Stowarzyszenie Umarłych Poetów - Nancy H. Kleinbaum - ebook + audiobook + książka

Stowarzyszenie Umarłych Poetów ebook i audiobook

Nancy H. Kleinbaum

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Książka powstała na podstawie scenariusza głośnego filmu w reżyserii Petera Weira, w którym rolę Johna Keatinga zagrał Robin Williams.

Rozpoczyna się rok szkolny w Akademii Weltona, elitarnej szkole średniej o wielkich osiągnięciach i… nader surowej dyscyplinie. W miejsce odchodzącego na emeryturę nauczyciela języka angielskiego, przychodzi nowy, John Keating. Czterem zasadom Akademii, którymi są: Tradycja, Honor, Dyscyplina i Doskonałość przeciwstawia inny sposób kształcenia i wychowania młodych ludzi. Obrona własnej indywidualności, wrażliwość na poezję i umiejętność dostrzegania jej wokół siebie, radość życia i korzystanie z tego, co przynosi każdy dzień – to wartości, które próbują realizować jego uczniowie w tajnym klubie, Stowarzyszeniu Umarłych Poetów. Co zwycięży: rygorystycznie przestrzegana tradycja czy prawo do marzeń, wolności i młodzieńczego buntu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 168

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 15 min

Lektor: Jacek Rozenek

Oceny
4,3 (545 ocen)
292
138
86
23
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lacerta_
(edytowany)

Z braku laku…

Tytuł "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" nie jest mi obcy, ale nie ukrywam, że dość mocno się zdziwiłam gdy doczytałam, że to film był pierwszy, a nie na odwrót. Nie zniechęcałam się jednak i postanowiłam poznać książkową wersję do końca. Tyle, że po lekturze zupełnie nie widzę sensu powstania tej książki. Czułam się jakby ktoś opisywał to co dzieje się na ekranie. Szczerze mówiąc sądziłam, że autorka skorzysta z możliwości jaką daje książka i otrzymam przemyślenia bohaterów czy rozważania dotyczące otaczającego ich świata. Niestety nic takiego nie było. Jestem trochę rozczarowana. Nie neguję powstawania książek na podstawie filmu, jednak nie skorzystać z okazji jaką daje dana forma przekazu historii wydaje mi się dużym marnotrawstwem. "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" to książka, którą można przeczytać, ale właściwie nie wiem po co. Chyba lepiej zapoznać się z pierwowzorem, bo odnoszę wrażenie, że książka niewiele wnosi.
30
babelanseven

Nie oderwiesz się od lektury

Zacznę cytatem, skończę wymysłem własnym. "Rwijcie pąki róż, póki jeszcze możecie." Po opowieści Żulczyka potrzebowałem literackiej gumy orbit, świeżego wdechu. I chyba dostałem więcej aniżeli prosiłem. "Stowarzysznie umarłych poetów" to krótkie, jednodniowe książkowe spotkanie z grupą studentów, którzy w konserwatywnej akademii trafiają na nauczyciela z osobistym podejściem do grupy. Zmiana szablonu myślenia, dojrzewanie owoca indywidualności i nieustanne poszukiwanie nowego punktu widzenia. Ciekawość zaspokojona wiedzą, doświadczeniem i wizją. A to wszystko skondesowane w stu trzydziestu siedmiu stronach. Prosta piękność. Życie to proza i poezja. Proza to rzeczywistość, a poezja wyobrażeniem o niej. Chciałbym się wyzbyć ciebie z pamięci. W pył cię rozproszyć, szkieł milon części. W niepamięć zmienić, stracić w przełęczy. Ukryć. Przed światem, który się kręci. Mój się zatrzymał. Wszyscy przeklęci. Nancy H. Kleinbau. "Stowarzyszenie umarłych poetów" #zarażajczytaniem
10
ghost_laureen007

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z książek mojego życia.
10
siron109

Nie oderwiesz się od lektury

Każdy powinien ją przeczytać !:)
00
Gucia666

Nie oderwiesz się od lektury

niesamowita, nie miałam pojęcia że tak bardzo mi się spodoba. . zapamiętam na długo 😌
00

Popularność




Roz­dział I

W muro­wa­nej kaplicy Aka­de­mii Weltona – pry­wat­nej szkoły poło­żo­nej wśród dale­kich wzgórz Ver­montu – po obu stro­nach sze­ro­kiej nawy sie­działo ponad trzy­stu chłop­ców ubra­nych w odświętne szkolne bluzy. Mię­dzy nimi zasie­dli ich pełni dumy rodzice. Wszy­scy cze­kali w napię­ciu. Kiedy roz­brzmiały pierw­sze takty pły­ną­cej z dud muzyki, przy­go­to­wu­jący się w przed­sionku do cere­mo­nii stary, siwy męż­czy­zna wziął do ręki świecę i pod­pa­lił ostroż­nie knot. Sino­nie­bie­skie wnę­trze roz­ja­śniło się bla­dym świa­tłem. Zagu­biony w fał­dach obszer­nej togi sta­ru­szek ruszył wol­nym kro­kiem ku głów­nej nawie, osła­nia­jąc drżącą dło­nią przy­ga­sa­jący w podmu­chach prze­ciągu pło­mień. Za nim podą­żył czte­ro­oso­bowy orszak chłop­ców, któ­rzy na wysoko unie­sio­nych drzew­cach dźwi­gali szkolne sztan­dary. Na końcu kro­czyli peda­go­dzy Aka­de­mii w czar­nych togach oraz nie­licz­nie przy­byli jej absol­wenci.

Dyrek­tor szkoły, Gale Nolan, krzepki męż­czy­zna nieco po sześć­dzie­siątce, stał przy mów­nicy, gdzie zwy­kle kapłan czyta swoje nie­dzielne kaza­nia, i spo­koj­nym wzro­kiem śle­dził idą­cych. Cze­kał cier­pli­wie, aż pro­ce­sja dobie­gnie końca.

Sta­ru­szek zatrzy­mał się przed pre­zbi­te­rium i odwró­cił ku zgro­ma­dzo­nym. Czte­rej chłopcy ze sztan­da­rami minęli go, uro­czy­ście wkro­czyli na podium i sta­nęli sztywno przed przy­go­to­wa­nymi dla nich krze­słami. Po nich swoje miej­sca w pre­zbi­te­rium zajęli nauczy­ciele i absol­wenci.

Sta­ru­szek uniósł świecę i postą­pił krok naprzód.

– Panie i pano­wie… chłopcy… – dono­śnym gło­sem ode­zwał się dyrek­tor, wska­zu­jąc pal­cem pło­mień. – Oto świa­tło wie­dzy!

Kiedy obecni w kaplicy zaczęli bić brawo, dmący w dudy uczeń skoń­czył grać i zło­żył instru­ment w bocz­nej niszy.

Czte­rej chłopcy opu­ścili drzewca na posadzkę i z ulgą usie­dli na krze­słach. Na pro­por­cach wid­niały wyszyte złotą nicią słowa: TRA­DY­CJA, HONOR, DYS­CY­PLINA, DOSKO­NA­ŁOŚĆ.

Zapa­dła cisza.

Sta­ru­szek pod­szedł do pierw­szego rzędu, w któ­rym sie­dzieli naj­młodsi ucznio­wie Aka­de­mii, trzy­ma­jący w dło­niach nie zapa­lone świeczki. Nachy­la­jąc się nad pierw­szym z nich, ostroż­nie przy­su­nął swój pło­myk do knota świecy chłopca.

– Świa­tło wie­dzy – zain­to­no­wał cere­mo­nial­nie dyrek­tor Nolan – zostało prze­ka­zane mło­dym przez star­szeń­stwo!

Następ­nie chło­piec zapa­lił świecę swo­jemu sąsia­dowi, ten prze­ka­zał pło­mień kolej­nemu i w ten spo­sób sym­bo­liczne świa­tło tra­fiło do wszyst­kich uczniów roz­po­czy­na­ją­cych edu­ka­cję w Aka­de­mii Weltona.

– Panie i pano­wie, czci­godni absol­wenci, ucznio­wie… – mówił dalej Nolan. – W tym roku, tysiąc dzie­więć­set pięć­dzie­sią­tym dzie­wią­tym, przy­pada setna rocz­nica powo­ła­nia do życia naszej Aka­de­mii. Sto lat temu, w roku tysiąc osiem­set pięć­dzie­sią­tym dzie­wią­tym, czter­dzie­stu jeden chłop­ców usia­dło na tych samych krze­słach, na któ­rych teraz sie­dzi­cie wy, i posta­wiono im to samo pyta­nie, które zawsze pada tutaj wobec uczniów na początku każ­dego seme­stru. – Zamilkł na moment. Ogar­nął wzro­kiem wnę­trze kaplicy. – Pro­szę panów! – wykrzyk­nął. – Jak brzmią nasze Cztery Zasady?

Pod­nio­sły nastrój zakłó­ciło gwał­towne szu­ra­nie nóg. Szes­na­sto­letni Todd Ander­son, jeden z nie­licz­nych, któ­rzy zamiast odświęt­nej bluzy mieli na sobie zwy­kłe weł­niane swe­try, ocią­gał się długo, gdy jego kole­dzy sta­wali w rów­nym rzę­dzie. Matka nie­cier­pli­wie szturch­nęła go łok­ciem w ramię. Zro­bił nie­szczę­śliwą minę, pod­niósł się bez słowa i wodząc dookoła zagnie­wa­nym wzro­kiem, słu­chał, jak inni skan­dują gło­śno: „Tra­dy­cja! Honor! Dys­cy­plina! Dosko­na­łość!”

Nolan ski­nął przy­zwa­la­jąco głową i chłopcy usie­dli. Kiedy umilkł hałas dosu­wa­nych krze­seł, w kaplicy zapa­no­wała niczym nie zmą­cona, uro­czy­sta cisza.

– W pierw­szym roku ist­nie­nia Aka­de­mii Weltona – dyrek­tor nachy­lił się do mikro­fonu – ukoń­czyło ją pię­ciu uczniów. – Zro­bił krótką pauzę. – W roku minio­nym abso­lu­to­rium otrzy­mało pięć­dzie­się­ciu jeden i aż sie­dem­dzie­siąt pięć pro­cent z nich zdo­było indeksy naj­sza­cow­niej­szych uni­wer­sy­te­tów, nale­żą­cych do hono­ro­wej Ivy League!

Rodzice sie­dzący z dumą przy swo­ich pocie­chach burzą okla­sków wyra­zili uzna­nie dla Nolana za tak wyśmie­nite wyniki edu­ka­cji. Dwóch z czte­rech cho­rą­żych, szes­na­sto­letni Knox Over­street i jego przy­ja­ciel Char­lie Dal­ton, przy­łą­czyło się do powszech­nego aplauzu. Ubrani w odświętne szkolne bluzy, wypro­sto­wani jak struny, uosa­biali ideę uni­wer­sy­tec­kiej Ivy League. Knox był dobrze zbu­do­wa­nym mło­dzień­cem o krę­co­nych, krótko przy­cię­tych wło­sach i szcze­rym, sze­ro­kim uśmie­chu. Wysoki i przy­stojny Char­lie miał kla­syczną, ele­gancką powierz­chow­ność gim­na­zja­li­sty z eli­tar­nej szkoły śred­niej.

– Te osią­gnię­cia – mówił dalej Nolan, a Knox i Char­lie spo­glą­dali z góry na swo­ich kole­gów – są rezul­ta­tem peł­nej poświę­ce­nia pracy w imię pryn­cy­piów, jakie wpaja Aka­de­mia. Dla­tego wła­śnie tutaj rodzice chcą posy­łać swo­ich synów, i dla­tego wła­śnie nasza szkoła jest naj­lep­szą szkołą śred­nią w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. – Nolan zamilkł, cze­ka­jąc, aż ucichną kolejne brawa. – Wy, nowi ucznio­wie – kon­ty­nu­ował, zwra­ca­jąc się do tych, któ­rzy roz­po­czy­nali edu­ka­cję w Aka­de­mii – musi­cie wie­dzieć, że klucz do wie­dzy i waszego suk­cesu leży w Czte­rech Zasa­dach Aka­de­mii. Mówię to zarówno do naj­młod­szych, siód­mo­kla­si­stów, jak i do tych, któ­rzy prze­nie­śli się do nas z innych szkół.

Na dźwięk słów o uczniach, któ­rzy prze­nie­śli się z innych szkół, Todd Ander­son drgnął i poczuł się nie­swojo. Słowa te były skie­ro­wane do niego.

– Cztery Zasady to filary tej szkoły. To także kamie­nie węgielne poło­żone pod wasze życie. – Nastą­piła krótka pauza, po któ­rej Nolan wezwał: – Kan­dy­dat Aka­de­mii Weltona Richard Came­ron!

Jeden z chłop­ców trzy­ma­ją­cych sztan­dary zerwał się na równe nogi.

– Obecny! – krzyk­nął.

Sie­dzący obok niego ojciec pro­mie­niał dumą.

– Came­ron, czym jest tra­dy­cja?

– Tra­dy­cja, panie Nolan, to umi­ło­wa­nie szkoły, ojczy­zny i rodziny. Tra­dy­cją w Aka­de­mii Weltona jest być naj­lep­szym.

– Bar­dzo dobrze, Came­ron – pochwa­lił dyrek­tor. – Kan­dy­dat Aka­de­mii Weltona Geo­rge Hop­kins. Czym jest honor?

Came­ron usiadł sztywno przy uśmiech­nię­tym ojcu.

– Honor to god­ność i wypeł­nia­nie powin­no­ści – padła odpo­wiedź Geo­rge’a Hop­kinsa.

– Bar­dzo dobrze, Hop­kins. Kan­dy­dat Aka­de­mii Weltona Knox Over­street!

– Obecny. – Knox wstał.

– Czym jest dys­cy­plina? – zapy­tał Nolan.

– Dys­cy­plina to sza­cu­nek dla rodzi­ców, nauczy­cieli i dyrek­tora szkoły. Dys­cy­plina to nasz obo­wią­zek.

– Dzię­kuję, panie Over­street. Kan­dy­dat Aka­de­mii Weltona Neil Perry!

Knox usiadł, a wzru­szona matka pokle­pała go po ramie­niu.

Teraz wstał Neil Perry. Kie­szeń na piersi jego szkol­nej bluzy zdo­biły kolo­rowe odznaki za osią­gnię­cia w nauce. Stał wypro­sto­wany, wpa­tru­jąc się obo­jęt­nym wzro­kiem w dyrek­tora.

– Dosko­na­łość, panie Perry?

– Dosko­na­łość to rezul­tat cięż­kiej pracy – wyre­cy­to­wał mono­ton­nym gło­sem. – Dosko­na­łość to klucz do suk­cesu, w szkole i wszę­dzie poza szkołą. – Kiedy skoń­czył, usiadł i wpa­trzył się bez­na­mięt­nie w prze­strzeń.

– Sza­nowni pano­wie – zaczął znowu Nolan – w Aka­de­mii Weltona pra­co­wać będzie­cie dużo cię­żej, ani­żeli gdzie­kol­wiek wcze­śniej pra­co­wa­li­ście w swoim życiu. Nagrodą za ten wysi­łek będzie życiowy suk­ces, któ­rego wszy­scy bar­dzo od was ocze­ku­jemy. W związku z przej­ściem na eme­ry­turę naszego uko­cha­nego pro­fe­sora języka angiel­skiego, pana Por­tiusa, pozwolą pań­stwo, że przed­sta­wię jego następcę, pana Johna Keatinga, który także jest absol­wen­tem naszej szkoły, a przez ostat­nie kilka lat uczył w zacnych murach lon­dyń­skiego gim­na­zjum Che­stera.

Pan Keating, który sie­dział w gru­pie peda­go­gów, uniósł się lekko i ski­nął głową. Śred­niego wzro­stu i nie­wiel­kiej postury był prze­cięt­nie wyglą­da­ją­cym męż­czy­zną po trzy­dzie­stce. Miał inte­li­gentne brą­zowe oczy, śred­niej dłu­go­ści ciemne włosy i nie scho­dzący z twa­rzy cie­pły uśmiech. Robił wra­że­nie osoby god­nej sza­cunku i zna­ko­mi­cie wykształ­co­nej, jed­nak ojciec Neila Perry’ego zmie­rzył go wzro­kiem peł­nym nie­uf­no­ści.

– Na zakoń­cze­nie naszej cere­mo­nii inau­gu­ra­cyj­nej – powie­dział Nolan – chciał­bym popro­sić o kilka słów naj­star­szego z żyją­cych absol­wen­tów naszej Aka­de­mii, pana Ale­xan­dra Car­mi­cha­ela Juniora, z rocz­nika szkol­nego tysiąc osiem­set osiem­dzie­siąt sześć.

Zgro­ma­dzeni w kaplicy gło­śną owa­cją i powsta­niem z miejsc powi­tali osiem­dzie­się­cio­let­niego czło­wieka, który wynio­śle odtrą­ciw­szy wycią­gnięte ku niemu pomocne dło­nie, podrep­tał wolno w kie­runku mów­nicy. Sta­ru­szek wymam­ro­tał do mikro­fonu kilka nie­zro­zu­mia­łych dla nikogo słów, uśmiech­nął się ser­decz­nie i poma­chał ręką. Uro­czy­stość dobie­gła wresz­cie końca. Ucznio­wie i rodzice zaczęli wycho­dzić z kaplicy na przej­mu­jący chło­dem dzie­dzi­niec szkol­nego cam­pusu.

Od rze­czy­wi­sto­ści świata zewnętrz­nego Aka­de­mię Weltona odgra­dzały stare, zmur­szałe mury i pie­lę­gno­wana w nich pie­czo­ło­wi­cie surowa tra­dy­cja. Dyrek­tor Gale Nolan, niczym pro­boszcz sto­jący po nie­dziel­nej mszy na scho­dach swego kościoła, przy­glą­dał się z wysoka żegna­ją­cym się rodzi­nom.

Matka Char­liego Dal­tona odgar­nęła synowi włosy z czoła i czule go poca­ło­wała. Ojciec Knoxa Over­stre­eta objął syna po męsku, kiedy spa­ce­ro­wali po dzie­dzińcu, oglą­da­jąc mar­mu­rowe tablice upa­mięt­nia­jące fun­da­to­rów szkoły. Ojciec Neila Perry’ego stał wypro­sto­wany przed synem i popra­wiał wpięte w kie­szeń jego bluzy odznaki. Trzy­ma­jący się na ubo­czu Todd Ander­son czub­kiem buta wyko­py­wał z ziemi kamyk. Jego rodzice stali kilka metrów dalej i nie zwra­ca­jąc na niego uwagi, roz­ma­wiali z rodzi­cami jakie­goś innego ucznia. Wpa­tru­ją­cego się ponuro w zie­mię Todda zasko­czył nagle Gale Nolan. Pod­szedł do niego, chcąc odczy­tać imię i nazwi­sko na przy­pię­tej do swe­tra pla­kietce.

– Aaa, pan Ander­son – zaczął. – Czeka cię poważne zada­nie. Twój brat był jed­nym z pry­mu­sów naszej Aka­de­mii. Z pew­no­ścią mu dorów­nasz.

– Dzię­kuję, pro­szę pana – odpo­wie­dział Todd sła­bym gło­sem.

Niczym dobry gospo­darz Nolan ruszył dalej, mija­jąc po dro­dze rodzi­ców, pozdra­wia­jąc ich i uśmie­cha­jąc się nie­ustan­nie. Zatrzy­mał się dopiero przy panu Per­rym i jego synu. Poło­żył rękę na ramie­niu Neila.

– Wiele sobie po tobie w tym roku obie­cu­jemy, Perry – powie­dział poważ­nie.

– Dzię­kuję, panie Nolan.

– Na pewno nie zawie­dzie – rzu­cił ojciec Neila. – Prawda, synu?

– Będę się bar­dzo sta­rał.

Nolan pokle­pał Neila po ramie­niu i ruszył dalej. Zauwa­żył, że wielu naj­młod­szych uczniów z tru­dem powstrzy­muje łzy, a nie­któ­rzy pła­czą, tuląc się do matek.

– Na pewno ci się spodoba – prze­ko­ny­wał gło­śno jeden z ojców, macha­jąc na poże­gna­nie ręką i odcho­dząc śpiesz­nie w kie­runku par­kingu.

– Nie bądź dziec­kiem – łajał inny zapła­ka­nego syna.

Z wolna dzie­dzi­niec pusto­szał, jeden po dru­gim samo­chody opusz­czały szkolny par­king. Aka­de­mia Weltona stała się teraz dla chłop­ców nowym domem, odizo­lo­wa­nym w pięk­nych, ale suro­wych lasach Ver­montu.

– Chcę do domu! – krzyk­nął jesz­cze jakiś chło­piec chli­pią­cym gło­sem.

Któ­ryś ze star­szych kole­gów pokle­pał go pocie­sza­jąco po ramie­niu i popro­wa­dził w kie­runku bursy.

Roz­dział II

Wolniej, pro­szę panów, wol­niej. Nie bie­giem! – wołał nauczy­ciel z wyraź­nym szkoc­kim akcen­tem.

Czter­dzie­stu uczniów młod­szej klasy zbie­gało ze scho­dów w bur­sie, pod­czas gdy pięt­nastka star­szych usi­ło­wała uto­ro­wać sobie mię­dzy nimi drogę na pię­tro.

– Tak, tak, panie McAl­li­ster – powie­dział któ­ryś z pierw­szo­rocz­nia­ków. – Prze­pra­szam, pro­szę pana.

McAl­li­ster z dez­apro­batą kiwał głową, patrząc, jak chłopcy wybie­gają z budynku i pędzą przez cam­pus.

W wyło­żo­nej dębową boaze­rią Sali Repre­zen­ta­cyj­nej sied­miu uczniów cze­kało na wezwa­nie dyrek­tora Nolana. Co pewien czas kilka par oczu nie­spo­koj­nie kie­ro­wało się ku scho­dom po prze­ciw­nej stro­nie, które pro­wa­dziły do wycho­dzą­cych na pierw­sze pię­tro drzwi. Nie­ba­wem poja­wiło się w nich pię­ciu chłop­ców. Cięż­kim kro­kiem zaczęli scho­dzić. Za nimi, na szczy­cie scho­dów, sta­nął stary, siwie­jący dok­tor Hager.

– Over­street, Perry, Dal­ton, Ander­son, Came­ron! – krzyk­nął.

Kiedy szli gęsiego na górę, pozo­stała na dole dwójka śle­dziła z prze­ję­ciem ich odej­ście.

– Hej, Meeks, jak się nazywa ten nowy? – zapy­tał jeden z nich.

– Todd Ander­son – odparł szep­tem Ste­ven Meeks.

Ta wymiana zdań nie uszła uwagi sta­rego Hagera.

– Pano­wie Meeks i Pitts! Nagana! – krzyk­nął z groźbą w gło­sie.

Chłopcy spoj­rzeli w inną stronę. Roz­ża­lony Pitts wzniósł oczy ku niebu.

– Pitts! Dla cie­bie dodat­kowa nagana! – Dok­tor Hager był już wpraw­dzie stary, ale wzrok miał sokoli.

Wezwani chłopcy podą­żyli za Hage­rem, który żwa­wym kro­kiem zmie­rzał pro­sto do gabi­netu Gale’a Nolana. Po dro­dze musieli przejść przez sekre­ta­riat szkoły, pro­wa­dzony przez żonę dyrek­tora, panią Joan Nolan.

Chwilę póź­niej stali przed rzę­dem usta­wio­nych naprze­ciwko dyrek­tora krze­seł. Nolan sie­dział przy swoim biurku. Obok niego, na pod­ło­dze wyle­gi­wał się wielki dog.

– Witam panów w nowym roku szkol­nym. Panie Dal­ton, jak się miewa ojciec?

– Dobrze, pro­szę pana – odparł Char­lie.

– Dosko­nale, pro­szę prze­ka­zać mu moje pozdro­wie­nia. Czy pań­ska rodzina prze­pro­wa­dziła się już do tego nowego domu, Over­street?

– Tak, pro­szę pana. Mie­siąc temu.

– Wyśmie­ni­cie – Nolan uśmiech­nął się zagad­kowo. – Sły­sza­łem, że to piękny dom.

Pokle­pał psa po gło­wie i podał mu kra­kersa. Dog schru­pał ciastko z ape­ty­tem. Chłopcy cze­kali, nie­pewni i zakło­po­tani.

– Ale do rze­czy – pod­jął Nolan. – Ander­son, jesteś tu nowy, niech więc będzie mi wolno ci wyja­śnić, że w Aka­de­mii Weltona każ­demu z uczniów wyzna­czam zaję­cia poza­lek­cyjne, bio­rąc przy tym pod uwagę talent, kwa­li­fi­ka­cje oraz dotych­cza­sowe zain­te­re­so­wa­nia. Zaję­cia te są trak­to­wane rów­nie poważ­nie jak zaję­cia obo­wiąz­kowe, prawda, chłopcy?

– Tak, pro­szę pana! – odkrzyk­nęli pozo­stali zgod­nym chó­rem.

– Za nie­obec­ność na tych zaję­ciach udzie­lane są nagany. A więc tak… Naj­pierw Dal­ton: gazetka szkolna, przy­spo­so­bie­nie woj­skowe, piłka nożna, wio­sło­wa­nie. Knox Over­street: Sto­wa­rzy­sze­nie Kan­dy­da­tów Aka­de­mii Weltona, gazetka szkolna, piłka nożna, Klub Synów Absol­wen­tów. Neil Perry: Sto­wa­rzy­sze­nie Kan­dy­da­tów Aka­de­mii Weltona, kółko che­miczne, kółko mate­ma­tyczne, Księga Pamiąt­kowa Aka­de­mii, piłka nożna. Richard Came­ron: Sto­wa­rzy­sze­nie Kan­dy­da­tów Aka­de­mii Weltona, Klub Dys­ku­syjny, wio­sło­wa­nie, przy­spo­so­bie­nie woj­skowe, kółko medyczne, Rada Hono­rowa.

– Dzię­kuję, pro­szę pana – powie­dział Came­ron.

– Jeśli zaś cho­dzi o cie­bie, Ander­son… opie­ra­jąc się na danych prze­ka­za­nych mi ze szkoły w Balin­crest: piłka nożna, przy­spo­so­bie­nie woj­skowe, Księga Pamiąt­kowa Aka­de­mii. Czy może coś pomi­ną­łem?

Todd stał w mil­cze­niu. Usi­ło­wał wydu­sić z sie­bie kilka słów.

– Słu­cham, panie Ander­son, słu­cham – poma­gał mu Nolan.

– Ja… wolał­bym… wio­sło­wa­nie… pro­szę pana – Todd wykrztu­sił wresz­cie led­wie sły­szal­nym gło­sem.

Nolan spoj­rzał na niego. Todd zaczął się trząść ze zde­ner­wo­wa­nia.

– Wio­sło­wa­nie, powia­dasz…? Wio­sło­wa­nie? Ale zgod­nie z tym, co tu mam napi­sane… w Balin­crest gra­łeś w piłkę nożną. No więc?

Todd znowu zmu­sił się do wysiłku.

– Gra­łem… tak… ale… – szep­tał.

Nad jego brwiami poja­wiły się błysz­czące kro­pelki potu. Zaci­snął pię­ści tak mocno, że zbie­lały mu palce. Pozo­stali chłopcy widzieli, jak wal­czy z napły­wa­ją­cymi łzami.

– Polu­bisz piłkę nożną, Ander­son. – Nolan prze­rwał nara­sta­jące napię­cie. – To wszystko. Może­cie odejść.

Chłopcy wyma­sze­ro­wali rów­nym kro­kiem. Na twa­rzy Todda malo­wała się roz­pacz. Dok­tor Hager wezwał następ­nych.

W dro­dze do bursy Neil Perry zacze­kał na wlo­ką­cego się za wszyst­kimi Todda i podał mu dłoń.

– Będziemy miesz­kać w jed­nym pokoju – powie­dział. – Nazy­wam się Neil Perry.

– Todd Ander­son – odparł cicho Todd.

Przez jakiś czas szli w nie­zręcz­nym mil­cze­niu.

– Dla­czego prze­nio­słeś się z Balin­crest?

– Mój brat koń­czył Aka­de­mię Weltona – wyja­śnił Todd.

Neil spoj­rzał na niego zacie­ka­wiony.

– Ach, to ty jesteś ten Ander­son?

Todd wzru­szył ramio­nami.

– Rodzice od początku chcieli, żebym się tu uczył, ale nie mia­łem wystar­cza­jąco dobrych ocen. Musia­łem zacząć w Balin­crest, żeby się tro­chę pod­cią­gnąć.

– Cha, cha, tra­fi­łeś z desz­czu pod rynnę – zaśmiał się Neil. – Nie sądzę, żeby ci się tutaj spodo­bało.

– Już mi się nie podoba.

W holu bursy pano­wał nie­opi­sany roz­gar­diasz. Chłopcy bie­gali w tuma­nach kurzu, dźwi­ga­jąc swoje walizki, torby podróżne, maszyny do pisa­nia, książki, poduszki, gra­mo­fony… Przy wej­ściu stał por­tier i pil­no­wał sterty bagażu. Neil i Todd zaczęli szu­kać swo­ich rze­czy. Pierw­szy swoją pękatą torbę i skó­rzaną walizkę zna­lazł Neil. Zarzu­cił sobie torbę na plecy, chwy­cił mocno walizkę i ruszył do pokoju.

– Nie ma jak w domu – zachi­cho­tał pod nosem, gdy wszedł do cia­snego pomiesz­cze­nia, w któ­rym z tru­dem mie­ściły się dwa łóżka, dwie szafy i dwa biurka.

Rzu­cił bagaże na jedno z łóżek. Przez uchy­lone drzwi do pokoju zaj­rzał Richard Came­ron.

– Podobno masz tego nowego – powie­dział. – Sły­sza­łem, że to drę­twa natura. Ooo, par­don! – dodał, widząc za sobą Todda, i wyco­fał się szybko za drzwi.

Todd minął go w progu, poło­żył swoje rze­czy na dru­gim łóżku i zaczął się roz­pa­ko­wy­wać.

– Nie przej­muj się Came­ro­nem – powie­dział Neil. – To kawał dupka.

Todd wzru­szył ramio­nami, sku­pia­jąc uwagę na waliz­kach.

W pokoju poja­wili się Knox Over­street, Char­lie Dal­ton i Ste­ven Meeks.

– Słu­chaj, Perry. Wieść gminna nie­sie, że latem bra­łeś dodat­kowe lek­cje.

– To prawda, z che­mii. Ojciec uznał, że powi­nie­nem opa­no­wać tro­chę mate­riału naprzód.

– Hmm – zasta­na­wiał się Char­lie – Meeks jest orłem z łaciny. Ja chyba nie zapo­mnia­łem wszyst­kiego z gra­ma­tyki, więc mamy już dobrą grupę naukową, co ty na to?

– Jasne, tyle tylko, że wcze­śniej pro­po­no­wał mi to samo Came­ron. Nie macie chyba nic prze­ciwko temu, by go przy­jąć?

– A on w czym się spe­cja­li­zuje? – zaśmiał się Char­lie. – W lizu­so­stwie?

– Daj spo­kój – rzu­cił Neil. – To prze­cież twój kum­pel z pokoju.

– Nic na to nie pora­dzę – Char­lie potrzą­snął głową.

Pod­czas tej wymiany zdań Todd nie prze­sta­wał wyj­mo­wać i ukła­dać na łóżku swo­ich rze­czy.

Pod­szedł do niego Ste­ven Meeks.

– Cześć. Chyba się nie znamy, prawda? – zagad­nął. – Nazy­wam się Ste­ven Meeks.

Todd nie­śmiało wycią­gnął dłoń.

– Todd Ander­son.

Teraz rów­nież Knox i Char­lie wycią­gnęli ręce.

– Char­lie Dal­ton.

– Knox Over­street.

Todd uści­snął im dło­nie.

– Chło­paki, trzeba wam wie­dzieć, że bra­tem Todda jest nie kto inny jak Jef­frey Ander­son – powie­dział Neil.

Char­lie ścią­gnął brwi, jakby coś sobie przy­po­mniał.

– A tak, oczy­wi­ście. Ten sam, który wio­sną wygła­szał w imie­niu wszyst­kich uczniów poże­gnalne prze­mó­wie­nie na pro­mo­cji. Wyróż­nie­nia, nagrody, pań­stwowe sty­pen­dium…

Todd przy­tak­nął.

– Zatem witamy w Aka­de­mii Hel­l­tona1 – Meeks wybuch­nął śmie­chem.

– Tak, tu naprawdę jest tak ciężko, jak głosi fama. No, chyba że jest się takim geniu­szem jak Meeks – rzu­cił zaczep­nie Char­lie.

– Chce mi się przy­po­do­bać, żebym go pod­cią­gnął z łaciny – odciął się Meeks.

– I lite­ra­tury, i try­go­no­me­trii… – dodał Char­lie.

Meeks roze­śmiał się. Nagle roz­le­gło się stu­ka­nie do drzwi.

– Otwarte! – krzyk­nął Neil.

Tym razem nie był to żaden z kole­gów.

– Oo… ojciec – wyją­kał Neil i zbladł jak kreda.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Hell (ang.) – pie­kło (przyp. tłum.). [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: Dead Poets Society

Copy­ri­ght © 1989 by Touch­stone Pic­tu­res.

Based on the motion pic­ture from Touch­stone Pic­tu­res. Pro­du­ced by Ste­ven Haft, Paul Jun­ger Witt, Tony Tho­mas. Based on the motion pic­ture writ­ten by Tom Schul­man. Direc­ted by Peter Weir. Ori­gi­nally publi­shed in the Uni­ted Sta­tes and Canada as DEAD POETS SOCIETY by N. H. Kle­in­baum. This trans­la­ted edi­tion publi­shed by arran­ge­ment with King­swell, an imprint of Buena Vista Books, Inc.

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2010, 2015, 2020

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Elż­bieta Ban­del

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki oraz ilu­stra­cja na okładce: Lucyna Talejko-Kwiat­kow­ska

Foto­gra­fia na okładce: Piotr Choj­nacki

Wyda­nie III e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Sto­wa­rzy­sze­nie Umar­łych Poetów, wyd. III, dodruk, Poznań 2015)

ISBN 978-83-7818-105-7

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer