Siostrzyczka miłosierdzia - Ewa Zaleska - ebook + książka

Siostrzyczka miłosierdzia ebook

Ewa Zaleska

3,0

Opis

W ciemnej tafli ekranu wyłączonego telewizora odbijają się sylwetki trzech kobiet. Migocące światło świec zniekształca ich obraz, sprawiając, że postacie wydają się mniejsze, prawie dziecięce. Milczą, uśmiechając się do swoich myśli.
HANIA: Nigdy nie bałam się o nikogo tak jak o Izę w ostatnich dniach. Nasza mała siostrzyczka w rękach szaleńca! Brr! Jak tylko o tym pomyślę, zaczyna mnie…ssać w żołądku. Pewnie to reakcja organizmu na stres. Skoro nikt się nie częstuje, to sama dokończę walkę z tymi ciasteczkami.
ISAURA: Cena, jaką przyszło mi zapłacić za tę chwilę, nie wydaje się wygórowana. Co prawda jeszcze kilka dni temu nie byłam pewna, czy przeżyję i czy będzie mi dane znaleźć się wśród najbliższych. Bardzo tego potrzebuję. I nieważne, że Hania skupiła cała uwagę na słodyczach, a Marysia na telewizorze.
MARYSIA: Iza daje mi chyba znaki, że czas na jakiś ciekawy filmik. Dobrze, że się przygotowałam. Wprawdzie sukces naszej akcji ratowniczej spowodował, że po raz pierwszy w życiu dochodzę do siebie bez wsparcia Meg Ryan i jej filmowych perypetii, ale dobry film w dobrym towarzystwie zawsze warto obejrzeć. A to co? No tak, Hania opróżniła talerzyk! Nie skomentuję! Każda z nas musi odreagować ostatnie wypadki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 303

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Siostrzyczka miłosierdzia

Ewa Zaleska

www.wydawnictwosol.pl

 

Copyright © by Ewa Zaleska, 2009

 

Projekt okładki: Anna Lenartowicz

 

Redakcja:Mariola Będkowska, Grażyna Nawrocka

 

ISBN 978-83-62405-61-9

 

Wydawnictwo SOL Monika Szwaja • Mariusz Krzyżanowski05-600 Grójec, Duży Dół [email protected]

 

ePub créé par l'Atelier Du Châ[email protected]

Rozdział 1

Na e­kra­nie 42-ca­lo­we­go te­lewi­zora Meg Ryan po raz ty­sięcz­ny za­le­wała się łzami w sce­nie z filmu „Bez­sen­ność w Se­at­tle”, pod­czas gdy w po­gotowiu cze­kał ko­lej­ny obraz z tą samą ak­tor­ką, „Kiedy Harry po­znał Sally” – dla or­ga­ni­zator­ki wie­czo­ru naj­lep­sze dzie­ła na chan­drę.

Za­trzy­mała obraz, sły­sząc dźwięk te­lefonu.

– Słu­cham – pra­wie wark­nę­ła na in­tru­za, który śmiał prze­ry­wać jej psy­cho­te­ra­peu­tycz­ną sesję.

– Czyż­bym przy­pad­ko­wo tra­fi­ła na scenę...

– Ty nigdy ni­cze­go nie ro­bisz przy­pad­ko­wo – prze­rwa­ła niegrzecz­nie, czu­jąc, że zde­ner­wo­wa­nie wy­ni­kające z ko­niecz­no­ści o­de­rwa­nia się od losów u­ko­cha­nej bo­ha­terki przecho­dzi w nie­chęć pro­wa­dze­nia kon­wer­sa­cji o życiu. – Czy coś się stało?

– A mu­siało się coś wy­da­rzyć? Halo, to ja, twoja sio­stra!

– Fakt, u cie­bie ra­czej nie mogło się zda­rzyć nic, czego nie za­plano­wałaś przynaj­mniej z rocz­nym wy­prze­dzeniem i o czym nie po­in­for­mowa­łaś mnie co naj­mniej kil­ka­na­ście razy.

– Je­steś o­krop­na! Nie chcesz chyba mo­je­go zdro­we­go roz­sąd­ku na­zwać nudą?

– Nie śmia­łabym! To nie nuda, to zdol­ność pro­gnozowa­nia i pla­no­wania.

– Ab­so­lut­nie nie­po­trzeb­na sa­mot­nym ko­bietom po czter­dziest­ce, prze­ży­wa­ją­cym hi­sto­rie fil­mo­wych bo­ha­terek jak wła­sne?

– Uwa­żaj, nie­bez­piecz­nie zbli­żasz się do gra­ni­cy…

– Z rze­czywistością?

Dwie ko­biety za­sty­gły na mo­ment po dwóch stro­nach linii te­lefonicznej. W słu­chaw­kach sły­sza­ły je­dy­nie swój wza­jem­ny płyt­ki od­dech.

– Wiesz, że je­steśmy po­dob­ne? – Za­dając py­ta­nie, Maria spoj­rza­ła w lu­stro i na­tych­miast zdała sobie spra­wę, jak bar­dzo to stwier­dzenie mi­ja­ło się z praw­dą.

Ma­ry­si, mimo że była star­sza, udało się za­cho­wać mło­dzień­czą fi­gu­rę, czego trud­no by­ło­by się do­szu­kać u Hanki, matki trój­ki dzie­ci. Po­sia­dała za to siwe włosy, które w miarę sys­te­ma­tycz­nie far­bo­wała, czego jej młod­sza sio­stra robić nie mu­siała i nie miała za­miaru. Oby­dwie miały jed­nak te same duże brą­zo­we oczy i wy­dat­ne usta. Ucho­dzi­ły za a­trak­cyj­ne, czego do­wodem było mię­dzy in­ny­mi wcze­sne za­mąż­pój­ście Hanki, u­cie­ka­ją­cej w ten spo­sób od rze­szy wiel­bicieli, oraz licz­ne, za każ­dym razem bar­dzo po­waż­ne, związ­ki Marii, które każ­do­razowo koń­czyły się to­tal­nym fia­skiem.

Wła­śnie o ko­lej­nym u­si­ło­wa­ła za­po­mnieć za po­mocą wielogo­dzin­ne­go se­an­su fil­mo­we­go.

– Jak na to wpa­dłaś?

– Na co?

– Na to nasze po­dobień­stwo. Stoję wła­śnie przed lu­strem…

– Nie tu! Cho­dzi o pewne cechy. Ja co­dzien­nie za­tapiam się w fik­cję, z któ­rej ty, z rów­nym u­po­rem, u­si­łujesz mnie wy­rwać.

– Złosz­czę cię?

– Nie, do­pó­ki nie za­dajesz kre­tyń­skiego py­ta­nia, dla­cze­go i tym razem nie wy­szło.

– Marek jest…

– Był!

– Na Boga! On żyje!

– Nie ze mną.

– Ale de­cy­zja była twoja.

Cisza prze­ry­wa­na od­dechami.

– Cie­ka­wa je­stem, jak ty za­cho­wałabyś się na moim miej­scu. Czu­jesz, że twój zegar bio­logicz­ny już ledwo tyka, że to o­stat­nia szan­sa na dziec­ko, a facet, z któ­rym za­mie­rzasz je po­sia­dać, rzuca hasło, że już nie­ba­wem bę­dzie­cie mogli się bez­kar­nie ko­chać za­wsze, kiedy naj­dzie was na to o­chota. A dla­cze­go? Bo prze­sta­niesz być ko­bietą!

– Nie wiedzia­łam, że chcesz mieć dziec­ko.

– Ja też nie. Do pew­nego mo­mentu.

– Ro­zma­wiali­ście o tym?

– Po takim wy­stą­pie­niu?

– Na pewno tak nie my­ślał. Pew­nie nawet nie po­dej­rzewał…

– Że taka stara ko­bieta może w ogóle my­śleć o czymś takim?

– Nie to mia­łam na myśli.

– A co?

– Wi­dzisz… Wie­dzia­łaś, że Marek ma dwój­kę dzie­ci z pierw­szego mał­żeń­stwa. Może czuje się zre­ali­zo­wany jako oj­ciec?

– To niech sobie tkwi w tej sa­mo­re­ali­zacji! Od­de­chy.

– Jeśli nie chcesz z nim roz­ma­wiać, to może ja…

– Ani się waż! Sap­nię­cia.

– Przy­je­chać?

– Bę­dzie­my jadły po­pcorn i o­glą­da­ły ko­me­die ro­man­tycz­ne?

– Jak zwy­kle, kiedy je­steś w dołku.

– Kup wino. Białe, wy­traw­ne. Kilka bu­te­lek.

 

 

Przed przy­jaz­dem sio­stry Maria do­konała szyb­kiego prze­glą­du dóbr. Zaj­rzała do lo­dów­ki, żeby się u­pew­nić, że znowu nie bę­dzie miała czym poczę­stować go­ścia. W ła­zien­ce udało jej się zgar­nąć po­roz­rzu­ca­ne u­bra­nia i we­pchnąć do kosza na brud­ną bie­liznę, który mimo sta­rań po­zo­stał lekko u­chy­lo­ny. Okrusz­ki cze­goś strasz­nie sta­re­go, roz­rzu­cone na skra­ju dy­wa­nu, scho­wa­ła tym­cza­so­wo pod ów dywan, prze­su­wa­jąc w ten spo­sób głę­biej te, które wy­lą­do­wa­ły tam przed o­stat­nią wi­zy­tą Hani. Nie chcia­ła mar­twić sio­stry, że się nie wy­ra­bia, nie dba o dom i u­po­dab­nia się do matki.

Hanka w eks­preso­wym tem­pie na­kar­mi­ła wiecz­nie głod­ne po­tom­stwo, zor­ga­ni­zowała o­pie­kun­kę i skre­śli­ła li­ścik do męża. Wy­ja­śni­ła w nim ko­niecz­ność u­da­nia się na akcję ra­tun­ko­wą, nie o­kre­śla­jąc go­dziny po­wrotu. Opa­tru­jąc ca­łość cza­sow­ni­kiem „ko­cham cię” u­zupeł­nio­nym trze­ma wy­krzyk­ni­ka­mi, zdała sobie spra­wę, że jest praw­dzi­wą szczę­ściarą. Każdy inny part­ner pró­bo­wał­by się przynaj­mniej zbun­to­wać prze­ciw po­wta­rzają­cym się ak­cjom na­głe­go o­pusz­cza­nia domu. Ona zro­bi­ła­by to na pewno! Mąż tymcza­sem zno­sił to wszyst­ko z to­le­ran­cją i wy­ro­zu­mia­ło­ścią godną świę­te­go. Sz­ko­da, że nie ma braci, od razu wy­swa­tałaby ich ze swo­imi sio­strami. I nie­waż­ne, że nie mie­liby łatwo. Zw­łasz­cza ten, który przy­padł­by w u­dzia­le Marii, Iza spra­wiała naj­bliż­sze­mu o­tocze­niu zde­cy­do­wa­nie mniej kło­potów.

 

Isau­ra miała kło­poty. Duże kło­poty, o któ­rych nie miała komu o­powie­dzieć. Za­stanawiała się, czy nie obar­czyć nimi naj­bliż­szych, ale szyb­ko zre­zy­gno­wa­ła z tego po­mysłu. Z tego, co wiedzia­ła, Maria znowu roz­sta­ła się z męż­czy­zną jej życia, a Hanka i tak le­d­wie sobie ra­dzi­ła, u­si­łując po­godzić obowiąz­ki do­mowe i za­wo­dowe ze słu­że­niem radą w ko­lej­nych ser­co­wych „za­wałach” star­szej sio­stry.

Zda­jąc sobie spra­wę z łą­czącej je bli­sko­ści, ża­ło­wała, że jej ro­dzi­ce zakoń­czyli po­więk­sza­nie ro­dzi­ny wła­śnie na niej. Czyż­by skoń­czyły się e­mi­sje se­ria­li, a wraz z nimi po­mysły na mniej lub bar­dziej o­ry­gi­nal­ne i­mio­na? Wąt­pli­we. To ra­czej zwy­kła nie­spra­wiedliwość losu.

Ta sama nie­spra­wiedliwość prze­śla­do­wała ją w szko­le, przy­bie­ra­jąc po­stać wiecz­nie cze­pia­ją­cych się na­uczy­cie­li, a teraz do­pa­dła ją w pracy. Tak na­praw­dę jej głów­nym pro­ble­mem o­ka­zały się wiel­kie brą­zo­we oczy, wy­dat­ne usta, gęste ciemnobrą­zo­we włosy, ob­fi­ty biust, wąska talia i nogi aż do nieba. Do­dat­kowo miała sła­bość do eks­po­nowa­nia tego wszyst­kiego pro­fe­sjonal­nym ma­ki­jażem i mod­nym, pod­kre­śla­ją­cym syl­wet­kę stro­jem.

Bu­dzi­ła nie cał­kiem nie­win­ny za­chwyt panów, nie tylko sa­mot­nych, oraz za­zdrość pań. Ta nie­bez­piecz­na mie­szan­ka do­prowa­dziła do tego, że od kilku ty­go­dni ktoś prze­śla­do­wał ją głu­chy­mi te­lefonami. Po ko­lej­nym po­łą­cze­niu, kiedy w słu­chaw­ce nie usły­sza­ła nic o­prócz ci­chych po­sa­py­wań, prze­sta­ła sobie wma­wiać, że cho­dzi je­dy­nie o ci­che­go wiel­biciela, i za­czę­ła się bać.

Może po­win­na pójść na po­li­cję, ale nie po­sia­dała żad­nych do­wodów. Poza tym spora licz­ba kry­mi­na­łów, które mu­siała o­bej­rzeć w dzie­ciństwie, u­trzy­mywa­ła ją w prze­ko­na­niu o bez­sen­sow­no­ści ta­kie­go kroku. Za­an­gażo­wanie władz, przy za­ło­że­niu, że po­li­cjan­ci by­li­by skłon­ni zająć się tą spra­wą, mogło tylko po­gor­szyć jej, i tak nie naj­lep­szą, sy­tu­ację w pracy. Do­prowa­dzi­łoby prawdopo­dob­nie do prze­słu­chań pra­cow­ników banku oraz su­ge­stii z ich stro­ny, że sama spro­wokowa­ła kogoś u­bio­rem i za­cho­waniem. A co zrobi, jeśli bę­dzie mu­siała o­dejść z pracy? Je­dy­ne, co przycho­dziło jej do głowy, to cier­pliwe prze­czeka­nie. W końcu ten ktoś się znu­dzi.

W pracy sku­pi­ła się na obowiąz­kach, u­ni­ka­jąc prak­tycz­nie po­za­zawodowych kon­taktów. Po go­dzinach u­kry­wa­ła się w czte­rech ścia­nach, rzad­ko o­pusz­cza­jąc miesz­kanie, by zro­bić za­ku­py lub u­dzie­lać się wo­lon­ta­riac­ko w po­bli­skim o­środ­ku dla ner­wo­wo cho­rych. Je­żeli jej sy­tu­acja nie u­le­gnie zmia­nie, to o­stat­nie miej­sce może jej się przy­dać. W domu, za­tapiając się w lek­tu­rze ła­twej, miłej i przy­jem­nej, co jakiś czas spo­glą­da­ła ner­wo­wo w kie­run­ku szaf­ki, na któ­rej stał a­parat te­lefoniczny. Może po­win­na go wy­łą­czyć? Kto w za­sadzie mógł­by do niej dzwo­nić wie­czo­rową porą?

W chwi­li, gdy pod­ję­ła tę de­cy­zję, usły­sza­ła zna­jo­my sy­gnał. Po­czu­ła, jak strach pa­rali­żu­je ją na fo­te­lu, a książ­ka, za­my­kając się, z hu­kiem lą­du­je na pod­łodze. Znowu! Wie­dzia­ła, że tak bę­dzie, chyba nawet mało prze­sad­ne by­ło­by stwier­dzenie, że na to cze­kała.

Gdyby nie pa­nicz­ny lęk, pew­nie się­gnęła­by po słu­chaw­kę. Za­mar­ła jed­nak do mo­mentu, w któ­rym usły­sza­ła zna­jo­my głos na­gry­wają­cy się na se­kretar­kę.

– Iza, gdzie się szla­jasz po nocy? Mo­gła­byś cza­sami do nas zadzwo­nić…

Przer­wa. Jakiś chi­chot. Chyba od­głos ki­cha­nia lub czkaw­ki. Po­woli się u­spo­ka­jała.

– Sio­stru­niu, pi­je­my winko i o­glą­da­my… Chi­chot sta­wał się coraz gło­śniej­szy.

– Co my wła­ści­wie o­glą­da­my?

W od­da­li u­dzie­lo­no pod­powie­dzi.

– A wła­śnie, „Spa­cer w chmu­rach”. Gdy­byśmy nie miały za­pasów wina, chęt­nie wzo­rem głów­nej bo­ha­terki za­brały­byśmy się teraz do wy­twa­rzania. Ona tak pięk­nie u­gnia­ta no­ga­mi wi­no­grona.

Ktoś prze­jął słu­chaw­kę i i­nicja­ty­wę.

– Chęt­nie poo­glą­da­my coś razem z tobą. Bę­dzie­my w naj­bliż­szy week­end. Paaaa.

Uspo­kojona, choć nieco za­sko­czona, w końcu do­tar­ła do te­lefonu z za­miarem od­dzwonie­nia. Do­my­śliła się, że sio­stry pew­nie piją u Marii.

Unio­sła słu­chaw­kę tuż po dzwon­ku. Czyjś przy­śpie­szo­ny od­dech. Sa­panie.

 

– Uwa­żasz, że to dobry po­mysł? By­łyśmy lekko wsta­wio­ne, ob­my­śla­jąc ten cały sza­lo­ny plan, a ona nawet nie oddzwo­ni­ła.

– Po pierw­sze, to ty na to wpa­dłaś i w ten spo­sób za­plano­wałaś coś po raz pierw­szy w życiu. A po dru­gie, mam już o­pie­kun­kę do dzie­ci i bło­gosła­wień­stwo Tomka, więc…

– Nie oddzwo­ni­ła!

– Może wy­je­cha­ła na de­lega­cję i nie od­słu­cha­ła jesz­cze wia­do­mości?

– De­lega­cja? Z banku?

– Ojej, to może ja­kieś szko­lenie. Jest mło­dym pra­cow­nikiem, musi się szko­lić.

– Ro­zu­miem, że chcesz jutro je­chać, nawet jeśli nie bę­dzie żad­ne­go sy­gnału do wie­czo­ra?

– Zro­bi­my jej nie­spo­dzian­kę.

– A jak jej nie bę­dzie?

– To po­zwoli­my sobie na o­drobi­nę luk­susu i wy­ko­na­my wiel­kie za­ku­py w wiel­kim mie­ście. Przy­da ci się, zo­ba­czysz.

– Za­ku­py jako an­ti­do­tum na nie­po­wodzenia sa­mot­nej ko­biety?

– Mia­ły­śmy do tego nie wra­cać.

– Trud­no wra­cać do cze­goś, w czym się tkwi.

– Na­brałam wła­śnie pew­no­ści, że po­mysł od­wie­dzenia Izki po­win­nyśmy zre­ali­zo­wać.

– Tylko dla­cze­go mam prze­czu­cie, że coś tu nie gra?

– Bo na­oglą­dałaś się zbyt wielu fil­mów.

 

 

Maria była fil­mo­man­ką. Uza­leż­nienie to o­dzie­dziczy­ła po matce, przed­kła­dają­cej mi­łość do ki­ne­ma­to­grafii nad wszyst­ko inne. Magia szkla­ne­go e­kra­nu wpły­nę­ła nie tylko na za­in­te­reso­wania, a w e­fek­cie życie za­wo­dowe Marii, ale w pierw­szym rzę­dzie na wybór za­rów­no jej i­mie­nia, jak i młod­szych sióstr.

Maria u­ro­dzi­ła się, gdy w te­lewi­zji nadawano po­wtór­kę nie­śmier­tel­nego se­ria­lu „Cz­te­rej pan­cer­ni i pies”. Ro­dzi­ciel­ka po­sta­nowiła na­zwać ją Ma­ru­sią, za­pew­niając jej w ten spo­sób urok i wdzięk fil­mo­wej bo­ha­terki. Lecz mimo pa­nu­ją­ce­go ówcze­śnie u­mi­ło­wa­nia do Związ­ku Ra­dziec­kiego, ma­ło­miastecz­kowa u­rzęd­nicz­ka od­mó­wi­ła re­jestra­cji we­dług ży­cze­nia świe­żo u­pie­czo­nych ro­dzi­ców i, ku ra­do­ści miej­sco­wego pro­bosz­cza, nie tyle za­su­ge­ro­wała czy prze­ko­na­ła, ile wręcz na­rzu­ci­ła swoje zda­nie, po­wołu­jąc się na brzmie­nio­we po­kre­wień­stwo Ma­ru­si z Ma­ry­sią.

Jakiś czas potem e­mi­to­wa­no po­wtór­kowe od­cin­ki „Ch­ło­pów”, a wraz z nimi do domu za­wi­tała Hanka, i to tylko dla­te­go, że jej fil­mo­wy od­powied­nik był pra­co­wi­ty i nie skoń­czył na tacz­ce gnoju. Ma­leń­stwo od sa­me­go po­cząt­ku nie miało lekko na świe­cie, bo losy Rey­mon­towej Hanki, a przede wszyst­kim Jagny, cią­gnę­ły się nie­miło­sier­nie i od­ry­wa­ły ma­mu­się od wó­zecz­ka, w któ­rym zo­stało po­rzu­cone. Bar­dziej sa­mo­dziel­na star­sza sio­stra, przy­zwycza­jo­na już do pa­nu­ją­cych w domu wa­run­ków, ba­wi­ła się kloc­ka­mi na ró­żo­wym ko­cy­ku, gul­go­cząc ra­do­śnie w od­powie­dzi na słowa pa­dające z dziw­ne­go, mó­wiącego pudła. Do swo­ich imion, odkąd na­uczy­ły się je roz­róż­niać i ko­ja­rzyć ze sobą, ra­czej się przy­wią­za­ły. Roz­cza­rowanie po­ja­wi­ło się do­pie­ro z chwi­lą u­jaw­nie­nia źró­dła ich po­chodze­nia. Nigdy nie były za­zdro­sne o sie­bie, o te­lewi­zor za­wsze.

Sio­stry do­ce­ni­ły czu­wa­ją­cą nad nimi o­patrz­ność do­pie­ro w chwi­li na­ro­dzin ko­lej­nego ma­leń­stwa, które miało zde­cy­do­wa­nie mniej szczę­ścia, będąc ró­wie­śnikiem trau­matycz­ne­go bra­zy­lij­skie­go ta­siem­ca o lo­sach nie­wol­nicy Isau­ry. O ile wcze­śniejsze wy­bo­ry nie po­wodowa­ły tak jed­no­znacz­nych sko­ja­rzeń, ten od­czy­tywa­no zgod­nie z in­ten­cją matki skrzyw­dzo­ne­go w ten spo­sób dziec­ka.

Nie była to zresz­tą je­dy­na rzecz, która spo­wodowa­ła, że dziew­czyn­ki mu­siały same za­dbać, by nie od­róż­niać się spe­cjal­nie od ró­wie­śników. Z punk­tu wi­dze­nia mło­dych osób zbyt wiel­ki in­dy­widu­alizm nie jest do­brze wi­dzia­ny. Młody czło­wiek pra­gnie być czę­ścią grupy, po­dob­nie wy­glą­dać, za­cho­wy­wać się, a także mówić. Dość trud­ne za­danie dla kogoś, kto wzor­ce czer­pie z nie­wąt­pliwie ma­ją­ce­go naj­wię­cej do po­wie­dzenia w domu te­lewi­zora. Za­miast u­lubio­nych po­wie­dzonek z wie­czo­ry­nek, dziew­czyn­ki u­ży­wa­ły do po­dwór­kowej ko­mu­ni­ka­cji cy­ta­tów z bez­li­to­śnie po­wie­la­nych fil­mów wo­jen­nych.

Ów­cze­sny re­per­tu­ar ba­zo­wał głów­nie na ki­ne­ma­to­grafii pol­skiej i ra­dziec­kiej, ze szcząt­ko­wy­mi śla­dami twór­czo­ści świa­to­wej. Z tej puli naj­więk­szą po­pu­lar­no­ścią cie­szy­ła się so­bot­nia e­mi­sja „Bo­nan­zy”. Gdyby dziew­czyn­ki były chłop­ca­mi, zwra­cano by się do nich: Adam, Eric, czyli Hoss, i Jo­seph – mały Joe, co w wer­sji pol­skiej o­zna­czałoby, że Hania no­si­ła­by imię Eryk, a Isau­ra – Józef. Ła­twiej wtedy by­ło­by im się prze­bić ze swoim fron­towym ję­zy­kiem, ak­cep­to­wanym po­wszech­nie u ba­wią­cych się w wojnę chłop­ców, ale nie­zro­zu­mia­łym przy za­bawie lal­kami. Tych o­stat­nich było zresz­tą w domu nie­wiele, gdyż zakup wy­ma­gałby o­pusz­cze­nia przez matkę czte­rech ścian.

Tato pra­co­wał od świtu do nocy, mama „zaj­mo­wała się” domem. W rze­czywistości oj­ciec u­ni­kał domu jak ognia, a matka odda­wała się swo­je­mu u­lubio­ne­mu za­ję­ciu. Dziew­czyn­ki zaś, w miarę jak do­ra­stały, przej­mo­wa­ły obowiąz­ki pani domu. Róż­ni­ca wieku pomię­dzy dwie­ma star­szy­mi cór­ka­mi a naj­młod­szą spo­wodowa­ła, że to one za­czę­ły spra­wo­wać nad nią wła­dzę ro­dzi­ciel­ską, co z kolei do­prowa­dziło do za­chwiania na­tu­ralnych sio­strza­nych re­la­cji. Wszyst­kie trzy były z tego po­wodu nie­za­do­wolone, a najmłod­sza do­dat­kowo pró­bo­wa­ła się bun­to­wać.

Jedna z form buntu po­le­ga­ła na od­woły­wa­niu się do mat­czy­nego au­to­ry­te­tu w kwe­stiach spor­nych. Kiedy Iza nie chcia­ła zbyt wcze­śnie za­sy­piać, wy­myka­ła się na te­lewi­zyj­ną ka­napę. Ro­dzi­ciel­ka przy­gar­niała ją zwy­kle, a za­sy­piają­ce w jej ra­mio­nach dziec­ko choć w ten spo­sób mogło po­czuć mat­czy­ne cie­pło. Na­stęp­ne­go dnia o­czy­wi­ście za­czy­nały się pro­ble­my ze wsta­niem o ko­niecz­nej go­dzinie, ale także prze­chwał­ki wobec in­nych dzie­ci, w któ­rych pa­dała nie tylko go­dzina u­da­nia się do łóżka, ale także stresz­czenie o­bej­rza­nego filmu, który bar­dzo czę­sto był wstrzą­sa­jącym thril­le­rem albo hor­rorem. Wy­cho­waw­czyni pro­si­ła o kon­takt z ro­dzi­ca­mi, na co re­ago­wała któ­raś z sióstr. Wy­ja­śnie­nia, tłu­ma­cze­nia i de­kla­racje zmian po­wta­rzały się, do­pó­ki Isau­ra nie za­czę­ła przed­kła­dać snu nad te­lewi­zyj­ne se­an­se.

 

Toy­ota, którą udały się na wy­ciecz­kę, na­le­żała do Marii. Po­mi­mo nie­złych za­rob­ków od­kła­dała na nią przez parę ład­nych lat i była z niej nie­zmier­nie dumna. Pla­no­wała też zakup więk­szego lokum, ale w o­bec­nej sy­tu­acji sin­gla za­czę­ło jej się to nagle wy­da­wać zby­tecz­ne. Zaw­sze mogła jesz­cze bar­dziej roz­piesz­czać sio­strzeńców, a kto wie, mogło się także o­ka­zać, że i jedna z młod­szych sióstr bę­dzie po­trze­bowa­ła fi­nan­so­we­go wspar­cia. Jej samej do­brze się po­wodzi­ło, odkąd po­łą­czy­ła ży­cio­wą pasję z ży­ciem za­wo­dowym. Kry­tyk fil­mo­wy, który miał na swoim kon­cie kilka po­zy­cji książ­ko­wych, sę­dzio­wa­nie na fe­sti­wa­lach i stałą współ­pra­cę z bran­żo­wy­mi cza­so­pi­smami, nie mógł na­rze­kać. Tym bar­dziej że czas, jaki spę­dza­ła w kinie i przed do­mowym e­kra­nem, unie­moż­liwiał jej do­kony­wa­nie spon­ta­nicz­nych e­ska­pad do eks­klu­zyw­nych cen­trów mody. Takie wa­riac­twa zda­rzały się nie­zmier­nie rzad­ko, zwy­kle jako re­ha­bi­litacja po ko­lej­nym roz­sta­niu, czyli raz na osiem lat.

Hanka z kolei nie miała zbyt wiele wol­ne­go czasu. Mimo to wła­śnie ona, o­prócz pół­e­ta­to­wego do­radz­twa po­dat­kowe­go i o­pie­ki nad trój­ką wiecz­nie u­wie­szo­nej na niej ga­wie­dzi, znaj­do­wała czas na kon­takty to­wa­rzy­skie, prio­ry­te­towo trak­tu­jąc ro­dzin­ne. U młod­szej sio­stry by­wa­ła kil­ka­krot­nie i teraz re­la­cjo­nowała żywo te wi­zy­ty.

– Iza rze­czywiście ma w sobie coś z nie­wol­nicy, przynaj­mniej tak wy­glą­da jej sto­su­nek do pracy. Oczy­wi­ście jest to wy­ko­rzystywa­ne i ta sie­ro­ta sie­dzi co­dzien­nie po go­dzinach, za co nikt nigdy jej nie za­płaci.

– Bra­ku­je jej kasy? – Maria na­wią­zała do swo­ich wcze­śniejszych prze­my­śleń.

– Nawet nie. Żyje skrom­nie.

– Ona? Skrom­nie?

– Nie oszczę­dza na wła­snym wi­ze­run­ku, jeśli o to py­tasz. Ale nie ma sa­mo­chodu, su­per­sprzę­tu, a jej miesz­kanie jest jesz­cze mniej­sze od two­je­go.

– Teraz to już chyba prze­sa­dziłaś. A swoją drogą, cie­ka­we, jak wpa­dłaś na po­mysł no­cowa­nia w miej­scu, gdzie, jak wy­ni­ka z two­ich o­powie­ści, bę­dziemy miały trud­ności, żeby u­siąść.

– A kto ci po­wie­dział, że bę­dziemy spały?

– Wie­czo­rek przed te­lewi­zorem? To lubię.

– No może nie­ko­niecz­nie.

– Tylko mi nie mów, że nie ma te­lewi­zora? – Za­wie­siła głos w o­cze­ki­wa­niu na za­prze­czenie. – No bo, co niby bez niego mia­ły­byśmy tam robić?

Oby­dwie ro­ze­śmia­ły się gło­śno.

Ich o­stat­nia za­krapiana im­pre­za miała miej­sce kilka dni temu, a młod­sza sio­stra mil­cza­ła jak za­klę­ta. Przy­ję­ły opcję za­sko­cze­nia jej w domu, a do­dat­kowo po­sta­nowiły w szał za­ku­pów, ja­kie­mu miały za­miar się oddać, wkom­ponować wybór te­lefonu ko­mór­kowe­go prze­zna­czo­nego dla niej. Zo­sta­wiając za sobą ko­lej­ne ki­lo­me­try, ga­wę­dzi­ły o tym ra­do­śnie, po czym Hanka prze­szła na swój u­lubio­ny temat: nie­uda­nych związ­ków Marii, a­nali­zu­jąc po kolei wszyst­kie pięć przy­pad­ków.

 

Isau­ra do­skona­le pa­mię­tała wy­da­rze­nia fe­ral­nego wie­czo­ru. Ko­lej­ny strasz­ny te­lefon przy­pra­wił ją o mdło­ści. Nie zdą­żyła jed­nak sku­pić się nad po­trze­ba­mi or­ga­ni­zmu, gdy usły­sza­ła pu­ka­nie do drzwi. Ostroż­nie, na pal­cach po­kona­ła dzie­lą­cą ją od nich od­le­głość. W duchu prze­kli­na­ła sie­bie, że nie za­in­we­sto­wała w ja­kie­kol­wiek za­bez­pieczenia czy cho­ciaż­by wi­zjer, przez który mo­gła­by teraz zi­den­ty­fiko­wać nie­za­po­wiedzianego go­ścia. Jeśli wziąć pod uwagę o­gra­ni­czone kon­takty to­wa­rzy­skie, mógł to być je­dy­nie ktoś z są­sia­dów, komu za­brakło cukru albo soli.

Ko­lej­ne pu­ka­nie u­spo­koiło ją nieco. Za drzwia­mi znaj­do­wał się w końcu czło­wiek, przy któ­rym bę­dzie mogła za­po­mnieć choć na chwi­lę o te­lefonicznym prze­śla­dow­cy. Zbyt gło­śno zapew­nieniając, że już idzie, u­chy­li­ła drzwi.

– Co ty tu ro­bisz? – Za­sko­cze­nie wzię­ło górę nad wy­ma­ganą w ta­kich sy­tu­acjach grzecz­no­ścią.

– Też się cie­szę, że cię widzę. – Męż­czy­zna od­su­nął ją zde­cy­do­wa­nym ge­stem, to­ru­jąc sobie drogę do środ­ka.

Jed­no­cześnie wkła­dał do kie­szeni przed­miot, w któ­rym rozpo­znała te­lefon ko­mór­kowy.

– Mu­si­my po­roz­ma­wiać.

– Mu­si­my? – Wepch­nię­ta do wła­snego miesz­kania bez­wied­nie szu­kała miej­sca sie­dzą­cego. – Prze­cież pra­wie się nie znamy.

– Bę­dzie­my mieli czas, żeby się le­piej po­znać.

– Nie ro­zu­miem. – Ch­cia­ła wstać i wy­pro­sić go, ale jego wzrok przy­kuł ją do fo­te­la.

– Wi­dzisz, u­ło­ży­łem sce­na­riusz. Bar­dzo dobry, in­try­gu­ją­cy

– mówił coraz szyb­ciej, wyj­mu­jąc z kie­szeni za­wi­niąt­ko, które o­ka­zało się zwi­nię­tym sznu­rem. Ko­rzy­sta­jąc z jej o­szołomie­nia, o­wi­nął go wokół jej bez­wład­nego ciała.

– Bę­dziesz głów­ną bo­ha­terką – kon­ty­nu­ował, roz­glą­da­jąc się po miesz­kaniu i pa­ku­jąc do re­kla­mów­ki e­lemen­ty jej gar­de­ro­by.

Otwie­rał przy­pad­ko­wo szaf­ki i wy­cią­gał jej rze­czy, jakby były jego wła­sno­ścią. Ch­cia­ła krzy­czeć, ale coś ści­ska­ło ją za gar­dło. Nie po­tra­fiłaby po­wie­dzieć, co to ta­kie­go. Być może zwy­kły strach. Ten sam, jaki to­wa­rzy­szył jej o­stat­nio nie­ustan­nie, do któ­re­go nie u­mia­ła się przy­zwycza­ić, a który teraz wez­brał nie­wy­obra­żal­nie, u­nie­rucha­miając jej na­rząd mowy.

– Zo­ba­czysz, spodoba ci się. – Naj­wy­raź­niej był za­do­wolony i wy­da­wało się, że o­cze­ki­wał jej ak­cep­tacji i en­tu­zja­zmu.

– Długo się za­stanawiałem, kogo wy­brać: cie­bie czy Hankę... Wy­bra­łem cie­bie, po­win­naś być dumna.

Za­prze­czy­ła ru­chem głowy. Jej oczy były pełne łez.

– Tylko nie płacz. – Na­chy­lił się nad nią, za­kle­jając jej usta taśmą kle­ją­cą. – To nie me­lo­dra­mat!

Potem prze­rzu­cił ją sobie przez ramię i po­chwa­lił się do­brym przy­go­towa­niem do akcji.

– A teraz prze­nio­sę cię do sa­mo­chodu i nikt tego nie zo­ba­czy. Dla­cze­go? Bo w całym bloku ni­ko­go nie ma. Spraw­dzi­łem.

Scho­dząc po scho­dach, pod wpły­wem nie­sio­nego cię­ża­ru za­czął lekko po­sa­py­wać. Do­brze znała ten od­głos.

Wiele go­dzin póź­niej sa­mo­chód, w któ­rym mimo o­szołomie­nia i stra­chu za­snę­ła, zatrzy­mał się. Gęsty las wokół zu­peł­nie ją zdez­o­rien­tował. W świe­tle re­flek­to­rów zo­ba­czyła za­ry­sy domu. Wy­da­wał jej się wiel­ki i po­nu­ry.

– To tutaj. – Męż­czy­zna o­pu­ścił miej­sce za kie­row­nicą, aby roz­prostować kości. – Miej­sce i­de­al­ne!

Wy­cią­gnął ją z sa­mo­chodu i ku jej zdu­mie­niu u­wol­nił z krę­pu­ją­cych wię­zów.

– Tutaj mo­żesz krzy­czeć, ile chcesz – szarp­nię­ciem ze­rwał jej taśmę – i tak cię nikt nie u­sły­szy. – Mo­żesz też u­cie­kać – roz­łożył ręce i za­czął o­krę­cać się wokół wła­snej osi – ale stąd nie da się uciec. To nie­moż­liw e!!!!

Krzy­czał i śmiał się rów­no­cze­śnie.

– To tu ro­ze­gra się akcja thril­le­ra do­skona­łe­go!

 

 

Sio­stry do­jeż­dża­ły do celu. W przy­droż­nej re­stau­racji piły kawę, koń­cząc roz­poczę­tą w samocho­dzie roz­mowę.

– Do­brze, pod­su­muj­my. – Hanka roz­par­ła się wy­god­nie nad pa­ru­ją­cą fi­liżan­ką. – Alek­san­der był in­te­lek­tu­alistą, któ­re­mu wła­sne ego prze­sła­niało cały świat. Nie za­uważał cię i kto wie, czy do tej pory udało mu się do­strzec twoją nie­obec­ność.

– To moje życie, więc może to ja po­win­nam je pod­su­mowy­wać.

– Ma­te­usz był cho­dzą­cą mi­ło­ścią. – Hanka zi­gno­rowa­ła uwagę sio­stry.

Ta jed­nak nie da­wała za wy­gra­ną.

– Uży­łaś złego czasu, on nadal cho­dzi i ob­da­rowu­je ko­biety nad­miarem swych uczuć. Zaw­sze kilka w tym samym cza­sie. Pie­przo­ny Don Juan!

– On chyba też nie za­uważył, że o­de­szłaś – padła mało sub­tel­na uwaga.

– Przy tylu ko­bietach na świe­cie nie miał na to naj­mniej­szej szan­sy. – Maria nie czuła się u­ra­żo­na.

– A pa­mię­tasz, jak mó­wi­łaś, że naj­waż­niej­sze są u­czucia?

– Mó­wi­łam różne rze­czy. Ty zresz­tą też. Przy­po­mnieć ci nie­któ­re z nich?

– To, że ma ładny nosek? Bo miał.

– Ładny i wy­jąt­ko­wo wraż­li­wy na dam­skie per­fumy. Naj­więk­szy numer wy­krę­cił Jadzi...

– To ta, do któ­rej się prze­pro­wa­dził, jak wam nie wy­szło?

– Nie, to była Bo­że­na... albo Bar­bara. – Maria po­cie­ra­ła skro­nie, jakby to miało wpły­nąć na po­pra­wę pa­mię­ci.

– I co z tą Jadź­ką? – Hania nie o­cze­ki­wała u­po­rząd­kowa­nia życia e­ro­tycz­nego jej o mało co by­łe­go szwa­gra, po pro­stu chcia­ła u­sły­szeć plot­kę.

– Zdaje się, że o­bie­cał jej o­że­nek...

– Tobie też. – Wzru­szy­ła ra­mio­nami. – Wi­docz­nie ma taki styl.

– Tak, tylko że w tym przy­pad­ku rów­no­le­gle po­prosił o rękę jesz­cze jedną wy­bran­kę.

– To też mnie jakoś spe­cjal­nie nie dziwi.

– Zaraz zmie­nisz zda­nie. Wiesz, kim była ta druga?

– Kim? – W gło­sie Hanki sły­chać było żywe za­in­te­reso­wanie.

– Jej córką!

– Boże, jaki ro­dzin­ny! – Re­wela­cja zo­stała przy­ję­ta z na­leż­nym u­zna­niem. – Ale zaraz, prze­cież Ja­dzia jest w na­szym wieku...

– Kon­kret­nie w moim. I co z tego?

– Nie może mieć dzie­ci w wieku u­moż­li­wia­ją­cym za­mąż­pój­ście. – Słowa Hanki za­brzmiały jak za­rzut kłam­stwa.

– Ow­szem, mo­gła­by. W tym przy­pad­ku jed­nak Alu­sia była do­dat­kiem do męża, czyli dziec­kiem z jego pierw­szego mał­żeń­stwa.

– To zmie­nia po­stać rze­czy, nie cho­dziło mu o te same geny.

– Ale dzia­łał na tym samym te­ry­to­rium, bo Ala od lat miesz­ka z ojcem i ma­co­chą.

– Miesz­ka? Ma­te­usz nie roz­wa­lił im tego rodzin­ne­go gniazd­ka?

– Jakoś się tam po tym wszyst­kim do­ga­dali, choć trud­no by­ło­by mówić w tej chwi­li o i­de­al­nym u­kła­dzie.

– Utrzy­mu­jesz z nimi kon­takty?

– Tak, spo­ra­dycz­nie. – Maria u­śmiech­nę­ła się. – My, byłe ko­biety Don Juana, trzy­mamy się razem!

– Co dalej?

– Py­tasz o jego pod­boje? Po­ję­cia nie mam, nie śle­dzę tego.

– Słusz­nie. – Żach­nę­ła się Hania. – Nie mia­ły­śmy zresz­tą zaj­mo­wać się jego związ­ka­mi, tylko two­imi.

– Zaj­mie nam to zde­cy­do­wa­nie mniej czasu.

– Potem był Mi­chał. Kan­dy­dat i­de­al­ny! – Młod­sza sio­stra za­mknęła temat wiel­kiej mi­ło­ści nr 2.

– Na męża?

– Na part­nera kogoś, kto ma fioła na punk­cie filmu.

– Przy nim nawet ja czu­łam się jak na pla­nie u Da­vi­da Lyn­cha.

– Żar­tu­jesz, prze­cież za­chwy­całaś się jego ta­len­tem. Mó­wi­łaś, że to przy­szłość pol­skiej ki­ne­ma­to­grafii, że spod jego pióra wy­cho­dzą sce­na­riusze, któ­rych nikt i nic nie jest w sta­nie spie­przyć. Tak to brzmia­ło, praw­da?

– Cza­sami akcja filmu su­ge­ruje pewne za­koń­cze­nie, a ono o­ka­zu­je się zu­peł­nie inne, za­skaku­ją­ce.

– Czemu wam nie wy­szło?

– Mi­chał za­czął żyć jak w fil­mie i takim chciał u­czy­nić naszą co­dzien­ność. Ja po pro­stu nie nada­wałam się na bo­ha­terkę jego cho­rych ob­ra­zów.

– A były chore?

– Może z wy­jąt­kiem se­kwen­cji łóż­ko­wych. Ro­ze­śmia­ły się.

– Zdra­dzisz, jak się to ob­ja­wiało?

– Wy­da­je mi się, że trak­to­wał nas tro­chę jak po­li­gon do­świad­czal­ny. Wy­myśla­jąc sceny na po­trze­by filmu, od­gry­wał je w domu, przed jed­no­osobowym au­dy­to­rium i cze­kał na re­ak­cję. Cza­sami w ciągu jed­nego dnia po­tra­fił się prze­po­czwa­rzyć w kilka róż­nych o­sobowo­ści. Sz­ko­da, że nie można było z tego wy­brać najbar­dziej od­powia­dają­ce­go wi­ze­run­ku i za­cho­wać go na za­wsze.

– Ta­de­usz? – Hanka nie od­pusz­czała. Na szczę­ście zbli­ża­ła się do końca.

– Słod­ki, czuły, za­baw­ny, ale...

– Zaw­sze jest ja­kieś „ale”. Niek­tó­rzy z tym żyją, wiesz?

– Bra­ko­wało mi po­czu­cia bez­pieczeń­stwa. Ta­kie­go zwy­kłe­go, ja­kie­go ko­biety o­cze­ku­ją od swo­ich fa­ce­tów. W za­mian można było o­trzy­mać w nie­ogra­niczonych i­lo­ściach bez­tro­skę i cu­dow­nie cza­ru­ją­cą fry­wol­ność. Takie stany zwy­kle pry­ska­ją w zde­rzeniu z ja­kimś de­ta­lem, bła­host­ką przy­po­mi­nającą o rze­czywistości w stylu: za­brakło kasy na o­pła­ce­nie ra­chun­ków za e­ner­gię, bo ich część w dro­dze na pocz­tę wy­pa­ro­wała w skle­pie mu­zycz­nym. Z cza­sem takie bła­host­ki za­czy­nają się pię­trzyć i film za­ty­tu­ło­wany "I żyli długo...” nie koń­czy się happy endem.

– Nie będę na­gaby­wać o szcze­gó­ły – Hanka od­sta­wi­ła pustą fi­liżan­kę – choć wiesz, że zżera mnie cie­ka­wość.

– Chodź, i­dzie­my. – Ma­ry­sia od­su­nę­ła krze­seł­ko.

– Zo­stał nam Marek.

– Nie­stety, nie zo­stał.

– Ża­łu­jesz?

– By­ła­bym bez serca, gdy­bym nie ża­ło­wała. – Poza tym

– do­da­ła po chwi­li – to bar­dzo świe­ża spra­wa.

– Do od­krę­ce­nia?

– Nie sądzę. Cza­sami pa­dają słowa, któ­rych nie da się za­po­mnieć. To nie film, z któ­re­go można u­sunąć kiep­ski kadr.

 

Po­ry­wacz za­mknął Izę w po­koju na pię­trze, w oknie tkwi­ły kraty. Su­ge­stia, że może pod­jąć próbę u­ciecz­ki w ta­kich wa­run­kach, wyda­wała się mocno prze­sa­dzo­na. Dom z ze­wnątrz pre­zen­to­wał się dużo le­piej, choć być może był to je­dy­nie efekt spo­wodowa­ny sła­bym o­świe­tleniem, w jakim go uj­rza­ła. Wew­nątrz kró­lo­wał styl wcze­snego PRL-u. Naj­praw­do­podob­niej zwie­zio­no tu cały nie­przy­dat­ny sprzęt o­dzie­dziczony po przod­kach o­bec­nego wła­ści­cie­la. Nie wiedzia­ła, czy na­le­ży on do po­ry­wa­cza, któ­re­go krzą­ta­nie na dole do­bie­ga­ło do niej od paru go­dzin. Na jego wspo­mnie­nie czuła strach i o­brzy­dze­nie, a jed­nak li­czy­ła, że przy­po­mni sobie o niej i przyj­dzie na górę. Pod­czas bez­sen­nej nocy obmy­ślała, jak go „przy­wi­ta”. W po­miesz­czeniu o­prócz sta­re­go łóżka, przy­kryte­go kocem, znaj­do­wała się pusta szafa z nie­do­my­ka­ją­cymi się drzwia­mi i brzyd­ka, po­kry­ta pa­ję­czy­ną lampa. Oce­nia­jąc sy­tu­ację, do­szła do wnio­sku, że je­dy­nie ten o­stat­ni przed­miot nadawał­by się do o­brony. Mogła ją roz­bić i za­atako­wać wcho­dzą­ce­go męż­czy­znę odłam­kiem szkła. W nocy nie mogła jed­nak zde­mon­tować lampy, a teraz ma­rzy­ła je­dy­nie o moż­li­wo­ści sko­rzy­sta­nia z to­a­le­ty. Je­żeli w ciągu kil­ku­na­stu minut nic się nie zmie­ni, za­cznie krzy­czeć i walić w drzwi albo wy­ko­rzysta do za­łatwie­nia swo­jej po­trze­by szafę.

Zgrzyt klu­cza ją za­sko­czył. Nie usły­sza­ła po­prze­dza­ją­cych go od­głosów kro­ków.

– Może coś zjesz? – padło nie­śmia­łe py­ta­nie.

– Tak. Nie. – Pra­wie chcia­ła mu po­dzię­kować za po­ja­wie­nie się. – Muszę sko­rzy­stać z to­a­le­ty.

– Pro­szę. – Od­su­nął się. – Jest obok. Wy­bie­gła, za­uważając, że tro­chę się u­spo­koił.

Po chwi­li, w dużo lep­szym na­stro­ju, po­sta­nowiła to spraw­dzić.

– Może po śnia­daniu – za­cze­pi­ła go jesz­cze u szczy­tu scho­dów, gdzie na nią cze­kał – od­wie­ziesz mnie do domu?

Wy­glą­dał na zdu­mio­ne­go.

– Dla cie­bie to nic wiel­kiego – tłu­ma­czy­ła dalej, wy­peł­nia­jąc nieme po­le­cenia. – Ty masz pewne za­ję­cie, je­steś ce­nio­ny, świet­ny w tym, czym się zaj­mu­jesz, do­ce­nia­ny i nikt nie bę­dzie robił ci wy­mó­wek z po­wodu kil­ku­dnio­wej nie­obec­no­ści. Ze mną jest in­a­czej.

Obró­ci­ła się i u­si­ło­wa­ła na­wią­zać z nim kon­takt wzro­kowy. Bez­sku­tecz­nie.

Za­pro­wadził ją do stołu na­kry­te­go dla dwóch osób. Bra­ko­wało świe­żych bu­łe­czek. No tak, są prze­cież na od­lu­dziu, od­cię­ci od świa­ta. Jak kto­kol­wiek ją tu znaj­dzie, i kto w ogóle bę­dzie jej szu­kał?

– Cie­ka­we, kiedy nas znaj­dzie? – Padło nie­wy­raź­ne py­ta­nie z ust wy­peł­nio­nych czer­stwym pie­czy­wem.

 

Ma­ry­sia mar­twi­ła się bra­kiem kon­taktu z Izą. Te­ra­pia za­ku­po­wa za­pro­ponowana przez Hankę nie po­pra­wi­ła jej na­stro­ju.

Hanka z nie­słab­ną­cym en­tu­zja­zmem prze­ga­niała ją do ko­lej­nego skle­pu, gdy jej oczom u­ka­zał się bu­dzą­cy sko­ja­rze­nia szyld.

– Słu­chaj, czy to nie jest bank Izy? – Usi­ło­wa­ła wska­zać pod­bród­kiem wy­pa­trzo­ny o­biekt.

– Gdzie? – Za­py­tana ro­zej­rza­ła się bez­rad­nie.

– Prze­cież po­ka­zu­ję. Ślepa je­steś?

– Widzę tylko, że trze­piesz łbem jak koń.

– To patrz, gdzie trze­pię. Albo nie, chodź za mną.

Dziar­skim kro­kiem, przy o­strym dźwię­ku klak­so­nów, prze­kro­czy­ły ulicę i z im­pe­tem do­pa­dły pierw­szego pra­cow­nika banku.

– To nie napad – z u­śmie­chem tłu­ma­czy­ła Hanka, wi­dząc lekki po­płoch na twa­rzy na­pad­nię­te­go. – Wszyst­ko, co chcia­ły­śmy zdo­być, już mamy.

Po­trzą­snę­ła tor­ba­mi.

– Bra­ku­je nam je­dy­nie sio­stry – do­da­ła.

Ze zdu­mie­niem usły­sza­ły, że nie są je­dy­nymi po­szu­kują­cy­mi Izy o­soba­mi. Isau­ra nie po­ja­wi­ła się w banku przez o­stat­nie kilka dni, nie do­star­czy­ła zwol­nie­nia le­kar­skiego, nie wy­pi­sa­ła karty u­rlo­powej, nie dzwo­ni­ła i nie od­bie­ra­ła te­lefonów. Pani w śred­nim wieku, z wło­sa­mi grzecz­nie za­cze­sany­mi w kok i krwi­sto u­ma­lo­wany­mi war­gami, po­in­for­mowa­ła je z sa­tys­fak­cją, że taki stan nie może trwać dłu­żej.

– Jeśli nawet ro­dzi­na nie wie, co się dzie­je – te­atral­nie wzru­szyła ra­mio­nami – na­le­ży przy­pusz­czać, że młoda osoba u­kry­ła się gdzieś przed świa­tem. Nie je­stem za­sko­czona. Wi­dzia­łam już nie takie rze­czy.

Maria prze­rwa­ła jej zde­ner­wo­wa­na.

– Nie wąt­pię. W pani wieku mu­siała pani do­świad­czyć wielu nie­co­dzien­nych za­cho­wań.

Ochło­nę­ła do­pie­ro na ulicy, wy­słu­chując re­pry­men­dy sio­stry.

– Byłaś a­ro­ganc­ka!

– Wku­rzy­łam się. Aż czuć było ra­dość, że Izka nie po­ja­wi­ła się w pracy. Pod jej nie­na­gan­nie u­ło­żoną fry­zur­ką nawet nie za­kieł­ko­wała myśl, że może coś się stało. Mu­si­my ją zna­leźć! Teraz! Już!

Hanka po­słusz­nie do­prowa­dziła ją pod za­mknię­te drzwi, po­zba­wione­go ja­kichkolwiek od­głosów życia, miesz­kania sio­stry. Nie pro­te­stowa­ła rów­nież, gdy Maria gwał­tow­nie do­bi­ja­ła się do są­sia­dów. Wtrą­ci­ła się do­pie­ro, gdy ta za­czę­ła krzy­czeć na je­dy­ną o­bec­ną w bloku lo­ka­tor­kę, która wy­chyli­ła głowę na ko­ry­tarz. Ko­bie­ta była prze­stra­szo­na i chyba nie najle­piej sły­sza­ła. W tej sy­tu­acji pod­nie­siony głos Ma­ry­si był nawet na miej­scu, ale groź­na mina wy­raź­nie nie spodoba­ła się na­pad­nię­tej. Hanka wy­ję­ła swój dowód o­sobi­sty, żeby u­wia­ry­god­nić wy­krzyki­wa­ną przez sio­strę hi­sto­rię.

– Co się pchasz z tym pla­sti­kiem? Mój bę­dzie chyba bar­dziej na temat. To w końcu ja noszę to samo na­zwi­sko co Izka. – To mó­wiąc, Maria o­próż­ni­ła swoją torbę na wy­cie­racz­ce sta­rusz­ki, która z hu­kiem za­mknęła jej drzwi przed nosem.

Hanka z po­li­towa­niem po­ki­wa­ła głową.

– Chyba prze­sta­ję się dzi­wić tym wszyst­kim fa­ce­tom.

– Co? – do­bie­gło z pod­łogi. – Jakim fa­ce­tom? Moim zda­niem mia­ły­śmy tu do czy­nie­nia ze zwy­kłą bab­ską zło­śli­wo­ścią.

– Tak, na pewno. Zbie­raj szma­ty, mu­si­my gdzieś u­siąść i ob­my­ślić stra­te­gię. Trze­ba obdzwo­nić szpi­ta­le, pójść na po­li­cję...

Drzwi o­tworzy­ły się po­now­nie. Star­sza pani drżą­cą ręką po­da­ła im klu­cze.

– Pani Isau­ra trzy­ma u mnie za­paso­wy kom­plet. To taka grzecz­na i miła ko­bieta. – Spoj­rza­ła pod swoje nogi i do­da­ła:

– Aż dziw, że to pani sio­stra.

 

 

Do wnę­trza wpa­dły rów­no­cze­śnie. Hanka zda­wała na głos spra­woz­danie do­ty­czą­ce nie­wiel­kich zmian, jakie wpro­wa­dzono od jej o­stat­niej wi­zy­ty. Nie po­doba­ły jej się, o czym po­in­for­mowa­ła sio­strę, o­twar­te szaf­ki i po­zosta­wione w nich w nie­ła­dzie u­bra­nia. Maria na­to­miast wpa­try­wała się w ciem­ny ekran te­lewi­zora.

– Ty kłam­czu­cho, su­ge­ro­wa­łaś, że go tu nie bę­dzie, co od razu wy­da­wało mi się mocno na­cią­gane. Po­patrz, jest nawet od­twa­rzacz DVD. I tylko jedna, i to nie­opisa­na, płyta.

Bar­dziej z przy­zwycza­je­nia niż z cie­ka­wo­ści wsu­nę­ła ją na wła­ści­we miej­sce i włą­czy­ła od­bior­nik.

 

W banku za­wrzało. Pani Ge­no­wefa ob­nosi­ła się ze swoim nie­sma­kiem, jaki wzbu­dzi­ła w niej wi­zy­ta ro­dzi­ny znie­na­widzo­nej pod­wład­nej. Od­cią­ga­ła od o­kie­nek ko­lej­ne pra­cow­ni­ce, by po­dzie­lić się swo­imi u­wa­gami.

– Jak to pani nie widzia­ła?! – w na­pastli­wy spo­sób stro­fowa­ła jedną z nich. – Są takie same jak ona: wy­nio­słe, pewne sie­bie i bez­czel­ne. Wy­da­je im się, że takim jak one wszyst­ko wolno!

– To zna­czy, jakim? – padło ci­chut­kie py­ta­nie.

– Ślepa pani, czy co? – Prze­ło­żona pod­niosła głos, co spo­wodowa­ło po­ru­sze­nie w po­więk­sza­ją­cej się ko­lej­ce ob­ser­wu­ją­cych scenę pe­ten­tów. – Gwiaz­decz­ki! Jakby coś je do tego u­po­waż­niało!

– Dro­gie panie – roz­le­gło się za ich ple­ca­mi – czy nie u­wa­żacie, że po­win­niśmy się sku­pić na pracy? Klien­ci za­czy­nają się de­ner­wo­wać.

Pani Ge­no­wefa miała już przy­go­towa­ną ri­po­stę, gdy u­zmy­sło­wi­ła sobie, że to, co do niej do­tar­ło, to głos szefa.

– Za­stanawiamy się wła­śnie, jak po­dzie­lić mię­dzy sie­bie obowiąz­ki nie­obec­nej ko­le­żan­ki – ze­łgała na po­cze­ka­niu.

– Ro­zu­miem, że do­pó­ki nie za­pad­nie de­cy­zja o jej dys­cypli­nar­nym zwol­nie­niu, nie przyj­mie­my na to miej­sce ni­ko­go in­ne­go?

Prze­strzeń wy­peł­ni­ły dwa gło­śne wes­tchnię­cia: znie­cier­pliwio­ne ko­bie­ce i zmie­sza­ne mę­skie.

Dy­rek­tor wiele o­bie­cy­wał sobie po Isau­rze. Li­czył na jej mło­dość i kre­atyw­ność, które mogły jej pomóc wy­rwać się z par­te­ru na wyż­sze po­ziomy. W pro­wa­dzonej przez niego dzia­łalności wszyst­ko było takie czy­tel­ne. Najm­niej li­czą­cy się w ban­ko­wej hie­rar­chii zaj­mo­wali miej­sca na dole, co o­zna­czało stały i bez­po­śred­ni kon­takt z pe­ten­ta­mi. Ulo­kowa­ne wyżej miej­sca pracy da­wały więk­szy kom­fort i więk­sze pie­nią­dze. Oczy­wi­ście nie od razu, ale Iza miała szan­se na naj­wyż­sze, dru­gie pię­tro. Ro­kowa­ła tak do­brze, że nie zdzi­wił­by się, gdyby do­ce­lowo za­ję­ła miej­sce tuż przed jego ga­bi­ne­tem. Zw­łasz­cza że u ak­tu­al­nej go­spody­ni tego lo­ka­lu licz­ba lat rów­no­wa­ży­ła się po­ma­łu z licz­bą ki­lo­gra­mów, a to o­zna­czało, że nie­ba­wem wy­bie­rze się na e­mery­tu­rę. To sprzy­ja­ło pla­nom dy­rek­tora wobec Isau­ry.

Na samo ich wspo­mnie­nie dy­rek­torowi po­cie­kła struż­ka śliny z ką­ci­ka ust. I mimo na­tych­miastowej re­ak­cji nie zdo­łał ukryć jej przed wni­kliwym wzro­kiem wpa­tru­ją­cej się weń pani Ge­no­wefy. Be­zrad­nie prze­trzą­sał wnę­trze kie­szeni w po­szu­ki­wa­niu chu­s­tecz­ki, którą po­win­na mu tam wło­żyć żona. Nie zna­lazł. Z każ­dym dniem coraz mniej o niego dbała, coraz bar­dziej się od­da­lała. To wła­śnie Isau­ra miała się o tym do­wie­dzieć pierw­sza. Tym­cza­sem świa­dec­two na­rastają­ce­go za­nie­dbania męż­czy­zny u­ka­zało się oczom nie­wła­ściwej ko­biety. Z za­że­no­waniem wy­ję­ła e­leganc­ko wy­pra­so­wany frag­ment bia­łe­go ma­te­riału i po­da­ła prze­ło­żonemu. Przy­jął, od­wró­cił się i od­szedł. Wy­da­wało mu się, że u­sły­szał przy­tłu­mio­ny chi­chot za ple­ca­mi.

Całej sce­nie nie przy­glą­da­ła się tylko jedna osoba, pra­cow­nik, który pod­jął wy­si­łek zmie­rzenia się z pię­trzą­cą ko­lej­ką. Młody, wy­jąt­ko­wo kru­chej po­stu­ry czło­wie­czek na­chy­lał się nad pa­pie­rami, do­ty­ka­jąc ich pra­wie gru­by­mi, cy­lin­drycz­nymi o­ku­la­rami. Do sła­be­go wzro­ku zdą­żył się już przy­zwycza­ić. Na­drabiał innym, wy­ostrzonym zmy­słem, jaki po­zwa­lał mu o­ce­nić sy­tu­ację, a mia­no­wicie wę­chem. W po­wie­trzu u­no­si­ła się woń za­zdro­ści wy­mie­sza­na z za­pachem po­żą­da­nia. Do­my­ślił się, że przy­czyna wy­two­rze­nia tej mie­szan­ki tkwi­ła w innym, cu­dow­nym a­ro­macie nie­win­no­ści, u­no­szą­cym się zwy­kle nad nie­obec­ną w tej chwi­li ko­le­żan­ką. Tę­sk­nił do roz­ta­czanej przez nią aury i sło­dy­czy, jaka pły­nę­ła z jej ust, gdy po­ma­gała mu po go­dzinach u­po­rać się z za­le­gły­mi obowiąz­ka­mi. Nigdy nie o­śmie­lił się zbli­żyć do niej na tyle, by móc zo­ba­czyć, jak wy­glą­da, ale wy­obraź­nia i złe e­mo­cje, jakie roz­bu­dza­ła w in­nych ko­bietach, pod­powia­dały mu, że musi być zja­wi­sko­wo pięk­na. Za­ko­chał się i zro­bił­by wszyst­ko, żeby o­bronić ją przed złym świa­tem, strach przed nim był jed­nak więk­szy od wy­peł­nia­jącego go u­czucia. Dla­te­go teraz też całym ko­men­ta­rzem do roz­gry­wa­ją­cej się w tle akcji było gło­śne wes­tchnienie, nie­wła­ściwie od­czy­ta­ne przez ko­bietę do­ma­gają­cą się li­kwida­cji konta w banku, gdzie nie sza­nu­je się klien­tów.

 

Męż­czy­zna prze­cha­dzał się ner­wo­wo przed fo­te­lem, na któ­rym u­sa­do­wił swo­je­go je­dy­nego widza. Słowa, które wy­po­wia­dał szyb­ko i nieco cha­otycz­nie, miały przy­nieść mu wiarę w re­ali­zację za­plano­wane­go przed­się­wzięcia. Tym­cza­sem bez­wied­nie do­da­wał o­tu­chy prze­trzy­mywa­nej ko­bie­cie.

– Hanka swo­imi ner­wo­wy­mi te­lefonami, że się nie od­zy­wasz, do­prowa­dzi ją do szału. Zo­ba­czy­ła tyle fil­mów, że sama się na­pę­dzi. Po­sta­nowi cię od­na­leźć. Do­trze do two­je­go miesz­kania, a potem do po­zosta­wionej prze­ze mnie wia­do­mości. Je­żeli w prze­bra­niu, w któ­rym wy­stą­pi­łem, roz­pozna Lec­tera... Wiesz, o kim mówię?

– Dok­tor Han­ni­bal Lec­ter, bo­ha­ter „Mil­cze­nia owiec”?

– Widzę, że to u was ro­dzin­ne. – Na­chy­lił się nad nią nie­bez­piecz­nie, na­ru­szając jej stre­fę in­tym­no­ści. – Twoja uroda... Przy­po­mi­nasz mi ją z cza­sów, gdy jesz­cze nic nas nie łą­czy­ło. Wiesz, że już wtedy się w niej pod­kochi­wa­łem?... Przy­po­mi­nam ci Han­ni­bala?

– Tak! Nie! – Nie wiedzia­ła, ja­kiej spo­dzie­wa się po niej od­powie­dzi i co jej grozi za u­dzie­lenie nie­pra­widło­wej.

– Ona nigdy się tak nie waha! – Znowu za­czął ma­sze­ro­wać.

– Kiedy pod­ję­ła de­cy­zję o na­szym roz­sta­niu, w ogóle już nie chcia­ła mnie słu­chać. Nie przyj­mo­wa­ła ni­cze­go, żad­nych ar­gu­mentów. Nie da­wała nam żad­nej szan­sy.

Zawył. Odru­cho­wo, by od­da­lić się od źró­dła nie­po­koją­cego dźwię­ku, sku­li­ła się. Wy­czuł jej lęk i znowu pod­dał ją a­nali­zie po­rów­naw­czej.

– Kie­dyś wy­myśli­łem, że jest twar­da jak Brud­ny Harry. Wiesz, to takie prze­ko­ma­rzania się w na­wią­zaniu do jej pro­fe­sji. – Po­cze­kał na sy­gnał zro­zu­mie­nia. – Ro­bi­łem wszyst­ko, żeby być bli­żej niej. Wszyst­ko! Zu­peł­nie tego nie za­uważała.

Przy­kuc­nął i skrył twarz w dło­niach.

Iza spo­dzie­wała się wielu rze­czy, ale nie za­łamania u po­ry­wa­cza. Po­czu­ła ro­dzą­ce się w niej współ­czu­cie. Ch­cia­ła je wy­ra­zić w po­sta­ci zwy­kłe­go ludz­kie­go gestu. Ch­wi­lę po tym, jak się nad nim po­chy­li­ła, po­czuła pie­ką­cy ból nosa. Męż­czy­zna nie­spo­dziewa­nie u­niósł głowę, u­de­rza­jąc ją przy tym mocno. Od­sko­czył, jakby to ona go za­atako­wała. Do­strze­gł­szy jed­nak kro­pel­ki krwi na jej war­dze, przy­niósł jej wil­got­ną chu­s­tecz­kę.

– Ch­cia­łem być dla niej jak Andy Gar­cia dla Meg Ryan w „Kiedy męż­czy­zna kocha ko­bietę”. – Prze­stał sobie zawra­cać głowę nie­for­tun­nym wy­pad­kiem. – Wiesz, że to jej u­lubio­na ak­tor­ka?

– Ma­ry­sia nie jest al­ko­holicz­ką – skwi­to­wa­ła jego znie­czu­licę, czu­jąc pul­so­wa­nie w ob­rę­bie całej twa­rzy i po­wsta­ją­cą w jej cen­trum o­pu­chli­znę.

– Nie jest! – pod­niósł głos. – Nie jest także pro­sty­tut­ką, żeby móc się wcie­lić w rolę Julii Ro­berts z „Pret­ty Woman”, ani wy­na­tu­rzo­ną jed­nost­ką, że­by­śmy mogli prze­żyć razem chwi­le rodem z „Uro­dzonych mor­der­ców”.

Gło­śno za­czerp­nął po­wie­trza.

– Dla­te­go u­ło­ży­łem dla niej inną fa­bu­łę. I myślę, że bę­dzie za­chwy­co­na.

 

– Nie wiem, kim jest ten za­masko­wany psy­chol – Maria prze­rwa­ła ciszę, jaka za­padła po od­tworze­niu na­grania – ale zgry­wa się na Han­ni­bala, tylko po co? Może chce pod­kre­ślić w ten spo­sób swoją me­ga­in­teligen­cję.

– A nie krwa­we za­miary? – u­pew­ni­ła się Hanka.

– Coś ty! To małe, podłe, za­kom­plek­sione stwo­rze­nie chce tylko u­do­wod­nić swoją in­te­lek­tu­al­ną prze­wa­gę.

– Uff!

– On nam pro­ponu­je grę.

– Grę?

– A jak po­trak­tu­jesz słowa, że ko­lej­ną pod­powiedź znaj­dziemy w „Rain Manie”?

– My? On to wy­raź­nie kie­ru­je do cie­bie. Po pierw­sze używa licz­by po­je­dyn­czej, po dru­gie ad­re­su­je to do kogoś, kto sie­dzi w tej bran­ży po uszy, tak jak ty.

– Wy­co­fu­jesz się?

– W życiu! Po pro­stu za­stanawiam się, komu aż tak bar­dzo za­lazłaś za skórę.

– Nie znamy osoby ani mo­ty­wu. Spró­buj­my przy­jąć jego wa­run­ki i za­stano­wić się nad roz­wią­za­niem re­bu­su, że­by­śmy wie­działy, gdzie szu­kać na­stęp­ne­go.

– Nie pomy­ślałaś o po­wia­domie­niu po­li­cji?

– Haniu, wiem, że to, co po­wiem, bę­dzie prze­ja­wem za­wo­dowego zbo­cze­nia, ale nasz pan X chce być bo­ha­terem filmu, a w więk­szo­ści ob­ra­zów, jakie widzia­łam, prze­ka­zy­wanie spra­wy w ich ręce ni­ko­mu nie wycho­dziło na dobre.

– Okej. To co mamy?

– Moim zda­niem cho­dzi o cho­robę. Hof­f­man prze­by­wa w o­środ­ku dla u­my­sło­wo u­po­śle­dzonych. Han­ni­bal stwier­dza w ten spo­sób, że je­stem wal­nię­ta! Albo – do­da­ła, wsta­jąc e­ner­gicz­nie – kie­ru­je nas do ta­kie­go miej­sca.

– Jedno jest nawet w po­bli­żu. Izka po­ma­ga tam cza­sem jako wo­lon­ta­riusz­ka.

 

Cza­sami taki sam po­mysł rodzi się nagle w dwóch gło­wach. Tak było i tym razem. Dia­me­tral­nie różni męż­czyź­ni pod wzglę­dem wy­glą­du, u­bio­ru, zacho­wa­nia oraz wy­na­gro­dze­nia wy­ru­szyli pra­wie w tym samym cza­sie z punk­tu A do punk­tu B. Jeden po­ru­szał się z pew­nym o­póź­nie­niem w sto­sun­ku do dru­giego, po­twier­dza­jąc tym samym za­sad­ność zadań ma­te­matycz­nych z tre­ścią, ale spo­wodowa­ne to było przede wszyst­kim tym, że jeden śle­dził dru­giego.

Nie­do­cenia­ny pra­cow­nik banku prze­mierzał trasę wy­bra­ną przez swo­je­go szefa. Nim pod­jął tę de­cy­zję, wy­czuł kłam­stwo prze­ka­zy­wane w po­śpie­chu przez te­lefon ko­mór­kowy. Dy­rek­tor, in­for­mu­jąc mał­żon­kę o na­głych spra­wach za­trzy­mu­ją­cych go w pracy, nie za­uważył pod­słu­chują­ce­go go mło­dzień­ca, po czym na­tych­miast o­pu­ścił bank. W gło­wie pod­słu­chują­ce­go za­świ­tała myśl, że ten być może ma coś wspól­ne­go z na­głym znik­nię­ciem Isau­ry, a je­żeli tak, to za nic nie po­wi­nien spu­ścić go z oka. Tu o­czy­wi­ście prze­sa­dził, gdyby miał to wy­ko­nać, mu­siałby prawdopo­dob­nie wsko­czyć śle­dzo­nemu na plecy. Prze­ło­żony na szczę­ście dość czę­sto od­wie­dzał pod­wład­nych i nie zmie­niał wody ko­loń­skiej od lat, tak więc dla kogoś, kto mógł­by ry­wa­li­zo­wać z bo­ha­terem „Pach­ni­dła”, ist­nia­ła duża szan­sa na po­dą­żanie wła­ści­wym tro­pem. An­to­ni ru­szył więc w ślad za po­dej­rza­nym. Zmie­rza­li w stro­nę ka­mie­nicy, pod którą kie­dyś od­prowa­dził ko­le­żan­kę.

 

Ma­ry­sia po raz ko­lej­ny od­twa­rzała po­zosta­wioną wia­do­mość. Ama­tor­ski sprzęt, na jakim do­kona­no na­grania, oraz nie­udol­na cha­rak­te­ry­zacja unie­moż­liwiały i­den­ty­fika­cję. Wy­gła­szany tekst żyw­cem prze­niesio­no z filmu, do­da­jąc tylko od nie­chcenia o­stat­nią se­kwen­cję na­pro­wadzają­cą na dal­sze po­szu­ki­wa­nia. Przy Hani twar­do ob­sta­wała, że Lec­ter zo­stał wy­bra­ny jako bo­ha­ter pa­sjo­nu­ją­cy się in­te­lek­tu­al­ny­mi gier­ka­mi, oba­wiała się jed­nak, że miała to być su­ge­stia, do­ty­czą­ca losów po­rwa­nej. Po­czu­ła przy­śpie­szo­ne bicie serca i... silny za­pach mę­skich per­fum.

– Czy ona – nie po­tra­fiła wypo­wie­dzieć i­mie­nia sio­stry – się z kimś spo­ty­ka?

– Nic mi o tym nie wia­do­mo – wy­mam­ro­tała Hanka, prze­żu­wa­jąc ja­kieś zdo­bycz­ne je­dzenie po­zosta­wione na ku­chen­nym bla­cie. – Ch­cesz się poczę­stować?

– Nic nie czu­jesz?

– Tylko mi nie mów, że żar­cie jest nie­świeże! – Cof­nę­ła rękę, którą wła­śnie po raz ko­lej­ny kie­ro­wa­ła do ust.

– Nie, to nie to. – Ma­ry­sia ro­zej­rza­ła się. – To coś znacz­nie przyjemniej­szego.

Oby­dwie za­czę­ły wę­szyć, co do­prowa­dziło je pod drzwi wej­ścio­we.

– Tam ktoś jest – syk­nę­ła Maria, na­kazu­jąc jed­no­cześnie ge­stem mil­cze­nie.

W od­powie­dzi na lekko za­ku­rzo­nej szaf­ce po­ja­wi­ło się py­ta­nie na­pi­sane pal­cem: „on?”.

Wzru­szy­ła ra­mio­nami. Skąd miała wie­dzieć? Wy­co­fa­ła się, po­ka­zu­jąc sio­strze miej­sce, w któ­rym po­win­ny się ukryć. Ktoś chwy­cił za klam­kę w mo­men­cie, gdy u­zbro­iła się w sto­ją­cy nie­opodal pa­rasol. Lep­sze to niż nic! Kiedy drzwi u­chy­li­ły się, ze­psu­ty me­cha­nizm za­adap­to­wanej broni wy­strze­lił, go­dząc nie­pro­szonego go­ścia. Za­sko­czony męż­czy­zna stra­cił rów­no­wa­gę i przy­lgnął do pod­łogi. Mu­siały jak naj­szyb­ciej wy­ko­rzystać u­zy­ska­ną prze­wa­gę.

– Co zro­bi­łeś z naszą sio­strą? – krzyk­nę­ły rów­no­cze­śnie.

– Ja... ja... ja ją tylko za­trud­ni­łem – bąk­nął le­żą­cy. Za­nie­mó­wiły.

Pod­czas gdy Hanka trzy­mała de­li­kwen­ta, Ma­ry­sia prze­szu­ki­wa­ła jego kie­szenie. Oprócz chu­s­tecz­ki, którą skla­sy­fi­ko­wała jako dam­ską z uwagi na wień­czą­ce ją ozdób­ki, zna­lazła je­dy­nie gruby port­fel. Wew­nątrz przy­ku­wa­ło uwagę zdję­cie ko­biety, na któ­rej widok mi­mo­wol­nie się skrzy­wi­ła. Były tam też wi­zy­tów­ki. Je­żeli wła­my­wacz nie przy­własz­czył ich sobie, to był...

– Puść go! – wy­da­ła ko­men­dę. – To chyba pryn­cypał Izy.

– Żar­tu­jesz?

– Nie tym razem.

Hania po­lu­zowa­ła u­ścisk, potem cał­ko­wi­cie go zwol­ni­ła. Od­su­nę­ła się, a na­stęp­nie po­da­ła le­żą­cemu dłoń i do­konała au­to­pre­zen­tacji.

Dosyć mgli­ście u­si­ło­wa­ły wy­tłu­ma­czyć za­ist­niałą sy­tu­ację. Z dru­giej stro­ny pa­dały rów­nie nie­ja­sne zda­nia. W końcu dy­rek­tor o­trze­pał się z resz­tek je­dzenia, jakim Hania nie­chcą­cy go ob­sy­pa­ła, prze­pro­sił za za­mie­szanie, po­prosił o kon­takt, na wy­pa­dek gdyby się cze­goś do­wie­działy, i zwró­cił się do wyj­ścia.

– Na pewno nie chce­cie panie zgło­sić faktu za­gi­nię­cia, a może i po­rwa­nia sio­stry? – za­py­tał jesz­cze na od­chod­nym.

– Je­stem pewna, że ją znaj­dziemy. – Maria przy­bra­ła zde­cy­do­wa­ny wyraz twa­rzy. – To ja­kieś nie­po­rozu­mienie, które szyb­ko się wy­ja­śni.

– Gdyby po­trze­bowa­ły panie po­mocy...

– Dzię­ku­je­my. – Hania wy­cią­gnę­ła do niego rękę. – Przy­da się Izie, gdy bę­dzie chcia­ła wró­cić do pracy.

– Tak, o­czy­wi­ście. Ro­zu­miem. – Uśmiech­nął się jakoś dwu­znacz­nie.

Adam pę­dził jak sza­lo­ny, po­trą­ca­jąc bru­tal­nie prze­chod­niów. Jakoś mu­siał wy­ła­do­wać wzbu­rze­nie. I pomy­śleć, że po­trze­bowa­li coraz mniej czasu, żeby do­prowa­dzić się wza­jem­nie do ta­kie­go stanu.

Na te po­wta­rzają­ce się z coraz więk­szą re­gu­lar­no­ścią wojny do­mowe był tylko jeden spo­sób – roz­sta­nie! Pod­da­jąc a­nali­zie wszel­kie znane i wy­du­ma­ne „za” i „prze­ciw”, za­wsze w końcu rej­tero­wał.

Za­trzy­mał się na chwi­lę, by przy­wo­łać obraz jej za­płakanej twa­rzy. Zro­bi­ło mu się zde­cy­do­wa­nie le­piej! Ch­wi­lę póź­niej przy­po­mniał sobie jed­nak także, że na­zwała go „3 x B”, i dobry humor prysł. Okre­śla­ła go już mniej przy­ja­znymi e­pi­teta­mi, ale za­wsze zro­zu­mia­ły­mi. W za­gad­ce, jaką się tym razem po­słu­ży­ła, za nic nie po­tra­fił od­szy­frować owego trze­ciego

„B”: bez­ro­bot­ny, bez­na­dziej­ny i co? Draż­ni­ło go to bar­dziej od nie­wy­pra­so­wanych spodni, gdy wy­bie­rał się na ko­lej­ną roz­mowę kwa­li­fikacyj­ną, czy nie­udol­nego cho­wa­nia pie­nię­dzy, któ­rych szu­ka­nie tak bar­dzo go mę­czy­ło. No cóż, wy­raź­nie do sie­bie nie pa­so­wali, ale byli na sie­bie ska­zani. Przy­najm­niej na razie. Kie­dyś, gdy od­bi­je się od dna, o­dej­dzie i wtedy do­pie­ro zo­ba­czy, co stra­ciła, ale bę­dzie za późno.

Ru­szył w dal­szą drogę. Wie­dział, że zbyt szyb­ki po­wrót do domu bę­dzie o­zna­czał ka­pi­tu­lację. Nie biegł już, co po­zwoliło mu do­kład­nie ob­ser­wować mi­ja­ne osoby. Kto wie, może znaj­du­je się wśród nich jego przy­szły pra­co­daw­ca albo ko­bieta, z którą spę­dzi resz­tę życia.

Jego wzrok przy­kuł o­sob­nik, który nie speł­niał żad­ne­go z po­wyż­szych kry­te­riów. Źle u­bra­ny, przy­gar­bio­ny, w o­ku­la­rach o mon­stru­al­nej gru­bo­ści szkłach, roz­glą­dał się wokół, jakby czuł się śle­dzo­ny.

– Łu­uuuu!!!! – Adam po­zwolił sobie na drob­ny żart. Ten roz­płasz­czył się pra­wie na ziemi.