Święty Ojciec Pio. Cyrenejczyk dla wszystkich - Alessandro Da Ripabottoni - ebook

Święty Ojciec Pio. Cyrenejczyk dla wszystkich ebook

Alessandro Da Ripabottoni

4,8

Opis

Książka jest jedyną oficjalną biografią św. Ojca Pio, na podstawie której obywały się procesy beatyfikacyjny i kanonizacyjny. Autor obficie czerpie ze źródeł, do których należą listy Ojca Pio, kroniki klasztorne oraz wypowiedzi naocznych świadków. Pozycja przedstawia Świętego jako Cyrenejczyka dla wszystkich, wielkodusznego współpracownika Chrystusa w Jego misji zbawienia braci, zawiera także kalendarium życia Ojca Pio i jego procesu kanonizacyjnego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 560

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (23 oceny)
20
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ŚWIĘTY OJCIEC PIO 

CYRENEJCZYK DLA WSZYSTKICH

Tytuł oryginału włoskiego: Il beato Padre Pio da Pietrelcina. „Cireneo di tutti”

Tłumaczenie i opracowanie:  o. Gracjan Franciszek Majka OFM Cap

Redakcja techniczna: Ewa Czyżowska

Korekta: Katarzyna Kierejsza

Wydanie II uzupełnione

ISBN  978-83-7595-343-5

ISBN wersji cyfrowej 978-83-7595-551-4

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo M, Kraków  2002, 2012

Nihil obstat

Krakowska Prowincja Braci Mniejszych Kapucynów

Br. Jacek Waligóra, Minister Prowincjalny OFM Cap

L. dz. 086/02, Kraków, dn. 20.03.2002 r.

Wydawnictwo M

ul. Kanonicza 11, 31-002 Kraków

tel. 12-431-25-50;

WSTĘP

18 grudnia 1998 r. Sekretariat Stanu Stolicy Apostolskiej ogłosił komunikat, że w V Niedzielę Wielkanocną, przypadającą 2 maja 1999 r., Ojciec Święty Jan Paweł II zaliczy w poczet błogosławionych Kościoła sługę Bożego ojca Pio Forgione, kapłana stygmatyka z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów. Wiadomość ta wywołała eksplozję radości w moim sercu. Dziękuję Bogu Najwyższemu i wyrażam wdzięczność Ojcu Świętemu i odpowiednim urzędom Stolicy Apostolskiej, które wytrwale pracowały, aby to wydarzenie mogło się urzeczywistnić.

Do XVI w. nie znano w Kościele beatyfikacji. Wtedy dopiero zaczynała się przyjmować praktyka wydawania pozwolenia na kult publiczny i kościelny dotyczący określonego miejsca i oddawania czci wybranym sługom Bożym, których sprawa kanonizacji jeszcze nie została zakończona, a często nawet rozpoczęta. To pozwolenie, z końcem XVI w. nazwane „beatyfikacją”, już w pierwszej połowie wieku XVII stało się zwyczajną praktyką w Kościele. Jednakże, w porównaniu z przeszłością, prawo kultu z reguły przyznawano dopiero wtedy, gdy cnoty kandydata i dokonywane za jego pośrednictwem cuda poddane zostały procesowi dyskusji i zatwierdzenia. W ten sposób beatyfikacja przyjęła postać „etapu obowiązującego” do kanonizacji.

Czym więc jest beatyfikacja? Jest ona zgodą wyrażoną przez papieża na oddawanie publicznej czci wybranemu słudze Bożemu, jednakże ograniczoną do określonych miejsc. Obecnie papież, na podstawie przedstawionych mu racji, udziela pozwolenia, by kult błogosławionego mógł być sprawowany w określonych diecezjach i na podobieństwo kanonizacji rozszerza go nawet na cały Kościół.

Praktycznie od chwili beatyfikacji ojciec Pio odbiera kult w postaci uroczystości podobnej do kanonizacji w diecezji Manfredonia-Vieste, w kościołach zakonu franciszkańskiego i wszędzie tam, gdzie zachodzi potrzeba takiego kultu, na przykład gdy w danym miejscu istnieje grupa modlitwy. W tym ostatnim wypadku wystarczy prosić o pozwolenie Kongregację Kultu Bożego. Dla sprawowania kultu wymagane jest pozwolenie na celebrowanie Mszy św. i Oficjum Liturgii godzin ku czci błogosławionego oraz na wystawianie jego obrazów dla uczczenia przez wiernych we wspomnianych i określonych wyżej kościołach. Ponadto, zgodnie z „kodeksem postulatorów”, kult publiczny i kościelny nowego błogosławionego zawiera jeszcze inne formy czci, mianowicie: wystawianie jego ciała publicznie w kościele (pod ołtarzem albo w innym miejscu), przechowywanie jego relikwii wraz z relikwiami innych świętych, umieszczanie aureoli wokół jego głowy na obrazach, poświęcanie ołtarzy czy kościołów dla jego czci itp. Jak wiadomo, aby jakiś czcigodny sługa Boży mógł być ogłoszony błogosławionym, wymagane jest spełnienie dwóch warunków: uznanie (zatwierdzenie) cnót praktykowanych przez niego w stopniu heroicznym i zatwierdzenie cudu dokonanego przez Pana za jego wstawiennictwem.

W wypadku ojca Pio te dwa wymogi zostały już spełnione. Heroiczność jego cnót została ogłoszona 18 grudnia 1997 r. Tego też dnia w Watykanie podczas zebrania Kongregacji z udziałem Ojca Świętego promulgowano stosowny dekret.

Również cudowne uzdrowienie przypisywane wstawiennictwu ojca Pio, po uprzednim zatwierdzeniu przez trzy kanonicznie ustanowione komisje, zostało uznane przez papieża (chodzi o cudowne uzdrowienie Consiglii De Martino 31 października 1995 r.). Komisja uznała jednogłośnie (liczbą głosów 5:5) fakt uzdrowienia za „niemożliwy do wyjaśnienia z pozycji współczesnej wiedzy medycznej”.

Komisja teologiczna, do której należał generalny promotor wiary i sześciu teologów konsultorów, w czasie zebrania 22 czerwca 1998 r. przeanalizowała ten nadzwyczajny fakt i po wnikliwej dyskusji wyraziła swój jednoznaczny, pozytywny osąd (affirmative) liczbą głosów 7:7, kwalifikując uzdrowienie jako cud trzeciego stopnia co do sposobu (quoad modum). Ten sam pozytywny osąd został wydany przez Komisję Księży Kardynałów w październiku 1998 r.

21 grudnia 1998 r. Ojciec Święty specjalnym dekretem zatwierdził cud. Tak dobiegła końca procedura procesu beatyfikacyjnego, a dnia 2 maja 1999 r. papież ogłosi ojca Pio błogosławionym Kościoła katolickiego. Ten fakt ma także znaczenie z punktu widzenia życia duchowego i ewangelicznego. Ojciec Pio przez swoje doczesne życie szedł drogą „ewangelicznych błogosławieństw”, którą wskazał Jezus w Kazaniu na Górze (por. Mt 5, 3 nn.): „Był ubogi w duchu, cichy, smucił się, łaknął i pragnął sprawiedliwości, miłosierny i czystego serca, wprowadzał pokój, cierpiał prześladowanie dla sprawiedliwości”. Niniejsza książka przedstawia ojca Pio jako „Cyrenejczyka dla wszystkich”, wielkodusznego współpracownika Chrystusa w Jego misji zbawiania braci.

San Giovanni Rotondo, 21 grudnia 1998 r., 

w dzień ogłoszenia Dekretu o cudzie

o. Gerardo Di Flumeri,

wicepostulator sprawy kanonizacji ojca Pio

WPROWADZENIE DO DRUGIEGO WYDANIA POLSKIEGO

Każde doczesne życie ludzkie obfituje w ogromną liczbę faktów i przeżyć, które często są przedmiotem zarówno refleksji osobistych, jak i świadków życia, a nawet potomnych. Bywa, że niektóre wydarzenia mają oczywistą wymowę, łatwo odczytać ich znaczenie, inne są znakiem zapytania zarówno dla osoby je przeżywającej, jak i dla otoczenia. Dotyczy to zwłaszcza postaw ludzi wielkiego formatu duchowego. Do nich trzeba zaliczyć historię życia kanonizowanego w 2002 r., na początku trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa, św. ojca Pio, kapucyna, człowieka bez reszty oddanego Bogu w modlitwie, człowieka bezwzględnego posłuszeństwa Jego woli, heroicznego przyjmowania cierpienia, a to w imię maksymalnego uczestnictwa w cierpieniach Chrystusa dla ratowania przed wiecznym potępieniem „braci doświadczających niedoli wygnania”, obarczonych ciężarem win przed Bogiem i bliźnimi.

Przyglądając się jego przeżywaniu chrześcijaństwa, łatwo zauważymy, że jego osobistemu życiu już od dzieciństwa towarzyszyło nie tylko niezwykłe działanie łaski Bożej ze zjawiskami mistycznymi i fizycznym doznaniem obecności Pana, ale także mrożące krew w żyłach działanie szatana, pozostawiające skutki zewnętrzne na jego ciele. Wstrząsały one jego duszą i sercem. Jego życiu, zwłaszcza od stygmatyzacji, towarzyszyły również kontrowersje, pomówienia, złośliwe zarzuty. Przy tym wszystkim zachował bardzo ludzką postawę: sprzeciwu wobec oszczerstw, milczenia, a także humoru, stanowczą wolę dochowania wierności Bogu, swemu życiowemu powołaniu za wszelką cenę.

Ojciec Alessandro Cristofaro da Ripabottoni (1920–2002), duchowy współbrat w życiu zakonnym i kapłańskim, wkrótce po śmierci ojca Pio (23 września 1968 r.) zabrał się z zapałem za żmudną pracę, by rzetelnie przedstawić biografię człowieka, który nosił pragnienie stania się „Cyrenejczykiem Chrystusa dla wszystkich”. Owocem jego prac było wydanie biografii stygmatyka uznanej za oficjalną w 1974 r. i w formie skróconej w 1999 r. Szczególną wartością obu wydań biografii ojca Pio jest obfite czerpanie ze źródeł, a więc listów, wypowiedzi ojca Pio, a także z kronik klasztoru i wynurzeń świadków czy osób, które doświadczyły bezpośrednio owoców jego kapłańskiej posługi z uzdrowieniami włącznie czy jego wstawiennictwa u Boga po jego śmierci. W ten sposób ojciec Alessandro dostarczył czytelnikom obfitego materiału do refleksji, zadumania się nad tą niezwykłą postacią Kościoła XX w.

Tej biografii nie da się czytać bez medytacji, non stop czy tylko dla zaspokojenia ludzkiej ciekawości, dla doznania mocnych wrażeń. Obfitość niezwykłych wydarzeń w życiu ojca Pio może przyprawić o zawrót głowy, racjonalistów skłonić do stwierdzenia: „To niemożliwe, aby było prawdziwe”. Ponadto fakty przez swoją liczbę szybko zatrą się w świadomości i pamięci, czyniąc lekturę bezowocną choćby poprzez stwierdzenie: „To nie dla mnie”; może też czytelnik zagubić się jak turysta w gąszczu dżungli, a czas i wiatr historii zatrze ślady jak wędrowcowi zdążającemu przez pustynię. A może tego, kto w tej biografii szuka ciekawostek i sensacji, uszczypnie sumienie? Może ktoś podrapie się po głowie, odczuje przyśpieszone bicie serca? Może skłoni się ku głębszej refleksji nad osobistym ludzkim i chrześcijańskim życiem?

Przez przedstawiony tu opis życia ojca Pio ludziom XXI w. – zauroczonym postępem technicznym, udogodnieniami, pogonią za luksusem, doznaniem przyjemności z użycia i posiadania, ulegającym promowaniu na wszelki sposób poglądów często wykluczających Boga (a nawet znaki Jego obecności) z panoramy istnienia – ojciec Alessandro stawia zasadnicze pytanie: „Co chce mnie, tobie powiedzieć ojciecPio, który przez pół wieku żył ukrzyżowany, przez którego Bóg dokonywał i dokonuje rzeczy niesłychanych, rzeczy, które wymykają się wszelkiemu doświadczeniu?”.Autor biografii odpowiada, że ojciec Pio wyraził to w zdecydowanej woli wierności życiowemu powołaniu, w trosce o czystość sumienia, w tworzeniu tożsamości z Chrystusem ukrzyżowanym, w przyjmowaniu krzyża, w modlitwie i pracy dla swego zbawienia, dla dobra bliźnich, aby dojść do Boga, w którym jedynie jest dobro, za którym człowiek tęskni, a które zaspokaja wszystkie pragnienia. A ty?

Przygotowując drugie polskie wydanie biografii ojca Pio z podtytułem Cyrenejczyk dla wszystkich w opracowaniu ojca Alessandra Cristofara da Ripabottoni, dokonano korekty tekstu, uzupełniono kalendarium jego życia i procesu kanonizacyjnego, a w zakończeniu, w formie dodatku, podano przebieg procesu beatyfikacyjno-kanonizacyjnego, opis beatyfikacji i kanonizacji.

WYKAZ CYTOWANYCH DZIEŁ I ICH SKRÓTÓW

Padre Pio da Pietrelcina, Epistolario I–IV, a cura di Melchiore da Pobladura e Alessandro da Ripabottoni, ed. II, San Giovanni Rotondo 1973, t. II wyd. 1979, t. III wyd. 1977, t. IV wyd. 1984 (skrót: Ep I).

Ojciec Agostino da San Marco in Lamis, Dziennik. Zapiski kierownika duchowego Ojca Pio, red. o. Gerardo Di Flumeri, przekł. Roman Mateusz Hinc, Kraków 2003 (skrót: Dzn).

Czasopisma wydawane w San Giovanni Rotondo: „La Casa Sollievo della Sofferenza” (skrót: La Casa), „Voce di Padre Pio” (skrót: Voce).

Cytowane teksty Pisma Świętego Starego Testamentu zaczerpnięto z wydania Pismo święte Starego i Nowego Testamentu (Pallottinum, Poznań) z 1971 r., a Nowego Testamentu z wydania z 1998 r.; teksty dokumentów Soboru Watykańskiego II z wydania Sobór Watykański II: Konstytucje, Dekrety, Deklaracje (Pallottinum 2002).

KALENDARIUM ŻYCIA OJCA PIOI JEGO PROCESU KANONIZACYJNEGO

Kalendarium życia ojca Pio (1887–1968)

1887 r. 25 maja w małżeństwie Grazia i Giuseppy De Nunzio w Pietrelcinie rodzi się syn, któremu następnego dnia na chrzcie św. nadano imię Francesco (Franciszek).

1903 r. 6 stycznia Francesco udaje się do Morcone (Benewent), gdzie rozpoczyna nowicjat w Zakonie Kapucynów; 22 stycznia przyjmuje „szatę próby” i otrzymuje nowe imię: Fra Pio (brat Pio).

1904 r. 22 stycznia brat Pio składa profesję czasową (na trzy lata); 25 stycznia po pierwszej profesji udaje się do San Elia a Pianisi (Campobasso), gdzie rozpoczyna studia retoryki.

1907 r. brat Pio składa profesję uroczystą (śluby wieczyste); pod koniec października przybywa do miejscowości Serracapriola (Foggia), aby rozpocząć studia teologiczne.

1908 r. pod koniec listopada w Montefusco (Avvelino) brat Pio kontynuuje studia teologiczne; 19 grudnia w Benewencie otrzymuje niższe święcenia; 21 grudnia w Benewencie otrzymuje święcenia subdiakonatu.

1909 r. w pierwszych miesiącach roku brat Pio przebywa na kuracji zdrowotnej w rodzinnej Pietrelcinie; 18 lipca przyjmuje święcenia diakonatu w kościele Kapucynów w Morcone.

1910 r. 10 sierpnia brat Pio otrzymuje święcenia kapłańskie w kaplicy kanonickiej katedry w Benewencie; 14 sierpnia odprawia Mszę św. prymicyjną w rodzinnej Pietrelcinie; na początku września następują pierwsze objawienia stygmatów (por. Ep I, s. 233 n.).

1911 r. ojciec Pio zostaje skierowany do klasztoru w Venafro, ale choroba zmusza go, by wciąż pozostawał w łóżku; towarzyszą temu mistyczne zjawiska; 7 grudnia powraca do Pietrelciny.

1915 r. 25 lutego ojciec Pio ze względów zdrowotnych otrzymuje pozwolenie na podjęcie kuracji i pobyt poza klasztorem, jak i na chodzenie w habicie kapucyńskim; 6 listopada otrzymuje wezwanie do służby wojskowej; 6 grudnia zostaje przydzielony do 10 Kompanii Sanitarnej w Neapolu.

1916 r. 17 lutego ojciec Pio przybywa do klasztoru św. Anny w Foggii; 4 września zostaje skierowany do klasztoru w San Giovanni Rotondo; 18 grudnia powraca do jednostki wojskowej w Neapolu; zostaje zwolniony z powodu złego stanu zdrowia i ponownie wezwany do służby wojskowej; trwa to aż do 16 marca 1918 r.; przyczyną jest obustronne zapalenie płuc.

1918 r. 5–7 sierpnia następuje transwerberacja (przeszycie) ojca Pio; 20 września następuje stygmatyzacja.

1919 r. 15–16 maja doktor Luigi Romanelli jako pierwszy lekarz odwiedza ojca Pio po stygmatyzacji; 26 lipca doktor Amico Bignami ogłasza diagnozę lekarską; 9 października ma miejsce wizyta lekarska doktora Giorgia Festy.

1921 r. 14 czerwca biskup Raffaelle Rossi rozpoczyna pierwszą wizytację apostolską klasztoru w San Giovanni Rotondo i działalności kapłańskiej ojca Pio.

1922 r. 9 czerwca ukazują się pierwsze restrykcyjne rozporządzenia Świętego Oficjum.

1923 r. 31 maja po przeprowadzeniu badania sprawy Święte Oficjum wydaje dekret, w którym orzeka, że „nie stwierdza się nadprzyrodzoności faktów przypisywanych ojcu Pio”; 17 czerwca zostają wydane nowe zarządzenia: ojciec Pio ma odprawiać Mszę św. w wewnętrznej kaplicy klasztoru bez udziału kogokolwiek i nie może odpowiadać na nadsyłane do niego listy ani sam, ani przez innych; 26 czerwca z powodu wzburzenia ludu zezwala się, by ponownie odprawiał Mszę św. w kościele; 8 sierpnia ojciec Pio otrzymuje zarządzenie (datowane 30 czerwca), że ma się przenieść do Ankony pod zwierzchnictwo miejscowego przełożonego; 17 sierpnia z powodu wynikłego wzburzenia ludu jego przenosiny są odłożone.

1925 r. w styczniu z inicjatywy ojca Pio zostaje otwarty szpital św. Franciszka w San Giovanni Rotondo.

1929 r. 3 stycznia w San Giovanni Rotondo umiera matka ojca Pio.

1931 r. 23 maja po przeprowadzonych wizytacjach zabrania się ojcu Pio wykonywania jakiejkolwiek posługi z wyjątkiem odprawiania Mszy św.; może ją jednak odprawiać prywatnie, w wewnętrznej kaplicy klasztoru.

1933 r. 16 lipca zakaz zostaje odwołany i ojciec Pio schodzi do kościoła, aby odprawić Mszę św.

1934 r. 25 marca ojciec Pio rozpoczyna spowiadanie mężczyzn; 12 maja ojciec Pio rozpoczyna spowiadanie kobiet.

1940 r. 9 stycznia ojciec Pio ujawnia współpracownikom plan budowy szpitala, któremu nadał nazwę Dom Ulgi w Cierpieniu.

1946 r. 7 października w San Giovanni Rotondo umiera ojciec ojca Pio.

1947 r. 19 maja rozpoczynają się prace równania terenu pod budowę Domu Ulgi w Cierpieniu.

1955 r. 31 stycznia nastąpił symboliczny gest uderzenia kilofem w grunt pod budowę nowego kościoła i klasztoru.

1956 r. 5 maja Dom Ulgi w Cierpieniu zostaje otwarty.

1959 r. 1 lipca odbywa się uroczystość poświęcenia (konsekracji) nowego kościoła; 5–6 sierpnia peregrynująca po Włoszech figurka Matki Bożej Fatimskiej przybywa do kościoła Kapucynów w San Giovanni Rotondo; następuje uzdrowienie ojca Pio po ciężkiej chorobie.

1960 r. 22 lipca–16 września monsignore Carlo Maccari przeprowadza wizytację apostolską klasztoru w San Giovanni Rotondo oraz działalności ojca Pio; 10 sierpnia ojciec Pio obchodzi złoty jubileusz kapłaństwa.

1963 r. 22 stycznia w San Giovanni Rotondo świętuje się sześćdziesięciolecie wstąpienia do zakonu ojca Pio.

1965 r. 17 lutego ojciec Pio otrzymuje pozwolenie na odprawianie Mszy św. w języku łacińskim.

1966 r. 21 listopada ojciec Pio odprawia Mszę św. na placu kościelnym, siedząc na krześle z powodu złego stanu zdrowia.

1968 r. 29 marca ojciec Pio zaczyna używać wózka, gdyż traci czucie w nogach; 22 września o godzinie 5.00 rano odprawia swoją ostatnią Mszę św.; 23 września o godzinie 2.30, po przyjęciu sakramentu chorych, trzymając w ręku różaniec i wydając westchnienie: „Jezu… Maryjo…”, pogodnie umiera.

Kalendarium procesu kanonizacyjnego ojca Pio

1969 r. 4 listopada zostaje podjęta decyzja o wszczęciu procesu informacyjnego w sprawie beatyfikacji i kanonizacji ojca Pio.

1973 r. 16 stycznia ksiądz arcybiskup Valentino Vailati z Manfredonii przekazuje Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych wymaganą dokumentację w celu otrzymania pozwolenia nihil obstat dla rozpoczęcia sprawy beatyfikacji ojca Pio.

1973 r. ksiądz arcybiskup Vailati przekazuje Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kolejną dokumentację.

1983 r. 20 marca następuje oficjalne rozpoczęcie diecezjalnego procesu kanonizacyjnego nad życiem i cnotami sługi Bożego ojca Pio z Pietrelciny.

1987 r. 23 maja Ojciec Święty Jan Paweł II w ramach wizyty pasterskiej przybywa do San Giovanni Rotondo, odwiedza kościół Kapucynów i modli się, klęcząc przy grobie ojca Pio.

1990 r. 21 stycznia następuje uroczyste zakończenie diecezjalnego procesu kanonizacyjnego nad życiem i cnotami sługi Bożego ojca Pio z Pietrelciny; cała dokumentacja, obejmująca 104 woluminy, zostaje przekazana Kongregacji.

1990 r. 7 grudnia Kongregacja wydaje Dekret o ważności procesu diecezjalnego; ojciec Cristoforo Bove OFM Conv zostaje mianowany oficjalnym relatorem dla sporządzenia „pozycji o cnotach” (positio super virtutibus).

1991 r. od stycznia do listopada 1995 r. ojciec Gerardo Di Flumeri przy pomocy trzech wybitnych naukowców (studiosi) przygotowuje „pozycję”: 104 woluminy zostają streszczone w sześciu tomach, liczących w całości około 7000 stron.

1996 r. w kwietniu ojciec Gerardo Di Flumeri, wicepostulator „sprawy ojca Pio”, przebywa w Salerno, aby zebrać dokumentację dotyczącą cudownego uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu ojca Pio; uzdrowioną osobą jest Consiglia De Martino; uzdrowienie zerwanego przewodu limfatycznego powyżej obojczyka i rozlania płynu nastąpiło w dniach 1–4 listopada 1995 r. w szpitalu w Salerno.

1996 r. 5 listopada postulator generalny Zakonu Kapucynów ojciec Paolino Rossi przekazuje Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych sześć tomów procesu i „pozycję o cnotach sługi Bożego ojca Pio”.

1996 r. 19 grudnia sześć tomów procesu i „pozycja o cnotach”zostają przekazane konsultorom teologom, aby po przestudiowaniu mogli wydać swój osąd o heroiczności cnót ojca Pio; konsultorzy jednogłośnie (9:9) wyrażają swój pozytywny osąd o heroiczności cnót ojca Pio.

1997 r. 21 października Komisja Księży Kardynałów wyraża jednogłośnie pozytywny osąd o heroiczności cnót ojca Pio.

1997 r. 18 grudnia w Sali Konsystorza w Watykanie, w obecności Ojca Świętego Jana Pawła II, został odczytany Dekret o heroiczności cnót ojca Pio, którego mocą otrzymuje on tytuł „czcigodnego” (venerabilis).

1998 r. w styczniu w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych rozpoczynają się prace badawcze nad cudem, to jest czy uzdrowienie Consiglii De Martino można uznać za cudowne.

1998r. 30 kwietnia komisja lekarska Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych analizuje uzdrowienie Consiglii De Martino, które nastąpiło 3 listopada 1995 r.; wypowiada się jednogłośnie (5:5), że jest to fakt „niemożliwy do wytłumaczenia z naukowego punktu widzenia”.

1998 r. 22 czerwca komisja teologiczna, w składzie: generalny promotor wiary i sześciu konsultorów teologów, analizuje nadzwyczajne wydarzenie i po wnikliwej dyskusji jasno, bo jednogłośnie (7:7), uznaje ten fakt za cud trzeciego stopnia co do sposobu (quoad modum).

1998 r. 20 października ksiądz biskup Andrea M. Erba z Velletri-Segni, jako „ponens sprawy”, zwołuje zwyczajne zebranie księży kardynałów i biskupów, członków Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, aby przedstawić relację o cudzie przypisywanym wstawiennictwu ojca Pio; pada ocena pozytywna.

1998 r. 21 grudnia w Sali Konsystorza w Watykanie, w obecności Ojca Świętego Jana Pawła II, zostaje promulgowany Dekret o cudzieprzypisywany wstawiennictwu ojca Pio; tego samego dnia informuje się, że uroczystość beatyfikacji ojca Pio odbędzie się w piątą niedzielę wielkanocną 2 maja 1999 r.

1999 r. 2 maja, w piątą niedzielę wielkanocną, w Rzymie na placu św. Piotra Ojciec Święty Jan Paweł II, w obecności około 300 000 wiernych, ogłasza ojca Pio błogosławionym Kościoła; ponieważ plac św. Piotra nie może pomieścić wszystkich czcicieli ojca Pio, wierni gromadzą się jeszcze w dwóch innych miejscach: przed bazyliką św. Jana na Lateranie w Rzymie i w San Giovanni Rotondo;  prowadzi się również transmisję telewizyjną przez Mondowizję; polska telewizja także transmituje uroczystość beatyfikacji ojca Pio.

2001 r. 20 grudnia na zebraniu Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych zostaje zatwierdzony cud uzdrowienia ośmioletniego Mattea Colella z San Giovanni Rotondo, przypisywany wstawiennictwu błogosławionego ojca Pio.

2002 r. 26 lutego na Konsystorzu w Watykanie informuje się, że kanonizacja ojca Pio odbędzie się 16 czerwca 2002 r. w Rzymie; 16 czerwca w Rzymie na placu św. Piotra odbywa się uroczystość kanonizacji ojca Pio; przewodniczy jej Ojciec Święty Jan Paweł II w obecności około 300 000 wiernych, wielu biskupów, kardynałów, korpusu dyplomatycznego; wierni zbierają się też na placu przed bazyliką św. Jana na Lateranie, a także w San Giovanni Rotondo i w Pietrelcinie; uroczystości transmitują radia i telewizje wielu krajów świata.

Rozdział I FRANCESCO

Ktokolwiek podejmuje się próby ukazania cech wspólnych osób wielkiego formatu, dochodzi do pocieszającego wniosku, że „heroizm chrześcijański przyobleka się w ciało w ludzkim sercu”. Jednakże o wiele bardziej trzeba się natrudzić, aby odkryć owo „serce z ciała”.

O tym przekonuje się wielu ludzi, którzy im bardziej zbliżają się do Boga, tym bardziej uważają, że nie są już do niczego przywiązani, jakby sama łaska przekształciła ich naturę i uwolniła od rzeczy doczesnych. A tymczasem święty jest człowiekiem realnym, odczuwającym potrzebę bycia takim, jakim powinien być w swoim konkretnym życiu ludzkim. Jest kimś, kto je ukształtował na podobieństwo Boga-Człowieka tak doskonale, że stał się wobec świata odbiciem „Oblicza Bożego”.

Zwyczajne warunki życia

Także i Francesco Forgione, a później ojciec Pio, nie uniknął tego wszystkiego, co można by nazwać „niemożliwym do opisania bogactwem”; także i on wiódł zwyczajne życie, podobne do tego, które wiedli ludzie mu współcześni żyjący w świecie.

Trudno odmówić wybujałej wyobraźni tym wszystkim, którzy próbują przedstawić owego chłopca o imieniu Francesco jako „dobrze ułożonego” i konsekwentnie „nierealnego”; są oni oczywiście w niego zapatrzeni i oddają się sennym marzeniom, widząc go oczyma ludzi Południa pełnych temperamentu. Wyobrażają go sobie jako dziecko ze wsi żyjące w blaskach benewentańskiego słońca, chłopca zasłuchanego w głosy przychodzące doń z daleka. To znowu chce się wierzyć, że był słabowitym dzieckiem, nawiedzanym przez tajemnicze choroby, „już doświadczonym i gotowym na wszelkie cierpienia, podatnym zwłaszcza na gorączkę. Chłopcem wyróżniającym się wśród innych, skłonnym do egzaltacji i zafascynowanym dziejami świętych, a w szczególności stygmatyzowanym Franciszkiem”.

W rzeczywistości ów chłopiec urodził się w miejscowości, która uchodziła za bardzo ubogą i niewdzięczną. Osobiście zaznał biedy i widział w domu i wokół niego ubóstwo i nędzę; wiedział, co znaczy mieć pusty żołądek, jak to jest, gdy zesztywnieją kolana, kiedy trzeba się wlec boso po kamienistej drodze; wiedział, co to znaczy, że dokucza zimno albo znowu latem wprost parzy rozgrzana słońcem ziemia. Francesco był skryty, zamknięty w sobie, zatopiony w marzeniach; unikał towarzystwa dziewcząt. Lubił samotność; całe dni przebywał w polu, był stale zajęty rzeźbieniem krzyżyków, figurek do szopki, gdy pasł trzódkę owiec; bez przerwy odmawiał modlitwy…

Często się zdarza, że w biografiach ludzi wielkich są pewne nieścisłości, że podaje się przesadzone, obiegowe wiadomości. Wszystkie one są oczywiście pozytywne. Zazwyczaj wkładano je w opisy hagiograficzne i za ich pomocą kreowano sylwetkę świętego, zamiast rozpatrywać ją w jego „rzeczywistości”.

Pietrelcina

Środowisko, osoby, miejsca i rzeczy mają swoją ogromnie ważną cząstkę w formowaniu konkretnej osoby. Także przyszły ojciec Pio, podobnie jak wszyscy ludzie, od dzieciństwa wdychał powietrze i kształtował swoją osobowość w naturalnej i ludzkiej atmosferze swojej miejscowości. Inne jednak były jego nastawienie i rodzaj „świętości”. A to dlatego że jego „świętość” była osadzona w życiu; on nią żył. Jej głos znaczył każdą rzecz. Mimo to niewielu wie, kto to jest Francesco Forgione, ale wszyscy znają i kochają „ojca Pio z Pietrelciny”.

Pietrelcina to dzisiejsza oficjalna nazwa miejscowości. Jednak wciąż jeszcze słyszy się z ust „pucynerów” (pietrelczyńczyków), zwłaszcza starszych, słowo „Pretapucina”. To określenie, mocno zakorzenione w ustnej tradycji, szczególnie lubił powtarzać tata małego Francesco, Grazio Maria. Tradycja również przyjmuje, że słynna skała dziobana przez kwokę z kurczętami to ta sama, którą odkryto podczas wykopalisk w kościółku należącym do miejscowego magnata.

Etymologicznie nazwa dzielnicy, w której mieszkała rodzina Forgione, wywodzi się od słowa castello oznaczającego zamek. Zbudowano go na wielkich głazach skalnych, w części górnej otoczono murami. Miał dwie bramy: jedną od strony północnej, drugą od południowej; od strony wschodniej ów wielki głaz był niedostępny; od zachodniej robił wrażenie obszernego i wspaniałego pałacu. Obecnie zostały z niego tylko ruiny, a to dlatego że w 1688 r. przez trzęsienie ziemi zarówno zamek, jak i kościół pod wezwaniem św. Anioła, to jest św. Michała, został zrównany z gruntem.

Fakt istnienia starodawnego kościółka pod wezwaniem św. Anioła zdaje się wskazywać na okres panowania Longobardów i Normanów, bo właśnie wśród tych ludów był zwyczaj budowania w zamkach kościołów czy kaplic ku czci św. Michała i św. Anioła, których to imion używano zamiennie. Wybierano go jako szczególnego patrona.

Jest pewne, że miejscowość i castrum (zamek) istniały już około 1100 r. Castrum to forteca zamieszkana przez żołnierzy i cywilów. Z upływem czasu coraz bardziej poszerzała swoje terytorium, wychodząc poza mury aż po granice z kościołem macierzystym, a potem do mostku na potoku Pantaniello.

Podobnie jak wiele zamków na południu Włoch, także i ten w Pietrelcinie często zmieniał właścicieli, przechodząc z rąk do rąk. W ciągu wieków następowały zmiany demograficzne spowodowane trzęsieniami ziemi, wojnami, zarazą, a w ostatnich stuleciach także i emigracją. W 1795 r. Pietrelcina liczyła 1938 mieszkańców, w 1804 r. było ich około 1800. Według spisu z 1901 r. liczba ludności wzrosła do 4258, natomiast w 1961 r. spadła do 3870. W 1970 r. prawo wyborcze miało 279 emigrantów.

Pietrelcina to pogodna miejscowość o pięknych tradycjach chrześcijańskich i humanistycznych, odległa o około 11 kilometrów od Benewentu i o 3 kilometry od stacji kolejowej, otwarta na widoczne na horyzoncie liczne skrzyżowania dróg. Tutejszy lud jest pracowity, serdeczny, wylewny, zahartowany żarem południowego słońca w lecie i lodowatymi wiatrami w zimie. Rytm jego życia wyznacza praca na roli.

Okoliczne lasy, mające swe początki w okresie średniowiecza, łączą się z miejską zabudową. Układ terenu jest pofałdowany, urozmaicony: zalesiony i rolniczy zarazem; stwarza wrażenie, jakby się dobrodusznie, pogodnie, ze słodyczą uśmiechał do innych.

Wydawać by się mogło, że miejska zabudowa i rolniczy krajobraz zostały przez historię wpisane w duszę tutejszych mieszkańców, skłonnych do gwałtownych reakcji i do zgody, żądnych uznania własnych racji, ale i wielkodusznych jak ziemia, na której żyją. Niezmiernie trudno jest ująć syntetycznie znamiona i rysy charakterystyczne tutejszej ludności. Swój wpływ wywarły na nią i wątki historyczne, i obyczajowe, mające religijne korzenie. To wszystko wpisuje się w upór, który rozpalał ogień wobec gwałtownej nawałnicy muzułmańskiej i normańskiej i jednocześnie nakazywał, by z potem na czole uczestniczyć w zabawach i świętach religijnych.

Ta sama zawziętość i zarazem wyrozumiała, poczciwa dobroć, ta sama religijność przenikała osobę Francesca Forgione przygotowującego się do staczania boju z dawnymi i współczesnymi mocami, do których należy szatan i grzech, a z drugiej strony Bóg i łaska. Te rzeczywistości spotykają się w człowieku, który w swych bolesnych napięciach szuka pokoju.

25 maja 1887 r. w starej Pietrelcinie, w dzielnicy Castello, Francesco ujrzał światło dzienne.

Domy mieszkalne były wówczas budowane z byle jakiego wapna, z szarego i nieociosanego kamienia. Wznoszono je na naturalnej skale o ciemnym, charakterystycznym odcieniu. Można to było zauważyć w każdym domu na starówce. Niektóre z nich, z nasłonecznioną bramą, stały podparte przez sąsiednie zabudowania. Często też podmywał je deszcz. Wyglądały one jak popękane ręce utrudzonych wieśniaków tego regionu. Pietrelcina to zwyczajne włoskie miasteczko, z zaułkami i uliczkami, z przypadkowymi skrzyżowaniami, stromymi zejściami. Spacerując nimi, napotykamy placyk o nazwie Larghetto del Principe, a dalej mały plac przed kościołem św. Anny.

Przetrwał starodawny łuk zwany Porta Madonella. Pamięta on i nawiązuje do okresu feudalnego tego miasteczka. Z boku jest mały łuk ku czci Madonny, trzy majoliki wykonane przez rzemieślnika artystę Giuseppe De Biasego. Dzieło przedstawia św. Michała, Matkę Bożą Ukoronowaną (Incoronata) i św. Antoniego. Przed tymi majolikami pobożny tutejszy lud zatrzymywał się na chwilę modlitwy.

Francesco od lat dziecięcych, a później jako ojciec Pio, ilekroć tędy przechodził, zatrzymywał się i kierował serdeczne pozdrowienie do przedstawionych świętych. A gdy już był kapłanem i przebywał w Pietrelcinie, wieczorem z grupką wiernych odmawiał różaniec i odprawiał nowennę przed uroczystością patronalną Matki Bożej.

Tu, w należącej do barona starej części miasteczka, mieszkała rodzina Forgione; tu Francesco się urodził, tu powracał, by się na nowo rodzić każdego dnia, przyszły ojciec Pio. Tu powracał, by odnaleźć siebie dzieckiem, chłopcem, dorastającym młodzieńcem, który stąpał swymi stopami po rodzinnej ziemi. „Ślady świętych nie zacierają się nigdy”.

Czy kiedykolwiek mogłyby się zatrzeć ślady małego Francesca Forgione, skoro przyjęły one wymiar duchowy? Jest to swoisty triumf kamienia i głazu skalnego rejonu Castello. Wydaje się, że nie ma w tym nic niestosownego, a wręcz przeciwnie, trzeba uznać obowiązek ukazania, że te właśnie cechy stanowiły trwałe znamię ludzkiej osobowości i świętości ojca Pio: jego niczym niewzruszonej, duchowej wierności, wręcz uporu, jakby żywcem przepisanych z Morgione, ogromnej skały, na której wznosi się zamek, i żywcem przeniesionych w jego psychikę. Było to duchowe przygotowanie do czekających go wydarzeń, prób, przeciwności i burz: foris pugnae, intus timores (z zewnątrz walki, wewnątrz obawy), podobnie jak to było u św. Pawła (por. 2 Kor 7, 5). Był przygnieciony ciężarem, jakby nie w sercu, ale na swych barkach nosił ciemny i twardy masyw skalny Castello, wcielony w jego osobę.

Ktokolwiek udaje się jako pielgrzym do Pietrelciny, może wyznać: „Wpierw, zanim zobaczyłem jego twarz w klasztorze na Gargano, bardziej poznałem jego ludzkie oblicze w tym miejscu. Przybyłem więc do Pietrelciny, aby zobaczyć, aby odczuć pragnienia jego wielkiego serca”.

Jest prawdą, że żaden człowiek praktycznie nie opuszcza swego domu, w którym kiedyś zamieszkiwał, nie pozostawiając po sobie niezliczonych znaków swego temperamentu czy osobowości moralnej.

Francesco stał się chrześcijaninem u Matki Bożej Anielskiej. Dziś jest to kościół św. Anny, odbudowany w 1700 r. po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Pietrelcinę 5 czerwca 1688 r. Na kościele tym wieki położyły się swym ciężarem – jakby jakieś fatum – powodując wiele nieszczęść. Mimo to nic nie stracił on ze swej dumy, a wręcz ubogacił się, gdyż świątynia ta wciąż jest pełna Francesca Forgione. Tu wzrastał on jako dziecko, młodzieniec, jako brat Pio – kapucyński kleryk i w końcu kapłan, ojciec Pio.

Dom rodziny Forgione znajdował się bardzo blisko kościoła, tak blisko, że chyba jego mury słyszały pierwszy krzyk Francesca, gdy przyszedł na świat. W tej świątyni stał się chrześcijaninem i żołnierzem Chrystusa. To tu jako jedenastoletnie dziecko przyjął Pierwszą Komunię Świętą; to tutaj 27 września 1899 r. przyjął sakrament bierzmowania; tutaj przyswajał sobie pierwsze zasady chrześcijańskiej wiary. Tu wpadał w zachwyt, gdy jako chłopiec trwał przed Jezusem ukrytym w Najświętszym Sakramencie; tu za zgodą zakrystiana pozostawał zamknięty w kościele po Mszy św., ustalając z nim godzinę otwarcia świątyni, aby mógł wyjść i wrócić do domu; to tutaj właśnie odprawiał swoje „długie” Msze święte, gdy szwankowało jego zdrowie i coraz bardziej rozpływał się we łzach miłości i cierpienia, a to płacząc nad sobą na wygnaniu z powodu swoich braci (por. Ep I, s. 234).

Kierownik duchowy ojca Pio, ojciec Benedetto z San Marco in Lamis, ogłosił, że Francesco w wieku zaledwie pięciu lat miał objawienie Najświętszego Serca Pana Jezusa, które ukazało się nad głównym ołtarzem i poleciło, by się zbliżył. Jezus wówczas położył swą rękę na głowie małego Francesca, ujawniając, że przyjmuje i potwierdza jego ofiarę z samego siebie i poświęcenie się Jego miłości.

Przed kościołem znajduje się maleńki placyk, zaledwie kilka metrów kwadratowych, wybrukowany kamienną kostką, ogrodzony niewielkim murkiem. Często było to także miejsce zabaw tutejszych dzieci. Między kościołem a domami rozpościerał się przepiękny, wręcz bezkresny widok na okolicę widniejącą na horyzoncie.

Przed frontonem kościoła, po lewej stronie głównych drzwi, znajdował się kawał bezkształtnej skały. To na nim siadał mały Francesco i przyglądał się bawiącym chłopcom; bywało, że tutaj, gdy drzwi kościoła były jeszcze zamknięte, czytał lub modlił się. Później, gdy jako kleryk lub kapłan przebywał w Pietrelcinie, zatrzymywał się tu w godzinach popołudniowych, gdy dawał się we znaki upał, by pooddychać świeżym powietrzem i modlić się. Zwykł był również siadać na murku placyku kościelnego po wyjściu ze świątyni po Mszy św. czy nabożeństwie. Tu, otoczony przez wiernych, razem z proboszczem Salvatore Pannullem, zatrzymywał się na chwilę rozmowy.

Pietrelcinę noszę w swoim sercu

Także obecny kościół parafialny Matki Bożej Anielskiej, dawniej Zwiastowania NMP, zbudowany na planie krzyża greckiego, trzynawowy, poszerzony w drugiej połowie XIX w. i dokończony w latach 1920 i 1925, był niemym świadkiem „długich” Mszy świętych ojca Pio i jego niekończącego się dziękczynienia, jego żarliwych modlitw wypowiedzianych sercem syna do ukochanej Madonny della Libera. Ojciec Pio czynił tak codziennie, aż do ostatniego dnia życia, nazywając Ją „naszą Madonnellą”.

W tym kościele, będąc jeszcze diakonem, przyszły ojciec Pio rozpoczął swój apostolat, udzielając po raz pierwszy chrztu. Płaczącemu, niedawno narodzonemu dziecku, gdy otworzyło usta, wsypał do ust tyle soli, że aż „przymknęło oczy i wyraziło ból w grymasie ust” (słowa ojca Pio). Przerażony pobiegł do księdza proboszcza Salvatore Pannulla i rzekł: „Księże Tore, zabiłem dziecko!”…

Prócz kościołów św. Anny i Matki Bożej Anielskiej w Pietrelcinie istnieje dzisiaj także kapucyński klasztor i kościół pod wezwaniem św. Rodziny. Stało się to za wyraźną sugestią ojca Pio, który będąc jeszcze kapucyńskim klerykiem, podczas jednego z wieczornych spacerów po drodze prowadzącej ku cmentarzowi, z księdzem Tore okazującym mu zawsze wielką życzliwość i przywiązanie już od lat ministranckich, wskazał miejsce, gdzie słyszał, jak „śpiewały chóry aniołów, a dźwięk dzwonów roznosił się bardzo daleko”.

Ojciec Pio ogromnie kochał swoją rodzinną miejscowość i choć po 1918 r. nie był w niej nigdy, to z zaskakującą dokładnością i błyskotliwością umysłu wspominał miejsca, ulice i osoby: „Gdy chodzi o Pietrelcinę – mawiał – pamiętam każdy jej kamień”. We krwi nosił piękne zalety swego rodu i czuł się wielce zadowolony, kiedy słyszał słowa wypowiadane w rodzimym dialekcie, poprzez który – jak mawiał – lepiej można wypowiedzieć własne myśli. Pamięć i miłość do rodzinnych stron były tak żywe, że odzywały się w jego życiu na co dzień.

Właściwości naturalne i łaska ujawniły się jeszcze bardziej w jego wieku dojrzałym. Ukazywał wtedy piękne zalety swojej rodziny, co go mobilizowało do dawania odpowiedzi nieraz kąśliwych i złośliwych, z domieszką inteligentnego humoru. Kochał ludowe powiedzonka i lubił rozmawiać w „pucynerskim” dialekcie. Czynił to zwłaszcza w rozmowach ze swymi rodakami, którym wywoływał z pamięci całą Pietrelcinę. Miał dobre mniemanie o swoich ziomkach, a kiedy pragnął oddalić tłum, to czuł się tak, jakby go posyłano przed (poza) owczarnię. W jego sposobie bycia leżała serdeczność, nie naprzykrzał się, nie odcinał od otrzymanych w domu rodzinnym wychowania i obyczajów.

I tak w czasie pobytu w Pietrelcinie, gdy wracał z kościoła do domu, zatrzymywał się na ulicy, by porozmawiać ze swymi rodakami. Pewnego dnia swemu rówieśnikowi Luigiemu zwrócił uwagę i upomniał go, by bardziej kontrolował swój język: Uaglio m’arracuman’a vocch! (Chłopcze, uważaj, co mówisz!) Szewcowi Vincenzowi zwrócił uwagę, by szyjąc buty, zrobił wszystko, aby były wygodne dla tego, kto będzie w nich chodził, by były „dobre” dla ludzi („dobre” znaczy odpowiednie do postępowania na drodze prawości): Ue, Cienz’ facimm i scarp’pe per cammina buon. Tak było przez cały czas pobytu w San Giovanni Rotondo, podczas krótkich przejść z celi do kościoła, chóru, konfesjonału, refektarza. Temu, kto przed nim klękał, chcąc go ucałować i uznać się za wielkiego grzesznika, odpowiadał: Uaglio, che stai facen’; tu si peccator’ e vu’ muzzica i piedi a me! (Zastanów się, co robisz, oto stoisz przed grzesznikiem, który tobie winien ucałować nogi!) Kiedy ktoś inny natarczywie dopytywał się, gdzie jest jego zmarły krewniak, odpowiedział: Eh, si! Io mo’vengo da lla (O, tak! Muszę dołączyć do niego). Gdy pewna osoba przybyła w pielgrzymce pytała, co ma od niego powiedzieć swej siostrze Róży, odpowiedział: Dille che diventi garofano! (Powiedz jej, by stała się goździkiem!)

Podobnie jak Pietrelcina była i jest pełna jego obecności, tak ojciec Pio nosił ją w swoim sercu: „Pozdrów ode mnie całą Pietrelcinę – pisał 22 grudnia 1926 r. do swego brata Michelego. – Niech błogosławieństwa szeroko i obficie zstąpią na wszystkich i niech wszyscy stają się godni obecnych i wiecznych obietnic” (Ep IV, s. 816).

Ojciec Pio stale pielęgnował miłość do rodzinnej miejscowości: „San Giovanni doceniło go za życia, Pietrelcina doceniła go po śmierci”. Także i on należy do liczby wielu „pucynerów”emigrantów, którzy pragnęli – nie mogąc od niej oderwać swego serca – by rodzinna miejscowość wyglądała jak najpiękniej, by wnosili w nią swój wkład ci, którym nie jest ciężko, i w pocie czoła dawali jej nie tylko zarobiony amerykański cent, ale iście dantejski żar miłości ludzi Wschodu…

Tatunio Grazio Maria i mamusia Peppa

Grazio Maria Forgione i Maria Giuseppa Di Nunzio byli wieśniakami. Ciężką pracą na własnym kawałku ziemi zarabiali na godne utrzymanie i sumienne wychowanie swego potomstwa: mieli dwóch synów (Michele 1882–1967, Francesco 1887–1968) i trzy córki (Felicita 1889–1918, Pellegrina 1892–1944, Grazia 1894–1969). Ponadto w małżeństwie tym przyszło na świat troje dzieci, które zmarły w niemowlęctwie (Francesco, urodzony w 1884 r., żył tylko 19 dni, Amalia 1885–1887, Mario, urodzony w 1899 r., żył 11 miesięcy).

Według opinii ojca Martindalego, Grazio i Giuseppa żywo przypominali rodziców dzieci z Fatimy, Hiacyntę i Franciszka Marto, i to zarówno w rysach twarzy, jak i w takich cechach duchowych, jak serdeczna uprzejmość, gościnność, prawość, typowo wiejskie poczucie godności. Oni również byli nazywani „kumami”(kum, kumoszka), dokładnie tak samo jak pan Marto, do którego zwracano się zawsze „kumie Marto”. Grazio nigdy nie tracił poczucia humoru i wesołości, którą obdarzał każdego, kto doń przychodził. Były to zawsze niewinne żarty, cięte odpowiedzi. Ktoś żyjący obok niego, kto towarzyszył mu aż do ostatniego tchnienia, mówił, że radość życia kuma Grazia płynęła z przekonania, że wszystko, co ma, pochodzi od Boga. Podobno mawiał: „Jakim kogoś Pan Bóg stworzył, takiego go ma i taki jest człowiekiem mocnym, sprawiedliwym, inteligentnym”. Graziobył człowiekiem bystrym, aktywnym; bez ociągania przechodził od myśli do działania – zawsze pełen entuzjazmu i zapału.

W mowie posługiwał się żywym i dźwięcznym dialektem. Wytrwały w twardej pracy, był mężczyzną średniego wzrostu, czasem gburowatym, gwałtownym, o dłoniach spracowanych i niekiedy popękanych. Nie odważyłby się jednak zgnieść mrówki, by ją zabić. Mawiał: „Biedne stworzonko, czemu miałoby umrzeć?”.

Szczerze żył swoją wiarą. Gdy na dźwięk dzwonu nie mógł przyjść do kościoła, zdarzało się niekiedy, że z jego ust wychodziły siarczyste słowa, które wstydem winny okryć twarze dobrych chrześcijan.

Kiedy Francesco (przyszły ojciec Pio) wyraził swoje pragnienie, że chce się uczyć, aby „zostać mnichem”, jego pełen dobroci rodzic ani chwili się nie wahał i postanowił wyemigrować, aby zarobić potrzebne pieniądze na naukę dla syna, przyszłego studenta. Tu, w Pietrelcinie, można było jedynie zarobić na życie. Tak więc cały ciężar utrzymania rodziny spadł na barki żony.

Ci, którzy znali „wujenkę Peppę”, przypominają sobie jej jasne oczy, znamionujące uczciwość rysy twarzy, smukłą sylwetkę przypominającą dziewczynę i malutkie stopy. Rozmawiając, posługiwała się prostym, rodzimym dialektem. Była po prostu uroczą kobietą.

Mieszkańcy Pietrelciny pamiętają ją smukłą, ubraną w białą bluzkę, z chustą na głowie, zawsze czystą i świeżo upraną, albo – zależnie od pory roku – zgodnie z miejscowym zwyczajem, w białym berecie. Jej rodacy mówili, że choć była zwyczajną wieśniaczką, to jednak miała rysy wielkiej damy, a każdemu przybyszowi, który znalazł się w Pietrelcinie, aby nawiedzić domek, gdzie urodził się ojciec Pio, okazywała wyjątkową uprzejmość i życzliwość niezależnie od tego, z jakiego kręgu pochodził. Jej gościnność była wspaniałomyślna, „pańska”, choć odznaczała się wielką prostotą.

Także Giuseppa Maria Forgione – podobnie jak jej mąż – umiała dotrzymać towarzystwa, radosna i pogodna, zawsze chętna do rozmowy. Pięknie, wręcz po mistrzowsku opowiadała. Była poważną, wzbudzającą szacunek, religijną, wiejską kobietą; prócz piątku nie jadała potraw mięsnych także w soboty i w środy. A czyniła to ku czci Matki Bożej del Carmine. Jej domek był tak mały, że ściany zdawały się dotykać siebie i ogrzewać swym oddechem. Ściany te mogłyby też opowiedzieć wiele o ofiarności i uczuciu pełnym miłości. Tu mama Giuseppa wykonywała swoje obowiązki, poświęcając bez reszty czas od rana do wieczora, chyba że roboty polowe czy inne zajęcia wymagały, by była gdzie indziej. Musiała ciężko pracować, aby utrzymać rodzinę. Była zajęta do tego stopnia, że nie miała nawet kiedy myśleć o mężu, gdy ten przebywał daleko, za oceanem.

Francesco

W tym spokojnym i pogodnym środowisku Francesco ujrzał światło dzienne. Tutaj przeżywał swoje dzieciństwo i młodość. Pierwsze lata jego życia nie wskazywały na to, że będzie ono aż tak twarde i ubogie, że beztroskę dzieciństwa zakłóci nieraz skurcz pustego żołądka albo ból poranionych stóp od nieustannego chodzenia boso. Czy ktoś mógł dostrzec w tym chłopcu rysy przyszłego niepoprawnego marzyciela? Czy ktokolwiek podejrzewał, że przyjdzie mu doświadczać ciężkich chorób? W jego charakterze nie leżało nic, co wskazywałoby na szczególne upodobanie w samotności i ciszy. Nic również nie kazało dopatrywać się w tym dziecku znamion przyszłej cudowności, dzięki której jego życie obrośnie „złotą legendą”.

Mama Peppa mówiła, że jej syn, mały Francesco, był dzieckiem cichym i spokojnym. Jak każdemu dziecku, także i jemu w nocy mama zmieniała pieluszki, gdy płakał, wręcz wrzeszczał, zatrwożonych rodziców stawiając na nogi i powodując zdenerwowanie. Jednak Giuseppa była bardzo wyrozumiała i zmieniała pieluszki, jakby się nic nie stało. Raz tylko, poirytowany takim zachowaniem dziecka, Grazio wrzasnął: „Czyżby diabeł, a nie chrześcijanin urodził się w moim domu?” i rzucił syna na łóżko. Wywołało to natychmiastową reakcję żony: „Chyba go zabiłeś!”…

„Chłopiec podrastał i rozwijał się normalnie – wyznaje matka – nie miał jakichś wad, nie był kapryśny, był zawsze wobec mnie i Grazia posłuszny”. Później, po latach, sam ojciec Pio wyznał, że nigdy rodzice go nie bili. Pewnego razu matka powiedziała doń: „Synku, chodź tu. Muszę cię zganić!”… „Za co, mamo?” – zapytał ją. „A za drobne sprawy z siostrami” – odpowiedziała.

Jedną z tych „drobnych spraw”, o których on sam później opowiadał, było trochę figlarne zachowanie wobec siostry Felicity (17 września 1889 r.–25 września 1918 r.). Bolał wielce, że w wielu sprawach okazywała się lepsza od niego. Był jednak dla niej dobry, często żartował i bawił się z nią. Opowiada ojciec Pio: „Kiedy jeszcze byłem w Pietrelcinie, zdarzało się nieraz, że gdy się myła (nie było wtedy jeszcze jakichś murowanych umywalek, ale korzystano z naczyń), szedłem za nią, niespodziewanie chwytałem za głowę i zanurzałem w wodzie. Oburzała się tylko, ale ani raz nie odpowiedziała ze złością, a tylko ze śmiechem mówiła: «O, Franci, czy już nie dość i nie przestaniesz mi dokuczać?». Jako młodzieniec i jako dorosły człowiek zawsze się zachowywałem z życzliwością i prostotą”.

Niekiedy mama Francesca zachęcała syna, by poszedł i pobawił się z rówieśnikami. Nie zawsze tę propozycję chętnie przyjmował. „Nie pójdę – odpowiadał – bo oni przeklinają”.

Kiedy był już dość duży, kierował się tym samym kryterium: unikał kolegów, którzy mieli „wypaczone poglądy”. W okolicy Castello, starej części miasteczka, gdzie się urodził Francesco, mieszkał pewien chłopak – pastuszek. Wiedząc o tym, rodzice uznali, że Francesco również nadaje się do tej funkcji, i powierzyli mu opiekę nad dwiema owcami.

Obaj pastuszkowie udawali się na Piana Romana i do Santa Barbara, a także na inne miejsca. Owce skubały trawę, a oni żartowali; niekiedy dochodziło między nimi do bójek, były to jednak dziecinne, chłopięce figle i żarty: „Francesco prawie zawsze mnie pokonywał – mówił jego rówieśnik Luigi Orlando, który urodził się 20 marca 1890 r. – gdyż był większy ode mnie. Pewnego razu w czasie takiego zmagania powalił mnie i przygniótł aż do ziemi. Gdy chciałem mu oddać i położyć go na łopatki, wszystkie moje wysiłki okazały się daremne i dzięki temu uniknął jeszcze mocniejszego ciosu. Natychmiastowa była jednak reakcja Francesca: wyrwał się, powstał i uciekł; nie słyszałem od niego żadnego brzydkiego słowa, a już nade wszystko nie chciał ich słuchać, dlatego też unikał kolegów, którym źle patrzyło z oczu; chcę powiedzieć, że unikał zepsutych, nieobyczajnych, nieszczerych chłopców, którzy nie byli dobrymi kolegami”.

Francesco był zwyczajnym dzieckiem, jak inni chłopcy. „Miał czystość wypisaną na twarzy. Choć gdy przebywał z nami, oczywiście wtedy nie modlił się – tak go wspominają Luigi Orlando i inni koledzy. – Nie zauważono u niego nic szczególnego. Wśród nas był jak inni chłopcy, ale zachowywał się jak ci, którzy zostali dobrze wychowani. Był trochę skryty, tak więc wielu rzeczy nawet nie domyślaliśmy się. Jakoś umknęły naszej uwadze. A później, już jako ojciec Pio, choć dalej pozostał dla nas jako Francesco, był zawsze – chciałoby się rzec – jak «niemy wilk»: małomówny, nigdy nie tłumaczył swoich czynów”.

„Był z natury chłopcem pobłażliwym, ale tylko do pewnego stopnia – kończy swą wypowiedź Ubaldo Vecchiarino (17 lipca 1885 r.–21 grudnia 1969 r.), drugi kolega pastuszek. – Powinniście wiedzieć, że chodziliśmy do szkoły wieczorem. Jednak tylko Francesco uczył się również za dnia, a my drażniliśmy go, rzucając grudką ziemi w elementarz, albo też podchodząc do niego z tyłu, naciągaliśmy czapkę na oczy. A on to cierpliwie znosił, nic nie mówił ani nie używał niestosownych słów. W szkole natomiast Francesco odpowiadał tylko na pytania nauczyciela; i tak kontynuował on swoją naukę, aż stał się ojcem Pio, a my nadal pozostaliśmy pastuchami, osobami drugiej kategorii” – mówi, śmiejąc się, Ubaldo Vecchiarino.

Starsi mieszkańcy miasteczka wspominają go jako chłopca ułożonego, pilnego ucznia w szkole, gorliwego i skupionego w kościele, uprzejmego i życzliwego wobec wszystkich, choć zamkniętego w sobie i zamyślonego. Rówieśnik Francesca Orlando (29 maja 1890 r.––23 lipca 1973 r.) wspomina, że od dzieciństwa był on pogodny. Za chwilę, wtrącając się w rozmowę, dodaje: „Mógłby sobie trochę odpocząć, ale on wstawał i modlił się za mnie” i przedstawia go jako ubranego w wełnianą, zawsze czystą bluzkę myśliwych, kończąc: „Od dzieciństwa byliśmy mu życzliwi”.

Jeden ze świadków mówi, że gdy Francesco miał około 9–10 lat, widział go modlącego się. „Gdy przechodziłem, dostrzegłem tego chłopca, jak w ręku trzymał różaniec i odmawiał koronkę. Wezwałem ojca i powiedziałem mu:« Razio, czyś zauważył małego świętego, jak pasie owce?». Ojciec uśmiechnął się i nic nie powiedział”.

Palec boży

Także i wtedy, gdy się unika dostrzegania we wszystkim i wszędzie działania Bożego, i to niezależnie od tego, jakie by ono było – w życiu Bożego człowieka winniśmy uznać specyficzne świadectwo. Niektóre z nich trzeba uznać za wyjątkowe i uprzywilejowane.

Francesco jako ministrant był gorliwy w pełnieniu służby Bożej. „Modlił się na kolanach, przyjmując poprawną postawę”. Za zgodą zakrystiana pozostawał w kościele, także przy drzwiach zamkniętych. Prosił go, by o tym nie mówił nikomu, ustalając z nim godzinę, aby przyszedł i otworzył kościół.

Nie zawsze spał w łóżku. I dlatego, jak wspomina ksiądz Giuseppe Orlando (26 października 1877 r.–29 sierpnia 1958 r.), Francesco otrzymywał od niego reprymendę, że „jest nieposłuszny wobec mamy, która wieczorem przygotowywała mu łóżeczko, on zaś wolał spać na ziemi, a za poduszkę służył mu kamień”.

Wspomniany już Ubaldo Vecchiarino, jeden ze świadków, bezwiednie uległ „czarowi niezwykłości przyszłego ojca Pio”. W długie zimowe wieczory, w towarzystwie przyjaciół, próbował podglądnąć, co też robi przyjaciel Francesco. „Po cichutku podeszliśmy pod dom Forgionego, a po ułożeniu kamienia na kamieniu pod dolne okienko zabezpieczone żelazną kratą próbowaliśmy podpatrzyć, co się dzieje w środku. W pokoiku było mroczno, ale dało się słyszeć szmer biczowania własnego ciała konopnym sznurkiem”.

Fakt biczowania potwierdziła sama matka, która pewnego dnia usłyszała za łóżkiem dźwięk łańcucha. Obróciła się i dostrzegła Francesca, jak się biczował. Zwróciła mu uwagę, by tego zaniechał, by nie wyrządził sobie krzywdy. On jednak powtarzał tę czynność wielokrotnie. Pewnego dnia zaniepokojona matka rzekła:„Synu mój, dlaczego tak się biczujesz? Żelazny łańcuch sprawia ci ból”. A on na to powiedział: „Powinienem się biczować tak, jak Żydzi biczowali Jezusa i spowodowali, że na Jego plecach wytrysła krew”. Ta wypowiedź wprawiła ją w osłupienie. A kiedy znowu usłyszała, jak chłopiec się biczował, szybko oddaliła się ze łzami w oczach.

To jednak, co było wyjątkowe i zachodziło w duszy tego młodzieńca, pozostało ukryte przed oczyma ludzi, którzy go otaczali. Nikt nie wiedział o tym, że już gdy miał pięć lat, był dręczony przez szatana, że cieszył się wizją Matki Bożej.

Pisze ojciec Agostino w swoim Dzienniku: „Ekstazy i objawienia zaczęły się u ojca Pio, gdy on miał już pięć lat (wtedy pojawiło się u niego pragnienie poświęcenia się na zawsze Jezusowi), i trwały do końca życia. Zapytany o to, dlaczego ukrywał je przez tak długi czas, odpowiedział szczerze, że nie mówił o nich, ponieważ uważał, że były to rzeczy normalne, które zdarzają się wszystkim. Rzeczywiście, pewnego dnia zapytał mnie z prostotą: «Ojciec nie widzi Matki Bożej?». Wobec mojej negatywnej odpowiedzi dodał: «Ojciec tak mówi z powodu świętej pokory»”. W wieku pięciu lat zaczął również doświadczać dręczeń szatańskich. Przez prawie 20 lat diabeł ukazywał mu się w najohydniejszy sposób w różnych postaciach ludzkich, a szczególnie w postaciach zwierzęcych” (Dzn, s. 46).

Z miłości do modlitwy i samotności w sercu tego chłopca zapuścił korzenie upór w postanowieniu, który w najmniejszym stopniu nie naruszał wrażliwości i szacunku dla rodziców i bliźnich. Swe ujście znajdował on w pragnieniu cierpienia i wynagrodzenia. Choć należy zgodzić się, że umartwienie jest zadaniem człowieka dorosłego, a nie jakąś zabawą człowieka umysłowo chorego czy dziecka, to nie sposób twierdzić, że może zaistnieć swoista propedeutyka (uprzednie wprowadzenie) umartwienia przed dojściem do wieku dojrzałego. I to dokładnie zaszło w życiu Francesca: najniższy stopień umartwienia znajdujemy w pogodnym przyjmowaniu krzywd zadawanych mu przez bliźnich; była też i „aktywna forma umartwienia”.Miała ona miejsce wówczas, gdy Francesco nakładał sobie pokuty, które też przynosiły pewne cierpienia. I czynił to w iście ewangelicznej postaci: chciał bardzo, by to wszystko dokonywało się w ukryciu.

I tak – jak mi się wydaje – kształtuje się i rysuje sylwetka Francesca na podstawie jego świadectwa i tych, którzy go znali i słuchali.

Rozdział II BRAT PIO

Nie ma nic bardziej osobistego, nic bardziej zobowiązującego, nic bardziej nieskrępowanego niż „poddanie wolności absolutnej próbie. Jest to z pewnością bardzo trudne, ale i najpiękniejsze” (Paweł VI) w powołaniu zakonnym czy kapłańskim. I to właśnie ma miejsce, gdy przychodzi tajemnicze zaproszenie jako Boże wezwanie.

Jest to głos, który dzięki Panu mogą słyszeć wszyscy. Są jednak młodzi, których Jezus wybiera i powołuje, by byli kapłanami i świadkami Jego spragnionej dusz miłości. Zdarza się to w różnych stanach życia religijnego i konsekrowanej duchowości. Wszyscy młodzi o wielkodusznym sercu winni sobie postawić pytanie, czy czasem Pan Jezus nie mówi w danej chwili do ich serca.

Z pewnością nie wszyscy są powołani do tego samego typu świadectwa. Jest to jednak problem dla wszystkich – dzisiaj „o ogromnym znaczeniu” w Kościele. I to wcale nie dotyczy tylko jakiejś małej grupy wybranych do tego rodzaju życia, jakże szczególnego, a dzisiaj niebędącego w modzie.

Wezwałem cię, a ty idź

Papież Pius XII wiele razy zwracał się do rodzin i chrześcijańskich małżonków ze wzruszającym wezwaniem: „Co byście zrobili, gdyby tak Boski Mistrz przyszedł i zapytał was w imieniu Boga, co jest z jednym z waszych dzieci, które On raczył wam powierzyć, byście go wychowali na Jego kapłana, zakonnika czy zakonnicę dla Niego? […] Dlatego w imię Boga błagamy was: jakimś wręcz brutalnym i egoistycznym gestem nie zatykajcie uszu duszy na głos Bożego powołania!”.

Rodzice Francesca nie czynili przeszkód, by głos Bożego wezwania dotarł do duszy ich syna. Stanęli po stronie Boga, by jako powołany mógł pójść za wewnętrznym, autentycznym i wyjątkowym głosem Pana. A głos ten skierował go do kapucynów, by stał się „mnichem Mszy św.”.

Gdy Francesco wrócił do domu po Mszy św. o godzinie 7.00 – a był to dzień Objawienia Pańskiego, 6 stycznia 1903 r. – zastał wielu ludzi, którzy mieli ochotę płakać. „Mama – opowiadał to sam ojciec Pio – gdy przyszła chwila pożegnania, wzięła mnie za ręce i rzekła do mnie: «Synu mój, rozdzierasz mi serce!… W tej jednak chwili nie myśl o bólu twojej matki: to święty Franciszek cię wezwał, a więc idź!»”.

Po otrzymaniu błogosławieństwa i różańca z matczynych rąk (przechowuje się go jako jedną z najcenniejszych pamiątek po ojcu Pio, bo – jak ironicznie i polemicznie wyraził się kolega Francesca Luigi Orlando – „biada temu, kto by rozmawiał lub śmiał się, gdy on modlił się na różańcu. Teraz już nie odmawia się koronki”) Francesco wyruszył w drogę do nowicjatu kapucynów. Jakkolwiek rozstanie dla rodziny było bolesne, było ono takie również dla Francesca. Gdy mówimy o jego powołaniu do życia zakonnego, powinniśmy także wiedzieć, że mimo niebiańskich wizji, o których opowiemy za chwilę, stanowiących umocnienie w wielkodusznym pożegnaniu się ze światem – jest nie do pomyślenia, aby Francesco nie odczuwał cierpienia w głębi swej duszy, że oto musi pożegnać swoich bliskich, z którymi czuł się bardzo serdecznie związany.

W miarę jak zbliżał się dzień wyjazdu, coraz bardziej rosło „wewnętrzne rozdarcie”. Ostatniej nocy, którą spędził ze swoimi bliskimi, Pan przyszedł i umocnił duszę Francesca: „Zobaczył Jezusa i Jego Matkę w całym ich majestacie, którzy zachęcali i zapewniali go o ich szczególnej miłości. W końcu Jezus położył swą rękę na jego głowie. I to wystarczyło w zupełności, aby go umocnić w głębi duszy; to sprawiło, że przy bolesnym pożegnaniu nie popłynęła ani jedna łza, mimo że bolesny żal rozdzierał jego duszę i ciało”.

Dobre ziarno na żyznej ziemi

Na mocy „nakazu świętego posłuszeństwa” (przyszły) ojciec Pio napisał swój życiorys, z którego przytoczę wybrane fragmenty.

Francesco (pisał, że) od najwcześniejszych lat czuł „wezwanie do życia zakonnego”, a Pan, by nie zostało niczym zagłuszone „dobre ziarno Boskiego powołania”, obdarzył jego duszę niezwykłą wizją. Pewnego dnia, gdy medytował nad powołaniem i zastanawiał się, jak mógłby je zrealizować, wydarzyło się coś, co Francesco opisuje, jak następuje:„Nagle zostałem porwany i przeniesiony, bym podziwiał okiem swego umysłu przedmioty, które są różne od tych, które oglądają oczy ciała. Oto przy moim boku dostrzegłem majestatyczną postać o rzadko spotykanej piękności, jaśniejącą jak słońce. Ta wzięła mnie za rękę i usłyszałem, jak mówiła do mnie: «Pójdź za mną, gdyż przyjdzie ci staczać bój z mocarnym wojownikiem». [Owa postać] poprowadziła mnie na ogromne pole. Była tam ogromna rzesza ludzi: byli oni podzieleni na dwie grupy”.

Po jednej stronie byli ludzie ubrani w przepiękne, białe jak śnieg szaty; po drugiej ludzie mieli odrażające twarze, ubrani byli na czarno, osłonięci mroczną ciemnią; między jednymi a drugimi była wielka, otwarta przestrzeń. Przewodnik poprowadził go i tak ustawił jego duszę, że mógł podziwiać obie grupy. Francesco zobaczył męża o ogromnej wysokości, który swym czołem dotykał chmur. Miał on niezwykłe, budzące lęk oblicze. Postać ta coraz bardziej zbliżała się do jego duszy.

Biedna i zalękniona zaproszeniem przewodnika, by walczyć z takim osobnikiem, dusza zbladła, została porażona lękiem i byłaby padła śmiercią, gdyby przewodnik jej nie podtrzymał swym ramieniem. Modlitwą chciał ją uwolnić od tej walki i nie wystawiać jej na atak złości owej niezwykłej postaci, tak mocnej, że siły wszystkich ludzi razem wziętych nie wystarczyłyby, aby ją pokonać. I oto Francesco usłyszał w odpowiedzi: „Daremny jest twój opór, bo z nim przyjdzie ci walczyć. Nabierz ducha, z ufnością przystąp do walki, idź odważnie naprzód, a ja stanę przy tobie; będę cię wspierał i nie pozwolę, by on cię zwyciężył. W nagrodę za zwycięstwo, jakie odniesiesz, podaruję ci koronę chwały”.

Cios uderzenia był gwałtowny, ale w końcu dusza zwyciężyła tę przerażającą i tajemniczą postać, pokonała ją, zmuszając do ucieczki. Stało się to dzięki pomocy przewodnika, który nie odstępował od jego boku.

Tajemniczy mąż o rzadko spotykanej piękności, wierny obietnicy, wyciągnął spod swojej szaty przepiękną nie do opisania koronę chwały, nałożył mu ją na głowę i szybko się cofnął, mówiąc: „Druga, piękniejsza, zostaje zachowana dla ciebie i ją otrzymasz, jeśli potrafisz dobrze walczyć z owym osobnikiem, z którym teraz walczyłeś. On powróci i będzie przypuszczał atak, będzie szalał, aby uzyskać utraconą sławę; walcz dzielnie i nie miej wątpliwości co do mojej pomocy. Miej szeroko otwarte oczy, gdyż ów tajemniczy osobnik będzie usiłował atakować cię przez zaskoczenie. Nie bój się jego straszliwej obecności, ale pamiętaj o tym, co ci obiecałem: ja będę zawsze przy tobie; będę cię zawsze wspomagał, abyś mógł go zawsze pokonać”.

I tak oto pokonany zostaje ów tajemniczy osobnik wraz z wielką rzeszą jego satelitów, ucieka z hałasem, z krzykiem obrzydliwych słów i przekleństw; a z piersi innej rzeszy ludzi o przepięknym wyglądzie wydobywa się pieśń uwielbienia i chwały dla owego chwalebnego i bardziej od słońca świetlanego męża.

Tak oto zakończyła się wizja, a dusza szczęśliwego młodzieńca, pragnącego „na wieki zerwać ze światem, aby całkowicie poświęcić się Bożej służbie w jakimś instytucie zakonnym”, napełniła się odwagą (por. Ep I, ss. 1279–1284).

Była to symboliczna, tajemnicza wizja. Francesco nie zrozumiał jej. Po niej przyszła inna, czysto intelektualna, a było to na kilka dni przed wstąpieniem do nowicjatu.

Pięć dni przed wyjazdem z domu rodzinnego – w uroczystość Obrzezania Pańskiego (tak wówczas nazywano ósmy dzień po Bożym Narodzeniu) – po Komunii św., gdy Francesco trwał na rozmowie ze swoim Panem, jego dusza „nagle, w jednym momencie została opromieniona wewnętrznym, nadprzyrodzonym światłem. Poprzez to najczystsze światło błyskawicznie zrozumiał, że jego dusza wstąpiła do zakonu, aby poświęcić się służbie niebiańskiemu Monarsze. Nic mu innego nie pozostawało, jak stanąć do walki z owym tajemniczym duchem z piekła rodem, z którym już podejmował walkę w wizji mającej miejsce wcześniej. Ponadto zrozumiał, że to zostało mu dane dla pokrzepienia, że kimkolwiek byliby obecni szatani i walczyliby z nim, by śmiać się z jego porażek, to z drugiej strony nie powinien się niczego obawiać, gdyż w jego walce będą uczestniczyli także jego aniołowie, aby oklaskiwać jego zwycięstwo, a klęskę szatana”(por. Voce, 1, 1972 r.).

Pięknie, Franci, dotrzymałeś słowa

6 stycznia 1903 r. Francesco zapukał do furty klasztoru Kapucynów w Morcone. Miasteczko to leży około 30 kilometrów na północ od Pietrelciny. I tu spotkało go miłe zaskoczenie. Po chwili oczekiwania brat furtian otworzył klasztorne drzwi. Francesco stanął przed zakonnikiem, który w sposób rozstrzygający wpłynął na wybór jego powołania i zdecydował o wstąpieniu do zakonu. Był to brat Camillo z San Elia a Pianisi (1871–1933), przykładny, prosty zakonnik, kwestarz. Stąd, z Morcone, często udawał się na kwestę do Pietrelciny. Postać tego duchowego syna św. Franciszka wywarła ogromny wpływ, urzekła umysł i serce Francesca.

Gdy brat Camillo zobaczył Francesca, uradował się, uściskał go serdecznie. I od razu dodał: „Franci, pięknie, brawo! Pozostałeś wierny obietnicy i powołaniu św. Franciszka!”.Następnie przedstawił go ojcu gwardianowi Francescowi Marii pochodzącemu z San Elia a Pianisi i mistrzowi nowicjatu, ojcu Tommasowi rodem z Monte San Angelo (1872–1932).

Szczególnym zadaniem mistrza nowicjatu było niesienie pomocy kandydatom w nowym sposobie życia i zachowania się na nieznanym dotychczas terenie klasztornym. Mistrz przedstawił porządek dnia, plan tygodnia, układ klasztoru. Tutaj wszystko pozostawało ukierunkowane na obcowanie z Bogiem, z nikim innym.

Pokoik nr 18, który tymczasowo dano nowemu kandydatowi, znajdował się na korytarzu prowadzącym do chóru, czyli kaplicy dla zakonników. Potem zamieszkał w celce nr 28, na korytarzu kleryckim: w celi siennik położony na pryczy, maleńki stolik, a na nim religijna książka, krzesło, drewniany krzyż, który będzie mu towarzyszył w ciągu dnia i szybko upływającego snu w nocy.

Nad drzwiami każdej celki umieszczono napis, cytat z tekstów biblijnych, który temu, kto wchodzi i wychodzi, głosi maksymę dla życia duchownego. Nad celami, które zamieszkiwał Francesco, były urywki ze Starego i Nowego Testamentu: Il molto parlare non sarà senza peccato (W wielomówstwie nie uniknie się grzechu) i Voi siete morti è la vostra vita è nascosta con Cristo (Umarliście i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu – por. Kol 3, 3).

Napis na ścianie, na niższym stopniu korytarza, przypominał o zachowaniu milczenia (silentium), gdyż nowicjat (klasztor) jest miejscem skupienia. Francesco uznał, że to milczenie winno trwać zawsze, być wieczne; że milczenie, które zachowuje tak wiele osób, nie jest martwe, ale żywe. Nowicjat był pełny. Tu się dużo pracuje, ale tu się jeszcze więcej modli, i to nawet w nocy; tu życie nie jest łatwe, ale Francesco pokłada nadzieję w Bogu i Jego Matce, którzy obiecali mu pomoc i nagrodę.

Po zakończeniu rekolekcji, 22 stycznia tegoż 1903 r., Francesco przywdział kapucyński habit i otrzymał nowe imię. Teraz będzie się nazywał Fra Pio da Pietrelcina(brat Pio z Pietrelciny). Delikatnie nałożono mu „piękny kapucyński habit”. Tu się bardzo szybko przekonał, że owi bracia nie żartują, traktują życie na serio.

Doskonały kapucyn

Z jakimi postanowieniami wszedł do klasztoru i jak spędził rok nowicjatu brat Pio? Mówi o tym on sam, w liście autobiograficznym z 1922 r., i potwierdzili to także jego współbracia z nowicjatu.

Bóg chciał, by dla piętnastoletniego Francesca klasztorstał się „miejscem bezpiecznym, by azylem pokoju było [dołączenie do] rzeszy służby kościelnej. I gdzie mógłbym Ci, o Panie, lepiej służyć, jak nie w klasztorze i pod sztandarem Biedaczyny z Asyżu? […] O Boże, spraw, bym stale coraz lepiej Cię słuchał moim biednym sercem! Dopełnij we mnie dzieła, które rozpocząłeś […]. Oby Jezus swoją łaską sprawił, bym stawał się coraz mniej niegodnym synem św. Franciszka, bym był przykładem dla moich współbraci, a to w taki sposób, bym stawał się coraz gorliwszy i byś mnie uczynił doskonałym kapucynem” (por. Ep III, ss. 1005–1010).

I jak to stwierdził pełen podziwu dla niego współczesny mu nowicjusz, brat Pio był dokładny we wszystkim. „W ciągu kilku miesięcy, które upłynęły, [brat Pio] wydał mi się, jakby był już doświadczonym zakonnikiem. Szczególnie wyraźnie można było u niego dostrzec wrażliwość i posłuszeństwo okazywane przełożonym, którym w odpowiedzi mawiał zwykle: «Tak, ojcze» i już szedł, by wykonać to, co mu polecono”.

Jego zamiłowanie do modlitwy można by ująć i określić jako „naturalną, przedziwną gotowość”: po odczytaniu tekstu do wspólnie odprawianej medytacji, który zawsze dotyczył męki Pana Jezusa, brat Pio „przyjmował postawę klęczącą na miejscu mu wyznaczonym. Tak pozostawał, jeśli tylko czas na to pozwalał, także i po medytacji, wylewał potoki łez, wypowiadał akty strzeliste, które powtarzał, gdy przechodził korytarzem, na alejkach ogrodu i gdzie indziej. Aby przedłużyć czas modlitw, prosił często przełożonych o zwolnienie z rekreacji, a niekiedy także i z kolacji, aby mógł się zatrzymać choćby na chwilę w chórze […]. Był pierwszy w okazywaniu czci i adoracji, klękając przed Najświętszym Sakramentem, gdy przechodził przed obrazem Matki Bożej i świętych. W ten sposób stawał się zachętą dla współbraci, by w niczym nie zaniedbywali nieodzownych powinności”.

Artystyczny, otaczany czcią obraz Matki Bożej Bolesnej znajdował się na górze u początku schodów klasztoru. Był przy nim umieszczony napis, by przechodząc obok niego, nie zaniedbać nigdy Ave: Hinc transire cave, nisi dixeris Ave (Przechodząc tędy, strzeż się, byś nieopuścił Zdrowaś).To wezwanie znalazło uczuciową odpowiedź w aktach strzelistych brata Pio. Nowicjusz, powściągliwy w odżywianiu się, z pewnym zakłopotaniem przychodził do refektarza, gdyż musiał się usprawiedliwiać u mistrza nowicjatu i ojca gwardiana, jeśli chciał odłożyć jakiś posiłek. Na ogół przełożeni byli wyrozumiali i przychylali się do prośby, udzielając pozwolenia, uznając motywy proszącego publicznie wobec całej wspólnoty.

Brat Pio był tak wielkim miłośnikiem przepisanego dla nowicjuszy milczenia, że nie słyszano z jego ust ani jednego słowa. Jedynie gdy było to konieczne, tłumaczył współbraciom nowicjuszom ich obowiązki czy ukazywał ich braki i niedociągnięcia, za pomocą gestów czy spojrzenia wyjaśniał swą myśl, aprobował lub wyrażał swe niezadowolenie, a także wskazywał na właściwą postawę.