Sopot 1939. Starcie wywiadów - Zofia Puszkarow, Jan Puszkarow - ebook

Sopot 1939. Starcie wywiadów ebook

Jan Puszkarow, Zofia Puszkarow

3,9

Opis


Thriller retro. Początek drugiej wojny światowej. W tle rozgrywka wywiadów, miłość i wojna, kasyna, brawurowe akcje i luksusowe transatlantyki. Trójmiasto, Jastarnia, Gotlandia, Podkowa Leśna, Sztokholm i Warszawa. Wydana nakładem Wydawnictwa Psychoskok błyskotliwa powieść, której akcja rozgrywa się w przededniu i w czasie II Wojny Światowej. Fikcyjna fabuła została osadzona w autentycznych wydarzeniach tego okresu w Polsce, Szwecji i innych państwach Europy.

Świeżo upieczone małżeństwo młodych Amerykanów polskiego pochodzenia przyjeżdża latem 1939 roku do Sopotu, aby spędzić miesiąc miodowy oraz założyć własną wytwórnię filmową. Małżonkowie zostają wplątani w serię niebezpiecznych wydarzeń, a otaczające ich osoby nie są tymi, za które się podają. Jedno z małżonków skrywa tajemnicę. Sytuacja wymyka się spod kontroli, wybuch II wojny światowej wszystko komplikuje, a życie pisze scenariusz, który bije na głowę każdą fikcję.

"SOPOT 1939" jest debiutem literackim małżeństwa Zofii i Jana Puszkarow. Powieść jest pełna zaskakujących zwrotów akcji, które trzymają Czytelnika w napięciu od początku do samego końca. Nic nie jest takie, jakim się wydaje, a ludzie nie są tymi, za których się podają.

Następna część trylogii ukaże się jesienią 2013, a trzecia jej część pojawi się na półkach jeszcze przed końcem tegoż roku.

Zofia i Jan Puszkarow prowadzą szkołę języka angielskiego od roku 1996, a od 2012 również nauczanie języka chińskiego dla dzieci w szkołach podstawowych w Warszawie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (9 ocen)
1
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zofia i Jan Puszkarow "Sopot 1939. Starcie wywiadów. Miłość i wojna. Thriller retro"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013 Copyright © by Zofia i Jan Puszkarow, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Zofia i Jan Puszkarow, Wydawnictwo Psychoskok Obraz © Maria Biegańska

ISBN: 978-83-7900-078-4

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:

Zofia i Jan Puszkarow
Sopot1939
Thriller retro
Starcie wywiadów.    Miłość i wojna.
Wydawnictwo Psychoskok 2013

M/S PIŁSUDSKI

- Patrz, tam jest Ellis Island - Maks pokazał palcem w kierunku wyspy, którą właśnie mijali,   - to tam przypłynęliśmy z rodzicami. Pamiętasz coś z tego?

- Nie – to było tak dawno temu… a ty?

- Trochę pamiętam… ale też niezbyt wiele

Wiał lekki wiatr od strony morza, była dokładnie dwunasta w południe dnia 1 lipca 1939 roku. Właśnie rozpoczęli podróż życia, mieli luksusową kabinę i byli małżeństwem od całych trzech godzin.

- Chodź, pomieszkamy trochę w naszym nowym domu, Maks wziął Martę za rękę i pobiegli na pokład, gdzie były kabiny pierwszej klasy. Kochali się szybko i łapczywie, tak jakby nadal musieli wykradać intymne chwile. Łóżko było miękkie i przytulne, posiadało rozsuwane zasłony i firanki zasłaniające bulaj z widokiem na morze. Na stoliku przy koi stał telefon, a uchylny stolik na napoje przymocowany był do ściany pod bulajem.

Około 15-tej poczuli się głodni i postanowili pójść na obiad. Elegancka restauracja, podobnie jak pozostałe wnętrza liniowca, zaprojektowana była przez czołowych polskich artystów. Usiedli przy stole nakrytym nieskazitelnym białym obrusem.

- Popatrz, jaka piękna posrebrzana zastawa… jaka delikatna porcelana … - zachwycała się Marta. Wzięła do ręki kryształowy kieliszek i popatrzyła przez niego pod światło.

- Prześliczny - powiedziała szczerze - musimy sobie takie zafundować.

Zamówili zupę grzybową z łazankami, łososia z wody po holendersku dla Marty, a polędwicę wołową po angielsku dla Maksa. Pili białe i czerwone wino i kiedy zaspokoili apetyt z ciekawością przyjrzeli się innym gościom na sali. Rodziny z dziećmi najwidoczniej skończyły już posiłek i rozeszły się do swoich kabin lub zabrały dzieci do pokoju zabaw.

Większość pasażerów jedzących obiad o tej porze była zdecydowanie starsza od naszej pary i wyglądała na biznesmenów. Byli to przeważnie mężczyźni w jasnych sportowych garniturach, którzy po skończonym posiłku poszli zapalić cygaro do palarni na górnym pokładzie. Jedna osoba stanowiła kolorowy wyjątek, ze względu na czerwoną suknię, którą miała na sobie - po przekątnej sali siedziała piękna kobieta w modnym kapeluszu z dużym czarnym rondem i woalką, sącząc likier ze smukłego kieliszka. Widząc, że patrzą w jej kierunku uniosła dłoń w geście toastu, a oni odwzajemnili się tym samym. Wyglądało na to, że zawarli pierwszą znajomość w swoim nowym, wspólnym życiu.

- Zapraszamy wszystkich zainteresowanych na zwiedzanie naszego liniowca - ogłosił przez megafon kapitan, - zbiórka o piątej po południu w sali A na najwyższym pokładzie.

Chętnych było sporo i kiedy punktualnie dołączyli do grupy w wyznaczonym saloniku, bosman pełniący rolę przewodnika już na nich czekał.

Dowiedzieli się od niego, że M/S Piłsudski jest nowym liniowcem, zbudowanym w Gdyni w 1935 roku. Od tamtej pory pływa pod polską banderą, liczy 350 członków załogi i może zabrać 796 pasażerów.

- Jaka jest długość statku i jakie ma zanurzenie?- ktoś zapytał.

- Całkowita długość to 160,3 m, a zanurzenie 7,5m - odpowiedział bosman. - Ten transatlantyk to nasza prawdziwa duma – dodał.

- Ile ma pokładów - zapytała Marta.

- Siedem. Znajdą tu państwo bary, werandy, czytelnię, kaplicę, biura wycieczkowe oraz kryty basen - poinformował pasażerów.

- A kto projektował wnętrza? - zapytał Maks.

- Same sławy - bosman był naprawdę dumny, - wybitni architekci i artyści… na pewno państwo znają te nazwiska: Julian Fałat, Stanisław Ostoja-Chrostowski, Antoni Kenar czy Stanisław Kazimierz Ostrowski. Będą się państwo mogli pochwalić tą podróżą przed znajomymi.

- Mieliście jakiś sławnych pasażerów? - zapytała kobieta w czerwonej sukni.

- Oczywiście. Wiele osób uważa, że w dobrym tonie jest choć raz odbyć na nim podróż.

Bosman powiedział im o poprzednich rejsach liniowca. M/S Piłsudski popłynął w swój pierwszy, transatlantycki rejs pod dowództwem legendarnego kapitana Mamerta Stankiewicza, 15 września 1935 roku. Rejs odbył się bez problemów, z średnią prędkością 20 węzłów i przy świetnej pogodzie. Na pokładzie było wtedy wielu przedstawicieli najwyższych władz państwowych, na czele z gen. Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim oraz gen. Gustawem Orliczem-Dreszerem. Powitanie w Nowym Jorku było naprawdę huczne.

- Można o tym gdzieś przeczytać? - chciał wiedzieć wysoki mężczyzna z fajką.

- W broszurach, które mają państwo w ręku jest opis samego kapitana Stankiewicza. Proszę otworzyć je na stronie szóstej. Drugi akapit od góry. Po czym sam zaczął czytać głośno:

Wejście do portu nowojorskiego rzeką Hudson w słoneczne popołudnie było tryumfalne. Wszystkie spotkane statki i stateczki nadawały trzykrotne powitalne sygnały syren. Odpowiadaliśmy naszymi syrenami każdemu, tak że zacząłem się obawiać, iż nie wystarczy nam powietrza w zbiornikach na manewry. Nad statkiem unosiły się samoloty, które wlokły za sobą wstęgę z wypisanym powitaniem "Welcome Pilsudski”. Rzucano z samolotów kwiaty. Obok płynęły dwa duże statki rzeczne, na których nie było wolnego miejsca, tak były przepełnione publicznością, Polakami amerykańskimi. Opowiadał mi potem pilot portowy, że gdy pierwsze swe wejście do Nowego Jorku robiła Normandie (w maju też tego roku), powitanie nie było tak serdeczne i hałaśliwe. Tłumaczył to tym, że prawie na każdym statku w Nowym Jorku jest jakiś Polak.

Dowiedzieli się również o drugim, bardzo trudnym rejsie liniowca. Towarzyszyła mu prawie bez przerwy ciężka sztormowa pogoda. Stateczność Piłsudskiego i jego właściwości morskie okazały się niedostatecznie dobre. Statek brał tony wody na pokład, rył dziobem w fale, które uderzały w nadbudówki, wybijając okna w sterowni i zalewając urządzenia na mostku, powodując jeszcze awarię świateł. Dziobowa część pokładu została pogięta i połamana, a sam pokład w tym rejonie osiadł o ponad 30 cm! Przechyły boczne, z których statek wracał bardzo powoli, wynosiły 30 stopni. Rejs zakończył się naprawami i koniecznymi modyfikacjami konstrukcyjnymi. Pasażerowie zasypali bosmana pytaniami o bezpieczeństwo ich rejsu, ale uspokoił wszystkich, zapewniając, że wszystkie niedociągnięcia konstrukcyjne zostały skutecznie usunięte i na pewno nie doświadczą takich przechyłów, ani sztormu, ponieważ prognozy pogody są bardzo korzystne.

TELEGRAM

Wieczorem, po zakończeniu zwiedzania, długo stali na pokładzie i słuchali melodii w rytmie slowfoxa „Zakochany złodziej” z filmu "Robert i Bertrand", kiedy podszedł do nich steward i powiedział:

- Mam telegram do pani Morton. To pani, prawda?

Skinęła głową i wzięła bez słowa podaną jej kartkę papieru. Było to ultimatum, którego oboje się spodziewali, ale unikali rozmowy na ten temat. Zawierał tylko jedno zdanie: Jeżeli natychmiast po przypłynięciu do Gdyni nie wrócisz do Ameryki, radź sobie dalej sama, bo nie masz już rodziny.

- No, to masz o czym myśleć do 11 sierpnia, bo wtedy nasz poczciwy Piłsudski odpływa ostatni raz w sierpniu z powrotem do Stanów - powiedział pół żartem Maks, ale uważnie na nią spojrzał.

Otrzymana wiadomość popsuła im trochę humory, ale radość z beztroski na statku szybko wzięła górę. Mieli przed sobą jeszcze siedem dni podróży i zamierzali się nią cieszyć.

PASAŻEROWIE

Płynęli z szybkością 20 węzłów najszybszym statkiem na świecie, a to było coś. Byli młodzi. Marta czuła, że nie ma na świecie rzeczy, której Maks nie potrafiłby dokonać, wierzyła we wspólne plany założenia wytwórni filmowej, urządzenia się w Europie i zdobycie sławy. Nie bała się wojny i jeśli w ogóle jej poglądy można by przypisać gdziekolwiek, należałaby do tej grupy osób, której członkowie uważali, że żadnej wojny nie będzie, ponieważ Niemcy blefują. Ludzie ci wierzyli, że potęga państw europejskich jest zbyt wielka, aby Hitler odważył się je zaatakować. Nie wiedziała, bo nie mogła wiedzieć, że za kulisami wydarzeń podawanych do powszechnej wiadomości rozgrywa się gra dyplomatyczna, która jest coraz bardziej brutalna i bezwzględna, a wydarzenia nabierają niebezpiecznego przyspieszenia, niczym wyładowany po brzegi wagon, zjeżdżający bez hamulców po równi pochyłej.

Po kilku dniach rejsu pasażerowie zdążyli się poznać lepiej. Wspólnie grano w brydża, popijano brandy, tańczono, rozmawiano o polityce, filmach, wystawach i oczywiście pieniądzach i interesach. Pasażerowie statku, oprócz obywateli amerykańskich, małżeństwa z Bukaresztu, dwóch małżeństw z Berlina i rodziny z Wiednia, pochodzili z wielu miast Polski. Byli to ludzie, którzy albo wracali po odwiedzinach krewnych w Stanach albo wybrali się w podróż w obie strony przez Atlantyk w ramach wakacji. Byli mieszkańcy Warszawy, Katowic, Krakowa, Łodzi, Lwowa, Wilna, ale największym dla Maksa zaskoczeniem było poznanie młodego małżeństwa z Podkowy Leśnej, przesympatycznych nowożeńców w podróży poślubnej, którzy znali jego ukochaną ciotkę Alę. Alicja bardzo kochała swojego siostrzeńca i przez cały czas jego dorosłego życia byli w kontakcie listownym. Bezapelacyjnie wierzyła w jego zdolności i inteligencję, wspierała go w czasie krótkich okresów zwątpień, jakie przeżywał na studiach, a co więcej, jako jedyna osoba z rodziny poznała jego małżeńskie plany. Zaaprobowała je bezkrytycznie i nie mogła się doczekać kiedy zobaczy Maksa i pozna jego żonę. Mieli zamiar odwiedzić ją po wakacjach w Sopocie, na przełomie sierpnia i września.

Na dwa dni przed przybiciem do portu w Gdyni, gdy pogoda trochę się zepsuła i nie można było opalać się na pokładzie, Marta znów się trochę zasępiła i pomyślała ponownie o treści telegramu. Wiedziała, że za kategorycznym tonem wiadomości stoi Larry, jej ojczym.” Za kogo on się w ogóle uważa” - pomyślała rozdrażniona. „ Mama jest uległa i daje się mu wodzić za nos, ale ja nie mam zamiaru. Nic mnie ten dureń nie obchodzi, a pieniędzmi może sobie napchać kanapę – i tak nie umie z nich korzystać”. W żadnym wypadku nie chciała iść w ślady matki i prowadzić życia gospodyni domowej, której jedynym panem i władcą jest mąż. Nie doceniała małej stabilizacji, w której żyła, a sprawy codzienne wydawały jej się małe i nudne. Ona to nie jej matka, a czasy w których żyła są inne, dają nowe perspektywy i możliwości. Miała zamiar z nich skorzystać.

RZUT OKA W PRZESZŁOŚĆ

Buntowała się, ale przecież wiedziała, że jej rodzice mieli trudniej. Podobnie jak rodzice Maksa przybyli do Stanów w roku 1922 w ramach masowej emigracji Polaków do Ameryki po I wojnie światowej. Podobnie jak wielu innych, zabrali dzieci, cały niewielki dobytek i powiększyli szeregi wspólnot polonijnych, które osiedlały się w centrach wielkich miast, tworząc etniczną grupę zwaną „małą Polską”. Obie rodziny przybyły na jednym statku i początkowo mieszkały pod jednym dachem. Wkrótce usamodzielniły się. Ojciec Marty założył dobrze prosperującą piekarnię, a matka Maksa pracownię krawiecką. Wkrótce ojciec Marty został śmiertelnie potrącony przez pijanego kierowcę jednego z nielicznych jeszcze samochodów. Matka wyszła ponownie za mąż, bardziej z rozsądku niż z potrzeby serca i wszyscy zaczęli wrastać w nową społeczność. Dzieci szybko uczyły się języka angielskiego i pomimo że chodziły do różnych szkół, obie rodziny długo utrzymywały bardzo zażyłe i ciepłe stosunki. Marta poszła do amerykańskiej elementary school w wieku 7 lat, a w czasie weekendów uczestniczyła w zajęciach polskiej szkoły dokształcającej, która miała w programie naukę języka polskiego, literatury, historii ojczystej, geografii i tradycji, a takżereligii. Kiedy miała piętnaście lat poszła do trzyletniej junior high school, ale nie kontynuowała nauki, ponieważ ojczym postanowił, że ma pomagać w prowadzeniu piekarni. Nienawidziła tego zajęcia – jego monotonii, mąki w powietrzu, pracy w nocy i upału przy piecach.

W odróżnieniu od Marty Maks otrzymał bardzo staranne wykształcenie. Skończył szkołę średnią na dwóch poziomach (junior i senior high school) oraz czteroletni uniwersytet stanowy. Posiadł gruntowną znajomość matematyki i logiki, jak również biegłą znajomość języka angielskiego, polskiego, niemieckiego i francuskiego. Pozwoliło mu to w roku 1930, jemu tylko znanymi sposobami, znaleźć się w grupie osób towarzyszących znanej amerykańskiej aktorce Betty Amann, która przybyła do Warszawy, by zagrać w filmie Michała Waszyńskiego "Niebezpieczny romans".

Punkt zwrotny w znajomości Marty i Maksa oraz zmiana łączących ich relacji nastąpiły w czasie wspólnego rodzinnego wypadu w maju do Atlantic City, morskiego kurortu na wschodnim wybrzeżu, pełnego turystów i pół-legalnych kasyn. Tam ku własnemu zdumieniu zakochali się w sobie i zostali nierozłączną parą. Tam też pewnego wieczora Maks opowiedział jej o swoich planach wyjazdu do Europy i związania się z przemysłem filmowym. Zapaliła się do tej myśli natychmiast.

- Zabierz mnie tam ze sobą, zobaczysz, przydam ci się - powiedziała zdecydowanie.

- Jesteś pewna, że się przydasz? - przekomarzał się.

- Tylko przedtem się ze mną ożeń, wyrzuciła z siebie i wstrzymała oddech. Pomyślał, że żartuje, ale mówiła całkiem serio.

- Dobrze, ale obiecaj, że nigdy nie będziesz tego żałować i mnie nie rzucisz – starał się, aby jego głos brzmiał poważnie, ale oczy mu się śmiały.

- Chyba że na to zasłużysz - podchwyciła jego ton.

Stopniowo plany zaczęły się krystalizować i zamieniać krok po kroku w czyny. Wszystko zostało przygotowane z precyzją zegarka: wybór rejsu, ślub w dniu wyjazdu na trzy godziny przed odpłynięciem statku, paszporty i inne niezbędne dokumenty, pieniądze na przeżycie kilku miesięcy w Warszawie i miesiąc miodowy w Sopocie oraz biżuteria Marty „na czarną godzinę”.

TERRY

Na statku dni płynęły szybko i wkrótce mieli zawinąć do portu w Gdyni. Starali się wykorzystać wszystkie atrakcje, jakie oferował liniowiec. Każdego ranka po śniadaniu chodzili na basen i Marta cieszyła się, że jej kostiumy kąpielowe w niczym nie ustępowały ani krojem, ani jakością materiału strojom innych pań. Najczęściej wkładała kostium jednoczęściowy, z czarnymi spodenkami i białą górą z czarną lamówką. Dwa paski krzyżowały się na plecach i całość dobrze przylegała do zgrabnej sylwetki Marty. Pływała szybko i miała bardzo dobrą kondycję.

Młoda kobieta, która pierwszego dnia w restauracji zwróciła ich uwagę czerwoną suknią i czarnym kapeluszem, też codziennie przychodziła na basen, aby zgubić resztki wczorajszego wieczoru, jak mawiała. Okazało się, że jest bardzo miłą i rozrywkową osobą. Nie ukrywała, że uwielbia hazard i płynie do sopockiego kasyna, aby odbić straty, jakie poniosła w kasynach Las Vegas. Poza tym była umówiona tam ze swoim mężem, który podobnie jak ona uwielbiał ruletkę, dobre koniaki oraz karty i adrenalinę, którą daje gra. Nowa znajoma była Angielką i miała na imię Teresa - dla przyjaciół Terry. Spędzali dużo czasu w jej towarzystwie. Pewnego ranka po basenie zaprowadziła ich na pokład dla samochodów. Dostali się tam specjalną windą i prawie od razu zobaczyli cacko, które zrobiło na nich ogromne wrażenie.

Terry jeździła sportowym samochodem marki Rapier Sports 10HP. Dwuosobowe auto było zachwycające: czerwone z opuszczanym dachem, z zapasowym kołem umieszczonym z tyłu pojazdu. Mogło rozwijać szybkość 120 km/godzinę, spalając 9 do 12 litrów paliwa na 100 km. Model, który mieli przed oczami można było nazwać ostatnim krzykiem mody, ponieważ jego produkcja zaczęła się w 1935 w Wielkiej Brytanii, czyli całkiem niedawno. Byli pewni, ze samochód zrobi furorę w polskim kurorcie. Mąż Terry, Szwed o imieniu Rune, zarobił ogromne pieniądze na eksporcie rudy żelaza ze Szwecji i lubił część z nich tracić na szaleństwa w kasynach Europy. Według słów Terry, przeważnie dopisywało mu szczęście. Rune już na nią czekał w Domu Zdrojowym w Sopocie, który często określany był mianem Monte Carlo Północy.

Przedostatniego dnia rejsu w godzinach wieczornych odbył się dansing na górnym pokładzie. Niebo było rozgwieżdżone i wszystkie konstelacje wyraźnie widoczne. Opalone ramiona i dekolty pań ładnie kontrastowały z powiewnymi białymi sukniami i białymi sandałkami na obcasie. Panowie w jasnych sportowych spodniach i ciemnych sportowych koszulkach byli uwodzicielscy, a wszyscy w szampańskich humorach. Tańczono do muzyki Hemara i Harrisa, a szczególnym powodzeniem cieszył się przebój „Może kiedyś innym razem”.

GDYNIA

9 lipca wpływali do portu w Gdyni, najmłodszego i zarazem największego portu nad Bałtykiem. Gdynia, której budowa zakiełkowała w latach dwudziestych w przedsiębiorczych głowach inżynierów Wendy i Kwiatkowskiego, w ciągu piętnastu lat przekształciła się w 150 000 miasto i zaczęła odgrywać rolę „polskiego okna na świat”. Powoli zbliżali się do nabrzeża, a oczekujący tam ludzie z malutkich figurek zmienili się w realne postacie, których twarze dawało się już odróżnić. Mijali potężne dźwigi i inne duże statki, zobaczyli również budynki Kapitanatu Portu.

Maks jeszcze przed odpłynięciem z Ameryki umówił się w Sopocie z kolegą, którego poznał w czasie pobytu w Warszawie, kiedy był tam z grupą towarzyszącą aktorce Betty Amann. Młody człowiek o imieniu Zygmunt podzielał zainteresowania Maksa jazzem i filmem. Właśnie wtedy powstał w ich głowach pomysł założenia własnej wytwórni filmowej. Teraz Zygmunt czekał na nich w Gdyni i machał z zapałem ręką uzbrojoną w jakąś gazetę. Trudno było go nie zauważyć, ponieważ przewyższał przynajmniej o głowę wszystkich innych na brzegu. Umówili się, że Zygmunt odbierze ich z portu samochodem i razem pojadą do hotelu „Eden”, gdzie Maks zamówił pokoje dla całej trójki do końca sierpnia. Przedstawił Zygmunta jako zapalonego miłośnika ruletki. Słysząc to, Terry wyraźnie się ucieszyła.

- Dobrze, że będzie z nami ktoś, kto zna to kasyno, pomyślała.

Obiecała sobie, że będą do woli szaleć w Domu Zdrojowym. „Całe szczęście, że mamy z Runem rezerwację aż do końca sezonu”.

Wyciągnięto trap i pierwsi podróżni zaczęli schodzić na ląd. Zygmunt chwycił Martę wpół, okręcił kilka razy jak na karuzeli, zupełnie jakby znali się od lat.

- Jesteś tak śliczna, jak mówił Maks - powiedział, gdy postawił ja na ziemi.

Po chwili zobaczyli nadjeżdżające na wózkach bagaże.

- Maks… zaparkowałem samochód pod tamtą lipą… bierzemy wasze walizki i już nas nie ma - zarządził.

Limuzyna Zygmunta, model Astura 1938, stała zaparkowana w cieniu dużej lipy, tuż za wyjściem z portu. Samochód był duży, lśniący, purpurowo-śliwkowy, przestronny w środku i wygodny dla pasażerów.

- Tu są zapasowe kluczyki dla was. Możecie brać auto kiedy tylko zechcecie… no wiecie… po zakupy… czy żeby sobie pojeździć… ja mam zamiar byczyć się na słońcu na plaży. Byli zachwyceni.

Wkrótce ulica przy porcie wypełniła się samochodami. Ładownie liniowca przewiozły oprócz czerwonego samochodu Terry dziewięć innych aut, które teraz opuszczały „Piłsudskiego”, przecinając jeden po drugim nabrzeże i budząc zachwyt licznie przybyłych na powitanie statku gapiów. Było to dla nich trochę tak, jakby osobiście mogli odwiedzić salon bardzo drogich samochodów. Chłopcy rozpoznawali marki i trącając się łokciami na wyścigi wykrzykiwali ich nazwy.

- Patrz! To Renault! A tamten to Volvo 701”, wołały dzieci biegnąc aż do zakrętu ulicy.

Pasażerowie, którzy nie mieli samochodów mogli skorzystać z miejskiej komunikacji autobusowej.

PENSJONAT EDEN I DOM ZDROJOWY

W drugiej połowie lat trzydziestych Sopot był bardzo popularnym kurortem, jednak latem 1939 roku mniej osób przyjechało tam na wypoczynek, z uwagi na coraz bardziej napiętą sytuację międzynarodową. Ostrożni postanowili przeczekać kryzys, inni zignorowali potencjalne zagrożenia i starali się żyć tak jak w latach poprzednich. Pensjonat „Eden”, gdzie zatrzymali się Marta, Maks i Zygmunt stał przy ulicy Sudbadstrasse[1] 4/6. Od roku 1912 służył jako elegancki hotel, trzeci pod względem popularności i cen po Domu Zdrojowym i Hotelu Cassino. Pensjonat położony był na skraju Parku Południowego, w bezpośredniej bliskości do plaży. Pokój Marty i Maksa był na pierwszym piętrze, a pokój Zygmunta na tym samym korytarzu po przeciwnej stronie. Wyjście na werandę i półkolisty taras znajdowało się na parterze. Kiedy Marta otworzyła okno w pokoju, zobaczyli rosnące dookoła wysokie drzewa, a przed budynkiem zadbane trawniki z ozdobnymi krzewami i mocno pachnącymi kwiatami.

Terry i Rune pojechali do Domu Zdrojowego przy Skwerze Kuracyjnym 2. Był to ogromny budynek wybudowany kosztem pół miliona dolarów. Posiadał sale balowe, restauracje oraz połączenie z doskonałym hotelem i znanym kasynem. Przed Domem Zdrojowym koncertowały orkiestry, a na znajdującej się w pobliżu ożywionej promenadzie należało się pokazać. Resztę dnia po długiej podróży wszyscy spędzili na odpoczynku i umówili się, że przed południem następnego dnia pójdą na plażę przy Hotelu Cassino, a wieczorem wybiorą się pograć w ruletkę.

Myśl o ruletce zaprzątała Marcie głowę do późnej nocy.

- Słuchaj Maks – jak byliśmy w Atlantic City graliśmy w amerykańską ruletkę, a tu chyba wszyscy grają w europejską. Na czym właściwie polega różnica?

- Tu stół jest trochę większy i są aż trzej krupierzy. Pierwszy nazywa się dealer i prowadzi grę. Do pomocy ma chippera, a trzeci tylko pilnuje, czy wszystko idzie dobrze. Poza tym, w naszej ruletce w Ameryce są dwa zera, a tu tylko jedno.

- A jak mówią, kiedy jest koniec zakładów: „no more bets” czy „rien na va plus?

- Myślę, że „rien na va plus”, ale zobaczymy jutro.

KASYNO I SUKNIE

Kasyno w Sopocie było znane na całą Europę i stanowiło mekkę hazardu. Posiadało dwie duże sale: Żółtą, gdzie grano w ruletkę i Błękitną, gdzie grano w bakarata. Gośćmi kasyna byli zamożni letnicy z Polski i Europy, literaci, politycy, artyści i wysokiej rangi urzędnicy. Władze miasta sprzyjały kasynom i wyścigom koni na hipodromie, ponieważ przysparzało to niezbędnych funduszy na rozwój. Wiele znanych osób grało i przegrywało pieniądze przez cały rok, a w czasie wakacji obroty kasyn jeszcze wzrastały. Niektórzy wygrywali spore sumy, ale więcej było przegrywających. Ci dzielili się na dwie grupy: takich jak siostry Kossak, które traktowały sprawę lekko i takich, którzy popełniali samobójstwa. Promenada przy Domu Zdrojowym zwana również była Aleją Wisielców i cieszyła się szczególnie złą sławą, do tego stopnia, że każdego ranka strażnicy sprawdzali, czy nikt tam na drzewach nie wisi.

W kasynie obowiązywał strój wieczorowy, tak więc zarówno Marta i Terry, jak i trzej panowie postarali się sprostać z nawiązką postawionym wymogom. Wszyscy byli bardzo atrakcyjni fizycznie i eleganckie ubrania świetnie na nich leżały. Modne suknie w tym okresie pozwalały paniom w pełni podkreślać kobiecość. Dopasowane do anatomicznej budowy ciała, z wąskimi taliami i delikatnie zaakcentowanymi ramionami podkreślały miękką, wężową linię, w jaką układał się materiał, nadając ruchom kuszący, zmysłowy powab. Terry wybrała czarną satynową sukienkę z dużym dekoltem ozdobioną naszywanymi dżetami. Marta założyła ciętą ze skosu, asymetryczną suknię z cienkiego, połyskliwego weluru w kolorze burgunda. Sukienka sięgała za kolano, a dół jej był lekko rozkloszowany. Do tego miała na sobie czarne pantofle na wysokim obcasie i modne nylonowe pończoszki ze szwem. Nogi wyglądały zachwycająco i przyciągały wzrok mężczyzn niczym magnes. Ciemne, krótkie i naturalnie wijące się włosy Marty układały się w lekki nieład, a perfekcyjny wieczorowy makijaż sprawił, że oczy jej lśniły jak gwiazdy spod długich, podkręconych rzęs. Maks patrzył na nią z niekłamanym zachwytem i dumą. Sam był wysokim, szczupłym i dobrze zbudowanym blondynem. Miał sprężyste, lekko leniwe ruchy, które budziły emocje u kobiet. Garnitury leżały na nim nieskazitelnie i trzeba przyznać, że stanowili bardzo atrakcyjną parę, a po wejściu do kasyna przyciągnęli uwagę wielu osób.