Strefa mroku - Linda Winstead Jones, Evelyn Vaughn, Karen Whiddon - ebook

Opis

Trzy niezwykłe opowieści.

Trzy zwykłe kobiety, które muszą zmierzyć się z niewytłumaczalnymi, przyprawiającymi o dreszcze zjawiskami. Bohaterki stają do walki z siłami zła i przekonują się, że miłość zwycięża nawet największy strach...

Linda Winstead Jones  "Jesteś moja"
Miranda zrywa z chłopakiem, Tonym, który ma na jej punkcie obsesję. Wkrótce po tym Tony ginie w wypadku, jednak nadal prześladuje ukochaną, tym razem jako duch. Miranda zwraca się o pomoc do Johna, słynnego badacza zjawisk paranormalnych...

Evelyn Vaughn "Nawiedzona"
David leży w śpiączce, jego dusza opuściła ciało, lecz zamiast odejść w zaświaty, próbuje walczyć z siłą, która żywi się ludzkim cierpieniem i zagraża jego ukochanej żonie...

Karen Whiddon "Druga natura"
Trwa śledztwo w sprawie seryjnego mordercy. Amanda, ambitna pani detektyw, uważa, że tylko wilkołak dopuściłby się takiej zbrodni. Ma podstawy, by wierzyć w istnienie tych stworów, ale koledzy by ją wyśmiali. Odnajduje sprzymierzeńca w osobie owianego tajemniczą aurą agenta FBI...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 290

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (9 ocen)
2
2
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
00

Popularność




Linda Winstead Jones Evelyn Vaughn Karen Whiddon

Strefa mroku

Tłumaczyła

Linda Winstead Jones

Jesteś moja

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wszystko w tym starym domu było urzekająco znajome. Meble, zapachy, skrzypienie schodów, nawet kąt padania promieni jesiennego słońca. Dobrze było wrócić do domu.

Niestety, Tony również wrócił.

Miranda Garner spojrzała z okna sypialni na samochód zaparkowany przed domem. W bagażniku zostawiła jeszcze kilka pudeł z rzeczami, bez których mogła się na razie obyć. Była zbyt zmęczona, żeby wszystko rozpakować.

Kiedyś miała nieskończone pokłady energii. Pracowała w bibliotece i jako wolontariuszka w domu spokojnej starości. Malowała też śliczne obrazki. Były obiady i zabawy z przyjaciółmi, zapisała się nawet na kurs komputerowy. Wyszukiwała sobie coraz to nowe zajęcia, nawet gdy zaczęły się kłopoty.

Jednak ostatnio Tony nie dawał jej spać. Budził ją w środku nocy albo nawiedzał w snach. To było najgorsze, bo wtedy wydawał się bardziej realny i namacalny.

Patrząc przez okno, usłyszała skrzypnięcie schodów. Dźwięk był taki sam, jak ten przed chwilą, kiedy wnosiła na górę swoje rzeczy po półrocznej nieobecności w Cedar Springs.

– Odejdź – poprosiła, nie patrząc w stronę drzwi.

Kolejny stopień ugiął się, skrzypiąc pod czyimś ciężarem.

– Odejdź! – powtórzyła dobitnie.

Kilka kolejnych, szybszych skrzypnięć, szurnięcie buta na podeście, czyjś oddech na szyi i muśnięcie dłonią pośladka. Nie miał prawa oddychać, nie mógł jej dotknąć, a jednak wciąż to robił. Zadrżała.

– Odejdź! Wynoś się! Przepadnij! – krzyczała w desperacji.

W końcu odwróciła się, ale zauważyła jedynie jego niknącą sylwetkę i zarys złośliwego uśmiechu.

Ostatnio Tony był wszędzie tam, gdzie się znajdowała. Miranda opuściła rodzinny dom w nadziei, że umknie prześladowaniom. Niestety, to się nie udało. Sześć miesięcy spędziła na kolejnych przeprowadzkach, mając nadzieję, że w końcu mu ucieknie, ale gdziekolwiek się udawała, już na nią czekał.

Tony upierał się, że ją kocha. Jednak gdyby naprawdę mu na niej zależało, przestałby ją dręczyć.

Policja nie mogła tu pomóc. Już dawno współczucie zastąpili podejrzeniem, że postradała zmysły. Może mają rację, pomyślała.

Tony był duchem. Zabiła go rok wcześniej.

John Stark wyszedł ze swojego pokoju i zmarszczył brwi.

– Co to jest, u diabła!

Jego sekretarka Claudia, niezastąpiona osobista asystentka, jak lubiła o sobie mówić, posłała mu promienny uśmiech.

– Co z ciebie za medium – prychnęła. – To są kwiaty. Gdybyś częściej wychodził z biura, wiedziałbyś o tym – oznajmiła zaczepnie. – Przysłali je Thorntonowie. Są śliczne, prawda?

To był duży bukiet. John, oszołomiony ich zapachem, automatycznie pomyślał o śmierci.

– Pozbądź się ich.

Uśmiech Claudii znikł jak zdmuchnięty. Przymrużyła z dezaprobatą oczy.

– Nieczęsto widujemy szczęśliwe zakończenia, Stark. Mógłbyś okazać choć odrobinę radości. Powiedziałeś policji, gdzie znaleźć dziecko, dla odmiany cię posłuchali i chłopak wrócił do domu cały i zdrów.

– To tylko jedno ze zleceń – burknął, odmawiając sobie prawa do odczuwania przyjemności.

Gdyby pozwolił sobie na pozytywne uczucia, musiałby też przyjąć te negatywne, które niestety zdarzały się znacznie częściej w jego pracy.

– Wyrzuć kwiaty albo zabierz je do domu. Jeśli jutro rano wciąż tu będą, sam się ich pozbędę.

Nie zamierzał upodabniać biura do domu pogrzebowego.

– Chyba je rzeczywiście wezmę. Jeffrey pomyśli, że mam wielbiciela – zachichotała, wyobrażając sobie minę męża.

– Chcesz, żeby był zazdrosny?

– Niech się trochę pomartwi. Ale nie każę mu cierpieć zbyt długo.

Ech, te kobiety, pomyślał z niesmakiem.

– Co dziś mamy? – zapytał, zmieniając temat.

Sięgnęła po niewielki plik papierów i zaczęła je przeglądać.

– Wczoraj nie było zbyt dużego ruchu i dziś rano też nie. Znów dzwoniła ta kobieta z telewizji...

– Żadnych wywiadów – uciął.

Miał wystarczająco napięty grafik i nie potrzebował dodatkowego rozgłosu.

– Nie zabijaj posłańca – mruknęła. – Obiecałam jedynie, że powtórzę ci jej prośbę i właśnie to zrobiłam. Oprócz tego przyjęłam telefon od zdesperowanego policjanta z Tampy w sprawie seryjnego zabójcy, drugi od mężczyzny z Nashville, który podejrzewa, że zdradza go żona, trzeci od kobiety z Charlotte, która sądzi, że jej mąż jest gejem oraz od pani z Clevelandu, która znalazła twoje zdjęcie w sieci i twierdzi, że jesteście pokrewnymi duszami...

– W sieci? – powtórzył oburzony.

– Mhm. Ostatni telefon był od kobiety z Cedar Springs w Missisipi.

– Nie słyszałem o tym miejscu – burknął.

– Mówiła, że znalazła artykuł o tobie w internecie, ale nie chodziło jej o romans. Najwyraźniej prześladuje ją duch.

John wyciągnął dłoń, a Claudia położyła na niej plik kartek. Prawie zawsze dotyk pozwalał mu dowiedzieć się czegoś o danej sprawie, choć nigdy nie miał pewności, co zobaczy.

– Mam nadzieję, że poradziłaś panu z Nashville i kobiecie z Charlotte, żeby wynajęli prywatnych detektywów. Nigdy nie biorę spraw dotyczących prywatnych związków. Sama wiesz.

– Wiem. Ale spójrz prawdzie w oczy. Na takie usługi jest właśnie popyt. Pomyśl, ile zarobiłbyś, łącząc ludzi w pary – zażartowała. – John Stark, miłosne przepowiednie.

– Lubisz swoją pracę? – zapytał nagle.

– Czasem mam wrażenie, że zupełnie nie znasz się na żartach.

John zaczął przeglądać zapisane wiadomości. Detektyw z Tampy nie potrzebował jego pomocy. Przed końcem dnia uda mu się złapać złoczyńcę. Biedak z Nashville się nie mylił. Jego żona miała romans. Już trzeci. Kobieta z Charlotte też miała rację, ale John nie zamierzał być tym, który przekaże jej złe nowiny. Zakochana z Clevelandu dobiegała siedemdziesiątki, a John znalazł się w doborowym towarzystwie jej kolejnych miłości, do których zaliczali się: Sean Connery, Johnny Depp i obecny prezydent. Nie stanowiła zagrożenia. Jej upodobania zmieniały się w zaskakującym tempie.

John nie cierpiał gadek o pokrewieństwie dusz. Wszyscy wokół szukali tylko idealnego partnera. Gwarantowanej miłości bez zagrożenia odrzucenia, zdrady i złamanego serca. Bzdury.

Dotknął kartki z nazwiskiem i adresem kobiety z Missisipi. Poczuł, że rozgrzewa się pod jego dotykiem. Duchy nie były niebezpieczne. Błąkały się po ziemi, czasem coś przesuwały, potrafiły przerazić nagłym pojawieniem się, ale nic ponadto. Nie prześladowały żyjących. Czasem wystarczyło jedynie poprosić, żeby odeszły.

Jednak w tej sprawie było coś nie w porządku. Miranda Garner znalazła się w niebezpieczeństwie. Duch chciał jej śmierci.

– Ta – powiedział, wskazując sprawę, którą zamierzał się zająć.

– Zadzwonię do pani Garner i...

– Nie. Lepiej, żeby nie wiedziała o moim przyjeździe – powiedział, sam nie wiedząc czemu.

– Zamówię ci bilet lotniczy i wypożyczę wóz na miejscu.

John potrząsnął głową. W jego myślach pojawił się ciąg obrazów, których nie mógł na razie zrozumieć. Najwyraźniejszy był obraz kobiety z długimi, ciemnymi włosami, które w nieładzie kładły się na jego piersi i policzku, usłyszał gardłowy szept, kątem oka wychwycił srebrny błysk i poczuł zapach kwiatów... Potem wszystko znikło tak szybko, jak się pojawiło.

– Nie. Pojadę swoim autem – oznajmił zdecydowanym tonem.

Z Atlanty do każdego miejsca w Missisipi dotrze w krótszym czasie samochodem, niż zajęłoby rezerwowanie lotu i wypożyczanie wozu.

– Tylko daj mi mapę.

– Kiedy wyjeżdżasz?

– Natychmiast – powiedział, wracając do swojego biura, w którym czekała spakowana na takie okazje walizka.

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wróciłaś!

Miranda i jej przyjaciółka siedziały w saloniku, pijąc kawę i pogryzając ciasteczka, które Elyse upiekła z okazji jej powrotu.

– Znów będziesz pracować w bibliotece?

– Nie tak od razu...

Miranda nie musiała zarabiać. Pieniądze od lat nie stanowiły problemu w rodzinie Garnerów. Finansowo można im było zazdrościć, ale pod względem osobistym... W ciągu dziewięćdziesięciu lat swojego istnienia ten dom widział już jedno morderstwo, dwa samobójstwa i tyle rozwodów, że trudno je było spamiętać. Wydawało się, że rodzice Mirandy przełamią ponure fatum. Jednak nawet ich szczęście nie przetrwało. Matka zmarła dwadzieścia lat temu, zostawiając córeczkę i męża zagubionych i pogrążonych w żałobie. Michael Garner bez reszty poświęcił się pracy i córce, więc nie było drugiej żony ani kolejnych dzieci. Zmarł przed dwoma laty na skutek wypadku samochodowego w drodze do domu z pracy.

Wiele lat wcześniej Miranda zatrudniła się w miejskiej bibliotece, gdzie Elyse kierowała działem książek dla dzieci. Nie zrobiła tego dla pieniędzy, ale z potrzeby przebywania między ludźmi. I dlatego, że kochała książki.

Miranda cieszyła się z wizyty przyjaciółki, ale była też zmęczona. Źle spała ostatniej nocy.

– Wezwałaś hydraulika?

– Jasne – przytaknęła sennie. – Powinien niedługo przyjść.

– To dobrze – ucieszyła się przyjaciółka, ale zaraz posłała jej zmartwione spojrzenie. – Nie wyglądasz najlepiej.

– Och, dzięki – odpowiedziała, starając się uśmiechnąć.

– Strasznie schudłaś i masz ciemne worki pod oczami.

– Tylko pięć kilo, a sińce pojawiły się dlatego, że kiepsko dziś spałam.

– Z powodu Tony’ego? – zapytała cicho.

Miranda zwierzyła się przyjaciółce, gdy tylko pierwszy raz dostrzegła ducha. Wtedy obecność Tony’ego była subtelna. Czasem widywała jego odbicie w lustrze albo słyszała znajomy szept z pustego pokoju. Jednak w miarę upływu czasu jego obecność stawała się coraz bardziej namacalna, a on bardziej śmiały. Pewnej nocy poczuła jego palce na swojej szyi...

Tony nigdy nie pokazywał się w obecności innych ludzi. Dlatego przyjaciele od razu uznali jej wizje za efekt wstrząsu po wypadku. Teraz też nikt nie chciał jej wierzyć, a tym bardziej pragmatyczna Elyse.

– Oczywiście, że nie – skłamała.

Elyse przysiadła obok Mirandy na kanapie i pocieszającym gestem objęła jej drżące ramiona.

– To nie była twoja wina.

– Wiem – odpowiedziała, a przed oczami stanęła jej tamta scena.

Zjechała z prywatnej drogi i skręcała na szosę w stronę miasta, kiedy Tony wybiegł przed maskę wozu, próbując jej uniemożliwić ucieczkę. Nie dostrzegła go na czas. Mimo że z całej siły nacisnęła hamulec, i tak go uderzyła. Skonał, zaciskając zakrwawione ręce na jej bluzce.

Per sempre mia.

Dopiero po kilku dniach odkryła, że te słowa znaczyły „Na zawsze moja”. Wcześniej nie wiedziała, że Tony zna włoski.

– Zdrzemnij się – poradziła troskliwie Elyse. – Ja muszę wracać do domu i szykować obiad. Obiecałam Gordonowi pieczonego kurczaka.

– Szczęściarz – westchnęła Miranda, odprowadzając przyjaciółkę do drzwi.

– Przyłącz się do nas – zaproponowała Elyse natychmiast.

– Chętnie, ale później. Na razie wciąż jestem zmordowana podróżą – powiedziała, unikając wyznania, że wyczerpała ją nie tylko męcząca droga z Dallas, ale też ciągła obecność Tony’ego.

– Jeśli chcesz, możesz zamieszkać u nas. – Głos przyjaciółki był pełen współczucia. – Właśnie wyremontowaliśmy pokój gościnny. Jest jasny i radosny. No i mamy ciepłą wodę. A tutaj jest za dużo miejsca, żeby samotny człowiek dobrze się czuł.

– Dzięki, ale kocham mój dom – powiedziała, myśląc jednocześnie, że wcale nie jest w nim taka zupełnie sama.

Kiedy odkryła, że Tony nie pokazuje się przy obcych, zaczęła otaczać się ludźmi przez tyle godzin w ciągu dnia, ile tylko było możliwe. Wtedy Tony zaczął nawiedzać ją w snach. Musiała zrezygnować ze swojego planu. Jeśli godziła się zauważać go w dzień, czasami pozwalał jej spać.

Po wyjściu Elyse rozpakowała pudło z książkami i poustawiała je na półkach w saloniku. Odkurzyła biurko i porcelanowe figurki w holu. W czasie jej nieobecności firma sprzątająca zjawiała się w domu raz w miesiącu. Było to jednak za mało, żeby utrzymać budynek w porządku. Nikt też nie przykładał się do tego z taką miłością, jak ona.

Niemal zapomniała o hydrauliku, gdy nagle zadzwonił dzwonek. Wyjrzała przez wizjer, wciąż trzymając miotełkę do kurzu. Obcy mężczyzna wydał się jej zbyt przystojny jak na hydraulika. Ostatni, który ją odwiedził, miał dobrze po pięćdziesiątce, był łysawy i opadały mu spodnie, kiedy kucał. Otrząsnęła się z nieestetycznej wizji i otworzyła drzwi.

– Już straciłam nadzieję...

Mężczyzna o niesłychanie błękitnych oczach uniósł w zdumieniu brwi.

– Jesteś blondynką – oznajmił zaskoczony.

Ubrany jest rozsądnie jak na hydraulika, pomyślała, przyglądając się znoszonym dżinsom, szarej koszulce z krótkim rękawem i solidnym butom. Miał też ciemne włosy. Nie ciemnobrązowe, tylko niemal czarne, jak nocne niebo. Pokręciła głową. Nieważne, jak wygląda, byle tylko naprawił instalację na piętrze, pomyślała, wspominając poranny, lodowaty prysznic.

Wpuściła go do domu, zauważając, że choć jego wóz stoi na podjeździe, on sam nie trzyma żadnej torby ze sprzętem.

– Gdzie pańskie narzędzia?

Uśmiechnął się, pokazując czoło.

– Świetnie. Dowcipniś – mruknęła. – Problem jest na górze. Drzwi do łazienki są trzecie po prawej, a bojler znajduje się w piwnicy. Nie wiem, gdzie chce pan zacząć, ale...

Patrzył na nią z hipnotyczną uwagą. Jakbym go znała, choć to przecież niemożliwe. Takich oczu się nie zapomina, pomyślała.

– Nie jest pan hydraulikiem, prawda?

Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, książki, które właśnie skończyła układać w saloniku, sfrunęły z półek, przeleciały przez otwarte drzwi i uderzyły o ścianę w holu. Ściany i sufit zaczęły drżeć, a jedna z porcelanowych figurek spadła na ziemię, jakby ciśnięta niewidzialną dłonią, i rozbiła się na tysiąc kawałeczków. W całym domu rozległo się potępieńcze wycie. Mimo zamkniętych okien, powiał lodowaty wiatr.

Mężczyzna, którego omyłkowo wzięła za hydraulika, chwycił jej dłoń i pochylił się do ucha.

– Twój duch mnie raczej nie lubi – zawołał, przekrzykując hałas.

ROZDZIAŁ DRUGI

John był mniej zaskoczony zachowaniem ducha niż kolorem włosów Mirandy. Miała je krótko obcięte, przeplecione jaśniejszymi pasemkami i ułożone tak, że sprawiały wrażenie artystycznego nieładu. Uznał to za wyjątkowo seksowne, ale według jego wizji klientka miała mieć długie, falujące i kasztanowe włosy.

Był tak zaintrygowany swoją pomyłką, że prawie nie zauważył urody i zmęczenia Mirandy. Kiedy dotknął kartki z jej adresem i nazwiskiem, był pewien, że jego klientka jest ciemnowłosa!

Nagle zauważył, że ciężkie, oprawne w skórę tomisko zmierza wprost w stronę głowy jasnowłosej Mirandy. Ponieważ trzymał jej dłoń, pociągnął ją ku sobie. Oszołomiona pisnęła i upadła na kolana, wyrywając mu się jednocześnie. Wtedy zamieszanie ustało tak nagle, jak się zaczęło.

– Sądzę, że na razie skończył – oznajmił John, wyciągając dłoń, żeby pomóc jej wstać.

Patrzyła na niego oskarżycielsko, a na jej policzki powoli wypływał rumieniec. Nie przyjęła jego pomocy i sama podniosła się z kolan.

– John Stark – przedstawił się grzecznie. – Przepraszam, jeśli panią przestraszyłem, ale to pani mnie sama wezwała.

– Spodziewałam się raczej listu czy telefonu...

– Miałem trochę wolnego czasu.

Posłała mu takie spojrzenie, jakim często obdarzały go kobiety. Jakby był skończonym dziwakiem, czubkiem albo niebezpiecznym zboczeńcem. Z pewnością musiała się zastanawiać, czy przypadkiem nie czyta w jej myślach i zaraz nie wygłosi straszliwej przepowiedni.

– Wyjaśnijmy sobie coś od razu – powiedział, przybierając ton profesjonalisty. – Nie organizuję seansów z duchami, nie korzystam z planszy, kuli ani kart tarota. Nie rozmawiam ze zmarłymi ani nie odczytuję aur. Nie mogę też zagwarantować, że będę w stanie pomóc albo dostrzegę to, co chce mi pani pokazać. Nie kontroluję swojego daru, to on ma władzę nade mną.

– Prześladuje mnie duch – powiedziała cicho.

– To już wiem – burknął zrzędliwie.

– Da pan radę go odesłać?

Miranda Garner wyglądała tak krucho i bezradnie, że wbrew sobie poczuł falę współczucia i chęć niesienia pomocy. To nie był dobry znak. John nigdy nie pozwalał sobie na zaangażowanie emocjonalne podczas pracy. Nie zawsze mógł przecież pomóc i nie zawsze jego pomoc przynosiła dobre wieści.

Zaledwie dotknął kartki z jej nazwiskiem i adresem, przeczuwał, że wpakuje się w kłopoty. Jeśli sądzi, że stanę się jej obrońcą i rycerzem w lśniącej zbroi, to poważnie się myli, pomyślał.

– Da pan radę? – powtórzyła, zanim zdążył wymyślić właściwą odpowiedź.

– Nie wiem – przyznał w końcu, wciąż wytrącony z równowagi swoją pomyłką co do jej wyglądu.

Jak mogę zajmować się duchem, skoro pomyliłem się w tak prostej sprawie, czyli długości i koloru jej włosów, zachodził w głowę. Milczenie stawało się ciężkie, kiedy wpadł na pewien pomysł.

– Może niedawno ufarbowała pani i obcięła włosy? – wypalił bez zastanowienia.

– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z...

– Proszę odpowiedzieć.

– To mój naturalny kolor włosów, a tę fryzurę noszę od lat – westchnęła.

– Och – powiedział tylko, starając się zapomnieć o wizji tulącej się do niego nagiej brunetki. – Proszę opowiedzieć mi coś więcej o swoim duchu.

Kiedy Miranda zadzwoniła do biura Johna Starka, nie mogła przypuszczać, że on tak szybko odpowie na jej prośbę. Gdyby wiedziała, jak będzie się zachowywał i jakie uczucia w niej wzbudzi, nigdy nie szukałaby u niego pomocy. Ale, z drugiej strony, pomyślała z budzącą się nadzieją, jeśli mógłby pozbyć się Tony’ego...

Musiała tylko zaufać mężczyźnie, który sam siebie nazywał medium. Nie znam go i wkrótce zniknie z mojego życia, więc to chyba nie takie straszne, rozważała. Nie mam nic do stracenia.

– Półtora roku temu Tony Cochran wszedł do miejskiej biblioteki w Cedar Springs, szukając książek dotyczących historii okolicy. Akurat tym się zajmowałam.

– Jesteś bibliotekarką?

– Tak – przytaknęła, zastanawiając się jednocześnie, co z niego za medium, skoro tego nie wie. – Pokazałam mu odpowiedni dział, chwilę porozmawialiśmy, a potem zaprosił mnie na kawę. Był przystojny, mądry i miał... miły uśmiech – powiedziała i drgnęła na wspomnienie, jak bardzo zwiódł ją jego uśmiech. – Rozmawialiśmy o lokalnej historii, o architekturze, wojnie domowej i, oczywiście, o Verze Lavender.

– O kim?

Nie powinna być urażona, a jednak tak właśnie się czuła. Grono osób spoza miasteczka, znających niegdyś sławną aktorkę, która urodziła się i zmarła w Cedar Springs, stawało się coraz mniej liczne. Mimo to poczuła rozdrażnienie.

– Jest pan pewien swoich zdolności? – spytała z przekąsem.

– Oczywiście – odparł spokojnie, choć zadrgał mu mięsień na policzku.

Miranda westchnęła.

– Ja i Tony mieliśmy wiele wspólnego. Po kilku dniach umówiliśmy się na kolację, w następnym tygodniu poszliśmy do kina. Nie minęło wiele czasu, a zaczęliśmy widywać się regularnie... – Z początku wszystko wydawało się normalne. Zmiana następowała powoli. Dopiero teraz, oceniając trzeźwo sytuację, Miranda widziała, że problemy pojawiły się już na początku ich znajomości. – Po kilku tygodniach kolacji, wypadów do kina i przyjacielskich pogaduszek Tony zaczął robić się zaborczy. Potrafił przyjść tu w środku nocy, żeby sprawdzić, czy jestem w domu i na pewno sama. W pracy oskarżył mnie o romans z jakimś biedakiem, który zapytał o dział kryminałów.

– A jak było naprawdę?

– Słucham? – Nie zrozumiała.

– Czy podrywanie facetów w bibliotece należało do pani zwyczajów?

– Nie – odparła krótko.

– Proszę tak na mnie nie patrzeć, pani Garner – łagodził, sadowiąc się wygodnie w fotelu. – Muszę poznać jak najwięcej osobistych szczegółów, zanim przystąpię do pracy.

Odetchnęła głęboko, by odzyskać spokój.

– Podsumowując, spotykaliśmy się przez kilka tygodni, a potem powiedziałam mu, że nie mogę z nim już dłużej być. Nie przyjął tego najlepiej.

– Tego zdążyłem się już domyślić.

– Kiedy zakończyłam nasz związek, Tony pojawiał się obok mnie jeszcze częściej niż kiedyś. Gdy przestawiałam książki w bibliotece, kiedy robiłam zakupy, wydzwaniał w dzień i w nocy...

– Mam nadzieję, że zgłosiła to pani policji.

– Oczywiście! Ale tak naprawdę Tony nie robił nic nielegalnego. Policja kilka razy z nim rozmawiała, kazali mu przestać, ale...

– Nie posłuchał – dokończył John.

Otrząsnęła się ze wspomnień. To był zaledwie początek jej kłopotów.

– Przyszedł do mojego domu w nocy. Strasznie padało. Dobijał się do drzwi, żądając, żeby go wpuścić – powiedziała i wzdrygnęła się. – Chciałam wezwać policję, ale musiał uszkodzić telefon.

– A komórka?

– Tu nie ma zasięgu. Dopiero przy zakręcie...

Stark wyjął telefon z kieszeni i sprawdził.

– Racja. Zatem padało, nie miała pani telefonu... – podpowiedział, wbijając w nią intensywne spojrzenie błękitnych oczu.

Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. Miranda aż podskoczyła. Kiedy otworzyła, okazało się, że to hydraulik, o którym już zdążyła zapomnieć. Stark podniósł się z fotela i stanął w drzwiach salonu, wygodnie oparty o framugę.

Hydraulik, starszawy mężczyzna z łysiną i nadwagą, zerknął karcąco na gospodynię, jej gościa, porozrzucane książki i stłuczoną porcelanową figurkę. Nietrudno było się domyślić jego dezaprobaty. Miranda nie zamierzała się przed nim tłumaczyć. Powiedziała, na czym polega problem i wskazała drzwi do piwnicy.

Kiedy hydraulik zszedł piętro niżej, odwróciła się do Starka. Patrzył na nią z uśmiechem.

– Pomyślał sobie, że właśnie mieliśmy gwałtowną sprzeczkę kochanków.

– Nic mnie to nie obchodzi – prychnęła, wzruszając ramionami. – Więc może mi pan pomóc?

– Nie wiem. Jeszcze nie usłyszałem wszystkiego.

– Wydawało mi się, że jest pan medium. Nie powinien więc sam się pan domyślić?

– Nie.

Nie miała pojęcia, po co w ogóle zadzwoniła do biura Johna Starka. Przypadkiem, w internecie, przeczytała artykuł o nim, kiedy drobna pomyłka we wpisywanym adresie zabrała ją na obcą stronę. „Medium rozwiązuje zagadkę zbrodni i odsłania zamiary serca”.

Jeszcze rok temu nie wierzyła w to, żeby ktokolwiek mógł mieć paranormalne zdolności. Nie wierzyła też w duchy, ale uciążliwa obecność Tony’ego zmusiła ją do zmiany zdania. Telefon do biura medium dowodził jedynie jej desperacji.

– Padało, Tony zjawił się w nocy... – nagląco przypomniał Stark.

– Usłyszałam, że usiłuje dostać się do domu od strony kuchni. Wybiegłam frontowymi drzwiami, żeby uciec samochodem. Na podjeździe upuściłam kluczyki. Byłam pewna, że on chce mnie zabić.

Stark poważnie skinął głową. Współczuł jej, ale musiał wiedzieć, co zaszło.

– Na szczęście nie dogonił mnie. Dobiegłam do wozu i ruszyłam w stronę miasta. Zdążyłam zjechać z prywatnej drogi i skręcić na szosę, kiedy wyskoczył mi przed maskę – powiedziała szybko. – Nie zauważyłam go na czas.

– Jak udało mu się wyprzedzić samochód? – sceptycznie zapytał Stark.

– Droga jest kręta. Tony musiał pobiec przez las. Wyskoczył na drogę, kiedy nadjechałam. Od tej pory już mnie nie opuścił.

– Zazwyczaj łatwo jest pozbyć się ducha. Wystarczy mu uświadomić, że jest martwy, nie należy już do tego świata i kazać odejść.

– Kazałam mu wynosić się już z tysiąc razy! – zawołała. – Nie potrzeba mi rady, jak dać mężczyźnie do zrozumienia, że nie podobają mi się jego zaloty!

– Wcale tego nie sugerowałem, pani Garner – odparł z delikatnym uśmiechem.

– Dziwi mnie, że zrobił takie zamieszanie w pana obecności – wróciła do tematu, starając się opanować emocje. – Zazwyczaj nie ujawnia się przy obcych – wyznała, wiedząc, że właśnie z tego powodu wszyscy uznali jej wizje za efekt traumy powypadkowej albo zwyczajnej histerii.

– Twój duch się ujawnił, bo wie, że stąd nie odejdę, dopóki on nie zniknie – oznajmił.

– Jak to? Przecież jeszcze nie zawarliśmy żadnej umowy.

Stark posłał jej rozbrajający uśmiech. Wcale nie wyglądał na dziwaka, o co go podejrzewała po przeczytaniu artykułu. Był zwyczajnym, dość przystojnym facetem o miłym uśmiechu. Nawet jeśli jeździł półciężarówką, nosił dżinsy i traperki. Jedyne, co go wyróżniało, to niesamowite oczy. Wydawało się, że widzą człowieka na wylot, a ich niespotykany błękit hipnotyzował.

– Ale dojdziemy do porozumienia – powiedział spokojnie.

– Skąd ta pewność?

– Przecież w końcu jestem medium – oznajmił.

– Zatem odeśle pan go już dziś? Teraz? – zapytała z nagłą nadzieją.

– Raczej nie. To wymaga więcej czasu.

– Więc zamierza pan zostać u mnie? – spytała zmieszana.

– Tylko tak będę miał szansę wykonać zadanie – przytaknął. – Najpierw muszę odkryć, co go tu zatrzymuje. Potem może odejdzie, co powinien był zrobić już rok temu.

Zacisnęła dłonie w pięści.

– On twierdzi, że mnie kocha – szepnęła.

– Nie należę do romantyków, pani Garner, ale wiem, że tam, gdzie jest przemoc, nie ma mowy o uczuciu.

To nie jest dobry dom, pomyślał John, wiodąc palcami po tapecie, kiedy szedł do przydzielonego mu pokoju na piętrze.

Ten dom w ciągu swojego istnienia zaabsorbował wiele złej energii. John słyszał echa krzyków, które tu niegdyś rozbrzmiewały, i czuł śmierć. Była też kropla szczęścia, która pozwalała przetrzymać napór strachu i rozpaczy, ale tonęła w morzu negatywnych uczuć.

John przystanął przed niewielkim, zabytkowym stoliczkiem i dotknął polerowanego drewna. Znów w jego myślach pojawił się obraz ciemnowłosej. Tym razem się nie śmiała. Krzyczała, błagała, żeby przestał... a kiedy na jej białej nocnej koszuli zaczęła rosnąć plama czerwieni, jej krzyk się urwał.

Stolik był wtedy nowy, a jej fryzura i suknia, którą nosiła do spania, wskazywały, że ogląda wydarzenia sprzed wielu lat. Gwałtownie cofnął dłoń. Nie przyjechał tu po to, żeby rozwikłać starą zbrodnię. Miał tylko odesłać ducha, który gnębił Mirandę Garner. Nic ponadto.

A jednak nie umiał odejść od stolika. Znów położył na blacie drżącą dłoń. Obrazy, które go teraz nawiedziły, były zupełnie inne od poprzednich.

Kobieta miała rozpuszczone włosy i uśmiechała się do niego kusząco. Ciemny lok przysłonił jej oko. Siedziała na blacie stolika i obejmowała go za szyję. Podwinięta wysoko na biodra spódnica pozwalała mu wtulać się między jej uda. Rozpinał perłowe guziki jej bluzki, żeby całować szyję. Kiedy wargi odnalazły jej puls, jęknęła namiętnie.

– Musisz go zostawić – powiedział, rozchylając jej bluzkę.

Popołudniowe słońce wlewało się przez okna pokoi i świetlik w holu, więc mógł do woli podziwiać nienaganną biel jej skóry i pagórki piersi, które go zawsze fascynowały.

– Tak zrobię – szepnęła rwącym się głosem i pocałowała go w ramię. – Nie wytrzymam z nim ani chwili dłużej. Kocham ciebie. Kocham cię całym sercem.

Tak długo czekał na te słowa i tak bardzo chciał jej wierzyć. Jednak kłamała już wcześniej.

– Kiedy mu powiesz?

– Jak tylko wróci – szepnęła. – Obiecuję.

Już wcześniej przysięgała, że zostawi męża, myślał, gładząc niecierpliwą dłonią wewnętrzną stronę jej ud. Wsunął palce pod pasek pończochy, wiedząc, że ona znów złamie obietnicę. Nienawidził jej za to. Mimo to wciąż ją kochał. Nigdy nie przypuszczał, że możliwe jest doznawanie takich uczuć jednocześnie. Ta kobieta doprowadzała go do szału. Pragnął jej i potrzebował jak powietrza. Ale w chwilach takich jak ta żałował, że kocha ją tak bardzo.

Zamknęła oczy, uśmiechnęła się, a jej dłoń zaczęła błądzić po jego udach, szukając miejsca, które najbardziej potrzebowało jej dotyku. Jego myśli zmąciły się i znów zapomniał, jak bardzo potrafi być denerwująca.

– Twój pokój to pierwszy z prawej – oznajmiła Miranda.

John oderwał rękę od blatu stolika. Miał sucho w ustach i wciąż pamiętał twarz kobiety z wizji. Zazwyczaj nic nie czuł. Mógł patrzeć, słuchać, czasem wychwycić zapachy, ale zawsze był tylko obserwatorem. Niezależnie od tego, jak realna zdawała mu się wizja, zawsze stał z boku. Nigdy nie brał w niej udziału.

Kroki Mirandy Garner powinien usłyszeć już wcześniej. Teraz nie odwrócił się, żeby spojrzeć na swoją zleceniodawczynię. Z pewnością nie byłaby zachwycona, widząc jego jawne podniecenie.

– Ciekawy dom, pani Garner – oznajmił.

– Równie dobrze możesz mi mówić po imieniu – oznajmiła niechętnie. – Wygląda na to, że będziemy przez jakiś czas mieszkać pod jednym dachem.

ROZDZIAŁ TRZECI

Miranda nie była przekonana, że John Stark będzie w stanie jej pomóc. Większość dnia mamrotał coś pod nosem i dotykał różnych przedmiotów. Książek, mebli, obrazów, które od lat wisiały na ścianach... Jego ręce nie spoczęły nawet na chwilę. Wieczór zakończyli wspólnym, prostym posiłkiem. Miranda przygotowała lekką zupę i kanapki. Zamienili w tym czasie może ze dwa słowa. Chyba że jego mamrotanie miało stanowić konwersację, pomyślała z przekąsem.

Było już dawno po zmroku, kiedy zdecydowała, że jest wystarczająco zmęczona, żeby spróbować się położyć. Miała już dość ciągłego znużenia, które jej stale towarzyszyło. Gdyby John Stark pozbył się Tony’ego, mogłabym się wreszcie wyspać, pomyślała półprzytomnie. Zresztą, chyba nie myślałam jasno, kiedy zdecydowałam się go zatrudnić, stwierdziła krytycznie. Powinnam zapłacić mu za stracony dzień i odesłać z powrotem do Atlanty.

Doszła do wniosku, że John na swój sposób jest równie męczący, co Tony. Od piętnastu minut stał z zamkniętymi oczami obok sofy i tylko od czasu do czasu coś do siebie mamrotał. Nagle otworzył oczy i spojrzał wprost na nią.

– W tym domu, w latach czterdziestych dwudziestego wieku, żyła pewna kobieta – mruknął. – Jej obecność mi przeszkadza. Blokuje to, co powinienem zobaczyć.

– Chcesz mi powiedzieć, że mam tu jeszcze jednego ducha?

– Ona nie jest duchem – wyjaśnił. – Ale i tak ją widuję – powiedział z kwaśną miną.

– Jeśli chodzi o tamten okres, to może to być moja cioteczna babka Vera.

– Vera – powtórzył, smakując imię. – Tak, to ona. Była niezwykłą kobietą.

Miranda się uśmiechnęła. Nazwać jej krewną „niezwykłą” było sporym niedopowiedzeniem.

– Vera Lavender. Wspomniałam ci już o niej. Była aktorką. Tańczyła i grała w kilku filmach, które odniosły całkiem spory sukces. Mąż był jej partnerem, przynajmniej przez jakiś czas.

– Jak Fred Astair i Ginger Rogers.

– Nie tak znani, ale wykorzystali ten sam pomysł.

– Daleko stąd do Hollywood – zauważył Stark.

Uśmiech Mirandy zbladł. Sukces kilku musicali był przyjemniejszą częścią opowieści. Reszta historii nie była już tak zabawna.

– Przez chwilę byli sławni. Kiedy ich gwiazda straciła blask, przeprowadzili się tutaj. To dom rodzinny Very. Dla Cedar Springs zawsze była gwiazdą, niezależnie od tego, co myślał o niej wielki świat.

– Wolała być gwiazdą w Missisipi niż przebrzmiałą sławą w Hollywood – mruknął.

– Tak. Ja jej za to nie winię.

– Nie mówisz mi o niej wszystkiego – zauważył.

– Jeszcze sam nie wiesz?

– Poznałem część historii, ale wolę ją usłyszeć od ciebie.

– Przeprowadzili się tutaj po śmierci rodziców Very. Rodzice zmarli jedno po drugim w ciągu pół roku. Jej młodszy brat został w Virginii u krewnych. Vera czuła się tutaj samotna. Sądzę, że Phillipowi tu się nie podobało. Wolałby zostać byłym aktorem w Hollywood, niż żyć na prowincji. Często tam wracał.

– A Vera nie.

– Nie.

– Wzięła sobie kochanka.

Na jej policzki wypełzł rumieniec. Chciała wierzyć, że BJ Oliver włamał się do domu tamtej nocy. Jednak zbyt wiele osób widywało ich razem i znało prawdę. Cioteczna babka zmarła na długo przed jej narodzinami, ale Miranda wciąż czuła wstyd. Były przecież spokrewnione.

– Była samotna i... zaczęła się z kimś spotykać. BJ Oliver był artystą. Nie odniósł specjalnego sukcesu. Malował ładne, ale niezbyt porywające obrazki, imał się różnych fizycznych prac, żeby się utrzymać. Zabił Verę w przypływie zazdrości.

– Skąd wiesz, że to on? – zapytał John, odwracając spojrzenie. – Czemu nie mąż? Skoro miała romans...

– Jej mąż był wtedy w Hollywood. Wrócił dopiero kilka dni później. Poza tym, kiedy Oliver ją zabił, sam również odebrał sobie życie. Ich ciała znaleziono na piętrze. Verę zabito nożem. On leżał na niej z kulą w głowie i pistoletem zaciśniętym w dłoni.

– Ktoś mógł zaaranżować tę scenę, żeby tak wyglądała.

– To fascynująca rozmowa, panie Stark, ale nie ma nic wspólnego z pozbyciem się mojego ducha – oznajmiła gniewnie, zaciskając dłonie w pięści.

– Obawiam się, że wprost przeciwnie – odparł. – Czemu nie ma tu żadnych zdjęć Very? Była sławna i wydawałoby się, że każdy chciałby pochwalić się takim krewnym.

– Ojciec wyniósł wszystkie pamiątki na piętro, bo miał dość prowadzenia wciąż tej samej rozmowy, gdy tylko ktoś zauważył u nas te rzeczy.

– Mogę je obejrzeć?

Miranda wciąż nie widziała związku ze swoim problemem, ale zaprowadziła Johna do pokoju, w którym stał kufer pełen rzeczy Very.

– Wszystko jest tutaj – oznajmiła, patrząc, jak John ostrożnie wchodzi do pokoju.

Podszedł do komody, na której stało kilka oprawionych zdjęć. Czubkiem palca dotknął jednego z nich. Było to najlepsze zdjęcie i tak pięknej kobiety.

Miranda wciąż mu się przyglądała. Jako dziecko fascynowała się Verą Lavender. Uważała siebie za nieciekawą i zupełnie zwyczajną, a kobieta z fotografii była śliczna i elegancka. Niejedną noc spędziła tutaj, przebierając się w jej stroje i udając kogoś, kim nie była... i nigdy się nie stanie.

Nagle poczuła dłoń Tony’ego na karku, usłyszała jego szept przy uchu i na moment wstrzymała oddech.

– John Stark nie jest tym, za kogo się podaje. Jest niebezpieczny. Chce cię skrzywdzić. Już raz cię zabił i, jeśli mu na to pozwolisz, zrobi to znowu. Bądź ostrożna, moja miłości. Bądź ostrożna.

Kiedy z jej ust wyrwał się zduszony krzyk, John spojrzał na nią zdziwiony.

– Co się stało? – zapytał niespokojnie.

Niebezpieczny... To mogła być prawda. Nie znała Johna Starka na tyle, żeby wiedzieć, czy można mu ufać. W jej sytuacji lepiej było nie ufać nikomu.

– Nic – odparła, siląc się na spokój. – Zupełnie nic.

Ponieważ John nie mógł znaleźć sensu w swoich wizjach, pożegnał się i poszedł do pokoju, nie mówiąc Mirandzie, co odkrył. Zresztą niewiele było do opowiadania. Zamierzał milczeć, póki nie dowie się więcej.

Miranda wydawała mu się osobą płochliwą, nieśmiałą, skłonną do przestrachu i pełną rezerwy. Mowa jej ciała była jasna. Skrzyżowane na piersiach ręce i dłonie zaciśnięte w pięści dawały do zrozumienia, żeby utrzymał dystans. Trudno mu było uwierzyć, że w poprzednim wcieleniu mogła być aktorką, Verą Lavender.

Vera była kobietą pełną namiętności i skłonną do śmiechu. Kiedy kochała, to całym sercem. Kiedy się śmiała, to z całej duszy. Tańczyła jak anioł, którego nie obowiązuje prawo grawitacji, śpiewała z pasją, a zmarła straszną śmiercią właśnie w tym domu. Była ciemnowłosą kobietą z jego wizji.

Rozpakował rzeczy i powkładał je do staromodnej bieliźniarki. Jego łóżko miało cztery kolumienki i baldachim. Skrzypnęło, kiedy na nim usiadł, ale na szczęście okazało się wygodne. I dobrze, pomyślał, skoro mam zostać tu kilka dni...

Dzisiejsza manifestacja ducha w jakiś sposób była związana z Verą Lavender i jej straszną śmiercią. Jednak sytuacja się skomplikowała, bo coś stało na przeszkodzie jego wizjom. Nie odbierał nawet połowy tego, co powinien, a to, co widział, nie miało sensu.

Przymknął oczy, licząc na sen. Jeśli mi się jutro nie poszczęści, zadzwonię do Lary Hilliard, postanowił. Duchy to była jej specjalność. Mogła się z nimi porozumieć w sposób, który dla niego nie był dostępny. Może ona i jej zespół szybciej zorientują się, o co w tym wszystkim chodzi.

Promienie słońca wpadały do sypialni pod kątem, który zdradzał późne popołudnie. Chłodny powiew ciągnął od uchylonego okna. Słońce wkrótce zajdzie i znów zapadnie noc.

Leżał w łóżku z baldachimem, tym samym, w którym kochali się już wielokrotnie tego popołudnia, a Vera siedziała obok. Gładziła jego tors, a włosy ciemną falą opadały jej na twarz. Starała się wyglądać na zadowoloną, ale nie była. Nigdy nie była w pełni szczęśliwa.

Była wspaniałą tancerką, ale tak naprawdę nie umiała grać. W każdym razie jego nie zwiódł udawany uśmiech.

– Czy mogę ci ufać, Johnny? – zapytała cicho.

– Nie rozumiem. Oczywiście, że możesz mi ufać.

– To, co zaszło między nami, zdarzyło się zbyt szybko. Prawie cię nie znam. Dlaczego więc czuję się tak, jakbym bez ciebie nie umiała już żyć?

– Bo mnie kochasz? – podpowiedział żartobliwie.

– Nie mogę cię kochać, przecież wiesz. Ale na pewno cię pragnę.

Vera, jak zwykle, spróbowała ukryć smutek za namiętnością. Pieściła go, całowała, a potem szybko zrzuciła ubranie, gdy tylko zaczął jej dotykać. Gra świateł na jej skórze zafascynowała go na nowo, a piękne piersi i doskonała twarz sprawiły, że znów stracił poczucie rzeczywistości. Nigdy nawet nie przypuszczał, że takie skończone piękno może istnieć, a fakt, że ta cudowna istota obdarzała go swoją uwagą, wciąż stanowił dla niego zagadkę.

– Wyjedź ze mną – szepnął, tuląc ją w ramionach.

– Dokąd?

– Nie dbam o to.

– Jak będziemy żyli?

– Znajdziemy sposób – odparł.

Było mu obojętne, w jakim domu zamieszkają, czy będą ubierać się wystawnie, czy w łachmany. Nie dbał o pieniądze.

Ale Vera tak. Był dla niej wystarczająco dobry w łóżku, ale już nigdzie poza nim. Pchnął ją na posłanie, rozdzielił uda kolanem i posiadł jednym pchnięciem. Kiedy był w niej, wiedział, że go kocha, czy chciała to przyznać, czy nie. Jednak gdy wracała proza życia, już nie był pewien jej uczucia.

– Kochaj się ze mną Johnny – szepnęła. – Wszystko inne może poczekać.

Objęła go mocno i całkowicie poddała się namiętności. Vera zawsze zatracała się w tym, co robiła, czy był to śpiew, taniec, śmiech czy miłość, czy byli w łóżku, czy nad stawem. Wtedy potrafił jej niemal wybaczyć, że potrafiła mu oddać jedynie swoje ciało, ale nie serce.

John obudził się nagle. Pokój był ciemny i cichy. Nie było popołudniowego słońca, otwartego okna... ani Very. Spał tak mocno, że nie miał pojęcia, co mogłoby go obudzić. W dodatku śnił bardzo realnie.

Coś zatrzeszczało, kiedy podmuch wiatru uderzył w zewnętrzną ścianę. Może nadciągająca burza wyrwała mnie ze snu, pomyślał. A potem usłyszał dźwięk, który musiał być prawdziwą przyczyną.

Miranda Garner mówiła coraz głośniej. Z jej pospiesznych słów przebijał strach. John zerwał się z łóżka i naciągnął dżinsy.

– Odejdź! – wrzasnęła, kiedy wybiegał na korytarz.

Sylwetka Tony’ego lśniła w mroku. Zbliżał się do niej z wykrzywioną twarzą. Pokazywał się jej już wcześniej, szarpał łóżkiem, wnikał w sny, a nawet zaciskał dłonie na gardle.

Jednak nigdy nie patrzył na nią z taką złością i nienawiścią.

– Wynoś się! – krzyknęła znowu i okrążyła łóżko, żeby stanąć jak najdalej od zjawy.

– On cię zabije tak jak wcześniej – powiedział Tony, trzymając przeźroczysty nóż w upiornej dłoni. – Będzie cię dźgał i dźgał, aż nie dasz rady oddychać i wypłynie z ciebie całe życie. A on wciąż będzie uderzał – dodał i zademonstrował cios.

Miranda krzyknęła, kiedy widmowy nóż przeszył jej piersi. Nie czuła uderzenia, tylko paraliżujące zimno, które rozpełzało się po ciele. Cofnęła się o krok, a Tony ruszył za nią.

Odwróciła się, kiedy poczuła chłodny powiew na plecach. Była pewna, że kiedy się kładła, okno było zamknięte. Teraz jednak otwierało się na całą szerokość, a duch spychał ją w tamtą stronę.

Nagle klamka poruszyła się w górę i w dół. Tony odwrócił się w stronę drzwi, a potem uśmiechnął.

– Dobrze, że zamknęłaś drzwi. Nie możesz mu ufać, Mirando. Ja cię kocham. Nikt już nie pokocha cię tak jak ja. Nie pozwól mu wejść między nas.

John Stark wykrzykiwał jej imię, a po chwili drzwi zaczęły trzeszczeć pod naporem jego ciała.

– Miranda? – zawołał. – Otwórz!

Tony stanął między nią a drzwiami, groźny, mglisty i lśniący. Kiedy chciała go obejść, zastawił jej drogę ucieczki. Drzwi znów zatrzeszczały, jednak dębowe drewno nie zamierzało się łatwo poddawać.

– Nie wpuszczaj go – rozkazał Tony. – Zabije cię, jeśli dasz mu szansę.

– Miranda! – krzyczał John. – Otwieraj drzwi!

Komu zaufać, pomyślała w panice. Duchowi, który nawiedza ją od roku, a przedtem prześladował ją jako człowiek i okradł ze zdrowych zmysłów. Czy mężczyźnie z krwi i kości, którego nie znała, ale wezwała na pomoc?

Zacisnęła powieki i przebiegła przez zjawę. Poczuła przejmujące zimno, ale żadnego oporu. Boso podbiegła do drzwi i przez chwilę szarpała się z zamkiem, zanim ustąpił. Wpadła prosto w ramiona Johna Starka i objęła go za szyję.

Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo pragnie tulić się do nieznajomego, ale kiedy już znalazła się w jego objęciach, nie zamierzała ich opuszczać.

– Już dobrze – szepnął uspokajająco. – Wszystko w porządku, Mirando.

Poczuła ulgę i pozwoliła mu szeptać sobie do ucha. Jego uścisk sprawiał, że nie tylko czuła się bezpieczniejsza, zdrowsza na umyśle i mniej samotna, ale też ogrzewał i odsuwał wspomnienie zimna Tony’ego. Duch odszedł, przynajmniej na razie. Zawsze wolał ją dręczyć, kiedy była sama.

Nie znała Johna Starka tak dobrze, jak powinna, ale miała tylko jego. Był jedynym człowiekiem, który zobaczył Tony’ego.

Był medium, był obcy, był mężczyzną. Był też jej ostatnią deską ratunku.

– Czy mogę ci ufać, Johnny? – szepnęła. – Czy mogę ci ufać?

ROZDZIAŁ CZWARTY

Ojciec Mirandy Garner, gdy żył, pracował właśnie w tym gabinecie. To był przytłaczająco męski pokój, utrzymany w stylu dawnego południa. Królowało tu olbrzymie, masywne biurko o błyszczącym, polerowanym blacie. Zarówno na nim, jak i na obitych skórą w kolorze burgunda krzesłach było widać ślady zużycia. Obładowane książkami regały sięgały aż do sufitu.

John nie musiał pytać Mirandy, aby wiedzieć, że nie spędzała tu wiele czasu. To było królestwo jej ojca... i tylko jego.

Na biurku stało zdjęcie dziewczynki o lnianych kucykach, zielonych oczach i przerwie między przednimi ząbkami. Trudno było uwierzyć, że to uśmiechnięte, beztroskie dziecko i wystraszona kobieta, która siedziała teraz obok niego, były tą samą osobą.

Miranda podała mu książkę o życiu i śmierci Very Lavender, którą zaczął przeglądać. Nieduży nakład, słaby papier i cienka oprawa zdradzały, że wydano ją niskim kosztem. Mieściła się tu cała historia jej życia. Przynajmniej ta znana publicznie.

Każde z nich siedziało w jednym z foteli. Nie patrzyli sobie w oczy. Oboje odczuwali skrępowanie po wczorajszym wybuchu i pytaniu z jego snu, które zadała.

„Czy mogę ci ufać, Johnny?”.

Nikt od dawna nie nazywał go w ten sposób.

– To on – oznajmiła Miranda, wskazując palcem czarno-białe zdjęcie człowieka, który zamordował jej cioteczną babkę.

BJ Oliver. Nikt nie wspomniał, że J w jego inicjale oznaczało Johna, ale Stark był tego pewien. Bo niby czemu Vera w jego wizjach miałaby używać imienia Johnny?

BJ Oliver wyglądał na zwyczajnego faceta. Miał jasnobrązowe włosy i kwadratową szczękę. Nie był przystojny, ale nie można było nazwać go także brzydkim. W jego oczach czaił się smutek. Było to widoczne nawet na tym zdjęciu, zrobionym długo przedtem, zanim poznał Verę.

John położył dłoń na zdjęciu, a Miranda gwałtownie cofnęła swoją, jakby bała się jego dotyku. Starał się znaleźć głęboko w sobie odpowiedź, czy ten człowiek rzeczywiście mógł zabić swoją kochankę i siebie, ale przeczucia milczały. Był tylko medium, a nie istotą wszechwiedzącą. Niestety, dla niego również niektóre pytania musiały pozostać bez odpowiedzi. Tylko dlaczego tak bardzo zależy mi, żeby wykazać niewinność BJ Olivera, przemknęło mu przez głowę.

Przerzucił kilka stron, zanim następne zdjęcie przykuło jego wzrok. Uśmiech mężczyzny z fotografii był radosny, szeroki i fałszywy. Gęste blond włosy były starannie ułożone zgodnie z obowiązującą modą w tamtych czasach.

– Phillip Lavender – odezwała się Miranda – był o wiele przystojniejszy od BJ Olivera. Nie rozumiem, czemu Vera odwróciła się od niego i związała z kimś takim jak ten... biedny artysta. Phillip uwielbiał żonę i był zdruzgotany jej śmiercią.

Przez chwilę John czuł upokorzenie, jakby odpowiadał za czyny Olivera.

– Nie możesz wiedzieć, jak mąż traktował Verę, kiedy nikt nie patrzył – powiedział, bo sam już to odkrył. – Phillip postrzegał ją jak swoją własność, a nie partnerkę. Mówił, że ją kocha i pewnie kochał na swój sposób. Jak ulubiony złoty zegarek, czy krawat. Póki robiła, co kazał i dawała mu przyjemność, kochał ją. Kiedy przestała... kiedy przestała go zadowalać, przestał ją kochać.

– To fascynujące – oznajmiła sucho. – Ale co to ma wspólnego z Tonym?

– Nie jestem pewien – mruknął.

– Nie interesuje mnie, co stało się kilkadziesiąt lat temu. Obchodzi mnie jedynie pozbycie się ducha – prychnęła. – Teraz wydaje się jasne, że nie będziesz w stanie mi w tym pomóc – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Źle, że cię zatrudniłam i źle, że przyjechałeś tu bez zapowiedzi. Wypiszę ci czek za usługi i koszty, które dotąd poniosłeś, i będziesz mógł wyjechać już po południu.

– Nie – powiedział, przeglądając w dalszym ciągu książkę.

– Skoro cię zatrudniłam, mogę też zwolnić.

– Wyjadę, kiedy tylko zapewnisz sobie usługi kogoś innego. Nie możesz być sama w tym domu.

– Dawałam sobie radę przez ponad rok!

John podniósł głowę i wpatrzył się w oczy Mirandy. Była ładna i z pewnością silniejsza, niż sama myślała. Ale jej siły były na wyczerpaniu.

– Nie chciałbym cię straszyć, ale...

– Ale co? – ponagliła, gdy znacząco urwał. – No dalej, przestrasz mnie.

– Tony chce twojej śmierci.

Miranda przygotowywała mrożoną herbatę, kiedy John dzwonił. Starała się powstrzymać drżenie rąk, ale nie bardzo jej się udawało. Nie była wcale zaskoczona, gdy usłyszała, że Tony chce ją zabić. Przecież nieraz szeptał jej do ucha, że będą razem na zawsze. „Na zawsze moja”. Nawet w chwili śmierci wypowiedział te makabryczne słowa.

Teraz Miranda udawała, że nie słyszy jego głosu. Tony się nie pokazał, czuła jedynie jego oddech na karku i łaskotanie w uchu, kiedy do niej mówił.

– To nie ja chcę cię skrzywdzić, tylko Johnny. Nie ufaj mu... nie daj się dotknąć... Tylko mnie możesz zaufać. Pamiętasz? Oddałaś mi swoje serce.

– Nieprawda – burknęła, mieszając herbatę. – Nigdy nie oddałam ci serca.

– Zastanów się jeszcze raz, moja miłości. Przypomnij sobie. Jesteś moja teraz i na zawsze. Przysięgłaś i nigdy cię nie opuszczę.

Co zrobiłam, że Tony uzurpuje sobie prawo do mojego serca, zastanawiała się rozpaczliwie. Nasz związek nie należał do romantycznych i nie zaszedł aż tak daleko. Miranda przyrzekła sobie, że jeśli wyjdzie z tego cało i bez prześladującego ją ducha, już nigdy nie dopuści do siebie tak blisko mężczyzny. Najwyraźniej nie mam szczęścia w miłości, pomyślała. Jak mogłam się tak pomylić? Tony z początku wydawał się miłym, normalnym i ciepłym mężczyzną. Za późno odkryłam jego prawdziwą naturę.

Był obłąkany i okrutny. Zarówno za życia, jak i po śmierci.

– Złe wieści – oznajmił John, wchodząc do kuchni.

Przestraszona nagłym dźwiękiem Miranda gwałtownie się odwróciła, upuszczając łyżkę. Stark stał, opierając się wygodnie o futrynę. Jak to jest, że bardziej przeraża mnie mężczyzna z krwi i kości niż szept ducha, pomyślała rozdrażniona.

– Jakie?

– Lara jest w trakcie jakiegoś zlecenia i nie może tu przyjechać jeszcze przez tydzień albo i dwa. Sądzisz, że dasz radę znieść mnie tak długo? – zapytał z uśmiechem.

Mimo że herbacie nie było to potrzebne, wzięła drugą łyżkę i znów zaczęła mieszać, żeby zająć czymś ręce. John twierdzi, że to Tony chce ją zabić. Tony mówi to samo o Johnie. Czy mi się to podoba, czy nie, Tony’ego znam lepiej niż Johna Starka, pomyślała. Chociaż śmiertelnie bała się jego widmowej obecności i chciała, żeby wreszcie znikł z jej życia, nigdy jej jeszcze fizycznie nie skrzywdził.

– Doceniam propozycję, ale nie musisz zostawać – powiedziała w końcu. – Najwidoczniej nie potrafisz mi pomóc w kłopotach, więc chyba możesz wracać do domu. Nie przeszkadza mi, że będę tu sama przez kilka dni – oznajmiła, choć serce ściskało się jej na samą myśl.

– Nigdzie nie jadę, póki nie zjawi się tu Lara ze swoim zespołem – uparł się John. – Możesz oczywiście wyrzucić mnie z domu, ale wtedy rozbiję namiot gdzieś w pobliżu i chociaż w ten sposób będę czuwał.

Nagle poczuła, że podchodzi do niej z tyłu, tak samo, jak robił to Tony. Tylko tym razem jej odczucia były zupełnie inne. Czuła się pewnie i bezpiecznie. Gdyby szepnął jej coś do ucha, nie przeszedłby jej zimny dreszcz. Poczułaby ciepło jego oddechu i wilgoć jego warg...

– Muszę tu być – oznajmił. – Wiedziałem to od chwili, kiedy dotknąłem wiadomości z twoim nazwiskiem i adresem. Czy powinienem zapowiedzieć wizytę? Oczywiście. Ale celowo nie zadzwoniłem, bo wiedziałem, że to będzie dla ciebie niebezpieczne – oznajmił cicho. – Tony stanowiłby dla ciebie o wiele większe zagrożenie, gdyby wiedział, że przyjeżdżam. Z jakiegoś powodu nie chciał, żebyśmy się spotkali. Sądzę, że spróbowałby cię zabić przed moim przyjazdem. Na razie nie jest tak mocny, ale z każdym dniem przybywa mu sił. Z każdym dniem, Mirando. Musiałaś to zauważyć.

Miał rację. Tony rzeczywiście był coraz silniejszy. John przynajmniej nie uważał jej za wariatkę, która widzi duchy. Nie mogła też zapomnieć, że to on ocalił ją zeszłej nocy i po raz pierwszy od roku w jego ramionach poczuła się bezpiecznie.

– No dobrze. Możesz zostać, dopóki nie przyjedzie twoja koleżanka. Kto wie? Może do tego czasu odkryjesz coś nowego?

John położył jej dłoń na ramieniu. Mimo że spodziewała się dotyku, drgnęła. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że jego dłoń jest prawdziwa.

– Powinnaś wyjść na chwilę z domu – powiedział cicho i opuścił dłoń, jakby wyczuł, że ten kontakt ją zaniepokoił.

– Nieważne, dokąd pójdę, Tony zawsze tam jest. Szepcze mi do ucha i dotyka – wyznała drżącym głosem.

– Zignoruj go. Zabieram cię na spacer – oznajmił John, podając jej ramię.

Ziemie otaczające rezydencję Garnerów były okryte bujną trawą i porośnięte drzewami. John zdecydował, że miło jest wyrwać się czasem z miasta, choć od zawsze kochał Atlantę. W widoku drzew, prześwitującego zza nich stawu, słonecznych rozbłyskach i łagodnie kołyszących się trzcinach było coś uspokajającego. Czuł się tak, jakby poznawał to miejsce, jakby dokładnie znał ścieżkę, którą podążał.

Pamiętał ze swoich snów i wizji, że Johnny i Vera przychodzili tu się kochać.

Idąca obok Miranda była blada i drżała. Czy była taka sama, zanim poznała Tony’ego? Zanim zaczął ją prześladować i nawiedzać? Jaka była tamta dziewczynka ze zdjęcia na ojcowskim biurku? Podejrzewał, że śliczna, mądra i cudownie się śmiała.

Słońce tylko podkreślało chorobliwą bladość Mirandy i cienie pod jej oczami. Potrzebowała snu. Już samo przetrwanie całego roku z duchem na karku było nie lada wyczynem, ale ona sobie tego nie uświadamiała. Była silniejsza, niż sądziła... silniejsza, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.

– Czuję, jakbym cię znała – szepnęła.

– Naprawdę? – udał zdumienie, choć sam czuł podobnie.

– Tak. To dziwne.

Było wiele możliwych wyjaśnień tego faktu. Deujav vu, wspomnienia z poprzedniego życia, zwykłe podobieństwo do kogoś, kogo znała...

Mimo to nie potrafił opanować uczuć, które się w nim budziły. Coraz bardziej pragnął chwycić ją w ramiona i zatrzymać przy sobie. Chciał chronić ją przed Tonym i przed całym światem. Może czuł taką potrzebę, bo był w tajemniczy sposób, w innym życiu, jakoś z tym wszystkim związany.

Miranda zerknęła w stronę kępy drzew.

– Wędrowałam tu kiedyś bez celu i odkryłam serce z inicjałami wyryte na korze drzewa. To było VL i JO.

– Vera Lavender i Johnny Oliver.

– Tak sądzę. Myślisz, że J oznacza Johnny’ego?

– Tak – przytaknął, nie tłumacząc, skąd wie, że to właśnie oni wydrążyli ten napis.

W powietrzu wciąż unosiła się wielka namiętność. Namiętność, nie miłość.

– Nikomu tego nie pokazywałam. Tutaj wciąż pamięta się Verę. Wielu mieszkańców byłoby zainteresowanych tym odkryciem. Wiem, że Oliver ją zamordował, ale... myślę, że go kochała. Tak musiało być, skoro zdecydowała się zwodzić męża. To nie znaczy, że to, co zrobiła było dobre, ale... wydaje mi się, że ich uczucie to zbyt intymna sprawa, żeby każdy oglądał drzewo, robił zdjęcia i zabierał kawałki kory na pamiątkę.

– Rozumiem.

– Naprawdę? – spytała, zaglądając mu w oczy.

Skinął głową. Nie wszystkim warto się dzielić.

– Vera była samotna – powiedział cicho. – Kiedy Phillip wyjeżdżał, a nawet kiedy tu był, była zagubiona i oddalona od wszystkiego, co ją otaczało. Pokazywała uśmiechniętą twarz i kryła ból pod manierami gwiazdy, ale była samotna, póki nie poznała BJ Olivera.

Miranda patrzyła na niego zaskoczona, ale nie negowała jego zdolności.

– Tobie chętnie pokażę to miejsce – powiedziała.

Obeszli staw i ruszyli zarośniętą ścieżką, która doprowadziła ich aż do kępy drzew. Jej włosy rozwiewał wiatr. Miranda stanęła i łatwo odnalazła znak wśród gałęzi.

– To tutaj – powiedziała, obwodząc palcem kontury serca. – Dlaczego mężczyzna zrobił coś takiego ukochanej kobiecie? Jak to możliwe, że chcąc tylko jej dobra, zdobył się na takie okrucieństwo i przemoc?

– Mogę? – zapytał John, stając obok i przykładając dłoń do wyrytego serca.

Nagle uświadomił sobie, że człowiek, który wyrył ten znak, kochał Verę z głębi serca. Kochał i pragnął zabrać stąd, zanim nie będzie za późno... Jednak zawsze mu odmawiała. Gdy pojawiał się ktoś w czasie wizyty jej kochanka, udawała, że przyszedł pomalować płot, przystrzyc trawę lub poprzycinać gałęzie. Czasem witała gości z rumieńcem miłości na policzku, wciąż rozgrzana ciepłem jego ciała, zdyszana od jego pocałunków. Jednak nawet nie patrzyła w jego stronę. Przy innych ludziach całkowicie ignorowała jego obecność. To raniło go do głębi.

Nic dziwnego, że targały nim sprzeczne uczucia.

Dźwięk pękającego drewna stanowił jedyne ostrzeżenie, zanim w dół poleciała olbrzymia gałąź. John chwycił Mirandę za ramię i odciągnął od drzewa ułamek sekundy wcześniej, zanim gruby konar spadł z trzaskiem tam, gdzie przed chwilą stała. Przewrócili się oboje. Miranda krzyczała. John starał się osłonić ją własnym ciałem, ale nic więcej się nie stało. Spojrzał, co mogło spowodować katastrofę. Gałąź nie była spróchniała ani pęknięta.

Gdy ponad ich głowami rozległ się szalony śmiech, Miranda zadrżała.

– Tony – szepnęła zmartwiałymi ustami.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Johnny podniósł ją z łatwością i posadził na stoliku w holu. Roześmiała się. Nie dlatego, że powiedział czy zrobił coś śmiesznego, tylko dlatego że była szczęśliwa.

Przestała się śmiać, kiedy kochanek zaczął rozpinać jej bluzkę.

– Musisz go zostawić – powiedział.

– Tak zrobię – szepnęła. – Nie wytrzymam z nim ani chwili dłużej. Kocham ciebie. Kocham cię całym sercem.

– Kiedy mu powiesz?

– Jak tylko wróci. Obiecuję.

Już nieraz planowała porzucenie Phillipa i zawsze tchórzyła, kiedy nadchodził czas realizacji planu. Kochała Johnny’ego, dawał jej szczęście, rozśmieszał i sprawiał, że w sypialni krzyczała z rozkoszy. Jednak nie mógł jej dać nic poza swoją miłością. To powinno wystarczyć i w chwilach takich jak ta, kiedy tylko sekundy dzieliły ich od spełnienia, wierzyła, że to wystarczy. Jednak kiedy musiała stawić czoło rzeczywistości, uświadamiała sobie, że będzie musiała odejść z niczym... wtedy nie była już taka pewna.

Dom należał do niej, ale to Phillip kontrolował finanse. Każdy grosz, który zarobiła jako tancerka czy aktorka, był w jego rękach. Nie chciała być biedna. Już od dawna nie kochała męża, ale była z nim związana w sposób, którego nie potrafiła wyjaśnić.

To nie znaczyło, że nie kocha swojego nowego mężczyzny. Był wspaniały. Nigdy nie sądziła, że można kochać tak, jak ona pokochała swojego Johnny’ego.

Jego dłoń wśliznęła się pod jej spódnicę, a palce bawiły się brzegiem pończochy. Siedziała na blacie chwiejnego stolika. Gdyby Johnny jej nie trzymał, na pewno spadłaby. Wiedziała jednak, że nie ma się czego obawiać. Kiedy uniósł jej spódnicę, rozsunęła uda i zaczęła go pieścić przez spodnie.

– Nigdy go nie zostawisz – powiedział, przesuwając dłoń coraz wyżej.

W chwilach takich jak ta mogli udawać, że mają przed sobą jakąś przyszłość. Jednak ona bała się nieznanego, a on to wiedział.

– Nie chcę teraz o tym rozmawiać – jęknęła.

Pragnęła go aż do bólu. Domagały się go jej ciało i serce. Nie wiedziała, że ból może być jednocześnie taki słodki.

– Nigdy nie chcesz o tym rozmawiać – odparł z wyrzutem.

– Kochaj mnie, Johnny – poprosiła, rozpinając mu pasek.

Dobrze wiedziała, jak przerwać dyskusję. Połączyła ich namiętność i namiętność będzie ich trzymać razem.