Skazani na siebie. Tom I - Dolina Nicole - Izabela Gontowicz-Kapica, Iwona Prończuk - ebook

Skazani na siebie. Tom I - Dolina Nicole ebook

Izabela Gontowicz-Kapica, Iwona Prończuk

5,0

Opis

Jest rok 2028. Na tratwach ratunkowych materializuje się grupa sześciuset przypadkowych – jak się początkowo wydaje – rozbitków.

Zostali oni prewencyjnie skazani na piętnaście lat wygnania, ponieważ mogliby wywołać na Ziemi powstanie przeciwko rządowi. Zaopatrzeni w trumny z ekwipunkiem przybijają do brzegu nieznanej planety. W trakcie walki o władzę, zasoby i miłość okazuje się, że dzika planeta jest jedyną nadzieją dla reszty ludzkości. Rozpoczyna się wyścig z czasem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 871

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Prolog

Kryjąc się za kioskiem po drugiej stronie ulicy, ekscentrycznie ubrany staruszek obserwował wejście do restauracji. Czekał na osobę o pseudonimie Wszechwiedzący i gdy dyskretnie poprawił pod koszulą uprząż podtrzymującą laptopy, kamerę i dyktafon, zauważył dwóch mężczyzn zmierzających do restauracji. Weszli razem, ale usiedli przy osobnych stolikach. Jeden z nich spełniał kryteria: założył czerwony krawat i trzymał gazetę w lewej dłoni. To mógł być podstęp. Staruszek zbyt nerwowo cofnął się i zderzył z dostawcą, który wykładał z furgonetki na wózek kartony kawy dla pobliskiej kawiarenki.

– Przepraszam, nie chciałam – wyszeptał i zbyt energicznie, jak na wiekowego człowieka, zaczął podnosić największe pudełka.

– Coś się panu… albo pani… odkleja z twarzy – zauważył zaopatrzeniowiec.

Duży płat silikonu odchylił się od twarzy staruszka i zmienił kolor pod wpływem powietrza. Zanim zdążył odpowiedzieć, rozpadł się na miliony maleńkich elementów i zniknął razem z trzymanymi w rękach kartonami kawy i marcepanu.

*

Ponownie wróciła do postaci w dziwnym pomieszczeniu. Wciąż była przebrana za ekscentrycznego staruszka, a obok leżały kartony z kawą i słodyczami.

Mają mnie! – zawyła w myślach i klapnęła na podłogę. – Co za idiotyczny koniec. I wszystko na nic! Tyle łez i potu, tyle szkoleń w tajnych ośrodkach, zaangażowania Koli i innych agentów.

Przez ostatnie trzy lata nie mogła kontaktować się z rodziną, nie bywała na pogrzebach ani weselach, zmieniała tożsamość co pół roku, okłamywała znajomych i sąsiadów. I wszystko na marne…

W sali materializowali się kolejni ludzie i kobieta przebrana za staruszka doliczyła się około sześciuset osób. Ćwiczono ją błyskawicznie oceniać sytuację, identyfikować ryzyko. Uprowadzeni wydawali się zagubieni i przerażeni, bezradni i zażenowani, jak na przykład nagi mężczyzna zakrywający przyrodzenie dłonią, ale mimo to mogli stanowić zagrożenie. I mógł się wśród nich ukrywać zabójca, tajny agent wysłany przez korporacje naftowe. Akurat w sali zmaterializowała się potężna kobieta ukrywająca swe ciało pod wieloma sukienkami, spódnicami i staromodnym czepkiem. Dźwigała walizkę. Wypatrzyła staruszka i przysiadła obok niego.

– Dziwne to wszystko i nierealne – zagadnęła niskim głosem, na pewno męskim.

– Tak, bardzo dziwne. – Kobieta przebrana za staruszka zaśmiała się. – Nie dość, że to przypomina farsę z science fiction, to jeszcze nas dwoje porwano z balu przebierańców.

Ich śmiech zabrzmiał histerycznie. Kilka innych osób obejrzało się z oburzeniem.

– Jestem Anthony Dąbrowski. Jak łatwo zgadnąć, udaję gosposię.

– Nicole Sokołowska. Zdradzę, że przebrałam się za staruszka.

Zaczęła zdejmować silikonową maskę. Ukazała się twarz jasnowłosej kobiety, pobrudzona fałdami kleju i okryta z tyłu siatką. Pulchna gosposia wykonała podobne czynności i okazała się mężczyzną o rysach nie do ustalenia z powodu makijażu i resztek silikonu.

– Wariaci! Takich to powinni rzeczywiście eliminować ze społeczeństwa – podsumował jakiś mężczyzna i odszedł rozpowiadać o zboczonych przebierańcach.

Nicole i Tony kontynuowali rozmowę szeptem. Mimo że szare oczy bruneta, patrzące ze skupieniem, fascynowały Nicole, nie przestała dokonywać oceny otoczenia. Jedna ze zmaterializowanych kobiet trzymała w ręku motykę, ktoś bawił się nożem myśliwskim o pięknie rzeźbionej rękojeści, blondyn siedzący w siódmym szeregu ubrany był w kimono zawodnika karate, człowiek w zielonym kombinezonie drwala przyciskał do piersi piłę motorową. Gdyby ją zaatakowali równocześnie, dałaby sobie z nimi radę. Nigdzie nie widziała mężczyzn z restauracji. Z ogólnego zgiełku wyłowiła dźwięk pracującego laptopa, odtwarzanej muzyki, ktoś najwyraźniej bawił się depilatorem, a inny szeleścił paczką chipsów.

– Cisza! Cisza. Nazywam się Barney. Jesteśmy w trudnej sytuacji, wszystkim puszczają nerwy – zakomunikował rzeczowo młody człowiek, stanąwszy pośrodku siedzącego tłumu.

– A ty kto?! Psycholog? – zawołał jakiś brunet spod ściany, patrząc bezczelnie i wyzywająco.

– Spokojnie, psychologa udaję, jak podrywam dziewczyny przy barze – odparł konspiracyjnym szeptem Barney. Zdradzał genialną recepturę, i to za darmo, więc wszyscy wbili w niego swoje oczy. – To daje niezłe rezultaty, mówię wam. Nauczyłem się nawet kilku mądrych frazesów, żeby te bardziej nieufne przekonać.

– Jasne. Już widzę, jak babki na to lecą – odparowała młoda kobieta.

– Lecą, a jak! A kiedy się we wszystkim połapią, to mają za sobą najlepszy seks w życiu – dodał i parędziesiąt osób ryknęło śmiechem. – Dobrze, opowiem wam śmieszną historię, żeby rozładować napięcie. Ale spokojnie, nie robię tego, żeby zaciągnąć kogokolwiek do łóżka. – Towarzystwo zachichotało.

– Ty go znasz! – odkryła Nicole i uśmiechnęła się zadziornie.

Spojrzał na nią z podziwem.

– To mój najlepszy przyjaciel.

W tym czasie Barney zdradzał, że ma najlepszego przyjaciela i cholerne, niesamowite szczęście w życiu. Skądinąd nie rozumie zupełnie, jak się tu znalazł. Wyraziście gestykulując, opowiedział, jak skoczyli kiedyś równocześnie w głąb jaskini w Afryce Środkowej. Przerażonych ludzi szczerze wciągnęła ta opowieść, tłum raz po raz wybuchał śmiechem.

– Uratował nas w ostatniej chwili. Jak to on – dodał Barney, westchnąwszy. – Jest niezły, mówię państwu. Uwielbiam go. Gdyby znalazł się tu z nami, wyprowadziłby nas z opresji.

Ludzie kiwali głowami. Wtedy jedna z kobiet podniosła się nagle z podłogi.

– Brygida! – wykrzyknęła z całych sił, gapiąc się niemożliwie na jakąś kobietę. – Rany boskie! I Aneta?! Kazimiera?! Franek?! Irek?! Ale numer!!! – wrzeszczała bez opamiętania, rozpoznając kolejne osoby ze szkoły.

Wprawdzie po skończeniu podstawówki straciła z nimi kontakt, ale to się według niej nie liczyło. Podbiegła do nich i chciała ich uściskać, przytulić.

– Cześć – odpowiedziała zimno Brygida, wściekając się, że teraz wszyscy będą ją łączyć z tą furiatką.

Nikt z całej piątki nie wstał z podłogi, aby choć podać rękę na powitanie, więc Kaśka klękała przed każdym i zarzucała mu ręce na szyję. Nie odwzajemnili jej radości. Zabolało, mimo to usiadła obok nich.

– Musimy trzymać się razem – powiedziała, a potem dodała już bez przekonania: – Tak będzie raźniej i bezpieczniej.

Brygida – właścicielka znanej galerii sztuki – wzdrygnęła się. Nie podzielała entuzjazmu Kaśki.

– Zostaliście skazani za przestępstwo, którego dokonacie w przyszłości – odezwał się elegancko ubrany mężczyzna, który pojawił się nie wiadomo skąd.

Uprowadzeni ludzie zamarli w bezruchu. Tego popularnego polityka piastującego wysokie stanowiska w Republice znali z pierwszych stron gazet. Teraz jego twarz wyrażała kpinę, jednocześnie nie ukrywał odrazy, jaką napawało go sześćset osób zgromadzonych w tym dziwnym pomieszczeniu.

– Dzięki pomocy… jak ich tam nazwać… po prostu kosmitów – niechlujnie machnął ręką – znamy przyszłość. Za kilka lat moja partia przejmie władzę, razem z kosmitami rzecz jasna, ale wam z jakichś względów to nie będzie odpowiadało i zorganizujecie powstanie. Powinniśmy was zabić, ale nie chcę sobie brudzić rąk, więc…

Wtedy obok polityka zmaterializował się najprawdziwszy… ufoludek? Jego postać zbliżona do ludzkiej emanowała niebieską poświatą. Patrzył świdrującym, szklanym wzrokiem na uprowadzonych Ziemian, a w jego oczach widać było równie ogromną pogardę i odrazę, co u stojącego obok Homo sapiens. Oznajmił z satysfakcją, że znalazł we wszechświecie odpowiednią dla buntowników planetę.

– Jest większych rozmiarów niż Ziemia, ma podobne warunki klimatyczne. Ustaliliśmy, że jesteśmy w stanie teleportować na nią produkty, jak również pojazdy. Wysłaliśmy rozmaite kontenery, które zostały rozproszone po kontynentach. Zawierają produkty farmaceutyczne, ubrania, leki, przedmioty codziennego użytku, materiały budowlane, książki… Ci z was, którzy je znajdą, mają szansę przeżyć.

Potem polityk dodał, że dla ułatwienia komunikacji na bezludnej planecie koledzy – tu niechlujnym ruchem ręki wskazał kosmitę – wymyślili język, którego uprowadzeni nauczą się bezwiednie.

– Otrzymacie dodatkowo ekwipunek i telefony komórkowe, które nie będą wymagały ładowania. Telefony posiadają GPS. Zabierzemy was na Ziemię po piętnastu latach.

– Oczywiście, jeśli ktoś z was będzie jeszcze żył, ha, ha! – Kosmita zaśmiał się grubiańsko.

– Macie tylko wyprodukować, każdy z was, milion kilodżuli, co oznacza, że będziecie pracować fizycznie dziesięć godzin dziennie przez całe piętnaście lat. Jeśli wymyślicie jakąś maszynę, która was zastąpi, możecie sobie trochę odpuścić. Jeśli nie wypracujecie tych godzin, nie zgłosimy się po was. Mogliśmy po prostu was zabić. Wasze szczęście, że mamy serca.

*

Ląd stał się widoczny, gdy tylko platforma dotknęła wody: był szarawy i płaski. Nie kojarzył się z zagrożeniem czy wielką niewiadomą, raczej z bezpieczeństwem, zwłaszcza w porównaniu do niespokojnych fal, na jakich się unosili. Woda mogła mieć zaledwie kilka stopni, a kolorem i zapachem przypominała morza północne. Porządnie wiało, ziąb przenikał do kości, całe sześćset osób zmarzniętych i przerażonych dryfowało do brzegu na obcej planecie. Mężczyzna w lnianych spodniach od Ungaro, delikatnej tunice i sandałach przestępował z nogi na nogę, trzęsąc się z zimna i szczękając zębami.

– Czy może mi pan pożyczyć ten sweter? Umieram z zimna – poprosił stanowczym, acz miłym głosem, wskazując na mężczyznę odzianego w dwa płaszcze.

– Zwariowałeś pan?! – wrzasnął tamten. – Nie wiadomo, co nas czeka na tej bezludnej planecie, a ja mam się z obcym dzielić odzieżą?! Kto ma więcej ubrań, ten dłużej przeżyje.

– Boję się, nie wierzę. Chcę do domu!!! – majaczyło kilka załamanych osób.

Nagle dostrzegli, że do platformy, na której stali, jest doczepiona druga, a na niej kilkaset metalowych kontenerów w kształcie trumien, zamkniętych na kluczyk, który wisiał przy kłódce. Parę osób, na czele z mężczyzną w letnim odzieniu, od razu zabrało się do ich otwierania. Wszystkie miały wygrawerowane nazwiska. Nagi mężczyzna przeskakiwał przez trumny, krzyczał, że zaraz umrze z bólu i zimna. Po chwili stał dumnie w bieliźnie, kalesonach, ocieplanych spodniach, bluzie, polarze i kurtce z goreteksu. Ten strój, jak i pozostałe bluzy, kilka par spodni, dres i porządne trapery, nosił jego rozmiar. Wszyscy zaczęli szukać swoich trumien. Powstało takie zamieszanie, że doszło do rękoczynów. Trumien na platformie znajdowało się dokładnie tyle, ilu rozbitków na drugiej – sześćset.

– Mamy tu wszystko, co jest potrzebne do przetrwania przez najbliższe tygodnie – zauważył Barney. – Karimatę, śpiwór, koce, sprzęt wspinaczkowy, ekwipunek turystyczny oraz słoiki, naczynia i czterdzieści porcji żywieniowych po dwa tysiące kalorii każda.

– Do tego trumna jest wyścielona grubym materacem, tak że po wyjęciu rzeczy może stanowić bezpieczne miejsce do spania – zauważała jakaś kobieta i wiele osób odetchnęło z ulgą; nie trzeba będzie spać na gołej ziemi.

Z radością przyjęła fakt znalezienia kartonu z sanitariami dla kobiet oraz pudełka pełnego artykułów gospodarstwa domowego, jak rękawice, myjki i chemię domową popakowaną w woreczki. Pod materacem trumny znajdowały się jeszcze narzędzia ogrodnicze oraz nasiona niektórych warzyw, między innymi kapusty, marchewki, kukurydzy, zbóż ozimych i jarych oraz bulwy ziemniaków. Ekwipunek zawierał też sporą ilość złotych monet oraz informację, że można przepracować te piętnaście lat po dziesięć godzin dziennie albo zebrać równowartość złotych monet. Osprzęt i złote pieniądze miały ułatwić porwanym życie na obcej planecie.

Zobaczyli ląd, a po chwili wreszcie dobili do brzegu. Blondynka, wciąż w przebraniu biznesmena z fioletowymi butami, pierwsza zeskoczyła z tratwy. Kilkoma sprawnymi susami wbiegła na plażę, zadarła ręce do góry i wydała dziki okrzyk. Potem padła na kolana i chyba płakała.

 

Dzień 1, 01.01.2028

Stała tam pośród zgiełku i czuła, jak grunt usuwa się jej spod nóg. Zewsząd było słychać nawoływania, ludzie dobierali się w grupy, część z nich znała się z Ziemi. Niektórzy próbowali wyciągnąć z wody kontenery i potrzebowali pomocy. Mobilizując resztki sił, pobiegła w pobliskie zarośla, gdzie przebrała się swobodniejsze ubranie i zdjęła z twarzy resztki maski oraz silikonu. Nazywała się Nicole, a jej najbliżsi wołali na nią Nikki. Gdy wróciła na plażę, jej wzrok przykuły dwie drobne postacie spośród uwijających się jak mrówki ludzi. Choć Pelagia z uporem maniaka farbowała swoje czarne włosy na blond, aby się odróżnić do siostry, i tak pozostawały bliźniaczo podobne, niemal identyczne. Miały jednak tak różne charaktery, że trudno było uwierzyć, że są siostrami. Nicole zaczęła biec i wołać, ale bliźniaczki, które ją w tym momencie ujrzały, zdawały się nie podzielać jej entuzjazmu. To przynajmniej mówiły ich miny.

– Nicole!? Co ty tu robisz, dlaczego cię wcześniej nie widziałam? – zapytała Magda, kuzynka Nikki. – My już dawno znalazłyśmy…

– Mój Boże! Nicole, też tu jesteś!? Dziewczyny!!! – ryknął ktoś inny z boku i rzucił się Nicole na szyję.

Rozejrzała się wokół. Zobaczyła znajome twarze i zrobiło się jej ciepło ze szczęścia.

– Ale numer! – pisnęła. – Niech cię, Irena, uścisnę. Uścisnę was wszystkie! Jak za dobrych, starych lat. LO Rabka, czwarta b chyba jest tu w komplecie? Czy to nie dziwne?

– Faktycznie. Trochę nas tu jest, ale nie wszyscy z klasy przyłączyli się do nas – zauważyła jedna z nich, Renata Trzmiel. – I tak jest nas w grupie sporo.

Rzeczywiście tworzyły jedną z większych grup: siedem kobiet uczęszczało kiedyś do jednej klasy w liceum, a pięć należało do ich rodzin. Kobiety po kolei przedstawiły się, ale Monika, kuzynka Agnieszki, nawet nie podała Nicole ręki i jeszcze chwilę tłumaczyła innym, że są zbyt liczną grupą. Nie pasowała jej kolejna blond piękność.

– Dobra, spokojnie – powiedziała Emilia Ekranowska, wchodząc pomiędzy koleżanki. – Jesteśmy razem, jako grupa powinnyśmy ustalić parę rzeczy i zasad naszej koegzystencji.

– Teraz? – zapytała Betsy. – Trzeba się jakoś zabezpieczyć przed…

– Dzikimi zwierzętami i chłodem? – rozległ się bardzo męski głos. – Nicole, to twoje koleżanki?

Przed nimi stał niezwykle przystojny mężczyzna, idealny pod każdym względem, o niemal białej cerze i niebieskich oczach. Uśmiechał się ujmująco i zawadiacko zarazem. Towarzyszył mu Barney, który wcześniej dał się poznać jako komediowy opowiadacz.

– O, Anthony i Barney… – Nicole westchnęła. – Poznajcie moje koleżanki i kuzynki.

Przedstawiła dziewczyny i – mimo urazy – również wredną Monikę.

– Jest was tylko dwóch? – zapytała Marzena.

– Dwóch, ale za to jakich – stwierdziła Paulina posiadająca trzech starszych braci i będąca wielką zwolenniczką przyjaźni męsko-damskiej.

– Jeśli nie macie nic przeciwko, przyciągniemy do was nasze bagaże, aby nie zginęły – powiedział Tony.

– Oczywiście, nie ma problemu – odpowiedziały chórem.

Panowie odeszli, a panie machinalnie sięgnęły do swoich torebek i kosmetyków.

– Nie przesadzacie? – spytała trochę ironicznie Irena.

Była typem chłopczycy, jak jej kuzynka Betsy, do tego fanką sportu i mistrzynią młodzików w biegu na długie dystanse. Nie śmiała marzyć o zainteresowaniu ze strony Tony’ego. Wiedziała, że reszta ma większe szanse. A w momencie porwania nie miała przy sobie torebki. Rzadko ją nosiła.

– Dobra, co robimy? – zapytała Agnieszka. – Możemy coś zjeść. Pewnie wszystkie, tak samo jak ja, jesteście głodne – zaproponowała i większość kobiet przytaknęła jej głowami.

Rozglądały się, mocno zagubione i zdezorientowane. Tony i Barney przyciągnęli swoje rzeczy i komentowali zachowanie koleżanek Nicole.

– Do kogo tyś nas dołączył? – zapytał po cichu Barney. – Jeśli one już pierwszego dnia myślą o zjedzeniu żarcia to…

– Uspokój się, nie przyłączamy się do nich, tylko tymczasowo korzystamy z ich gościnności.

Nicole usłyszała dźwięk otwieranej puszki z jedzeniem. Gdzieś obok inni ludzie rozrywali tacki z obiadem. Chciała biec do nich i ich powstrzymać. Jedzenie należy oszczędzać! Nie wiadomo, co zdarzy się jutro. Zakładała, że jako jedyna w swojej grupie została wyszkolona w budowaniu i zabezpieczaniu obozu, ale bała się, że koleżanki nie pozwolą jej dojść do głosu. W liceum była znana jako ta od pocerowanych ubrań, kanapek z mortadelą i z tego, że nigdy nie jeździła na wycieczki klasowe, bo w jej domu brakowało na chleb. Wiedziała, że kiedy dowiedzą się, co robiła przez ostatnie dziesięć lat, zaufają i pozwolą zrealizować jej plan przeżycia na obcej planecie. Ale dziś nie mogła sobie pozwolić na stratę cennego czasu i dzielenie się swoimi doświadczeniami. Zaplanowała w głowie każde słowo i powtarzając w duchu, że da radę, odwróciła się do koleżanek.

Stanowczym głosem oświadczyła, że trzeba zbadać teren oraz rozpalić ognisko. Sprawnie podzieliła zadania, wciągając panów w grupę eksplorującą teren razem z najbardziej wysportowanymi koleżankami. Reszcie pozostawiła wybór, czy chcą zostać i zbierać opał, czy wyruszają z nią. Taki obrót spraw odpowiadał osobom, które nie posiadały wizji, jak rozpocząć życie na obcej planecie. Nicole szybko odnalazła się w nowych warunkach, do tego poradziła sobie z Moniką, która próbowała kwestionować jej ustalenia, włączając ją do grupy eksplorującej. Podała nawet szczegółowe instrukcje co do ekwipunku, jaki należy ze sobą zabrać na wyprawę, oraz pokazała, gdzie szukać opału do rozpalenia ogniska. Anthony nie spodziewał się, że zostanie uwzględniony w planie, w którym każdemu przypisano rolę. Sam scenariusz nie budził wątpliwości, ale scenarzysta? Pierwszy raz widział Nicole od tej strony – stojącą swobodnie pośród spłoszonych kobiet i dyrygującą. Nie, ona nie była tylko scenarzystką, ona grała w tej sztuce główną rolę! Do tego przyjęła posadę reżysera! Zadanie uspokojenia koleżanek i przekonania ich, że wszystko jest pod kontrolą, wykonała perfekcyjnie, i to w pięć minut.

*

Dochodziła jedenasta, gdy przedzierali się przez młody las wydmowy. Kilka godzin kluczyli, zanim dotarli na niewielkie wzgórze, z którego szczytu roztaczał się widok na okolicę. Patrząc w głąb lądu, po lewej stronie zobaczyli wpływającą pomiędzy drzewa wielką rzekę.

– Co o tym myślicie? – zapytała mężczyzn Nicole.

– A ty? – odpowiedział pytaniem Barney.

– Na pewno musimy przenieść się w głąb lądu – wtrąciła Betsy. – Na plaży nabawimy się reumatyzmu i zgnijemy od wilgoci.

– Masz rację – przytaknął Barney i zerknął porozumiewawczo na kolegę.

Anthony spojrzał na Betsy, przez chwilę zastanawiając się, czy powinni odsłonić się ze swoimi zamiarami. Nie chciał brać na swoje barki bandy rozhisteryzowanych panienek, jak zaczął nazywać je Barney, mimo że kilka z nich go zaintrygowało, ale ukrywanie swoich planów uznał za karygodne.

– Okej – powiedział spokojnym głosem. – My robimy tak: wykorzystując rzekę, dostaniemy się jakieś kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów w głąb lądu. Tam poszukamy innej, bo nie ma sensu osiedlać się nad taką, która przy najmniejszej powodzi może zalać miliony kilometrów kwadratowych – dodał.

– Boże, jaki ty jesteś mądry! – zachwyciła się Agnieszka. – Na pewno nie chcecie dołączyć do naszej grupy? – spojrzała na mężczyzn.

To pytanie chciały w tym momencie zadać wszystkie, tylko żadna nie była na tyle odważna albo naiwna. Betsy nachyliła się do Nicole i szeptała jej do ucha.

– Odpowiedzcie! – Paulina powtórzyła pytanie Agnieszki.

– Spokojnie, spokojnie, ustalmy kilka spraw – powiedział chłodno Anthony. – Płyniemy w górę rzeki razem, cumujemy razem, ale po drodze każdy wiosłuje dla siebie, każdy sam się żywi, a po dopłynięciu rozchodzimy się w swoje strony. Czy to jest zrozumiałe?

– To ty się uspokój. Nikt nie chce brać z tobą ślubu! – odparowała Aldona. – Wspólna podróż będzie dla wszystkich korzystna. Dobrze o tym wiecie, inaczej byście tu nie stali.

Aldony nikt nie znał. Nawet jej kuzynka Marzena na Ziemi nie utrzymywała z nią kontaktu. Wiązało się to z ciągłymi podróżami Aldony w miejsca, o których w domu Marzeny się nie mówiło. Marzena pamiętała tylko, że w dzieciństwie Aldonę dzieci przezywały czarownicą. Nicole spojrzała na nią z ciekawością. Do tej pory niewiele się odzywała, choć jej zielone oczy zdawały się wszystko prześwietlać.

– Super, to mamy plan na kolejne dni – skwitowała Betsy. – Nicole twierdzi, że wykorzystamy siłę przypływu oceanu w wiosłowaniu po rzece. O której to będzie? – zapytała, choć przed chwilą o tym rozmawiały.

– O czwartej rano musimy być w pontonach przy ujściu rzeki. Trzeba wracać i się wyspać – oznajmiła.

– I coś zjeść! – dodała Paulina.

– Uzmysłówcie sobie wreszcie, że ludzie mogą nie jeść trzy miesiące! Nie stać nas na to, by zeżreć nasze racje żywnościowe teraz! – krzyczała coraz głośniej Monika. – Jadłyśmy dzisiaj śniadanie na Ziemi, to ma wam wystarczyć.

Czuła dumę. W końcu to ona powiedziała coś, co wywarło wrażenie nawet na mężczyznach. Zaczęli powoli schodzić z wydmy.

– Nawet szybko się uczą – szepnął Barney do Anthony’ego.

– Nie zachwycaj się i nie przyzwyczajaj. Ani nie staraj się z nimi zaprzyjaźnić. Dobrze ci radzę.

– To są jakieś trzy przesłania Anthony’ego Dąbrowskiego? – zapytał go przyjaciel i zachichotał z uciechy.

Tony nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami i wyprzedził dziewczyny. Reszta osób podążyła za nim. Na wzgórzu jeszcze przez chwilę pozostała Nicole, która, do tej pory niewidoczna, kucała na piasku. Zdawało się, że ma mokre oczy.

Po godzinie marszu zatrzymali się na odpoczynek. Nicole stała zgięta w pół, opierając się ręką o drzewo. Poczuła pod dłonią dziwne mrowienie.

– Odsuńcie się stąd! Tu jest gniazdo dzikich pszczół! – krzyknęła.

Okazało się, że jednak jeszcze drzemie w nich siła, która pozwoliła im odbiec na kilkanaście metrów.

– Czekajcie, czekajcie… A ktoś potrafi wyjąć miód? – zapytała Nikki, która w dalszym ciągu trzymała dłoń na pniu drzewa. Zaprzeczyli głowami z oddala.

– Wracamy. Po co komu miód? – prychnęła Monika.

Nicole zdawała się tego nie słyszeć, jej dłonie spokojnie odsuwały kolejne warstwy spróchniałego drewna, odsłaniając pokaźnych rozmiarów gniazdo. Owady zaczęły brzęczeć tak głośno, że słyszeli je pozostali eksploratorzy.

– Pokąsają cię! Zostaw! – wołali.

Nikki czuła wewnętrzną potrzebę zdobycia miodu. Działała instynktownie. Wyjmowała kolejne małe plastry pełne miodu. Pszczoły wielkości szerszeni coraz głośniej brzęczały. Nicole stała zahipnotyzowana, zajadając się miodem. Mimo chłodu zmiennocieplne owady szybko zorientowały się w sytuacji. Zmasowały atak i zaczęły kąsać. Nicole krzyczała i machała rękoma, ale to tylko bardziej rozwścieczyło pszczoły. Rzuciła się do ucieczki. Po kilkudziesięciu metrach owady dały za wygraną.

– Myśleliśmy, że cię nie dogonimy. Żyjesz? – zapytała Irena.

Reszta dobiegła do Nicole i bacznie się jej przyglądała.

– Oszalałaś?! Na co ci to było?!!! Mogłaś umrzeć! – wydarła się z bezsilności Aldona.

– Jeszcze nic nie jest przesądzone – odpowiedziała Nicole, dysząc. – Strasznie mnie pocięły. Nie mogłam oprzeć się pokusie zdobycia tego miodu. Dziwne, prawda?

Podała im reklamówkę wypełnioną woskiem i miodem.

– Jesteś nienormalna! Tam nie mieszkały pszczoły, tylko jakieś mutanty – stwierdziła Monika. – Widzę, że nikt oprócz mnie nie myśli tu rozsądnie, więc zadecydowałam: wracamy. Ściemnia się, a mamy jeszcze godzinę drogi. – To powiedziawszy, ruszyła przed siebie.

– Czekajcie, jednej z was brakuje – zauważył z przekąsem Anthony.

W czasie sprintu Agnieszka odłączyła się od reszty. Zaczęli ją wołać, wypróbowali nawet komórkę, która podobno wskazywała położenie geograficzne. Wreszcie kobieta się odezwała i odnalazła. Wyraźnie się przeraziła, ale jak tylko dotarło do niej, że to Anthony zauważył jej nieobecność, świat wydał jej się na powrót piękny.

Panowie nakreślili prowizoryczną mapę i przez całą drogę konsultowali w swoim towarzystwie wydarzenia tego dnia.

– Patrz, ta też jest ładna, ale jakaś nienormalna. Albo szuka wrażeń, albo chce zwrócić na siebie uwagę – komentował zachowanie Aldony Barney.

Ona tymczasem co chwila zdrapywała coś z drzew i wkładała do plecaka. Wyglądało na to, że też szuka miodu.

 

Przedzierali się ponownie przez porastający wydmy młody las, gdy zauważyli wiele ognisk na plaży. Dało się słyszeć trzaskanie wilgotnego drewna, śmiechy ludzi, a nawet śpiewy. Jedno z ognisk rozpalono dla nich.

– Jesteście! Co widzieliście? Jak tam jest? – sypała pytaniami bliźniaczka Magda, kuzynka Nicole.

– O nie! Zobaczcie, jak mało naznosiły drewna. Przecież nie wystarczy go na noc – wytknęła Betsy.

Kobiety i mężczyźni, nieziemsko zmęczeni wędrówką, stali przepoceni w zawilgoconych butach nad stertką opału. Ognisko paliło się małym ogniem, mogło przy nim kucnąć najwyżej osiem osób. To przechyliło szalę. Nawet zrównoważona Aldona nie wytrzymała. Krzyczeli, wymachiwali rękami. Atakowali dziewczyny, wyzywali je od nierobów, egoistek, debilek.

– Dziewczy… – Nicole nie dokończyła i osunęła się na piasek.

– Nikki. Boże, ona zemdlała! – krzyczały jedna przez drugą jej kuzynki bliźniaczki, Pela i Magda.

Kobieta straciła przytomność, zaczęła puchnąć i sinieć. Położyły ją w trumnie i okryły. Panowie wyraźnie nie chcieli brać w tym udziału, więc udali się do lasu po opał. Jeszcze przez trzy godziny po ciemku znoszono drewno do ogniska, narażając się na niebezpieczeństwo – Irena nastraszyła wszystkich wizją złamania nogi na tej planecie. W ten sposób stało się niemal oczywiste, że nikt nie wstanie za dwie godziny, aby wiosłować w głąb lądu na fali przypływu.

– Odpoczniemy tu jeszcze jutro i fachowo przygotujemy się do wyprawy – oświadczył Tony.

Cokolwiek to oznaczało, odetchnęły z ulgą. Celowo nikt nie wspominał o Nicole. Kobiety wolały o niej nie myśleć, aby nie dopuszczać czarnych myśli. Na plaży cichły głosy. Mrok panował już od kilku godzin, a na niebo wstąpiły dwa olbrzymie księżyce. Tak, ten obraz wszystkim uzmysławiał brutalną rzeczywistość – to naprawdę była obca planeta.

 

Dzień 2, 02.01.2028

Nazajutrz stało się niemal pewne, że z Nicole jest coraz gorzej. Oddychała z trudem, pękały jej naczynka na twarzy, majaczyła coś o kosmitach, a jej ciało trawiła czterdziestostopniowa gorączka. Dzisiaj już nie można było przejść nad tym obojętnie.

– Przecież nic nie poradzimy. Będzie, co będzie – stwierdziła chłodno Monika.

– Jesteś cyniczna. Co robimy? – pytała z płaczem Pela, kuzynka chorej.

– Dziewczyny, jej organizm walczy. To widać. Wszystko, co możemy zrobić, to podawać jej wodę z cukrem. Może wkrótce znajdziemy jakiś kontener. – Opanowana Aldona zaprezentowała, jak należy poić chorą.

– Możemy się jeszcze modlić – dodała Emilia. – Renatko, ty należałaś do scholi, jesteś bardzo praktykująca, zaśpiewaj coś religijnego. Będzie nam łatwiej.

– Sama śpiewaj – odburknęła Renata Trzmiel i odwróciła się plecami.

Czuła – i słusznie – że tamta się z niej naigrywa.

– A gdzie są panowie? – zapytała otyła Marzena.

– Wstali o piątej rano i poszli tam. – Paulina wskazała ręką lewą stronę plaży.

Kobiety leżały przy dogasającym ognisku. Zapomniały już o głodzie. Nicole raz po raz coś krzyczała. Renata razem z Marzeną i Agnieszką poszły przywitać się z pozostałymi absolwentami ich liceum, czyli Brygidą i jej grupą powiększoną o niechcianą, prymitywną Kaśkę Lewkiewicz ze szkoły podstawowej. Zaniosły sensacje o wypadku Nicole. Panowie po powrocie piekli upolowaną mewę. Emilia rozmawiała z nimi, budząc powszechną zazdrość pozostałych. O godzinie dwudziestej pierwszej chora ocknęła się i gdy tylko wytłumaczono jej, że była nieprzytomna całą dobę, zapowiedziała, że jutro ruszają w głąb lądu.

 

Dzień 3, 03.01.2028

Igiełki zimna wbijały się w twarze, a od morza dodatkowo wiał nieprzyjemny, wilgotny wiatr. Rozbitkowie byli gotowi przed czasem, noc ukrywała ich zaspane oczy i wygniecione od leżenia na twardym podłożu twarze.

– Do wody! – zawołał Barney i wbiegł do morza, ciągnąc za sobą ponton, bagaże i kontener w kształcie trumny.

Po chwili zaczął wiosłować. Za nim podążyła reszta. Długo płynęli po oceanie, zanim udało im się osiągnąć ujście rzeki. O godzinie podanej przez Nicole zaczął się przypływ – olbrzymie masy wody wdzierały się w głąb lądu, niosąc na fali czternaście pontonów i wiele trumien. Rozbitkowie nie musieli wiosłować, jedynie sterować. Anthony’emu zależało, aby na tym etapie nie rozdzielać się, więc teraz instruował pozostałych, jak radzić sobie na zakrętach rzeki, jak balansować ciałem. Z każdą godziną siła przypływu słabła. Płynęli wciąż bez wiosłowania, choć wytracali prędkość. Po dziewięciu godzinach przemieszczali się już na tyle wolno, aby zbić się w grupkę i przyjrzeć sobie. Nicole płynęła na końcu.

– Do wioseł – zakomunikował beztrosko Barney i jego ponton odpłynął.

Reszta również chwyciła za wiosła, problem jednak polegał na tym, że trudno było go dogonić. Dołączył do niego jedynie Anthony i sportsmenka Irena. Pozostali marudzili z tyłu. Po kilku godzinach zaczęło się ściemniać i zdecydowano przybić do brzegu na nocleg. Z godzinnym opóźnieniem wyszła na brzeg Nicole i puszysta Marzena. Ustalono, że ruszają o szóstej rano.

 

Dzień 4, 04.01.2028

Podeszła do stołu, przy którym zgromadziło się co najmniej dwudziestu członków jej rodziny: babcia z dziadkiem, rodzice, trójka braci, chrzestni, nawet ciotka ekscentryczka. Serwowano faszerowaną kaczkę z jabłkami olbrzymich rozmiarów. Pachniała cudownie… ściekał z niej tłuszczyk i łączył się z sokiem jabłek i z karmelem.

– Paula, wstawaj, jest już piąta rano! – krzyknęła Renata.

– Jezu, co się stało? – rozglądała się półprzytomna Paulina. – Śniłam o…

Ucichła, kiedy ujrzała, że Anthony na ich wspólnym ognisku opieka wczoraj upolowaną mewę, a raczej to, co z niej zostało. Mężczyźni oszczędnie obgryzali każdą kosteczkę, dobierali się nawet do szpiku. Kobietom grało to na nerwach i w… żołądkach. Od początku przybycia na tę planetę nie jadły nic poza miodem od Nicole.

– Dobrze wam, że macie co jeść. – Agnieszka szukała ich współczucia.

Zresztą sądziła, że to dobry temat na rozpoczęcie pogawędki z Anthonym.

– Chcesz mi obrzydzić żarcie? – zapytał poważnie.

– Nie, no coś ty. Jedz, smacznego – odpowiedziała czerwona jak burak i odwróciła się.

Jej spojrzenie zetknęło się z Moniką. Tamta uśmiechała się sarkastycznie.

– Muszę wam się do czegoś przyznać – zaczęła szeptem Betsy, przygarniając do siebie koleżanki. – W momencie porwania niosłam wędkę i co najważniejsze: umiem się nią posługiwać.

Patrzyły na nią, ale zdawały się nie rozumieć ani słowa.

– Okej, mam drugie miejsce trzy razy pod rząd w Europie… – dodała po chwili. – Dobra, nieważne. Umiem łowić i obiecuję, że będziemy dzisiaj coś jadły. Teraz idę zdobyć przynętę na ryby drapieżne, a wy się zastanówcie, jak będziecie mnie ciągnąć po rzece, żebym mogła bez problemu wędkować. – To powiedziawszy, wzięła łopatę i zniknęła w lesie.

– To co? My mamy wiosłować za siebie i za nią? – zapytała przerażona tą wizją Marzena.

– Nie możemy po prostu zjeść naszych racji żywieniowych? – podrzuciła z nadzieją Paulina.

Zgodziła się z nią większość osadniczek.

– Absolutnie nie! Nie wiecie, co nas czeka, pewnie będzie jeszcze gorzej, a wy na czwarty dzień chcecie zjeść zapasy? – Nicole zdawała się być kompetentna, zresztą jej zmasakrowane ciało mówiło samo za siebie: przeżyłam tu już sporo, a może być jeszcze gorzej. Obawiała się, że zmęczone koleżanki zniechęcą Betsy do podjęcia połowu. – Jedzenie z ekwipunku ma długi termin przydatności, zostawmy je na trudniejsze czasy. Mamy szczęście, że Betsy jest z nami. Współpracujmy, a damy jej możliwość zatroszczyć się o naszą kolację.

Sama zaplanowała grafik kolejności holowania wędkarki, wpisując siebie i Monikę na pierwszej pozycji. Chwilę później peleton pontonów ruszył w górę rzeki, kobiety wymieniały się spojrzeniami i nasłuchiwały odgłosów z ostatniego pontonu, w którym tyłem do kierunku płynięcia siedziała Betsy.

– Mam, mam!!! Złowiłam suma – wykrzyknęła w pewnym momencie. – Waży chyba ze trzynaście kilogramów. Mówiłam, że będzie uczta.

Okrzyki radości i słowa uznania niosły się echem po rzece. Betsy łowiła kolejne ryby. Anthony podziwiał pomysłowość kobiet, choć bardzo się pilnował, aby nie dać tego po sobie poznać. Wolał trzymać się swoich trzech przesłań Anthony’ego Dąbrowskiego. Odciągnął Barneya na bok i po chwili obaj przyspieszyli, pozostawiając kobiety z tyłu. Po przycumowaniu do brzegu okazało się, że za pomocą kuszy upolował trzy ptaki, trafiając je w głowy.

Więc w pokrowcu pieczołowicie ukrywanym pod warstwami kobiecych ubrań mieściła się kusza i strzały! – pomyślała Agnieszka. Mężczyzna spodobał się jej od pierwszego wejrzenia. Ujął ją niekwestionowaną urodą, sposobem poruszania, uśmiechem. A teraz okazało się, że osoby, które weźmie do swojej grupy, będą bezpieczne i zawsze najedzone.

*

W ciągu kolejnych dni obie drużyny prześcigały się w przygotowaniu wytwornych posiłków. Mężczyźni dusili, grillowali i gotowali ptactwo, a kobiety zajadały się rozmaitymi gatunkami ryb. Niestety, w miarę upływu czasu, nawet wytrawni sportowcy, jak Anthony, Barney czy Irena, nie mogli zwalczyć oznak osłabienia. Kwas mlekowy zalegał mięśnie, ciała były obolałe i zmęczone. Jednak z determinacją wsiadali do pontonów i płynęli dalej.

Po jakimś czasie wpłynęli do mniejszej rzeki i dalej poruszali się pod prąd. Hasło zmiana rzeki zostało nadane na telefony pozostałych osób znad morza. To Anthony wymyślił ten pomysł. Zależało mu, aby rozbitkowie nie rozpierzchli się po lądzie, tylko zamieszkali wspólnie w promieniu kilku kilometrów. Gdy zatrzymali się ponownie na obiad, zadzwonili do kilkunastu grup. Dowiedzieli się, że większość ludzi z plaży zdecydowała się płynąć za nimi w głąb lądu.

– Brygida pyta, skąd wiedzieliśmy, że przypływ należy wykorzystać w wiosłowaniu – poinformowała Agnieszka i zaraz dodała: – Powiedziałam, że to twój pomysł, Nikki, ale mi nie uwierzyła.

Brygida należała do grupy najbogatszych uczniów klasy czwartej b w liceum i wiodła w niej prym. Większość liczyła się z jej zdaniem.

– Średnio mnie to obchodzi.

– Nie żartuj. – Agnieszka nie dowierzała. – Powiedziałam im, że nasza grupa ma numer dwa, a Tonego siedem. Jeszcze się nie spakowałaś? Patrz, wszyscy odbijają od brzegu!

Rzeczywiście, mężczyźni, jak i większość kobiet, byli już na wodzie. Nicole w głębi duszy zachwycała się umiejętnościami strzeleckimi Tony’ego, nie chciała jednak powiedzieć mu tego wprost. Dwukrotnie bowiem zagadnęła go na jakiś temat, a on tylko odburknął.

Gdy wpychała ponton do wody, przy brzegu pod trzcinami znalazła bezcenną kuszę i strzały Anthony’ego.

– Tony, zgubiłeś!!! – wykrzyczała w stronę odpływających pontonów. – Kusza, kusza!!! – wołała, machając na niego ręką.

Boże, czego ona chce? – zastanawiał się. Na wszelki wypadek wzruszył ramionami i rozłożył ręce w geście bezradności na znak, że nic nie słyszy, i popłynął przed siebie. Ta sytuacja jednak nie dawała mu spokoju. Nie mógł do niej podpłynąć, bo prowadził peleton i w dodatku wpływał w zakręt.

Po dwóch godzinach Nicole, czerwona jak burak dogoniła go.

– Ty jesteś głuchy czy niegrzeczny? – zapytała i od razu zaatakowała: – Nie przywykłam latać za facetami, a zwłaszcza za snobem, który lekceważy ludzi. Wiem o trzech przesłaniach Anthony’ego Dąbrowskiego: nie zachwycaj się, nie przyzwyczajaj i nie staraj się z nimi zaprzyjaźnić, jak to doradzałeś Barneyowi pierwszego dnia na wydmach. Wszystko słyszałam i powinnam cię za to nienawidzić. Ale nie, nie zasłużyłeś na to! Ja tobą po prostu gardzę i wiesz co? Powiem ci: jest mi ciebie żal. Pewnie uważasz, że będę próbowała się odegrać, ale nie! Ja mam honor i dlatego wzięłam to z plaży i gonię cię od dwóch godzin, aby ci to oddać. – Skończywszy, rzuciła mu do pontonu kuszę i sakwę ze strzałami.

– Nicole, czekaj, daj mi się wytłumaczyć!!! – Tony ruszył za nią pościg.

– Odbiło ci, nie rób scen – syknęła. – To i tak niczego nie zmieni. Za późno.

Podpłynęła do Magdy i zaczęła rozmowę. Był styczeń, więc na tej planecie, podobnie jak na Ziemi, już o osiemnastej świat skrywały zupełne ciemności. Mimo to skazańcy płynęli jeszcze trzy godziny. Zgodnie z powziętym planem przez ostatnią godzinę Betsy spała.

– Betsy jest naszą prawdziwą zbawczynią. Gdyby nie ona, nie wiem, jak dałybyśmy sobie radę – zauważyła Renata, a pozostałe kobiety kiwnęły głowami.

*

Płynęli tak jeszcze trzynaście dni, w trakcie których ustalała się hierarchia. Betsy okrzyknięto bohaterką, jednak to Nicole zdawała się zarządzać grupą. Wyglądała nadal strasznie po zmasakrowaniu przez pszczoły, gdyż blizny na jej ciele i twarzy wcale się nie goiły. Może dzięki temu uważano ją za bardziej doświadczoną i słuchano jej. Natomiast sama Nicole czuła się coraz dziwniej. Nikomu nie powiedziała, że jej zmysły wyostrzyły się i w jakiś magiczny sposób uzyskała rewelacyjną kondycję ciała. Musiała wręcz ukrywać brak zmęczenia przed innymi członkami wyprawy. Zmiany przypisywała pokąsaniu przez pszczoły. Ponadto już na plaży okazało się, że planeta ma zbawienny wpływ na zdrowie przybyłych ludzi. Osoby, które na Ziemi potrzebowały okularów czy słabo słyszały, tutaj zdawały się być uzdrowione, to samo dotyczyło osób z alergiami, astmą, chorobami układu pokarmowego czy zakaźnymi. Niektórzy uważali, że zostali uleczeni z nowotworów czy urazów kręgosłupa. W tym względzie planeta rzeczywiście dawała szansę na drugie życie.

Nicole nie mogła oderwać wzroku od Aldony. Zauważyła jej nieocenione umiejętności w przyprawianiu ziołami ryb i sporządzaniu nalewek z zimowych roślin. Udało jej się nawet z tego powodu zbliżyć do kobiety, choć trudno byłoby te relacje nazwać przyjaźnią. Obie były powściągliwe w okazywaniu uczuć, obserwowały się i sprawdzały wzajemnie.

Mężczyźni nadal trzymali na dystans kobiety, poza Nicole, którą Anthony parokrotnie próbował zagadywać, by ją przeprosić i do siebie przekonać. Poddał się ostatecznie w konfrontacji z ciętymi ripostami dziewczyny lub pod wpływem jej milczenia.

W trakcie podróży wielokrotnie podejmowano temat życia na obcej planecie mającego trwać co najmniej piętnaście lat. Największym problemem jawił się brak domu. Wizja kilkuletniej budowy czegoś na wzór letniego, mazurskiego domku upadła w konfrontacji z pomysłem znalezienia jaskini czy groty i zaadaptowaniem jej do życia. Wszystkim, bez względu na płeć, spodobał się pomysł Nicole, tak więc po przybiciu do brzegu u celu żeglugi planowali eksplorować lasy. Dwukrotnie jeszcze zmieniali rzekę na mniejszą, informując o tym pozostałych kolonistów z plaży, którzy płynęli ich śladem z trzydniowym opóźnieniem.

Moment zakończenia żeglugi wydał się wszystkim oczywisty. Przed nimi rozpościerał się widok rzecznej głębokiej zatoki o kamienistych brzegach i obszernej plaży, mogącej w przyszłości pomieścić molo i podesty do cumowania łodzi, a nawet kutrów. Brzeg rzeki nie był wylewowy, dookoła rosły liściaste drzewa, przez które przenikały nieśmiało styczniowe promienie słońca.

 

Dzień 19-20, 19-20.01.2028

Na plaży nad rzeką biwakowali już drugi dzień. Tony codziennie wyruszał na polowania i zawsze przynosił coś do obozu. A to zająca, a to bażanta. Raz nawet upolował sarnę. Wszyscy bez wyjątku przeczesywali pobliskie lasy, szukając jaskini.

Najpierw znalazła ją Renata. Obdzwoniła koleżanki, podając azymut w SMS-ie. Po godzinie spotkały się na polanie.

– Gdzie ona jest? Gdzie? – dopytywała Agnieszka, rozglądając się dookoła.

Chciała już biec, obejrzeć jaskinię i normalnie mieszkać pod dachem.

– Chwileczkę! – zaczęła Renata, łapiąc się pod boki i stając w lekkim rozkroku. Spojrzały na nią zdumione. – Jaskinia jest kilkanaście metrów stąd. Zanim się do niej wprowadzimy, chcę coś ustalić.

– Niby co? – zapytała wystraszona Magda.

– Chcę nagrodę za tę jaskinię. Finansową albo ubraniową, albo po prostu większą przestrzeń do życia.

Kobiety spojrzały po sobie zniesmaczone.

– No co?! – wrzasnęła Renata. – Najwyraźniej nie wysilałyście się podczas szukania. Ja mam poharatane policzki, bo biegałam jak opętana po lesie, rozdrapane ręce, bo kilka razy wyrżnęłam jak długa, więc to wszystko nie może być za darmo.

– Dobra, wycenimy jaskinię, przeliczymy jej wartość na pieniądze i dostaniesz dziesięć procent do odebrania w ubraniach, gotówce albo w czymś innym – zaproponowała Monika. Chciała już mieć jaskinię i nie pętać się po lesie, który ją przerażał. – Co ty na to?

– Piętnaście procent.

Wszystkie zaczęły protestować i ostatecznie stanęło na dwunastu procentach. Nicole nie włączała się w tę rozmowę. Renata zaprowadziła je pod strome wzniesienie.

– Tam jest – powiedziała, wskazując czarną pieczarę.

– Tak wysoko? – marudziła Agnieszka.

Wdrapały się na górę i stanęły w sporej, jednokomorowej jaskini o powierzchni mniej więcej stu metrów kwadratowych.

– Można pobudować ścianki działowe, wydzielając w ten sposób kilka pomieszczeń, jak kuchnia, nasz pokój, łazienka – tłumaczyła Renata.

Nicole podeszła do ściany i kopnęła ją. Kawałek skały skruszył się i odpadł. Wciągnęła powietrze, poczuła odchody nietoperzy i po chwili bezsłownie wskazała je ręką w rozpadlinie.

– Nie przesadzasz? – fuknęła Renata. – Pałac ci się marzy?

– Renatko, bardzo dziękujemy ci za znalezienie jaskini. Dużo cię to kosztowało i to doceniam. – pochwaliła Nicole. – Mam plan przeżycia na tej planecie i dlatego zaproponowałam szukanie jaskiń. Ta nie spełnia oczekiwań, bo nie ma dostępu do żyznej ziemi i z biegiem czasu się rozpadnie. Może po prostu trzeba szukać dalej, a tę komuś odsprzedać?

– Ja też coś mam, ale znacznie mniejszego – oznajmiła Aldona.

– Gdy dopłyną tu pozostali, nasze szanse na znalezienie odpowiedniej jaskini gwałtownie spadną. Dlatego nie poddawajmy się. To jest nasz priorytet. A teraz zrobimy tak…

Nicole wyznaczyła wyszczekaną Monikę do telesprzedaży jaskiń w drodze licytacji. Pięknej brunetce obiecała za to procent od ceny, którą wynegocjuje ponad wyznaczoną wartość. Miały trzy jaskinie, włączając tę, którą znalazła Nicole. Wszystkie należało podszykować do sprzedaży. Zgłosiły się do tego zadania Pela i Paulina, które słabo czuły się w eksploracji terenu.

Nicole cały czas utrzymywała, że znajdą odpowiednią jaskinię, i zachęcała koleżanki do poświęceń. Wieczorami snuła im swoje plany dotyczące życia na planecie, opierające się na rolnictwie i hodowli zwierząt takich jak kozy czy tury i dziki. Rozpisała już swój scenariusz, zresztą posiadała go od dzieciństwa, gdy tylko przeczytała Robinsona Crusoe. Już wtedy, jako trzynastoletnia dziewczynka, zastanawiała się, co by zrobiła na miejscu bohatera. Nakreśliła wtedy dokładny plan, który modyfikowały lata i zdobywane doświadczenia. Jak gdyby wiedziała, że kiedyś znajdzie się w takiej sytuacji. Jeśli posiadła jakąś nową umiejętność czy informację, zastanawiała się, jak wykorzystałaby ją na bezludnej wyspie. Wylądowała wprawdzie na bezludnej planecie, a nie wyspie, ale to tylko wzmacniało świadomość, że nikt po nich nie przypłynie wspaniałym żaglowcem i nie zabierze ich na Stary Ląd. W trakcie swoich opowieści przy ognisku wydawała się taka opanowana i skupiona, że koleżanki przestały się głupkowato uśmiechać. Wciągały się w rozważania i dorzucały swoje opinie. Rodziło się coś na wzór strategii.

*

Dwudziestego pierwszego stycznia na plaży zaczęli pojawiać się kolejni rozbitkowie. Tego też dnia Nicole znalazła swoje upragnione miejsce na planecie. Została tam dwa dni, uspakajając koleżanki w SMS-ie, i zaznaczyła teren, aby nikomu nie przyszło do głowy go zagarnąć. Wróciła na plażę, gdy już zaczęło się na niej robić tłoczno.

Rozbitkom po długiej i męczącej żegludze zaczęły puszczać nerwy. Upływający czas weryfikował szanse wielu z nich na przetrwanie. Niektórzy nawet nie dopłynęli do zatoki, jeden ponton zatonął z dwoma mężczyznami na pokładzie. Ich dwie koleżanki z grupy zdołały uratować większość z ich majątku startowego, dzięki temu stały się najzamożniejszymi osobami na planecie. Niestety, po jakimś czasie zostały okradzione z większości rzeczy. Mimo wsparcia wielu zbulwersowanych osób nie udało się ich odnaleźć, a tym bardziej wskazać złodziei. Od tamtej pory wielokrotnie zdarzały się kradzieże, pomimo dyżurów i czujnych obserwacji. Grupa Nicole, ze względu na liczebność, zyskiwała przewagę nad innymi. Liderka mogła zostawić część kobiet na straży, a resztę zabrała na okazanie swojej jaskini. Szły sześć godzin, zanim ich oczom ukazał się bajkowy widok. Stały na jednym ze wzgórz, z którego widok rozpościerał się na dolinę pokrytą niegdyś przez las, a niedawno strawioną przez ogień. Pożar pozostawił ciężką, ale żyzną ziemię, idealną pod uprawę i pastwiska. W centralnym punkcie monstrualnej doliny znajdowały się dwie gigantyczne jaskinie, jedna powyżej drugiej, a nieco po lewej krater po uderzeniu meteorytu o promieniu niemal tysiąca metrów. Za jaskiniami, w znacznym oddaleniu, ale wciąż na terenie doliny, widać było wysypisko promów kosmicznych, statków i wahadłowców, przykryte jeszcze kołderką śniegu.

Z jaskini wąskimi korytarzami docierało się do pierwszej podziemnej komory, w której znajdowało się ujście gorącej, pitnej wody z gejzera. Zimna z kolei pochodziła z wytopu lodowca znajdującego się pod jaskinią z drugiej strony.

Pod ziemią znajdowały się dodatkowo trzy groty wypełnione lodem o temperaturze minus siedmiu, minus osiemnastu i minus trzydziestu stopni Celsjusza. Fakt ten wydał im się tak nieprawdopodobny, że kobiety wolały przejść nad nim do porządku dziennego.

Nicole wyjaśniła im, że te naturalne lodownie będą pełnić funkcje ich zamrażarek. W ich sąsiedztwie planowała wykuć pomieszczenie utrzymujące stałą temperaturę około siedmiu stopni.

– Na akademii rolniczej uczono mnie, że temperatura minus trzydzieści stopni jest zabójcza dla większości pasożytów znajdujących się w mięsie. Wystarczy, jak będziemy umieszczać tu upolowaną zwierzynę na kilka godzin. Chłodzenie i zamrażanie to najefektywniejszy sposób na przechowywanie żywności.

Wąskimi korytarzami, asekurując się wzajemnie, zeszły do pomieszczenia o wysokości kilkunastu pięter, w którym huczał wodospad. Przekrzykując szum wody, Nicole wyjaśniła koleżankom, że zamontuje na wodospadzie turbiny do wytwarzania prądu.

– O czym ty mówisz?! – wrzasnęła Magda.

Monika z Aldoną przypatrywały się Nicole w niemym osłupieniu.

– Jestem konstruktorem silników. Spenetrowałam wstępnie wysypisko promów kosmicznych i wiem, że to się da zrobić. Każdy mechanizm, silnik będzie pracował na wytworzenie naszych kilodżuli i szybciej wrócimy na Ziemię.

Pod wodospadem znajdowały się szeregi kolejnych pomieszczeń, których eksplorację postanowiły odłożyć w czasie. Wróciły na powierzchnię.

Wielka jaskinia poniżej przypominała hangar, więc stało się jasne, że będzie zaadaptowana na stodołę i magazyny. Górna jaskinia posiadała piętro i pozwalała na dowolne powiększanie w każdą stronę z wyjątkiem frontu, poprzez kucie w skale, z której się wynurzała, i dostawianie dobudówek.

– Spójrzcie na tą jaskinię poniżej – kontynuowała Nicole. – Przypomina hangar, zaadaptujemy ją na stodołę, pomieszczenia dla zwierząt, magazyny, garaże.

– Jakich zwierząt? – zapytała znudzonym głosem Emilia. – Możemy już odpocząć, pilocie wycieczki? Obiecała nam pani atrakcje w formie gorącej kąpieli.

Większość zareagowała chichotem, a Marzena tak wczuła się w sytuację, że zaczęła udawać, że robi zdjęcia.

Nicole przełknęła ślinę i niezrażona mówiła dalej:

– Mój plan przeżycia na tej planecie przedstawię wam wieczorem, ale teraz musicie wiedzieć, że uwzględnia on hodowlę zwierząt. Nie możemy oprzeć naszego wyżywienia na mięsie kupowanym od Tony’ego czy innych myśliwych. Jaskinię rozbudujemy w kształt gwiazdy, dostawiając promieniście gigantyczne budynki. Wtedy każdy z nich będziemy mogły przeznaczyć do innego celu.

– Aha, w jednym będziemy miały magazyn zboża, a w innym ty będziesz pracować nad tymi silnikami? – zapytała wyraźnie zaciekawiona Monika. – A o jakich konkretnie zwierzętach myślisz?

Nicole podświadomie bała się kruczoczarnej, wygadanej kobiety, a jednocześnie zależało jej, by przekonać do siebie właśnie ją oraz Aldonę, czy jedną ze swoich kuzynek, Magdę, którą uważała za swoje największe wsparcie.

– Myślałam o hodowli kóz na mleko, ale zobaczymy. Może uda się pochwycić inne gatunki.

Nicole nie była architektem czy budowniczym, ale przedstawiła koleżankom swoje zamierzenia. Snuła wizje rozprowadzenia systemu rur czy kaloryferów z ciepłą wodą, planowała oszklić przyszły dom, ponieważ na wysypisku widziała szkło i pleksi, myślała także o tym, jak wykorzystać ogromną naturalną zamrażarkę.

Jeszcze za dnia kobiety podeszły do krateru oddalonego o kilometr od jaskiń. Wysoka na dwadzieścia metrów ściana, gładka jak alabaster, pękła tylko w jednym miejscu. Szczelina liczyła ledwie sześćdziesiąt centymetrów szerokości i kobiety z prawdziwym trudem się tam wcisnęły. Wewnątrz kicały tłuściutkie króliki, które teraz, na widok ludzi wydawały się niezmiernie zdziwione. Przez lata królicza populacja rozwijała się niczym nieniepokojona, regulowana ilością pożywienia. Zwierzęta pobudowały system tuneli, do których chowały się jedynie przez ptakami drapieżnymi. Przez środek tego magicznego miejsca wił się równie bajkowy strumień, który tuż przy ścianie znikał pod powierzchnią ziemi. Kobiety stały jak zahipnotyzowane i patrzyły na żywą spiżarnię.

W świetle zachodzącego słońca dolina wyglądała imponująco. Jedynie składowisko promów i innych pojazdów kosmicznych wydawało się niepokojące. Nowe właścicielki doliny jeszcze długo tego dnia spacerowały, znosząc z pobliskiego starodrzewu opał na ognisko. Zostały na noc w dolinie, nazywając ją na cześć odkrywczyni Doliną Nicole. Zasypiały podekscytowane, szczęśliwe jak nigdy dotąd, z rumieńcami na twarzy, w czystej bieliźnie i pierwszy raz od przeszło dwudziestu dni po relaksującej gorącej kąpieli. Niestety, sen przerwały im krzyki liderki, którą męczył koszmar. Śniło jej się, że walczy z napastnikami o utrzymanie doliny. Nicole opowiedziała koleżankom sen, który był tak realny i wyraźny. I bez niego zdawały sobie sprawę, że dolinę będzie chciała im odebrać niejedna grupa.

 

Dzień 24, 24.01.2028

Brzeg rzeki wyglądał teraz jak wielka rupieciarnia. Wszędzie walały się trumny, plecaki, pontony z wiosłami i tobołki. Ludzie przechadzali się powoli pośród tych rzeczy, bardziej przypominając muchy w smole niż zdeterminowanych rozbitków. Średnia ich wieku wynosiła około trzydziestu kilku lat. Najstarsi dochodzili do czterdziestu pięciu, najmłodszy skończył osiemnaście. Ludzie jednak łączyli się w grupy według zupełnie innych zasad: młodzież grupowała się we własnym pokoleniu, w dodatku z podziałem na płeć, status społeczny i wykształcenie. Starsi formowali grupy w podobny sposób z tą jednak różnicą, że nie dzielili się według płci i choćby z tego względu ich szanse na przeżycie gwałtownie rosły. Dobierając sobie członków grupy czy dołączając do już utworzonej, nikt nie rozważał praktycznego aspektu takiego podziału. Więcej było w tym spontaniczności i wyborów ze względu na osobiste sympatie niż zdrowego rozsądku.

W tym nowo narodzonym społeczeństwie grupa Anthony’ego bardzo odstawała. Oni bowiem połączyli się, kalkulując opłacalność i analizując wiele aspektów. Anthony i Barney zorganizowali casting na członków swojej grupy. Zaskoczyła ich duża liczba chętnych. Wśród rzeszy ludzi wybrali Natalię – technologa żywności ze specjalnością wędliniarską, Wiktorię – światowej sławy garbarza i producenta skórzanej odzieży, małżeństwo Kruków – rolników z powołania i wykształcenia oraz Konrada i Sebastiana – sportowców i grotołazów. Ostatni do grupy dołączył Tadeusz – księgowy z zawodu i bimbrownik z zamiłowania. Tak utworzyła się grupa numer siedem Tony’ego Dąbrowskiego. Tony znalazł jaskinię i podobnie jak grupa Nicole na jutro planował przeprowadzkę z plaży. Teraz gromadził zapasy żywności i zapoznawał się z nowymi członkami grupy.

Nikki przyglądała się temu wszystkiemu z niemałym strachem. Jej grupę stanowiły zaprzyjaźnione w czasach liceum dziewczyny i ich rodziny. Uważała, że jej rozwój osobisty nastąpił po wyrwaniu się z małego miasta i wyzwoleniu z obciążeń dysfunkcyjnej rodziny. Dopiero w Krakowie rozwinęła skrzydła i zaczęła budować swoją nową rzeczywistość, ale od tamtego czasu nie kontaktowała się z koleżankami z liceum. Nie wiedziała, jakimi ludźmi stały się w okresie tych dziesięciu lat.

– Masz jakieś tabletki na ból? – Pytanie jakiejś dwudziestolatki wytrąciło ją z rozmyślań.

Kobieta patrzyła z wyrzutem i agresją, jakby to na Nicole spoczywał obowiązek dostarczenia jej tabletek. Do tego zwróciła się do niej po imieniu.

– A dla kogo tego potrzebujesz? – zapytała ją, też zwracając się na ty.

– Eee… dla siebie. Od lat miewam okropne migreny. Już się do mnie zbliża fala bólu, czuję to. Masz, do cholery, czy nie?!

– Nie – odpowiedziała szybko Nicole i w tym momencie przeszło jej przez myśl, że przecież planeta leczy ze wszelkich schorzeń.

Dziewczyna, nie czekając na odpowiedź, z donośnym krzykiem dobiegła do swego odtwarzacza CD bardzo dobrej marki, z którego teraz płynęła hiphopowa muzyka.

– Moja głowa!!! Ratunku!!! – płakała, wyglądając przy tym tak ślicznie i bezbronnie, że ludzie nie mieli sumienia po prostu siedzieć.

Otoczył ją wianuszek mężczyzn, część z nich chciała dziewczynę pocieszyć, inni kwestionowali jej histerię.

– Potrzebuję tabletek przeciwbólowych!!! Nie wytrzymam!!! Nienawidzę tej planety!!!

Nicole kucnęła obok.

– Posłuchaj, rozpoznajesz symptomy ataku, ale może nie będzie cię boleć. Myślę… uważam, że to miejsce jest w jakiś sposób dobre i leczy.

Kilka osób nieśmiało zgodziło się z takim wnioskiem.

– Tak pani uważa? – zapytał czterdziestoletni mężczyzna. – No, ale skoro ci politycy i kosmici chcieli naszego unicestwienia, to dlaczego dali nam planetę, która leczy?

– Co pani mówi?! My tu nic nie słyszymy – zawołał jakiś młody chłopak.

Nicole podniosła się, aby pozostali ją widzieli. Stała teraz pośrodku tłumu, dziewczyny z jej grupy podeszły i stanęły obok.

– Ani kosmici, tym bardziej Ziemianie, nie eksplorowali tej planety – przypomniała wszystkim Nicole. – Oni pewnie nie wiedzą o właściwościach tego miejsca – dodała i nerwowo okręciła się wokół własnej osi. Coś wyraźnie się jej nie podobało.

Dziewczyna nadal jęczała.

– Oddychaj powoli, uspokój się. To nie ból, tylko strach przed nim – powiedziała Nicole, chwytając twarz dziewczyny w swoje dłonie i zmuszając, aby ta spojrzała jej w oczy.

Modelka przestała krzyczeć i gdy ich oczy spotkały się, ciałem Nicole wstrząsnął dreszcz. Podniosła się z klęczek sztywna, kryjąc emocje i uczucia, bo zobaczyła w oczach dziewczyny jakieś zło.

– Masz rację – zabrała głos młoda piękność. – Już mnie nie boli. Wcale nie boli mnie głowa. Ludzie! – zawołała do nich, a potem znowu spojrzała na Nicole. – To niesamowite – dodała, uśmiechając się przez łzy.

Tłum zaczął się powoli rozchodzić. Nicole wraz z koleżankami wróciła do swoich rzeczy na brzegu plaży.

– Rany boskie! – krzyknęła nagle Magda. – Nie ma naszych… dziesięć, jedenaście… dwunastu śpiworów!!!

– Co?! – kobiety rzuciły się sprawdzać dobytek.

Po chwili wszystkie zyskały pewność – zostały okradzione. Bieganie po obozowisku i sprawdzanie ludziom bagaży nie dało żadnego efektu.

– Co my teraz zrobimy? – zapytała Agnieszka i zaczęła płakać, kryjąc twarz w dłoniach.

– Co się stało? – zapytał Tony.

– Odeszłyśmy od naszych rzeczy na trzy minuty i w tym czasie ukradziono nam dwanaście śpiworów. Nie przeżyjemy bez nich.

– Okropne – stwierdziła lakonicznie Wiktoria i westchnęła.

Potem poinformowała swoją grupę o poczynionych działaniach w sprawie najmu ludzi do pracy. Każdy chciał się zatrudnić u Tony’ego, bo ten płacił mięsem. Wiktoria ruszyła przed siebie, a wszyscy z jej grupy poszli za nią.

Nicole stała prosto jak struna, analizowała całe zdarzenie. Nagle porwało ją do przodu. Do miejsca, gdzie przed chwilą kucała przy kruczoczarnej dziewczynie. Dopadła jej i bez jakichkolwiek pytań zaczęła profesjonalnie okładać pięściami po twarzy. Przekrzykując wrzask i płacz swej ofiary, zaczęła krzyczeć.

– Gdzie są moje śpiwory?! Gdzie?!

Przerwała na chwilę tłuczenie dziewczyny, aby dać jej mówić. Modelka pisnęła, że nic nie wie o jakichś śpiworach, ale ta odpowiedź nie zadowoliła Nicole, więc powróciła do katowania, co chwilę powtarzając pytanie. Ludzie byli wstrząśnięci, więc chwilę zajęło, zanim zareagowali. Rzucili się na Nicole, aby zdjąć ją z ofiary.

– Co jest…? – szepnął Tony i też pospieszył na ratunek błagającej o litość brunetce. – Nikki! Co ty wyprawiasz?!

Tu sprawa trochę się skomplikowała, bo Nicole bez trudu, co spotkało się zaskoczeniem wszystkim mężczyzn, z Tonym włącznie, wyrwała się im, traktując kilkoma kopniakami, a następnie, przez nikogo niepowstrzymywana, powróciła do katowania dziewczyny, teraz kopiąc ją w brzuch i nerki i zaciskając pięści całe we krwi.

– Gdzie są moje śpiwory?! – wrzeszczała dziko. – Zabiję sukę!!!– krzyczała w eter, kierując słowa bardziej do innych niż do brunetki. – Magda! Nóż!!!

Bliźniaczka bez zastanowienia cisnęła nożem. Nicole złapała go w locie i przystawiła do gardła dziewczyny. Brunetka dławiła się własną krwią wypływającą z pozbawionych zębów dziąseł. Tylko jedna osoba zachowała przytomność i przedarłszy się przez tłum, stanęła przy Nicole.

– Oddamy ci te śpiwory! – wysyczał przystojny, dwudziestoparoletni chłopak. – Oddajcie je, kurwa!!! – zawołał w tłum. – Proszę, zostaw ją – dodał łagodniej.

Kiedy Nicole podniosła się z ofiary, na której siedziała, chłopak kucnął obok brunetki i zaczął ją tulić.

– Kochanie, nie płacz. Przepraszam – powiedział. – Co ta suka ci zrobiła? – powtarzał, całując zmasakrowaną twarz swojej dziewczyny.

– Dlaczego tak długo?! – krzyczała modelka. – Dlaczego zwlekaliście?! Jak ja wyglądam?! – bulgotała. – Ona jest inna niż reszta, trzeba było…

Dwanaście śpiworów spadło na Nicole niczym deszcz. Pięciu mężczyzn stanęło naprzeciw niej z wyrzutem i wściekłością malującą się na twarzach. Obrót spraw wstrząsnął tłumem. Nikt nie przewidział takiego zakończenia.

– Dziewczyny!!! Pomóżcie! – zawyła nieludzkim głosem Nicole i rzuciwszy się na jednego z pięciu chłopaków, sprężystym ciosem wycięła mu nożem K na policzku.

Cała akcja trwała krótko, bo choć koleżanki Nicole nigdy nie trenowały żadnych sztuk walki, okazały się bardzo przydatne. Bez problemu przytrzymywały złodziei, którym Nicole bez litości haratała policzki.

– Zgodnie z zasadami… – wrzasnęła Nicole, wskakując na jakiś kamień – okradziony w momencie złapania złodzieja, który ukradł mu rzeczy bezcenne, a takimi są śpiwory, zabiera mu WSZYSTKO, więc… GDZIE SĄ WASZE RZECZY?

Pobici, naznaczeni literą K, nie mieli zamiaru odpowiadać, jakby to mogło coś zmienić w postanowieniu Nicole. Wili się na ziemi z bólu i złości, ale jeden z nich nie zapanował nad odruchem i zerknął w stronę ich rzeczy. Nicole podeszła do siedmiu trumien z plecakami.

– Od teraz te rzeczy należą do mojej grupy – mówiła tonem człowieka nawykłego do posłuchu, który zdziwił nawet Magdę i Pelę.

Jej koleżanki zaczęły przeciągać łupy w stronę własnego obozu i wiązać ze sobą, dla pewności.

– Bez śpiworów oni nie przeżyją – zauważył jeden z Amerykanów.

Był pastorem i wylądował na planecie razem ze swoją żoną.

– Wiem, i o to w tym chodzi – odpowiedziała spokojnie Nicole. – Złodziej musi wiedzieć, że jak kogoś okradnie, to wcale nie zyskał. Znaczy to tylko tyle, że założył sobie pętlę na szyję.

– Właśnie! – krzyknął ktoś. – I bardzo dobrze. Będę harował po dziesięć godzin dziennie i w czternastym roku ktoś mi zabierze urobek! Nie mamy policji, więc procedura musi być ustalona. Zresztą to pierwszy przypadek, że złodzieje zostali złapani. Dobry moment, aby ustalić zasady.

– Dokładnie – zabrał głos rudowłosy mężczyzna. – Pomysł z literą K jest doskonały. Gdy uczciwy człowiek zobaczy na swojej drodze naznaczonego, od razu będzie wiedział, że musi się mieć na baczności.

– Chcecie okaleczać ludzi za jakiś tam śpiwór?! – zapytała, krzycząc, jakaś kobieta.

Zagłuszyły ją słowa krytyki i wrzaski większości. Natalia z grupy Tony’ego wystąpiła przed szereg i zakwestionowała wiele zasad. Wywołała tym falę ataków ze strony ludzi, a chodziło jej tylko o to, aby dowód na czyjąś winę nie budził wątpliwości. Obawiała się, że ktoś jej grupę może wrobić w kradzież i pozbawić tym samym majątku. Nagle przez falę wrzasku dał się słyszeć melodyjny głos śpiewający modlitwę. Po chwili większość ludzi ucichła, a pastor dał znak żonie, by przestała śpiewać. Osiągnęli już efekt.

– Proszę, aby wszyscy zostali na noc na plaży i omówili zasady funkcjonowania na tej planecie. Proponuję spotkać się w kręgu za godzinę. Trzeba znieść ławy i pieńki do siedzenia.

Nikt na głos nie zakwestionował planu, więc ludzie rozeszli się do swoich wieczornych obowiązków. Nicole, mijając pastora, kiwnęła na niego i odeszła na bok umyć ręce w rzece.

– Co naprawdę czuje pastor do mnie w tej chwili, oprócz odrazy?

– Bzdura, nie czuję odrazy ani nienawiści, jedynie żal, że ludzie są tylko ludźmi. Wcześniej okradziono mnie, i co? Nic, nie zdobyłem się na żaden ruch. Czuję, że jest pani bardzo skuteczna, ale i sprawiedliwa. – Mówiąc to, pastor kucnął obok i zniżył głos. – Jedna z dziewczyn dwa dni temu została zgwałcona, przyszła się wyspowiadać…

– Słucham?!!! Trzeba znaleźć winnego…

– W ciemności przewrócił ją na ziemię, na brzuch. – Duchowny relacjonował, a Nicole zbierało się na wymioty. – Nikomu nie mogę powiedzieć, kto jest ofiarą, bo obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi. Jestem zwolennikiem praw boskich i ludzkich, coś tu musi istnieć, jakiś system, bo inaczej zwyciężą najsilniejsi… niekoniecznie dobrzy.

– Dobrze, proszę dać mi możliwość poprowadzenia spotkania, a załatwię to tak, aby jasno określono zasady.

– Mamy z żoną kawę, którą chcę zaserwować, abyśmy dali radę przetrzymać noc – dodał nagle, zbijając ją z pantałyku.

– Proszę to utrzymać w tajemnicy, będzie niespodzianka. – Nicole uśmiechnęła się i wstała, ale po chwili kucnęła z powrotem. – Co pastorowi ukradziono?

– Nie uwierzy pani…

*

Ludzie szybko ustawili stos na ognisko, które strzeliło w górę mocnym płomieniem. Wokoło rozmieszczono kręgi z kamieni i drewna. W pierwszym kręgu mieli zasiąść liderzy grup. Monika po prostu zajęła w nim miejsce.

– Dlaczego tu usiadłaś? – zapytała szczerze Nicole, ale zaraz tego pożałowała.

– Nicole, nie rób scen.

– Jestem spokojna, tylko pytam.

– Dziecino, może ty znalazłaś jaskinię i umiesz najszybciej pobić lub oszpecić człowieka, ale to nie są cechy lidera – stwierdziła dobrodusznym tonem Monika, jednocześnie ze spokojem przymykała swoje piękne, czarne oczy. – Ja jestem szalenie dynamiczna, twórcza, doskonale odnajduję się w nowej rzeczywistości, świetnie identyfikuję się z tym, co robię, znakomicie organizuję pracę zespołu, ludzie za mną idą. Zapytaj dziewczyn, kogo wolą na lidera – zakończyła pewna siebie.

Nikki spojrzała na rząd dziewczyn ustawiony za Moniką. Wszystkie już pozajmowały miejsca w kolejnych kręgach, pierwsza siedziała Magda, potem Marzena, a w następnych po dwie siedziały Renata z Betsy, Irena z Emilką, Pela z Agnieszką i Aldoną, na końcu Paulina, która z nikim nie chciała się kłócić ani przepychać. Obok niej znalazło się miejsce dla… Nicole. Blondynka spojrzała na koleżanki – niektóre odwracały wzrok, nie chciały włączać się w tę dyskusję, same zaakceptowały taką sytuację. Mimo że do tej pory dawały się prowadzić Nicole, pamiętając ją z liceum, nie uważały, że nadaje się na liderkę. Monika była obca, elokwentna i pewna siebie. Nicole wiedziała, że dziś jest ostatni moment, by wywalczyć przywództwo w grupie. Bała się, że jeśli ktoś inny przejmie stery, nie stworzy jej warunków do realizacji planów. Zamiast ogrzać jaskinię parą wodną, będzie biegała po lesie w poszukiwaniu opału, zamiast szukać stada kóz, będzie zmuszona zatrudniać się u innych, zamiast konstruować silnik, będzie zbierać po lesie jagody, zamiast skonstruować młot pneumatyczny, będzie kilofem z przydziału kuć ściany jaskini.

– Nie przekonałaś mnie, recytujesz swoje CV, i tyle – zaatakowała ponownie Nicole.

– Posłuchaj, Nikki – szepnęła konspiracyjnie Monika, tak żeby wszystkie usłyszały – będę doskonałym liderem, mając w tobie takiego żołnierza – powiedziała tak szczerze, że Nicole niemal uwierzyła. – Dziewczyny, przesuńcie się do tyłu, Nicole siada zaraz za mną.

Nicole zadrżała. I co teraz zrobić? Chwycić Monikę za poły kurtki i wyrzucić ją z pierwszego rzędu, zajmując jej miejsce? Bić się na oczach wszystkich? Zerknęła na innych: ludzie powoli zajmowali miejsca. Niedaleko siedział Tony Dąbrowski – niekwestionowany lider swojej grupy. Jego koledzy i koleżanki bez pardonu przepychali się i szczypali między sobą. Barney usiadł w ostatnim kręgu, śmiejąc się do upadłego.

– Nie, kochane, siedźcie – powiedziała Nicole do koleżanek. – A ty patrz – wysyczała i wyszła na środek okręgu. – Proszę zajmować miejsca! – krzyknęła, ale bez histerii w głosie. – Przed nami długa noc, a już mamy kwadrans spóźnienia.

Szepty powoli ustawały, Nicole uciszała rywalizujące ze sobą osoby i niemal za rękę prowadziła je do ławek. Część ludzi rozpoznawała w niej niebezpieczną kick bokserkę. Po chwili większość osób z przodu zajęła miejsca.

– Pastorze, proszę rozdać kawę – wykrzyknęła, przykuwając uwagę siedzących.

– Jaka kawa? O Boże, to cudownie – uradował się tłum.

– Proszę, pijemy z jednego kubeczka, nalewamy tylko pół i podajemy dalej. – Pastor i pastorowa rozdali termosy. – A to dla pani – powiedział, podając Nicole spory metalowy kubek wypełniony do pełna aromatyczną czarną. – Jest pani liderką swojej grupy, ale teraz będzie pani też przewodniczącą tego spotkania. Pani przewodnicząca, oddajemy pani głos. – To powiedziawszy, ukłonił się Nicole.

Nicole nieśpiesznie napiła się kawy. Nagle podbiegła do niej kobieta w stroju wskazującym na udział w pielgrzymce i wręczyła Nicole pomarańczowy megafon.

– Porwali mnie wprost z pielgrzymki na Jasną Górę. Niosłam plecak z głośnikiem i megafon. Nie będzie pani musiała krzyczeć, a ja usiądę tutaj i sporządzę notatkę z naszych ustaleń. Znam się na tym. I popilnuję pani kawy. – Uśmiechnęła się, pokazując tablet.

Nicole odwzajemniła jej uśmiech. Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony.

Potoczyła wzrokiem po zebranych.

– Nazywam się Nicole Sokołowska – zaczęła, zwracając się do prawie sześciuset zgromadzonych osób. – Jestem liderką największej grupy na planecie. Znalazłam największą jaskinię. To ja udaremniłam dzisiaj sprytny napad złodziei. Od pastora wiem też o innych przestępstwach, o czym także porozmawiamy. Pozostałe tematy to kwestie związane z polowaniami, wspólnymi terenami, pożyczkami, spadkami oraz zatrudnianiem ludzi. Najpierw jednak ustalimy zasady postępowania na wypadek kradzieży, napadów i pobić, gwałtów oraz morderstw.

Zaczęła się burza mózgów, którą Nicole umiejętnie kierowała. Ustalono, że w przypadku kradzieży będzie powoływana dwunastoosobowa komisja. Posądzony o złodziejstwo i jego ofiara mają prawo wskazać każdy po sześć osób. Komisja zbada sprawę i po znalezieniu dowodów winy, ustaleniu, czy świadkowie nie zostali przekupieni, wytnie na policzku złodzieja literę K. Aby ułatwić pracę komisjom, ustalono, że każdy spisze listę rzeczy osobistych i odda ją pastorowi. W przypadku sprzedaży danej rzeczy wcześniejszy właściciel w przeciągu tygodnia ma obowiązek dokonać przepisania jej na nowego właściciela. Podczas tych ustaleń Nicole przechadzała się wewnątrz utworzonego przez morze ludzi koła, dopuszczała do głosu tylko liderów, którzy wcześniej konsultowali swoje decyzje z pozostałymi członkami grup. Określenie pani przewodnicząca, jakiego użył pastor, szybko się przyjęło. W miarę upływu czasu Nicole umacniała swoją pozycję, ostatecznie awansowała na lidera całej społeczności. Największym problemem w ustalaniu praw na nowej planecie okazała się kwestia potencjalnych gwałtów.

– Ta sprawa akurat jest prosta jak… – zaczęła Nicole i przerwała z uśmieszkiem czającym się w kąciku ust. – Nie mamy tu więzień. Poza nieszczęśliwymi wypadkami, gwałty będziemy karać śmiercią tak samo jak zabójstwo z premedytacją.

– Ale śmierć za gwałt to chyba gruba przesada? – zapytał brunet, który w twarzach innych mężczyzn zaczął szukać poparcia.

Większość kobiet nie ukrywała swojego oburzenia.

– Tak, za gwałt śmierć – zaczęła jedna z nich. – Co mi da świadomość, że gwałciciel biega po lesie z tym, że teraz ma literę K na policzku? Gówno. Takich trzeba zabijać.

– A nie lepiej po prostu kastrować? – zapytał nieśmiało inny mężczyzna.

– Głosujemy! – zarządziła Nicole i postawiła na swoim, wygrywając kilkoma głosami. – Jak widzę, wiele osób chciałoby już zakończyć to nasze spotkanie… – tu uśmiechnęła się z politowaniem do ziewających – ale nie możemy tego zrobić. Mamy do omówienia jeszcze co najmniej dwie ważne kwestie. Pierwsza to sprawa granic terytorium każdej z grup, druga to problem rzeczy osobistych po zmarłych osobach. A zatem?

– Każda grupa ma prawo wyznaczyć sobie taką działkę, jakiej potrzebuje – zaczął nieśmiało jeden z liderów.

– Taa, więc ja wyznaczam całą planetę… – odparował mu inny.

Parę osób zachichotało, ale rozbudzili się wszyscy.

– Nie, ustalmy, ile powierzchni przypada na jedną osobę, i tyle – zaproponowała liderka grupy bardzo licznej, choć mniejszej od zespołu Nicole, po czym wymownie na nią spojrzała.

Przewodnicząca zwlekała z ujawnieniem swojego pomysłu, licząc, że ktoś jednak wpadnie na podobny, ale jakoś się na to nie zapowiadało. Obawiała się – i słusznie – że jak ludzie zobaczą dolinę, to nie zaakceptują pomysłu, żeby należała do niej. Myślała intensywnie, jak zgromadzonych naprowadzić na własny tok rozumowania, jednocześnie nie forsując wprost swoich pomysłów. Tymczasem podniosła się wrzawa mniejszych grup, które nie akceptowały wielkości terytorium uzależnionego od liczebności grupy.

– Moi drodzy, spokojnie – mówiła Nicole, obracając się wokół własnej osi i kiwając na zgodę kolejnym osobom z pierwszego rzędu i z rzędów wyższych, które w mniejszych grupkach coś konsultowały. – To, że każda grupa ma prawo do posiadania ziemi, jest tak oczywiste jak fakt, że musimy tu przeżyć i kooperować za sobą, aby zwiększyć szanse powrotu na Ziemię. Składam wniosek, że teren musi być ogrodzony i nie może sąsiadom odbierać szansy dostania się do drogi czy wody. Nasze terytoria nie mogą kolidować z logistyką planety.

– Właśnie, prawda! – wyrwało się naraz kilka osób.

– Jak to ogrodzony? Nie rozumiem – zapytał grzecznie starszy mężczyzna.

– Czego tu nie rozumiesz, baranie? Musisz mieć ogrodzoną działkę, żeby każdy wiedział, że to własność prywatna – zaatakowała jakaś liderka.

– Spokojnie, rozmawiamy tak, żeby każdy zrozumiał – powiedziała Nicole. – Stoję pośrodku, więc najlepiej słyszę wasze pomysły. – Poprzednie kiwanie głową i łapanie kontaktu wzrokowego z jak największą liczbą osób uwiarygodniło jej słowa. – Może więc podsumuję: obszar musi być starannie ogrodzony, najpierw starannie zaznaczony – wstążkami, szmatami, okorowanymi drzewami, tak żeby nikt nie miał wątpliwości, że ten tam głaz czy padnięte zwierzę jest własnością prywatną. Później należy postawić płot drewniany czy z kamienia, to obojętne, byleby utrudniał komuś pomyłkę. Prawda? – rozejrzała się po twarzach zgromadzonych.

Tłum wydawał się akceptować zasady, wiele osób udawało nawet, że to one są pomysłodawcami.

– Następnie, jeśli czyjaś działka dochodzi do strategicznej ścieżki wydeptanej przez zwierzęta, a jednocześnie, co podkreślam, jest to też ścieżka komunikacyjna ludzi, to trzeba swój teren podzielić i ogrodzić dwie działki. Ponadto w jej granicach nie mogą się znajdować brzegi rzek, jezior i stawów. Staw można sobie wykopać, a jeśli przez działkę, aha… prawda… – tu przerwała i zaczęła szukać wzrokiem wyimaginowanej grupy osób, aby omyłkowo nie spojrzeć na konkretną osobę. Machała przy tym ręką, udając, że przypomina sobie w pamięci czyjeś słowa.

W trakcie jej wywodu wielu zgromadzonych liderów kiwało głowami z aprobatą. Coraz większa grupa osób utożsamiała się z wnioskami, więc ludzie, którzy teraz napotykali wzrok Nicole, przymykali oczy, kiwali z uznaniem, aby tylko sprawić wrażenie, że wiedzą, co dalej będzie przedstawiane.

– Więc jeśli – zaczęła ponownie Nicole – obok jaskini przechodzi strumień czy mała rzeka, to oczywiście ich część może się znajdować w obszarze działki.

Za