Suka w szołbiznesie - Agata Pruchniewska - ebook + książka

Suka w szołbiznesie ebook

Agata Pruchniewska

3,3

Opis

Od dawna jestem fanką Dorotki. Dorotka jest aktorką, która może nie ma szczęścia

w zawodzie, ale ma szczęście do pakowania się w dziwne sytuacje, niezwykłe poczucie humoru, dystans do siebie i świata, talent pisarski i... koleżankę, której trudno nie pokochać, mimo iż jest niezłą suką.

Małgorzata Kożuchowska

 

Bardzo zgrabna, figlarna i zaskakująca historia jednej Dorotki,opowiadana przez dwóch narratorów, którym do siebie pozornie daleko, a jednak blisko. Oboje kochają ludzi...Ale ta książka nie jest o tym, w każdym razie nie tylko. Gorąco polecam!

PS. Od jakiegoś czasu patrzę inaczej na swojego psa. Dzięki, Suko.

Kasia Ankudowicz

 

 

Dorotka z bestsellerowej powieści „I dobry Bóg stworzył aktorkę” powraca! I to w towarzystwie pewnej Suki, a do tego w najwyższej życiowej formie. Jeśli myślicie, że w pierwszym tomie o absurdach polskiego tak zwanego szumnie szołbiznesu powiedziano już wszystko, to zdecydowanie jesteście w błędzie. Życie pisze najbardziej nieoczekiwane scenariusze, zwłaszcza dla aktorki i jej przyjaciółki Suki. Możecie być pewni jednego – będzie jeszcze śmieszniej, jeszcze ostrzej i jeszcze bezczelniej. W poszukiwaniu miłości swojego życia Dorotka potknie się i przewróci nie raz, nabije sobie niejednego guza, ale – jak to Dorotka – nie straci rezonu i dobrego humoru, a przynajmniej nie na długo. Natknie się przy tym na paru zupełnie niezwykłych adoratorów, dzięki którym po raz kolejny uzyska potwierdzenie tezy, że mężczyzna może być albo mądry, albo wysoki, albo przystojny, albo dowcipny, albo stabilny emocjonalnie, a napotkanie osobnika posiadającego wszystkie te cechy jednocześnie jest statystycznie niemożliwe. Powracają też dawni znajomi: Słynny Aktor, Janusz Mariański i parę innych gwiazd, znanych Wam z pierwszej książeczki i ze szklanego ekranu. Czy znowu namieszają w Dorotkowej drodze do kariery? „Udało się wyjść poza schemat klasycznej literatury kobiecej”, „To istny wulkan zdrowego, inteligentnego humoru. Lekarze powinni tę książkę przepisywać każdemu ponurakowi!”, „To jest naprawdę genialna książka. Chętnie czytałabym więcej tak dobrze napisanych debiutanckich powieści. Polecam i czekam na kolejne książki tej autorki” -tak pisano o pierwszej części losów Dorotki. Na wyraźne życzenie czytelników bohaterka powraca w najprawdziwszej na świecie historii, znamienitym towarzystwie gwiazd polskiego szołbiznesu i z pytaniem, które nasuwa się samo: czy Suka ją wygryzie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
0
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




2015 © Agata Pruchniewska

2015 © Wydawnictwo SOL

Redakcja i korekta:

Karina Stempel-Gancarczyk

Warszawa 2015

ISBN 978-83-62405-86-2

Wydawca:

Wydawnictwo SOL

Monika Szwaja

Mariusz Krzyżanowski

05-600 Grójec, Duży Dół 2a

[email protected]

www.wydawnictwosol.pl

ePub i Redakcja techniczna:

Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux

Dla Steve’a, kimkolwiek i gdziekolwiek jest,

od Ali

Prawda jest dziwniejsza od fikcji, a to dlatego, że fikcja musi być prawdopodobna. Prawda – nie.

Mark Twain

Tej książ­ki chy­ba wła­ści­wie mia­ło nie być.

Pew­ne­go pięk­ne­go dnia po pro­stu znik­nę­ła w ko­smo­sie. Tak, wła­śnie tak. Plik w kom­pu­te­rze ze­psuł się na amen, że po­słu­żę się no­men­kla­tu­rą na­sze­go nar­ra­to­ra, a ko­pia, cóż... oka­za­ło się, że w ogó­le nie ma jej tam, gdzie po­win­na być.

Tym spo­so­bem sta­nę­łam przed dy­le­ma­tem – siąść i pła­kać, pod­dać się i ni­g­dy już nie opu­bli­ko­wać ani sło­wa albo wziąć się w garść i na­pi­sać wszyst­ko od po­cząt­ku.

Wy­bra­łam to pierw­sze. Sia­dłam i pła­ka­łam. Przez dwa ty­go­dnie.

W trze­cim do­szłam do wnio­sku, że ten stan prze­stał mi od­po­wia­dać, po czym za­bra­łam się do ro­bo­ty.

I na­pi­sa­łam „Sukę...” jesz­cze raz.

Nie zro­bi­ła­bym tego, gdy­by nie wspar­cie przy­ja­ciół, zna­jo­mych oraz zu­peł­nie ob­cych mi lu­dzi.

Dzię­ku­ję wszyst­kim za sło­wa otu­chy, za po­moc in­for­ma­tycz­ną, za pod­ję­te pró­by ra­to­wa­nia mo­jej książ­ki, za te­le­fo­ny, mej­le, za wszel­kie pro­po­zy­cje prze­róż­nej po­mo­cy. Za­pew­niam Was, że wszyst­kie pa­mię­tam i do­ce­niam.

Nie mogę wy­mie­nić każ­de­go z Was, bo za­ję­ło­by mi to kil­ka stron. Ale wiedz­cie, że wszy­scy je­ste­ście współ­au­to­ra­mi tej książ­ki.

Wy oraz Scott Bra­dlee’s Post­mo­dern Ju­ke­box, któ­ry przez ten cały czas grał mi do ucha tak po­zy­tyw­nie, że ta hi­sto­ria po pro­stu mu­sia­ła skoń­czyć się do­brze.

Dzię­ku­ję Wam bar­dzo!

Aga­ta

Suka w szołbiznesie

Pamię­ta­cie Do­rot­kę? Na wszel­ki wy­pa­dek przy­po­mnę, że to ta wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­na z sie­bie, nie­zwy­kle upar­ta w dą­że­niu do celu isto­ta, u któ­rej brak wia­ry we wła­sne moż­li­wo­ści ustę­pu­je je­dy­nie umie­jęt­no­ści pa­ko­wa­nia się w kło­po­ty. Ta sama, któ­ra tak bar­dzo chcia­ła być ak­tor­ką, że mimo wie­lu prze­ciw­no­ści to jej się uda­ło. Ta, któ­ra jest mi­strzy­nią w mó­wie­niu tego, cze­go nie po­win­na, oraz w na­tych­mia­sto­wym, nie­po­prze­dzo­nym my­śle­niem dzia­ła­niu. W chwi­li usta­no­wie­nia mi­strzostw świa­ta w strze­la­niu gaf Do­rot­ka po­win­na otrzy­mać wal­ko­we­rem pierw­sze miej­sce w uzna­niu swo­ich do­tych­cza­so­wych za­sług w tej dzie­dzi­nie i po­zo­stać do­ży­wot­nio ho­no­ro­wą pa­tron­ką uro­czy­sto­ści.

Czy już so­bie przy­po­mi­na­cie, jak mo­zol­nie na­sza bo­ha­ter­ka wspi­na się po szcze­blach dziu­ra­wej dra­bi­ny pol­skie­go szoł­biz­ne­su? Pa­mię­ta­cie, z jaką de­ter­mi­na­cją trwa w uko­cha­nym za­wo­dzie, mimo tego, że jest to bar­dzo czę­sto mi­łość nie­odwza­jem­nio­na?

Co zaś do sfe­ry uczuć, czy przy­po­mi­na się wam Ksią­żę z Baj­ki? Ten, na któ­re­go Do­rot­ka po­sta­no­wi­ła się uprzeć mimo wy­raź­nie nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ści i przez nie­mal de­ka­dę trwa­ła w tym upo­rze, choć wszel­kie zna­ki na nie­bie i zie­mi do­wo­dzi­ły, że to trwa­nie ska­za­ne jest na po­raż­kę?

Je­śli o tym wszyst­kim nie za­po­mnie­li­ście, to pew­nie pa­mię­ta­cie rów­nież, że gdy ostat­nio wi­dzie­li­śmy Do­rot­kę, od­cho­dzi­ła w pro­mie­niach za­cho­dzą­ce­go słoń­ca wraz ze swo­ją Suką ku wła­śnie pącz­ku­ją­cej ka­rie­rze ar­ty­stycz­nej tej dru­giej.

Przy­pusz­czam, że je­ste­ście cie­ka­wi lo­sów ich obu. Chęt­nie za­spo­ko­ję tę cie­ka­wość. Dla ja­sno­ści do­dam tyl­ko, że ja, jak to ja, nie za­mie­rzam się wtrą­cać, chy­ba że bę­dzie to na­praw­dę ko­niecz­ne, a przez tę ko­niecz­ną osta­tecz­ność ro­zu­miem wplą­ta­nie się Do­rot­ki w mię­dzy­na­ro­do­wy kon­flikt zbroj­ny, wy­wo­ła­nie ogól­no­świa­to­we­go kry­zy­su ener­ge­tycz­ne­go tu­dzież spo­wo­do­wa­nie ka­ta­stro­fy eko­lo­gicz­nej na ska­lę ko­smicz­ną. Oczy­wi­ście na­dal je­stem w po­sia­da­niu wszyst­kich koń­czyn, w tym mo­je­go osła­wio­ne­go pal­ca i raz na ja­kiś czas go uży­wam, kie­ru­jąc go w stro­nę istot ro­dza­ju ludz­kie­go; Do­rot­ka nie jest wy­jąt­kiem. Jak bę­dzie trze­ba, to ją ucho­wam, taka moja rola. Ale póki co wolę ob­ser­wo­wać. To za­wsze do­star­cza wie­lu wra­żeń. I, jak za­pew­ne już wie­cie, Do­rot­ka to bar­dzo kiep­sko ste­ro­wal­na jed­nost­ka, a ja je­stem nie­ry­chli­wy. Jak nie mu­szę, wolę się nie prze­mę­czać.

Ale dość o mnie. Wróć­my do Do­rot­ki. I Suki.

Suka, w prze­ci­wień­stwie do Do­rot­ki, robi wra­że­nie wszę­dzie i na wszyst­kich. Do­bre wra­że­nie. Bo z Do­rot­ką, jak wia­do­mo, róż­nie bywa.

Suka na­to­miast bu­dzi wy­łącz­nie po­zy­tyw­ne emo­cje. No, może jed­nak nie we wszyst­kich. Osie­dlo­we koty mo­gły­by mieć na ten te­mat inne zda­nie. Ale je­śli cho­dzi o lu­dzi, to jesz­cze nie wi­dzia­łem ta­kie­go, któ­ry by się nad Suką nie za­trzy­mał, nie za­cmo­kał, nie po­chwa­lił albo nie po­gła­skał. Przy ta­kiej uro­dzie i wdzię­ku jest ra­czej zro­zu­mia­łe, że jej ka­rie­ra na­bra­ła nie­ocze­ki­wa­ne­go roz­pę­du.

Do­rot­ka przy­ję­ła ten nie­ocze­ki­wa­ny roz­pęd ze sto­ic­kim spo­ko­jem i bez ja­kiej­kol­wiek za­zdro­ści. Była na­wet za­do­wo­lo­na, że je­dy­ne, co musi zro­bić, to do­wieźć Sukę na plan i na tym ko­niec. Niech so­bie da­lej ra­dzą. Żad­ne­go wie­lo­go­dzin­ne­go ma­ki­ja­żu, cze­sa­nia, żad­ne­go uże­ra­nia się z nie­kom­pe­tent­nym re­ży­se­rem i ko­le­żan­ką – gwiaz­dą z fo­cha­mi. Pies to pies. Albo za­gra, albo nie za­gra. Zresz­tą, chy­ba nikt nie ocze­ku­je, że pies bę­dzie tak cier­pli­wy, spo­koj­ny i go­to­wy na wie­lo­go­dzin­ne cze­ka­nie oraz róż­ne inne przy­jem­no­ści na pla­nie jak ak­tor. Nikt się chy­ba nie spo­dzie­wa, że wy­trzy­ma dwa­na­ście go­dzin bez pi­śnię­cia i jesz­cze bę­dzie się do wszyst­kich uśmie­chał. Nikt zdro­wy na umy­śle nie są­dzi prze­cież, że pies zro­bi wszyst­ko, żeby za­ist­nieć przed ka­me­rą.

I tu­taj Do­rot­ka się po­my­li­ła. Nie wie­dzieć cze­mu uzna­ła, że w śro­do­wi­sku fil­mo­wym pra­cu­ją oso­by zdro­we na umy­śle. Oj, Do­rot­ko, Do­rot­ko. Tyle już lat, tyle do­świad­czeń, a Ty cią­gle na­iw­nie my­ślisz, że tu może być spra­wie­dli­wie, szyb­ko, pro­fe­sjo­nal­nie i z sen­sem. Wes­tchną­łem so­bie pod no­sem, wi­dząc, że Do­rot­ka, jak to Do­rot­ka, zno­wu ma ocze­ki­wa­nia i so­bie wy­obra­ża.

To zna­czy ja ro­zu­miem, że Do­rot­ka ma ocze­ki­wa­nia. Kto nie ma ocze­ki­wań, da­le­ko nie za­je­dzie. Ale ocze­ki­wa­nie, że na pla­nie fil­mo­wym wszy­scy będą nor­mal­ni, jest – przy­zna­cie – mało re­ali­stycz­ne, zwłasz­cza gdy to ocze­ki­wa­nie wy­pły­wa z Do­rot­ki, dla któ­rej taki plan to prze­cież nie pierw­szy­zna.

– Da­ła­byś psa do fil­mu? – za­py­tał Do­rot­kę Mło­dy Re­ży­ser. – Bo mam rolę dla psa. Waż­na rola to jest. Faj­ne­go psa bym po­trze­bo­wał.

– Może i bym dała – za­wa­ha­ła się Do­rot­ka – ale nie wiem, czy Suka się spraw­dzi.

– Co ma się nie spraw­dzić, ład­na prze­cież jest – od­po­wie­dział Mło­dy Re­ży­ser.

Do­rot­ka się za­my­śli­ła. To zu­peł­nie ta­kie samo kry­te­rium wy­bo­ru, jak przy ak­tor­kach. Co jest z tymi re­ży­se­ra­mi? Nie py­ta­ją, czy ar­tyst­ka ma ta­lent, tyl­ko oce­nia­ją po uro­dzie. Mło­dy, to jesz­cze się nie zna. Ale jak się na­uczy tak ob­sa­dy ro­bić, to po­tem bę­dzie ko­lej­nym re­ży­se­rem, u któ­re­go będą gra­ły drę­twe ka­wał­ki de­ski i pla­sti­ku, byle mia­ły ład­ne usta i kształ­ty ogól­ne. Do­rot­ka uzna­ła, że w słusz­nej spra­wie musi się sprze­ci­wić.

– Ład­na jest, ale to prze­cież nie jest naj­waż­niej­sze. Musi umieć grać. Chy­ba?

– No tak. Do­brze by było. Bo to duża rola, wiesz. Sześć dni zdję­cio­wych. Dużo do za­gra­nia. Że umie­ra na przy­kład. A przed tym umie­ra­niem dużo róż­nych rze­czy robi ten pies. No tak, musi grać – zgo­dził się Mło­dy Re­ży­ser.

Do­rot­ka nie­mal się za­chły­snę­ła. Sama ni­g­dy nie gra­ła ta­kiej du­żej roli w fil­mie fa­bu­lar­nym, z umie­ra­niem i w ogó­le. Tym bar­dziej spra­wę na­le­ża­ło po­trak­to­wać po­waż­nie.

– No to mu­si­my jej zro­bić ja­kiś ca­sting, zdję­cia prób­ne czy coś – stwier­dzi­ła zde­cy­do­wa­nie.

– Mo­że­my – za­my­ślił się Mło­dy Re­ży­ser – ale taka ład­na jest, że i tak bym chciał, żeby za­gra­ła.

W głę­bi Do­rot­ki znów pod­nio­sło łeb Po­czu­cie Spra­wie­dli­wo­ści Dzie­jo­wej.

– Nie wol­no ci oce­niać po uro­dzie! Weź­miesz ład­ne­go psa, któ­ry nic nie umie, i co bę­dziesz miał? Wiel­kie nic bę­dziesz miał. Bła­gam cię!

– Do­brze już, do­brze, zro­bi­my te zdję­cia. Ale wiesz, moja żona po­wie­dzia­ła, że jej się Suka tak po­do­ba, że musi za­grać i ko­niec.

No masz. Żona po­wie­dzia­ła, zna­czy świę­te. „Ro­śnie nam ko­lej­ne po­ko­le­nie wy­bit­nych re­ży­se­rów” – po­my­śla­ła Do­rot­ka i uzna­ła, że sta­now­czość jest je­dy­nym wyj­ściem w za­ist­nia­łej sy­tu­acji.

– Ja nie dam psa bez zdjęć prób­nych, bo po­tem bę­dzie na mnie, jak so­bie nie po­ra­dzi.

– Do­brze – wy­ra­ził zgo­dę Mło­dy Re­ży­ser. – To zro­bi­my ja­kieś ta­kie zdję­cia, za­po­zna­my ją z ak­to­rem i z ka­me­rą. Zro­bi­my.

I zro­bi­li.

Za­po­zna­nie z ak­to­rem wy­glą­da­ło na­stę­pu­ją­co.

– Cześć, to ten pie­sek jest? – za­py­tał ak­tor o imie­niu Ka­mil.

– Cześć, tak, to ten pie­sek, zna­czy Suka – od­po­wie­dzia­ła wy­czer­pu­ją­co Do­rot­ka.

– Chodź pie­sku do mnie, zna­czy Suko. Chodź – po­wie­dział Ka­mil. – Dla­cze­go ona nie chce do mnie iść?

– Bo cię nie zna – od­par­ła Do­rot­ka z pro­sto­tą. – Mu­si­cie się trosz­kę za­ko­le­go­wać na po­czą­tek.

– Aha. – Ka­mil nie wy­glą­dał na prze­ko­na­ne­go. – Chodź Suko do mnie, no chodź.

Suka grzecz­nie po­szła.

Ka­mil się ucie­szył.

– Przy­szła do mnie. Mą­dra Suka. A co ona umie?

– No dużo rze­czy umie, tyl­ko trze­ba od­po­wied­nim to­nem mó­wić i za­ofe­ro­wać jej ja­kąś mo­ty­wa­cję.

– A – zgo­dził się Ka­mil. – Siad. Siad, Suka. Sia­daj. Nie umie.

– Umie – za­prze­czy­ła go­rą­co Do­rot­ka.

– To ja nie umiem tego tonu. Nie na­da­je się ten pies – zde­cy­do­wał nie­spo­dzie­wa­nie Ka­mil.

Do­rot­ka była wstrzą­śnię­ta. Nie zdą­ży­ła jesz­cze zro­bić w kie­run­ku Ka­mi­la kro­ku z mo­ty­wa­cją w po­sta­ci pa­rów­ki w ręku, a on już uznał, że Suka prze­gra­ła ca­sting. Nie­do­cze­ka­nie.

– A cze­go ty taki nie­cier­pli­wy? – sta­nę­ła w obro­nie swo­jej Suki. – Co taki szyb­ki, co? Wi­dzie­li­ście go. Prze­cież to pies, musi mieć chwi­lę na za­po­zna­nie się z sy­tu­acją.

– Ale on mnie nie słu­cha. Ten pies.

– Jed­no zda­nie do nie­go po­wie­dzia­łeś do­pie­ro. I Suka, nie pies. Masz tu. Te­raz cię po­słu­cha – po­wie­dzia­ła sta­now­czo Do­rot­ka, wci­snąw­szy Ka­mi­lo­wi do ręki garść wy­ro­bów wę­dli­niar­skich ni­skiej ja­ko­ści, ale za to o in­ten­syw­nym aro­ma­cie.

– I co te­raz? Mam jej dać to wszyst­ko?

– A niech cię Bóg bro­ni! – Głu­pie py­ta­nie Ka­mi­la spra­wi­ło, że Do­rot­ka przy­po­mnia­ła so­bie chwi­lo­wo o moim ist­nie­niu. – Dasz jej w na­gro­dę, jak zro­bi coś, co bę­dziesz chciał, żeby zro­bi­ła. W ży­ciu nie ma nic za dar­mo. Psim tak­że.

– A, no do­bra – zgo­dził się Ka­mil. – To weź mi po­wiedz, ja­kie ona zna ko­men­dy, to zo­ba­czy­my, czy się słu­cha.

„Sama je­stem cie­ka­wa – po­my­śla­ła Do­rot­ka – czy po­słu­cha ko­goś ob­ce­go”.

– Do­bra, to jak jej po­wiesz „twist”, to ona robi ta­kie kół­ko, a jak „wstydź się”, to po­win­na ła­pa­mi łeb na­kryć. Spró­buj.

Do­rot­ka ce­lo­wo wy­bra­ła dość pro­ste ko­men­dy, żeby nie znie­chę­cać Ka­mi­la w przy­pad­ku, gdy­by się nie uda­ło.

Jej oba­wy oka­za­ły się kom­plet­nie nie­uza­sad­nio­ne. Suka wy­ko­na­ła wszyst­ko bez­błęd­nie, a na­wet po­szła z Ka­mi­lem na krót­ki spa­cer po bu­dyn­ku, wca­le nie oglą­da­jąc się za Do­rot­ką. „Sprze­daj­na Suka” – po­my­śla­ła Do­rot­ka. „Wy­star­czy ka­wa­łek pa­rów­ki i pro­szę”.

Mło­dy Re­ży­ser przy­glą­dał się ca­łej tej sy­tu­acji w mil­cze­niu. Nie było wia­do­mo, czy jest za­do­wo­lo­ny, czy jest nie­za­do­wo­lo­ny. Ope­ra­tor ka­me­ry za to był za­do­wo­lo­ny na pew­no, bo oka­za­ło się, że Suka nie boi się urzą­dzeń fil­mu­ją­cych.

Mło­dy Re­ży­ser na­to­miast mil­czał, mil­czał, aż prze­mó­wił.

– Faj­na jest – po­wie­dział za­sę­pio­ny. – Jed­no tyl­ko mnie mar­twi, że taka żywa.

– To jest te­rier – wal­nę­ła Do­rot­ka pro­sto z mo­stu. – Jak chcesz nie­ży­we­go, to weź so­bie sta­re­go bas­se­ta.

– Bas­se­ta nie. Za duży. A nie moż­na ja­koś zro­bić tak, żeby była spo­koj­niej­sza? – za­my­ślił się Mło­dy Re­ży­ser.

– Moż­na – od­par­ła Do­rot­ka po­dej­rza­nie szyb­ko. – Mogę jej dać środ­ki uspo­ka­ja­ją­ce.

– O – ucie­szył się we­wnętrz­nie Mło­dy Re­ży­ser. Do­rot­ka już zdą­ży­ła za­uwa­żyć, że cięż­ko pra­co­wał nad swo­im wi­ze­run­kiem i praw­do­po­dob­nie uwa­żał, że uśmiech mógł­by mu na ten wi­ze­ru­nek za­szko­dzić, za­tem cie­szył się wy­łącz­nie we­wnętrz­nie, co moż­na było po­znać po de­li­kat­nym ru­chu noz­drzy. – To daj jej.

Do­rot­ka przyj­rza­ła się bli­żej jego noz­drzom, z na­dzie­ją, że może tym ra­zem to on żar­tu­je.

– Żar­tu­jesz? – za­py­ta­ła jed­nak dla po­rząd­ku, bo zna­ła go za sła­bo, by oce­nić, czy żar­tu­je, czy tyl­ko od­dy­cha.

– Nie – od­po­wie­dział Mło­dy Re­ży­ser.

– No do­bra. To ja żar­to­wa­łam – przy­zna­ła Do­rot­ka, czu­jąc w du­chu, że ła­two nie bę­dzie. – Nic psu nie będę da­wać na uspo­ko­je­nie. Jak chcesz, to bierz ta­kie­go psa, a jak ci nie pa­su­je, to szu­kaj in­ne­go.

– Kie­dy ja chcę tego. Tyl­ko żeby był inny – wy­po­wie­dział się kon­kret­nie Mło­dy Re­ży­ser.

– Nie chcę cię oszu­ki­wać. Ten pies inny nie bę­dzie – po­wie­dzia­ła Do­rot­ka na wszel­ki wy­pa­dek gło­śno i wy­raź­nie. – Żeby nie było na mnie, że nie uprze­dza­łam.

– No to ja nie wiem. Albo może wiem – wy­ra­ził nie­okreś­loną wąt­pli­wość Mło­dy Re­ży­ser. – Naj­wy­żej ją ja­koś ina­czej bę­dzie­my fil­mo­wać albo coś. Damy radę. Bie­rze­my tego psa.

Do­rot­ka wpraw­dzie nie zro­zu­mia­ła, jak za­mie­rza ina­czej fil­mo­wać psa, od tyłu czy z ko­smo­su, ale po­my­śla­ła, że nie bę­dzie dro­bia­zgo­wa. Psa po­ka­za­ła, po­wie­dzia­ła, co i jak, wszyst­ko po­win­no być ja­sne. Osta­tecz­nie Mło­dy Re­ży­ser jest wpraw­dzie mło­dy, ale nie jest dziec­kiem i na­le­ży za­kła­dać, że po­tra­fi prze­wi­dy­wać skut­ki swo­ich de­cy­zji.

Jed­nak, jak już za­pew­ne wam wia­do­mo, moje wy­ro­ki są nie­zba­da­ne i tym ra­zem po­sta­wi­łem na dro­dze Do­rot­ki nie­zwy­kle skom­pli­ko­wa­ny eg­zem­plarz re­ży­ser­ski. Sam by­łem cie­kaw, co z tego wy­nik­nie.

Do­rot­kę w parę dni po zdję­ciach prób­nych Suki coś in­ten­syw­nie tknę­ło i po­tem ty­ka­ło przez cały dzień. Z po­cząt­ku sta­ra­ła się na to ty­ka­nie być głu­cha, ale że na­si­li­ło się nie­mal do po­zio­mu od­gło­su ła­dun­ku wy­bu­cho­we­go, mu­sia­ła przy­jąć do wia­do­mo­ści, że głos in­tu­icji coś jej mówi. Głos mó­wił, żeby jesz­cze kwe­stię współ­pra­cy z Mło­dym Re­ży­se­rem prze­my­śla­ła.

Po­szła więc po po­ra­dę do Za­przy­jaź­nio­ne­go Fil­mow­ca.

Ten za­du­mał się głę­bo­ko.

– Ja bym dał mu tego psa – po­wie­dział wresz­cie. – Mło­dy Re­ży­ser może i jest dziw­ny, ale bym dał. Zdol­ny jest, ta­kie ład­ne dwa do­ku­men­ty już zro­bił. Dał­bym.

Do­rot­ka się za­wa­ha­ła. Za­przy­jaź­nio­ny Fil­mo­wiec mimo mło­de­go wie­ku po­sia­dał duże do­świad­cze­nie oraz bez­cen­ną ce­chę, dla Do­rot­ki nie­ste­ty wciąż nie­osią­gal­ną, czy­li zim­ną krew.

Praw­do­po­dob­nie miał ra­cję.

Ale dla pew­no­ści Do­rot­ka za­py­ta­ła jesz­cze Słyn­ną Tre­ser­kę Zwie­rząt, zna­ną w śro­do­wi­sku fil­mo­wym z tego, że jest w sta­nie do­star­czyć na plan nie­mal każ­dy ga­tu­nek i do tego zmu­sić go do współ­pra­cy. Oczy­wi­ście zwie­rzę po­zo­sta­je zwie­rzę­ciem i zna­na jest hi­sto­ria wie­wiór­ki, któ­ra na pla­nie re­kla­my ni z tego, ni z owe­go uzna­ła, że nie chce być gwiaz­dą fil­mo­wą, i od­da­li­ła się w nie­zna­nym kie­run­ku, wy­wo­łu­jąc w eki­pie pa­ni­kę i roz­draż­nie­nie. Wie­lo­go­dzin­ne po­szu­ki­wa­nia do­star­czy­ły wszyst­kim nie­za­po­mnia­nych wra­żeń i emo­cji.

Z tego, co Do­rot­ce było wia­do­mo, psy Słyn­nej Tre­ser­ki Zwie­rząt za­cho­wy­wa­ły się jed­nak nie­co bar­dziej prze­wi­dy­wal­nie niż wspo­mnia­na wie­wiór­ka, Do­rot­ka uzna­ła za­tem, że nie od rze­czy bę­dzie pod­py­tać u źró­dła co i jak.

– Pro­szę pa­mię­tać – po­wie­dzia­ła Słyn­na Tre­ser­ka Zwie­rząt – że fil­mow­cy za­zwy­czaj nie mają po­ję­cia o pra­cy ze zwie­rzę­ta­mi. My­ślą na przy­kład, że koń od uro­dze­nia wie, co ozna­cza „pra­wo” i „lewo”. Taki fil­mo­wiec ma swo­je wy­obra­że­nie o fil­mie, któ­re nie­ste­ty zwy­kle nie ma nic wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią i moż­li­wo­ścia­mi zwie­rząt. Trze­ba przyjść i im wy­tłu­ma­czyć, jaka jest psia na­tu­ra, co pies może, a cze­go nie, i za­su­ge­ro­wać, jak to sfil­mo­wać, żeby za­dzia­ła­ło zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi. To cza­sem orka na ugo­rze.

Usły­szaw­szy to, Do­rot­ka się za­sę­pi­ła.

Głos we­wnętrz­ny coś tam wspo­mi­nał o orce, ale z dru­giej stro­ny brzmiał w Do­rot­ko­wym uchu głos Za­przy­jaź­nio­ne­go Fil­mow­ca.

Po­sta­no­wi­ła więc po­sta­wić na szcze­rość w roz­mo­wie z Kie­row­ni­kiem Pro­duk­cji, któ­ry ro­bił wra­że­nie bar­dzo roz­gar­nię­te­go i rze­czo­we­go.

– Otóż ja nie wiem – po­wie­dzia­ła kon­kret­nie – czy Mło­dy Re­ży­ser aby na pew­no wie, co robi.

W słu­chaw­ce za­brzmia­ła ci­sza.

– Hm – od­parł po chwi­li oszczęd­nie Kie­row­nik Pro­duk­cji. – W tej mie­rze trud­no o pew­ność, ale trze­ba mieć na­dzie­ję. A o co cho­dzi?

– No o psa. Oba­wiam się, że bę­dzie orka – wy­po­wie­dzia­ła się skró­tem Do­rot­ka.

– Ale w ja­kim sen­sie? – za­py­tał grzecz­nie Kie­row­nik Pro­duk­cji. – Bo przy­znam, pani Do­ro­to, że no­men­kla­tu­ra rol­ni­cza jest mi obca.

– Nie rol­ni­cza, nie rol­ni­cza. To jest fil­mo­wa no­men­kla­tu­ra. Że się boję tego Mło­de­go Re­ży­se­ra. Bo on się chy­ba nic a nic nie zna na psach i my­śli, że psu moż­na ba­te­rie wy­łą­czyć albo co. Boję się, że afe­ra bę­dzie, wie pan.

– Pani Do­ro­to. Ja to bio­rę na sie­bie. Ja Mło­de­mu Re­ży­se­ro­wi wy­tłu­ma­czę, że pies to pies. Ja go uprze­dzę, ja z nim po­roz­ma­wiam, pro­szę się ni­cze­go nie bać. Pie­sek jest nam po­trzeb­ny i na pew­no wszyst­ko bę­dzie do­brze.

– Tak pan mówi? – za­py­ta­ła Do­rot­ka bez prze­ko­na­nia.

– Pro­szę mi wie­rzyć. Pani uprze­dzi­ła, że pies nie ma do­świad­cze­nia, my to wie­my, resz­tę pro­szę nam zo­sta­wić.

– No do­brze – zgo­dzi­ła się Do­rot­ka, usi­łu­jąc nie sły­szeć no­men­kla­tu­ry rol­ni­czej w swo­jej gło­wie. – Sko­ro pan tak mówi, niech tak bę­dzie.

Pod­pi­sa­ła umo­wę i cze­ka­ła na dal­szy bieg zda­rzeń.

Prze­wi­dy­wa­no, że Suka bę­dzie po­trzeb­na na pla­nie przez sześć dni. Do­rot­kę nie­co ukłu­ło coś w ro­dza­ju za­zdro­ści na wieść, że oto Suka ma o wie­le więk­szą rolę w fil­mie fa­bu­lar­nym, niż Do­rot­ce dane było kre­ować kie­dy­kol­wiek, ale spa­cy­fi­ko­wa­ła szyb­ko to brzyd­kie uczu­cie, uznaw­szy, że o ile za­zdrosz­cze­nie ko­le­żan­ce to zja­wi­sko spo­ty­ka­ne w bran­ży na po­rząd­ku dzien­nym, o tyle za­zdrosz­cze­nie psu to jed­nak gru­ba prze­sa­da, na­wet jak na ak­tor­ski świa­tek.

Gdy nad­szedł pierw­szy dzień, za­wio­zła więc Sukę na plan zdję­cio­wy.

Po mi­łym po­wi­ta­niu z Ka­mi­lem, na wi­dok któ­re­go Suka wpa­dła w amok i hi­ste­rię, co Do­rot­kę nie­co za­sko­czy­ło, bo prze­cież wi­dzie­li się tyl­ko raz w ży­ciu, na­stą­pi­ło kil­ka go­dzin ocze­ki­wa­nia. To na pla­nie nor­mal­ne, za­tem Do­rot­ka nie była zdzi­wio­na. Na szczę­ście w oko­li­cy wy­stę­po­wa­ły licz­ne te­re­ny spa­ce­ro­we, za­tem nie ist­nia­ła ko­niecz­ność ocze­ki­wa­nia w nie­wiel­kim po­miesz­cze­niu, któ­re Suka, bio­rąc pod uwa­gę jej tem­pe­ra­ment, za­pew­ne w kil­ka­na­ście mi­nut do­pro­wa­dzi­ła­by do ru­iny.

Po paru go­dzi­nach ocze­ki­wa­nia Sukę po­pro­szo­no na plan.

Mło­dy Re­ży­ser wy­glą­dał na uoso­bie­nie amo­ku.

W ogó­le obec­no­ści Do­rot­ki i Suki nie od­no­to­wał, za­ję­ty ro­bie­niem awan­tu­ry Ope­ra­to­ro­wi.

Gdy już skoń­czy­li ob­ra­żać się na­wza­jem, Mło­dy Re­ży­ser za­czął ob­ra­żać re­kwi­zy­to­ra. Do­rot­ka po­my­śla­ła, że jak tak da­lej pój­dzie i bę­dzie chciał ob­ra­zić wszyst­kich człon­ków eki­py, to zo­sta­ną tam do pół­no­cy. Zwłasz­cza że Mło­dy Re­ży­ser nie za­do­wa­lał się jed­noz­da­nio­wą po­ła­jan­ką, ale jak się wy­da­wa­ło, miał przy­go­to­wa­ny dla każ­de­go spo­ry ela­bo­rat.

Do­rot­ka uzna­ła, że po pierw­sze jest naj­star­sza, a po dru­gie ma psa, a wła­ści­wie Sukę, więc może użyć jed­ne­go w po­łą­cze­niu z dru­gim jako orę­ża, któ­re od­wró­ci uwa­gę Mło­de­go Re­ży­se­ra od chę­ci ob­ra­ża­nia świa­ta i prze­ku­je ją na dzia­ła­nia kon­struk­tyw­ne.

– Dzień do­bry – po­wie­dzia­ła gło­śno i wy­raź­nie. – Przy­pro­wa­dzi­łam Sukę.

Mło­dy Re­ży­ser spoj­rzał na nią nie­przy­tom­nym wzro­kiem i po­wró­cił do awan­tu­ry, któ­rą wła­śnie ro­bił dźwię­kow­co­wi.

– Suka na pla­nie – po­no­wi­ła pró­bę Do­rot­ka. – Suka na pla­nie.

Żad­nej re­ak­cji.

Do­rot­ka za­tem stwier­dzi­ła, że nic tu po niej, nie bę­dzie się kłę­bić z tym tłu­mem lu­dzi na wą­skiej klat­ce scho­do­wej, i po­szła so­bie, in­for­mu­jąc o tym z nie­na­gan­ną dyk­cją:

– Idę so­bie, jak­by ktoś mnie szu­kał, to je­stem z Suką na ze­wnątrz.

Suka od­no­to­wa­ła to z du­żym za­do­wo­le­niem, chęt­nie pod­jąw­szy ko­lej­ną pró­bę ob­wą­cha­nia wszyst­kich oko­licz­nych krzacz­ków.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach z oko­lic klat­ki scho­do­wej do­biegł Do­rot­kę ner­wo­wy okrzyk:

– Gdzie ten pies? Gdzie ten pies? Ktoś wi­dział psa? Pies na­tych­miast po­trzeb­ny na pla­nie!

Do­rot­ka wraz z Suką ga­lo­pem ru­szy­ła w kie­run­ku gło­su.

Gdy wla­zły na tę nie­szczę­sną klat­kę, oka­za­ło się, że jed­nak nie na­tych­miast i nie pies, tyl­ko za dzie­sięć mi­nut i ak­tor. Do­rot­ka po­sta­no­wi­ła jed­nak po­cze­kać już na miej­scu, gdzie Suka po­ka­zo­wo plą­ta­ła się wszyst­kim pod no­ga­mi. „I do­brze, niech się plą­cze” – po­my­śla­ła nie­co per­fid­nie Do­rot­ka. „Może jak się tak bę­dzie plą­tać, to wresz­cie za­uwa­żą, że tu jest”.

Tym­cza­sem nad­szedł Ka­mil, na­stą­pi­ła se­ria po­pra­wek ma­ki­ja­żu oraz usta­wia­nie świa­teł i wresz­cie Mło­dy Re­ży­ser rzu­cił ha­sło „Suka”.

– Dzień do­bry – po­wie­dzia­ła Do­rot­ka. Bo prze­cież jesz­cze się nie przy­wi­ta­li.

Mło­dy Re­ży­ser spoj­rzał na nią roz­tar­gnio­nym wzro­kiem.

– Daj tu tę Sukę – od­parł bez­ce­re­mo­nial­nie.

„Okej – po­my­śla­ła Do­rot­ka – jest zde­ner­wo­wa­ny, nie ma cza­su na for­my. Może to nie jest naj­waż­niej­sze. To pierw­szy dzień, ju­tro się trosz­kę uspo­koi, okrzep­nie i za­cznie się za­cho­wy­wać nor­mal­nie. Da­ruj­my mu ten chwi­lo­wy nie­do­bór kul­tu­ry”.

– Gdzie mam dać? – za­py­ta­ła.

– Gdzieś tu, koło Ka­mi­la.

Do­rot­ka za­pro­wa­dzi­ła Sukę gdzieś tam koło Ka­mi­la i cze­ka­ła na dal­sze in­struk­cje. Te jed­nak nie na­stą­pi­ły, po­nie­waż Mło­dy Re­ży­ser po­szedł po­kłó­cić się z Kie­row­ni­kiem Pla­nu.

Jak już wró­cił, zmie­ni­ła mu się wi­zja.

– Mu­si­my to wszyst­ko prze­sta­wić – po­wie­dział. – To nie jest do­bre.

– Chy­ba se jaja ro­bisz – za­uwa­żył Ope­ra­tor. – To zaj­mie wie­ki.

– Nie jaja. Tak nie może być.

– Prze­cież sam chcia­łeś, żeby tak było.

– Ale zmie­ni­łem zda­nie i te­raz nie chcę. Prze­staw­cie to ja­koś.

– Nie ma mowy – zbun­to­wał się re­kwi­zy­tor. – Ni­cze­go nie będę prze­sta­wiał, do­pó­ki nie do­sta­nę obia­du. Od rana tu za­su­wam bez prze­rwy i bez je­dze­nia, do­syć tego.

Mło­dy Re­ży­ser zro­bił się po­dej­rza­nie czer­wo­ny na twa­rzy.

– Tyl­ko się nie de­ner­wuj­my! – wkro­czył do ak­cji Kie­row­nik Pla­nu. – Nie de­ner­wuj­my się! Pro­po­nu­ję rze­czy­wi­ście zro­bić prze­rwę, bo obiad miał być pół­to­rej go­dzi­ny temu i lu­dzie są zmę­cze­ni – do­dał spo­koj­nie w kie­run­ku Mło­de­go Re­ży­se­ra.

– Nie. Chcę to skoń­czyć naj­pierw, przy­naj­mniej tę sce­nę.

– Ta sce­na nam zaj­mie ja­kieś dwie go­dzi­ny, ro­bi­my prze­rwę te­raz, za­nim nam lu­dzie pad­ną, i ko­niec te­ma­tu – wy­po­wie­dział się Ope­ra­tor, ma­sze­ru­jąc dziar­sko w kie­run­ku wyj­ścia.

W ten oto spo­sób Suka za­li­czy­ła ko­lej­ne wą­cha­nie krzacz­ków i spa­ce­rek po le­sie.

Po go­dzin­nej prze­rwie obia­do­wej, któ­ra na sku­tek wnio­sku Mło­de­go Re­ży­se­ra trwa­ła czter­dzie­ści mi­nut, eki­pa po­wró­ci­ła na plan.

Pod­czas obia­du Ope­ra­tor naj­wy­raź­niej prze­ko­nał Mło­de­go Re­ży­se­ra, że jego pierw­sza wi­zja była bez­kon­ku­ren­cyj­na i wspa­nia­ła i wid­mo prze­sta­wia­nia pla­nu zdję­cio­we­go ode­szło w nie­pa­mięć.

– Jed­nak tak zo­sta­wia­my – po­wie­dział Mło­dy Re­ży­ser. – Tak bę­dzie do­brze. Bę­dzie­my krę­cić. Daj­cie tego psa.

Do­rot­ka po­słusz­nie przy­drep­ta­ła, cią­gnąc za sobą na smy­czy Sukę.

– Chciał­bym, żeby Suka pa­trzy­ła tam do góry. Tak jak­by w nie­bo, wiesz, o co mi cho­dzi?

– Yhm – po­wie­dzia­ła Do­rot­ka. – To ja tam sta­nę pię­tro wy­żej i ją będę wo­łać, to na mnie spoj­rzy.

– Do­brze – wy­ra­ził za­do­wo­le­nie Mło­dy Re­ży­ser. – To idź tam, a my pu­ści­my tro­chę dymu.

Zu­peł­nie nie­ocze­ki­wa­nie oka­za­ło się, że Suka boi się dymu, co za­de­mon­stro­wa­ła, szcze­ka­jąc in­ten­syw­nie na jego źró­dło i od­ska­ku­jąc za każ­dym ra­zem, gdy re­kwi­zy­tor wy­do­by­wał ko­lej­ne kłę­by bia­ła­wej sub­stan­cji.

– Nie może tak być! – wściekł się Mło­dy Re­ży­ser. – Jak ten pies tak bę­dzie szcze­kał, to zwa­riu­je­my.

– Weź się uspo­kój, może nie wi­dzia­ła ni­g­dy dy­miar­ki, niech się przy­zwy­czai – po­wie­dział Ka­mil.

– Nie wi­dzia­ła dy­miar­ki? – za­in­te­re­so­wał się Mło­dy Re­ży­ser. – Do­ro­ta? Jak to?

– Nie mamy w domu – od­par­ła zgod­nie z praw­dą Do­rot­ka z dru­gie­go pię­tra. Na dźwięk gło­su Do­rot­ki Suka ru­szy­ła na górę.

– Niech ktoś za­trzy­ma tego psa! – pod­niósł alarm Mło­dy Re­ży­ser. – Bo ni­g­dy nie zro­bi­my tej sce­ny, jak się tak bę­dzie­my roz­ła­zić!

Do­rot­ka od­tran­spor­to­wa­ła Sukę na wska­za­ne miej­sce i od­da­li­ła się dwa pię­tra wy­żej, cały czas utrzy­mu­jąc z nią kon­takt wzro­ko­wy. Dla uła­twie­nia współ­pra­cy zo­sta­wi­ła Ka­mi­lo­wi garst­kę wy­ro­bów wę­dli­niar­skich.

– Czy ta pa­rów­ka może le­żeć w tym miej­scu? – za­py­ta­ła jesz­cze dla po­rząd­ku. Nikt jej nie od­po­wie­dział, więc uzna­ła, że może.

Na­stą­pi­ła dłu­go wy­cze­ki­wa­na przez wszyst­kich ko­men­da „ak­cja”.

Suka na dźwięk gło­su Do­rot­ki pod­nio­sła łeb do góry, wzbu­dza­jąc ogól­ny za­chwyt. Nie­ste­ty nie u wszyst­kich.

– Stop! Stop! – za­wył Mło­dy Re­ży­ser ner­wo­wo. – Nie może ten pies tak pa­trzeć! To jest złe. On musi pod in­nym ką­tem ten łeb pod­nieść.

Na­stą­pi­ła kon­ster­na­cja.

– Pod ja­kim ką­tem? – za­py­ta­ła na wszel­ki wy­pa­dek Do­rot­ka.

– Ja ci po­ka­żę, bo ja mam tu taką sy­mu­la­cję – roz­en­tu­zja­zmo­wał się na­gle Mło­dy Re­ży­ser. – Zro­bi­łem so­bie na ta­ble­cie. Patrz. Niech no znaj­dę… Gdzie ja to mam…

I za­czął grze­bać w swo­im sprzę­cie elek­tro­nicz­nym w po­szu­ki­wa­niu sy­mu­la­cji.

– A nie mo­żesz mi po pro­stu po­wie­dzieć, jak to ma wy­glą­dać? Co w tej sce­nie chcesz, żeby pies ro­bił? – za­py­ta­ła Do­rot­ka.

– No wła­śnie to mam tu­taj roz­ry­so­wa­ne. – Mło­dy Re­ży­ser z za­pa­łem szu­kał da­lej.

– Co to ro­bisz? – za­py­tał Ope­ra­tor. – Cze­go ty szu­kasz w tym ta­ble­cie?

– Sy­mu­la­cji.

– A po co? – do­py­ty­wał się Ope­ra­tor.

– No, żeby Do­rot­ce po­ka­zać, jak bym chciał, żeby pies ro­bił.

– To jej po­wiedz i nie trać­my cza­su. Nikt nie bę­dzie te­raz two­ich sy­mu­la­cji oglą­dał – ze­zło­ścił się Ope­ra­tor. – Do ro­bo­ty się bierz­my, jak Boga ko­cham.

Nie wiem, jaki to ostat­nie mia­ło zwią­zek z czym­kol­wiek, ale je­stem przy­zwy­cza­jo­ny, że lu­dzie tak cza­sem mó­wią bez ładu i skła­du.

– No do­bra – nie­ocze­ki­wa­nie zgo­dził się Mło­dy Re­ży­ser. – To daj­cie psa i zro­bi­my, ja po­wiem, o co cho­dzi.

Do­rot­ka bar­dzo się ucie­szy­ła, że Mło­dy Re­ży­ser za­rzu­cił po­mysł prze­szu­ki­wa­nia szes­na­stu gi­ga­baj­tów pa­mię­ci swo­je­go ta­ble­ta w celu zna­le­zie­nia wspo­mnia­nych sy­mu­la­cji i zde­cy­do­wał się przy­naj­mniej chwi­lo­wo po­sta­wić na ko­mu­ni­ka­cję mię­dzy­ludz­ką. Nie­ste­ty oka­za­ło się, że za­wio­dła ko­mu­ni­ka­cja mię­dzy­ga­tun­ko­wa, al­bo­wiem Suka od­da­li­ła się w nie­zna­nym kie­run­ku bez po­zo­sta­wie­nia in­for­ma­cji.

– No pięk­nie – zde­ner­wo­wał się zno­wu Mło­dy Re­ży­ser. – Te­raz nie mamy psa. Szu­kaj tego psa, no! Nie da się tak pra­co­wać!

„Co praw­da, to praw­da” – przy­zna­ła w du­chu Do­rot­ka i ru­szy­ła w kie­run­ku śmiet­ni­ka, prze­czu­wa­jąc, że te oko­li­ce mo­gły wzbu­dzić szcze­gól­ne za­in­te­re­so­wa­nie Suki, jako nie­zwy­kle in­ten­syw­nie pach­ną­ce i skry­wa­ją­ce prze­róż­ne wspa­nia­łe ta­jem­ni­ce. Nie my­li­ła się. Za­sta­ła Sukę na pró­bie ro­ze­rwa­nia wor­ka ze śmie­cia­mi, z któ­re­go wy­do­by­wał się aro­mat nie­świe­żej ryby.

Po­łą­czo­ne smy­czą po­wró­ci­ły na co­raz bar­dziej za­dy­mio­ną klat­kę scho­do­wą sta­no­wią­cą plan zdję­cio­wy.

– No na­resz­cie – sap­nął Mło­dy Re­ży­ser. – Ile moż­na cze­kać.

Kie­row­nik Pla­nu wy­słał Do­rot­ce uspo­ka­ja­ją­ce spoj­rze­nie.

– Rób­my – za­rzą­dził Mło­dy Re­ży­ser. – Tyl­ko zrób tak, żeby ten pies pa­trzył bar­dziej pod ta­kim ką­tem niż pod in­nym.

– Ale jak mam to zro­bić? – za­py­ta­ła Do­rot­ka. – Pies to ra­czej za­dzie­ra łeb w ogó­le rzad­ko, a jesz­cze żeby pod ja­kimś kon­kret­nym ką­tem, to nie sły­sza­łam.

– Nie wiem jak, po­wiedz jej – od­parł Mło­dy Re­ży­ser.

Kie­row­nik Pla­nu cięż­ko wes­tchnął.

– Rób­my. Pro­szę was, rób­my. Uwa­ga, bę­dzie uję­cie!

Po uję­ciu Mło­dy Re­ży­ser na­dal nie był usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny.

– Nie po­do­ba mi się, jak ten pies pa­trzy. On tak pa­trzy kon­kret­nie, a ja bym chciał tak sym­bo­licz­nie. Po­wiedz mu, czy coś.

Do­rot­ka sta­ła jak wry­ta.

– Albo nie, sam mu po­wiem – zde­cy­do­wał nie­spo­dzie­wa­nie Mło­dy Re­ży­ser. – O. Daj­cie mi tej kieł­ba­ski. O.

Do­rot­ka była bar­dzo cie­ka­wa, jak Mło­dy Re­ży­ser za­mie­rza wy­do­być z Suki sym­bo­licz­ne spoj­rze­nie.

Mło­dy Re­ży­ser tym­cza­sem ru­szył uzbro­jo­ny w oręż wę­dli­niar­ski.

– Chodź tu, pies! Chodź tu.

– To Suka – za­uwa­ży­ła nie­śmia­ło Do­rot­ka.

– Suko, chodź. Masz, o masz. I tak niech robi. Kręć­my, kręć­my te­raz!

Do­rot­ka nic z tego nie ro­zu­mia­ła.

Chciał, żeby Suka spo­glą­da­ła do góry sym­bo­licz­nym wzro­kiem (co­kol­wiek to zna­czy), a na­krę­cił, jak ro­bi­ła zwy­kłą „stój­kę” na dwóch ła­pach.

Po uję­ciu bar­dzo za­do­wo­lo­ny z sie­bie po­wie­dział do Do­rot­ki:

– O wi­dzisz, tak się pra­cu­je z psa­mi. O to mi cho­dzi­ło.

I tak wy­glą­dał pierw­szy dzień zdję­cio­wy.

Dru­gie­go dnia Do­rot­ka przy­by­ła na plan z na­dzie­ją na po­pra­wę sto­sun­ków mię­dzy­ludz­kich, spo­kój i ra­do­sną at­mos­fe­rę w eki­pie. Jak jed­nak za­pew­ne wie­cie od swo­ich pra­dzia­dów, na­dzie­ja mat­ką głu­pich. Mło­dy Re­ży­ser wpraw­dzie się na­wet z Do­rot­ką przy­wi­tał, ale to wca­le nie ozna­cza­ło, że jest w do­brym hu­mo­rze. Przy­czy­na tego po­zo­sta­ła nie­zna­na, bo na py­ta­nia Do­rot­ki Mło­dy Re­ży­ser nie od­po­wia­dał, pa­trząc na nią nie­przy­tom­nym wzro­kiem.

Ka­mil za to był jak zwy­kle na­sta­wio­ny po­zy­tyw­nie do pra­cy i do wszyst­kich człon­ków eki­py, a Suka na jego wi­dok zno­wu wpa­dła w szał ra­do­ści.

Tego dnia za­da­nie Suki po­le­ga­ło na prze­miesz­cza­niu się śla­da­mi Ka­mi­la, co oka­za­ło się dzie­cin­nie pro­ste, zwłasz­cza gdy za ple­ca­mi Ka­mi­la cza­iła się Do­rot­ka z wy­ro­ba­mi mię­sny­mi za pa­zu­chą.

Poza tym, że Suka na dłuż­szą chwi­lę zni­kła eki­pie z pola wi­dze­nia, znów szu­ka­jąc szczę­ścia w po­bli­skim śmiet­ni­ku (wy­glą­da­ło na to, że kształ­tu­je się wła­śnie ja­kaś nowa pa­sja), zdję­cia prze­bie­gły bez za­kłó­ceń. Kie­row­nik Pla­nu czu­wał nad wszyst­kim, po­wta­rza­jąc raz na ja­kiś czas: „Nie kłóć­my się, nie krzycz­my na sie­bie, sza­nuj­my się na­wza­jem” i kie­ru­jąc te zło­te sło­wa głów­nie do Mło­de­go Re­ży­se­ra, któ­ry ku roz­cza­ro­wa­niu Do­rot­ki był jesz­cze bar­dziej ner­wo­wy niż po­przed­nio, Ka­mil na­to­miast pra­co­wał z du­żym od­da­niem, a resz­ta eki­py była sym­pa­tycz­na i od­no­si­ła się do sie­bie z wza­jem­ną życz­li­wo­ścią.

Tak mi­nął dzień dru­gi.

Trze­cie­go dnia Do­rot­ka wy­ru­szy­ła na plan po­now­nie peł­na na­dziei na miłą at­mos­fe­rę pra­cy.

W za­im­pro­wi­zo­wa­nej na po­cze­ka­niu gar­de­ro­bie za­sta­ła przy­go­to­wu­ją­ce­go się do wej­ścia na plan Ma­ria­na El. Ma­rian El. był to słusz­nej bu­do­wy ak­tor doj­rza­łe­go po­ko­le­nia, spe­cja­li­zu­ją­cy się w ro­lach ban­dy­tów, es­es­ma­nów i mor­der­ców. W fil­mie Mło­de­go Re­ży­se­ra miał się po­ja­wić na pla­nie tyl­ko przez je­den dzień i grać mię­dzy in­ny­mi z Suką.

Do­rot­ka po­my­śla­ła, że nie od rze­czy by­ło­by ich ze sobą po­znać, zwłasz­cza że dzia­ła­nie ak­tor­skie po­le­ga­ło na bli­skim kon­tak­cie.

Przy­wi­ta­ła się więc i już mia­ła za­pro­po­no­wać za­dzierz­gnię­cie bliż­szej zna­jo­mo­ści z Suką, ale Ma­rian El. bąk­nął tyl­ko ja­kieś nie­wy­raź­ne „dzień do­bry” i po­wró­cił do czy­ta­nia tek­stu, któ­ry miał ma­low­ni­czo roz­ło­żo­ny na ko­la­nach.

Do­rot­ka uzna­ła to za ja­sny ko­mu­ni­kat, że Ma­rian El. nie ży­czy so­bie kon­ty­nu­owa­nia roz­mo­wy. Trud­no.

Tra­dy­cyj­nie już od­cze­ka­ły z Suką swo­je i po dłuż­szej chwi­li uda­ły się na plan, któ­ry tym ra­zem znaj­do­wał się w piw­nicz­nej ko­tłow­ni. W rze­czo­nej piw­ni­cy znaj­do­wał się już rów­nież Ma­rian El. oraz resz­ta eki­py, w tym Ka­mil, na wi­dok któ­re­go Suka nie mo­gła po­wstrzy­mać eks­cy­ta­cji, co prze­ja­wi­ło się w ra­do­snym bie­ga­niu tam i z po­wro­tem, a ra­do­sne bie­ga­nie wzbi­ja­ło tu­ma­ny pyłu wę­glo­we­go za­le­ga­ją­ce­go na pod­ło­dze.

– Uspo­kój tego psa! – za­żą­dał Mło­dy Re­ży­ser na po­wi­ta­nie. – Prze­szka­dza mi.

– Cie­szy się prze­cież tyl­ko, a wy i tak ma­cie prze­rwę – za­opo­no­wa­ła Do­rot­ka.

– Ale mi prze­szka­dza. To, że mam prze­rwę, nie ozna­cza, że nie pra­cu­ję – od­parł z god­no­ścią Mło­dy Re­ży­ser.

„Ach, ci mło­dzi re­ży­se­rzy i ich zło­te my­śli” – sfor­mu­ło­wa­ła Do­rot­ka w gło­wie mą­drość na po­trze­by wła­sne.

– To z nią wyj­dę.

– Nie! – za­pro­te­sto­wał gwał­tow­nie Mło­dy Re­ży­ser. – Bo jak wyj­dziesz, to zno­wu bę­dzie­my na cie­bie cze­kać, a ja na to cza­su nie mam!

Do­rot­kę zdu­mia­ło do­praw­dy uży­cie okre­śle­nia „zno­wu”, nie przy­po­mi­na­ła so­bie bo­wiem, żeby ktoś na nią do­tąd na tym pla­nie cze­kał, ale do­szła do wnio­sku, że nie bę­dzie tego pro­sto­wać. Zro­bi­ło jej się na­wet tro­chę żal Mło­de­go Re­ży­se­ra, gdyż wie­le wska­zy­wa­ło na to, że jest on kom­pi­la­cją kłęb­ka ner­wów, am­bi­cji i nie­pew­no­ści, a to kom­bi­na­cja za­bój­cza, uzna­ła za­tem, że na­le­ży mu wy­ba­czyć i sta­rać się ro­bić swo­je.

– Co chcesz, żeby pies ro­bił w tej sce­nie? Gdzie ma być? – za­py­ta­ła za­tem naj­spo­koj­niej jak umia­ła.

Nie­ste­ty nie otrzy­ma­ła od­po­wie­dzi.

Mło­dy Re­ży­ser był bar­dzo za­ję­ty oma­wia­niem ja­kiejś waż­nej spra­wy z Ope­ra­to­rem.

„Nie szko­dzi, po­cze­kam” – po­my­śla­ła Do­rot­ka. „Jak skoń­czą, to za­py­tam”.

Nie­ste­ty jak skoń­czy­li, nie otrzy­ma­ła ta­kiej szan­sy, po­nie­waż Mło­de­mu Re­ży­se­ro­wi bar­dzo się spie­szy­ło.

Rzu­cił więc zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie dla Do­rot­ki ko­men­dę „ak­cja” i Ka­mil z Ma­ria­nem El. przy­stą­pi­li do od­gry­wa­nia swo­jej sce­ny bez Suki.

– Stop! Stop! – za­krzyk­nął Mło­dy Re­ży­ser okrop­nym gło­sem. – Dla­cze­go tu nie ma tego psa?

Na­sta­ła ci­sza, w któ­rej le­d­wo sły­szal­nie pa­dło: „Nie krzycz­my na sie­bie, sza­nuj­my się na­wza­jem…” z ust nie­tra­cą­ce­go na­dziei Kie­row­ni­ka Pla­nu.

– Bo nie po­wie­dzia­łeś, gdzie ma być i co ro­bić – od­par­ła Do­rot­ka spo­koj­nie, choć w środ­ku wszyst­ko jej się kłę­bi­ło jak na ob­ra­zie Bo­scha i naj­chęt­niej od­gry­zła­by Mło­de­mu Re­ży­se­ro­wi gło­wę i wrzu­ci­ła ją wprost do tego pie­ca, przy któ­rym rzecz mia­ła miej­sce.

– Zwa­riu­ję – oświad­czył Mło­dy Re­ży­ser z prze­ko­na­niem. – Zrób­cie coś.

Nie bar­dzo było wia­do­mo, do kogo się zwra­ca i co do­kład­nie ma na my­śli, za­tem jego proś­ba spo­tka­ła się z peł­nym na­pię­cia mil­cze­niem.

Po dłuż­szej chwi­li na pod­ję­cie ry­zy­ka zde­cy­do­wał się Kie­row­nik Pla­nu.

– Ko­cha­ni, nie de­ner­wuj­my się. My­ślę, że mu­si­my ro­bić. Na co cze­ka­my?

Mło­dy Re­ży­ser zła­pał się za gło­wę.

– Ja bym chcia­ła wie­dzieć, gdzie ma być pies – po­wie­dzia­ła Do­rot­ka.

– Tu! Tu ma być pies! Tu! – wy­do­był z sie­bie ryk Mło­dy Re­ży­ser. – Tu ma być. I nie ru­szać się stąd ma! Bo mi kom­po­zy­cję psu­je. Nie cho­dzić ma!

– Do­brze – zgo­dzi­ła się Do­rot­ka i już chcia­ła wy­stą­pić z pro­po­zy­cją, któ­ra mo­gła­by po­móc w unie­ru­cho­mie­niu Suki w od­po­wied­nim miej­scu, ale Mło­dy Re­ży­ser, uznaw­szy naj­wy­raź­niej, że wszyst­ko już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne, rzu­cił ko­men­dę „ak­cja”.

Do­rot­ka w de­spe­ra­cji we­pchnę­ła Sukę przed ka­me­rę, skąd tam­ta po upły­wie dwu­na­stu se­kund znie­nac­ka się od­da­li­ła w miej­sce, któ­re uzna­ła za bar­dziej sto­sow­ne, a mia­no­wi­cie z nie­zna­nych bli­żej wzglę­dów w oko­li­ce dol­nych koń­czyn Ope­ra­to­ra.

– Stop! – po­wie­trze prze­szył okrut­ny ryk. – Co ten pies wy­pra­wia, ja się py­tam? Tak się nie da pra­co­wać! – Mło­dy Re­ży­ser naj­wy­raź­niej tra­cił grunt pod no­ga­mi.

– Nie drzyj się – za­uwa­żył spo­koj­nie Ope­ra­tor. – Po­wiedz, co pies ma ro­bić, i tyle.

– Po­wie­dzia­łem prze­cież! Tu ma być! Tu! I nie ru­szać się stąd! Przy­wiąż go tu­taj sznur­kiem i krop­ka!

– Ale… – za­czę­ła Do­rot­ka.

– Nie ma żad­ne­go ale! Przy­wiąż i zrób­my to wresz­cie!

Do­rot­ka ugry­zła się w ję­zyk. Chce przy­wią­zać Sukę do cze­go­kol­wiek i my­śli, że ona tam zo­sta­nie? Pro­szę bar­dzo. Niech zo­ba­czy.

Jak ona do­brze zna swo­je­go psa!

Trzy se­kun­dy wy­star­czy­ły, by Suka od­na­la­zła spo­sób na wy­swo­bo­dze­nie się z tej nędz­nej nie­wo­li i ewa­ku­ację pod nogi Ope­ra­to­ra.

Re­ży­ser już, już miał pod­nieść wrzask, gdy zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie ode­zwał się mil­czą­cy do­tąd Ma­rian El.

– Kur­de, a może mnie by ktoś po­wie­dział, co ja mam tu ro­bić, co?

Wy­po­wiedź okra­sił so­czy­sty­mi wy­ra­za­mi, któ­rych nie wy­pa­da mi przy­to­czyć.

– Ja też bym chciał wie­dzieć – po­wie­dział nie­spo­dzie­wa­nie Ka­mil.

Sza­cu­nek do Ma­ria­na El. ka­zał Mło­de­mu Re­ży­se­ro­wi po­trak­to­wać spra­wę po­waż­nie. Sku­pił się więc i udzie­lił od­po­wie­dzi.

– I jak bę­dzie pan da­wał psu kieł­ba­skę, pa­nie Ma­ria­nie, to niech pan po­wie do nie­go: „Azor, Azor, chodź tu­taj”, do­brze?

– A dla­cze­go Azor? – za­in­te­re­so­wa­ła się Do­rot­ka. – Prze­cież to Suka i cały czas mó­wi­my do niej jej imie­niem? I wczo­raj, i przed­wczo­raj? I tak się prze­cież na­gra­ło już?

– Bo tak – od­parł zwięź­le Mło­dy Re­ży­ser.

– Okej – pod­ję­ła ten la­ko­nicz­ny styl dys­ku­sji Do­rot­ka. – Pa­nie Ma­ria­nie, ja panu dam kieł­ba­skę i pan da Suce, do­brze?

– Eee – za­wa­hał się Ma­rian El. – No nie wiem. A czy ona ode mnie weź­mie?

Za­ci­skał przy tym ner­wo­wo ręce w pię­ści. Do Do­rot­ki do­tar­ło, że Ma­rian El. boi się Suki. Była to dla niej zu­peł­nie nie­ocze­ki­wa­na i za­ska­ku­ją­ca kon­sta­ta­cja. Nie tyl­ko dla­te­go, że Suka wiel­ko­ścią przy­po­mi­na­ła ra­czej ra­chi­tycz­ne­go kota, ani dla­te­go, że Ma­rian El. ro­bił wra­że­nie twar­dzie­la, ale tak­że dla­te­go, że Suki nikt ni­g­dy się nie bał, wzbu­dza­ła ra­czej w lu­dziach sym­pa­tię, prze­ja­wia­ją­cą się ra­do­snym cmo­ka­niem i ćwier­ka­niem zdrob­nia­łych, in­fan­tyl­nych okre­śleń. Do­rot­ce do gło­wy nie przy­szło, że w kim­kol­wiek może ona wzbu­dzać strach.

Spra­wa była de­li­kat­na, za­tem Do­rot­ka bar­dzo spo­koj­nie od­po­wie­dzia­ła Ma­ria­no­wi El.:

– Ależ oczy­wi­ście, że weź­mie. I na pew­no od razu pana po­lu­bi.

Ma­rian El. nie wy­glą­dał na prze­ko­na­ne­go. Ły­pał na Sukę bez prze­ko­na­nia.

Na uję­ciu jed­nak, kie­dy wzię­ła od nie­go kieł­ba­skę, a po­tem za­mer­da­ła ogo­nem i po­li­za­ła go po ręce, na któ­rej zo­stał pysz­ny za­pach, Ma­rian El. zra­zu onie­miał, a po­tem z za­do­wo­le­niem po­gła­skał Sukę, któ­ra, jak było do prze­wi­dze­nia, nie od­stę­po­wa­ła go już na krok.

Ko­lej­nym za­da­niem było na­gra­nie re­ak­cji Suki na wo­ła­nie.

Ma­rian El. i Ka­mil zgod­nie z in­struk­cja­mi Mło­de­go Re­ży­se­ra na­wo­ły­wa­li ją imie­niem Azor.

Suka mia­ła to imię gdzieś, co za­de­mon­stro­wa­ła, wy­cho­dząc z ka­dru wprost pod nogi Ope­ra­to­ra.

– Zwa­riu­ję! – wy­po­wie­dział Mło­dy Re­ży­ser swo­je ulu­bio­ne sło­wo. – Mam dość tego psa! To jest głu­pi pies! Dla­cze­go on nie re­agu­je na nie swo­je imię?

– A ty na wszyst­kie imio­na re­agu­jesz? – nie wy­trzy­ma­ła Ola Cha­rak­te­ry­za­tor­ka. – Na­praw­dę? Czy tyl­ko na swo­je?

– Zrób coś z tym psem – Mło­dy Re­ży­ser, cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­waw­szy Olę, zwró­cił się do Do­rot­ki. – W koń­cu je­steś Psim Tre­ne­rem!

Za­pa­dła ci­sza.

Do­rot­ka mia­ła ocho­tę przy ca­łej eki­pie przy­po­mnieć Mło­de­mu Re­ży­se­ro­wi ich roz­mo­wę na zdję­ciach prób­nych, jej de­kla­ra­cje i usta­le­nia, któ­re tam za­pa­dły, ale ugry­zła się w ję­zyk.

– Co pies ma ro­bić?

– Ma re­ago­wać na Azor – wy­char­czał Mło­dy Re­ży­ser.

– Oba­wiam się, że to nie­moż­li­we – od­par­ła Do­rot­ka.

– Bez sen­su jest ten pies! – Mło­dy Re­ży­ser sy­pał dziś zło­ty­mi my­śla­mi jak z rę­ka­wa.

– Do­brze – wkro­czył do ak­cji Kie­row­nik Pla­nu. – Py­ta­nie za sto punk­tów. Po­trze­bu­jesz psa do ko­lej­nej sce­ny czy nie?

– Nie wiem, chciał­bym – od­po­wie­dział Mło­dy Re­ży­ser.

– De­cy­zja! De­cy­zja. Chcesz psa czy nie? Bo jak nie, to dzię­ku­je­my pani Do­ro­cie i je­dzie­my da­lej bez psa. – Kie­row­nik Pla­nu był sta­now­czy.

– Chciał­bym, ale nie wiem.

– De­cy­zja!

– No nie. Nie. Za żywy jest ten pies – od­parł Mło­dy Re­ży­ser.

Kie­row­nik Pla­nu spoj­rzał na Do­rot­kę ze współ­czu­ciem.

– To na dzi­siaj Suce i pani Do­rot­ce dzię­ku­je­my. Jest pani wol­na.

Do­rot­ka po­my­śla­ła, że to w su­mie do­brze, niech się da­lej bez niej ko­tłu­ją w tej ko­tłow­ni. Do­tąd my­śla­ła, że ko­tłow­nia to miej­sce, gdzie się grze­je, ale dzi­siej­sze wy­da­rze­nia uświa­do­mi­ły jej, że nie­ko­niecz­nie. Że ko­tłow­nia, przy­naj­mniej ta kon­kret­na, na­zwę swą nosi od ko­tło­wa­nia.

No to niech się ko­tłu­ją.

– Na ra­zie, Suko! – za­wo­łał jesz­cze na po­że­gna­nie Ma­rian El.

Suka za­mer­da­ła we­so­ło.

Taka to ma do­brze.

Ni­czym się nie przej­mu­je, ni­czym nie de­ner­wu­je i na­wet nie wie, że ją parę razy so­lid­nie ob­ra­zi­li.

Ko­lej­ny dzień przy­niósł nowe przy­go­dy.

Do­rot­kę po­pro­szo­no o przy­by­cie wraz z Suką na pew­ną dro­gę gmin­ną. Nie po­da­no szcze­gó­łów, za­tem Do­rot­ka po przy­jeź­dzie za­trzy­ma­ła się na po­bo­czu i cze­ka­ła.

Po dwu­dzie­stu mi­nu­tach cze­ka­nia za­czę­ła ro­bić się ner­wo­wa, nie tyl­ko dla­te­go, że Suka pró­bo­wa­ła roz­nieść trans­por­ter, w któ­rym po­dró­żo­wa­ła, bo jak wia­do­mo prze­by­wa­nie w trans­por­te­rze jest nud­ne i ża­den nor­mal­ny pies dłu­go tego nie wy­trzy­ma, ale tak­że dla­te­go, iż po głęb­szym na­my­śle Do­rot­ka do­szła do wnio­sku, że może się zgu­bi­ła, może nie cze­ka przy wła­ści­wej dro­dze, może jej się coś po­my­li­ło.

Pró­bo­wa­ła do­dzwo­nić się do ko­goś, kto mógł­by roz­wiać jej wąt­pli­wo­ści, ale ode­brał je­dy­nie Kie­row­nik Pro­duk­cji, któ­ry wie­dział nie­wie­le wię­cej niż ona.

– To Mło­dy Re­ży­ser wie, o któ­ry ka­wa­łek dro­gi mu cho­dzi. On so­bie go wy­brał do fil­mo­wa­nia i tam bę­dzie­cie krę­cić. A ja je­stem w biu­rze i nie wiem, jak mógł­bym po­móc – po­wie­dział stro­pio­nym gło­sem.

– Po­zo­sta­je mi cze­kać – od­par­ła na to Do­rot­ka fi­lo­zo­ficz­nie.

Mło­dy Re­ży­ser te­le­fo­nu nie od­bie­rał, za­tem nie mia­ła in­ne­go wyj­ścia.

Po ko­lej­nych kil­ku­na­stu mi­nu­tach, pod­czas któ­rych Suka zdą­ży­ła się ob­ró­cić dwa­dzie­ścia dzie­więć razy wo­kół wła­snej osi w pra­wo i dwa­dzie­ścia sie­dem razy w lewo, nad­je­cha­ła Ola Cha­rak­te­ry­za­tor­ka i Iza Ko­stiu­mo­graf­ka.

Nad­je­cha­ły i się za­trzy­ma­ły.

– Cze­kasz? – za­py­ta­ła Iza.

– Cze­kam – od­par­ła zgod­nie z praw­dą Do­rot­ka.

– A wiesz na pew­no, że to tu? – za­py­ta­ła Ola.

– Nie. A wy?

– Też nie. To ta dro­ga, ale nie wie­my, czy ten ka­wa­łek.

– A wie­cie, ile jej jest? Tej dro­gi?

– Dużo. Ale tam da­lej nie ma jak za­wró­cić, to le­piej tu po­cze­kaj­my – po­wie­dzia­ła Iza. – Dzwo­ni­łam do Mło­de­go Re­ży­se­ra, ale nie od­bie­ra te­le­fo­nu.

– Pew­nie się z kimś kłó­ci – za­uwa­ży­ła Ola z prze­ką­sem.

Z trans­por­te­ra wy­do­był się stłu­mio­ny jęk.

– Ja dłu­go tu nie wy­sie­dzę. Suka mi zwa­riu­je – po­wie­dzia­ła z tro­ską Do­rot­ka. – Nie lubi po­dró­żo­wać sa­mo­cho­dem, a już ta­kim, co nie je­dzie, to szcze­gól­nie.

W tym mo­men­cie, jak na za­mó­wie­nie, pod­je­chał ko­lej­ny po­jazd me­cha­nicz­ny, tym ra­zem za­wie­ra­ją­cy w so­bie naj­waż­niej­sze oso­by, czy­li Mło­de­go Re­ży­se­ra i Ope­ra­to­ra, tym ra­zem wy­jąt­ko­wo w do­brych hu­mo­rach.

– Je­dzie­my – po­wie­dział Mło­dy Re­ży­ser na po­wi­ta­nie.

– Do­kąd? – za­py­ta­ła dla pew­no­ści Do­rot­ka.

– Do przo­du. Da­lej tam – od­parł Mło­dy Re­ży­ser. – Jedź­cie za nami, dziew­czy­ny.

Po­je­cha­li za­tem.

Da­lej tam oka­za­ło się bocz­ną po­lną dróż­ką, wio­dą­cą wprost do po­bli­skie­go la­sku.

Wje­cha­li i sta­nę­li.

Naj­pierw Mło­dy Re­ży­ser z Ope­ra­to­rem, po­tem Ola i Iza, a na koń­cu Do­rot­ka.

Mło­dy Re­ży­ser wy­siadł z sa­mo­cho­du.

Za nim wy­siadł Ope­ra­tor.

Do­rot­ka coś czu­ła, bo nie wy­sia­dła.

– To nie tu­taj, ja­sna kur­de cho­le­ra – po­wie­dział Ope­ra­tor.

– Nie wiem – od­po­wie­dział Mło­dy Re­ży­ser. – By­łem pe­wien, że tu­taj, ale już nie je­stem.

– Mó­wi­łem ci, że to nie tu.

– Ale mi się zda­wa­ło, że te krza­ki to wła­śnie te krza­ki.

– Bo ty za­wsze kur­de mu­sisz wie­dzieć naj­le­piej, no za­wsze kur­de naj­le­piej.

Do­bre hu­mo­ry pa­nów dia­bli wzię­li.

Może i nie przy­stoi mi uży­wać tego okre­śle­nia, ale nie znaj­du­ję lep­sze­go.

Po wy­mia­nie zwy­cza­jo­wych uprzej­mo­ści pa­no­wie smęt­nie za­mil­kli.

– I co te­raz? – za­py­ta­ła gło­wa Izy z sa­mo­cho­du.

– No, trze­ba stąd wy­je­chać na tę głów­ną dro­gę z po­wro­tem i zna­leźć tę łącz­kę i krza­ki, co je wy­bra­łem – od­parł Mło­dy Re­ży­ser.

– Ja tu się za­wie­szę tym moim sa­mo­cho­dem – po­wie­dzia­ła Iza.

– A ja w ogó­le stąd nie wy­ja­dę – ode­zwa­ła się Do­rot­ka. – Ja tu nie za­wró­cę, bo nie umiem na ta­kim wą­skim za­wra­cać i w tra­wach.

– Nie, nie. Mu­sisz za­wró­cić. Nie ma cza­su. – Mło­dy Re­ży­ser na­gle za­czął się spie­szyć. – Bo nam się słoń­ce skoń­czy, a jesz­cze tyle scen do zro­bie­nia. Jedź­my, jedź­my!

Do­rot­ka się spo­ci­ła i okrop­nie zde­ner­wo­wa­ła jed­no­cze­śnie. Nie było moż­li­wo­ści, żeby za­wró­ci­ła na po­lnej dro­dze sze­ro­ko­ści ro­we­ru, nie po­wo­du­jąc przy tym zna­czą­cych znisz­czeń ma­te­rial­nych i ofiar w lu­dziach.

– Za­wró­cić ci? – za­py­ta­ła Ola.

– O rany, tak! Umiesz?

– Pew­nie, że umiem.

„Dzię­ki Bogu” – zwró­ci­ła się do mnie Do­rot­ka w my­ślach. Nie ma za co, od tego tu je­stem.

Trud­ne ma­new­ry chwi­lę trwa­ły i od­by­wa­ły się przy akom­pa­nia­men­cie po­na­gla­ją­cych okrzy­ków Mło­de­go Re­ży­se­ra.

Kie­dy wresz­cie wy­je­cha­li na głów­ną dro­gę, wy­sta­wił rękę z sa­mo­cho­du ce­lem zwró­ce­nia na sie­bie uwa­gi i krzyk­nął:

– Ja te­raz po­ja­dę tego po­szu­kać i dam wam znać. Po­cze­kaj­cie tu.

Tak też uczy­ni­ły (Ola i Iza też cze­ka­ły).

Mi­nę­ło ko­lej­ne pięt­na­ście mi­nut.

Suka oznaj­mia­ła już peł­nym gło­sem, że wy­czer­pu­je jej się reszt­ka cier­pli­wo­ści.

W koń­cu Do­rot­ka nie wy­trzy­ma­ła i za­dzwo­ni­ła do Mło­de­go Re­ży­se­ra.

– I co? – za­py­ta­ła kon­kret­nie.

– No je­ste­śmy tu na ta­kiej dro­dze, przy­jedź­cie tu do nas – od­po­wie­dział Mło­dy Re­ży­ser roz­kosz­nie.

– No to cze­mu nie dzwo­nisz do nas? My tu cze­ka­my prze­cież! – Do­rot­ka wku­rzy­ła się nie na żar­ty.

– Bo pra­cu­ję tu­taj. Oglą­dam obiekt – zga­sił ją Mło­dy Re­ży­ser.

Do­rot­ka za­zgrzy­ta­ła zę­ba­mi.

– Gdzie ten obiekt jest, ja się py­tam?

– Za ta­ki­mi ka­mie­nia­mi wiel­ki­mi trze­ba skrę­cić.

Do­rot­ka prze­ka­za­ła in­struk­cje Izie i Oli i po­je­cha­ły skrę­cić za wiel­ki­mi ka­mie­nia­mi.

Na wą­skiej dróż­ce, nie­róż­nią­cej się ni­czym spe­cjal­nym od po­przed­niej wą­skiej dróż­ki, za­sta­ły Mło­de­go Re­ży­se­ra, któ­ry, co nie­ocze­ki­wa­ne, kłó­cił się o coś z Ope­ra­to­rem.

– Nie wy­trzy­mam tego dłu­żej – wy­mam­ro­ta­ła Iza pod no­sem. – Oni się cią­gle kłó­cą. Co to za tok­sycz­na para jest!

Do­rot­ka otwo­rzy­ła trans­por­ter, z któ­re­go jak z ka­ta­pul­ty wy­strze­li­ła Suka i ru­szy­ła w pole, roz­wi­ja­jąc pręd­kość, któ­rej mógł­by jej po­zaz­dro­ścić nie­je­den sa­mo­lot od­rzu­to­wy.

Po paru se­kun­dach zni­kła na ho­ry­zon­cie.

– Zwa­rio­wa­ła? – prze­stra­szy­ła się Ola. – Wró­ci?

– Za­wsze tak robi, jak wy­sia­da z sa­mo­cho­du. Nie lubi jeź­dzić i w ten spo­sób się cie­szy, że już nie je­dzie – wy­ja­śni­ła Do­rot­ka. – Mam na­dzie­ję, że wró­ci. Choć tak do koń­ca to z nią ni­g­dy nic nie wia­do­mo. Raz jak po­szła za li­sem, to jej go­dzi­nę nie było.

Tor bie­gu Suki zna­czy­ły fa­lu­ją­ce wy­so­kie tra­wy.

Tym­cza­sem nad­je­cha­ła resz­ta eki­py, w tym Ka­mil.

Na dźwięk jego gło­su Suka jak tor­pe­da wy­sko­czy­ła zu­peł­nie zni­kąd i wsko­czy­ła mu na ręce, by po krót­kiej, kil­ku­na­sto­se­kun­do­wej chwil­ce z nich ze­sko­czyć i po­gnać da­lej.

– Ten pies mnie uwiel­bia – za­uwa­żył Ka­mil z za­do­wo­le­niem.

– To praw­da – zgo­dzi­ła się Do­rot­ka z nut­ką za­zdro­ści.

Z pół­cię­ża­rów­ki do­bie­gły od­gło­sy roz­kła­da­ne­go sprzę­tu.

– Gdzie jest re­ży­ser? – za­py­tał pan Zyg­munt, któ­ry go przy­wiózł.

– Tam w tra­wach stoi i się za­sta­na­wia – od­par­ła Ola.

– Roz­kła­da­my to tu­taj? Co ro­bi­my? – ryk­nął do Mło­de­go Re­ży­se­ra pan Zyg­munt, prze­ry­wa­jąc mu waż­kie roz­wa­ża­nia o sztu­ce.

– Co ta­kie­go? – zdzi­wił się Mło­dy Re­ży­ser.

– Mam tu jaz­dę roz­kła­dać czy nie?

– Aaa. Roz­kła­dać, roz­kła­dać. Tyl­ko nie wiem, co z tymi drze­wa­mi na ho­ry­zon­cie. Nie po­do­ba­ją mi się.

– To nie pro­blem, to się wy­tnie – za­żar­to­wał pan Zyg­munt.

– Niech pan na­wet tak nie żar­tu­je. On to jesz­cze weź­mie na se­rio – zde­ner­wo­wa­ła się Iza.

Mło­dy Re­ży­ser spoj­rzał na nich nie­przy­tom­nym wzro­kiem.

– Te krza­ki też bym wy­ciął.

– A nie mó­wi­łam – jęk­nę­ła Iza.

– No pro­ble­mo – pod­chwy­cił pan Zyg­munt. – Tyle że do za­cho­du słoń­ca nie zdą­ży­my. Ale to nie szko­dzi, po­cze­ka­my do wscho­du i bę­dzie jak zna­lazł.

Dziew­czy­ny spio­ru­no­wa­ły go wzro­kiem.

– Pa­nie, my tu od ty­go­dnia pra­wie je­ste­śmy i po­wo­li mamy do­syć. Niech pan na­wet w żar­tach ta­kich rze­czy nie pro­po­nu­je.

– Wiesz, że za chwi­lę ci się eks­po­zy­cja skoń­czy? Wiesz, że słoń­ce zaj­dzie i bę­dzie ki­cha? – za­py­tał Mło­de­go Re­ży­se­ra Ope­ra­tor po­dej­rza­nie spo­koj­nym to­nem. – Może by­śmy jed­nak za­czę­li ro­bić?

– Tak, tak, za­cznij­my. Do­rot­ka, ty po­wiedz Suce, żeby ja­koś we­szła w ostrość.

Do­rot­ka chcia­ła od­po­wie­dzieć, ale Ka­mil ją po­wstrzy­mał.

– Daj spo­kój, bo się za­raz tu po­za­bi­ja­my. Damy radę, chodź, Suko, chodź.

Do­rot­ka po­sta­no­wi­ła za­cho­wać dy­stans oraz spo­kój, naj­le­piej świę­ty.

Do koń­ca dnia zdję­cio­we­go nie od­zy­wa­ła się za­tem i po­zwo­li­ła eki­pie dzia­łać.

Nie trwa­ło to dłu­go, po­nie­waż, jak moż­na było prze­wi­dzieć, za­szło słoń­ce i moż­li­wość re­ali­zo­wa­nia tak zwa­nych zdjęć dzien­nych spa­dła do zera.

Po za­koń­cze­niu pra­cy po­zo­sta­ło jesz­cze wy­co­fa­nie sa­mo­cho­du na wą­skiej dróż­ce, o co Do­rot­ka zgod­nie z nową świec­ką tra­dy­cją po­pro­si­ła Olę, a po­tem po­wrót do domu.

Wy­co­fy­wa­nie trwa­ło dłu­żej, niż Do­rot­ka i Ola za­kła­da­ły, po­nie­waż Mło­dy Re­ży­ser nie­ste­ty wpadł na­gle na po­mysł do­krę­ce­nia sce­ny wie­czor­nej, w związ­ku z czym mu­siał prze­mie­ścić się bez­zwłocz­nie i bez­dy­sku­syj­nie w kie­run­ku lasu, a je­dy­ną prze­szko­dę na jego dro­dze sta­no­wi­ła Ola, za­wra­ca­ją­ca po­jaz­dem Do­rot­ki.

Chcąc nie chcąc, Ola mu­sia­ła więc po­je­chać w stro­nę rze­czo­ne­go lasu, aby umoż­li­wić Mło­de­mu Re­ży­se­ro­wi prze­miesz­cze­nie się tam­że w tem­pie, ja­kie uzna­wał za sto­sow­ne.

Zna­la­zł­szy się pod la­sem, nie­ste­ty nie mo­gła za­wró­cić, bo dróż­ka była wą­ska i za­blo­ko­wa­na przez sa­mo­chód Mło­de­go Re­ży­se­ra, któ­ry po­szedł z Ope­ra­to­rem krę­cić wi­do­ki.

Ola mo­gła więc cze­kać pod tym la­sem na bo­skie zmi­ło­wa­nie, cze­go jako bez­po­śred­nio za­in­te­re­so­wa­ny nie po­le­cam, zwłasz­cza gdy ko­muś się spie­szy, albo je­chać przed sie­bie. Po­je­cha­ła więc. Ob­je­chaw­szy kil­ka oko­licz­nych wsi, wresz­cie z dużą ulgą wró­ci­ła na tak zwa­ną głów­ną dro­gę i nad­je­cha­ła do co­raz bar­dziej ner­wo­wo drep­czą­cej Do­rot­ki z zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nej stro­ny.

– Całe szczę­ście! – wy­krzyk­nę­ła Do­rot­ka z ulgą. – Już my­śle­li­śmy, że cię ukra­dli ra­zem z tym sa­mo­cho­dem albo coś ci się sta­ło!

– Przez chwi­lę na­wet mie­li­śmy na­dzie­ję, że może Mło­de­go Re­ży­se­ra ukra­dli – wy­mam­ro­tał Kie­row­nik Pla­nu, któ­ry do­trzy­my­wał Do­rot­ce to­wa­rzy­stwa w cze­ka­niu.

– Nie­ste­ty nie. Coś tam krę­ci pod la­sem – od­po­wie­dzia­ła Ola.

Za­pa­dła chwi­la ci­szy.

– To co, ja już chy­ba mogę za­bie­rać Sukę i je­chać, praw­da? – za­py­ta­ła w koń­cu Do­rot­ka.

– Tak. Dzię­ki – od­po­wie­dział Kie­row­nik Pla­nu.

– A ju­tro co bę­dzie­my ro­bić i o któ­rej bę­dzie Suka po­trzeb­na? – za­in­te­re­so­wa­ła się Do­rot­ka.

– Cho­le­ra, nie­na­wi­dzę tego! – zde­ner­wo­wał się na­gle Kie­row­nik Pla­nu. – Bo nie wiem, co ci od­po­wie­dzieć! Bo ja tu­taj nic nie wiem! Nie pra­co­wa­łem tak ni­g­dy i za­raz osza­le­ję! Bo po­wi­nie­nem od­po­wie­dzieć ci od razu, a ja nie wiem co! Nie wiem, co ju­tro bę­dzie, nie wiem na­wet, co dzi­siaj jesz­cze tu bę­dzie, co za mi­nu­tę tu bę­dzie prze­cież!

– Do­brze już, do­brze – wy­sa­pa­ła Do­rot­ka trosz­kę zdzi­wio­na wy­bu­chem Kie­row­ni­ka Pla­nu, któ­ry do­tąd ja­wił jej się jako oaza spo­ko­ju i cier­pli­wo­ści. – Nie ma się co de­ner­wo­wać. Ju­tro się oka­że.

– Ale tak nie po­win­no być! – wy­rzu­cił z sie­bie Kie­row­nik Pla­nu.

– No nie po­win­no – zgo­dzi­ła się Do­rot­ka.

– Ale mnie to wku­rza.

– Mnie też.

– I mnie – do­da­ła Ola.

Tę miłą wy­mia­nę zdań prze­rwał nad­cią­ga­ją­cy od stro­ny lasu Mło­dy Re­ży­ser, wrzesz­czą­cy przez okno sa­mo­cho­du:

– Skoń­czy­li­śmy! Skoń­czy­li­śmy! Ko­niec zdjęć!

– Cze­go się tak drze – wy­mam­ro­tał pod no­sem Kie­row­nik Pla­nu. – Prze­cież ni­ko­go tu nie ma, cała eki­pa już daw­no po­je­cha­ła.

– Może do nas się drze? – za­in­te­re­so­wa­ła się Do­rot­ka. – Może my­śli, że tu na nie­go cze­ka­my?

Kie­row­nik Pla­nu spoj­rzał na nią dziw­nym wzro­kiem.

– Świet­nie. Dzię­ku­je­my za in­for­ma­cję – od­po­wie­dział w stro­nę Mło­de­go Re­ży­se­ra. – Bar­dzo się cie­szy­my. A te­raz wszy­scy je­dzie­my do domu.

Do­rot­ka nie mo­gła oprzeć się wra­że­niu, że w Kie­row­ni­ku Pla­nu zo­sta­ło coś z wczo­raj i na­dal się ko­tłu­je. Mia­ła na­wet prze­czu­cie, że wie, co to ta­kie­go, i że to może być to samo, co ko­tłu­je się w niej sa­mej, ale uzna­ła, że dla do­bra wspól­nej pra­cy nie bę­dzie po­ru­sza­ła tego bo­le­sne­go te­ma­tu. Obie­ca­ła sta­wić się na pla­nie na­stęp­ne­go dnia i wró­ci­ła do domu.

Na­stęp­ne­go dnia Do­rot­ka, do­trzy­maw­szy sło­wa, przy­by­ła na plan na czas.

Zdję­cia od­by­wa­ły się w pry­wat­nym, wy­na­ję­tym do tego celu miesz­ka­niu.

Na szczę­ście miesz­ka­nie mie­ści­ło się na osie­dlu z du­żym ogro­dzo­nym te­re­nem, na któ­rym mo­gła po­bie­gać Suka, gdy­by trze­ba było cze­kać na swo­ją ko­lej.

Do­rot­ka po przy­by­ciu za­sta­ła część eki­py roz­par­tą na ła­wecz­ce pod drze­wem.

Na wi­dok Ka­mi­la Suka wpa­dła w szał ra­do­ści, co już chy­ba ni­ko­go nie zdzi­wi­ło.

– Cześć. Co tak sie­dzi­cie? – za­py­ta­ła Do­rot­ka, pod­czas gdy Ka­mil po­biegł z Suką po­bie­gać wo­kół blo­ku.

– A bo się wszyst­ko ob­su­wa – od­po­wie­dzia­ła Iza. – Coś tam im nie pa­su­je, sprzęt się nie chce zmie­ścić czy coś. Już pół­to­rej go­dzi­ny wal­czą, to może się zbli­ża­ją do koń­ca.

Do­rot­ka roz­sia­dła się na ław­ce obok Izy, Oli i Kie­row­ni­ka Pla­nu.

– Jak się masz? – za­py­ta­ła tego ostat­nie­go, wciąż ma­jąc przed oczy­ma jego wczo­raj­szy wy­buch na po­lnej dro­dze.

– No jak? – od­po­wie­dział py­ta­niem na py­ta­nie Kie­row­nik Pla­nu. – Już bym chciał, żeby się to skoń­czy­ło, mó­wię wam. Idę tam po­rzą­dek zro­bić.

I po­szedł.

Kie­dy wró­cił, Do­rot­ka mia­ła wra­że­nie, że ko­tło­wa­ni­na we­wnętrz­na za chwi­lę wyj­dzie mu usza­mi.

– Ka­me­ra się ze­psu­ła – po­wie­dział krót­ko i wę­zło­wa­to, a na­stęp­nie za­klął siar­czy­ście i ma­low­ni­czo, cze­go nie wy­pa­da mi przy­to­czyć. Mów­cie, co chce­cie, ale choć je­stem bar­dzo no­wo­cze­sny i li­be­ral­ny, nie mogę po­su­wać się aż tak da­le­ko.

Do­rot­ka w od­po­wie­dzi rów­nież za­klę­ła, tak dla to­wa­rzy­stwa.

– Jak to? – Iza mia­ła chy­ba na­dzie­ję, że źle usły­sza­ła.

– No tak. To ni­czy­ja wina, się ze­psu­ła i już. Tyl­ko to zna­czy, że bę­dzie­my mu­sie­li w tym mi­łym to­wa­rzy­stwie tro­chę dłu­żej po­sie­dzieć.

– Ile dłu­żej? – za­in­te­re­so­wa­ła się Iza.

– A kto to wie… Na ra­zie się tam kłó­cą, kto po­je­dzie po re­zer­wo­wą ka­me­rę – po­wie­dział zre­zy­gno­wa­ny Kie­row­nik Pla­nu. – Nie. Tak nie bę­dzie. Nie dam się – zde­cy­do­wał na­gle. – Za­pa­lę so­bie, a po­tem pój­dę tam i zro­bię z tym po­rzą­dek.

Kie­dy pa­lił, z bu­dyn­ku wy­szedł Mło­dy Re­ży­ser.

– Cześć – po­wie­dział, chy­ba do Do­rot­ki, więc Do­rot­ka od­po­wie­dzia­ła. – Wie­cie już, że ka­me­ra się ze­psu­ła? – i za­klął. – Już by­śmy ro­bi­li, gdy­by nie to.

– I co te­raz?

– Nie wiem, ktoś po­je­dzie po inną. Ale ta inna nie jest do­bra, bo ja ją znam.

– Czy­li co?

Mło­dy Re­ży­ser spoj­rzał na Do­rot­kę swo­im słyn­nym już nie­przy­tom­nym spoj­rze­niem.

Po czym, nie za­szczy­ciw­szy jej od­po­wie­dzią, od­da­lił się w kie­run­ku sa­mo­cho­du.

Oszczę­dzę wam szcze­gó­łów i po­wiem tyl­ko, że po go­dzi­nie po­wró­cił z ko­lej­ną ka­me­rą i już wy­sia­da­jąc z sa­mo­cho­du, na­wo­ły­wał we­so­ło:

– Do ro­bo­ty, do ro­bo­ty!

Nie­ste­ty we­so­łe na­wo­ły­wa­nie nie do­ty­czy­ło Suki, a co za tym idzie, rów­nież Do­rot­ki.

Suce to na­wet nie prze­szka­dza­ło, jako że te­re­ny sprzy­ja­ły apor­to­wa­niu pi­łecz­ki, a licz­na eki­pa za­pew­nia­ła jej dużą ilość chęt­nych do rzu­ca­nia owej, za­tem moż­na było za­kła­dać, że na ko­lej­ne parę go­dzin bę­dzie mia­ła za­ję­cie.

I tak się sta­ło.

Po sze­ściu go­dzi­nach apor­to­wa­nia pi­łecz­ki w kie­run­ku wszyst­kich człon­ków eki­py ra­zem i z osob­na Sukę we­zwa­no na plan.

Tam do­ko­na­no pre­zen­ta­cji Suki pani Zo­fii – po­pu­lar­nej ak­tor­ce, któ­ra w fil­mie wcie­la­ła się w rolę mamy Ka­mi­la.

Za­po­zna­nie wy­pa­dło po­zy­tyw­nie, Suka za­ak­cep­to­wa­ła pa­nią Zo­fię, a pani Zo­fia Sukę.

Oba­wy Do­rot­ki, że po tak dłu­gim ocze­ki­wa­niu Suka bę­dzie zmę­czo­na, co wpły­nie na jej dys­po­zy­cję za­wo­do­wą, oka­za­ły się nie­uza­sad­nio­ne. Wręcz prze­ciw­nie, sześć go­dzin uga­nia­nia się za pi­łecz­ką zmę­czy­ło Sukę na tyle, by była w sta­nie trwać w jed­nym miej­scu dłu­żej niż za­zwy­czaj, a więc na­wet oko­ło trzy­dzie­stu se­kund.

Pierw­sza sce­na po­szła zresz­tą jak z płat­ka, po­nie­waż Suka mia­ła w niej jeść zupę w to­wa­rzy­stwie swo­je­go uko­cha­ne­go Ka­mi­la.

– Daj jej ka­wa­łe­czek mię­ska z tej zupy – po­wie­dzia­ła Do­rot­ka Ka­mi­lo­wi przed uję­ciem. – To bę­dzie tu z tobą sie­dzieć i jeść so­bie.

Ka­mil kiw­nął gło­wą ze zro­zu­mie­niem.

Pod­czas uję­cia Do­rot­kę ulo­ko­wa­no za no­ga­mi Ka­mi­la w ką­cie kuch­ni, co sta­no­wi­ło kiep­ski punkt ob­ser­wa­cyj­ny. Do­rot­ka nie wi­dzia­ła nic. Sły­sza­ła na­to­miast mo­no­log Ka­mi­la, któ­ry w pew­nym mo­men­cie prze­rwa­ło dziw­ne char­cze­nie i ciam­ka­nie.

Prze­ra­żo­na Do­rot­ka skon­sta­to­wa­ła, że char­cze­nie wy­pły­wa z Suki. To­wa­rzy­szy­ły mu dziw­ne chrzę­sty i trza­ski.

Do­rot­ka zgod­nie ze swo­im zwy­cza­jem ze stre­su ob­la­ła się zim­nym po­tem.

Już, już mia­ła za­krzyk­nąć: „Stop!”, rzecz nie do po­my­śle­nia na pla­nie fil­mo­wym, gdzie pra­wo do ta­kie­go okrzy­ku przy­słu­gu­je wy­łącz­nie re­ży­se­ro­wi, już mia­ła to zro­bić, jako że ocza­mi wy­obraź­ni wi­dzia­ła Sukę do­ko­nu­ją­cą ży­wo­ta przez za­dła­wie­nie, jed­nak czu­wa­łem nad nią (bo na­praw­dę nie chcia­łem być świad­kiem wy­mia­ny zdań Do­rot­ki z Mło­dym Re­ży­se­rem na te­mat praw i obo­wiąz­ków człon­ków eki­py na pla­nie fil­mo­wym, gdyż mam prze­czu­cie gra­ni­czą­ce z pew­no­ścią, że to ozna­cza­ło­by ko­niec ich współ­pra­cy), za­tem czu­wa­łem i to Mło­dy Re­ży­ser uznał sce­nę za skoń­czo­ną, co oznaj­mił krót­kim: „Stop! Mamy to!”.

Do­rot­ka na­tych­mia­sto­wo wy­do­by­ła się spo­mię­dzy nóg Ka­mi­la i rzu­ci­ła w kie­run­ku Suki.

Suka była za­ję­ta.

Jak się oka­za­ło, spo­ży­wa­niem że­be­rek z zupy.

Do­rot­ka uświa­do­mi­ła so­bie, że okre­śle­nie „ka­wa­łe­czek mię­ska” jest zbyt sze­ro­kim po­ję­ciem. Na­stęp­nym ra­zem na­le­ży spre­cy­zo­wać, co przez nie ro­zu­mie.

Ka­mil bo­wiem miał nie­co inne wy­obra­że­nie na ten te­mat. Hoj­ną ręką za­ofia­ro­wał Suce ka­wał mię­sa wiel­ko­ści jej gło­wy, w do­dat­ku z całą masą ko­ści. Char­cze­nie i stę­ka­nie było więc uspra­wie­dli­wio­ne, zwłasz­cza że pa­zer­ność Suki ka­za­ła jej po­że­rać go w tem­pie, któ­re wy­klu­cza­ło in­ge­ren­cję ko­go­kol­wiek, a sto­su­nek wiel­ko­ści łupu do otwo­ru gę­bo­we­go Suki nie po­zwa­lał na na­tych­mia­sto­we wchło­nię­cie tego daru losu.

Ja­kimś cu­dem uda­ło jej się nie udła­wić, nie udu­sić oraz nie zro­bić so­bie in­nej krzyw­dy.

Jak moż­na się było spo­dzie­wać, po tym pre­zen­cie nie od­stę­po­wa­ła Ka­mi­la na krok. O ile wcze­śniej oka­zy­wa­ła mu wiel­ką sym­pa­tię ła­ma­ne przez ad­o­ra­cję, te­raz moż­na już było mó­wić o głę­bo­kim uczu­ciu.

– Na pla­nach czę­sto by­wa­ją ro­man­se – sko­men­to­wa­ła pani Zo­fia. – Tym ra­zem mamy ro­mans Suki i Ka­mi­la.

Przy oka­zji Do­rot­ka wy­słu­cha­ła cie­ka­we­go mo­no­lo­gu pani Zo­fii na te­mat rze­tel­no­ści za­wo­do­wej. Pani Zo­fia opo­wia­da­ła o tym, ja­kie były przy­czy­ny jej re­zy­gna­cji z roli w pew­nym te­le­wi­zyj­nym ta­siem­cu. Wiel­kie było zdu­mie­nie Do­rot­ki, gdy oka­za­ło się, że nie spo­wo­do­wał jej brak pro­fe­sjo­na­li­zmu eki­py, ni­skie za­rob­ki, nędz­ny sce­na­riusz albo nie­za­do­wa­la­ją­ce wa­run­ki pra­cy. Przy­czy­ną był świa­to­po­gląd pani Zo­fii, któ­ry co­raz czę­ściej stał w sprzecz­no­ści z po­ru­sza­ny­mi w ta­siem­cu wąt­ka­mi.

– Ja nie mogę dłu­żej fir­mo­wać swo­ją twa­rzą ta­kich rze­czy. Ja się nie zga­dzam. Ja nie mogę na to pa­trzeć, co się na świe­cie dzie­je, a co do­pie­ro fir­mo­wać tego swo­im na­zwi­skiem.

– Ach! – za­krzyk­nę­ła na to nie­ocze­ki­wa­nie wła­ści­ciel­ka miesz­ka­nia, w któ­rym od­by­wa­ły się zdję­cia. – Jest pani wspa­nia­ła!

I rzu­ci­ła się pani Zo­fii do stóp, ca­łu­jąc ją po rę­kach.

Pani Zo­fia, nie­co zmie­sza­na, przy­ję­ła jed­nak ten nie­spo­dzie­wa­ny hołd z god­no­ścią.

– A cze­mu pani przede mną klę­ka? – za­py­ta­ła.

– A bo dziś ta­kie cza­sy, że mało kto przy­zna­je się do tego, że żyje we­dług za­sad i dla za­sad go­tów jest po­świę­cić pra­cę! To wspa­nia­łe! – roz­eg­zal­to­wa­ła się wła­ści­ciel­ka.

Do­rot­ka sie­dzia­ła jak na tu­rec­kim ka­za­niu, co, jak wia­do­mo, ozna­cza, że nie ro­zu­mia­ła z tego ani sło­wa.

Tak bar­dzo nie ro­zu­mia­ła, o co cho­dzi, że zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie jak na Do­rot­kę nie za­bie­ra­ła gło­su, nie pro­te­sto­wa­ła oraz nie wcho­dzi­ła w po­le­mi­kę.

Za­tka­ło ją.

Jak już się ode­tka­ła, po­szła za­dzwo­nić do Ły­se­go.

Łysy, jak wia­do­mo, był dla Do­rot­ki kry­ni­cą mą­dro­ści wsze­la­kiej i cen­trum po­rad na każ­dą oka­zję.

– Słu­chaj, po­wiedz mi, co my­ślisz.

– No – stęk­nął Łysy w słu­chaw­ce. – Tyl­ko szyb­ko, bo pra­cu­ję.

– Bo tu jest taka jed­na zna­na ak­tor­ka i ona mówi, że już nie może dłu­żej grać w se­ria­lu, bo jej to nie współ­gra ze świa­to­po­glą­dem. Ja­kaś baba przed nią klę­ka w po­dzię­ce, a ja nic z tego nie ro­zu­miem. Mnie się za­wsze zda­wa­ło, że ak­to­rzy gra­ją role, któ­re nie mu­szą mieć nic wspól­ne­go z ich po­glą­da­mi. A na­wet mi się wy­da­wa­ło, że to cie­kaw­sze, kie­dy trze­ba grać coś, z czym się nie zga­dzam. Że to wy­zwa­nie. Kur­de, ni­g­dy nie my­śla­łam, że mogę grać tyl­ko role, z któ­ry­mi się świa­to­po­glą­do­wo zga­dzam. Ja­kim cu­dem bym wte­dy mia­ła za­grać za­kon­ni­cę ka­to­lic­ką, jak­bym na przy­kład była nie­wie­rzą­ca? Albo mor­der­cę, sko­ro ni­ko­go nie chcę mor­do­wać? Albo żoł­nie­rza, jak je­stem pa­cy­fist­ką? No kur­de, nie jest to głu­pie tro­chę?

– Ech – wes­tchnął Łysy swo­im zwy­cza­jem. – Wła­śnie sama so­bie od­po­wie­dzia­łaś.

– Jak to? Ja do cie­bie dzwo­nię, ja two­je zda­nie chcę znać! – za­pe­rzy­ła się Do­rot­ka. – Zresz­tą, co to za po­dej­ście w ogó­le, żeby tyl­ko w tym brać udział, co jest zgod­ne z na­szy­mi po­glą­da­mi, jak je­ste­śmy ak­to­ra­mi? Prze­cież nie na tym ten za­wód po­le­ga. Co to za głu­po­ty są w ogó­le? Ja my­śla­łam, że to mą­dra oso­ba jest, ta pani Zo­fia, a tu coś ta­kie­go. Jaka roz­cza­ro­wa­na je­stem!

– No wi­dzisz – od­po­wie­dział Łysy.

– No wła­śnie. Wi­dzę. Wi­dzę. A może na sta­re lata jej się zwa­rio­wa­ło? Tak też bywa, praw­da? Może ja też taka będę kie­dyś?

– Na pew­no – od­po­wie­dział Łysy.

– Oj, na pew­no to nie. Ale może? Wiesz, ona jesz­cze mówi, że to mi­sja. Że lu­dzie oglą­da­ją ten se­rial i my­ślą, że jak ona w nim gra, to ona taka jest. I że to wbrew jej su­mie­niu, od­da­wać twarz spra­wie, w któ­rą nie wie­rzy. No czy to nie prze­sa­da, żeby z ta­siem­ca ro­bić mi­sję, sam po­wiedz?

– No i znów sama so­bie od­po­wie­dzia­łaś – od­parł po­now­nie Łysy fi­lo­zo­ficz­nie. – Słu­chaj, mu­szę koń­czyć, pró­bu­ję pra­co­wać, a ty mi gło­wę głu­po­ta­mi za­wra­casz.

– Wca­le nie głu­po­ta­mi. Wca­le nie głu­po­ta­mi. Poza tym ja też mu­szę koń­czyć. Sukę wo­ła­ją na plan.

– To pa.

– Pa.

Jak to do­brze po­roz­ma­wiać z kimś mą­drym.

Na­praw­dę.

I tak oto nad­szedł dzień ostat­ni.

Do­rot­ka przy­je­cha­ła z Suką na osie­dle zna­ne im z po­przed­nie­go dnia zdję­cio­we­go i pra­wie na­tych­miast ze­psu­ła so­bie naj­lep­szą spód­ni­cę z lum­pek­su, usiadł­szy na ła­wecz­ce, co to sta­ła pod drzew­kiem ocie­ka­ją­cym ży­wi­cą. Oczy­wi­ście Do­rot­ka usia­dła do­kład­nie na tej ży­wi­cy.

Ze­psu­ła so­bie spód­ni­cę i hu­mor na przy­naj­mniej pół dnia.

Do tego, swo­im zwy­cza­jem, mar­twi­ła się, jak to bę­dzie.

Zgod­nie z pla­nem wy­glą­da­ło na to, że Suka wy­stą­pi w jed­nej sce­nie, po­tem w dru­giej, trze­ciej, a po­tem bę­dzie mu­sia­ła kil­ka go­dzin cze­kać na swo­je ko­lej­ne, ostat­nie już w tym fil­mie sce­ny. Do­rot­ka się bała, że Suka bę­dzie zmę­czo­na tym cze­ka­niem i może to wpły­nąć na jej dys­po­zy­cję za­wo­do­wą.

Do­rot­ka jest do cze­ka­nia na pla­nie przy­zwy­cza­jo­na, ale Suka? Kto ją tam wie? Jak nie bę­dzie chcia­ła ro­bić tego, co jej każą ro­bić? Jak bę­dzie nie­po­słusz­na z tego zmę­cze­nia?

Jed­ną z ostat­nich scen mia­ła być ta, w któ­rej Suka wy­zio­nu­je du­cha.

Trud­na sama w so­bie, na­wet dla ak­to­ra, a co do­pie­ro dla psa! I do tego zmę­czo­ne­go psa!

Do­rot­ka sie­dzia­ła pod tym okrop­nym ka­pią­cym drze­wem i się za­mar­twia­ła.

Suka tym­cza­sem bie­ga­ła za pi­łecz­ką.

Prze­sie­dzia­ły tak pół­to­rej go­dzi­ny, bo tra­dy­cyj­nie zno­wu wszyst­ko się opóź­ni­ło (gwo­li ści­sło­ści, to Do­rot­ka prze­sie­dzia­ła, a Suka prze­bie­ga­ła za pił­ką), aż tu na­gle nad uchem Do­rot­ki za­brzmiał ko­ją­cy głos Kie­row­ni­ka Pla­nu.

– Do­rot­ko. Po­pro­szę cię z Suką na plan.

Do­rot­ka po­słusz­nie po­drep­ta­ła, sta­ra­jąc się przyj­mo­wać taką po­zy­cję cia­ła, by nie eks­po­no­wać za­nad­to plam na spód­ni­cy, i wpro­wa­dza­jąc tym nie­któ­rych człon­ków eki­py w duże za­kło­po­ta­nie.

– A co ty się tak dziw­nie krę­cisz? – za­in­te­re­so­wa­ła się życz­li­wie Iza. – Boli cię coś czy jak?

– Nie­ee – wy­stę­ka­ła Do­rot­ka, wzię­ta z za­sko­cze­nia. – Tak tyl­ko tu­taj się prze­ci­skam, cia­sno jest, wiesz…

Przy­bie­ra­ła przy tym prze­dziw­ne pozy, ma­ją­ce ukryć de­fekt, któ­ry jej zda­niem od­bie­rał jej reszt­ki uro­dy oraz sta­wiał ją w nie­ko­rzyst­nym świe­tle jako na­czel­ną fle­ję, przy­cho­dzą­cą do pra­cy w po­pla­mio­nych ciu­chach.

– Nie jest wca­le cia­sno. A ty się wi­jesz jak wij ja­kiś. Co jest?