzą. Natomiast w niektórych sytuacjach, na przykład takiej, w jakiej my jesteśmy, jasno sformułowane i zwizualizowane zasady pozwolą nam czuć się ze sobą bezpiecznie. Podam przykład: osoba X opowiada na spotkaniu o pewnych intymnych szczegółach swojego życia, bo jest to akurat niezbędne do zrozumienia jej problemu. Powierza zatem siebie, przynajmniej w jakimś stopniu, innym, odkrywa zakamarki swojej osobowości, przez co staje się bezbronna, podatna na skrzywdzenie. Osoba Z, będąc świadkiem zwierzeń, nawet zupełnie niechcący opowiada, czy to wśród bliskich, czy znajomych, szczegóły z życia X, powodowana na przykład podobną sytuacją, o której jest w towarzystwie mowa. Niby to nic złego, często rozmawiamy z innymi, dzieląc się cudzymi doświadczeniami, ale w naszej sytuacji nie powinniśmy tego robić. Przekonacie się bowiem, że nie zawsze i nie wszystko w takich chwilach jesteśmy w stanie trzymać pod kontrolą, w każdym momencie pilnować z trudem często wypracowanego określonego wizerunku. I oto też tutaj chodzi, bo to, co jest pod kontrolą, to jest też w naszej świadomości, a my będziemy starać się także o wydobywanie z nas tego, co nieświadome, czyli niepodlegające kontroli.

– Czy mogę wtrącić trzy grosze? – przerwała Oldze Basia. – Mam ciekawe doświadczenia w mojej pracy z dziećmi. Gdy mówiłaś o poczuciu bezpieczeństwa, które zapewniają zasady, przypomniała mi się pewna sytuacja. Wyobraźcie sobie – początek roku przedszkolnego, na tablicy z zasadami pusto, kończymy zabawy i rozmowy z grupą na dywanie, proponuję dzieciom dowolne zabawy. Wstaje malutka Hania, rozkłada bezradnie rączki i pyta: „A gdzie są nasze zasady?”. Dziewczynka poczuła lęk przed innymi, ponieważ zabrakło strażnika – zasad, które regulowały życie w grupie, powodowały, że każdy uczestnik wiedział, czego może spodziewać się po sobie i innych. Przyznam wam się szczerze, że początkowo miałam mnóstwo wątpliwości co do właśnie wizualizacji zasad. Wydawało mi się, że jeżeli umawiam się z kimś, że czegoś nie zrobię albo to zrobię, to jest to oczywiste, bo ja nie nawalam i tego samego oczekuję od innych. Tymczasem okazuje się, że każdy z nas jest inny i ma różne podejście do tej samej sprawy.

– I dobrze – kontynuowała Olga. – Natomiast są sytuacje, które wymagają takiego samego podejścia od wszystkich. Wtedy niezbędne jest wspólne wypracowanie zasad, wspólne, bo jeśli coś jest z góry narzucone, to na pewno nie zadziała, przynajmniej u większości. Czy macie jakieś propozycje, które mogłybyśmy tutaj spisać? Oczywiście nie musimy dzisiaj stworzyć wszystkich naszych reguł, niektóre z nich będą powstawać podczas naszych kolejnych spotkań – rozejrzała się wokół. Zareagowała Marta:

– Myślę, że ważne jest to, co już tutaj dzisiaj było omówione, a mianowicie zachowanie dyskrecji. Ja chyba jestem dość otwartą osobą i już niejeden raz tej otwartości żałowałam. Proponuję zapisać, że zachowujemy dyskrecję i nie opowiadamy, nieupoważnione, osobom spoza grupy o tym, o czym rozmawiałyśmy na spotkaniach.

– Czy wszyscy są za tym, by taką zasadę zapisać? – spytała Olga.

– Jeśli o mnie chodzi, to ja raczej nie mam tajemnic i wisi mi cienkim glutem to, co ktoś o mnie opowiada. Daję wam wolną rękę co do mojej osoby – odezwała się Alicja, okraszając swoją wypowiedź niewybrednym żartem.

Dziewczyny spojrzały po sobie, a Basia roześmiała się głośno:

– Przepraszam was, ale od dziecka rozśmieszały mnie najbardziej takie właśnie sytuacje: oto poważna dyskusja, takie trochę „być albo nie być” grupy, zasady, bon tony i nagle bezczelne słówka Alicji, że gluty, coś tam, nie no, ja wymiękam, jak to mówi młodzież!

– Jeśli już ktoś powinien przepraszać, to raczej Alicja, ale oczywiście jeżeli uznamy, że jej tekściki nas nie drażnią, a nawet bawią, to nie ma problemu – Olga starała się zachować powagę. Chyba w tym właśnie momencie cała grupa musiała odreagować, bo rozległ się głośny, wesoły śmiech. Tylko Alicja w tej chwili zachowała jako taką powagę.

– Tylko ostrzegam was, mam niewyparzony jęzor i jak czasem coś p..., to klękajcie narody!

– O tak, ja dobrze znam słownik Alicji, mnie on nie przeszkadza, ale czasem jest to naprawdę mocny kaliber. Proponuję zatem, żeby zapisać w zasadach, że Alicja używa swoich słownych ozdobników tylko wtedy, kiedy naprawdę musi. Co wy na to? – zapytała rozbawiona Edyta.

Dziewczyny powoli uspokajały się, popatrzyły jedna na drugą, po czym skierowały wzrok na Olgę.

– Przyznam, że to bardzo oryginalna propozycja. Jestem za tym, żebyśmy ją przemyślały. Tylko mam do was prośbę – Olga ściszyła głos. – Miejcie na względzie ważny aspekt naszych spotkań. Nie możemy tu zaśmiewać nieraz trudnych momentów. Mnie też rozbawił sposób, że tak powiem, artykułowania sądów czy poglądów Alicji, ale pamiętajcie, żebyśmy jednak starały się skupiać na tym, co ważne, i poprzez takie reakcje nie gubiły uwagi. Aczkolwiek myślę, że możemy taką zasadę zapisać, jestem przekonana, że często będziemy się do niej odwoływać. A swoją drogą – to ciekawe, że śmieszy nas, gdy ktoś w taki sposób nazywa rzecz po imieniu – zakończyła Olga i sięgnęła po gruby mazak. – To co? Mamy na razie dwie zasady. Czy wszyscy podpisują się pod nimi? – podniosła wzrok na grupę.

– Tak, tak, jasne, oczywiście, bezwzględnie – padały słowa akceptacji.

– Czy jeszcze jest coś ważnego dla grupy, co powinno się znaleźć w naszym kontrakcie? – zapytała Olga.

– Może napiszmy o otwartości, o tym, że powinniśmy być wobec siebie otwarte? – podjęła temat Marta.

– OK, tylko czy każda z was jest w stanie w tym momencie złożyć taką deklarację? – Olga przebiegła wzrokiem po twarzach. Nie na wszystkich dojrzała pełną gotowość. – Co o tym myślisz, Weroniko? – zapytała dziewczynę siedzącą naprzeciwko niej.

– Tak, na pewno otwartość jest niezbędna, tylko mnie na przykład potrzeba trochę czasu. Nigdy nie należałam do osób mówiących wprost o wszystkim i... chyba na razie nie dam rady – zakończyła wypowiedź przepraszającym tonem.

– W takim razie zaczekajmy z tą zasadą, nic na siłę. Moim zdaniem dwie reguły, które spisałyśmy, są bardzo w porządku. Przecież nie musimy ustalać kolejnych tylko po to, żeby było więcej – podsumowała Anna.

– To co, na dziś zamykamy sprawę zasad? – spytała Olga.

Wszystkie osoby kiwnęły głowami na tak. Jakby na potwierdzenie wagi problemu znowu rozległ się grzmot. I właśnie w tej chwili zaczął wreszcie padać deszcz.

– Słuchajcie, moje drogie – odezwała się Olga. – Przechodzimy do ostatniego punktu naszego pierwszego spotkania. Szybciutka rundka na temat: „Z czym wychodzę ze spotkania”. Mam oczywiście na myśli refleksje, wrażenia, odkrycia i wszystko to, co zrodziło się w waszych głowach podczas przebywania w tej grupie.

– Zacznę, ponieważ chcę podzielić się z wami moim samopoczuciem – zaczęła Marta. – O moich perypetiach życiowych wiecie tylko wy, no i moi rodzice, ale to nie to samo. Oni też to bardzo przeżywają, ale na swój sposób. Męczą mnie domysłami, próbują przekonać, żebym przymknęła oczy i przeczekała tę sytuację. Chyba nie do końca rozumieją, co się wydarzyło. Ich percepcja umysłowa nie jest w stanie tego ogarnąć. Tymczasem tutaj, będąc z wami, poczułam najpierw ogromną ulgę. Nie patrzycie na mnie... dziwnie, czego się obawiałam. Czuję się w tej chwili chyba trochę silniejsza. Nie przypuszczałam, że po tym, co wam opowiedziałam, jeszcze tego samego dnia będę się śmiać! Oczywiście wiem, że przede mną wiele trudnych chwil, ale dziś jest dobrze. To chyba tyle – zakończyła i wygodnie, już bez wcześniejszego napięcia, rozsiadła się na materacu.

Tak, atmosfera panująca w tej chwili w grupie była dużo spokojniejsza. Panie nie były już tak spięte jak na początku. Na dodatek padający za oknem deszcz też miał swój wpływ na oczyszczenie atmosfery.

– A ja, nie ukrywam, jestem trochę zawiedziona – zaczęła Alicja. – Przyszłam po konkrety, tymczasem nasłuchałam się historyjek z facetami w tle. Jeszcze na dodatek te aluzje Olgi o nienawiści i przenoszeniu jej na dziecko. Nie wiem, czy zgadzam się z tą teorią, chyba nie do końca. Nie jestem pewna, czy chcę grzebać w moim życiu, nie bardzo mam ochotę komukolwiek o nim opowiadać. I nie chodzi o to, że to są jakieś tajemnice, wcale nie. Po prostu ładnych parę lat temu zamknęłam pewien etap mojego życia i mam to... gdzieś! – zdecydowanym gestem dłoni odepchnęła od siebie niewidzialny „etap życia”.

W tym momencie z całej grupy uleciało poczucie ulgi. Ta sama kobieta, która rozbawiła wszystkich swoją bezpośredniością, teraz zasiała ziarenko smutku, może nawet beznadziei. Chwilę ciszy przerwała Edyta:

– Ja długo wahałam się, czy tu przyjść. Też nie należę, tak jak Weronika, do osób otwartych i obawiałam się, czy dam tu sobie radę. Trudno mi w tej chwili dokonać jakiegoś podsumowania, ale na pewno poczułam się dobrze wśród was.

– Ja również czuję się dobrze i chociaż póki co nie podjęłam nawet próby rozwiązania mojego problemu, to jest mi jakoś tak lżej, lepiej. O, już wiem, na pewno poczułam się wśród was bezpiecznie, podobają mi się nasze zasady, zwłaszcza ta dotycząca słówek Alicji. I tu robi mi się trochę smutno – Ania zwróciła się do kobiety bezpośrednio. – Wiesz, Alicjo, przykro mi było, gdy tak powiało od ciebie niechęcią. Poczułam się tak, jakbyś pogardziła naszą grupą. Mam wrażenie, że nie będziesz chciała już tutaj przyjść, a byłoby szkoda. Wydajesz mi się bardzo ciekawą osobą.

Anna miała w sobie łatwość wychodzenia do człowieka, okazywania zainteresowania drugą osobą. I nie była to ciekawość dla samej ciekawości, lecz potrzeba poznawania i budowania siebie samej.

– Muszę przyznać, że mam podobne odczucia jak Ania, szczególnie wobec Alicji – podjęła temat Basia. – Na początku miałam wiele obaw. Jak wiecie, mam już długi staż, zarówno mężatki, jak i matki, i myślałam, że nie będę potrafiła się odnaleźć w towarzystwie osób sporo młodszych od siebie. Teraz jednak nie odczuwam tak bardzo tej różnicy, chociaż mam oczywiście jej świadomość. Cieszę się, że was poznałam, i... jestem ciekawa, co będzie dalej. Przykro mi też z powodu Alicji – z twarzy Basi na moment zniknął uśmiech.

Alicja była chyba nieco zaskoczona reakcją kobiet, bo zamiast rozkładać się, jak wcześniej, na materacu, siedziała teraz z podkulonymi nogami i wpatrywała się w okno. Olga pilnie obserwowała jej zachowanie, ale spokojnie czekała, aż wszystkie osoby zabiorą głos. Została jeszcze Weronika.

– Tak naprawdę to nie wiem, co powiedzieć. Może tylko tyle, że chociaż nie byłam w stanie dzisiaj powiedzieć o sobie tyle, ile bym chciała, wysłuchałam was z uwagą. W ogóle lubię słuchać ludzi. A wśród was poczułam się na tyle dobrze, że chętnie przyjdę na następne spotkanie – z pewnością powiedziała to, co czuje, słychać to było w jej głosie, dużo spokojniejszym i pewniejszym niż na początku.

Olga przyjrzała się uważnie wszystkim osobom. Uznawszy, że wszystkie wypowiedziały się na temat swych odczuć, zaczęła podsumowanie:

– Kończąc nasze pierwsze spotkanie, podsumuję je może w ten sposób: cieszy mnie, że pomimo wielu obaw, o których tutaj mówiłyście, chcecie dać sobie szansę na dowiedzenie się o sobie, myślę, wielu ciekawych i potrzebnych rzeczy. Otwartość to cecha, którą jedni z nas po prostu mają, inni będą próbować przełamać swoje opory przed kontaktem, bliskością, żeby pomóc sobie i swojej rodzinie. Czeka nas zatem ciężka praca, bo nad samym sobą. Parę razy pojawiło się w waszych wypowiedziach pojęcie poczucia bezpieczeństwa. Myślę, że nie przypadkiem. Otóż wszystkie słowa, takie jak: bezpieczeństwo, bliskość, ufność, spokój, mogą się nam kojarzyć z osobą, która każdemu dziecka jest najbliższa, czyli z matką. To właśnie grupa symbolizuje matkę, bo daje wszystko to, o czym była przed chwilą mowa. I nie przypadkiem mamy też do czynienia z innym symbolem związanym z kolejnym niezbędnym dziecku członkiem rodziny – ojcem. Właśnie zasady symbolizują jego osobę. Czyli to, co powoduje, że poruszamy się w przestrzeni według pewnych obowiązujących reguł, potrafimy obierać kierunki i cele naszych działań. Nie będę teraz rozwodzić się na ten temat, chciałam tylko zwrócić uwagę na taki aspekt rodziny, grupy i tak dalej. Marto – Olga zwróciła się już indywidualnie do jednej z osób. – Dobrze się stało, że trafiłaś do grupy. Rozwiązanie problemu będzie wymagało od ciebie wiele pracy. Po pierwsze, będziesz musiała zrozumieć i zaakceptować zaistniałą sytuację. Po drugie, ty i twój synek powinniście ponieść tylko takie koszty, choćby emocjonalne, jakie będą niezbędne. Twoja otwartość jest tutaj ogromnym atutem i już działa na twoją korzyść, bo widzę, że odczuwasz teraz ulgę. Basiu – Olga przeszła do kolejnej osoby. – Stanowisz żywy przykład na to, że niezależnie od wieku można próbować zawalczyć o siebie. Oczywiście im się jest starszym, tym trudniej cokolwiek zmieniać w swoim życiu, choćby nawyki, ale jest to możliwe i wierzę, że tobie się to uda. Co się zaś tyczy twojego, ale też zgromadzonych tutaj innych mam dylematu: „Czy byłam, jestem złą matką?”, to nie wiem, czy zetknęłyście się kiedyś ze sformułowaniem „wystarczająco dobra matka”. O ile wiem, w niedługim czasie będę miała prezentację na ten temat dla rodziców w waszym przedszkolu. Już was zapraszam – Olga przeniosła swoją uwagę na Edytę. – Edyto, myślę, że kluczem do twojej córki jesteś ty sama, twoje doświadczenia, sposób myślenia o sobie. Jeśli tylko podejmiesz pracę nad sobą, twoje dziecko – i nie tylko ono – na tym skorzysta. Nie będę ukrywać, że czeka nas dużo pracy – uśmiechnęła się do dziewczyny. Teraz przyszła kolej na Weronikę. Olga całą sobą pochyliła się w jej stronę. – Domyślam się, że doskwiera ci jakiś poważny problem z siostrzeńcem, a może raczej z siostrą. Kiedy będziesz gotowa, opowiesz nam o sobie. Na razie spróbuj poprzyglądać się temu, co się wokół ciebie dzieje, i nazywać to po imieniu. Masz wspaniałą cechę, której dziś tak wielu ludziom brakuje – umiejętność słuchania. Myślę, że potrafisz też uważnie obserwować. Te twoje umiejętności bardzo się nam przydadzą. Żebyś tylko nie zapomniała o sobie, twoje problemy są dla nas równie ważne.

Na zakończenie Olga pokiwała niby groźnie palcem Weronice i zwróciła się w kierunku Alicji. Ta zaś wyprzedziła prowadzącą i stwierdziła triumfalnie:

– Wiedziałam, byłam pewna, że zostawisz sobie mnie na koniec! I tylko nie mów, że to przez przypadek!

– Nie powiem, bo masz rację – odrzekła spokojnie Olga. – Tymi słowami chciałaś mnie sprowokować do nieprzyjemnej wymiany zdań, których wypowiedzenie spowodowałoby twój wymarsz z grupy i poczucie odrzucenia przeze mnie i przez grupę. Tak, celowo, jak powiedziałaś, zostawiłam ciebie na koniec, bo chcę, żebyś zapamiętała to, co ci powiem. Tak samo jak niektóre z osób przypuszczam, zresztą sama to potwierdziłaś, że nie tego szukasz i nie po to tu przyszłaś, żeby „grzebać w swoim życiu”. Oczywiście, zrobisz, jak będziesz uważała. Nie będę cię namawiać do pozostania w grupie i przestrzegam przed tym pozostałe panie. Alicja musi sama podjąć decyzję, a my mamy obowiązek ją uszanować. Powiem tylko, a może aż tyle, że z tego, co widzę, było nam tutaj z tobą dobrze, ciekawie, nawet wesoło. Jesteś z pewnością intrygującą osobą, którą chce się poznać bliżej. Podpisuję się pod słowami dziewczyn: szkoda by było, gdybyś zrezygnowała. I jeszcze jedno: myślę, Alicjo, nawet jestem o tym przekonana, że twoja niechęć do mężczyzn i chyba w ogóle do ludzi spowodowana jest tym, że kiedyś ktoś bardzo cię skrzywdził. Zbudowałaś wokół siebie mur, fortecę. Jeśli nie dasz sobie szansy, niedługo spoza grubych murów nie zobaczysz nawet gwiazd na niebie. Zostawiam cię teraz z tym wszystkim. Przemyśl sprawę i... być może do zobaczenia!

Olga jeszcze przez chwilę przytrzymała wzrok na twarzy Alicji. Po chwili ciszy odezwała się do grupy:

– To życzę wam ciekawych przemyśleń i do zobaczenia!

Dziewczyny z trudem wstawały z materacy i zbierały się do domów. Ostatnie słowa Olgi zrobiły wrażenie na wszystkich, oczywiście poza Alicją, przynajmniej jej zachowanie na to wskazywało.

– Edyta, zbieraj się, jedziemy do domu! – głośno zarządziła koleżanką.

– No to cześć, do zobaczenia! – zawołała Edyta do pozostałych. – Wiesz, bardzo się wzruszyłam słowami, które padły do ciebie z ust Olgi – musiała podzielić się z przyjaciółką emocjami. – Ej, czemu się tak śpieszysz?! – zawołała do pędzącej po schodach Alicji.

– Daj spokój, ile można słuchać takich pierdół? Mur, forteca, gwiazdy, żenada! – krzyczała wzburzona.

– Ale nie wmówisz mi, że nie ma w tym ziarenka prawdy! – kontynuowała Edyta. Znała trochę Alicję i doskonale wiedziała, że coś jest na rzeczy. Ta jednak szła w zaparte.

– Daj mi wreszcie spokój i wzruszaj się sama.

– Zachowujesz się, jakbyś miała serce z kamienia! – Edyta zdenerwowała się na koleżankę.

– Mam serce, chcesz posłuchać, jak bije? Bije i pika jak klapa od śmietnika!

To była cała Alicja. Z każdej niewygodnej dla siebie sytuacji potrafiła wybrnąć jak nikt inny. Edyta poddała się i wsiadła posłusznie do samochodu. Po chwili słychać było tylko pisk opon na mokrym asfalcie. Deszcz już przestał padać, gdzieniegdzie tylko zostały po nim kałuże. Powietrze było bardziej rześkie, a niebo zaróżowiło się tuż przed zachodem słońca.

Patrycja

W przedszkolnym ogródku gwar i paleta kolorów dziecięcych ubrań. Gdy zmrużyło się oczy, barwy zlewały się w tęczę. Basia z dzieciakami zbierała do wielkiego kosza sosnowe szyszki. Maluchy wymyśliły, że ułożą w piaskownicy szyszkowy obraz.

– Pamiętajcie tylko, moi drodzy, żeby najpóźniej jutro wygrabić te szyszki, bo inne dzieci będą się na nas złościć, że blokujemy im miejsce do zabawy!

– OK, OK! Jak tylko zrobimy zdjęcie! – krzyknął Karol, który był prowodyrem całej akcji.

Odkąd grupa dorobiła się cyfrówki, dzieciarnia fotografowała, co się tylko dało. Grupowi komputerowcy z pomocą Basi przegrywali zdjęcia na komputer, a potem cała grupa zasiadała przed wielkim monitorem i oglądała swoje dzieło. „To lepsze niż gry” – myślała Basia, mając nadzieję, że zabawa nieprędko się znudzi. Szyszkowanie, jak określił zadanie grupy Marcel, trwało w najlepsze, więc Basia postanowiła chwilę pogadać z Patrycją, która dopiero teraz wyszła ze swoją grupą do ogrodu.

– Hej, hej, Pati, co tak późno? – zaczepiła koleżankę.

Patrycja taszczyła pod pachą kolorową chustę animacyjną, którą po chwili zawładnęły dzieci i pobiegły do swoich zabaw.

– Ale mi dzisiaj moje szczęścia dały popalić – pożaliła się. – Wyobraź sobie, mój Kubuś, ten od Rzymu, przyniósł dzisiaj kilkanaście miniaturowych figurek cesarzy rzymskich i zapragnął opowiedzieć dzieciom ich życiorysy. Najciekawsze jest to, że to moje towarzystwo wolało słuchać jego opowieści, niż wyjść do ogrodu. Ten dzieciak ma niesamowity talent i ogromną wiedzę, a jaki słownik! Jak z nim rozmawiasz, to masz wrażenie, że twój rozmówca jest dorosłym, wykształconym człowiekiem. Wiesz, myślę, że fajnie mieć taką wiedzę, ale w tym wieku? No bo zastanów się, czy taki maluch znajdzie kolegów? Przecież takie dzieciaki wolą raczej zabawę i naukę w ruchu, szybko się nudzą i szukają nowych bodźców. Tymczasem obserwuję Kubę i martwię się, bo minęło parę tygodni, odkąd dołączył do naszej grupy, a on nadal ma problem z nawiązaniem kontaktu z dziećmi. Ja z kolei nie chcę robić niczego na siłę, na razie delikatnie go zachęcam i obserwuję rozwój sytuacji.