Skrawek nieba. Cykl: Słodkie Magnolie - Sherryl Woods - ebook

Skrawek nieba. Cykl: Słodkie Magnolie ebook

Woods Sherryl

4,1

Opis

Dana Sue i Ronnie byli parą od szkoły średniej, potem przez wiele lat uchodzili za wzorowe małżeństwo. Aż do zdrady Ronniego, której Dana Sue nie umie wybaczyć. Po rozwodzie skupia się na pracy i wychowaniu nastoletniej córki Annie. Szybko odnosi finansowy sukces, jej restauracja zyskuje sławę. Jednak kłopoty ze zbuntowaną córką zaczynają ją przerastać. Jest tak zdesperowana, że zapomina o dumie i prosi o pomoc byłego męża.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (110 ocen)
49
28
24
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sherryl Woods

Skrawek nieba

Tłumaczenie: Anna

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Poczuła swąd palącego się tosta, a zaraz potem włączył się czujnik dymu. Dana Sue pośpiesznie wyciągnęła grzankę z tostera, wrzuciła ją do zlewozmywaka i zaczęła wymachiwać ręcznikiem. Po chwili czujnik umilkł.

– Mamo, co tu się dzieje? – od progu dobiegł ją głos córki. Annie, krzywiąc się, wciągnęła przesycone spalenizną powietrze. Dżinsy słabo maskowały jej zbyt szczupłą figurę, w wycięciu podkoszulka jaśniała blada skóra i widać było wystające obojczyki.

Annie znowu schudła. Dana Sue zmusiła się, by powstrzymać słowa cisnące się jej na usta. Z ponurą miną popatrzyła na córkę.

– Zgadnij.

– Znowu spaliłaś grzankę – domyśliła się Annie i uśmiechnęła się. Kiedy się uśmiechała, jej buzia była jeszcze bardziej mizerna. – No wiesz! Co z ciebie za szef kuchni? Jak o tym opowiem, to nikt nie zajrzy do twojej restauracji.

– Dlatego nie prowadzimy śniadań. I dlatego zobowiązuję cię do dyskrecji, inaczej zamknę cię w domu, odetnę od telefonu i poczty. Będę cię trzymać, póki nie skończysz trzydziestki – zagroziła Dana Sue. Restauracja „Sullivan's” od chwili otwarcia cieszyła się wielką popularnością. Wieści o serwowanych tu potrawach szybko rozeszły się pocztą pantoflową. Nawet renomowany krytyk kulinarny z Charlestonu zachwycał się twórczym podejściem do tradycyjnych przepisów. Tym bardziej musi dmuchać na zimne, by do opinii publicznej nie przedostały się informacje o jej kulinarnych potknięciach.

– Po co robisz tosty? Przecież nigdy ich nie jesz. – Annie nalała sobie wody, upiła łyk, a resztę wylała do zlewu.

– Przygotowywałam ci śniadanie – odparła Dana Sue. Wyjęła z piecyka omlet z chudym serem i kolorową papryką. Annie zawsze taki lubiła. Omlet wyglądał fantastycznie, mógłby zdobić okładkę pisma kulinarnego.

Annie niechętnie popatrzyła na talerz.

– Czy ja wiem…

– Siadaj – zniecierpliwiła się Dana Sue. – Musisz coś zjeść. Śniadanie to podstawa, zwłaszcza kiedy idziesz do szkoły. Mózg potrzebuje białka. Nie mówiąc już o tym, że zwlekłam się z łóżka, żeby przyrządzić ci coś smacznego, więc bez dyskusji.

Annie, jej śliczna szesnastoletnia córka, popatrzyła na nią z urazą, jakby chciała powiedzieć: “Mamo, przestań!”, jednak posłusznie usiadła przy stole. Dana Sue zajęła miejsce naprzeciwko niej, zacisnęła palce na kubku z kawą. Pracę w restauracji kończyła późną nocą i rano potrzebowała kofeiny, by się rozbudzić i nie dać zwieść bystrej nastolatce.

– Jak minął pierwszy dzień w szkole? – zagadnęła.

Annie wzruszyła ramionami.

– Masz w tym roku wspólne zajęcia z Tylerem? – Jak daleko sięgała pamięcią, Annie zawsze miała słabość do Tylera Townsenda, syna jej przyjaciółki, a od niedawna również wspólniczki w interesach. Minęło niewiele ponad rok, od kiedy trzy przyjaciółki założyły klub fitness dla kobiet. Mieszkanki Serenity zyskały nowe, przyjazne im miejsce.

– Mamo, Tyler jest ode mnie starszy, nie mamy wspólnych zajęć – z wymowną cierpliwością rzekła Annie.

– To wielka szkoda – westchnęła Dana Sue. Tyler miał za sobą przykre przejścia. Jego ojciec zostawił rodzinę dla młodszej kobiety, Tyler bardzo to przeżył. Jej córka zawsze mogła na niego liczyć, był dla niej jak starszy brat czy najlepszy kumpel. Jednak Annie to nie wystarczało. Chciała, by Tyler ujrzał w niej dziewczynę i zaczął z nią chodzić, ale na to się nie zanosiło.

Dana Sue popatrzyła na pochmurną minę córki. Jak trudno nawiązać kontakt z nastolatką!

– Nauczyciele są fajni?

– Mówią swoje, ja słucham. Nie muszą mi się podobać.

Zdusiła westchnienie. Jeszcze kilka lat temu Annie trajkotała jak katarynka, o wszystkim opowiadała mamie i tacie. Dwa lata temu, kiedy Ronnie ją zdradził, a ona wyrzuciła go z domu, to się zmieniło. Annie, zawsze wpatrzona w ojca, przeżyła zajście mocno. Ją też to dobiło. Jeszcze przez długi czas po orzeczeniu rozwodu w domu panowała głucha cisza. Żadna z nich nie chciała mówić o tym, co najbardziej bolało i co najbardziej się liczyło.

– Mamo, muszę pędzić, bo się spóźnię! – Annie, zerknąwszy na zegar, poderwała się z miejsca.

Dana Sue popatrzyła na nietknięte jedzenie.

– Nawet nie spróbowałaś.

– Przepraszam. Wygląda pysznie, ale nie jestem głodna. Do zobaczenia wieczorem! – Cmoknęła mamę w policzek i wybiegła, zostawiając za sobą zapach kosztownych perfum. Dana Sue kupiła je sobie na Gwiazdkę i używała na wyjątkowe okazje.

Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy kawa już dawno wystygła. I dopiero teraz spostrzegła torebkę z drugim śniadaniem Annie. Wyglądało, że zapomniała ją wziąć, lecz Dana Sue nie miała złudzeń. Annie celowo ją zostawiła. Podobnie jak celowo nie zjadła śniadania.

Ogarnęła ją panika. W listopadzie na przyjęciu weselnym Maddie Annie zemdlała. Dana Sue wciąż miała to w pamięci.

– Och, córeńko – wyszeptała. – Tylko nie to.

– Na wieczór planuję pudding chlebowy, dodam jabłek dla wzbogacenia smaku – rzekł Erik Whitney, nim Dana Sue zdążyła założyć fartuch. – Co ty na to?

Na samą myśl o puddingu ślinka napłynęła jej do ust. Szybko się opamiętała. To nie dla niej. Goście niech sobie używają, ale ona musi trzymać się od deserów jak najdalej. Westchnęła.

Erik popatrzył na nią z niepokojem.

– Za dużo cukru?

– Dla mnie tak. Dla innych jak najbardziej może być.

– Może placek z owocami? Zamiast cukru mogę dać słodzik.

Dana Sue pokręciła głową. Jej restauracja zyskała renomę dzięki nowoczesnemu podejściu do tradycyjnych dań. Podawano je w nowej, zdrowszej wersji. Co innego desery, tutaj nie było żadnych ograniczeń, co bardzo odpowiadało klientom.

Erik, mężczyzna po trzydziestce, lubił eksperymentować i zaskakiwać gości. Jego cukiernicze majstersztyki szybko zyskały uznanie. W dodatku wspaniale się z nim pracowało. Dana Sue nie mogła się go nachwalić, zwłaszcza po doświadczeniach z poprzednim szefem kuchni, porywczym i humorzastym. Erik był nie tylko pracownikiem, stał się powiernikiem i przyjacielem.

Wciąż rosło zapotrzebowanie na jego torty weselne. Bo też naprawdę doprowadził je do doskonałości! Dana Sue zdawała sobie sprawę, że Erik niedługo u niej zabawi. Jeszcze rok, dwa, a podkupi go któraś z wielkomiejskich restauracji czy firm cateringowych. Cieszyła się, że na razie odpowiada mu praca w “Sullivan's”. Miał tu pełną swobodę, co bardzo mu pasowało.

– Przez całe lato podawaliśmy ciasta z owocami. Zrób pudding. Przecież pieczesz nie dla mnie, tylko dla klientów.

Ile czasu minęło, od kiedy ostatni raz pozwoliła sobie skosztować boskiego deseru Erika? Chyba odkąd doktor Marshall kazał jej zrzucić te osiem kilogramów, które przybrała przez dwa lata, i ponownie ostrzegł przed cukrzycą, chorobą, z którą przegrała jej mama.

Liczyła naiwnie, że gdy ruszy klub, przybędzie jej obowiązków i nie będzie miała czasu na jedzenie. Będzie też miała motywację do ćwiczeń. Zamiast tego, próbując dietetycznych napojów i odtłuszczonych ciasteczek, znów przytyła prawie trzy kilogramy.

Zdawała sobie sprawę, że jako szefowa restauracji jest narażona na różne pokusy. Siedząc ciągle w kuchni, trudno zachować nienaganną figurę. Choć to była tylko część prawdy. Nie przysłużyło się jej rozstanie w mężem. Kiedy dwa lata temu przyłapała go na zdradzie i przepędziła z domu, zaczęła szukać pociechy w jedzeniu. Annie przeciwnie – odreagowywała stres głodówką.

– Nie jesteś jedyną osobą w Serenity, która musi uważać na cukier – rzekł Erik. – Mogę się dostosować do wymagań.

– Ja też. W końcu nie grozi mi śmierć głodowa. Dziś mamy mnóstwo warzyw i trzy główne dania, wszystkie bardzo zdrowe. Zaczynaj swoje czary. Nasi stali bywalcy zawsze spodziewają się po tobie wspaniałej niespodzianki.

– No dobrze – poddał się. Popatrzył na nią badawczo. – Powiesz mi, co cię gryzie?

Dana Sue spochmurniała.

– Skąd taki pomysł?

– Z doświadczenia – odparł krótko. – Dobrze ci zrobi, jak się przed kimś otworzysz. Zadzwoń do Maddie czy Helen i wyrzuć to z siebie. Jeśli będziesz taka zdekoncentrowana jak w czasie lunchu, to cały wieczór mam z głowy. Talerze wracały do kuchni, bo czegoś brakowało. Rozumiem, że można zapomnieć o frytkach, ale o mięsie?

– O mój Boże! Liczyłam, że się nie zorientowałeś.

– Na wszystko mam baczenie, dlatego masz we mnie takie wsparcie. No dobrze, idź wreszcie i zadzwoń.

Odszedł, a jej myśli znowu poszybowały do Annie. Nie może dłużej udawać, że nic się nie dzieje, że nie widzi, jak córka staje się coraz mizerniejsza. Wprawdzie Annie zarzekała się, że nie jest chudsza niż modelki z kolorowych magazynów czy z telewizji, i zapewniała, że jest okazem zdrowia, Dana Sue intuicyjnie czuła, że prawda jest inna. Luźne stroje, jakimi Annie próbowała zamaskować swą przeraźliwą chudość, wcale jej nie ukrywały. Domyślała się, czemu córka tak zawzięcie się głodzi: bo nie chce być taka jak jej mama, otyła i samotna.

W porze lunchu restauracja pękała w szwach i trzeba było naprawdę się zwijać, żeby ze wszystkim nadążyć. Zwykle bardzo się mobilizowała, lecz dzisiaj nie mogła się skoncentrować. Wciąż miała przed oczami zostawioną na kuchennym blacie torbę z drugim śniadaniem. Przypadek? Annie była ostrożna i żeby nie budzić podejrzeń, udawała, że coś jednak jada. Skoro dziś nie wzięła śniadania, to może jest to wołanie o pomoc?

Wiedziała, że Erik poradzi sobie z przygotowaniami do wieczornego szczytu. Wyszła z luksusowo urządzonej profesjonalnej kuchni i zaszyła się w swoim pokoiku na zapleczu. Posłucha rady Erika i zadzwoni do Maddie. Zawsze, gdy coś zaczynało się walić, mogła liczyć na przyjaciółki, Maddie Maddox i Helen Decatur. Maddie kierowała ich klubem, Helen była prawniczką. Wiedziała, że przyjaciółki zawsze pomogą w potrzebie. Im może się wypłakać, poprosić o radę. Już w podstawówce trzymały się razem. Słodkie Magnolie, tak o nich mówiono. Ich przyjaźń zahartowała się przez lata i wytrzymała próbę czasu.

Wspierały się, przeżywając szkolne miłości, kryzysy małżeńskie, problemy zdrowotne. Dzieliły ze sobą smutki i radości. Od ponad roku miały wspólny biznes, co jeszcze bardziej je zbliżyło. Ten klub okazał się strzałem w dziesiątkę, bo doskonale się uzupełniały.

– Co tam słychać w świecie fitnessu? – zagadnęła, starając się, by jej głos zabrzmiał pogodnie.

– Co się stało? – z miejsca spytała Maddie.

Żachnęła się, że tak szybko została rozszyfrowana. To już drugi raz. Chyba nie potrafi ukrywać emocji.

– Dlaczego z góry zakładasz, że coś się stało?

– Bo za godzinę w twojej knajpie zacznie się młyn – odparła Maddie. – O tej porze nie wiesz, w co ręce włożyć. A już na pewno nie dzwonisz na pogaduszki. Dopiero po dziewiątej, kiedy ludzie zaczynają się rozchodzić, masz czas, by usiąść i spokojnie pogadać.

Obiecała sobie w duchu, że postara się być mniej przewidywalna. Kiedyś była najśmielszą i najbardziej zwariowaną ze Słodkich Magnolii. Jednak po rozwodzie, mając świadomość, że musi wychować i wykształcić córkę, stała się ostrożna i wyważona.

– No mów – przypiliła ją Maddie. – Co się stało? Może komuś nie smakowała tarta? A może sałata nie była dość chrupka? – dodała, robiąc przytyk do jej perfekcjonizmu.

– Bardzo zabawne – mruknęła Dana Sue. – Chodzi o Annie. Boję się, że znowu z nią kiepsko. I ty, i Helen martwiłyście się o nią. Po tym, jak zemdlała na twoim weselu, wszystkie wpadłyśmy w panikę. Ale minął już prawie rok, pilnowałam jej. – Naraz ogarnęło ją przytłaczające poczucie bezsilności. – A teraz już sama nie wiem. Zaczynam myśleć, że sama siebie oszukiwałam.

– Opowiedz, co się stało – rzeczowo powiedziała Maddie.

Dana Sue pokrótce zrelacjonowała jej poranną historię.

– Może przesadzam? Może niepotrzebnie doszukuję się nie wiadomo czego, bo nie zjadła śniadania i nie wzięła kanapek?

– Gdyby chodziło tylko o to, to tak – odparła Maddie. – Jednak Annie może mieć zaburzenia odżywiania, nie raz o tym mówiłyśmy. Zemdlała na moim weselu, to było pierwsze poważne ostrzeżenie. Jeśli ma anoreksję, to trzeba ją leczyć. Takie rzeczy nie mijają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przypuszczam, że Annie nauczyła się lepiej przed tobą ukrywać. Myślę, że potrzebna jej fachowa pomoc.

Dana Sue rozpaczliwie czepiała się resztek nadziei.

– Może to tylko nerwy, bo to początek roku szkolnego. Może kupuje sobie coś w szkolnej stołówce – podsunęła. Naraz ją olśniło. – Maddie, zapytaj Tylera, może on coś zauważył.

– Zapytam go – obiecała. – Ale nie rób sobie nadziei. Nastoletni chłopcy nie zwracają uwagi na takie rzeczy.

– Spróbuj – poprosiła Dana Sue. – Ja z niej niczego nie wycisnę. Od razu zamyka się w sobie.

– Zrobię co w mojej mocy – przyrzekła Maddie. – Zapytam też Cala. Jeśli dzieciaki coś kombinują, on pierwszy o tym słyszy. Często jest lepiej zorientowany w problemach uczniów niż ich rodzice. Zresztą dokładnie tak było z Tylerem, pamiętasz?

– Pamiętam. – To niepokój o chłopca zapoczątkował znajomość Cala i Maddie. – Dzięki, Maddie. Daj mi znać, jeśli się czegoś dowiesz.

– Jasne. Zadzwonię wieczorem. Postaraj się wyluzować. Annie to mądra dziewczynka.

– Ale może nie dostatecznie mądra – ze znużeniem rzekła Dana Sue. – Tłem takich zaburzeń zwykle jest presja rówieśników i porównywanie siebie z modelkami czy gwiazdami telewizji, ale w jej przypadku są jeszcze inne powody, związane z odejściem Ronniego.

– Tak myślisz?

– Tak. Annie wmówiła sobie, że nasze małżeństwo by się nie rozpadło, gdybym ważyła mniej niż czterdzieści osiem kilogramów. A tyle to ja ważyłam w siódmej klasie.

– Kobieto, przy twoim wzroście? Wyglądałabyś jak tyczka.

– Pewnie tak, choć jestem ciekawa, jak taki wygląd działa na mężczyzn – w głosie Dany Sue zabrzmiała tęskna nuta. Po chwili dodała bardziej realistycznym tonem: – Ale na to nie ma szans. Nawet gdy uda mi się stracić pół kilo, to tylko na chwilę. Chyba tak mi pisane, że mam być wysoka, ale w sobie.

– Coś mi się widzi, że nie tylko Annie przydałaby się pogadanka na tematy żywieniowe. Jutro rano ściągnę tu Helen. Jak przyjedziesz z sałatkami, przemówimy ci do rozsądku. Jesteś cudowną kobietą, wyglądasz super. I masz o tym stale pamiętać.

– Skoncentrujmy się na Annie – rzekła Dana Sue, bo jej problemy nie były teraz najważniejsze. Choć miło, że Maddie starała się ją dowartościować. – To ona jest w potrzebie.

– Pomożemy ci, możesz na nas liczyć – zapewniła Maddie. – Czy Słodkie Magnolie kiedykolwiek zawiodły?

– Nigdy – przyznała i nagle uśmiechnęła się. Na chwilę zapomniała o smutkach. – Poczekaj, cofam. Raz, gdy zrobiłyśmy psikusa wuefiście, zostawiłyście mnie i musiałam tłumaczyć się gliniarzowi.

– To był twój pomysł. I wcale cię nie zostawiłyśmy, tylko biegłaś za wolno – sprostowała Maddie. – Wróciłyśmy po ciebie.

– Ale on już zdążył zadzwonić do moich starych i postraszył, że jak jeszcze raz zrobię coś równie głupiego, to mnie zaaresztuje. Z nerwów i strachu aż zaczęłam wymiotować.

– Zostawmy dawne historie – zmieniła temat Maddie. – Jutro pogadamy.

– Dzięki. Zadzwonię później.

Odłożyła słuchawkę i odetchnęła lżej. Już nie raz miała w życiu problemy, a Maddie i Helen nigdy jej nie opuściły. Były przy niej, gdy przechodziła rozwód, gdy otwierała restaurację. Ten kryzys – jeśli w ogóle jest jakiś kryzys – z ich pomocą też uda się zażegnać.

Annie nie cierpiała wuefu. Była okropną niezdarą. W dodatku pani Franklin, kobieta pełna energii i ważąca mniej niż czterdzieści pięć kilo, zawsze na nią dziwnie patrzyła. Jakby coś ją w Annie niepokoiło. Annie odpłacała jej tym samym, ale dziś nie miała na to siły.

– Annie, przyjdź do mnie po lekcji – poleciła nauczycielka, gdy już zamęczyła klasę biegiem wokół boiska. Kazała im przebiec dwa okrążenia.

– Oho – Sarah współczująco popatrzyła na przyjaciółkę. – Czego ona może od ciebie chcieć?

– Raczej nie będzie werbowała mnie do sekcji biegaczy – zażartowała Annie, łapczywie chwytając powietrze. Nigdy nie miała dobrej formy, ale ostatnio czuła się coraz słabiej. Nawet najmniejszy wysiłek fizyczny był dla niej mordęgą. Dziwne, bo po Sarah niczego nie było widać. Jakby ten bieg wcale jej nie zmęczył.

Sarah była jej przyjaciółką od piątej klasy. Były ze sobą zżyte, znały swe najskrytsze sekrety. Teraz Sarah patrzyła na nią z niepokojem.

– Chyba nie sądzisz, że martwi się twoją kondycją? Dorośli zawsze przesadzają, gdy według nich nie nadajemy się do maratonu czy czegoś w tym stylu. A kto by chciał się tak szarpać?

– Na pewno nie ja – potwierdziła Annie. Odetchnęła lżej, bo dziwne kołatanie w piersi, z którym już się zdążyła oswoić, trochę ustało. Wreszcie mogła oddychać w miarę normalnie.

– Może dowiedziała się, że zemdlałaś i wylądowałaś w szpitalu.

– Sarah, daj spokój. To było w zeszłym roku. Wszyscy już dawno o tym zapomnieli.

– Wiesz, jeśli ona się boi, że zemdlejesz w czasie ćwiczeń, to może cię zwolni z wuefu.

– Akurat! Nigdy cię nie zwolnią bez zaświadczenia od lekarza, a doktor Marshall w życiu mi go nie da. Zresztą nawet bym go nie prosiła. Gdyby moja mama się dowiedziała… Już i tak ciągle się czepia, że nie jem tyle, co potrzeba. – Przewróciła oczami. – Tak jakby ona odżywiała się zdrowo. Odkąd tata odszedł, strasznie się roztyła. Teraz żaden facet na nią nie spojrzy. Ja nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu.

– Ile teraz ważysz? – zapytała Sarah.

– Nie wiem dokładnie.

Przyjaciółka obrzuciła ją wymownym spojrzeniem.

– Uważaj, bo uwierzę. Dobrze wiesz, bo ważysz się co najmniej trzy czy cztery razy dziennie.

Annie spochmurniała. Może rzeczywiście trochę przesadzała z tym ważeniem, ale skąd mogła mieć pewność, czy domowa waga pokazuje dobrze. Tylko dlatego ważyła się jeszcze w szkolnej szatni. Jeśli była w klubie, ważyła się i tam. Swą wagę znała doskonale, ale nie zamierzała zdradzać jej przyjaciółce. Zresztą nie waga była istotna, ale wygląd. Wciąż wygląda grubo. Nie mogła patrzeć na swoje odbicie w lustrzanej ścianie w klubie, z trudem powstrzymywała płacz. Jak jej mama mogła w ogóle wchodzić do tej sali?

– Annie? – Sarah nie kryła niepokoju. – Ważysz mniej niż czterdzieści pięć kilo? Jak na ciebie patrzę, to myślę, że chyba ledwie czterdzieści.

– A jeśli nawet? – broniła się. – Muszę stracić jeszcze kilka kilogramów, żeby wyglądać naprawdę dobrze.

– Obiecałaś, że nie będziesz tak przejmować się swoją wagą – nalegała coraz bardziej zaniepokojona Sarah. – Sama mówiłaś, że to był największy obciach w życiu, kiedy zemdlałaś, tańcząc z Tylerem. I że to już nigdy się nie powtórzy. Obiecałaś, że postarasz się nie ważyć mniej niż czterdzieści pięć kilo, choć przy twoim wzroście to bardzo mało. Obiecałaś – powtórzyła z naciskiem. – Zapomniałaś już? Wiesz, że zemdlałaś, bo nie jadłaś.

– Tamtego dnia nie jadłam. Teraz jem.

– Co zjadłaś dzisiaj? – nie zrażała się Sarah.

– Mama zrobiła mi omlet na śniadanie.

Sarah popatrzyła na przyjaciółkę domyślnie.

– Ale go nie zjadłaś.

Annie westchnęła. Sarah jej nie popuści.

– Co się tak mnie czepiłaś? A co ty dzisiaj jadłaś?

– Na śniadanie płatki śniadaniowe i pół banana, a na lunch sałatkę – odpowiedziała.

Na myśl o takiej ilości jedzenia zrobiło się jej niedobrze.

– No to super. Tylko nie płacz, jak przestaniesz mieścić się w ciuchy.

– Ja wcale nie tyję – zareplikowała Sarah. – Odżywiam się racjonalnie i nawet trochę schudłam. – Popatrzyła na Annie smętnie. – Chociaż oddałabym wszystko za hamburgera z frytkami. Jak sobie pomyślę, że kiedyś wszystkie dzieciaki się tym zajadały… Moi rodzice wciąż wspominają, jak po szkole czy meczach chodzili do Whartonów i obżerali się do oporu. Do tego brali mleczne koktajle. Wyobrażasz to sobie?

– Nie – odparła Annie.

Ostatni raz jadła burgera i frytki tego dnia, gdy tata zabrał ją do Whartonów i powiedział, że się wyprowadza z domu i rozwodzi z mamą. Zrobiło się jej niedobrze. Pobiegła do łazienki i natychmiast zwróciła cały posiłek.

Od tamtego koszmarnego dnia już nic jej nie smakowało. Ani hamburgery i frytki, za którymi wcześniej przepadała, ani pizza czy lody, ani nawet potrawy z restauracji mamy. Zupełnie jakby ojciec odebrał jej apetyt na jedzenie, tak jak złamał jej serce. Zdradził mamę, potem jego rzeczy wylądowały na trawniku przed domem. Wciąż miała przed oczami tę scenę. Wiedziała, że mama postąpiła słusznie, jednak czuła wewnętrzną pustkę. Dla taty zawsze była najpiękniejszą dziewczynką na świecie. Pewnie nadal tak myślał, lecz teraz go tu nie było. Kończył takim stwierdzeniem każdą rozmowę telefoniczną, ale przecież nie miał pojęcia, jak Annie teraz wygląda. Dlatego jego słowa do niej nie trafiały. Takie puste gadanie.

– Fajnie byłoby wpaść do Whartonów, co? – tęsknie rzekła Sarah. – Jeszcze teraz dużo dzieciaków zagląda tam po szkole.

– No to idź – mruknęła Annie. – Ja cię nie zatrzymuję.

– Bez ciebie to nie to samo. A może się jednak wybierzemy? Nie musimy zamawiać tego, co reszta.

Annie przecząco kręciła głową.

– Ostatni raz byłam tam z mamą, Maddie i Tylerem. Wiesz, jak się na mnie gapili, gdy zamówiłam wodę z cytryną? Jakbym prosiła o piwo czy coś podobnego. W dodatku pani Grace to taka pleciuga, że jeszcze nie zdążę wyjść, a moja mama już będzie wiedziała, że niczego nie zamówiłam.

Sarah nie kryła zawodu.

– Hm, chyba masz rację.

Annie poczuła wyrzuty sumienia. Nie chciała, żeby przez nią przyjaciółka coś straciła.

– Wiesz co? Albo chodźmy. Zamówię wodę czy coś takiego. Nie muszę wypić. – Rozjaśniła się. – Może Tyler tam będzie?

– Dobrze wiesz, że będzie. Wszyscy fajni chłopcy się tam spotykają po szkole. To jak, kiedy pójdziemy?

– Możemy dzisiaj – odparła. – Najpierw tylko pokażę się pani Franklin. Spotkamy się przed szkołą.

Straci pieniądze na napój, ale to i tak mała cena za ujrzenie Tylera. Nie łudziła się, że zwróci na nią uwagę. Nie dość, że jest starszy, to jest gwiazdą baseballu. Zawsze otaczają go najładniejsze koleżanki z jego rocznika. Chyba podobają mu się wysokie szczupłe długowłose blondynki z dużym biustem. Ona ma niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów, kasztanowe loki, o biuście nie ma co mówić.

Ale jest coś, co daje jej ogromną przewagę. Ona i Ty są prawie rodziną. Spędzają wspólnie święta, spotykają się przy różnych okazjach. I któregoś razu, kiedy już będzie wystarczająco szczupła, a jej ciało absolutnie doskonałe, Tyler obudzi się i ją zauważy.

ROZDZIAŁ DRUGI

Słońce prażyło, z nieba lał się żar. Na dachu nie było się gdzie przed nim skryć. Kolejny dom, kolejne osiedle, tym razem na przedmieściach Beaufort w Karolinie Południowej. Ronnie Sullivan popatrzył na smużki potu na ramionach. Czuł pot pod kaskiem, robocze buty ciążyły jak z ołowiu.

Przez ostatnie dwa lata harował jak wół. Przenosił się z budowy na budowę, jakby wciąż było mu mało, jakby ciężka fizyczna praca przynosiła ukojenie jego zbolałej duszy. Tu, na Południu, nigdy nie brakowało słońca. Paliło niemiłosiernie, człowiek przestawał myśleć. Powoli wszystko mu obojętniało. Z czasem dał sobie spokój z rzedniejącymi włosami i ogolił się na łyso.

Brał każdą pracę, jaka się nawinęła. Nie oszczędzał się, a po robocie wracał do pokoju w tanim motelu, brał prysznic i dzień kończył w barze. Zimne piwo i tłuste jedzenie. Czuł się znużony, wykończony fizycznie i psychicznie. Co z tego, skoro gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, nie mógł otrząsnąć się z nawracających koszmarów i żalu.

Na własne życzenie stracił wszystko, co miał w życiu najcenniejszego. Zmarnował swoje małżeństwo z Daną Sue. W dodatku wyłącznie przez własną głupotę i bezmyślność. O konsekwencjach swego idiotycznego czynu pomyślał dopiero wtedy, gdy już było za późno.

Miał tylko jedno wytłumaczenie: to lata pracy na dachach, w pełnym słońcu, odebrały mu rozum. Inaczej nigdy by sobie nie pozwolił na tę bezsensowną, żałosną przygodę, w dodatku w Serenity, pod bokiem żony. W miasteczku, które żyło plotkami, w którym każda najdrobniejsza wieść rozchodziła się lotem błyskawicy. Jak durny palant przespał się z poznaną w barze kobietą. I tym czynem przekreślił swe życie.

Dana Sue nie słuchała jego tłumaczeń. Wyrzuciła go z domu, za nim na trawniku wylądowały dwie walizki. Część rzeczy powypadała. Wyzwała go od najgorszych, krzyczała, że go nienawidzi i nie chce więcej widzieć. Niektóre sąsiadki jeszcze podburzały Danę Sue i biły jej brawo.

Chciał zostać i walczyć o ich związek, lecz za dobrze znał Danę Sue i jej upór. Odszedł więc, wiedząc, że popełnia kolejny życiowy błąd.

Nim wyjechał, zabrał Annie, ukochaną córeczkę, na lunch, by wszystko jej wytłumaczyć, ale nie chciała go słuchać. Miała wtedy czternaście lat i rozumiała, dlaczego mama jest na niego taka wściekła. Annie w milczeniu wysłuchała, co miał jej do powiedzenia, a potem wybiegła do łazienki. Wyciągnęła ją dopiero Grace Wharton.

Od tamtej pory nie było dnia, by nie żałował krzywdy, jaką im wyrządził. Wciąż miał przed oczami skamieniałą z rozpaczy twarz córki. Uważała go za najlepszego tatusia na świecie, a on spadł z piedestału, na którym go postawiła. Te wspomnienia go dobijały.

W czasie rozprawy rozwodowej walczył o widzenia z córką, jednak Helen udało się skutecznie je ograniczyć. Co i tak nie miało znaczenia, bo przez pierwszy rok Annie odkładała słuchawkę, słysząc jego głos. Nie chciała go widzieć. Zdawał sobie sprawę, że poniekąd wynikało to z jej lojalności względem mamy, ale nie tylko. Zawiódł ją, wciąż miała do niego żal i pretensje. Dopiero od kilku tygodni odbierała jego telefony, choć rozmowa nadal była sztywna i wymuszona. A kiedyś byli ze sobą tacy zżyci!

Żona i córka nie chciały go widzieć, więc i on od tamtej pory nie pokazał się w Serenity. Jak tchórz. Choć ostatnio coraz częściej rozważał taką ewentualność. Nie był stworzony do życia włóczęgi. Męczyły go motelowe pokoje, przenoszenie się za pracą z miejsca na miejsce. Na tej budowie pracował już niemal rok, a wciąż nie miał poczucia, że jest u siebie. Był wolny, mógł teraz robić, co chciał, ale wcale go to nie bawiło. Czy to nie ironia losu?

Brakowało mu domu, brakowało mu Dany Sue. Zakochał się w niej, gdy miał piętnaście lat. I nadal ją kochał. Dlaczego nie rozumiał tego wcześniej, zanim popełnił tę idiotyczną zdradę? Nie mógł tego pojąć.

Wiedział od Annie, że Dana Sue z nikim się nie związała. Co oczywiście nie znaczyło, że przyjmie go z otwartymi ramionami. Jeśli powróci do Serenity, musi ją do siebie przekonać. Przede wszystkim mieć pracę. Przez te dwa lata Dana Sue może już trochę ochłonęła, może na jego widok nie wyciągnie od razu pistoletu. Miał taką nadzieję. Choć jeśli czymś w niego rzuci, niechybnie trafi. Zawsze rzucała celnie.

Cóż, najwyżej. Uśmiechnął się do siebie. W końcu co warte jest życie bez odrobiny szaleństwa i ryzyka? To też może być powód. Musi spróbować. Jeśli ich drogi znów mają się zejść, jeśli to jest im pisane, prędzej czy później się stanie.

Skończył pracę, zszedł z dachu, wypił z butelki porządny haust wody, a resztę wylał na siebie.

Święto Dziękczynienia. Tak, to będzie odpowiedni moment. Po raz pierwszy od dwóch lat obudziła się w nim nadzieja. Jeśli wcześniej los nie podsunie mu lepszego pretekstu, pojedzie do domu na święto.

Dana Sue i Maddie zasiadły z mrożoną herbatą na ocienionym patio za klubem. Dochodziła ósma rano i powietrze jeszcze było przyjemnie rześkie, choć już czuło się nadchodzący skwar. Tak będzie jeszcze dobre parę tygodni, upał odpuści dopiero w listopadzie, przed Świętem Dziękczynienia.

W klubie ćwiczyło kilka pań, w barze też nie brakowało chętnych na dietetyczne babeczki ze świeżymi owocami.

– A gdzie Helen? – zapytała Dana Sue.

– Na górze, bierze prysznic – wyjaśniła Maddie. – Dziś ćwiczyła od samego rana. Była już przed otwarciem.

Dana Sue z niedowierzaniem popatrzyła na przyjaciółkę. Uniosła brwi.

– Helen? Nasza Helen?

– Wczoraj była u doktora Marshalla – rzekła Maddie. – Znów jej nagadał, że ma za wysokie ciśnienie, że miała unikać stresu i więcej ćwiczyć. No więc postanowiła się przyłożyć.

– Ciekawe, jak długo tym razem wytrzyma – mruknęła Dana Sue. – Kilka miesięcy temu też zaczęła ćwiczyć, a potem nabrała klientów i znów pracowała po czternaście godzin na dobę. Przez kilka tygodni nawet nie widziałyśmy jej na oczy.

– Ona już taka jest. Nie bardzo wierzę, że teraz się zmieni. Sama tyle razy próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale to jak gadanie do ściany. W ogóle nie słucha.

– Kto ciebie nie słucha? – dobiegł je głos Helen. Usiadła obok przyjaciółek.

– Mowa o tobie – Maddie bynajmniej się nie zmieszała.

– Przez całą godzinę ćwiczyłam, prawda? – Helen domyśliła się tematu. – Czego jeszcze ode mnie chcecie?

– Żebyś lepiej zadbała o siebie – miękko powiedziała Dana Sue. – Nie przez dzień czy nawet tydzień, ale na stałe.

– Przyganiał kocioł garnkowi.

– Masz rację – przyznała Dana Sue. Wolała mówić o Helen, nie o problemach z córką czy swoich.

– Nie dyskutuję z doktorem Marshallem. Ma rację – odezwała się Helen. – Wzięłam sobie do serca jego przykazania. I więcej nie ma o czym mówić.

Dana Sue i Maddie wymieniły spojrzenia. Żadna nie skomentowała ostatniej wypowiedzi Helen. Jeśli zaczną ją cisnąć, zdenerwuje się i tyle ją zobaczą. Nie pokaże się więcej.

Helen z zadowoleniem skinęła głową.

– Dzięki. A teraz przejdźmy do przyjemniejszego tematu. Wieczorem przejrzałam księgi. Coraz więcej osób kupuje karnety.

– W zeszłym miesiącu mamy wzrost o dziesięć procent – potwierdziła Maddie. – Dochody z zabiegów spa się podwoiły, a z baru potroiły. Jesteśmy bardzo do przodu.

Dana Sue popatrzyła na nią z niedowierzaniem.

– Naprawdę? Kiedy jest większy ruch, w czasie śniadania czy lunchu?

– Ruch jest przez cały dzień – powiedziała Maddie. – Mam kilka pań, które ćwiczą trzy razy w tygodniu. Zaczynają o czwartej, a potem zostają na herbatę. Wciąż mnie proszą, by zamówić u ciebie niskokaloryczne babeczki z obniżoną zawartością tłuszczu. Kilka lat temu były w Londynie i bardzo przypadł im do gustu zwyczaj popołudniowej herbatki. Niewielka przekąska w miłym towarzystwie, piękna tradycja.

– To jest myśl – zastanowiła się Helen. – Późne popołudnie to chyba pora przestoju, co?

– Trochę tak, a będzie gorzej, bo zaczęła się szkoła – przyznała Maddie.

– Posłuchajcie, wiele mam odbiera dzieci ze szkoły – mówiła Helen. – Inne są jeszcze w pracy albo zaczynają szykować kolację. A gdyby tak zrobić promocję na popołudniową grupę, do tego gratisowa herbatka? Może to by zachęciło panie, które uważają, że ćwiczenia już nie są dla nich? Emerytki, które nie widzą się w grupie z młodszymi? – zapalała się coraz bardziej.

– Jestem za! – poparła ją Dana Sue. – Może zaproponujmy też promocję dla mam i córek? To by przyciągnęło mamy odbierające dzieci ze szkoły. Miałyby z głowy szykowanie dzieciakom szybkiej przekąski. Małe dzieci byłyby pod fachową opieką, a one i córki mogłyby w spokoju poćwiczyć.

Maddie i Helen popatrzyły po sobie.

– Ty i Annie byście na to poszły? – spytała Maddie.

– Czemu nie?

– Po pierwsze, późne popołudnie to dla ciebie najgorsza pora, by wyjść z restauracji – rzeczowo powiedziała Maddie.

– Na godzinę się wyrwę – nie poddawała się Dana Sue. – Więcej zrobię rano albo część prac przerzucę na Erika i Karen. Karen pracuje od kilku tygodni, ale wszystko chwyta w lot. Erik spokojnie sam dałby sobie ze wszystkim radę; nie robi tego ze względu na mnie.

– Tak? – Helen uniosła brew. – A może raczej boi się o życie? Kuchnia to twoje królestwo. Pieklisz się, jak ktoś pod twoją nieobecność o centymetr przesunie lodówkę. Bo niby na nią wpadasz, gdy pędzisz na salę.

– Przesadzasz, aż tak się nie rządzę.

– Aha! Od kiedy? – nie zrażała się Helen.

– No dobra, może i tak. Ale jeśli to miałoby pomóc mojej córce, to poświęcę się.

– Mam wątpliwości, czy nastolatka chciałaby przychodzić na ćwiczenia ze swoją mamusią – powiedziała Maddie.

– Nawet jeśli obsesyjnie pilnuje wagi? – z zawodem w głosie spytała Dana Sue. Wierzyła w intuicję Maddie. Ostatnimi czasy przyjaciółki trafniej oceniały sytuację niż ona. Może dlatego, że patrzyły obiektywnie.

– To tym bardziej – rzekła Maddie. – Tu wszędzie są lustra. Osoby z takimi problemami unikają luster jak ognia. Sama widziałam, jak Annie ucieka wzrokiem, byle tylko nie patrzeć na swoje odbicie.

– No to co mam zrobić? – jęknęła Dana Sue. – Cal i Tyler potwierdzili, że Annie w szkole nic nie je. Mam czekać, aż się zagłodzi, i dopiero wtedy zacząć działać?

– Oczywiście, że nie – łagodziła Maddie. – Ale trzeba podejść do tego z głową. Musisz mieć konkretne dowody, zanim ją przyprzesz do muru.

– Jej waga to mało? Założę się, że nie waży czterdziestu pięciu kilogramów. Ubrania na niej wiszą. Może zabrać ją do doktora Marshalla, żeby jej przemówił do słuchu? Może się wystraszy i opamięta.

– A ciebie wystraszył? – znacząco spytała Helen. Nie czekając na odpowiedź, dodała: – Nie wystraszył, bo znasz go od zawsze, tak jak my wszystkie. Pamiętasz, jak dawał nam lizaki? Nie słuchasz go. Ja też nie.

– O tym też należałoby pomówić – z naciskiem rzekła Maddie.

– Teraz to nieważne. Rzecz w tym, że staruszek Marshall sam potajemnie pali i ma wysoki cholesterol. Kto bierze go na poważnie?

Maddie skarciła ją wzrokiem.

– Ty nie, ale to nie znaczy, że nie przekona Annie. Tylko że on wie tyle, co my. Domyślamy się, że Annie ma zaburzenia odżywiania, ale nie mamy dowodów. Najpierw musimy je zdobyć. Annie zapewnia cię, że je, ale może wyrzuca jedzenie do śmieci. Możliwości jest wiele.

– Waga nie kłamie. Choć Annie nie pozwala mi się zbliżyć, gdy staje na wadze.

Helen zamyśliła się.

– Może to niewłaściwe podejście. Jeśli skupimy się wyłącznie na Annie, biedaczka poczuje się jak pod mikroskopem.

Maddie powoli pokiwała głową.

– Coś w tym jest. Jak myślisz, czy jej koleżanki mają podobne problemy? – zapytała Danę Sue.

Dana zastanowiła się. Nieraz słyszała rozmowy o dietach, ale żadna z koleżanek Annie nie odchudzała się obsesyjnie.

– Nic takiego nie zauważyłam – odparła. – Sarah Connors wygląda jak okaz zdrowia. Zjada wszystko, co im przyrządzam. Inne koleżanki tak samo.

– Na pewno?

– No wiesz, nie stoję nad nimi jak kat nad dobrą duszą.

– Może powinnaś – powiedziała Helen.

– Czy wyście zwariowały? Annie by się wściekła, gdybym chciała non stop z nimi siedzieć.

– My też, kiedy byłyśmy w jej wieku – przyznała Maddie. – Ale gdyby zostały u niej na noc? Mogłabyś zamówić pizzę, kupić mnóstwo jedzenia, upiec ciasteczka. Potem zajrzeć i sprawdzić, kto je.

– Miałabym podglądać? – obruszyła się Dana Sue.

– To może wydaje się śmieszne, ale dałoby ci orientację. Poza tym rodzice powinni wiedzieć, co dzieje się z ich dziećmi. I kropka.

– No dobra, powiedzmy, że na to pójdę. Ale czego się dowiem? Jeśli jedzenie zniknie, to albo je ktoś zjadł, albo zostało wyrzucone, albo pożarte i zwrócone. Zaburzenia odżywiania objawiają się na różne sposoby, same wiecie.

– Powinnaś spróbować. Co masz do stracenia?

W zasadzie niewiele wiedziała o koleżankach Annie. Chyba rzeczywiście to niezły pomysł.

– Może to coś da – przystała. Była tak zdesperowana, że chwytała się wszystkiego.

– To mi się podoba – z uznaniem rzekła Maddie. – Teraz pomówmy o tobie.

Dana Sue najeżyła się.

– Nie mogę. Muszę już się zbierać.

– Nie tak szybko. – Helen przytrzymała ją za ramię. – Co ostatnio powiedział ci doktor Marshall?

– Że jestem na granicy normy. By nie mieć cukrzycy, muszę ćwiczyć, utrzymywać dietę i regularnie sprawdzać poziom cukru – wyrecytowała.

– I robisz to? – cisnęła Maddie.

– Tak – odparła, uciekając wzrokiem w bok.

– Na pewno? – sceptycznie spytała Helen. – To chyba przychodzisz ćwiczyć na tych wymyślnych maszynach, gdy mnie tutaj nie ma. – Popatrzyła na Maddie. – Czy to prawda? Kiedy Dana Sue tu bywa? Rano? Po południu?

– Zakradam się, gdy jest pusto! Jakim prawem tak wypytujesz? Sama nie jesteś lepsza.

– To fakt. Dlatego mam pomysł, jak nas zmobilizować.

– Nie żartuj – uśmiechnęła się Dana Sue.

– Mówię poważnie. Spiszemy cele, jakie chcemy osiągnąć. I co każda z nas chciałaby dostać w nagrodę. Ta, która zrealizuje plan, wygrywa. Pozostałe fundują wygraną.

Maddie zaświeciły się oczy. Uwielbiała wszelką rywalizację.

– Każda wybiera sobie coś, co jej pasuje?

– No pewnie. Musimy mieć motywację.

– Określimy jakieś limity cenowe? – indagowała Dana Sue. – Tylko ty zgarniasz ciężką kasę.

– Tym bardziej starajcie się mnie wyprzedzić – śmiała się Helen. – Twoja knajpka funkcjonuje lepiej, niż zakładałyśmy, więc nie piszcz. Klub też rozwija się fantastycznie, dlatego należy nam się trochę frajdy. Na pewno nie zbankrutujemy. – Przeniosła wzrok na Maddie. – To co będzie z twoją wymarzoną nagrodą?

– Mam zaszaleć? – upewniła się.

– No jasne. Jak inaczej mamy się zmotywować? Nowe buty czy sukienka to za mało, żeby się starać.

– W takim razie wycieczka na Hawaje na pierwszą rocznicę ślubu. Pewnie będziemy musieli się z tym wstrzymać do ferii wiosennych, ale na coś takiego warto poczekać.

Helen zapisała to w notesie.

– Czyli pierwsza klasa dla dwóch osób, a nawet trzech, bo nie wyobrażam sobie, by twoja mama została z niemowlakiem. Dopiero od niedawna zostaje z wnukami, ale to już nie są malutkie dzieci.

– Tak, dla trzech. Cal za nic by się nie zgodził, żeby mała została w domu. Nie może się z nią rozstać, nawet do pracy trudno mu wyjść.

– A ty? – Helen popatrzyła na Danę Sue. – Wymarzone wakacje, których dotąd sobie odmawiałaś? Nowy samochód? Szpanerska kuchnia do domu?

– Cały dzień spędzam w szpanerskiej kuchni w restauracji. Wystarczy mi widoku nierdzewnej stali. A podróże aż tak mnie nie nęcą.

– Bo zgubiłaś się na szkolnej wycieczce w Waszyngtonie – droczyła się Maddie. – Wciąż ci to wypominano. Dlatego potem nigdzie się nie ruszyłaś.

– No dobrze – rzeczowo powiedziała Helen. – Nie podróż, nie kuchnia. W takim razie co? O czym marzysz?

Miała tylko jedno marzenie. Mieć przy sobie mężczyznę, tego jedynego. Który będzie w nią wpatrzony, będzie zmiatał pyłek spod jej stóp. W skrytości ducha pragnęła, by tym mężczyzną był Ronnie. Ale Maddie i Helen nie mogą jej go dać. Zresztą nie powie im tego. Zbyt były na niego wściekłe, by teraz poprzeć takie marzenie.

– Wiem, czego ona chce – cicho rzekła Maddie.

– Mów – powiedziała Helen.

Maddie popatrzyła Danie Sue prosto w oczy.

– Chce, żeby Ronnie do niej wrócił.

– Nie opowiadaj głupstw! – obruszyła się Dana Sue. Wstydziła się tych pragnień. Za nic się do nich nie przyzna. – Skąd ci to przyszło do głowy? Po tym, jak mnie potraktował? Nie chcę go więcej widzieć.

Przyjaciółki popatrzyły na siebie porozumiewawczo, uniosły brwi.

– Bardzo stanowcze stwierdzenie – rzekła Helen.

– Zbyt stanowcze? – podjęła Maddie.

Uśmiechnęły się szeroko.

Dana Sue spochmurniała.

– Jeśli Ronnie to wasz pomysł na nagrodę, to ja go nie chcę. Gdyby to miała być moja motywacja, wolę codziennie zamawiać sobie największą pizzę. Do końca życia.

– Może naprawdę tak jest – zamyśliła się Maddie.

– No dobrze, a może zgrabny kabriolecik? – podsunęła Helen. – Na przykład czerwony?

Dana Sue uśmiechnęła się. Cieszyła się ze zmiany tematu.

– To rozumiem. Kabriolecik z najlepszym zestawem głośnikowym i nawigacją.

– Hm, to rzeczywiście ważna rzecz – rzekła Maddie – bo nie masz orientacji w terenie. Co wyszło już na tej wycieczce.

– Przestań. Jakoś wszędzie trafiam.

– W końcu – dodała Helen.

– Dobrze, mądralo, a jaką ty chcesz nagrodę? – spytała Dana Sue. – Co jest twoim marzeniem?

– Zakupy – bez namysłu odparła Helen.

– Czy ktoś mógłby pomyśleć inaczej? – spytała Maddie.

Helen popatrzyła na nią z ukosa.

– Zakupy w Paryżu.

– Super! – ucieszyła się Maddie. – Pojedziemy tam razem.

Dana Sue roześmiała się wesoło.

– Coraz bardziej mi się to podoba. Teraz już prawie się nie martwię, jeśli Helen wygra.

– To nie w porządku – ostudziła ją Helen. – Musisz przyrzec, że naprawdę będziesz się starać o nagrodę.

– Kiedy zaczynamy?

– Jak tylko ustalimy cele. Mają być ambitne, ale osiągalne. Spotkajmy się tu jutro o tej samej porze, obmyślimy szczegóły – powiedziała Helen.

– Jestem za – przystała Maddie.

Dana Sue pomyślała o czerwonym sportowym autku, jakie niedawno widziała w Charlestonie. Kiedyś podobne miał Ronnie, jeszcze nim się pobrali. I zanim między nimi wszystko się popsuło.

– Ja też – powiedziała.

Pewnie już nigdy nie będzie smukła jak trzcinka, ale może odnajdzie w sobie to dawne poczucie beztroski i swobody, jakie przepełniało ją, gdy miała osiemnaście lat i świat stał przed nią otworem. A jeśli odzyska wiarę w siebie, to może znajdzie sposób, by tego samego nauczyć Annie.

ROZDZIAŁ TRZECI

Zapomniała o celach i planach na przyszłość, gdy w czasie wieczornego szczytu w kuchni zapaliła się patelnia.

Przerażona Karen ledwie zdążyła krzyknąć, gdy Erik chwycił gaśnicę i zaczął gasić pożar. Karen pobiegła do telefonu i wezwała straż, choć sytuacja w zasadzie została opanowana.

Dana Sue, widząc, że wszystko jest pod kontrolą, poszła na salę uspokoić gości i uprzedzić ich o przyjeździe strażaków. Dzięki Erikowi obyło się bez zlania wszystkiego strugami wody.

Na pierwszy rzut oka sala restauracyjna nie ucierpiała. W powietrzu unosił się zapach spalenizny, kuchnia przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy.

– To moja wina, Boże, tak strasznie mi przykro – biła się w piersi Karen, gdy odjechali strażacy. Łzy ciekły jej po policzkach. Dwudziestokilkuletnia Karen była samotną matką. Dana Sue wypatrzyła ją w jadłodajni, gdzie Karen przyrządzała szybkie dania, i od razu zorientowała się, że to prawdziwy talent kulinarny. Zaproponowała jej naukę u siebie.

– Odwróciłam się dosłownie na mgnienie – kajała się Karen. – Ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie. Wpadłam w panikę. W życiu coś takiego mi się nie przydarzyło, naprawdę.

– Nie przejmuj się – uspokajała ją Dana Sue. – Każdy z nas coś takiego przeżył, prawda, Eriku? Nie stało się nic wielkiego.

– Patelnia nigdy mi się nie zapaliła, ale udało mi się spalić parę ciast i zadymić całą kuchnię.

– Zostanę i wszystko wysprzątam – żarliwie powiedziała Karen. – Rano nie będzie śladu.

– Posprzątamy razem – rzekła Dana Sue. – Stanowimy zespół. Bierzmy się do roboty, bo goście zaczną się niecierpliwić.

– Ale muszę się jakoś zrehabilitować – upierała się Karen. – Może kieliszek wina dla wszystkich gości, na mój koszt. Zwrócę sukcesywnie, ale przynajmniej to mogłabym zrobić.

– Już dostali wino – powiedziała Dana Sue. – Ty nic nie płacisz, pójdzie z funduszu reklamowego. Zabierajmy się do pracy. Mamy dziesięć zamówień na łososia, trzy na kotlety i pięć na suma. Jest co robić.

Robota paliła im się w rękach. O dziewiątej wszyscy klienci już kończyli kolację kawą i deserem.

Dana Sue krążyła między stolikami. Goście nie mogli się nachwalić pysznych dań i gratulowali jej personelu, który tak doskonale się sprawdził w trudnej sytuacji.

– Gdybym nie słyszał syren i na własne oczy nie widział strażaków, nigdy bym się nie domyślił, że w kuchni wybuchł pożar – powiedział burmistrz. – Wspaniale się spisałaś.

– Dziękuję – odparła zaskoczona. Z burmistrzem nie była w najlepszych stosunkach, zwłaszcza po tym, jak murem stanęła za Maddie spotykającą się z dużo młodszym Calem. Wcześniejsze animozje widać zostały zapomniane. Albo burmistrzowi tak smakowało jedzenie.

Kiedy w restauracji zrobiło się pusto, zabrali się za sprzątanie kuchni. Po dwóch godzinach wszystko lśniło. Do domu Dana Sue dotarła wykończona.

Spod drzwi pokoju Annie sączyło się światło. Zapukała.

– Jeszcze nie śpisz, córciu?

Annie podniosła wzrok znad komputera, zamrugała, popatrzyła na zegarek.

– Mamo, gdzie byłaś? Już okropnie późno. Znowu śmierdzisz dymem. Co tym razem się spaliło?

– Mieliśmy pożar, zapaliła się patelnia z tłuszczem. W sumie nic się nie stało, ale trzeba było wszystko posprzątać.

Annie przeraziła się.

– A tobie? Nic ci się nie stało? Dlaczego nie zadzwoniłaś? Przyszłabym pomóc.

Annie wiedziała, że od restauracji zależy ich egzystencja. Ich życie już raz legło w gruzach. Tym bardziej Dana Sue nie chciała jej martwić.

– Wiem, skarbie, ale daliśmy sobie radę. Poza tym masz szkołę i pewnie wam coś zadano.

– Tak, trochę.

– Wzięłaś sobie coś do jedzenia?

– Mamo!

– Ja tylko pytam – najeżyła się Dana Sue. – Nie przyszłaś po szkole, więc jestem ciekawa, czy sama sobie coś przyrządziłaś.

– Nie. Poszłyśmy z Sarah do Whartonów.

Dana Sue odetchnęła lżej, uśmiechnęła się. Przysiadła na brzegu łóżka. Miała nadzieję, że znów pogadają sobie od serca, jak niegdyś.

– Jak byłam w twoim wieku, to z Maddie i Helen codziennie tam przesiadywałyśmy. I z naszymi aktualnymi sympatiami.

– Ty zawsze byłaś z tatą, prawda? – zapytała Annie i zawahała się, czekając na reakcję matki. Dana Sue milczała. – Byliście młodsi ode mnie, a już byliście parą, prawda?

Dana Sue kiwnęła głową. Na chwilę ożyły wspomnienia. Wspomnienia, które potem przesłoniła złość.

– Tata był przystojniakiem, co?

– Tak. Przeprowadzili się tu z Karoliny Północnej. To był najprzystojniejszy chłopak, jakiego w życiu widziałam. Miał czarne jak smoła włosy, trochę przydługie. Opadały mu na skórzaną kurtkę.

– Dlatego tak ci się spodobał? Z powodu wyglądu?

– Nie, no skąd. Był też uroczy, mądry i bardzo zabawny.

Annie uśmiechnęła się.

– A ja zawsze myślałam, że zainteresowałaś się nim, bo on cię olewał. Chciałaś pokazać, że możesz go zdobyć.

Dana Sue wybuchnęła śmiechem.

– Ojciec ci to powiedział?

– Nie, Maddie. Powiedziała, że bardzo ci zależało, żeby tata cię zauważył.

– Chyba rzeczywiście tak było. To był pierwszy chłopak, który nie zwrócił na mnie uwagi. Był dla mnie wyzwaniem. Poza tym wiedziałam, że moi rodzice nie byliby zadowoleni. – Pochyliła się do córki. – Miał tatuaż.

Annie uśmiechnęła się.

– Maddie powiedziała, że on specjalnie cię nie zauważał, bo inaczej straciłabyś zainteresowanie.

Przeniosła się myślami w przeszłość. Czy Ronnie mógł stać się jej obojętny? Nie, wykluczone. Był jej przeznaczeniem. I nawet osiemnaście lat małżeństwa nie osłabiło tego zauroczenia. Jego zdrada i dwa lata separacji skłoniły ją tylko, by nie myśleć o tym, co ich łączyło.

– Czy ja wiem… – zamyśliła się. – Bardzo szybko straciłam dla niego głowę. Zakochałam się po uszy.

– I nigdy tego nie żałowałaś, prawda? To znaczy do czasu, kiedy zadał się z inną kobietą.

Wolała nie wracać do tamtego dnia, kiedy dowiedziała się o jego zdradzie, jednak intuicyjnie czuła, że Annie już dawno chciała zadać jej te pytania i tylko czekała na odpowiednią chwilę. Nurtowały ją, wypytywała nawet Maddie. Ogarnęło ją poczucie winy. Jej własna córka miała opory, by ją zapytać.

– Nie, aż do dnia, kiedy mnie zdradził… a właściwie, kiedy to wyszło na jaw. Nigdy ani przez moment nie żałowałam. – Annie należała się szczerość.

– Czyli co, jeden błąd, wprawdzie wielki, i wszystko się skończyło? Już nic się nie liczyło?

– Ja tak to czułam. Czasami zdrady nie można wybaczyć.

– I nadal tak czujesz?

Dana Sue uważnie popatrzyła na córkę.

– Czemu pytasz?

– Zastanawiałam się, co by było, gdyby tata wrócił do Serenity. Teraz byś mu przebaczyła?

Już drugi raz dzisiaj słyszy, że nadeszła pora, by pogodzić się z tym, co się stało, i zrobić krok naprzód. Może nawet z tym draniem, który tak podle ją potraktował. Chyba musiałaby kompletnie stracić rozum, dopuścić do głosu serce… lub hormony. Już raz się sparzyła i teraz dmucha na zimne.

– Córeczko, wiem, że tego byś chciała, ale to niemożliwe. Gdy będziesz starsza i sama się zakochasz, zrozumiesz, że niektórych rzeczy nie można wybaczyć.

Podniosła się, kładąc kres rozmowie.

– Kładź się. Ja też już idę spać.

Pocałowała Annie w czoło.

– Zgaś zaraz światło, dobrze?

Ku jej zaskoczeniu, Annie objęła ją w talii.

– Kocham cię, mamusiu.

– Ja ciebie też – wyszeptała Dana Sue. Łzy napłynęły jej do oczu. – Pamiętaj, że tata też cię kocha, gdziekolwiek by nie był. Kocha cię nade wszystko.

– Wiem. – Annie pociągnęła nosem. – Ale czasami bym chciała, żeby on tutaj był.

Dana Sue zdusiła westchnienie.

– Tak, córciu. Wiem.

Brakowało jej męża, czasami aż do bólu. Ale też wciąż tliła się w niej złość, która nie opuszczała jej od chwili, gdy dowiedziała się o tej panience, której imienia Ronnie nawet nie pamiętał. Do tego dochodziła duma. Czyli wybór był oczywisty. Może kiedyś nauczy się z tym żyć.

Ze snu wyrwał ją dźwięk telefonu. Nieprzytomna sięgnęła po słuchawkę.

– Co z tobą? – usłyszała głos Helen. – Już wpół do dziesiątej, czekamy na ciebie od pół godziny.

Dana Sue usiadła na łóżku, przetarła oczy.

– Po co? – wymamrotała.

– Mamy ustalić nasze cele – przypomniała jej Helen.

– Nie mam żadnych. Z wyjątkiem snu – wymruczała i rozłączyła się.

Oczywiście telefon zadzwonił niemal natychmiast.

– Wstawaj. Jedziemy do ciebie. Masz dziesięć minut na zaparzenie kawy i prysznic. Najlepiej zimny, żeby rozruszać umysł.

Rzuciła słuchawkę, podniosła się niechętnie. Helen ma klucz, użyje go. Nie będzie też miała oporów, by zaciągnąć ją pod lodowaty prysznic. Taka już jest.

Nie zakładała szlafroka na luźny podkoszulek lokalnej drużyny, który został jej po Ronniem. Wmawiała sobie, że zapomniała dołożyć go do jego rzeczy, lecz prawda była taka, że kojarzył się jej z mężem. Dlatego ciągle w nim spała.

Nastawiła kawę, umyła zęby i twarz. Drzwi się otworzyły i do domu weszły przyjaciółki.

– Nie musicie być w pracy? – skrzywiła się Dana Sue.

– Musimy. Ale rano miałyśmy w ważnej sprawie spotkać się ze wspólniczką, która nie raczyła się pojawić. Czemu tu śmierdzi dymem?

– Wieczorem mieliśmy pożar w kuchni w restauracji. Nic się nie stało, ale do nocy sprzątaliśmy. Nie zdążyłam się wykąpać i umyć głowy.

– Mieliście pożar? Dlaczego do nas nie zadzwoniłaś? Przyjechałybyśmy.

– Daliśmy sobie radę. Ale od razu mówię, że nie przygotowałam żadnych planów.

– Nic nie szkodzi. – Helen nalała kawę. – Pomożemy ci.

– Ale to ma być mój plan – zaoponowała Dana Sue.

– No to na czym ci najbardziej zależy? – zapytała Helen, rozkładając notes. – Żeby schudnąć? Utrzymać poziom cukru?

– Słuchajcie, już jestem spóźniona. Czy nie możemy z tym zaczekać? Dlaczego tak ci się śpieszy?

Helen oblała się rumieńcem.

– Obiecałam lekarzowi, że przedstawię mu listę zobowiązań, inaczej każe mi brać leki obniżające ciśnienie. Mnie już chyba nie wierzy, ale jak wy się podpiszecie, to na pewno się zgodzi. Do was ma zaufanie. – Uśmiechnęła się do Dany Sue. – A w każdym razie do Maddie.

– Na dobry początek powinnaś obniżyć ciśnienie – powiedziała Maddie. – Myślałaś o tym, żeby zrobić sobie wolny dzień? Wybrać się do klubu na masaż? Pomedytować? Pójść na spacer?

– Jak ty to sobie wyobrażasz? – obruszyła się Helen. – W przyszłym miesiącu mam trzy rozprawy. Mam oznajmić klientom, że nie zdążyłam się przygotować, bo musiałam pomedytować?

– Niedawno czytałam coś na ten temat – powiedziała Maddie. – O tym, że w dzisiejszych czasach ludziom jeszcze bardziej niż kiedyś potrzeba czasu na wyciszenie i relaks. Pamiętacie, jak byłyśmy dziećmi? W niedzielę nikt nic nie robił. Szło się do kościoła, a potem spotykało z rodziną czy znajomymi. Teraz w niedzielę od rana do nocy każdy coś robi, nadrabia zaległości. Nic dziwnego, że człowiek nigdy nie czuje się wypoczęty.

– Maddie ma rację – przyszła jej w sukurs Dana Sue. – Gdybyś zrobiła sobie trochę luzu, twój umysł tylko by na tym zyskał. Zapisz to sobie. Niech to będzie jeden z twoich celów.

– Teraz nie mówimy o mnie.

– Mówimy – potwierdziła Maddie. – Chcesz, żeby doktor ci odpuścił? To wpisz, że zrobisz sobie dzień luzu raz na tydzień. I dotrzymaj tego zobowiązania.

– O rany – wymamrotała, ale posłusznie zapisała.

– No dobrze – rzekła Dana Sue. – Ja już naprawdę muszę iść. Pomyślę o moich celach, jutro je wam przedstawię, zgoda?

– Na mnie już też pora – z ociąganiem przyznała Helen. – Muszę pędzić do kancelarii, bo zaraz mam umówionego klienta.

Dana Sue odprowadziła je do drzwi.

– Spotkamy się jutro rano.

Już na progu Maddie odwróciła się.

– Pewnie nie zdążyłaś jeszcze porozmawiać z Annie o nocowaniu?

– Nie, ale wieczorem pogadałyśmy sobie od serca, co już się dawno nie zdarzyło. Dziś jej o tym powiem.

– Nie odkładaj tej rozmowy.

– Jasne. – Wiedziała, że przyjaciółki nie przestaną jej cisnąć. Więc nie warto zwlekać.

– Mamo, no co ty. Przecież my nie jesteśmy małymi dziećmi.

– Gdy byłam w twoim wieku, ciągle z koleżankami u siebie nocowałyśmy. Zajadałyśmy się pizzą i popcornem, malowałyśmy się, gadałyśmy oczywiście o chłopakach.

– Z Maddie i Helen?

– Nie tylko, było nas więcej. Świetnie się bawiłyśmy.

– A chłopcy?

– Rozmawiałyśmy o chłopcach – Dana Sue zrobiła lekko zdziwioną minę.

– Chodziło mi o to, czy chłopcy też będą mogli przyjść?

– Na jakiś czas?

– Nie, na nocowanie. Posłuchamy muzyki, potańczymy. Mogłoby być super.

– Nie ma mowy! Nie pod moim dachem – odparła takim tonem, jakby Annie planowała orgię. – Czy ty zwariowałaś? To jakbyś sama się prosiła o kłopoty.

– Mamo, nic nie będziemy robić. Poza tym ty tu będziesz.

– Nie ma szans. To poroniony pomysł. Nie wyobrażam sobie, by inni rodzice temu przyklasnęli.

Annie popatrzyła na mamę badawczo. Od odejścia taty prawie wszystko mogła od niej wydębić, jeśli grała w otwarte karty.

– A jeśli inni rodzice się zgodzą? Wtedy pozwolisz?

– Wykluczone – stanowczo powiedziała Dana Sue.

– W takim razie nie chcę żadnego nocowania! Nie mam ochoty siedzieć tu z dziewczynami całą noc. To bez sensu.

Dana Sue popatrzyła na nią uważnie, jakby coś ją tknęło.

– Gdy kilka tygodni temu nocowałaś u Sarah, byli chłopcy?

Annie zagryzła usta. O tej tajemnicy nikt nie może się dowiedzieć. A już na pewno nie rodzice.

– Nie, skądże – skłamała.

– Dowiem się, jeśli nie mówisz prawdy – ostrzegła mama.

Annie przewróciła oczami. Mama jest niemożliwa. Wydaje się jej, że wszystko wie, a wcale tak nie jest.

– Nie patrz tak na mnie. Kilka telefonów i będziesz ugotowana.

– Na pewno nie. – Nikt nie piśnie słowa. Ale na wszelki wypadek lepiej nie drążyć tematu. – No to może zaproszę Sarah. I Raylene. Ale nikogo więcej.

– Zaproś je na piątek – zasugerowała Dana Sue. – Jeśli zechcesz zaprosić jeszcze inne koleżanki, to nie ma sprawy.

Super, pomyślała Annie. W piątkowe i sobotnie wieczory w restauracji był taki ruch, że mama nie wracała przed północą. Jeśli przyjdą chłopcy, to będzie musiała dopilnować, by kwadrans przed północą już ich tu nie było. Jeśli Ty da się namówić, to w razie wpadki będzie miała krycie, bo mama uważa Tylera za kogoś w rodzaju opiekuna czy przyzwoitki. Zawsze powtarza, że Ty to jej przyszywany starszy brat. Brat!

Uścisnęła mamę, mimowolnie zauważając, że od otwarcia klubu chyba znowu przytyła. Piękna rekomendacja dla firmy.

– Myślałam, że jesteś na diecie.

– Jestem, ale w moim wieku nie tak łatwo zrzucić zbędne kilogramy – broniła się Dana Sue.

– Sądziłam, że zakładacie klub, żeby więcej ćwiczyć, przyśpieszyć metabolizm. Założę się, że nawet na dziesięć minut nie wchodzisz na bieżnię?

– Wchodzę, kiedy mogę – odparła kwaśno.

– Jeśli nie schudniesz, zachorujesz i umrzesz, tak jak babcia. A ja nie pójdę mieszkać do taty – dodała rzeczowo, ale w głębi duszy przerażała ją myśl, że mama mogłaby umrzeć.

– Nie martw się. Nie zamierzam zaraz umierać i nawet nie wiemy, gdzie podziewa się twój tata.

– Ja wiem – wypaliła bez namysłu. – Pracuje w Beaufort i mieszka w jakiejś norze.

Dana Sue popatrzyła na nią ze zdumieniem.

– Skąd to wiesz? Alimenty przysyła przecież przez prawnika.

Widząc uczucia malujące się na twarzy mamy, poczuła się winna. Niepotrzebnie ukrywała przed nią, że ma kontakty z ojcem.

– Dzwonił do mnie raz czy dwa – powiedziała oględnie, bo przez ostatnie tygodnie rozmawiała z nim dość często. Mama nie zabraniała jej tego, nie robiłaby przeszkód, gdyby chciała się z nim spotykać. To ona przez długi czas nie chciała się do niego odzywać, dopiero ostatnio to się zmieniło. Teraz czuła się, jakby zdradziła mamę.

– Kiedy?

– Jak byłaś w pracy. Dzwoni do mnie na komórkę.

– Aha – powiedziała i nagle na jej twarzy pojawiło się znużenie.

Chyba chciała powiedzieć coś więcej, lecz nie zrobiła tego. Odwróciła się i wyszła… pewnie po to, żeby coś zjeść, domyśliła się Annie. Właśnie dlatego nie mówiła jej o tych telefonach.

– Gdybym go dopadła, tobym go udusiła gołymi rękami – z furią oświadczyła Dana Sue, gdy nazajutrz spotkała się z Maddie w klubie. – Wiem, że zachowuję się żałośnie, że Annie ma prawo się z nim kontaktować, ale wkurza mnie, że zabronił jej o tym mówić.

– Skąd wiesz, że zabronił? Może Annie nie chciała ci mówić, żeby nie robić ci przykrości?

Dana Sue spochmurniała.

– Moja własna córka boi się być ze mną szczera? No pięknie. Kolejna rzecz, która nas dzieli. Nim spytasz, od razu mówię, że nie mam przygotowanych celów. Jak chcesz, to zadzwoń do Helen i powiedz jej, bo nie jestem dziś w nastroju, żeby się z nią handryczyć.

– Musisz rozładować gniew i frustrację – łagodnie rzekła Maddie. – Chodźmy na bieżnię, opowiesz mi wszystko po kolei.

– Daj mi spokój z tą cholerną bieżnią! – Biorę babeczkę i idę na patio. Tam poczekam.

– Idę z tobą.

Dana Sue wybierała z ciasta jagody.

– Wiem, że nie powinnam tego jeść, więc nic nie mów.

– Nic nie mówię.

Dana Sue odsunęła talerzyk.

– Zobacz, minęły dwa lata – powiedziała z żarem. – Jak to możliwe, że na samą myśl o tym facecie aż się gotuję?

– Czy to pytanie retoryczne, czy chcesz usłyszeć odpowiedź?

– Odpowiedź. Szczerą.

– Ty nadal go kochasz.

– Nie mów bzdur!

Maddie wzruszyła ramionami.

– Chciałaś, bym była szczera. Spróbuj i ty być szczera ze sobą. Będę brutalnie szczera i powiem ci jeszcze, że twoja wczorajsza reakcja to czysta zazdrość.

Dana Sue wbiła w nią niedowierzające spojrzenie.

– Jestem zazdrosna o to, że moja córka rozmawia z Ronniem?

– A nie jesteś?

Już miała gwałtownie zaoponować, jednak milczała.

– Jak ty dobrze mnie znasz.

Maddie uśmiechnęła się.

– Owszem, znam. – Przyjrzała się przyjaciółce. – I co zamierzasz z tym zrobić?

– Nic. Zwariowałaś? Ten drań mnie zdradził. Nawet gdyby padł przede mną na twarz, tobym go nie chciała.

– Aha – wymamrotała Maddie.

– Mam swoją dumę – dodała.

– To wiem. Ale wiem też, że gdyby nagle Ronnie się tu pojawił, elegancki i seksowny jak zawsze, to nie wiadomo, czy nie zmiękłabyś.

Tyle że na to się nie zanosiło. Na szczęście. Jeśli Ronnie ma choć odrobinę rozumu, jego noga tutaj nie stanie.

Gdyby naprawdę ją kochał, tak jak zapewniał, to nigdy by jej nie zdradził. I nigdy by nie wyjechał, tylko został i walczył o nią. To ją najbardziej bolało. Owszem, kazała mu się wynosić, wymogła na Helen, by ograniczyć mu kontakty z Annie, a ten idiota nie protestował, tylko od razu się zgodził. Przecież ją znał, wiedział, że łatwo wpada w furię, zwłaszcza gdy czuje się skrzywdzona. Znał ją lepiej, niż znają ją przyjaciółki. Wiedział, że płonie z gniewu, ale potem wściekłość z niej uchodzi. Uspokaja się. Ale on odszedł. Nie czekał, czy da mu drugą szansę. To wszystko wyjaśniało. Chciał odejść. Po prostu.

Nigdy nikomu tego nie wyzna, ale właśnie to najbardziej ją zabolało – że Ronnie nie kochał jej tak bardzo, by zostać. I to był jego największy i niewybaczalny grzech.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Ronnie siedział w podrzędnym barze i popijał piwo. Z głośnika sączyła się smętna muzyka. Toby Keith śpiewał o dziewczynie, która od niego odeszła, a powtarzający się refren mimowolnie przypominał Ronniemu o Danie Sue. On też ją stracił. Co gorsza, nadal nie miał pojęcia, jak ją odzyskać. Już dwa lata się nad tym zastanawia i poza postanowieniem, że na Święto Dziękczynienia pojedzie do Serenity, nie wymyślił niczego więcej.

Jak to się w życiu składa! Kiedy dwadzieścia siedem lat temu jego rodzina przeniosła się do Serenity, od razu wiedział, jak zdobyć serce Dany Sue. A miał wtedy czternaście lat. Widział, że wokół niej kręci się większość chłopców. Dana Sue była nie tylko zgrabną, długonogą ślicznotką, której figura już zaczynała nabierać apetycznych krągłości, miała też ujmujący sposób bycia i poczucie humoru. Od razu pojął, że tylko trzymając się na dystans i udając obojętność, zdoła obudzić jej zainteresowanie. Tak też się stało. Nie uganiał się za nią; to ona zagięła na niego parol. Ciekawe, może ten sposób i teraz by zadziałał?

Raczej nie, stwierdził z żalem. Rozstali się dwa lata temu i przez ten czas Dana Sue nawet nie kiwnęła palcem, żeby go ściągnąć. Przestał ją obchodzić.

Kiedy tak w skupieniu zastanawiał się nad strategią, jaką powinien obrać, na stołku obok usiadła kobieta w obcisłych dżinsach, obcisłej kusej bluzeczce i wysokich szpilkach. Miała ze trzydzieści kilka lat, długie czarne włosy i usta pociągnięte czerwoną szminką, podobną do koloru bluzki. Stanowiła absolutny kontrast z Daną Sue. Większość mężczyzn uznałaby ją za seksowną, ale nie on. To już było przegięcie.

– Hej, złotko, chyba przyda ci się towarzystwo – zagadnęła przeciągłym, zmysłowym głosem.

Ronnie popatrzył na nią, powoli upił łyk piwa, próbując obudzić w sobie zainteresowanie. Była atrakcyjna, ale nie takiej potrzebował.

Uśmiechnął się z przymusem.

– Postawić ci drinka?

– Jasne. Poproszę piwo.

Skinął na barmana, zamówił piwo, sięgnął po swoją szklankę. Czemu od rozwodu żadna kobieta nie budzi w nim emocji? Jak to się stało, że tamta, której imienia czy twarzy nawet nie pomniał, tak łatwo go skusiła? Kiedy na jego małżeństwie nie było ani jednej rysy. Do tej pory nie mógł odżałować tamtego nierozważnego, idiotycznego kroku.

– Chcesz pogadać? – Sąsiadka upiła łyk piwa. – Mam na imię Linda. Ludzie mówią, że potrafię słuchać. – Przysunęła się bliżej. – I nie tylko słuchać.

Ronnie jeszcze raz przesunął po niej taksującym spojrzeniem, ale nadal był obojętny.

– Mów – zachęciła go. – Każdy facet ma jakąś historię, którą koniecznie chce się podzielić.

– Ja nie.

– Aha, złamane serce – rzekła domyślnie. – Mężczyźni nie lubią się przyznawać, że zostali rzuceni.

– Nie chodzi o moje serce – sprostował. Zamyślił się. W sumie jego serce też ucierpiało, nie tylko Dany Sue. Do tej pory miał poczucie winy.

– Co zrobiłeś? Przespałeś się z inną?

– Coś w tym stylu.

– W takim razie zrobisz to znowu. Mężczyźni już tacy są.

– Naprawdę?

– Tak wynika z mojego doświadczenia.