Słodkie opętanie - J. Daniels - ebook + książka

Słodkie opętanie ebook

J. Daniels

4,4

Opis

Nie, nie jesteśmy parą. Jesteśmy monogamistami bez zobowiązań. Dylan Sparks zna zasady. Kiedy na ślubie byłego chłopaka spędza kilka upojnych chwil z przystojnym nieznajomym, wie, że nic z tego nie wyniknie. Mimo że to był najlepszy seks w jej życiu. Ale Reese Carroll chce więcej. I jest zbyt słodki, żeby Dylan mogła mu się oprzeć…

Czy można pragnąć kogoś do szaleństwa i się nie zakochać?

Jak długo da się ukrywać prawdziwe uczucia?

Zwłaszcza przed sobą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 458

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (207 ocen)
130
43
25
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaFB

Dobrze spędzony czas

🫣
00
JoannaBura

Nie oderwiesz się od lektury

niesamowita historia pełna humoru i wzruszeń. polecam serdecznie ♥️
00
jagusia27

Z braku laku…

Masakra. Akcja żadna, za to na każdej stronie albo seks, albo myśli o seksie, albo rozmowa o seksie, albo aluzje do seksu. I tak słodko, że aż mnie mdli.
00
Bets80

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacyjna.
00
SylaRoyston

Nie oderwiesz się od lektury

Boska😍
00

Popularność




Rozdział 1

CHO­LE­RA JA­SNA! JOEY? Gdzie je­steś?! – Jak zwy­kle spóź­nio­na, pró­bu­ję trzę­są­cy­mi się z po­śpie­chu rę­ka­mi za­piąć za­mek na ple­cach mo­jej ma­łej czar­nej, ale mi się nie uda­je. – Niech to szlag, Joey!

Wy­rzu­ca­jąc ręce do góry w bez­sil­nym ge­ście, wsu­wam sto­py w ulu­bio­ne czar­ne szpil­ki i zbie­gam scho­da­mi do cu­kier­ni z roz­pię­tą su­kien­ką i go­ły­mi ple­ca­mi. Joey, mój po­moc­nik i naj­lep­szy przy­ja­ciel, opie­ra swo­ją wy­so­ką, ide­al­nie zbu­do­wa­ną syl­wet­kę o fu­try­nę drzwi i przy­glą­da mi się z wy­raź­nie roz­ba­wio­ną miną. Ma za­bój­czy uśmiech i jest tak przy­stoj­ny, że mimo po­iry­to­wa­nia mam ocho­tę przy­sta­nąć i przy­glą­dać mu się bez koń­ca.

– Mo­żesz mi za­piąć ten cho­ler­ny za­mek, że­by­śmy mo­gli wresz­cie wyjść? Tort trze­ba było za­wieźć już do­brą go­dzi­nę temu.

Od­ry­wa się od drzwi i idzie w moją stro­nę, ła­god­nie­jąc na twa­rzy.

– Spo­koj­nie, złot­ko, jest już na miej­scu.

Pro­stu­ję od­ru­cho­wo ple­cy, czu­jąc prze­śli­zgu­ją­cy się wzdłuż krę­go­słu­pa chłod­ny do­tyk me­ta­lo­we­go su­wa­ka.

– Co ta­kie­go? Ależ skąd!

– Wła­śnie że tak. – Chwy­ta mnie dłoń­mi za ra­mio­na i od­wra­ca przo­dem do sie­bie. – Sam go za­wio­złem, bo wie­dzia­łem, że bę­dziesz wa­rio­wać z przy­go­to­wa­nia­mi i mo­że­my się spóź­nić.

– Se­rio? – py­tam, nie do koń­ca prze­ko­na­na.

Kiwa po­ta­ku­ją­co gło­wą.

– Se­rio, ba­becz­ko.

Z uśmie­chem sta­ję na pal­cach i ca­łu­ję go prze­lot­nie w świe­żo ogo­lo­ny po­li­czek.

– Je­steś wiel­ki. Wiesz o tym, praw­da?

– Wiem. – Jego oczy prze­śli­zgu­ją się po mo­jej syl­wet­ce, aż za­czy­na­ją mnie lek­ko pa­lić po­licz­ki. – Wy­glą­dasz re­we­la­cyj­nie, Dy­lan. Sło­wo. – Po­ru­sza zna­czą­co brwia­mi. – Gdy­by mnie krę­ci­ły cyc­ki…

Uno­szę dłoń na znak, że ma na­tych­miast prze­stać, ale jed­no­cze­śnie pod­cią­gam prze­kor­nie obie­ma rę­ka­mi biust. – Praw­da, że są nie­złe? – W od­po­wie­dzi uśmie­cha się sze­ro­ko, uka­zu­jąc głę­bo­ki do­łek w po­licz­ku.

– Je­steś pew­na, że dasz radę? – pyta i od­gar­nia mi wło­sy na ple­cy. – Jesz­cze mo­że­my się wy­co­fać. Je­stem za tym, żeby olać tę den­ną im­pre­zę i zro­bić rund­kę po ba­rach. – Pod­no­si brew, wpa­tru­jąc się we mnie z uwa­gą, w ocze­ki­wa­niu na to, co po­wiem.

Wy­pusz­czam gło­śno po­wie­trze z płuc, chwy­tam go sta­now­czo za rękę i cią­gnę w kie­run­ku drzwi.

– Nie mo­że­my nie iść, bo Juls bę­dzie wku­rzo­na. Poza tym – za­trzy­mu­ję się przy drzwiach i ła­pię go za bar­czy­ste ra­mio­na – po­dob­no chcia­łeś wy­ry­wać tam parę fa­ce­tów na je­den raz? – Przy­ję­cia we­sel­ne sprzy­ja­ją jed­no­ra­zo­wym nu­mer­kom, więc je­śli cho­dzi o mnie, je­stem jak naj­bar­dziej chęt­na.

W jego oczach mo­men­tal­nie za­pa­la się ło­bu­zer­ski ognik. Cały Joey, nie­grzecz­ny chło­piec. Taki, ja­kie­go znam i uwiel­biam.

– Ożeż ty! Da­waj, ba­becz­ko, idzie­my!

***

W ten po­god­ny czerw­co­wy wie­czór na Fay­et­te Stre­et aż mro­wi się od prze­chod­niów od­wie­dza­ją­cych tu­tej­sze skle­py. Za­my­kam drzwi na klucz i od­wra­cam się w stro­nę Jo­eya. Wi­dzę, że przy­tu­pu­je nogą z iry­ta­cją, wska­zu­jąc czub­kiem buta nasz śro­dek trans­por­tu.

– Se­rio, Dy­lan? Mamy je­chać fur­go­net­ką? W ta­kim ele­ganc­kim gar­ni­tu­rze, jak mój? Poza tym po­myśl so­bie, ja­ki­mi wo­za­mi pod­ja­dą wszyst­kie te na­dzia­ne łaj­zy. – Za­ma­szy­stym ru­chem wska­zu­je swo­ją ma­ry­nar­kę, gdy pod­cho­dzę do drzwi kie­row­cy.

– Prze­pra­szam bar­dzo, masz ja­kąś inną pro­po­zy­cję? Twój sa­mo­chód jest w warsz­ta­cie, a ja na tę chwi­lę nie mam nic in­ne­go. – Otwie­ram drzwi, sta­ję jed­ną nogą na pro­gu i pa­trzę po­nad da­chem na jego skrzy­wio­ną twarz. – I bądź miły dla Sama. Ostat­nio dużo prze­szedł.

Joey wy­pusz­cza z re­zy­gna­cją po­wie­trze.

– Je­śli ubru­dzę so­bie w nim gar­ni­tur… A przy oka­zji, wy­tłu­macz mi, pro­szę, po co na­zwa­łaś tę głu­pią budę? Kto nor­mal­ny na­da­je imię do­staw­cza­ko­wi?

Pusz­czam mimo uszu jego ostat­nią uwa­gę i za­pa­lam sil­nik. Spo­glą­dam na Jo­eya ostrym wzro­kiem, kie­dy usa­da­wia się na sie­dze­niu obok, chcąc mu dać do zro­zu­mie­nia, że ma się po­wstrzy­mać od po­dob­nych ko­men­ta­rzy.

– Jesz­cze sło­wo, a cię po­sa­dzę na pace – od­zy­wam się ostrze­gaw­czo. Ru­szam z miej­sca, by roz­po­cząć wie­czór pe­łen za­ska­ku­ją­cych i nie­zręcz­nych sy­tu­acji.

***

– A niech mnie! Ale miej­sców­ka! – ję­czy Joey, gdy wjeż­dżam na pod­jazd pro­wa­dzą­cy do Whit­mo­re Man­sion, by usta­wić się na koń­cu dłu­giej ko­lej­ki dro­gich luk­su­so­wych sa­mo­cho­dów. Na ich wi­dok krzy­wię się i głasz­czę piesz­czo­tli­wie kie­row­ni­cę, jak­bym chcia­ła przy­go­to­wać Sama na po­gar­dli­we spoj­rze­nia, ja­kie go tu cze­ka­ją.

– No su­per, po­patrz tyl­ko. Mó­wi­łem, że wyj­dzie­my na idio­tów! Wiesz, gdzie sto­imy? Mię­dzy mer­ce­de­sem a lam­bor­ghi­ni. Tak, do­brze sły­szysz, cho­ler­nym lam­bor­ghi­ni.

Prze­ły­kam śli­nę przez ści­śnię­te gar­dło. Joey ma ra­cję. Moja fur­go­net­ka z wy­ma­lo­wa­ny­mi po obu stro­nach ba­becz­ka­mi i klek­sa­mi z kre­mu kom­plet­nie tu nie pa­su­je. Mogę się za­ło­żyć, że bę­dzie je­dy­nym nie­chlub­nym wy­jąt­kiem na ca­łym par­kin­gu.

Z za­my­śle­nia wy­ry­wa mnie dźwięk ko­mór­ki. Szyb­ko się­gam po nią do swo­jej ko­per­tów­ki i włą­czam tryb gło­śno­mó­wią­cy.

– Cześć, Juls!

– Je­steś już? Nie mogę się do­cze­kać, kie­dy przed­sta­wię cię Ia­no­wi i jego za­bój­czym kum­plom. EJ! A ty gdzie? Po­wi­nie­neś za­cząć zbie­rać druż­bów! Boże, czy ja na­praw­dę mu­szę sama o wszyst­kim my­śleć?

Pod­śmie­wam się lek­ko z mo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciół­ki, po­ko­nu­jąc w żół­wim tem­pie ko­lej­ne cen­ty­me­try w kie­run­ku par­kin­go­wych. Za­zwy­czaj Juls jest spo­koj­na i po­ukła­da­na, ale to się zmie­nia, gdy nad­cho­dzi go­dzi­na zero.

– Bła­gam cię, po­wiedz, że choć je­den z nich woli fiut­ki. Mu­szę coś za­li­czyć, i to pil­nie, na wczo­raj. – Joey z wra­że­nia do­słow­nie pod­ska­ku­je na swo­im sie­dze­niu, aż nie mogę się nie ro­ze­śmiać. Nic nie krę­ci go bar­dziej niż szyb­kie pod­ry­wy bez zo­bo­wią­zań, a przy­ję­cia we­sel­ne ide­al­nie się do tego na­da­ją. Zwłasz­cza te z open ba­rem.

– Fak­tycz­nie, chy­ba jest je­den, Bil­ly. Na­wet nie spoj­rzał na moje cyc­ki, kie­dy się na­chy­li­łam. Spró­buj do nie­go za­star­to­wać, JoJo. – Na te sło­wa mój kum­pel szyb­ko opusz­cza osło­nę prze­ciw­sło­necz­ną i zer­ka­jąc w lu­ster­ko, za­czy­na po­pra­wiać swo­ją i tak ide­al­nie uło­żo­ną blond fry­zu­rę.

– Je­ste­śmy już na par­kin­gu, za chwi­lę się po­ja­wi­my.

Roz­łą­czam się i za­trzy­mu­ję przed trój­ką mło­dych chło­pa­ków. Mie­rzą Sama po­dejrz­li­wym wzro­kiem, wy­mie­nia­jąc mię­dzy sobą py­ta­ją­ce spoj­rze­nia, jak­by każ­dy z nich miał na­dzie­ję, że to nie on bę­dzie mu­siał go od­pro­wa­dzić. Za­bie­ram to­reb­kę, wy­cho­dzę z sa­mo­cho­du i idę w ich kie­run­ku.

– Pro­szę. Sprzę­gło się za­ci­na, więc trze­ba z nim ostro.

Rzu­cam klu­czy­ki sto­ją­ce­mu naj­bli­żej i wsu­wam Jo­ey­owi rękę pod ra­mię. Po­zo­sta­ła dwój­ka, któ­rej się upie­kło, pod­śmie­wa się ze swo­je­go ko­le­gi.

– Czu­jesz? Pach­nie w nim cia­cha­mi.

Od­chy­lam gło­wę do tyłu i śmie­ję się ra­zem z Jo­ey­em. Do­łą­cza­my do go­ści zmie­rza­ją­cych tłum­nie do środ­ka.

Okre­śle­nie re­zy­den­cji, w któ­rej mają się od­być ślub i przy­ję­cie, mia­nem pięk­nej by­ło­by spo­rym nie­do­po­wie­dze­niem. Tuż za ru­sty­kal­ny­mi drzwia­mi na­szym oczom uka­zu­je się prze­stron­ny hol oświe­tlo­ny przy­ćmio­nym świa­tłem krysz­ta­ło­wych ży­ran­do­li w sty­lu Tif­fa­ny’ego. Wo­kół drzwi znaj­du­ją się wspa­nia­łe wi­tra­że, a wnę­trze zdo­bią an­ty­ki i dzie­ła sztu­ki. Go­ście prze­cho­dzą ko­ry­ta­rzem do dru­giej, rów­nie ob­szer­nej sali, gdzie praw­do­po­dob­nie od­bę­dzie się głów­na ce­re­mo­nia. Na gór­ne pię­tro pro­wa­dzą scho­dy tak sze­ro­kie, że z po­wo­dze­niem po­mie­ści­ło­by się na nich obok sie­bie co naj­mniej dzie­sięć osób. Wcią­gam w płu­ca cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach szla­chet­ne­go drew­na prze­mie­sza­ny z wo­nią ka­lii. Ale ba­jer. Od razu wi­dać, że to we­se­le na­praw­dę w wiel­kim sty­lu.

– No, na­resz­cie! Kur­czę, Dyl, wy­glą­dasz wy­strza­ło­wo. Mów, czy to nowa kiec­ka i kie­dy ją mogę po­ży­czyć. – Moja nie­sa­mo­wi­cie atrak­cyj­na przy­ja­ciół­ka ma na so­bie gra­na­to­wą suk­nię z pod­wyż­szo­ną ta­lią, a swo­je ciem­no­brą­zo­we wło­sy spię­ła gład­ko w mod­ny kok. – Ju­stin na­ro­bi w por­t­ki na twój wi­dok – szep­cze mi do ucha, ści­ska­jąc mnie na po­wi­ta­nie.

Wo­la­ła­bym, żeby za­miast tego padł tru­pem, ale wąt­pię, żeby aż tak mi się po­szczę­ści­ło.

– Dzię­ki. Wy­glą­dasz jak zwy­kle fan­ta­stycz­nie. Jak tam pan­na mło­da?

Jej pal­ce prze­śli­zgu­ją się po blond lo­kach opa­da­ją­cych mi na ple­cy. Za­raz po­tem wspi­na się na pal­ce i ca­łu­je Jo­eya w oba po­licz­ki.

– Wku­rza­ją­ca. Chodź­cie, mu­si­cie szyb­ko zna­leźć so­bie wol­ne miej­sca. Za­raz się za­cznie. – Ła­pie mnie za rękę, a ja po­cią­gam za sobą Jo­eya i kie­ru­je­my się pro­sto do cze­goś, co na­zy­wa­ją tu Salą Wiel­ką.

– No do­bra, to gdzie ci sek­sow­ni fa­ce­ci? – Joey prze­cze­su­je wzro­kiem tłum w po­miesz­cze­niu, pra­wie pod­ska­ku­jąc z nie­cier­pli­wo­ści. Przy­szedł tu na pod­ryw i nie jest w sta­nie sku­pić się na ni­czym in­nym.

Po­trzą­sam z dez­apro­ba­tą gło­wą.

– Po­sta­raj się utrzy­mać go w spodniach cho­ciaż pod­czas ślu­bu, co? Poza tym przy­po­mi­nam ci, że przy­sze­dłeś tu ze mną. Mo­żesz chwi­lę za­cze­kać, wy­rwiesz so­bie ja­kie­goś przy­stoj­nia­ka na przy­ję­ciu.

– Ni­cze­go nie mogę obie­cać, ba­becz­ko. – Uno­si zna­czą­co brew i wy­gła­dza ma­ry­nar­kę. Juls wska­zu­je pal­cem na lewą stro­nę sali.

– Wi­dzisz fa­ce­ta z ku­cy­kiem w pią­tym rzę­dzie od koń­ca?

Za­czy­nam się śmiać, aż spo­glą­da na mnie zdzi­wio­nym wzro­kiem.

– Z ku­cy­kiem? Nie mó­wi­łaś, że Ian ma ku­cyk.

– No ma. I po­zwa­la mi za nie­go cią­gnąć, kie­dy do­cho­dzę.

– Przy­sto­puj, Juls! – Joey za­czy­na się wa­chlo­wać dło­nią, a ja mam ocho­tę zro­bić to samo. Czu­ję, że za­czy­na­ją mnie pa­lić po­licz­ki, choć nie po­win­nam być zmie­sza­na bez­po­śred­nio­ścią przy­ja­ciół­ki. Cała na­sza trój­ka ma bzi­ka na punk­cie fa­ce­tów.

– Wra­ca­jąc do te­ma­tu – cią­gnie Juls tym sa­mym to­nem – koło nie­go sie­dzi trój­ka przy­stoj­nia­ków, to jego kum­ple. Bil­ly – zwra­ca się do wy­raź­nie nie­cier­pli­wią­ce­go się Jo­eya – to ten, obok któ­re­go są dwa wol­ne miej­sca. Le­piej się po­spiesz­cie, za­nim ktoś wam je zaj­mie. O cho­le­ra! – Zer­ka na ze­ga­rek, po czym po­py­cha nas w głąb sali. – Sia­daj­cie, szyb­ko. – Od­wra­ca się i po­spiesz­nie od­cho­dzi, stu­ka­jąc szpil­ka­mi.

Wbi­jam wzrok w środ­ko­we przej­ście mię­dzy rzę­da­mi, gdzie lada chwi­la po­ja­wi się pan­na mło­da. Niech to szlag! Nie mogę się tam­tę­dy do­stać do wol­nych miejsc. Przej­ście dro­gą, po któ­rej za­raz bę­dzie kro­czyć przy­szła żona two­je­go by­łe­go fa­ce­ta, nie ro­ku­je do­brze na przy­szłość. Wiel­kie dzię­ki, wolę unik­nąć pe­cha.

– Chodź! – Ła­pię Jo­eya za rę­kaw i cią­gnę go za sobą na lewą stro­nę sali. Mi­ja­my po­spiesz­nie ko­lej­ne rzę­dy, aż za­trzy­mu­je­my się przy pią­tym od koń­ca. Sie­dzą­cy na brze­gu pan Ku­cyk pod­no­si na mnie wzrok i się uśmie­cha. Mmm… ale sło­dziak.

– Prze­pra­szam – mó­wię ci­cho i za­czy­nam się prze­ci­skać mię­dzy jego dłu­gi­mi no­ga­mi a są­sied­nim rzę­dem, żeby do­stać się do wol­nych sie­dzeń. Pod­śmie­wam się w du­chu z mo­je­go umię­śnio­ne­go, pra­wie dwu­me­tro­we­go to­wa­rzy­sza, któ­ry musi nie­źle się na­gim­na­sty­ko­wać w tej cia­sno­cie. Świa­tła za­czy­na­ją przy­ga­sać na znak, że za­raz się za­cznie, więc przy­spie­szam kro­ku, czu­jąc, jak Joey mnie po­py­cha.

– O, nie! – Ob­cas po­śli­zgnął mi się na rę­ka­wie ma­ry­nar­ki wi­szą­cej na opar­ciu krze­sła. Lecę jak kło­da do tyłu i lą­du­ję wprost na ko­la­nach fa­ce­ta sie­dzą­ce­go dwa miej­sca da­lej od Iana. Ła­pie mnie od­ru­cho­wo obie­ma rę­ka­mi wpół, aż omal nie krzy­czę pod nie­spo­dzie­wa­nym do­ty­kiem.

Nie­źle, Dy­lan. Gra­tu­la­cje.

Po­chy­lam ostroż­nie gło­wę i do­strze­gam parę naj­sek­sow­niej­szych mę­skich dło­ni, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam. Sze­ro­kie, o dłu­gich pal­cach, moc­no i pew­nie za­ci­śnię­tych na mo­ich bio­drach. Ich lek­ko opa­lo­na skó­ra przy­jem­nie kon­tra­stu­je z czer­nią mo­jej su­kien­ki. Z tyłu i z bo­ków do­bie­ga­ją mnie po­je­dyn­cze stłu­mio­ne śmie­chy. Pod­no­szę po­spiesz­nie wzrok na Jo­eya, któ­ry z roz­ba­wie­niem zer­ka, na czy­ich ko­la­nach usia­dłam. Bły­ska­wicz­nie pod­ry­wam się na nogi i od­wra­cam do tyłu, do­pie­ro te­raz ma­jąc oka­zję przyj­rzeć się fa­ce­to­wi, na któ­re­go wpa­ko­wa­łam ty­łek.

– O, kur­czę! – wy­ry­wa mi się na wi­dok lek­kie­go uśmiesz­ku w ką­ci­ku ide­al­nie wy­kro­jo­nych ust. Mmm… Żeby tak po­czuć je na so­bie… Peł­nych i ró­żo­wych, z ide­al­nym row­kiem w dol­nej war­dze, po któ­rej na do­da­tek wła­śnie wo­dzi po­wo­li ję­zy­kiem… Ej, przy­sto­puj, Dy­lan!

– Nic nie szko­dzi.

Nie mogę, ten głos! To mi się tyl­ko śni, praw­da? Ni­ski i ape­tycz­ny, do schru­pa­nia. Szyb­ko prze­bie­gam wzro­kiem resz­tę jego twa­rzy, bo Joey już trą­ca mnie nie­cier­pli­wie w ple­cy, że­bym prze­cho­dzi­ła da­lej. Niech go szlag! Mógł­by mi dać chwi­lę i po­zwo­lić się na­pa­trzeć na to cia­cho. Wy­spor­to­wa­na, umię­śnio­na syl­wet­ka – wy­raź­nie wi­dać, że do koń­ca wy­ko­rzy­stu­je kar­net na si­łow­nię. Ciem­no­brą­zo­we, nie­co dłuż­sze i mod­nie po­tar­ga­ne wło­sy, in­ten­syw­nie zie­lo­ne oczy wpa­trzo­ne pro­sto we mnie, moc­no za­ry­so­wa­na szczę­ka. Jezu, czy ten fa­cet jest praw­dzi­wy? Z ta­kim wy­glą­dem mógł­by z po­wo­dze­niem za­ra­biać na ży­cie jako mo­del.

– Prze… ekhm… prze­pra­szam… – wy­krztu­szam z tru­dem przez ści­śnię­te gar­dło. Prze­cho­dzę da­lej i z ulgą opa­dam na wol­ne krze­sło tuż przy sa­mym przej­ściu, czu­jąc, jak wali mi ser­ce.

– Co to mia­ło zna­czyć? – szep­cze do mnie Joey, sa­do­wiąc się obok i za­sła­nia­jąc mi wi­dok na naja­trak­cyj­niej­sze­go fa­ce­ta, ja­kie­go w ży­ciu spo­tka­łam.

– Nic, po­śli­zgnę­łam się i upa­dłam.

– Aku­rat! Ale z cie­bie ziół­ko, zro­bi­łaś to ce­lo­wo. Rany, ale przy­stoj­niak!

Joey od­chy­la się nie­co do tyłu i wte­dy na­po­ty­kam prze­lot­nie jego wzrok. Po­spiesz­nie opusz­czam gło­wę, czu­ję, jak palą mnie po­licz­ki.

– Stward­niał? Ma du­że­go? Wy­glą­da na du­że­go.

Za­sła­niam dło­nią usta, żeby nie wy­buch­nąć śmie­chem.

– Za­mknij swo­ją nie­wy­pa­rzo­ną gębę! Dzię­ki Bogu, że nie je­ste­śmy w ko­ście­le. Ale fak­tycz­nie wy­glą­da na du­że­go, no nie?

Chi­cho­cze­my, po­ka­zu­jąc so­bie nie­przy­zwo­ite ge­sty. W tle roz­le­ga­ją się dźwię­ki ślub­nej mu­zy­ki.

– Za­ło­żę się, że ma więk­sze­go od Ju­sti­na – pod­pusz­cza mnie. Rzu­cam mu zdzi­wio­ne spoj­rze­nie.

– Żar­tu­jesz? Chłop­czyk z ob­rącz­ka­mi ma więk­sze­go od Ju­sti­na.

Joey roz­dzia­wia usta.

– Wie­dzia­łem, po pro­stu wie­dzia­łem! Choć ni­g­dy się nie skar­ży­łaś.

– Uhm. – Gro­żę mu pal­cem, ale nie wy­trzy­mu­ję i par­skam śmie­chem. – Trze­ba było ku­pić Sa­rze w pre­zen­cie ślub­nym wi­bra­tor. Przy­dał­by się jej.

Wi­dzę jesz­cze, jak Joey mówi bez­gło­śnie: „Bie­dacz­ka!”, ale za­raz prze­no­szę wzrok na przód sali, gdzie cze­ka już Ju­stin w to­wa­rzy­stwie druż­bów. Cho­le­ra, cał­kiem do­brze wy­glą­da. Mia­łam na­dzie­ję, że cho­ciaż utył.

– W po­rząd­ku? – szep­cze Joey. Po­ta­ku­ję, od­wra­ca­jąc się w bok, żeby zo­ba­czyć idą­ce środ­kiem sali druh­ny. Każ­da z nich ma na so­bie dłu­gą brzo­skwi­nio­wą suk­nię su­ną­cą ma­je­sta­tycz­nie po pod­ło­dze. Uśmie­cham się do dziew­czyn­ki, któ­ra sy­pie płat­ki kwia­tów wzdłuż przej­ścia, a po­tem sta­je z przo­du wraz z resz­tą or­sza­ku. Sala wy­glą­da prze­pięk­nie, cała na bia­ło-ko­ra­lo­wo. Przy każ­dym rzę­dzie krze­seł sto­ją wy­so­kie okrą­głe misy ze szkła wy­peł­nio­ne wodą, po któ­rej pły­wa­ją za­pa­lo­ne świecz­ki. Tu i ów­dzie po­roz­sta­wia­no na ma­łych sto­li­kach wa­zo­ny z ka­lia­mi; każ­da z dru­hen ma rów­nież po jed­nej w ręce. Na­gle tony mu­zy­ki zmie­nia­ją się i wszy­scy wsta­ją z miejsc, od­wra­ca­jąc się do tyłu. Od razu na­po­ty­kam wzro­kiem Juls sto­ją­cą obok za­mknię­tych drzwi.

– W po­rząd­ku? – pyta mnie bez­gło­śnie z da­le­ka.

„Spo­ko” – od­po­wia­dam jej wzro­kiem. Robi krok do przo­du i otwie­ra cięż­kie po­dwój­ne drzwi, w któ­rych uka­zu­je się Sara z oj­cem u boku.

Przez resz­tę uro­czy­sto­ści sie­dzę ze spusz­czo­ną gło­wą, wpa­trzo­na w le­żą­ce na ko­la­nach dło­nie. Przy­glą­dam się pa­znok­ciom świe­żo po­ma­lo­wa­nym na śliw­ko­wy ko­lor. Uśmie­cham się do sie­bie na wi­dok reszt­ki kre­mu na ser­decz­nym pal­cu le­wej ręki. Wkła­dam go do ust i ci­cho wzdy­cham, czu­jąc sło­dycz na ję­zy­ku. Sie­dzą­cy obok mnie Joey pła­cze jak bóbr. Ja tym­cza­sem ku swo­je­mu zdu­mie­niu od­kry­wam, że nie czu­ję ani śla­du wzru­sze­nia. Na ślu­bach zwy­kle roz­kle­jam się jak idiot­ka, ale nie tym ra­zem. Dziś nie ma we mnie żad­nych emo­cji. Choć praw­dę mó­wiąc, może po­win­nam od­czu­wać lek­ki smu­tek? Nie dla­te­go, że mój były chło­pak żeni się z inną, ale że przez nie­go stra­ci­łam dwa lata w związ­ku, któ­ry pra­wie znisz­czył mnie psy­chicz­nie. Wi­dok Ju­sti­na – wy­jąt­ko­wo iry­tu­ją­cy – przy­po­mniał mi, ile cza­su przy nim zmar­no­wa­łam. Dla­cze­go w ogó­le tak dłu­go z nim by­łam? Na pew­no nie ze wzglę­du na seks, bo z Ju­sti­nem za­wsze było nud­no i ba­nal­nie. Ni­g­dy nie do­pro­wa­dził mnie do or­ga­zmu, ani razu. Ra­dzi­łam so­bie sama, gdy po wszyst­kim pod­no­sił się z łóż­ka i zni­kał w ła­zien­ce. Po­tem oczy­wi­ście uda­wa­łam, że to on mnie za­spo­ko­ił. Mu­szę mu się ja­koś za to zre­wan­żo­wać. Uno­szę gło­wę i pa­trzę wil­kiem na jego pro­fil. Wiel­kie dzię­ki, fiu­cie.

– Sza­now­ni pań­stwo, mam za­szczyt prze­sta­wić wam po raz pierw­szy pana i pa­nią Banks! Może pan po­ca­ło­wać pan­nę mło­dą.

Wszy­scy wsta­ją z miejsc i wi­wa­tu­ją, więc przy­łą­czam się do chó­ru. By­ło­by nie­grzecz­nie tego nie zro­bić, poza tym nie je­stem aż tak roz­go­ry­czo­na. Ju­stin i Sara wy­mie­nia­ją dłu­gi po­ca­łu­nek, za co kil­ku go­ści na­gra­dza ich gwiz­da­mi uzna­nia. Czu­jąc, jak ręka Jo­eya ści­ska moją dłoń, pod­no­szę gło­wę i spo­glą­dam w jego prze­past­ne błę­kit­ne oczy.

– Już nie mogę się do­cze­kać, żeby się za­lać w tru­pa – szep­czę do nie­go.

Na­chy­la się, przy­bli­ża­jąc war­gi do mo­je­go ucha.

– A ja nie mogę się do­cze­kać, żeby wło­żyć rękę do spodni go­ścia obok. I nie tyl­ko rękę.

– Rany, a ty zno­wu swo­je.

Wszy­scy pa­trzą na mło­dą parę kro­czą­cą środ­kiem sali. Ja w tym cza­sie je­stem po­chło­nię­ta prze­ko­ma­rza­niem się ze swo­im kum­plem. Chi­cho­czę tak moc­no, że oczy za­cho­dzą mi łza­mi – je­dy­ny­mi, ja­kie mam za­miar uro­nić dzi­siej­sze­go wie­czo­ru.

– Prze­stań, Dy­lan, do­brze wiem, że tyl­ko cze­kasz, żeby się za­szyć w ciem­nym ką­cie z fa­ce­tem, na ko­la­nach któ­re­go wy­lą­do­wa­łaś, tym ra­zem na coś wię­cej.

Uno­szę brew i od­chy­lam się lek­ko do tyłu. Mo­men­tal­nie na­po­ty­kam prze­szy­wa­ją­ce spoj­rze­nie zie­lo­nych oczu i lek­ki uśmie­szek w ką­ci­ku ust. Fakt, jest na­praw­dę fan­ta­stycz­ny. Po­spiesz­nie pro­stu­ję się, uda­jąc obo­jęt­ność, ale z mar­nym skut­kiem, bo nie je­stem w sta­nie po­wstrzy­mać uśmie­chu za­do­wo­le­nia.

– Ra­cja. I dla­te­go tak uwiel­biam we­se­la.

Rozdział 2

GOŚCIE WY­SY­PU­JĄ SIĘ Z SALI i wcho­dzą sze­ro­ki­mi scho­da­mi na pię­tro. Gdy ra­zem z Jo­ey­em do­cie­ra­my na górę, przy­sta­je­my w miej­scu, oszo­ło­mie­ni tym, co wi­dzi­my przed sobą. Cała gór­na kon­dy­gna­cja to jed­na wiel­ka sala ban­kie­to­wa, ude­ko­ro­wa­na mnó­stwem bia­łych i ko­ra­lo­wych ka­lii.

– O, mat­ko! To rzeź­by lo­do­we?

Spo­glą­dam na pra­wo, tam gdzie po­ka­zu­je Joey.

– Czy to nie lek­ka prze­sa­da? O, jest nasz tort!

– Nie mó­wi­łem? Było wąt­pić w umie­jęt­no­ści swo­je­go za­ufa­ne­go asy­sten­ta?

Trą­cam go przy­ja­ciel­sko w ra­mię, po czym ru­sza­my do sto­li­ka z pla­nem roz­miesz­cze­nia go­ści.

– Po­dej­rze­wam też, że w rze­czy­wi­sto­ści uwiel­biasz Sama, tyl­ko nie chcesz się do tego przy­znać.

Wy­bu­cha śmie­chem, od­rzu­ca­jąc gło­wę do tyłu.

– Jak my­ślisz, by­ło­by bar­dzo szpa­ner­sko, gdy­by­śmy za­czę­li roz­wo­zić za­mó­wie­nia w lam­bor­ghi­ni?

– Szpa­ner­sko i nie­prak­tycz­nie. Może kie­dy za­ro­bi­my pierw­szy mi­lion, szarp­nie­my się na ja­kie­goś luk­su­so­we­go do­staw­cza­ka. – Od­naj­du­ję na­szą wi­zy­tów­kę. – Chodź, mamy dwu­na­sty sto­lik.

Kom­plet­nie mnie nie ob­cho­dzi, gdzie bę­dzie­my sie­dzieć, byle tyl­ko nie w za­się­gu wzro­ku mło­dej pary. Ju­stin jak do­tąd mnie nie za­uwa­żył i mam na­dzie­ję, że tak zo­sta­nie do koń­ca. Przy tej licz­bie za­pro­szo­nych nie po­win­nam mieć więk­sze­go pro­ble­mu, żeby na nie­go nie wpaść. Okrą­głe sto­li­ki usta­wio­no z trzech stron ob­szer­ne­go par­kie­tu do tań­ca, a stół no­wo­żeń­ców znaj­du­je się na pod­wyż­sze­niu, od­wró­co­ny przo­dem do go­ści. Każ­dy sto­lik jest na­kry­ty bia­łym ob­ru­sem z ko­ra­lo­wy­mi wstąż­ka­mi na brze­gach i ma na środ­ku ele­ganc­ki stro­ik z ka­lii. Kil­ka par za­czę­ło już tań­czyć przy mu­zy­ce pusz­cza­nej przez di­dże­ja, a resz­ta spa­ce­ru­je mię­dzy sto­ła­mi, za­ba­wia­jąc się roz­mo­wą.

– A, tu je­ste­ście. – Juls pod­bie­ga do nas zdu­mie­wa­ją­co szyb­ko i zgrab­nie w swo­ich nie­bo­tycz­nie wy­so­kich szpil­kach, gdy sto­imy i po­dzi­wia­my lo­do­we kom­po­zy­cje. – I jak było? Tyl­ko mów­cie szcze­rze.

Prze­chy­lam gło­wę na bok, marsz­cząc nos, a Joey po­cie­ra dło­nią kark z za­kło­po­ta­ną miną. Juls wy­raź­nie spa­ni­ko­wa­na wy­trzesz­cza oczy i za­czy­na ner­wo­wo ma­so­wać pal­ca­mi skro­nie.

– Było ide­al­nie! – wo­łam. Na jej twa­rzy mo­men­tal­nie po­ja­wia się ulga, a za­raz po niej groź­na mina mó­wią­ca: „Mam ocho­tę sko­pać wam tył­ki!”.

– Jak zwy­kle by­łaś su­per, Juls. Je­śli kie­dy­kol­wiek będę brał ślub, ty go zor­ga­ni­zu­jesz. – Joey gła­dzi dło­nią jej na­gie ra­mię, a ona pusz­cza do nie­go oko.

– No do­bra, mam jesz­cze parę mi­nut do wpro­wa­dze­nia or­sza­ku ślub­ne­go – oznaj­mia, sta­jąc mię­dzy nami i bio­rąc nas obo­je pod ra­mię – więc mogę was przed­sta­wić kil­ku przy­stoj­nia­kom.

A niech to! Pra­wie za­po­mnia­łam o ak­cji z ko­la­na­mi. Pra­wie.

– Rany, Juls, szko­da, że nie wi­dzia­łaś tej ak­cji – od­zy­wa się ze śmie­chem Joey.

Wy­chy­lam się lek­ko do tyłu i sy­czę:

– Przy­mknij się, Joey!

– Ja­kiej ak­cji? – pyta Juls, prze­no­sząc wzrok raz na mnie, raz na nie­go, pod­czas gdy ja rzu­cam mu miaż­dżą­ce spoj­rze­nie. Na­wet się nie waż. Je­stem two­ją sze­fo­wą i mogę cię za to wy­lać na zbi­ty pysk.

Joey milk­nie, zu­peł­nie jak­by czy­tał mi w my­ślach. A może ra­czej dla­te­go, że wła­śnie sta­je­my oko w oko z grup­ką jak gdy­by żyw­cem wy­ję­tą z klu­bu mę­skie­go strip­ti­zu. Cała czwór­ka jest po­chło­nię­ta roz­mo­wą mię­dzy sobą, któ­ra na nasz wi­dok na­tych­miast się ury­wa. Każ­dy z nich – nie ma w tym ani krzty prze­sa­dy – jest za­bój­czo przy­stoj­ny. Do tego stop­nia, że mam wra­że­nie, iż tem­pe­ra­tu­ra w sali gwał­tow­nie sko­czy­ła w górę.

– Jest moja dziew­czyn­ka. – Ian wy­cią­ga rękę do Juls, któ­ra na­chy­la się ku nie­mu, ca­łu­je go prze­lot­nie w po­li­czek i robi krok do tyłu. Zmu­szam się, żeby nie spusz­czać oczu z Iana i nie spo­glą­dać w kie­run­ku fa­ce­ta, któ­re­go wzrok czu­ję na so­bie. Do­słow­nie jak­by wwier­cał się spoj­rze­niem w moją twarz.

– Pa­no­wie, to moja naj­lep­sza przy­ja­ciół­ka, Dy­lan. – Juls chwy­ta mnie za rękę i cią­gnie do przo­du. Uno­szę gło­wę i prze­śli­zgu­ję wzro­kiem ko­lej­no po sto­ją­cych przede mną fa­ce­tach, za­trzy­mu­jąc go na tym, któ­ry stoi naj­bli­żej. Niech to szlag, na sto­ją­co wy­glą­da jesz­cze le­piej. – A to jest Joey, naj­sek­sow­niej­szy gej w ca­łym Chi­ca­go.

– Wy­pra­szam so­bie, zoł­zo jed­na. Bądź­my szcze­rzy, w ca­łym Il­li­no­is. – Joey po­pra­wia kra­wat, a ja z tru­dem tłu­mię śmiech. Mój to­wa­rzysz nie grze­szy skrom­no­ścią.

Juls zer­ka na swój ze­ga­rek od Tif­fa­ny’ego i jej oczy roz­sze­rza­ją się z za­sko­cze­nia.

– O, cho­le­ra! Ian, do­kończ za mnie i przed­staw wszyst­kich, do­brze? Ja mu­szę się te­raz za­jąć róż­ny­mi du­pe­re­la­mi.

– Ja­sne, skar­bie. Wra­caj szyb­ko. – Da­lej jed­nak trzy­ma ją moc­no za rękę, aż Juls musi ze śmie­chem wy­ry­wać się z jego uści­sku. Po­tem prze­no­si wzrok na mnie.

– Sta­ry, ale z cie­bie pan­to­flarz – od­zy­wa się lek­kim to­nem sto­ją­cy obok Iana blon­dyn. Zer­kam na nie­go prze­lot­nie, uśmie­cha­jąc się na myśl, że Ian wy­glą­da na wprost urze­czo­ne­go moją przy­ja­ciół­ką. Za­czę­li się spo­ty­kać kil­ka mie­się­cy temu i na ile zdą­ży­łam się zo­rien­to­wać, wpa­dła po uszy. Po­nie­waż obie wiecz­nie cier­pi­my na brak cza­su, do­pie­ro dziś mam oka­zję go po­znać. Są­dząc po tym, jak na nią pa­trzy, chy­ba za­bu­jał się rów­nie moc­no jak ona.

Ian rzu­ca blon­dy­no­wi ostre spoj­rze­nie, na co on re­agu­je śmie­chem i po­cią­ga łyk ze szklan­ki z drin­kiem. Po­tem po­now­nie od­wra­ca się w moją stro­nę.

– Dy­lan, faj­nie, że w koń­cu cię po­zna­łem. – Ze szcze­rym uśmie­chem po­da­je mi rękę, któ­rą moc­no ści­skam. Jest wy­so­ki, bar­czy­sty, umię­śnio­ny i ma czar­ne nie­mal jak smo­ła wło­sy, le­d­wo da­ją­ce się zwią­zać w ku­cyk. Czu­ję na so­bie uprzej­me spoj­rze­nie jego piw­nych oczu.

– Ja też się cie­szę, Ian. Sły­sza­łam o to­bie same do­bre rze­czy od Juls.

Ian ści­ska dłoń Jo­eya, wy­mie­nia­jąc z nim uprzej­mo­ści, a ja sta­ram się, jak mogę, żeby nie pa­trzeć na lewo, na sto­ją­ce­go tam fa­ce­ta.

– To moi kum­ple i jed­no­cze­śnie ko­le­dzy z pra­cy: Trent, Bil­ly i Re­ese – od­zy­wa się Ian, wska­zu­jąc po ko­lei sto­ją­cych rzę­dem męż­czyzn. Re­ese. No ja­sne. Fa­cet, któ­ry tak wy­glą­da, nie może no­sić po­spo­li­te­go imie­nia typu Ted czy Joe. Ści­skam dło­nie Tren­ta i Bil­ly’ego, wy­po­wia­da­ją­cych grzecz­no­ścio­we for­muł­ki. Trent – ten, któ­re­mu wy­mknę­ła się uwa­ga o pan­to­fla­rzu – jest z nich naj­niż­szy, z ja­sny­mi, pra­wie bia­ły­mi wło­sa­mi, lek­ko krę­cą­cy­mi się na koń­cach. Z ko­lei Bil­ly, któ­ry w tym mo­men­cie wy­da­je się do­strze­gać tyl­ko Jo­eya, ma bar­dzo krót­ko przy­cię­tą fry­zu­rę w od­cie­niu pia­sko­we­go blon­du i małe dia­men­to­we kol­czy­ki w obu uszach. Przy­gry­zam ner­wo­wo po­li­czek, od­wra­ca­jąc się w stro­nę Re­ese’a.

– Dy­lan, my już się chy­ba prze­lot­nie spo­tka­li­śmy. – Wy­cią­ga dłoń, w któ­rą bez chwi­li wa­ha­nia wsu­wam swo­ją. Czu­ję na skó­rze ła­sko­ta­nie jego stward­nia­łych opusz­ków. Mu­szę unieść gło­wę, żeby spoj­rzeć mu w oczy, choć mam na no­gach naj­wyż­sze ze swo­ich szpi­lek. Ma kla­tę sze­ro­ką jak u niedź­wie­dzia, do któ­rej mo­men­tal­nie mam ocho­tę przy­lgnąć ca­łym cia­łem. Ide­al­nie skro­jo­ny i do­pa­so­wa­ny ciem­no­sza­ry gar­ni­tur wręcz nie­przy­zwo­icie cia­sno opi­na jego umię­śnio­ną syl­wet­kę. Kie­dy się uśmie­cha, w ką­ci­kach oczu po­ja­wia­ją mu się drob­niut­kie zmarszcz­ki. Wzdy­cham, bo jego atrak­cyj­ny wy­gląd lek­ko wy­trą­ca mnie z rów­no­wa­gi.

– Tak, bar­dzo prze­lot­nie. Przy­kro mi, że tak wy­szło.

Aku­rat.

Nie pusz­cza­jąc mo­jej dło­ni, na­chy­la się bli­żej, aż czu­ję na twa­rzy jego go­rą­cy od­dech.

– A mnie wca­le. Chodź­my się cze­goś na­pić.

Co­fam się, za­sko­czo­na jego bli­sko­ścią, zdo­by­wa­jąc się tyl­ko na po­ta­ku­ją­ce kiw­nię­cie gło­wą. Gdy pusz­czam w koń­cu jego dłoń, na­po­ty­kam wzrok Jo­eya, któ­ry mru­ga do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo. Od­wra­cam się i idę u boku Re­ese’a w kie­run­ku baru. Mam ocho­tę z po­wro­tem wsu­nąć swo­ją rękę w jego dłoń, ale oczy­wi­ście tego nie ro­bię. Bądź sta­now­cza. Nie daj się po­ku­sie.

– Co po­dać? – pyta mło­dy bar­man. Do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li ci­szy do­cie­ra do mnie, że Re­ese cze­ka z roz­ba­wio­nym uśmiesz­kiem, aż na coś się zde­cy­du­ję.

– A… po­pro­szę whi­sky z colą.

Sto­ją­cy obok przy­stoj­niak uno­si brew, wy­raź­nie za­sko­czo­ny moim wy­bo­rem.

– Nic z dam­skich drin­ków?

Po­trzą­sam prze­czą­co gło­wą, za­kła­da­jąc wło­sy za uszy. Ni­g­dy nie na­le­ża­łam do dziew­czyn, któ­re za­ma­wia­ją mar­ti­ni czy eg­zo­tycz­ne drin­ki po osiem do­la­rów.

– Dla mnie to samo. – Bęb­ni pal­ca­mi po bla­cie baru, a ja usil­nie sta­ram się nie ga­pić na jego pro­fil, co przy­cho­dzi mi z naj­wyż­szym tru­dem. Ten fa­cet jest tak atrak­cyj­ny, że po pro­stu nie da się od nie­go ode­rwać wzro­ku. Do­sta­ję swo­je­go drin­ka i na­tych­miast upi­jam spo­ry łyk.

– Wiesz, że chy­ba jesz­cze ni­g­dy nie spo­tka­łem ko­bie­ty o imie­niu Dy­lan. A już na pew­no żad­na z nich nie usia­dła mi na ko­la­nach – mówi i przy­kła­da szklan­kę do ust. Ob­ser­wu­ję odro­bi­nę dłu­żej, niż po­win­nam, jak al­ko­hol wle­wa się do jego ust. Po pro­stu su­per. Do­szło już do tego, że za­czy­nam być za­zdro­sna o jego drin­ka.

Po­ru­szam się nie­spo­koj­nie, prze­no­sząc spoj­rze­nie z po­wro­tem do góry, na jego oczy.

– Moi ro­dzi­ce mie­li bzi­ka na punk­cie Boba Dy­la­na. Wy­bra­li dla mnie imię, jesz­cze za­nim po­zna­li płeć, i po­sta­no­wi­li, że nie­waż­ne, co się uro­dzi, tak już zo­sta­nie. No i je­stem.

Uśmie­cha się.

– Do­brze, że je­steś. Lu­bisz jego mu­zy­kę?

Wa­ham się przez chwi­lę z od­po­wie­dzią.

– Po­do­ba mi się Ame­ri­can Girl.

Z lek­kim uśmie­chem opie­ra się o bar, spo­glą­da­jąc z góry za­rów­no na mnie, jak i na bar­ma­na.

– To Tom Pet­ty – po­pra­wia mnie z roz­ba­wio­ną miną.

– Aha, w ta­kim ra­zie nie mam po­ję­cia, czy lu­bię jego pio­sen­ki. – Obej­mu­ję war­ga­mi słom­kę, a wte­dy za­ci­ska moc­niej szczę­kę, aż lek­ko drga mu mię­sień na po­licz­ku. Chrzą­ka i uno­si rękę, prze­cze­su­jąc wło­sy, te­raz jesz­cze bar­dziej mod­nie roz­wi­chrzo­ne. Na­wet wło­sy ma sek­sow­ne.

– Je­steś od pani czy pana mło­de­go? – py­tam, za­uwa­żyw­szy jego na­głe zmie­sza­nie.

Uśmie­cha się zza swo­jej szklan­ki.

– Pani mło­dej. To zna­czy tak jak­by. Tak na­praw­dę to nie znam Sary, ale pra­co­wa­łem z jej oj­cem i on za­pro­sił całą na­szą czwór­kę. – Ma­cha ręką w kie­run­ku Iana i Tren­ta, któ­rzy sie­dzą przy swo­im sto­li­ku. Po­trzą­sam gło­wą z nie­do­wie­rza­niem, wi­dząc, że Bil­ly i Joey zdą­ży­li już gdzieś ra­zem znik­nąć. Cały Joey. Nie wy­trzy­mał, choć je­ste­śmy tu do­pie­ro nie­ca­łe pięć mi­nut.

– A ty?

Prze­wra­cam ocza­mi.

– Od pana mło­de­go, nie­ste­ty.

Robi krok do przo­du, ocie­ra­jąc się o moje na­gie ra­mię i po­chy­la­jąc gło­wę w moją stro­nę.

– Na­praw­dę? Moja dro­ga Dy­lan, to za­brzmia­ło, jak­byś zna­ła go na­praw­dę do­brze.

Moja dro­ga Dy­lan? No, no. Spo­glą­dam mu w oczy.

– Na­wet bar­dzo do­brze. To mój były.

Od­su­wa się nie­co, z ocza­mi roz­sze­rzo­ny­mi ze zdzi­wie­nia.

– Se­rio?

Po­ta­ku­ję.

– A ści­ślej mó­wiąc, były, któ­ry mnie zdra­dzał.

– O, kur­czę. Pa­skud­na spra­wa. I co, nie czu­jesz się tu­taj nie­zręcz­nie? Dla­cze­go w ogó­le przy­szłaś?

Krę­cę prze­czą­co gło­wą, uśmie­cha­jąc się lek­ko, i wska­zu­ję wol­ną ręką po­nad tłu­mem na bu­fet z de­se­ra­mi.

– Wi­dzisz ten wiel­ki pię­cio­pię­tro­wy tort?

Po­ta­ku­je i spo­glą­da na mnie py­ta­ją­co.

– To moja ro­bo­ta. Dla­te­go tu je­stem.

– Żar­tu­jesz? Pie­czesz ta­kie rze­czy?

Uśmie­cham się z dumą. W tym sa­mym mo­men­cie mu­zy­ka pusz­cza­na przez di­dże­ja cich­nie.

– A te­raz, pa­nie i pa­no­wie, pro­szę wszyst­kich o uwa­gę. Po­wi­taj­my or­szak ślub­ny! – Tłum go­ści wi­wa­tu­je na wi­dok dru­hen i druż­bów usta­wia­ją­cych się w pary przy wej­ściu. Na­gle czu­ję prze­lot­ne mu­śnię­cie ust na uchu i za­mie­ram, a moje ser­ce bły­ska­wicz­nie przy­spie­sza.

– Masz za­miar to oglą­dać? – Jego twarz znaj­du­je się nie­bez­piecz­nie bli­sko. Omal się nie po­ty­kam, odu­rzo­na jego za­pa­chem, któ­ry wy­peł­nia mi płu­ca. Pach­nie cy­tru­sa­mi, tak cu­dow­nie, że mam ocho­tę wtu­lić twarz w jego szy­ję i wdy­chać ten aro­mat go­dzi­na­mi.

– Nie­ko­niecz­nie – od­po­wia­dam ci­cho, pod­no­sząc wzrok ku jego zie­lo­nym oczom. Kiwa gło­wą, a po­tem chwy­ta mnie za ło­kieć i pro­wa­dzi przez tłum go­ści pro­sto do bu­fe­tu z de­se­ra­mi.

– I co my tu mamy? – Prze­chy­la trzy­ma­ną w ręku szklan­kę i upi­ja z niej łyk, przy­glą­da­jąc się mo­je­mu dzie­łu. Uśmie­cham się, za­do­wo­lo­na z efek­tów swo­jej pra­cy. Tort pre­zen­tu­je się re­we­la­cyj­nie.

– Jest zro­bio­ny z bisz­kop­tu po­ma­rań­czo­we­go na­są­czo­ne­go li­kie­rem Grand Mar­nier, prze­ło­żo­ne­go bitą śmie­ta­ną i mar­mo­la­dą. – Wska­zu­ję pal­cem brzo­skwi­nio­we pe­reł­ki i ka­lie spły­wa­ją­ce ka­ska­dą z jed­ne­go boku. – A ku­lecz­ki i kwia­ty są z lu­kru, więc wszyst­ko jest ja­dal­ne.

Na­chy­la się bli­żej i ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi przy­glą­da się z uwa­gą kwia­to­wym de­ko­ra­cjom tor­tu. Po­chle­bia mi jego za­in­te­re­so­wa­nie, tym bar­dziej że strasz­nie się z nimi na­mę­czy­łam. Nie mogę po­wstrzy­mać uśmie­chu, wi­dząc jego sku­pio­ną minę. Ni­g­dy w ży­ciu nie wi­dzia­łam, żeby fa­cet w tak nie­ty­po­wy spo­sób re­ago­wał na któ­ryś z mo­ich wy­pie­ków.

– Nie­sa­mo­wi­te. A ja my­śla­łem, że są praw­dzi­we. Na­praw­dę moż­na je jeść?

Uśmie­cham się z dumą.

– Tak. Są nie­przy­zwo­icie słod­kie, prak­tycz­nie same się roz­pły­wa­ją na ję­zy­ku.

Pro­stu­je się, po­sy­ła­jąc mi spoj­rze­nie spod unie­sio­nej brwi.

– Za­brzmia­ło to tak obie­cu­ją­co… – od­zy­wa się głę­bo­kim, szorst­kim gło­sem. Wzru­szam obo­jęt­nie ra­mio­na­mi, jak­bym chcia­ła dać mu do zro­zu­mie­nia, że to u mnie nor­mal­ne i wszyst­ko, co mó­wię, brzmi zmy­sło­wo, ale na­wet mnie sa­mej wy­da­je się to nie­po­waż­ne. Nic nie po­ra­dzę, że taki mam spo­sób mó­wie­nia.

– A ty, Re­ese, czym się zaj­mu­jesz? – Po­cią­gam spo­ry łyk ze szklan­ki. Za­uwa­żam przy tym, że jego oczy mo­men­tal­nie wę­dru­ją do mo­ich za­ci­śnię­tych na słom­ce ust.

Nie spusz­cza­jąc ze mnie wzro­ku, od­po­wia­da po chwi­li wa­ha­nia:

– Je­stem li­cen­cjo­no­wa­nym księ­go­wym w Wal­ker&As­so­cia­tes.

Sły­sząc to, gwał­tow­nie krztu­szę się drin­kiem. Od­ka­słu­ję, a on pa­trzy na mnie zdzi­wio­nym wzro­kiem.

– Nie no, nie­moż­li­we! Księ­go­wym? Ty?

To ja­kiś kiep­ski żart. Taki przy­stoj­ny i bły­sko­tli­wy fa­cet? Nor­mal­nie czu­ję się, jak­bym mia­ła przed sobą jed­no­roż­ca.

Kiwa po­ta­ku­ją­co gło­wą bez jed­ne­go sło­wa, przy­glą­da­jąc mi się z lek­kim uśmiesz­kiem.

– Dzi­wi cię to?

– Bar­dzo. Fa­cet, któ­ry roz­li­cza mi po­dat­ki, ma łusz­czy­cę i przy­po­mi­na mo­je­go ojca. Nie wie­rzę, żeby ktoś tak przy­stoj­ny był księ­go­wym.

Opa­nuj się, Dy­lan. Przy­my­kam oczy, krę­cąc z nie­do­wie­rza­niem gło­wą, i sły­szę jego przy­tłu­mio­ny śmiech. Kie­dy wresz­cie zbie­ram się na od­wa­gę, żeby je otwo­rzyć, na­po­ty­kam jego za­cie­ka­wio­ne spoj­rze­nie i roz­chy­lo­ne usta, jak­by chciał coś po­wie­dzieć. Prze­ry­wa mu roz­le­ga­ją­cy się z gło­śni­ków głos di­dże­ja.

– Sza­now­ni pań­stwo, pora na pierw­szy ta­niec pań­stwa mło­dych.

Od­wra­cam się w stro­nę par­kie­tu i wi­dzę, jak na śro­dek wcho­dzą już Ju­stin i Sara. Pan­na mło­da wy­glą­da prze­uro­czo w suk­ni bez ra­mią­czek zdo­bio­nej mi­ster­nie ko­ra­li­ka­mi, on zaś cał­kiem przy­zwo­icie pre­zen­tu­je się w ślub­nym gar­ni­tu­rze. No do­bra, może na­wet nie­co le­piej niż przy­zwo­icie. Za­wsze uwa­ża­łam, że fa­ce­ci do­brze wy­glą­da­ją w gar­ni­tu­rach, znacz­nie le­piej niż w in­nych ciu­chach.

Wzdry­gam się, gdy roz­le­ga­ją się pierw­sze tak­ty do­sko­na­le mi zna­nej pio­sen­ki.

– O Boże! To nie może być praw­da. – Jed­nym hau­stem do­pi­jam drin­ka i od­sta­wiam szklan­kę na sto­lik. Wi­dząc to, Re­ese na­chy­la się do mnie bli­żej.

– Nie lu­bisz tej pio­sen­ki? – pyta. Wszy­scy z roz­rzew­nie­niem przy­glą­da­ją się mło­dej pa­rze, z wy­jąt­kiem mnie, bo w tym mo­men­cie naj­chęt­niej da­ła­bym Ju­sti­no­wi w zęby. Co za kre­tyn.

– Nie, wręcz prze­ciw­nie, uwiel­biam. Do tego stop­nia, że dwa lata temu to była na­sza pio­sen­ka. – Za­czy­nam się śmiać. – Choć tak na­praw­dę nie po­win­no mnie dzi­wić, że Ju­stin się nie po­pi­sał. Ni­g­dy nie był spe­cjal­nie ory­gi­nal­ny i nie lu­bił no­wo­ści, zwłasz­cza w sek­sie. – Rzu­cam prze­lot­ne spoj­rze­nie na Re­ese’a, któ­ry w tym mo­men­cie ssie war­ga­mi ka­wa­łek lodu. Roz­gry­za go i po­ły­ka, a po­tem na­chy­la się do mnie, mu­ska­jąc no­sem moją skroń. Za­sty­gam nie­ru­cho­mo w miej­scu.

– Na­praw­dę? Opo­wiedz coś wię­cej. – Prze­ły­kam gło­śno śli­nę, przy­my­ka­jąc po­wie­ki, jak­bym chcia­ła od­gro­dzić się od wszyst­kie­go, co nie jest nim. Zo­sta­ją tyl­ko go­rą­cy od­dech na moim po­licz­ku, jego za­pach i le­ciut­ki do­tyk na skó­rze. – Urwa­li­ście się kie­dyś na chwi­lę na przy­ję­ciu we­sel­nym, żeby się bzy­kać do upa­dłe­go?

Nie wie­rzę. Czy on na­praw­dę to po­wie­dział? Z za­sko­cze­nia otwie­ram sze­ro­ko oczy i usta. Po­win­nam być z nim szcze­ra? Cie­ka­we, czy spodo­ba­ło­by mu się to, co mam ocho­tę w tej chwi­li od­po­wie­dzieć: że chcę to ro­bić tyl­ko z nim, na tym i na każ­dym in­nym we­se­lu? Prze­stę­pu­ję ner­wo­wo z nogi na nogę, szu­ka­jąc w my­ślach od­po­wied­nich słów, ale prze­ry­wa nam zdy­sza­ny Joey.

– Mogę na słów­ko, ba­becz­ko? – Ła­pie mnie za rękę i uśmie­cha­jąc się za­lot­nie do Re­ese’a, cią­gnie w kie­run­ku na­sze­go sto­li­ka, a po­tem sa­dza gwał­tow­nie na krze­śle.

Pa­trzę na nie­go wście­kłym wzro­kiem.

– Le­piej, że­byś miał ja­kiś waż­ny po­wód, że mnie od nie­go od­cią­gną­łeś. Już pra­wie mu się wy­mknę­ło, że chce się ze mną bzy­kać aż do ju­tra. Co mnie bar­dzo, ale to bar­dzo cie­szy. – Od­wra­cam się, szu­ka­jąc wzro­kiem Re­ese’a. Jest w tym mo­men­cie za­ję­ty roz­mo­wą z jed­ną z dru­hen, któ­ra żar­to­bli­wie kła­dzie mu ręce na pier­si i od­py­cha go w re­ak­cji na jego sło­wa. O rany, cóż za de­spe­ra­cja.

Joey po­pra­wia prze­krzy­wio­ny kra­wat, a po­tem zdej­mu­je ma­ry­nar­kę i wie­sza na opar­ciu krze­sła.

– Wi­dzę, że chło­pak jest bar­dzo bez­po­śred­ni. Ale prze­cho­dząc do naj­waż­niej­sze­go, Bil­ly przed chwi­lą zro­bił mi naj­lep­szą la­skę w ca­łym moim ży­ciu.

Moje oczy zwę­ża­ją się na wi­dok jego roz­pro­mie­nio­nej twa­rzy, aż lek­ko kuli się na krze­śle.

– Se­rio, Joey? I tyl­ko dla­te­go prze­rwa­łeś nam z Re­ese’em? Nie mo­głeś po­cze­kać i po­dzie­lić się ze mną tą cu­dow­ną no­wi­ną do­pie­ro po moim or­ga­zmie? – Na­chy­lam się ku nie­mu bli­żej i wi­dzę w jego oczach za­sko­cze­nie. – I po­wiedz mi, do ja­snej cho­le­ry, czy był ja­kiś fa­cet, któ­re­go z miej­sca byś nie uznał za naj­lep­sze usta w ca­łym mie­ście?

– Nie tyl­ko o tym chcia­łem ci po­wie­dzieć. – Na­chy­la się do mo­je­go ucha, od­gar­nia­jąc z nie­go wło­sy. – Po dro­dze do na­sze­go se­kret­ne­go gniazd­ka zo­ba­czy­łem przy­pad­kiem war­gi pan­ny mło­dej na fiu­cie druż­by.

– CO TA­KIE­GO?! – wy­ry­wa mi się. Po­spiesz­nie za­kry­wam dło­nią usta, czu­jąc na so­bie wzrok se­tek par oczu. – Mó­wisz se­rio? – py­tam, tym ra­zem już znacz­nie bar­dziej opa­no­wa­nym gło­sem. Przy­ta­ku­je i w tym sa­mym mo­men­cie obok na­sze­go sto­li­ka wy­ra­sta po­iry­to­wa­na Juls.

– Co się tak wy­dzie­ra­cie? Sta­ło się coś?

– Nic – od­po­wia­da­my jej jed­no­cze­śnie.

Uwa­żam, że to nie jest od­po­wied­ni mo­ment, żeby wta­jem­ni­czać Juls. Naj­pierw niech jej za­pła­cą, do­pie­ro wte­dy sprze­dam jej tę bom­bę. Na pew­no chcia­ła­by się od razu ze­mścić na Ju­sti­nie i wy­gar­nąć mu, że ma to, na co za­słu­żył. Wte­dy mógł­by prze­rwać przy­ję­cie, a ona nie zo­ba­czy­ła­by ani gro­sza.

Od­rzu­cam wło­sy za ple­cy i uśmie­cham się do niej nie­win­nie.

– Za­ła­twi­łaś już swo­je spra­wy? – py­tam, chcąc jak naj­szyb­ciej zmie­nić te­mat.

– Tak, na­resz­cie. – Prze­wra­ca ocza­mi. – Ten cho­ler­ny ślub to ja­kaś kosz­mar­na po­mył­ka. Je­stem pew­na, że za­nim or­szak do­tarł na przy­ję­cie, zro­bi­li so­bie jed­ną wiel­ką or­gię. – Na­sze spoj­rze­nia z Jo­ey­em się krzy­żu­ją, ale obo­je nie da­je­my ni­cze­go po so­bie po­znać.

Mu­zy­ka za­czy­na grać gło­śniej. Juls omal nie pod­ska­ku­je w miej­scu na swo­ich wy­so­kich ob­ca­sach, ła­piąc nas obo­je za ręce.

– Och, uwiel­biam ten ka­wa­łek! Chodź­cie, po­ka­że­my tym na­dzia­nym sno­bom, jak się tań­czy na mie­ście.

– Ja­sne – od­zy­wa się Joey. Obo­je ru­sza­ją w stro­nę par­kie­tu, a ja idę za nimi.

Juls za­trzy­mu­je się na mo­ment przy sto­li­ku Iana. Na­po­ty­kam prze­lot­nie spoj­rze­nie Re­ese’a, któ­ry uśmie­cha się do mnie ło­bu­zer­sko, ze szklan­ką przy ustach. Resz­ta jego kum­pli jest po­grą­żo­na w roz­mo­wie.

– Za­tań­czy­my, kot­ku? – pyta Juls, ale Ian za­miast od­po­wie­dzieć, po­cią­ga ją na swo­je ko­la­na i na­mięt­nie ca­łu­je na oczach wszyst­kich. Na ten wi­dok od­ru­cho­wo się ru­mie­nię. Zer­kam na Re­ese’a, któ­ry to za­uwa­żył i mru­ga do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo. Ser­ce mo­men­tal­nie za­czy­na mi wa­lić jak mło­tem. Uspo­kój się, to jesz­cze nic nie zna­czy.

– Znajdź­cie so­bie ja­kiś kąt, co? – pro­po­nu­je Joey, cią­gnąc mnie w kie­run­ku par­kie­tu.

– Po­cze­kaj. – Uwal­niam rękę z jego dło­ni, szyb­ko ob­cho­dzę sto­lik i za­trzy­mu­ję się obok Re­ese’a. Uno­si gło­wę, a ja na­chy­lam się do jego ucha. Za­ci­ska pal­ce na moim ra­mie­niu, a mnie na­tych­miast za­czy­na się krę­cić w gło­wie pod wpły­wem ich do­ty­ku. – Patrz na mnie – mó­wię i sły­szę, jak wcią­ga po­wie­trze w płu­ca. Na­sze twa­rze dzie­li za­le­d­wie kil­ka cen­ty­me­trów.

– Nie mógł­bym ina­czej – od­zy­wa się mięk­kim gło­sem. Wy­pro­sto­wu­ję się, ale i tak czu­ję, że na­dal in­ten­syw­nie się we mnie wpa­tru­je. W tej sa­mej chwi­li Joey po­now­nie ła­pie mnie za rękę i pro­wa­dzi na par­kiet wy­peł­nio­ny po brze­gi tań­czą­cy­mi.

Z gło­śni­ków wy­do­by­wa­ją się go­rą­ce ryt­my Na­ugh­ty Girl Bey­on­cé. Za­czy­nam się po­ru­szać w rytm mu­zy­ki, czu­jąc, jak basy wi­bru­ją w moim cie­le. Joey i Juls tań­czą tuż obok, a każ­de z nas sta­ra się przy­ćmić resz­tę. Prze­su­wam dłoń­mi po swo­im cie­le, od ta­lii po­przez pier­si i wo­kół szyi, przy­my­ka­jąc po­wie­ki i da­jąc się po­nieść mu­zy­ce. Uwiel­biam tań­czyć, zwłasz­cza z przy­ja­ciół­mi. Pod­no­szę ręce i prze­cze­su­ję pal­ca­mi wło­sy, czu­ję, jak brzeg unie­sio­nej su­kien­ki mu­ska mnie po go­łym udzie, od­sła­nia­jąc je pra­wie do po­ło­wy.

– Da­waj, ba­becz­ko! – sły­szę wo­ła­nie Jo­eya. Otwie­ram oczy i wi­dzę, że wi­ru­je wo­kół mnie, jak to tyl­ko on po­tra­fi. Po­mi­mo swo­je­go wzro­stu i mu­sku­la­tu­ry po­ru­sza się ni­czym pro­fe­sjo­nal­ny tan­cerz. Ko­ły­szę bio­dra­mi zmy­sło­wo, ma­jąc ci­chą na­dzie­ję, że Re­ese to wi­dzi, ale nie mam od­wa­gi spoj­rzeć w jego kie­run­ku, żeby się o tym prze­ko­nać. Ra­zem z Juls w unie­sie­niu wy­da­je­my z sie­bie pi­ski, gdy z gło­śni­ków roz­le­ga się S&M Ri­han­ny. Na­gle w tali obej­mu­je mnie od tyłu para moc­nych, zde­cy­do­wa­nych dło­ni. Za­mie­ram w bez­ru­chu, czu­jąc go­rą­cy od­dech na wło­sach.

– Tańcz da­lej, Dy­lan. – Na dźwięk gło­su Re­ese’a prze­la­tu­ją mi ciar­ki wzdłuż krę­go­słu­pa i czu­ję gę­sią skór­kę. Przy­cią­ga mnie moc­no do sie­bie, wci­ska­jąc bio­dra w mój ty­łek i wo­dząc dłoń­mi po moim brzu­chu. Oczy Juls ro­bią się okrą­głe ze zdzi­wie­nia. Już wy­cią­ga rękę, żeby mnie od nie­go uwol­nić, ale w tym sa­mym mo­men­cie u jej boku po­ja­wia się Ian. Chwy­ta ją za rękę, przy­cią­ga do sie­bie i prze­chy­la do po­ca­łun­ku. Przy­my­kam oczy, ocie­ra­jąc się o bio­dra Re­ese’a i roz­ko­szu­jąc do­ty­kiem jego dło­ni wę­dru­ją­cych w górę mo­jej ta­lii i mu­ska­ją­cych kciu­ka­mi pier­si. Nie tań­czy­łam w taki spo­sób z żad­nym fa­ce­tem już od lat. I praw­dę mó­wiąc, wąt­pię, żeby kie­dy­kol­wiek spra­wia­ło mi to taką przy­jem­ność jak dziś. Upo­jo­na jego bli­sko­ścią, czu­ję pul­so­wa­nie w gar­dle i ogień na po­licz­kach. Ko­ły­sze­my się cały czas w zgod­nym ryt­mie. W pew­nym mo­men­cie uno­szę ręce i za­pla­tam mu na szyi, czu­ję na swo­ich ra­mio­nach jego go­rą­cy od­dech. Od­wra­ca mnie przo­dem i moc­no do sie­bie przy­ci­ska.

– Ta su­kien­ka do­pro­wa­dza mnie do sza­leń­stwa – mówi, od­gar­nia­jąc mi wło­sy z twa­rzy i za­kła­da­jąc za uszy. Na­dal po­ru­sza­my się w tym sa­mym ryt­mie, moc­no w sie­bie wtu­le­ni. Obej­mu­ję go cia­sno za szy­ję, czu­jąc na swo­im brzu­chu im­po­nu­ją­cych roz­mia­rów erek­cję, a on trzy­ma mnie moc­no za bio­dra. Na­sze usta są bar­dzo bli­sko sie­bie – czu­je­my na twa­rzach i wdy­cha­my swo­je roz­grza­ne od­de­chy. Gdy­by któ­reś z nas na­chy­li­ło się do przo­du choć odro­bi­nę, skoń­czy­ło­by się na po­ca­łun­ku.

– I co, pa­trzy­łeś?

– To za­le­ży. A tań­czy­łaś tyl­ko dla mnie?

Po­ta­ku­ję, ob­li­zu­jąc so­bie war­gi. Jego oczy się roz­sze­rza­ją, od­ry­wa dło­nie od mo­jej ta­lii i chwy­ta mnie za rękę, a po­tem cią­gnie za sobą, scho­dząc z par­kie­tu. Nie­sa­mo­wi­te, uda­ło się. Po­de­rwa­łam naj­sek­sow­niej­sze­go fa­ce­ta na zie­mi. W myś­lach przy­bi­jam so­bie piąt­kę, prze­ci­ska­jąc się po­spiesz­nie wraz z nim przez tłum go­ści.

Bie­gnę za nim tak szyb­ko, jak tyl­ko po­zwa­la­ją mi szpil­ki. Scho­dzi­my scho­da­mi na par­ter i idzie­my ko­ry­ta­rzem w stro­nę ła­zie­nek. Moje pier­si fa­lu­ją w przy­spie­szo­nym ryt­mie. Czu­ję, jak ogar­nia mnie ner­wo­we pod­nie­ce­nie i omal nie pod­ska­ku­ję. Do­cho­dzi­my do mę­skiej to­a­le­ty. Re­ese gwał­tow­nym ru­chem po­py­cha drzwi i pusz­cza moją dłoń.

– Za­cze­kaj chwi­lę. – Zni­ka w środ­ku, a ja sto­ję pod drzwia­mi i bła­gam w du­chu, żeby ni­ko­go tam nie było. Je­stem tak na­pa­lo­na, że nie do­pusz­czam do sie­bie my­śli, by mo­gło się skoń­czyć na ni­czym. Ni­g­dy w ży­ciu tak się nie czu­łam.

Ob­li­zu­ję wy­schnię­te war­gi. Wresz­cie drzwi się otwie­ra­ją i sta­je w nich Re­ese. Pa­trzy na mnie z uśmie­chem.

– Nie masz nic prze­ciw­ko paru pod­glą­da­czom?

Moje oczy ro­bią się okrą­głe ze zdu­mie­nia. Prze­ły­kam z tru­dem śli­nę przez ści­śnię­te gar­dło, wi­dząc, jak na jego ustach po­ja­wia się le­ciut­ki uśmie­szek.

– Żar­tu­jesz, praw­da?

Nie będę upra­wiać sek­su na czy­ichś oczach. Nie ma ta­kiej opcji.

– Ja­sne, chodź. – Ła­pie mnie za rękę, ale sto­ję twar­do w drzwiach, nie ru­szam się z miej­sca.

– Nie masz dziew­czy­ny, praw­da? Le­piej się za­sta­nów, sko­ro mamy zro­bić to, o czym obo­je my­śli­my. Bo je­śli masz, to nic z tego.

Uno­si brwi, wy­raź­nie za­sko­czo­ny i nie­przy­go­to­wa­ny na to, wy­da­wa­ło­by się dość oczy­wi­ste, py­ta­nie.

– Nie, nie mam. Nie mia­łem, od­kąd skoń­czy­łem stu­dia. – Przy­cią­ga mnie moc­no do sie­bie. – Jesz­cze ja­kieś py­ta­nia, za­nim się na cie­bie rzu­cę?

Krę­cę prze­czą­co gło­wą z za­lot­nym uśmie­chem.

– To do­brze. – Wcią­ga mnie do środ­ka, za­my­ka za nami drzwi, a po­tem przy­pie­ra mnie do nich ca­łym cia­łem. Obej­mu­je mi dłoń­mi twarz i mu­ska de­li­kat­nie i draż­nią­co war­ga­mi moje usta. Wcią­ga do ust moją dol­ną war­gę, aż wy­da­ję z so­bie ci­chy jęk pod­nie­ce­nia i roz­chy­lam usta, za­pra­sza­jąc jego ję­zyk do środ­ka.

Ocie­ra się nim o mój ję­zyk, nie prze­sta­jąc de­li­kat­nie ką­sać i ssać mo­ich warg. Ależ ten fa­cet po­tra­fi ca­ło­wać. Jego usta za­chłan­nie mnie sma­ku­ją. Tra­cę po­czu­cie cza­su i mam wra­że­nie, że trwa to już co naj­mniej od kil­ku go­dzin. Czu­ję w dole ucisk pod­nie­ce­nia. Ten po­ca­łu­nek spra­wia, że za­czy­nam ża­ło­wać wszyst­kich na­stęp­nych, ja­kie kie­dy­kol­wiek przy­da­rzą mi się z in­ny­mi fa­ce­ta­mi. Pod­niósł po­przecz­kę tak wy­so­ko, że więk­szość z nich nie bę­dzie mia­ła naj­mniej­szych szans, żeby mu do­rów­nać. Za­nu­rzam mu pal­ce we wło­sy i przy­cią­gam jego gło­wę moc­no do sie­bie. Moje cia­ło re­agu­je na­mięt­nym ję­kiem na każ­dy jego naj­lżej­szy na­wet do­tyk. Nie je­stem w sta­nie się kon­tro­lo­wać. Cał­ko­wi­cie wy­zby­wam się za­ha­mo­wań, po­zwa­la­jąc się po­nieść do­zna­niom. Na­gle czu­ję, jak mnie uno­si, za­pla­ta moje nogi wo­kół pasa i idzie wraz ze mną w stro­nę umy­wal­ki, ani na mo­ment nie prze­ry­wa­jąc po­ca­łun­ku. Jego usta mają smak mię­ty i al­ko­ho­lu, któ­ry za­chłan­nie zli­zu­ję z warg. Po chwi­li ze­śli­zgu­je je w dół na moją szy­ję.

– Cu­dow­nie sma­ku­jesz. Chcę spró­bo­wać każ­de­go skraw­ka two­je­go cia­ła.

Na te sło­wa z ust wy­ry­wa mi się gło­śny jęk. Scho­dzi ni­żej, mu­ska­jąc war­ga­mi moje pier­si wy­sta­ją­ce z de­kol­tu su­kien­ki, a ja w tym cza­sie błą­dzę nie­przy­tom­nie dłoń­mi w jego wło­sach. Prze­su­wa wol­no usta­mi po mo­ich oboj­czy­kach i ra­mio­nach, ca­łu­jąc i ką­sa­jąc draż­nią­co każ­dy cen­ty­metr na­giej skó­ry.

– Re­ese…

Uno­si moją su­kien­kę i za­czy­na wo­dzić dłoń­mi po we­wnętrz­nej stro­nie ud. Prze­śli­zgu­je się pal­ca­mi wzdłuż maj­tek, pod­no­sząc gło­wę i spo­glą­da­jąc mi pro­sto w oczy. Jest w nich naj­czyst­sza zie­leń, jaką kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam, ani odro­bi­ny in­ne­go ko­lo­ru. Wpa­tru­ję się w nie jak za­hip­no­ty­zo­wa­na, jak­bym spo­glą­da­ła w toń szma­rag­do­wych je­zior.

Czu­ję, jak majt­ki ze­śli­zgu­ją się po mo­ich no­gach na sam dół. Ze zdu­mie­niem przy­glą­dam się, jak je pod­no­si i wpy­cha do kie­sze­nie spodni. Mmm, ale jaz­da. Nie­cier­pli­wie szar­pię go za ma­ry­nar­kę, żeby szyb­ciej ją zdjął. Chwy­tam kur­czo­wo ko­szu­lę i trzę­są­cy­mi się z pod­nie­ce­nia rę­ka­mi po­spiesz­nie roz­pi­nam gu­zi­ki. Nie mogę się do­cze­kać, żeby zo­ba­czyć jego nagą klat­kę pier­sio­wą. Chcę wi­dzieć, jak pra­cu­ją mu mięś­nie, gdy bę­dzie się we mnie po­ru­szał. Są­dząc po tym, jak cia­sno ma­te­riał opi­na jego pierś, je­stem pew­na, że to bę­dzie nie­sa­mo­wi­ty wi­dok.

– Mu­si­my przy­spie­szyć, skar­bie. Nie mamy cza­su na roz­bie­ra­nie, bo za­raz ktoś za­cznie się do­bi­jać do drzwi. – Do­ty­ka czo­łem mo­je­go czo­ła i zno­wu przy­ci­ska war­gi do mo­ich ust. Bły­ska­wicz­nie re­agu­ję na ich do­tyk prze­cią­głym ję­kiem. Wte­dy się­ga ręką w dół i wsu­wa we mnie dwa pal­ce, aż z gar­dła wy­ry­wa mi się okrzyk.

– Och, tak!

– Ale je­steś wil­got­na i cia­sna. – Jego war­gi błą­dzą po mo­jej twa­rzy. Gło­śno dy­szę, prę­żąc się i wy­gi­na­jąc w łuk pod jego do­ty­kiem. – Do­brze ci?

– O tak, jesz­cze… Pra­gnę cię – ję­czę bła­gal­nie.

Się­ga wol­ną ręką do tyl­nej kie­sze­ni spodni i wrę­cza mi pre­zer­wa­ty­wę.

– Mu­si­my się spie­szyć.

Trzy­ma­jąc opa­ko­wa­nie w zę­bach, drżą­cy­mi z pod­nie­ce­nia rę­ka­mi od­pi­nam mu gu­zik i za­mek u spodni. Po­tem zsu­wam je po­spiesz­nie do po­ło­wy ud ra­zem z bok­ser­ka­mi, po­ma­ga­jąc so­bie w tym sto­pa­mi. Oczy roz­sze­rza­ją mi się ze zdu­mie­nia na wi­dok jego roz­mia­rów. Gło­śno ję­czę z roz­ko­szy, gdy za­czy­na mnie pie­ścić moc­niej, okrą­ża­jąc kciu­kiem łech­tacz­kę.

– Za bar­dzo? – pyta, wo­dząc usta­mi po mo­jej szyi. Nie je­stem w sta­nie wy­krztu­sić ani sło­wa, ki­wam tyl­ko gło­wą i znów wy­da­ję z sie­bie prze­cią­gły jęk. Prze­ły­kam cięż­ko śli­nę, czu­jąc, jak jego usta za­ci­ska­ją się na mo­jej skó­rze. Je­stem już pra­wie o krok od or­ga­zmu, ale naj­pierw mu­szę go mieć w so­bie. Chcę go tam po­czuć. War­to było przez rok oby­wać się bez sek­su, żeby te­raz prze­żyć coś ta­kie­go z Re­ese’em.

Od­zy­sku­ję rów­no­wa­gę, roz­ry­wam zę­ba­mi opa­ko­wa­nie i za­kła­dam mu pre­zer­wa­ty­wę, czu­jąc, jak nie­ru­cho­mie­je pod moim do­ty­kiem. W po­miesz­cze­niu sły­chać już tyl­ko na­sze przy­spie­szo­ne, zle­wa­ją­ce się w jed­no od­de­chy. Spo­glą­dam w dół za­fa­scy­no­wa­na jego roz­mia­ra­mi, po czym wsu­wam pal­ce tuż pod gum­kę i sły­szę, jak wcią­ga z gło­śnym świ­stem po­wie­trze. Jego pe­nis jest dłu­gi i po­tęż­ny, że le­d­wie mogę go ob­jąć dło­nią. Na­tu­ra ob­da­rzy­ła go tak hoj­nie, że aż trud­no uwie­rzyć. Jak on się we mnie zmie­ści? Na tę myśl ogar­nia mnie pa­ni­ka. O rany, cóż to by­ła­by za fa­tal­na iro­nia losu! Na co cze­kasz, Dy­lan? No da­lej, na­ciesz oczy fan­ta­stycz­nym pe­ni­sem, z któ­rym nie je­steś w sta­nie so­bie po­ra­dzić.

Wyj­mu­je ze mnie pal­ce, roz­sma­ro­wu­je moją wil­goć na mo­ich pier­siach i mo­men­tal­nie za­czy­na ją zli­zy­wać.

– Cu­dow­nie sma­ku­jesz. – Od­chy­la gło­wę do tyłu, spo­glą­da­jąc mi w oczy i ob­li­zu­jąc so­bie war­gi. – Chcę być w to­bie, już dłu­żej nie wy­trzy­mam.

Opla­ta moje uda wo­kół swo­ich bio­der i wcho­dzi we mnie gwał­tow­nym pchnię­ciem, przy któ­rym oboj­gu nam wy­ry­wa się z ust gło­śny jęk.

– Re­ese!

Jego ru­chy są szyb­kie i głę­bo­kie. Trzy­mam go jed­ną ręką za szy­ję, dru­gą zaś za­ci­skam kur­czo­wo na brze­gu umy­wal­ki, aż bie­le­ją mi kost­ki. Na­sze oczy spo­ty­ka­ją się i wów­czas zwal­nia, za­głę­bia­jąc się we mnie i wy­su­wa­jąc pra­wie do sa­me­go koń­ca.

– Dy­lan, ale do­brze. – Nie prze­ry­wa ani na mo­ment słod­kiej tor­tu­ry, aż po skro­ni spły­wa mu kro­pel­ka potu. Wy­su­wa ję­zyk, ob­li­zu­je nim dol­ną war­gę i za mo­ment cho­wa go z po­wro­tem, przy­gry­za­jąc zę­ba­mi. Ob­ser­wu­ję to jak za­hip­no­ty­zo­wa­na.

Po­ru­sza­jąc bio­dra­mi w jego ryt­mie, czu­ję go w so­bie głę­biej i moc­niej niż ja­kie­go­kol­wiek in­ne­go fa­ce­ta w ca­łym moim ży­ciu. Jego zie­lo­ne oczy wpa­tru­ją się we mnie pa­lą­cym wzro­kiem peł­nym na­mięt­no­ści i po­żą­da­nia. W uszach roz­brzmie­wa­ją mi echem jego sło­wa, za po­mo­cą któ­rych sta­ra się kon­tro­lo­wać pod­nie­ce­nie i na­sze zbli­ża­ją­ce się nie­uchron­nie or­ga­zmy.

– Och, jak do­brze… O kuź­wa, ale do­brze, Dy­lan! Zrób to dla mnie, chcę sły­szeć two­je krzy­ki.

Ża­den fa­cet nie mó­wił do mnie w ten spo­sób w trak­cie sek­su i chy­ba ni­g­dy w ży­ciu nie sły­sza­łam nic rów­nie pod­nie­ca­ją­ce­go. Wbi­ja pal­ce w moje bio­dra tak moc­no, że pew­nie zo­sta­ną mi siń­ce, ale ja kom­plet­nie nie zwra­cam na to uwa­gi. Le­ciut­ki ból, jaki mi tym spra­wia, tyl­ko bar­dziej pod­sy­ca moją żą­dzę.

– Za­raz doj­dę, a ty? – wy­krztu­szam z sie­bie i wi­dzę, jak roz­ja­śnia­ją mu się oczy. Wsu­wa dłoń mię­dzy na­sze złą­czo­ne cia­ła, pod moją su­kien­kę, i za­czy­na po­cie­rać kciu­kiem łech­tacz­kę, do­pro­wa­dza­jąc mnie do eks­ta­zy. Od­rzu­cam gło­wę do tyłu i szczy­tu­ję, wbi­ja­jąc mu pa­znok­cie w kark.

– Re­ese… och…

Wol­ną ręką chwy­ta mnie z tyłu za szy­ję, przy­cią­ga bli­żej i za­czy­na wci­skać się we mnie szyb­ki­mi pchnię­cia­mi, tak po­tęż­ny­mi, jak­by lada mo­ment mia­ły ro­ze­rwać mnie na pół.

– O kur­wa! – wy­ry­wa mu się. Wy­cią­gam rękę i ła­pię go za wło­sy, gdy do­cho­dzi, szep­cząc moje imię i ani na mo­ment nie od­ry­wa­jąc ode mnie wzro­ku. By­łam pew­na, że wszy­scy fa­ce­ci za­my­ka­ją oczy pod­czas or­ga­zmu, ale z nim jest ina­czej. Po­zwa­la mi pa­trzeć, cał­ko­wi­cie się przede mną od­sła­nia­jąc, przez co nasz seks wy­da­je mi się jesz­cze bar­dziej pod­nie­ca­ją­cy. Nie wy­su­wa­jąc się ze mnie, przy­cią­ga do sie­bie moją twarz i ca­łu­je mnie czu­le w usta. Czu­ję, że mam obrzmia­łe i spierzch­nię­te war­gi, ale w tym mo­men­cie nic mnie to nie ob­cho­dzi. Mo­gła­bym się z nim ca­ło­wać w nie­skoń­czo­ność, aż zu­peł­nie by mi od­pa­dły.

– Co to, do cho­le­ry, było? – od­zy­wa się. Otwie­ram oczy i przy­glą­dam mu się ba­daw­czo. Coś nie­sa­mo­wi­te­go. Nie do wy­obra­że­nia. Kom­plet­ny od­jazd. Mam ocho­tę po­wie­dzieć to na głos, ale się po­wstrzy­mu­ję, bo nie mam po­ję­cia, co wła­ści­wie ma ozna­czać jego py­ta­nie.

Przy­my­ka oczy i wy­cho­dzi ze mnie. Wy­rzu­ca zu­ży­tą pre­zer­wa­ty­wę i na­cią­ga z po­wro­tem bok­ser­ki i spodnie. Od­wra­ca się do mnie przo­dem, się­ga po le­żą­cą obok ma­ry­nar­kę i z nie­prze­nik­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy za­rzu­ca ją na swo­je sze­ro­kie bar­ki. Aha. Nie­zręcz­na ci­sza po sek­sie. Uni­kam jego wzro­ku, scho­dząc z umy­wal­ki. Sta­ję przed lu­strem, żeby po­pra­wić su­kien­kę. Przy­po­mi­nam so­bie, że moje majt­ki na­dal tkwią w jego kie­sze­ni. Niech to szlag! Sam mi je odda czy cze­ka, aż się upo­mnę? Na­po­ty­kam jego spoj­rze­nie w lu­strze, ale szyb­ko opusz­czam wzrok, wi­dząc na­pię­te mię­śnie szczę­ki i zmarsz­czo­ne brwi. Chrza­nię to, o nic nie będę go pro­sić!

Ktoś szar­pie od ze­wnątrz za klam­kę u drzwi.

– Cho­le­ra! – od­zy­wa się szorst­kim i po­iry­to­wa­nym gło­sem, ob­rzu­ca­jąc mnie spoj­rze­niem, po czym od­wra­ca się w stro­nę drzwi. – Bar­dzo prze­pra­szam – do­da­je, prze­krę­ca­jąc za­mek.

Do środ­ka wcho­dzi dwóch męż­czyzn. Ich wzrok pada na mnie sto­ją­cą przy umy­wal­ce.

– Pro­szę, pro­szę. Co my tu mamy?

Wy­mi­jam ich po­spiesz­nie, ocie­ra­jąc się o ra­mię Re­ese’a, któ­ry zo­sta­je w to­a­le­cie. Prze­cho­dzę szyb­ko przez ko­ry­tarz i wbie­gam na scho­dy. O co mu mo­gło cho­dzić? Za co, do cho­le­ry, mnie prze­pra­szał? Prze­cież do­szedł, no nie?

Je­stem nie­źle wku­rzo­na. Zwi­jam moc­no dło­nie w pię­ści i prze­ci­skam się nie­cier­pli­wie przez tłum go­ści. Pod­cho­dzę do na­sze­go sto­li­ka, przy któ­rym sie­dzi dwój­ka mo­ich przy­ja­ciół, dzio­biąc wi­del­ca­mi coś na ta­ler­zach. Obo­je pod­no­szą gło­wy i wbi­ja­ją spoj­rze­nia w moją twarz. Na jej wi­dok usta Jo­eya roz­cią­ga­ją się w sze­ro­kim w uśmie­chu, Juls zaś przy­glą­da mi się po­dejrz­li­wie.

– Wy­cho­dzę – oznaj­miam, się­ga­jąc po to­reb­kę, któ­rą zo­sta­wi­łam na sto­le, i sta­ra­jąc się uni­kać ich wzro­ku.

– Gdzie ty się, u dia­bła, po­dzie­wa­łaś? – pyta Joey, od­su­wa­jąc od sie­bie ta­lerz. – Tyl­ko mi nie mów, że nie je­steś po do­brym bzy­kan­ku.

Juls wsta­je i pod­cho­dzi do mnie.

– No wła­śnie, Dy­lan, gdzie by­łaś? Omi­nę­ło cię kro­je­nie tor­tu.

Su­per, o ni­czym in­nym nie ma­rzy­łam.

– Le­piej nie py­taj. – Zer­kam w pra­wo i wi­dzę, jak Re­ese wra­ca do swo­je­go sto­li­ka. Jego wzrok na mo­ment spo­ty­ka się z moim, ale szyb­ko od­wra­ca oczy. On też wy­glą­da jak po do­brym bzy­kan­ku, z sek­sow­nie roz­wi­chrzo­ny­mi wło­sa­mi.

– O, Jezu, tyl­ko mi nie mów, że zro­bi­łaś z nim to, o czym my­ślę.

Na­chy­lam się i ca­łu­ję prze­lot­nie Jo­eya w po­li­czek, uda­jąc, że nie sły­szę Juls.

– Wra­casz ze mną?

– Nie, chcę spę­dzić jesz­cze tro­chę cza­su sam na sam z Bil­lym. – Przy­cią­ga mnie bli­żej do sie­bie. – Ju­tro chcę znać wszyst­kie pi­kant­ne szcze­gó­ły.

Prze­wra­cam ocza­mi w jego stro­nę, a po­tem wy­cho­dzę ra­zem z Juls z sali ban­kie­to­wej. Je­ste­śmy już pra­wie przy sa­mych drzwiach wyj­ścio­wych, gdy na­gle mnie za­trzy­mu­je, do­ma­ga­jąc się wy­ja­śnień.

– No i?

– No i co? Nie wiem, o co py­tasz.

Aku­rat.

Za­pla­ta ręce i pa­trzy na mnie z groź­ną miną.

– Ro­bi­łaś to z Re­ese’em? Dy­lan, pro­szę, po­wiedz, że to nie­praw­da.

– Tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, to on mnie prze­le­ciał, a po­tem cał­kiem mu od­bi­ło. Mogę już iść?

Otwie­ra sze­ro­ko usta ze zdu­mie­nia.

– Pie­przo­ny gno­jek. Dy­lan, on jest żo­na­ty!

Nogi ugi­na­ją się pode mną, aż mu­szę się oprzeć ręką o ścia­nę, żeby nie upaść.

– Co ta­kie­go?! Prze­cież mó­wił, że nie ma dziew­czy­ny. – Otwie­ram usta ze zdu­mie­nia. – A to du­pek. Ja­kie to po­my­sło­we wci­skać mi kit, że nie miał dziew­czy­ny od skoń­cze­nia stu­diów. Ja­sne, prze­cież żona to nie dziew­czy­na. – Przy­jem­ny ucisk, jaki czu­ję w dole po nie­daw­nym or­ga­zmie, ustę­pu­je miej­sca mdło­ściom i prze­moż­nej chę­ci, by sko­pać Re­ese’owi ty­łek. – Skąd o tym wiesz?

Juls wzdy­cha, prze­su­wa­jąc dłoń­mi po twa­rzy.

– Ian mi po­wie­dział, kie­dy wy­bra­li­śmy się wszy­scy ra­zem na szyb­kie­go drin­ka w ze­szłym ty­go­dniu. Jezu, co za drań.

Fak­tycz­nie. Choć drań to za mało po­wie­dzia­ne w jego przy­pad­ku. Lep­szy bę­dzie pa­lant, kre­tyn, du­pek albo pie­przo­ny fiut.

Po­cie­ram pal­ca­mi nos, wra­ca­jąc my­śla­mi do naj­lep­sze­go sek­su, jaki kie­dy­kol­wiek w ży­ciu mi się przy­da­rzył. Po­tem opusz­czam dłoń i za­ci­skam ją w pięść. Mo­gła­bym go te­raz za­bić. Nic dziw­ne­go, że tak mu się spie­szy­ło, żeby jak naj­szyb­ciej ode mnie uciec. Skąd, u dia­bła, mo­głam wie­dzieć, że jest żo­na­ty? Prze­cież nie miał ob­rącz­ki.

– Dy­lan? – Obo­je z Juls od­wra­ca­my się w stro­nę scho­dów, na któ­rych stoi wy­raź­nie po­ru­szo­ny Ju­stin, mie­rząc mnie za­sko­czo­nym wzro­kiem. Su­per, jesz­cze to. Czy ten pa­skud­ny wie­czór kie­dyś się skoń­czy?

Prze­no­szę wzrok z po­wro­tem na przy­ja­ciół­kę, uda­jąc, że nie za­uwa­żam ga­pią­ce­go się na mnie po­pa­prań­ca.

– Mu­szę wyjść, za­nim ko­goś za­mor­du­ję. Za­dzwo­nię do cie­bie – mó­wię szyb­ko, zwra­ca­jąc się do Juls.

Otwie­ram drzwi i idę szyb­kim kro­kiem w stro­nę par­kin­go­wych. In­for­mu­ję ich, że je­stem wła­ści­ciel­ką fur­go­net­ki, co wy­wo­łu­je po­wszech­ną we­so­łość. Je­stem mak­sy­mal­nie wku­rzo­na i nie mam na­stro­ju do żar­tów.

– Je­ste­ście tyl­ko ob­słu­gą na tym pie­przo­nym we­se­lu i sami też nie jeź­dzi­cie le­xu­sa­mi. Rusz­cie tył­ki po mój sa­mo­chód – war­czę, a oni mo­men­tal­nie milk­ną i je­den z nich kie­ru­je się po­spiesz­nie w stro­nę par­kin­gu.

– Dy­lan, mo­że­my po­roz­ma­wiać? – do­bie­ga mnie z tyłu głos Ju­sti­na.

– Nie. Gra­tu­la­cje, Ju­stin. Wspa­nia­ły ślub. – Czu­ję na ra­mie­niu jego dłoń, więc szyb­ko się od­wra­cam i ro­bię krok do tyłu, żeby się od nie­go uwol­nić. – Nie do­ty­kaj mnie. Nie mu­sisz przy­pad­kiem wra­cać do żony?

Uśmie­cha się iro­nicz­nie, a w jego sza­rych oczach czai się zło­śli­wość.

– No wiesz, je­śli do­brze usły­sza­łem, po­dob­no te­raz gu­stu­jesz w żo­na­tych.

O nie, nie wie­rzę wła­snym uszom. Moja dłoń jak bły­ska­wi­ca pod­ry­wa się w górę i z roz­ma­chem lą­du­je na jego po­licz­ku, aż się za­ta­cza na­dal ze swo­im uśmiesz­kiem i zdu­mie­niem w oczach.

– Od­pieprz się! – sy­czę.

W tym sa­mym mo­men­cie pod­jeż­dża Sam, więc wska­ku­ję szyb­ko do środ­ka. Chcę jak naj­szyb­ciej stąd od­je­chać. Wci­skam wście­kle gaz, aż koła krę­cą się w miej­scu. Za chwi­lę mknę dłu­gim pod­jaz­dem, byle jak naj­prę­dzej mieć za sobą ten prze­klę­ty wie­czór. Nie po­win­nam była w ogó­le przy­cho­dzić na tę kre­tyń­ską im­pre­zę. Niech dia­bli we­zmą szyb­ki nu­me­rek z żo­na­tym na przy­ję­ciu we­sel­nym by­łe­go. Los to jed­nak zło­śli­wa be­stia!

Rozdział 3

NIE PA­MIĘ­TAM pra­wie nic z na­stęp­ne­go dnia. Całą nie­dzie­lę prze­le­ża­łam w łóż­ku, wsta­jąc tyl­ko do ła­zien­ki i do kuch­ni, żeby przy­nieść so­bie coś do je­dze­nia. Joey kil­ka razy się od­zy­wał, ale igno­ro­wa­łam jego te­le­fo­ny i SMS-y, aż w koń­cu wy­łą­czy­łam te­le­fon. Juls pew­nie już się przed nim wy­ga­da­ła, że Re­ese jest żo­na­ty. Róż­ni­ca mię­dzy nimi po­le­ga na tym, że ona bę­dzie mi pra­wić ka­za­nia, a Joey przy­bi­je piąt­kę i za­cznie mnie wy­py­ty­wać o pi­kant­ne szcze­gó­ły. Nie by­łam w na­stro­ju do roz­mo­wy z żad­nym z nich. Nie chcia­łam znów przy­po­mi­nać so­bie naj­bar­dziej ogni­ste­go sek­su w ca­łym swo­im ży­ciu. Ani do­ty­ku jego ust na mo­jej skó­rze i war­gach, ani jego sma­ku i za­pa­chu, spoj­rze­nia i wy­ra­zu twa­rzy, gdy do­cho­dził, tego, jak wy­ma­wiał moje imię i jak na mnie pa­trzył, kie­dy przy­parł mnie ca­łym sobą do umy­wal­ki, ani jego im­po­nu­ją­cych roz­mia­rów. Wszyst­ko dla­te­go, że był żo­na­ty. I że oka­zał się strasz­nym dup­kiem, wy­my­ka­jąc się na szyb­ki seks za ple­ca­mi żony.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Ty­tuł ory­gi­nal­ny: Swe­et Ad­dic­tion

Au­tor: J. Da­niels

Tłu­ma­cze­nie: Re­gi­na Mo­ścic­ka

Re­dak­cja: Ewa Ko­si­ba

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Stu­dio KA­RAN­DASZ

Skład: IMK

Zdję­cie na okład­ce: Anna Dud­ko | Dre­am­sti­me.com

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Agniesz­ka Pie­trzak

Re­dak­tor ini­cju­ją­ca: Agniesz­ka Skow­ron

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

Co­py­ri­ght © 2014 J. Da­niels. All Ri­ghts Re­se­rved

Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion © Wy­daw­nic­two Pas­cal

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2016

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-7642-914-4

Przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski

Spis treści

Kar­ta ty­tu­ło­wa

Roz­dział 1

Roz­dział 2

Roz­dział 3

Roz­dział 4

Roz­dział 5

Roz­dział 6

Roz­dział 7

Roz­dział 8

Roz­dział 9

Roz­dział 10

Roz­dział 11

Roz­dział 12

Roz­dział 13

Roz­dział 14

Roz­dział 15

Roz­dział 16

Roz­dział 17

Roz­dział 18

Roz­dział 19

Roz­dział 20

Roz­dział 21

Roz­dział 22

Roz­dział 23

Epi­log

Po­dzię­ko­wa­nia

Kar­ta re­dak­cyj­na