Spowiedź wyszeptana wrogowi - Wiktoria Łoboda - ebook + audiobook + książka

Spowiedź wyszeptana wrogowi ebook i audiobook

Wiktoria Łoboda

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trzynastoletnia Emilia wymyka się z przyjaciółką na dyskotekę, gdzie otumaniona alkoholem i wstrzykniętym jej narkotykiem zostaje zgwałcona. Poszukiwania odpowiedzialnego za zbrodnię spełzają na niczym, a dziewczyna przez kilka kolejnych lat stara się ułożyć życie na nowo… Do czasu, gdy do domu wracają po długiej nieobecności jej rodzice – fanatyczny ojciec i podporządkowana mu matka – a w szkole pojawia się nowy katecheta, zabójczo przystojny ksiądz o lodowatym i intrygującym spojrzeniu…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 459

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 58 min

Lektor: Diana Giurow

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

…OŚCI

 

Przeszłość jest tylko tym,

co wzięłam sobie ze świata.

To układanka bez instrukcji,

którą staram się układać przed snem.

A ty dręczysz mnie jak blizny

albo przecięty kartką język.

 

Choć co noc wydłubuję Cię

spod powiek.

Każdy nowy dzień

rysuje Cię dłutem

w moich wspomnieniach.

 

Upadłam na granicy

Potrzeby kontaktu i pragnienia odejścia.

Patrzę na Ciebie

– to mi wystarczy.

Chcę mieć pewność, że jesteś.

Nie, nie ze mną.

Sam.

 

Michał Maciejak, „Piszę z pamięci”,

Łask 2012, s. 58.

 

 

 

 

 

Istnieje pewien szczególny rodzaj nienawiści, którego nie każdy człowiek ma okazję doświadczyć. To nienawiść głęboko zakorzeniona, jadowita i toksyczna. Plujesz nią, licząc na to, że w ten sposób uda Ci się jej pozbyć, ale to nie pomaga. Ta cholerna nienawiść tylko w Tobie wzbiera i w pewnym momencie nie czujesz nic poza nią. Prawie. Nie doświadczyłeś czegoś takiego? A ja owszem – przez Ciebie.

To ta chwila, w której powinieneś poczuć wyrzuty sumienia, ale oczywiście tak się nie stanie. W tym liście będzie jeszcze wiele takich fragmentów, podczas ich czytania każdy normalny człowiek strzeliłby sobie w głowę, żeby uciszyć wrzask świadomości, że to wszystko przez niego. Ale nie Ty. Ty nie jesteś normalny. Jesteś wyjątkowy i kiedyś myślałam, że to Twoja zaleta.

W swojej ignorancji pewnie nawet uważasz, że postępowałeś dobrze. Utrzymujesz, że chciałam tego wszystkiego. Przyznam, że bywały momenty, kiedy sama tak myślałam. Jednak Ty przekroczyłeś granice, za którymi spały moje wspomnienia. Przekroczyłeś je zbyt wcześnie.

Gdy już dostaniesz mój list, zadasz sobie wiele pytań. Część odpowiedzi zapewne odnajdziesz tu, między wersami, jednak nie wszystkie. Bo, powiedzmy sobie szczerze, że i nie na wszystkie zasługujesz.

Opowiem Ci teraz wszystko od początku, abyś lepiej zrozumiał to, co zrozumieć powinieneś. To będzie długa historia, a ja, ponieważ wiem, że przeczytasz wszystko dokładnie, postaram się, żeby ten list był dla Ciebie pokutą.

Zapraszam Cię do lektury, mój drogi.

 

 

Moja babcia nie wiedziała tego pamiętnego wieczoru, że wybieram się z Gośką na dyskotekę za miasto. Przypuszczałam, że miałaby zastrzeżenia; ja za to nie miałam ochoty ich wysłuchiwać. Tym bardziej, że nawet gdybym stanęła na głowie, ona i tak nie pozwoliłaby mi nigdzie wyjść. Dla trzynastolatki, która ma pstro w głowie, dyskoteki są sprawą wyższej wagi, są czymś wartym kłamania w żywe oczy.

Dlatego też oświadczyłam jej, że idę na noc do przyjaciółki. Babcia pokręciła tylko nosem, a potem skinęła głową i wróciła do oglądania ulubionej telenoweli z rodzaju tych, których akcja jest nudna jak flaki z olejem, ciągnie się w nieskończoność, a mimo to przyciąga wielu widzów. Rzuciłam okiem na ekran telewizora, a potem się spakowałam – wzięłam ciuchy na przebranie – i opuściłam dom, uraczywszy wpierw ukochaną staruszkę całusem w zwiędły ciepły policzek.

Gośkę i mnie zabrała Aneta, starsza siostra mojej przyjaciółki. Jechała do klubu razem ze swoim chłopakiem i zgodziła się nas zabrać pod warunkiem, że będziemy się nawzajem pilnować, bo oni nie zamierzają nas niańczyć. Ochoczo na to przystałyśmy.

Kiedy wsiadłam do samochodu, Gośka popatrzyła na mnie i moje ubranie z dezaprobatą. Żeby nie wzbudzić podejrzeń babci, założyłam stare, znoszone jeansy i koszulkę z językiemRolling Stonesów. W odpowiedzi na pogardliwe spojrzenie przyjaciółki wyjęłam z torby sukienkę i buty na (zbyt) wysokich obcasach, po czym zaczęłam się wyginać na tylnym siedzeniu, aby się przebrać. Kiedy zdejmowałam stanik, ponieważ tego wymagała ta wyuzdana sukienka, zobaczyłam w lusterku, jak Karol wyciąga szyję, aby zobaczyć odbicie moich piersi. Według mnie nie było co oglądać – ot, dwie niewielkie wypukłości uwieńczone nieco ciemniejszymi brodawkami. Ale Karol był innego zdania. Kiedy nasze spojrzenia spotkały się w lusterku, zobaczyłam, jak w kącikach jego oczu pojawiają się niewielkie bruzdki od uśmiechu. Wyczułam, że spodobał mu się ten widok; a ja spuściłam wzrok zawstydzona tą niemą pochwałą. Choć przecież to on powinien się wstydzić.

Nie tylko ja dostrzegłam ten lubieżny uśmiech wymalowany na jego parszywej i przystojnej buźce. Także Aneta odnotowała milczącą aprobatę i chyba właśnie w tamtym momencie zapałała do mnie żywą nienawiścią. Przez krótką chwilę myślałam o niej jak o rywalce, ale potem poszłam po rozum do głowy i zachowanie Karola uznałam za karygodne. Tylko że Aneta nie miała pojęcia o moim nawróceniu i w jej mniemaniu nadal musiałam być wredną suką. Od tamtej chwili czułam się nieco niezręcznie w towarzystwie siostry Gośki.

Zajechaliśmy pod klub, wysiadłam pierwsza, pragnąc uwolnić się jak najszybciej od ciężkiej atmosfery, która panowała w środku. Ponagliłam przyjaciółkę i, nie czekając na pozostałych, same udałyśmy się w stronę wejścia. Kiedy stałyśmy w kolejce, obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że Karol i Aneta stoją jeszcze przy aucie i rozmawiają. Z żywej gestykulacji dziewczyny można było wywnioskować, że temat konwersacji nie jest zbyt przyjemny. Resztę dopowiedziałam sobie bez trudu.

Zerknęłam na Gośkę, ale ona tylko przypatrywała się czemuś z uwagą; jak zwykle ciekawska podążyłam oczami za jej spojrzeniem i dostrzegłam Ciebie. Stałeś samotnie oparty o mur pobliskiego budynku, w którym – jak głosił napis nad wejściem – sprzedawano grillowane kiełbaski oraz piwo, piwo, PIWO.

Choć w bladym blasku latarni trudno było cokolwiek dostrzec, wydawało mi się, że śledzisz wzrokiem ludzi w kolejce; zupełnie tak, jakbyś kogoś szukał, co zresztą okazało się potem słusznym spostrzeżeniem. Szukałeś mnie. Jeszcze nie wiedziałeś, jak wyglądam, jak się zachowuję i jaki jest mój uśmiech; zrozumiałeś to wszystko dopiero wtedy, gdy nasze spojrzenia się spotkały.

Uśmiechnąłeś się lekko – tak, jakbyś zobaczył starą przyjaciółkę, a ja otworzyłam usta ze zdziwienia. Podobała mi się Twoja pewność siebie, przekonanie, że odpowiem tym samym na Twoje wabiące uniesienie jednego kącika ust. I dlatego odwróciłam wzrok. Spuściłam oczy i poczęłam kontemplować skrawek ziemi pod nogami, który nie był zajęty przez osoby tłoczące się w tej kolejce. Chłopak przede mną śmierdział papierosami, których ostry zapach torturował mój zmysł powonienia. Ten smród kojarzył mi się z ojcem.

Poczułam, jak ktoś trąca mnie łokciem w plecy, i obróciłam się, szukając winowajcy. Niestety w tym rozbestwionym tłumie ciężko mi było go zidentyfikować, dlatego zaniechałam poszukiwań, wzdychając z poirytowaniem. Było mi ciasno i duszno.

Znowu na Ciebie spojrzałam. Tym razem z zazdrością, że jesteś daleko od tej nieogarniętej i już lekko podchmielonej hordy. Chciałam się do ciebie wyrwać, a Twój półuśmieszek i intensywne spojrzenie tylko mnie do tego zachęcały. Ale oczywiście zabrakło mi odwagi. Nie chciałam też zostawiać Gośki, która przecież zabrała mnie tu dla siebie.

– Ty kupisz bilety – powiedziała moja przyjaciółka, wciskając mi dychę do ręki.

– Dlaczego ja?

– Wyglądasz na starszą.

To była prawda. Wyglądałam na starszą i, szczerze mówiąc, trochę się tak czułam. Pani w okienku bez słowa sprzedała mi dwa bilety w formie fioletowych, papierowych paseczków, które należało założyć na nadgarstek.

A potem weszłyśmy.

Na dźwięk pierwszych nut piosenki, którą obie uwielbiałyśmy, zakołysałam biodrami, a Gośka spojrzała na mnie z niekrytą zazdrością i uśmiechnęła się, kiedy ją na tym przyłapałam.

– Nie wiem, po co ja cię ze sobą brałam! Zgarniesz dla siebie wszystkie najlepsze kąski! Weź stąd idź! – Roześmiana wskazała wyjście, a ja tylko wywróciłam oczami z lekkim uśmiechem.

– Ciekawe, gdzie Karol i Aneta… – powiedziałam.

– Pewnie na końcu kolejki. Idziemy tańczyć? – zapytała, a ja skinęłam głową i udałyśmy się na salę.

Jakaś cząstka mnie nie mogła się Ciebie pozbyć z myśli, więc oczy, podporządkowane zdradzieckiemu umysłowi, rozglądały się, usiłując wyłonić Twoją postać z tej energicznej, barwnej, pulsującej w rytm muzyki masy. Byłoby łatwiej, gdybym zapamiętała chociaż kolor i typ ubrania, jakie na sobie miałeś, ale ja pamiętałam wyłącznie ten uśmiech szubrawcy.

Zgodnie z moimi przypuszczeniami Gośka nie cieszyła się długo moim towarzystwem. Ledwie wkroczyłyśmy do sali, a już jakiś chłopak poprosił ją do tańca. Uśmiechnęłam się z niemym przyzwoleniem, ale miałam na nich oko. Zbywałam własnych kandydatów na rzecz pilnowania Gośki, lecz kiedy zorientowałam się, że moja przyjaciółka ze swym partnerem bawi się zbyt dobrze, by do mnie wrócić, przestałam odmawiać.

Z bliżej nieokreślonych (Twój uśmiech) przyczyn żaden z chłopaków, z którymi tańczyłam, nie spodobał mi się. Kiedy jeden z nich – pewien świński blondyn – się do mnie przyczepił, a ja nigdzie nie mogłam znaleźć wsparcia, humor znacznie mi się pogorszył. Dopiero gdy chłopak przyszpilił mnie do ściany, zainterweniował stojący nieopodal ochroniarz i przegonił natręta ku mej niewysłowionej uldze. Oparłam się o ścianę, a wtedy nie wiadomo skąd pojawiła się Gośka.

– Hej! – powitała mnie radośnie, usiłując przekrzyczeć donośne tony zmiksowanego hitu tegorocznego lata.

Spojrzałam na nią z niemym wyrzutem, lecz moja przyjaciółka była zbyt podekscytowana, by cokolwiek dostrzec. A może to przez te migotliwe, kolorowe i wkurzające światła.

– Ale fajnego chłopaka dorwałam! – oświadczyła, demonstrując swoje uzębienie.

Uśmiechnęłam się beznamiętnie, masując ramię, za które jeszcze przed chwilą szarpał mnie ten ohydny blondyn. Psioczyłam na niego w myślach i może właśnie dlatego nie podzielałam radości przyjaciółki. Albo byłam zazdrosna o to, że znalazła fajnego kolegę, a ja… A ja wciąż Cię wypatrywałam.

– Fajnie – mruknęłam, wcale nie starając się przekrzyczeć muzyki. Nie zależało mi, by usłyszała.

– Co ci jest!?

Wzruszyłam ramionami i spojrzałam gdzieś w bok, gdzie dostrzegłam Anetę i Karola. Gośka również zerknęła w tę samą stronę.

– O! Aneta. Idziemy do niej!?

Oczywiście, że nie. Nie chcę spędzić reszty nocy w towarzystwie dziewczyny, która mnie nie trawi, i jej dziwnego chłopaka.

– Poszłabym się czegoś napić! – odkrzyknęłam wymijająco.

– Co!?

– Idę się czegoś napić!!! – powtórzyłam i wskazałam na bar w oddali.

Gośka skinęła wreszcie głową, olśniona, i dała mi do zrozumienia, że poczeka w towarzystwie siostry i przyszłego szwagra. Niespiesznie udałam się w stronę baru, do którego nie garnęło się, o dziwo, zbyt wiele osób. Kiedy odnalazłam spojrzeniem cennik, zrozumiałam dlaczego. Z irytacją stwierdziłam, że stać mnie było tylko na durny soczek pomarańczowy. Nie chciałam soczku. Chciałam się upić.

Przy barze było znacznie ciszej i chłodniej, więc mimo braku funduszy pomyślałam, że mogłabym tu zostać na dłużej. Zastanawiając się, co robić, by uniknąć przebywania w obecności Anety oraz Karola, usiadłam na wysokim stołku barowym, skąd kontynuowałam czytanie alkoholowego menu.

Już chciałam zapytać barmana o autora tak finezyjnych nazw drinków, kiedy spostrzegłam kątem oka, jak ktoś zajmuje krzesełko obok mnie. Spojrzałam w bok i prawie spadłam ze swojego; rozpoznałam ten uśmiech, rzucił mi się w oczy jako pierwszy.

– Hej – przywitałeś się, dzięki czemu w końcu oderwałam spojrzenie od twoich ust. Musiałeś nachylić się do mnie, bym usłyszała, co chcesz powiedzieć. Poczułam na policzkach wykwity rumieńców, które na szczęście pozostawały niedostrzegalne w takim świetle.

– Cześć – odparłam tak cicho, że jeśli w ogóle zorientowałeś się, że coś mówię, to tylko z ruchu moich warg.

A więc odnalazłeś mnie – mogłeś wyczytać z moich oczu niedowierzanie pomieszane z ekscytacją. Wydawało mi się, że wciągasz mnie w swoje osamotnienie, odseparowujesz jeszcze bardziej od niechcianego hałasu i spoconego tłumu.

– Jak się bawisz? – zapytałeś, choć przecież dobrze wiedziałeś, że źle.

– Świetnie – skłamałam. Wydawało mi się wówczas, że dziewczyny, które niezbyt dobrze bawią się na imprezach takich jak ta, nie stają się obiektem zainteresowania płci przeciwnej. Ale Ty chciałeś mnie właśnie taką – znudzoną półintrowertyczkę co minutę spoglądającą na zegarek.

– Nie wierzę ci. – Zdemaskowałeś mnie z uśmiechem.

– Nie musisz wierzyć, by tak było – odparłam już nieco pewniej i z przekąsem.

Skrzyżowałam nogi, niechcący otarłszy się łydką o Twoją. Uśmiechnąłeś się dziwnie; zupełnie tak, jakbyś myślał, że jest to działanie zamierzone. A może było? Nie wiem.

– Nie przyjechałaś sama – spostrzegłeś. – Gdzie twoja koleżanka?

Nie kryłeś się z tym, że mnie obserwowałeś. Niestety nie odstraszało mnie to. Mój instynkt samozachowawczy wysiadał, kiedy się do mnie uśmiechałeś. Byłam młoda i głupia. A teraz jakie mam usprawiedliwienie?

– Pewnie ze swoją siostrą i jej chłopakiem.

– Nikt cię nie pilnuje? – Uniosłeś brew.

– Sama się pilnuję – żachnęłam się.

– Oczywiście. Masz ochotę na drinka?

Przyjrzałam Ci się dokładnie. Spodobały mi się twoje wydatne kości policzkowe i ostre rysy twarzy, usta, które wiedzą, jak całować, by zwalić z nóg. Pomyślałam, że musisz mieć około dwudziestu lat. Siedem lat to nieduża różnica.

Stwierdziłam też, że jesteś zbyt przystojny, żeby stosować jakieś sztuczki w celu zaliczenia dziewczyny, i dlatego zgodziłam się, byś postawił mi drinka, z postanowieniem, że będę uważnie śledziła proces przygotowania trunku, a od momentu, gdy pojawi się na blacie, nie dam ci go nawet dotknąć.

Poprosiłeś o jakiś specjał o ciekawej, egzotycznej nazwie dla mnie, a sam zażyczyłeś sobie puszkę coca-coli. Nie dochodząc przyczyn twojej abstynencji, sączyłam grzecznie swojego drinka.

– Smaczny?

– Okropny – orzekłam oszukańczo z uśmieszkiem, który zdradzał Ci prawdę.

Zmrużyłeś oczy, ale nie przelękłam się, choć może powinnam. Co takiego ciągnęło Cię do takiej wyszczekanej, ironicznej smarkuli? Do dziś jestem ciekawa, w którym momencie sobie mnie upatrzyłeś.

– Ten świński blondyn, który za tobą łaził, to chyba nie twój chłopak? – zapytałeś.

– Czemu pytasz?

– Zastanawiam się, czy mam z nim stoczyć pojedynek – odpowiedziałeś.

– Cóż za troglodyckie metody – mruknęłam, ale nie mogłam powstrzymać kącików ust, które bezlitośnie rozciągały moje wargi w uśmiechu.

– „Dżentelmenizm” jest już mocno przereklamowany – skwitowałeś nonszalancko. – A więc? – Nie odpuszczałeś.

– Nie, to nie jest mój chłopak. Jestem znacznie bardziej wybredna.

– Doprawdy? – Upiłeś łyk coli. Twoje spojrzenie nie chciało się ode mnie oderwać. Podobało mi się to, a przy tym niesamowicie krępowało. Twoje oczy były piękniejsze od oczu zwykłego śmiertelnika. Wiedziałeś o tym i bezdusznie to wykorzystywałeś ku mojej zgubie.

– Tak. Zacznijmy od tego, że nie lubię blondynów.

Mimo iż uśmiechałeś się cały czas, udało mi się dostrzec niewielką zmianę; ucieszyła Cię moja deklaracja.

– Nie ciesz się tak – odpowiedziałam głosem, który został złamany nutą rozbawienia. – Brunetów też nie lubię.

– Łysi? Rudzi? Szatyni?

– Łysych nie biorę, bo nie wiadomo, czy kiedyś nie byli blondynami. Reszta jakoś ujdzie. – Ten magiczny drink dodawał mi śmiałości. – Ty też ujdziesz… jak jest ciemno.

Zaśmiałeś się. Twój śmiech zadźwięczał mi w uszach miłą melodią, której chętnie posłuchałabym raz jeszcze.

– Dosyć niekonwencjonalny sposób na podryw – zauważyłeś.

– Podryw?

– Tak. Przecież mnie podrywasz.

– Myślałam, że to ja jestem podrywana.

– Słońce, gdybym to ja cię podrywał, mdlałabyś z zachwytu.

– Jasne. O ile miałbyś przy sobie chusteczkę nasączoną chloroformem – odpowiedziałam zaczepnie, licząc, że troszkę Cię utemperuję. Ale ty w pogardzie miałeś moje złośliwości. Dobrze wiedziałeś, że mi się podobasz.

– Chloroform, powiadasz? Cóż, chyba jednak muszę zgłosić nieprzygotowanie.

– Następnym razem przygotuj się lepiej – rzuciłam zadziornie, uśmiechając się do Ciebie.

– Wezmę sobie tę poradę do serca, ruda istoto. – Na Twojej twarzy pojawił się uśmiech 18+.

– Moje włosy są kasztanowe, daltonisto – obruszyłam się teatralnie.

Bez chwili wahania i bez pytania owinąłeś sobie pukiel moich włosów wokół palca wskazującego i przyjrzałeś im się z bliska.

– Może i istnieją rzeczy bardziej czerwone od twoich włosów, ale ja takowych nie znam. Wybacz, słońce.

– Jesteś złośliwy.

– A to ja byłem w jakimś momencie niezłośliwy? – Udałeś zdumienie, które po chwili ustąpiło miejsca zadziornemu półuśmiechowi.

– Ciężko wyłapać – odburknęłam i dopiłam resztki drinka, zupełnie zapominając o dyskusji na temat włosów.

– Masz ochotę na jeszcze innego?

– Masz ochotę mnie upić i zbałamucić?

Jakim cudem nie odstraszyło mnie wtedy to, co pojawiło się w Twoich szatańskich oczach? Dlaczego nie włączyła mi się lampka alarmowa, nie zawyła w obawie tak zwana kobieca intuicja? Dlaczego nie zerwałam się z krzesła i nie pobiegłam do Gośki, Anety i Karola albo gdziekolwiek indziej, żeby znaleźć się jak najdalej od Ciebie? Bo powiedziałeś:

– Oczywiście.

Nie wyobrażaj sobie, że chciałam, byś to uczynił. Poczułam, jak włoski jeżą mi się na karku, ale nie ruszyłam się z miejsca. Po prostu wydawało mi się – o, ja naiwna! – że gdy chce się zgwałcić jakąś dziewczynę, przymusić ją do stosunku, to się jej tego najzwyczajniej w świecie nie mówi.

– To co my tu jeszcze robimy? – zapytałam żartobliwym tonem. Wiedziałam, że to brzmi jak prowokacja, ale chciałam, byś myślał, że jestem pewna siebie. Chciałam, żebyś był pod wrażeniem mojej śmiałości. Chciałam Cię zaskakiwać.

– Czekamy na twojego drinka, malutka.

Jakim cudem byłeś tak cierpliwy, tak pewny tego, że owinąłeś mnie sobie wokół palca, kiedy ja tak bardzo się starałam, abyś myślał inaczej?

Do drugiego drinka podeszłam już nieco ostrożniej niż na początku. Potem już nie byłam taka rozsądna. Kolorowy trunek za bardzo mi smakował, więc piłam go łapczywie.

– Gorąco tu, zauważyłeś? – westchnęłam.

– To pewnie przeze mnie. Mam wyjść?

Zaśmiałam się. Nie tak drwiąco, ale prawdziwie, i skinęłam głową.

– Tak, razem ze mną. Poszukajmy jakichś dogodnych krzaczków – rzuciłam żartobliwie i dopiłam drinka, po czym zeszłam ze stołka barowego.

Ty zrobiłeś to samo i ruszyliśmy do wyjścia.

Powiew chłodnego, świeżego powietrza podziałał kojąco na moje rozognione policzki. Dzięki alkoholowi uśmiech nie schodził mi z twarzy i nie wyczuwałam żadnego zagrożenia z Twojej strony. Wydawałeś mi się już oswojony i bezpieczny. Polubiłam Cię i schlebiało mi to, że z tłumu dziewcząt – niczego sobie przecież – wybrałeś mnie. Wyniosłeś mnie nad inne.

Nie wiem, czy to ze względu na procenty, ale zdawało mi się, że niebo tamtej nocy było usłane wyjątkowo dużą ilością gwiazd. Dlatego uniosłam wzrok i poczęłam kontemplować konstelację Wielkiej Niedźwiedzicy (innych, prawdę mówiąc, nie potrafiłam wyłonić spośród tych śmiesznie małych, lśniących kropek).

Upita drinkami, urokliwością względnie jasnej nocy i może też trochę Tobą, potknęłam się, ale Twoje rycerskie ramiona złapały mnie, zanim upadłam. Pomogłeś mi się wyprostować, a ja przez tę jedną głupią sytuację zapomniałam o niebie.

Aby upewnić się, że trzymam się na równych nogach, pozostawiłeś na mym ramieniu swoją dłoń – miękką i ciepłą w porównaniu z moją chłodną skórą. Ta sukienka może i była seksowna (a nawet dziwkarska), ale była tylko prowizorycznym odzieniem, kawałkiem materiału, który miał za zadanie kusić, nie zaś dawać ciepło.

– Zimno ci jest – zauważyłeś, marszcząc brwi, zupełnie tak, jakbyś się o mnie martwił.

– Uhm – potwierdziłam, choć twój ton nie wymagał poświadczenia, i spojrzałam na Ciebie. Nie miałeś na sobie nic, czym mógłbyś mnie okryć. No chyba że zdjąłbyś własną kamizelkę.

– Zaproponowałbym ci samochód, ale nie chcę obrazić twojej inteligencji, więc może wróćmy do środka?

– Moja inteligencja nie będzie się gniewała – odpowiedziałam lekceważąco, bo bałam się, że tam w sali znowu mnie zostawisz. – Chodźmy do tego auta.

Nigdy nie znałam się na samochodach, ale ten Twój wydał mi się dość porządny. Kiedy wsiedliśmy, włączyłeś radio i ogrzewanie, a ja poczułam, jak spod siedzenia wydziela się przyjemne ciepło. Zamruczałam zadowolona.

– Miło tu – podsumowałam, wygodnie moszcząc się w fotelu.

Uśmiechnąłeś się enigmatycznie. Twój powierzchowny spokój był kojący i omamiający. Poczułam się bezpiecznie i zamknęłam oczy. Chwilę potem poczułam ból…

– Au! – krzyknęłam i spojrzałam na udo, by dociec źródła nieprzyjemnego szczypania. W Twojej dłoni dostrzegłam strzykawkę z tajemniczym specyfikiem i wymacałam w popłochu klamkę, i nacisnęłam ją, chcąc się wydostać, ale oczywiście przewidziałeś to i zablokowałeś wcześniej drzwi. Z mojego gardła wydobył się płaczliwy, zdławiony jęk. Dłoń ześlizgnęła się z klamki, mięśnie odmówiły posłuszeństwa.

– Ćśś – szepnąłeś uspokajająco, tak jakbyś był lekarzem podającym mi medykament, a ja młodą pacjentką obawiającą się igły.

Wraz z tym otępiającym środkiem, który wpłynął teraz gładko do mojej żyły, wszczepiłeś we mnie bolesne rozczarowanie i paraliżujący strach.

 

 

Czy wiesz, jak bardzo byłam przerażona, kiedy paręnaście minut później obudziłam się z ustami zakneblowanymi kawałkiem materiału, nadgarstkami przywiązanymi do zagłówka i kostkami przymocowanymi taśmą do czegoś pod siedzeniem? W bladej poświacie księżyca widziałam Twój chory uśmiech i krztusiłam się własną histerią.

Chyba wolałabym, żebyś podał mi coś ogłupiającego. Coś, dzięki czemu nie pamiętałabym tego, co mi zrobiłeś. Ale Ty pragnąłeś, by mój młodzieńczy świeży umysł wchłonął to wszystko jak gąbka. Zakwiliłam w panice, spoglądając na Ciebie i śledząc każdy Twój ruch. Kiedy się zbliżyłeś, poczułam Twój gorący, płytki i przyspieszony już oddech, a stalowa obręcz strachu zacisnęła się na moim żołądku. Dotknąłeś mojego policzka, a ja szarpnęłam głową, odganiając Twoją dłoń jak natrętną muchę, ale ona wciąż wracała, pragnęła rozkoszować się miękkością tak młodej skóry. Westchnąłeś cicho ze zniecierpliwieniem spowodowanym zapewne moim buntem, który i tak przecież nic nie dawał.

Przeklinając w myślach własną głupotę, wtuliłam twarz w ramię i zaniosłam się szlochem, licząc na to, że poruszę Twoje sumienie.

– Moja piękna – powiedziałeś mi do ucha głosem łagodnym, pieszczotliwym szeptem, który miał ukołysać mój lęk.

Zabuczałam w proteście, ale zignorowałeś i to. Zamknęłam oczy, lecz uporczywe łzy przeciskały się bezlitośnie przez zwarte, nabrzmiałe od płaczu powieki.

– Zobacz, wyłączyłem radio – oświadczyłeś tonem, który miał zapewne być obiecujący, ale dla mnie brzmiał jak groźba, i położyłeś dłoń na odtwarzaczu. – Chcę cię słyszeć. Chcę słyszeć twój szloch i twój jęk. Nie musisz mi tego szczędzić, nikt cię nie usłyszy. Wyjechałem z parkingu – powiedziałeś, odzierając mnie z resztek nadziei. – Jesteśmy tu sami.

Więc po co ten knebel? Chciałeś słyszeć moje jęki, ale nie chciałeś słyszeć błagania o litość, bo być może byś im uległ? Nie znałam innego wytłumaczenia. Ale może to kolejna naiwna próba wybielenia Twojej osoby. Poczułam Twoje miękkie, niespodziewanie czułe wargi i język na szyi i wzdrygnęłam się tak, jakby to była pijawka. Choć już od momentu przebudzenia wiedziałam, co ze mną zrobisz, nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że ten przystojny, urokliwy dwudziestolatek do tego właśnie dąży.

Zlizałeś z mojej twarzy łzy i pocałowałeś zamknięte powieki; to wszystko wydawało się tak delikatne i słodkie, że ciężko było uwierzyć, że uwieńczeniem tych pieszczot miał być gwałt. Prawdopodobnie, gdybym nie była związana i gdyby to wszystko nie dokonywało się bez mej zgody, nie protestowałabym, tylko odpowiadała entuzjazmem na Twoje podchody.

Czemu one właściwie służyły? Nie mogłam tego wówczas pojąć. Przecież nie potrzebowałeś przyzwolenia, sam wybierałeś moment, który według Ciebie był najbardziej sprzyjający. Chciałeś taką suchą i tak nieprzygotowaną, taką ciasną i taką młodą. Gdybym zwilgotniała pod wpływem tych czułości, co się zresztą nie stało, nie byłoby Ci to na rękę. Teraz patrzę na to z innej perspektywy i widzę nieco jaśniej. To przedłużanie mojej męki i patrzenie, jak biję się z myślami, sprawiało Ci przyjemność, czyż nie?

W mojej torebce zadzwonił telefon, ale nawet nie marzyłam o tym, że go dosięgnę. Tkwił gdzieś na tylnym siedzeniu, a moje kończyny były skrępowane z najwyższą skrupulatnością. Podejrzewałam, że to Gośka się martwi i usiłuje się ze mną skontaktować. Zauważyła moją nieobecność i na pewno wyruszy na poszukiwania. Miałam też świadomość, że zbyt szybko nie wpadnie na to, że mogłam być tak głupia i pójść z obcym facetem na spacer, wsiąść do jego samochodu, nie informując o tym nikogo.

Twoja dłoń głaskała moje kolano, a potem rozpoczęła wędrówkę po wnętrzu uda, zbliżając się bezkompromisowo do mojej bielizny i tego, co się pod nią kryło, tego, co wyciska z mężczyzn ślinę; do tej nietkniętej jeszcze ciepłoty i nieskalanej, ogłupiającej Cię miękkości.

Uniosłam ciężkie powieki i spojrzałam na tę dłoń o długich palcach, które były dla mnie niczym odnóża pająka. Prowizoryczny knebel stłumił przeciągły wysoki jęk przerażenia. Uśmiechnąłeś się, słysząc ten odgłos, Ty chory psychopato…

Zacisnęłam uda, blokując Twoją dłoń, ale moje nogi były zbyt szczupłe i za mało umięśnione, by Cię to zraziło. Długie palce wsunęły się pod materiał bielizny, a ja wygięłam ciało, co nie przyniosło jednak oczekiwanego skutku. Nie udało mi się umknąć. Twoja dłoń powoli zbliżyła się do mojego łona, które już wtedy wiedziało, że tej nocy zostanie zroszone życiodajnym sokiem.

Possałeś płatek ucha, jak gdybyś chciał odwrócić moją uwagę od tej pajęczej dłoni, która tkała sieć napięcia i obezwładniającego przerażenia. Ale ja wciąż byłam świadoma jej obecności na moim udzie, a serce uderzało mi o żebra, zachowując się jak mała zlękniona żabka, usiłująca wydostać się z pułapki ludzkich łap.

Sama wlazłam w Twoją zasadzkę, prawda? Nie stosowałeś żadnych wymyślnych sztuczek, żebym wsiadła z Tobą do auta, nie musiałeś wysilać się ani kombinować. Uśpiłeś tylko moją czujność, ale to ja kazałam jej iść spać, pławiąc się w aurze tego przystojnego, charyzmatycznego i wygadanego bruneta. Nie chciałabym Cię tłumaczyć, ale jakże mógłbyś nie skorzystać, skoro taka młódka sama pcha się do Twojego samochodu?

Mimo iż Twój język niestrudzenie pracował, zbierając słoną wilgoć z policzków, moja twarz pozostawała cała skąpana we łzach wściekłości i strachu oraz bólu, którego się spodziewałam. I tęsknoty za czcią, którą z sadystyczną satysfakcją mi odbierałeś. Wszędobylskie palce badały złączenie moich ud, wyrywając z mojego gardła jęki żalu i upokorzenia.

Nie masz pojęcia, jak bardzo czułam się wtedy sponiewierana. A i tak najgorsze było przede mną. Najpierw zamieniłeś ten beznadziejny wieczór w przyjemną zabawę tylko dla dwojga, która potem uległa kolejnej metamorfozie, przeistaczając się w nocny koszmar.

Wbiłeś we mnie tylko jeden palec, ale to wystarczyło, żebym czuła się wypełniona. Miotałam się, wydając z siebie zduszone piski, ale nie zwracałeś na to większej uwagi, skupiony na własnym celu. Po chwili, znudzony tak płytką penetracją, znalazłeś się pomiędzy moimi udami. Musiałeś schylać głowę, by nie uderzać nią o sufit samochodu, czego Ci właściwie życzyłam. Tym sposobem nasze twarze były blisko, a ja czułam się jeszcze bardziej osaczona. Nie mogłam się ruszyć, bo wtedy dotknęłabym Ciebie, a dotyk Twojej skóry tamtego wieczoru mnie parzył.

Patrzyłam na Ciebie zlęknionymi oczyma, wystękując stłumione błaganie o litość, ale Ty tylko włożyłeś dłonie pod moją sukienkę. Objąłeś je z pietyzmem – moje małe nierozwinięte w pełni piersi – i westchnąłeś zadowolony. Załkałam, spuszczając głowę ze świadomością, że tam też Cię będę potem czuła. Byłeś delikatny, a zarazem tak bezlitosny – złapałeś moje sutki i pieściłeś je, aż wbrew mej woli stwardniały boleśnie.

Choć i tak ten ból nie był nawet w połowie tak przeszywający jak to, co poczułam zaraz po tym, jak wyjąłeś nóż ze schowka i przeciąwszy nim materiał bielizny zerwałeś ją ze mnie, a dowód niechybnej zbrodni schowałeś do kieszeni dżinsowej kamizelki.

Wdarłeś się we mnie siłą, nie bez przeszkód przebijając dotkliwie to, co nazywają błoną dziewiczą. Gdyby nie kawałek szmaty wciśnięty mi do buzi, zawyłabym jak zranione zwierzę, ale Ty nie pozwoliłeś mi nawet na to.

A ból narastał. Jeśli przestawałam jęczeć i wydawać z siebie stłumione krzyki, to tylko na chwilę i tylko po to, by się nie udławić. Potem już nie miałam siły nawet na to.

Liczyłam, że to skończy się po chwili. Nie byłam ignorantką i z książek i Internetu wiedziałam, że większość panów to krótkodystansowcy. Jednak nie Ty. Ty okazałeś się nader wytrzymały. Poruszałeś się, zawieszony nade mną, widząc, jak umieram z bólu.

Minuty rozciągały się do nieskończoności, łzy skapywały z twarzy tak obficie, jakby ich źródło nigdy nie wysychało. Czułam Cię głęboko. Czułam zapach metalicznej wilgoci, zapach krwi, która lepiła się do Twojego ogromnego, twardego i sztywnego jak pal członka. Niewzruszony tym faktem penetrowałeś mnie niestrudzenie. Było w tym coś zwierzęcego. Jakbyś nie chciał, ale musiał to robić.

Musiałam patrzeć, jak wspinasz się na szczyt.

– Przepraszam, przepraszam – zajęczałeś słabym głosem, opierając swoje gorące spotniałe czoło o moje. – Przepraszam…

Znieruchomiałam. Moje oczy otworzyły się szeroko w niedowierzaniu, nie do końca pojmując ten nagły przypływ słabości, który wydał mi się niebywale groteskowy.

Cisnąłeś w moją twarz kilka ciężkich oddechów, ja również dyszałam, wymęczona i zbrukana, opłakująca utraconą w taki sposób niewinność. Powietrze z płuc mieszało się pomiędzy naszymi ustami, zbyt zbliżonymi. Ty wzrokiem taksowałeś oblicze swojej ofiary, ja uciekałam spojrzeniem. Twoje oczy patrzyły z dziwną czułością, moje były przerażone.

Kiedy w końcu wlałeś się we mnie gęstym strumieniem nasienia i wyszedłeś wreszcie, wyjąłeś mi z ust knebel i pocałowałeś mnie gorączkowo, pamiętasz? Zdrętwiałam i całowanie mnie było jak całowanie jeszcze ciepłego trupa. Ale Tobie to nie przeszkadzało, penetrowałeś językiem wnętrze moich ust, wciskając się jak najgłębiej, pragnąc przetrzeć nieznane szlaki. Byłam Twoją zdobyczą, byłam zwierzęciem zwabionym w pułapkę zbudowaną z pociągającego wyglądu i charyzmy, których nie sposób Ci odmówić.

Całowałeś mnie więc gorączkowo. Twoje dłonie trzymały moją głowę, bym nie mogła umknąć ustami. Gdyby nie fakt, że paraliżował mnie przejmujący strach, zapewne odgryzłabym Ci język, żebyś wiedział, jak bardzo moje usta nie chcą Twoich. Jednak wtedy nie byłam ani tak kreatywna, ani tak odważna.

Tymczasem Twoje skrupuły odeszły w niepamięć. Mruczałeś mi w usta jak zadowolony kocur, który właśnie złapał myszkę – zlęknioną, znacznie mniejszą i jakże głupią, skoro dała się tak łatwo złapać. Bawiłeś się jej strachem i jej drobnym ciałkiem.

Kiedy się wreszcie ode mnie oderwałeś, spojrzałeś na moją twarz i uśmiechnąłeś się. Odpowiadałam spojrzeniem pełnym niedowierzania – podobał Ci się ten widok, Ty przeklęty mizoginie! Byłam zszokowana Twoim pięknym uśmiechem, który tak nie pasował do tej sytuacji, że przestały mi ciec łzy.

Gładziłeś mnie kciukiem po dolnej wardze z subtelnością stojącą w opozycji do tego, co zrobiłeś ze mną chwilę wcześniej. Wolną dłonią zgarnąłeś za ucho niesforny kosmyk włosów, który przylepił mi się do mokrej od łez twarzy.

– Puść mnie – zażądałam cichym i niewystarczająco śmiałym głosem.

– Nie mam na to najmniejszej ochoty, moja słodka – odrzekłeś gardłowym szeptem, który w normalniejszych okolicznościach być może wydałby mi się seksowny.

Jęknęłam żałośnie, zdjęta trwogą, i spuściłam spojrzenie, nie mogąc znieść widoku Twojej twarzy, choć przecież w poświacie księżyca nie widziałam dokładnie rysów.

– Proszę… – dodałam potulnym tonem, napinając więzy.

– O co prosisz, kochanie? – Sadystycznie zmuszałeś mnie do mówienia.

– O… – zaczęłam, ale mój głos się złamał. Zapłakałam, kryjąc twarz w ramieniu i rosząc je obficie potokiem łez, których pojawienie się znów Cię nie zmartwiło.

Zmieniłeś temat.

– Bolało cię, prawda?

– A jak myślisz? – wydusiłam z wściekłym lękiem, nie patrząc na Ciebie. Nie miałam odwagi.

– Pierwszy raz zawsze boli.

– Jesteś bezczelny.

– Mam także wiele innych zalet.

– Szczerze wątpię.

Wytarłeś moje mokre policzki, ale to nic nie dało, bo po chwili nowe łzy je zwilżyły. Przypuszczam, że tamtej nocy widziałeś więcej moich łez niż wszyscy moi bliscy razem wzięci w przeciągu ostatnich kilkunastu lat.

– No już – mruknąłeś. – Nie odwadniaj mi się tu.

– Masz tupet – warknęłam, choć głos drżał mi od narastających emocji. Zgwałciłeś mnie i nagle zrozumiałam, że już więcej krzywdy mi nie wyrządzisz. Zależało Ci tylko na moich łzach i dziewictwie. Dlatego mogłam Ci już pyskować.

– Nie sposób się z tobą sprzeczać, słodziutka.

– Wypuść mnie.

– Uargumentuj swoje żądanie.

– Chyba sobie żartujesz – powiedziałam z niedowierzaniem głosem zdławionym przez… to wszystko. Miałam mętlik w głowie, a Twoje chore przeprosiny wciąż dźwięczały mi w uszach.

– Po czym wnosisz…?

Łypnęłam na Ciebie wrogo, ale Ty posłałeś mi tylko triumfalny uśmiech zdobywcy. Ciężko uargumentować coś, co jest oczywiste. Milczałam więc.

Zniecierpliwiony milczeniem, sięgnąłeś dłonią między moje uda. Szarpnęłam się, bezowocnie usiłując uciec od Twoich palców.

– Nie! – zaoponowałam, rozpaczliwie wijąc się w protestach.

Ty jednak zignorowałeś i to. Dotknąłeś mnie palcami. Byłam obolała i Twój dotyk był jak dotyk płomienia.

– Krwawisz – stwierdziłeś, a ja nie mogłam nie usłyszeć nuty podniecenia w Twoim głosie. Wzdrygnęłam się, błagając w duchu, byś nie zrobił mi tego znowu. – Byłaś dziewicą. Jak to możliwe z twoją urodą? – spytałeś, zabierając palce. Zapach krwi wzmógł się i spojrzałam na Twoje palce, które były czerwone. Wytarłeś je o dżinsową kamizelkę.

– Po prostu nikt wcześniej mnie nie zgwałcił – syknęłam cynicznie, choć słowa z trudem przedzierały się przez zaciśnięte gardło.

– To nie ja pierwszy wspomniałem o bałamuceniu – rzuciłeś zadziornym tonem, ale dla mnie to brzmiało znacznie gorzej. Poczułam się współwinna tego, co się stało. Poczułam się prowokatorką. Masz pojęcie, jakie to paskudne uczucie?

Zamknęłam oczy zawstydzona własnymi słowami i tym, że dałam się tak ogołocić z czystości. Byłam półżywa i zgnębiona. Skrzywiłam się, a to nie uszło Twojej uwadze.

– Wybacz.

– Nie zamierzam – syknęłam, unosząc powieki, by posłać ci nieżyczliwe spojrzenie.

– Potraktowałem cię…

– …jak jaskiniowiec. Przecież „dżentelmenizm” już dawno wyszedł z mody. – Mój głos ociekał jadem. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie zamierzałeś być tak bestialski?

– Nie, nie chcę ci tego powiedzieć.

– Pójdę na policję – zagroziłam, choć oczywiście nie należało to do mądrych posunięć. W tym przypadku jednak na szczęście nie przysporzyło mi większych nieprzyjemności, ale to tylko dowodzi, jak bardzo nieszablonowym gwałcicielem i porywaczem jesteś. I nie, to nie jest komplement.

– Nie – odpowiedziałeś beztrosko. – Nie pójdziesz, bo mnie lubisz.

– Nienawidzę cię! – wrzasnęłam i szarpnęłam się, głównie po to, by podkreślić istotę swoich słów.

Spoglądałeś na mnie tak, jakbyś zastanawiał się, czy możesz mi wierzyć. Jeśli mam być szczera, to nie wiem, czy w tamtym momencie mówiłam prawdę. Bardzo możliwe, że byłam jeszcze zbyt młoda, by zapałać do Ciebie nienawiścią, bo na policję w rzeczy samej iść nie zamierzałam. Nie pytaj dlaczego. Nawet jeśli odkryłeś prawdę, nie podzieliłeś się nią ze mną.

– Dlaczego mnie jeszcze tu trzymasz? – zajęczałam słabym głosem.

– Bo nie mogę się na ciebie napatrzeć – zamruczałeś. Zabrzmiało to szczerze.

– Satysfakcjonuje cię taki obraz nędzy i rozpaczy?

– Satysfakcjonujesz mnie ty. W każdym wydaniu.

– A zwłaszcza przywiązana do fotela w samochodzie, co?

Jeden z tych wabiących kącików Twoich ust uniósł się zawadiacko. Nachyliłeś się, po raz kolejny zmniejszając znacznie dystans między naszymi twarzami. Moje serce, zestresowane tą bliskością, znów zaczęło histerycznie walić o żebra.

– Uwierz mi, że to ja jestem bardziej zniewolony tego wieczoru – zamruczałeś cicho. Uniosłeś dłoń i pogładziłeś mój policzek.

Zmierzyłam Twoją twarz nic nierozumiejącym spojrzeniem tylko po to, byś poczęstował mnie kolejnym farmazonem.

– To ty zniewalasz zmysły, słońce.

Prychnęłam gniewnie, słysząc ten tandetny tekst. Byłeś świadom kiczowatości tych słów, ale jestem przekonana, że efekt tragikomizmu był zamierzony.

– Prędzej bym uwierzyła, gdybyś mi powiedział, że to pies ci kazał mnie związać.

– To niemożliwe – orzekłeś, kręcąc głową z najwyższą powagą, ale po chwili zdradził Cię uśmiech, który wbrew Twej woli rozpogodził Twoją twarz. – Ja nie mam psa.

Co było z Tobą nie tak, że w takim momencie chciało Ci się żartować? Zrozumiałabym, gdybyś wyszedł na papierosa albo zaczął traktować mnie jak powietrze, albo wyrzucił z samochodu i odjechał z piskiem opon. To można by było jeszcze wytłumaczyć. Ale Ty wciąż robiłeś rzeczy, których bym się po Tobie nie spodziewała. Ta luźna pogawędka nie miała przecież najmniejszego sensu.

Nie potrafiłam pojąć tego, że masz do mnie tak pozytywne nastawienie – Ty, który podniecałeś się widokiem moich łez i spuszczałeś się we mnie, kiedy ja jęczałam w boleści i upokorzeniu, powinieneś mnie co najmniej nie lubić. Jak to się więc stało, że uśmiechałeś się do mnie z sympatią? Może czułeś wdzięczność za to, że dałam Ci się tak paskudnie wyrolować, że sama stworzyłam dogodne warunki do skrzywdzenia mnie. To było potwornie nielogiczne… Równie nielogiczne jak to, że nie zamierzałam zgłosić wszystkiego policji, oraz że nie potrafiłam równoznacznie zidentyfikować swoich emocji jako nienawiści, która bez dwóch zdań byłaby uzasadniona.

– I całe szczęście, bo jego też byś pewnie gwałcił – wysyczałam złośliwie, sprowadzając całą Twoją seksualność do pierwotnej, zwierzęcej chuci. Wiedziałam, że Cię obrażam. Robiłam to celowo, choć może nie było to zbyt rozsądne.

Ku mojemu zdumieniu zaśmiałeś się. Twój śmiech był cichy, gardłowy, a przy tym tajemniczy. Pogardzałam sobą za to, że po tym, co mi zrobiłeś, zwróciłam na to uwagę. Twojej ofierze nie powinien podobać się Twój śmiech, czyż nie? Coś takiego nie przystoi pokrzywdzonej.

– Ja nie żartowałam – wyjaśniłam, usiłując dać Ci do zrozumienia, że Twój śmiech był nie na miejscu.

– Więc jesteś tak zabawna sama z siebie? – rzuciłeś.

– Jak możesz być tak… – uniosłam się, ale zabrakło mi odpowiedniego określenia.

– …przystojny? …zabawny? …błyskotliwy? A może skromny? – Szczerzyłeś zęby w uśmiechu, który działał mi na nerwy i mnie przerażał.

– Nie – warknęłam rozdrażniona, ucinając szereg propozycji i mrużąc gniewnie oczy. Twoje przeprosiny jeszcze dźwięczały mi w uszach i naprawdę nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież brzmiały tak szczerze… Jakby przepełniał Cię wstyd.

– W takim razie doprawdy nie wiem, co innego mogłaś mieć na myśli.

– Zuchwały – olśniłam Cię.

– Nie – odparowałeś, udając zaskoczonego. Byłeś w szampańskim nastroju.

– Wypuść mnie stąd! – wrzasnęłam, sfrustrowana. Miałam dość Twojego humoru, Twoich żartów, Twojej arogancji. Nie wiedziałam, po co mnie trzymasz, i strach powrócił wraz z siostrą histerią. – Zaczynam się ciebie bać – poskarżyłam się, opierając czoło o ramię, które już jakiś czas temu mi zdrętwiało. Zupełnie nieświadomie przybrałam ton żałośliwy, a kiedy to do mnie dotarło, na mojej twarzy pojawił się grymas awersji do samej siebie.

– Dopiero teraz?

Nie odezwałam się, bo nie ulegało wątpliwości, że zostałabym uraczona kolejnym niestosownym żartem, który by mnie nie bawił. Spostrzegłeś moje zrezygnowanie i pogłaskałeś mnie po policzku, co także postanowiłam zlekceważyć, licząc na to, że znudzisz się moim towarzystwem i wreszcie mnie wypuścisz.

Ale Ty tylko wyciągnąłeś dłoń i przesunąłeś opuszkami palców po moim policzku. Jęknęłam.

– Czego ty jeszcze ode mnie chcesz…?

– Obecności – odpowiedziałeś zwięźle i z prostotą.

– Jak długo jeszcze? Nie wytrzymam tu… Boli mnie… Cała krew odpłynęła mi z rąk… Zmarzły mi i skostniały. Prawie ich nie czuję…

Bez słowa sięgnąłeś za moją głowę i rozsupłałeś więzy krępujące moje nadgarstki. Spojrzałam na Ciebie zaskoczona, ale nie mogłam narzekać. Opuściłam ręce i poruszyłam palcami, przywołując silne mrowienie. Kiedy zaś tylko odzyskałam czucie w dłoniach i siłę, zamachnęłam się i spoliczkowałam Cię.

Choć wykorzystałam całą moc, zawartą w mych mięśniach, nie skrzywiłeś się, a Twoja głowa przekręciła się co najwyżej o centymetr. Zacisnęłam wargi zawiedziona. Chciałam, by Cię bolało. Nie byłoby mi przykro nawet wówczas, gdyby powypadały Ci Twoje wszystkie zęby, którymi się tak do mnie szczerzyłeś przez cały przeklęty wieczór.

Oczywiście tego, co nastąpiło po tym policzku, również się nie spodziewałam. Bo Ty po prostu ująłeś moje zlodowaciałe z zimna dłonie, zamknąłeś je w swoich i zacząłeś je ogrzewać. Zbyt zaskoczona, by zaprotestować, by pogardzić ciepłem Twoich rąk od razu, potrzebowałam paru chwil. Lecz kiedy wreszcie zdecydowałam się zabrać dłonie, nie pozwoliłeś mi na to.

– Nie – powiedziałeś tonem nieuznającym sprzeciwu, a ja byłam zbyt zmęczona, by się kłócić.

Zastanawiam się, czy tylko ja widzę patologię tej sytuacji? Czy to są subiektywne odczucia czy Ty również dostrzegasz absurdalność tego wszystkiego?

– Wypuścisz mnie? – zapytałam z wracającą do mnie nieśmiałością. Znów byłeś poważny i nieprzejednany. Mój atak na pewno Cię zdenerwował. To nie mogło oznaczać dla mnie nic dobrego.

Za karę nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Milczałeś zacięcie, sprawiając, że atmosfera nasiąknęła niepewnością. Słyszałam Twój nierówny oddech, który był ewidentną oznaką irytacji. Ja natomiast bałam się wydać jakikolwiek dźwięk. Nie wiedziałam, co mogłoby Cię wyprowadzić z równowagi, dlatego kontrolowałam własny oddech, pilnując, by nie był zbyt głośny. Trwaliśmy w milczeniu, aż do momentu, w którym moje dłonie przyswoiły Twoje ciepło.

– Już – ogłosiłeś, puszczając je.

Zabrałam ręce i, aby nie utracić ciepła, skrzyżowałam ramiona i wetknęłam dłonie pod pachy, a następnie podniosłam na Ciebie spojrzenie.

– Czemu przejmujesz się tym, że mi zimno? To chyba nienormalne. – Nie wiem czemu, ale uśmiechnęłam się delikatnie.

– Ale nieszkodliwe – uzupełniłeś, spoglądając na moje lekko wygięte usta, i to była cała Twoja odpowiedź.

Bo potem chwyciłeś mój podbródek, unieruchamiając go, i pocałowałeś moje usta znowu, paraliżując mnie jak wcześniej. Pod wargami wyczułeś grymas, więc oderwałeś się i spojrzałeś na mnie, marszcząc brwi. Popatrzyłam na Ciebie oczyma, do których nagle powróciły łzy, i złożyłam dłonie jak do modlitwy.

– Proszę… Nie rób mi tego znowu… – szepnęłam. Cień uśmiechu zniknął jak ręką odjął.

– Nie zamierzałem – odpowiedziałeś tonem nabrzmiałym od zdziwienia, które wydało mi się autentyczne.

– To dlaczego mnie całujesz? – wyszeptałam.

– Bo Twoje usta są takie ładne, kiedy ich kąciki są mniej więcej na takiej wysokości – mruknąłeś, dotykając koniuszkiem palca miejsca, w którym w istocie były jeszcze przed chwilą, zanim zaatakowałeś mnie pocałunkiem.

– Jesteś dziwny – zarzuciłam Ci.

– Niezaprzeczalnie – przyznałeś, a potem przeniosłeś się na fotel kierowcy, nachyliłeś się i uwolniłeś moje nogi.

Uciekłam. Nawet na Ciebie nie spojrzałam, kiedy jak torpeda wypadłam z auta i pokuśtykałam jak najdalej od samochodu. Dopiero wtedy poczułam naprawdę, co mi zrobiłeś. Uda lepiły się do siebie, a sukienka poplamiona była krwią i nasieniem. Ledwo szłam na rozedrganych nogach, a za sprawą bólu do oczu na nowo napłynęły mi łzy. Bałam się nawet sięgnąć pod materiał sukienki, bo zdawało mi się, że kiedy dotknę się dłonią, poczuję pod palcami poharatane, rozkrwawione mięso.

Zerknęłam przez ramię, aby sprawdzić, czy ruszyłeś za mną. Z wielkim trudem przyspieszyłam kroku, kiedy zobaczyłam, jak stoisz przy samochodzie. Ale Ty tylko odprowadzałeś mnie wzrokiem, jakbyś sprawdzał, czy jestem w stanie iść samodzielnie. Moje obcasy wystukiwały o asfalt nierówny rytm, niejednokrotnie się potknęłam, ale wciąż oglądałam się za siebie. Musiałam mieć pewność, że za mną nie pójdziesz.

Kiedy tamtej nocy spojrzałam na Ciebie, zanim zniknęłam za zakrętem, byłam przekonana, że widzę Cię po raz ostatni w moim życiu.

Jednak los utkał nam inną historię.

Bo chociaż Twoja twarz z biegiem lat rozmazywała się w mojej pamięci i po jakimś czasie nie potrafiłam i też nie chciałam odtworzyć w głowie Twojego wizerunku, to nasze drogi ponownie się skrzyżowały.

 

 

Spojrzał na zegarek i zaklął pod nosem, bo wszystko wskazywało na to, że jednak się spóźni. Na widok pomarańczowego światła docisnął pedał gazu i przejechał już na czerwonym; pozostali uczestnicy ruchu drogowego nie omieszkali zatrąbić, upominając go, jednak on głęboko w poważaniu miał dźwięk klaksonów. Dziś był jego pierwszy dzień pracy i uznał to za świetny pretekst, żeby trochę ponaginać przepisy kodeksu drogowego. Lubił szybką jazdę i bardzo dbał o to, by jego samochody się do tego nadawały.

Kiedy wreszcie dotarł na parking, sprawdził godzinę – pięć minut uznał za całkiem niezły wynik, aczkolwiek w przyszłości zamierzał go pobić. Wysiadł z auta i ruszył w kierunku gmachu, który ktoś całkiem bez finezji pomalował na mdły, biszkoptowy kolor. Skorzystał z wejścia głównego i rozejrzał się po holu. Był opustoszały.

– Hm – mruknął do siebie, zastanawiając się, gdzie się najpierw powinien udać.

– Czego tu szuka? – usłyszał i odwrócił się, choć zarówno niezbyt grzecznościowa forma wypowiedzi, jak i ton nadawcy nie zachęcały do tego.

Z sali nieopodal wyłoniła się niska i grubawa pani z krótko ostrzyżonymi brązowymi włosami i nieprzychylnie spozierającymi znad okularów oczami, z mopem i w niebieskim fartuszku.

– Dzień dobry – przywitał się, obserwując, jak wyraz twarzy kobiety zmienia się diametralnie.

Jej krzaczaste brwi uniosły się wysoko, ustępując miejsca szeroko otwierającym się oczom. Reakcja ludzi na jego widok zawsze niebywale go bawiła, więc z największym trudem powściągnął uśmiech. Dawny kolega o nowo odkrytych preferencjach seksualnych, którego poznał w seminarium, wyjaśnił mu kiedyś, dlaczego wiele osób, widząc go po raz pierwszy, zachowuje się dość specyficznie. Wywód ten był długi i wyjąkany z ogromną dozą nieśmiałości (nie wspominając już o rumieńcach, które wykwitły na twarzy młodego znajomego), ale jemu udało się zachować kamienną twarz i cierpliwość, dzięki czemu dowiedział się, że sutanna i koloratka w połączeniu z czarnymi włosami, w których pobłyskiwały granatowe refleksy, oraz szatańskim uśmiechem, ciemnymi brwiami usytuowanymi nad lodowo szarymi oczami i cieniem zarostu na mocnej szczęce mogą tworzyć mieszankę wybuchową.

Tego dnia zrezygnował z sutanny, ale koloratka najwidoczniej nadal rzucała się w oczy, deprecjonując stereotyp zniewieściałego księdza.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus… – wybąkała kobieta i przytuliła się do kija od mopa, jak gdyby się zawstydziła albo jakby przeraziła ją obecność duchownego o tak onieśmielającej aparycji.

– Na wieki wieków. Amen – uzupełnił regułkę tego sakralnego powitania. – Jestem tu nowym katechetą.

– A, rozumiem. Mogłabym w czymś pomóc?

Skinął głową i wydobył z kieszeni kurtki swój plan lekcji.

– Byłaby pani tak miła i wskazała mi salę numer trzy? – zapytał grzecznie, porzucając pomysł odwiedzin w gabinecie dyrektora. Nie powinien się przecież chwalić, że już pierwszego dnia spóźnił się do pracy, tym bardziej, że w ubiegły piątek otrzymał wyraźne wskazówki odnośnie do swoich obowiązków.

– To tam, na dole – odparła kobieta, wskazując mu odpowiedni kierunek.

Katecheta skinął głową i ruszył w stronę sali.

Kiedy otworzył drzwi, rozentuzjazmowani przedłużającą się przerwą maturzyści nawet go nie zauważyli. Postanowił skorzystać z okazji i przesunął spojrzeniem po twarzach swoich nowych uczniów. W klasie liczebnie dominowały dziewczęta, czego się obawiał. Właśnie dlatego wzbraniał się przed posadą katechety. Jednak poprzednia nauczycielka zaszła w ciążę i nie mógł odmówić pomocy. Powoli też kończyły mu się wymówki. Zgodził się ją zastąpić, lecz tylko do momentu, w którym znajdą kogoś na jej miejsce, bo on nie zamierzał męczyć się zbyt długo w liceum pełnym młodych, niewieścich ciał.

Stanąwszy za biurkiem, wreszcie zwrócił na siebie uwagę uczniów w pierwszych ławkach – dziewczyny spojrzały na niego z nieukrywanym zainteresowaniem, więc posłał im lekki uśmieszek z rodzaju tych, którymi nie powinni dysponować duchowni z racji tego, że to tylko sprowadzałoby ich owieczki na złą drogę.

– Dzień dobry – przywitał się. Odpowiedział mu niewyraźny pomruk podszyty zainteresowaniem. Potem w klasie zapadła cisza. Nie zwracając większej uwagi na pełne ciekawskiego wyczekiwania milczenie, rozgościł się na swoim miejscu i począł zapoznawać w skupieniu z zaopatrzeniem poszczególnych szuflad przy belferskiej katedrze. – Och, co tu tak cicho? Ktoś ma coś mówić? – zapytał, tak dobrze udając zaskoczenie, że kilka osób zaśmiało się niepewnie. – Skoro nikt się nie kwapi, to może ja. Wybaczcie mi, ale dziś nie posiadam dziennika. Jakby ktoś chciał znać przyczynę, to jest dokładnie taka sama jak powód, dla którego mieliście dzisiaj przedłużoną o piętnaście minut przerwę.

Nie chciał prosić ich o autoprezentację. Jako nastolatek bardzo tego nie lubił i wiedział, że nie tylko on odbiera tę czynność w taki sposób. Blisko trzydzieści par ciekawskich oczu wpatrywało się w niego z niekrytym zainteresowaniem. Wyczuwał nawet fascynację ze strony dziewcząt.

Nie tylko fascynację, ale także kłopoty.

 

 

Nie patrząc nawet na wyświetlacz telefonu, wyłączyła dźwięk i zakopała komórkę w pościeli, psiocząc na tego, kto śmiał ją obudzić. Czuła się co prawda nieco lepiej niż w nocy, ale to wcale nie oznaczało, że była już otwarta na świat. Wręcz przeciwnie. Oparła czoło o zimną ścianę i zamknęła oczy, tuląc się do poduszek i kołdry, jakby stanowiły one tarczę przed światem.

Już powoli zaczynała przysypiać, kiedy drzwi otworzyły się. Nie, nie same. Oczywiście, ktoś im pomógł. Emilia nawet wiedziała kto. Tylko jedna osoba, poza jej babcią oraz rodzicami, wchodziła do tego pokoju bez pukania.

– Czego? – burknęła apatycznie ochrypłym od kaszlu i kataru tonem, wiedząc, że jej przyjaciel się nie obrazi.

– Przyniosłem ci notatki z lekcji – oznajmił Kuba, kładąc na jej biurku stosik zeszytów.

– Dzięki – odpowiedziała, choć i tak wiedziała, że się nie rozczyta z jego bohomazów, po czym odwróciła się, by zaszczycić go spojrzeniem. – Cześć tak w ogóle.

– Cześć – odpowiedział chłopak i przeniósł na nią wzrok. – Wyglądasz kwitnąco – zakpił.

Emilia zgromiła go spojrzeniem i sięgnęła po chusteczkę.

– Złośliwe dziadzisko. Wiesz, że leżącego się nie kopie?

– To wstań.

– Ha, ha… – mruknęła, łypiąc na niego groźnie. – Nie zamierzam w ciągu najbliższej dekady – odpowiedziała tonem pełnym powagi. – To ty dzwoniłeś przed chwilą?

– Tak.

– Po co?

– Nikt nie otwierał. Chciałem zapytać, czy mogę wejść.

– Babcia poszła na ploty. To ty jeszcze się nie nauczyłeś, że możesz wchodzić, jak drzwi są otwarte? – zrugała go. – A skoro już jesteś, to możesz mi zrobić herbaty.

– Też masz wymagania – prychnął, uśmiechając się i siadając na fotelu opodal łóżka.

Emilia spojrzała na Kubę wielkimi niebieskimi jak niebo oczyma przywołującymi na myśl zbitego i wyrzuconego na bruk szczeniaka i westchnęła teatralnie, ale jej przyjaciel już jakiś czas temu uodpornił się na tę formę manipulacji.

– Flora do mnie dzwoniła – przypomniała sobie dziewczyna. Stwierdziła, że najwyższy czas zweryfikować prawdziwość donosu koleżanki. – Mówiła o jakimś megasexy niesłychanie zabójczo przystojnym księdzu – dodała, nie ukrywając swojego sceptycznego podejścia.

– Pytasz mnie o zdanie?

Skinęła głową, a Jakub tylko wzruszył ramionami.

– Jak dla mnie to tylko zwykły klecha.

– A więc dupy nie urywa? – udała rozczarowaną. – Szkoda, bo może wreszcie byłoby na czym oko zawiesić.

– Ej, ty zołzo mała! A ja?

– Co ty? – Wyszczerzyła zęby w chochlikowatym uśmiechu, który okazał się zaraźliwy.

– A cierp sobie w samotności – rzucił żartobliwym tonem, mrużąc oczy i nie ruszając się z miejsca.

– To się nazywa empatia – skwitowała ironicznie i wyplątała kończyny ze skołtunionej pościeli, żeby następnie narzucić kołdrę na plecy i wstać z łóżka. – Rusz tyłek, łosiu – dodała pieszczotliwie, kierując się w stronę drzwi. – Zrobię nam herbatę.

Łoś podniósł się z fotela, a Emilia otaksowała go przeciągłym spojrzeniem od stóp do głów. Jej wzrok przewędrował w istocie nad wyraz długą drogę, ponieważ Kuba mierzył aż metr dziewięćdziesiąt. Był przy tym szczupły i barczysty, dzięki czemu czuła się przy nim bezpiecznie, a to było dla niej bardzo ważne.

– Ładnie się dziś ubrałeś – zauważyła. – Masz potem jakąś randkę? – Oczy Emilii zabłysły nietajoną ciekawością. Była osobą dosyć dociekliwą, na szczęście przy tym bez tendencji do plotkowania, a ponieważ w jej własnym życiu uczuciowym nie działo się zbyt wiele (właściwie to nic), z najwyższą uwagą śledziła sprawy sercowe przyjaciela.

– Coś ci się ubzdurało, mała.

Nie ubzdurało jej się, była tego pewna. Westchnęła cicho. Naprawdę by wolała, żeby Kuba kogoś miał i przestał żywić nadzieję, że kiedyś stworzą parę. Nigdy jej tego wprost nie powiedział, ale Emilia wyczuwała w nim potrzebę dotyku stricte już ukierunkowaną. I choć lubiła jego towarzystwo, nie chciała jego bliskości. Nie chciała niczyjej bliskości.

 

 

Babcia zamknęła się na noc, a ja nie zdołałam jej dobudzić, uderzając w drzwi, a ponieważ telefon komórkowy zostawiłam w Twoim samochodzie, całą noc spędziłam na wycieraczce przed drzwiami. Skuliłam się, podkurczyłam nogi i złapałam się za głowę, po czym znów zapłakałam. Cała lepiłam się od potu, krwi i Twojej spermy, którą pragnęłam jak najszybciej z siebie zmyć, a nie miałam jak. Dławiłam się przerażeniem i łzami, których nadmiar spływał mi do gardła.

Tamtej nocy podrapałam drzwi bardziej niż zlękniona, wygłodniała i zmarznięta psina, która pragnie dostać się do domu. Wbijałam pazury w drewno, szlochając w poczuciu zbezczeszczenia. W efekcie zdarłam paznokcie do krwi, która powinna być Twoją krwią. To w Ciebie powinnam wbijać paznokcie w samoobronie, to Ty powinieneś być ukarany.

Babcia znalazła mnie przed drzwiami o szóstej rano, zakrwawioną, śpiącą i skuloną pod drzwiami. Kiedy otworzyłam oczy, była blada jak kreda i trzymała się za serce. Nie mogła oddychać normalnie, a ja nie wiedziałam, co mam robić. A gdy zemdlała, wezwałam karetkę, która zabrała na pogotowie także mnie. Wezwano policję, a podejrzliwie miła pani w okularach z notatnikiem bardzo chciała ze mną rozmawiać.

Myślałam, że mnie zamkną za to, że doprowadziłam babcię do takiego stanu. Myślałam, że przeze mnie umrze, że będę gnić w więzieniu, w którym będzie więcej takich jak Ty. Dopiero kiedy stan babci się poprawił, przekonano mnie do mówienia, a ja opowiedziałam wszystko.

Ku mojej zgubie nie złapano Cię. Podejrzewam, że nawet nie trafiono na Twój trop, tym bardziej że nawet nie stworzono Twojego portretu pamięciowego – nie mogłam przypomnieć sobie, jak dokładnie wyglądasz, a epitety w stylu „seksowne usta” i „męskie rysy” nie za wiele by im chyba dały i mogłyby sugerować, że sama tego chciałam. Dlatego milczałam. Sprawa szybko ucichła, lecz ja wciąż byłam strzępkiem nerwów. Nie ufałam mężczyznom. Nie pozwalałam się dotykać; wciąż czułam na sobie brud tamtego wieczoru. Stał się częścią mnie. Zaczęłam tworzyć wokół siebie kokon, który miał być tarczą przed wszystkim. Nie chciałam wychodzić z domu. Nawet do szkoły, gdzie było mnóstwo ludzi, a chłopcy opętani burzą hormonów patrzyli bez zażenowania na cycki dziewcząt, na ich biodra i nogi. Pod takim spojrzeniem czułam się naga, więc sama myśl o szkole przyprawiała mnie o ból brzucha. Dlatego coraz rzadziej do niej uczęszczałam, w związku z czym nauka, która kiedyś nie była dla mnie wyzwaniem, stała się czymś całkowicie zbędnym, nieciekawym. Ja, która potrzebowałam tylko mojego kokonu, by istnieć, zaczęłam zamykać się także na wiedzę. Oblałam rok.

Babcia była na mnie obrażona za to, że pozwoliłam się skrzywdzić. To absurdalne, ale tak właśnie czułam. Była obrażona za to, że również od niej odgrodziłam się wielkim murem. Nie wiedząc, jak do mnie dotrzeć, zapewniła mi opiekę pani psycholog – kobiety tak sympatycznej, że nawet polubiłam wizyty w jej gabinecie, mimo iż byłam tam karmiona komunałami, które nic nie zmieniały w moim życiu.

Ale w końcu się pozbierałam. Dla babci. Zaczęłam udawać, że wszystko jest okay, choć nie było, bo nie potrafiłam w pełni patrzeć na ludzi jak kiedyś – z ufnością. Można powiedzieć, że otworzyłeś mi oczy i zaczęłam dostrzegać w drugim człowieku same złe cechy, nawet jeśli ich tam nie było. Odseparowałam się nawet od dawnych przyjaciół – także od Gośki, której się teraz wstydziłam.

Stałam się pustelnikiem. Moje serce też. Było jak pustynia, wyjałowione. I niby dużo miejsca, a jednak nie każdy mógł się tam dostać.

W trzeciej klasie gimnazjum pojawiły się dwie nowe osoby – Flora i Kuba, rodzeństwo, które postanowiło się ze mną zaprzyjaźnić. Nie wiem dlaczego i jak, ale im się udało. Może dlatego, że sobie także ufali bezgranicznie, co było widać, a ja się tym zaraziłam. Poszliśmy do tego samego liceum i nie byłam już taka samotna.

W trzeciej klasie natomiast pojawiłeś się Ty.

Oczywiście nie mogłam Cię poznać. Kiedy kogoś się uśmierca w myślach na tysiąc sposobów, przestaje się pamiętać, jak ta osoba wygląda. Nawet Twój uśmiech, kiedyś tak hipnotyzujący, zatarł się silnie w mojej pamięci.

Usłyszałam o Tobie, zanim Cię ponownie zobaczyłam. Flora opowiadała mi o Twojej zniewalającej urodzie i fajnie prowadzonych lekcjach. Ja słuchałam i wątpiłam, bo jak to możliwe, żeby diabelsko przystojny ksiądz ciekawie prowadził lekcje religii? Ale już kilka dni później, gdy wyzdrowiałam i mogłam iść do szkoły, musiałam przyznać jej rację – przynajmniej w tej pierwszej kwestii.

Siedziałeś w fotelu za biurkiem i byłeś czymś zajęty. Nie patrzyłeś na nas, uczniów, więc mogłam się na Ciebie bezczelnie gapić i dojść do wniosku, że jesteś zbyt przystojny na duszpasterskie życie w celibacie. Usiadłam w ławce z Florą, która spoglądała w Twoją stronę z uśmiechem oczekiwania. Uniosłam brwi, bo to nie było podobne do Flory, żeby z taką niecierpliwością wyczekiwała słów nauczyciela, a zwłaszcza katechety.

Kiedy jednak przemówiłeś, zrozumiałam, o co chodzi. Nawet jeśli ktoś nie interesował się tym, co prawisz, mógł z przyjemnością słuchać niskiego tembru Twojego głosu, który nie był skażony dykcją rodem z ambony. Tego głosu też wówczas nie pamiętałam. Pamiętałam słowa, ale Twój niemożliwie seksowny głos ugrzązł gdzieś w odmętach niepamięci, nie chciał wypływać na powierzchnię świadomości i pociągać za sobą pozostałych, bolesnych wspomnień.

Flora nachyliła się do mnie i szepnęła mi do ucha coś, czego nie powinnam przekazywać. Zaśmiałam się cicho, lekko zniesmaczona, i tym sposobem zwróciłam Twoją uwagę. Jasnoszare oczy, tak bosko kontrastujące z czarnymi włosami, zatrzymały się na mnie i spoglądały w moim kierunku o parę sekund za długo. Dzielnie znosiłam to spojrzenie i odpowiadałam na nie wyzywająco.

W końcu uśmiechnąłeś się, udowadniając, że to Ty masz kontrolę, i pokazując, że nie pozwolisz jej sobie odebrać. Badając moje spojrzenie i mimikę twarzy, zyskałeś pewność, że Cię nie poznałam, co?

– Chcesz coś powiedzieć, Emilio?

Szczerze zaskoczona, otworzyłam szeroko oczy. Co to, jakaś pamięć absolutna? Widzisz raz czyjeś nazwisko w dzienniku i już je zapamiętujesz, i co więcej, zapamiętujesz przy okazji, do kogo należy?

Zaprzeczyłam oszczędnym ruchem głowy i odwróciłam spojrzenie, a ty kontynuowałeś swoją wypowiedź na temat homoseksualizmu i tego, jak się to ma do wiary w Boga. Od razu spodobał mi się fakt, że nie potępiałeś „kochających inaczej”. Lekcja przeistoczyła się w konwersatorium, dzięki czemu każdy mógł wyrazić swoją opinię. Żadnego nie chciałeś podważać. Zdawało mi się, że po prostu chciałeś poznać nasze zdanie. Reasumując, w Twoim wykładzie nie podobało mi się tylko to, że homoseksualiści mogliby modlić się o naprostowanie i powinni wierzyć, że to im pomoże. Ich miłość nie była dla Ciebie prawdziwą miłością.

Ja nie udzielałam się, a mimo to kilkakrotnie przyłapałam Cię na wpatrywaniu się w moją twarz, a siebie na rumienieniu się pod wpływem tego spojrzenia…

– Na koniec chciałbym oddać sprawdziany… i poprosić tych, którzy go nie pisali, o zostanie po lekcjach. Nie bójcie się. – Uśmiechnąłeś się uśmiechem, który mówił coś innego. – Chcę się tylko umówić się na inny termin.

Flora spojrzała na mnie i oświadczyła, że poczeka w szatni, a ja skinęłam głową, więc moja koleżanka, podobnie jak reszta, zaczęła zbierać się do wyjścia.

– Proszę księdza – odezwał się jeden z chłopaków siedzących w ostatniej ławce.

– Słucham.

– A ja zaliczyłem?

– A skąd ja mogę wiedzieć, co ty robiłeś w sobotni wieczór… Aaa… Ty mówisz o sprawdzianie. – Znów uśmiechnąłeś się w ten specyficzny sposób, który motał ludziom w głowach. Kilka osób, które nie wyszły jeszcze z klasy, zaśmiało się cicho. – Dlaczego pytasz? Nie dostałeś sprawdzianu?

– Oddał mi ksiądz, ale nie napisał oceny, tylko liczbę punktów. Szesnaście zalicza?

– Zalicza. Masz tróję z plusem.

Kiedy zostaliśmy w klasie sami, spojrzałeś mi w oczy i uśmiechnąłeś się delikatnie, a zarazem ogłupiająco. I choć wyszło Ci to zupełnie naturalnie, wiedziałam już, że nie do każdej uczennicy się tak uśmiechasz. Imponowało mi to Twoje zainteresowanie moją osobą.

– Więc, Em, wolałabyś pisać po zajęciach czy w trakcie jakiejś lekcji religii?

– Po zajęciach – zadeklarowałam. Nie myśl, że chciałam zostać z Tobą w klasie sam na sam. Ja po prostu nie lubiłam podczas klasówek być rozpraszana wywodem nauczyciela. Zresztą mogłam się założyć, że Twój seksowny głos również nie sprzyjałby koncentracji.

– Jutro to pewnie za wcześnie, ale…

– Nie, jutro będzie w sam raz – przerwałam Ci niegrzecznie.

– Zdążysz się przygotować? – W Twoim głosie słychać było powątpiewanie.

– Bez dwóch zdań.

– To dobrze, że w siebie wierzysz.

– To pewnie dlatego, że przez ostatnie pół godziny ktoś próbował mi wcisnąć, że wiara czyni cuda – odparłam najbezczelniej.

Ale Ciebie to tylko rozbawiło. Zaśmiałeś się bezgłośnie i spojrzałeś na mnie z lekką fascynacją w szaroniebieskich oczach, która nie przeraziła mnie, choć powinna.

– Zobaczymy jutro.

– Według mnie homoseksualiści nie powinni być uznawani za gorszych – oświadczyłam, pragnąc zbadać Twoją reakcję na te słowa.

Nie wydawałeś się zaskoczony ani moimi słowami, ani tą nagłą zmianą tematu.

– Według mnie również, to także są ludzie. Zauważ jednak, że rodzaj miłości preferowany przez heteroseksualistów jest znacznie łatwiejszy i naturalniejszy.

– Nie mogę się nie zgodzić – odpowiedziałam i zaniechałam dalszej dyskusji. Chciałam się właściwie dowiedzieć, czy jesteś homofobem. Nie byłeś i dziwnie mi ulżyło. Chyba już zdążyłam sobie wytworzyć pewien obraz Nowego Ciebie i byłabym rozczarowana, gdyby się nie pokrywał z rzeczywistością.

A nie pokrywał się, ale ja jeszcze o tym nie wiedziałam.

 

 

Kiedy następnego dnia oddałam Ci test z zaznaczonymi odpowiedziami, kazałeś mi usiąść przy biurku i z niekłamaną ciekawością sprawdziłeś go, weryfikując tym samym moją wiedzę.

– Hm… – odezwałeś się, spoglądając na mnie znad uniesionej kartki.

Uśmiechnęłam się lekko z satysfakcją, dumna z siebie, że właśnie Ci coś udowodniłam.

– Gratuluję. Dostałaś maksymalną liczbę punktów.

Utraciwszy kontrolę nad kącikami własnych ust, wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Bo mimo iż wiedziałam o tym, odkąd oddałam Ci kartkę, to jednak usłyszenie tych słów z Twoich ust sprawiło mi niepomierną radość.

– A więc szósteczka, tak?

Nachyliłeś się, zmniejszając dystans między naszymi twarzami; Twoją rozjaśniał półuśmiech łotra.

– Ja nie stawiam szóstek za ten sprawdzian – odparłeś, mrużąc oczy.

Wygięłam usta i rzuciłam żartobliwym tonem (niepozbawionym jednak szczypty cynizmu), zanim pomyślałam:

– Będzie się ksiądz smażył w piekle.

Nawet jeśli byłeś zaskoczony moją bezczelnością, nie dałeś po sobie tego poznać. Zaśmiałeś się tylko bezgłośnie i odpowiedziałeś:

– Więc zagospodaruję dla ciebie, Em, trochę smoły nieopodal.

– Uważa mnie ksiądz za taką grzesznicę?

– Jakby nie patrzeć, wszyscy jesteśmy grzesznikami.

– Obiło mi się o uszy, że Bóg wybacza.

– Mnie również. – Uśmiechnąłeś się tajemniczo. Uznałam, że nie jesteś zwykłym księdzem.

– Zobaczymy. Niech Wasza Ekscelencja nie traci wiary. Wszakże ona podobno działa cuda – rzuciłam z lekkim przekąsem. Może się powtarzam, ale… Twój uśmiech i spojrzenie robiły papkę z mózgu, nawet jeśli poniżej tego szatańskiego uśmiechu widniała koloratka… A może właśnie dlatego? Bądź co bądź zakazany owoc zawsze kusił i będzie kusić kobiety.

– To nie mnie należą się te tytuły – odpowiedziałeś niezrażony moją ignorancją, nadal się uśmiechając. – Takim