Siła wiary - Sandra Orzelska - ebook + książka

Siła wiary ebook

Sandra Orzelska

4,5

Opis

Rose May nie jest zwyczajną siedemnastolatką. Pozornie to dusza towarzystwa, z wiecznym uśmiechem na twarzy, a tak naprawdę typ nadwrażliwca, romantyczka kochająca książki. Nie interesuje się modą, która pasjonuje większość jej koleżanek i… mamę. Pragnie tylko jednego – by któregoś dnia znaleźć się na miejscu bohaterek ukochanych książek. Namiastką fantastycznego świata są dla niej sny, w których co noc spotyka się z przystojnym, lecz tajemniczym i nonszalanckim chłopakiem o imieniu Damon. Któregoś razu Rose znajduje tajemniczy medalion i od tej chwili jej życie zaczyna przypominać sen. Czy na pewno właśnie to sobie wymarzyła?

Sandra Orzelska - urodzona 19.01.1999 roku w Elblągu. Mieszka w Wielkiej Brytanii i na obecną chwilę jest uczennicą sixth-formu w Wood Green Academy. Zafascynowana Strażą Pożarną, druhna w Ochotniczej Straży Pożarnej w Krzewsku oraz kilkukrotna zdobywczyni nagród w Ochotniczym Turnieju Wiedzy Pożarniczej. Kocha fotografię, zwierzęta, plastykę i książki.
Siła wiary” jest jej debiutancką powieścią, którą zaczęła pisać w wieku trzynastu lat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 547

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (6 ocen)
4
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

 

To dziwne uczucie, kiedy nie wiesz, co ma się wydarzyć, a jednak na to czekasz…

Byłam zwyczajną, siedemnastoletnią Rose May. Upartą, ale normalną. Dla znajomych na pozór twardą kumpelą. Duszą towarzystwa z wiecznym uśmiechem na twarzy. W rzeczywistości – nadwrażliwcem. Czasem dopadała mnie euforia, każdą drobnostkę traktowałam jak wielkie szczęście, a czasami załamywałam się przez byle głupotę, nie pozwalając niczego sobie wytłumaczyć.

Romantyczka kochająca książki… Moją życiową zagadką było to, skąd w pisarzach tyle wyobraźni. Czytając każdą porywającą opowieść, rozpływałam się nad głównymi bohaterami. Przyszedł taki czas, kiedy bardzo chciałam znaleźć się na miejscu tamtych dziewczyn… Czy jednak odważyłabym się, gdybym miała taką możliwość? Czy postąpiłabym jak one? Wykazała się odwagą, rozsądkiem? Potrafiła okazać tyle miłości i zrozumienia?

Byłam kruchą dziewczyną, mającą swój własny odległy, fantastyczny świat i – co najdziwniejsze – świat, w którym żyłam skrycie każdej nocy. Nieważne, że były to pewnego rodzaju sny. Ważne, że coś niecodziennego i niemożliwego – bo takie rzeczy wzbudzały zachwyt i bezgraniczną wiarę.

Co noc spotykałam tam tego samego chłopaka. Nie wyglądał, a raczej nie był miłą ani sympatyczną osobą. Przynajmniej na początku… Musiałam za to przyznać, że urodą zwalał z nóg. Jego zachowanie było groźne, nonszalanckie i nieprzyzwoite, ale było w nim również coś magnetycznego. Coś, co mimo wulgarnego traktowania wciąż mnie do niego przyciągało. Jakby był zakazanym owocem z mroczną tajemnicą, która kusiła, aby ją rozgryźć. I choć to zjawisko było dosyć dziwne – no dobra, bardzo dziwne – nie myślałam, że te rzeczy, jak się okazało, stanowiły skutek mojej nieugiętej wiary.

Chwilami faktycznie wiedziałam, byłam niemal stuprocentowo pewna, że do mojego życia miała wkroczyć jakaś zmiana. To nie było przeczucie, lecz nadzieja. Żyłam z wiarą, iż każdego na świecie czeka niespodzianka. Magiczna, nieprawdopodobna niespodzianka. I mimo dziwnych uczuć, kryjących się gdzieś w głębi mego serca, nie myślałam, iż rzeczywiście coś takiego nastąpi. Co noc tworzyłam scenariusze, jak ma wyglądać moje życie w przyszłości, ale to były tylko… marzenia. Więc jak coś niemożliwego mogło przeistoczyć się w życie?

Te kumulujące się, niezrozumiałe odczucia przybierały na sile. Z każdym dniem rzeczywistość stawała się coraz bardziej szara. Kto o zdrowych zmysłach poddawałby się wyobraźni? Przecież książki i filmy na ich podstawie to też marzenia. Fantastyka, tyle że zilustrowana lub przelana na papier. To nie miało miejsca. Nie mogło mieć! Żadne z tych rzeczy nie działy się naprawdę!

I choć tak mówiłam na głos do lustra, w swoich oczach widziałam kompletne zaprzeczenie tym słowom, dające złudną nadzieję, która powoli zaczynała przeradzać się w naiwność.

Przecież niczego nie oczekiwałam… Tylko ciekawe, przez jak długi czas miałam być na tyle silną, aby oszukiwać samą siebie.

Zdecydowanie za dużo czasu spędzałam w towarzystwie swoich ulubionych literackich bohaterów, przez co rzeczywistość stała się nieznośna. Może dlatego miałam tak wysokie wymagania wobec życia. Wszystko, co nierealne, było takie idealne… Im więcej naoglądałam się lub naczytałam tych niecodziennych przygód, tym bardziej moje serce czekało na jakiś niemożliwy cud. Nie potrafiłam przestać myśleć o tym, jak szczęśliwą osobą bym była, mając takie fascynujące życie. Nie chciałam zdać się biernie na los, aczkolwiek byłam gotowa, aby z nim wygrać. Silny charakter kazał ustalić nowe, własne zasady i być wierną samej sobie. Wiara dawała wystarczająco siły do podjęcia tej wewnętrznej walki. Tylko czy wiedziałam, co wiąże się z taką decyzją? Brałam pod uwagę konsekwencje czy tylko zalety? Kto by pomyślał, że przez to uparte pragnienie, prawdziwe, niezrozumiałe problemy szykowały się dopiero tutaj, w rzeczywistości. Każda bajka kończyła się happy endem, bo… to bajka. Natomiast komplikacje w codziennym życiu okazały się mieć całkiem inny koniec. No, chyba że byłam główną bohaterką jakiegoś fantastycznego thrillera, o którym nie miałam pojęcia…

Zachmurzone niebo, strach i nagle… ukojenie. Tak jakbym szybowała pomiędzy piórami w oddalonej od świata otchłani. Czułam spokój, a dookoła było światło. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, ale wiedziałam jedno: nie chciałam się stamtąd nigdzie oddalać. Wszystko, co mnie otaczało, wyglądało jak… niebo? I nagle pojawił się on. Ta bardzo znana ze wszystkich snów twarz. Wraz z nim zmieniła się atmosfera i cała sceneria snu. Wszelki blask pokryła czerń. Czułam nad sobą rozprzestrzeniające się chmury grozy. Spokojnym krokiem podszedł do mnie i wyciągnął rękę. A ja? Stałam jak osłupiała. To było strasznie żenujące, nawet jeśli chodzi o sen.

– Znowu się spotykamy – mruknął, ale nie było w tym nic z czułości. Kpił ze mnie. Powiedział to w taki sposób, jakby było to moją winą. – Przecież cię nie ugryzę, wariatko. – Zaśmiał się, odsłaniając swoje białe zęby w powalającym, promiennym uśmiechu, kiedy nieśmiało zrobiłam krok w tył.

Chłopak podszedł nieco bliżej i sięgnął po moją dłoń, łapiąc ją w swoje. Ale ja nadal zanurzałam się w jego uroczym, mrocznym głosie. Było w nim coś, co kazało się bać, coś niewyobrażalnie niebezpiecznego i tajemniczego. Jednak nie mogłam przestać go słuchać. Po prostu. Jakby ot tak rozum został pozbawiony logiki.

Chłopak uśmiechnął się i patrzył na mnie ciemnoniebieskimi oczami. A mogłabym przysiąc, że jeszcze parę snów temu były granatowe. Wzrok miał dziwnie wyczekujący, co totalnie mnie zmroziło. Od lat tak się nie zachowywał. Niee. On nigdy się tak nie zachowywał. Cała ta sytuacja wyglądała sztucznie. To był naprawdę inny sen. I nie powiem, lekko niepokojący.

Gwałtownie wyrwałam z jego uścisku dłoń, nerwowo i z niedowierzaniem potrząsając głową. Co, do diaska, się działo? Co działo się ze mną? Nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie dreszcze wywoływał u mnie jego dotyk. Mimo iż śniłam, naprawdę czułam. Jakbym nocą żyła drugim życiem.

Zapewne był to tak zwany świadomy sen, o którym wiele czytałam. Za wszelką cenę próbowałam go wywołać jako dziecko. Najwyraźniej teraz nie potrafiłam go niestety odwołać. Informacje wyczytane z Internetu mówiły, że kiedy pierwszy raz zaczniemy śnić świadomie, na swojej drodze możemy spotkać nieznaną osobę. Nie musi ona istnieć, ale automatycznie staje się naszym przewodnikiem. Możemy ją najzwyczajniej wyśnić. Stworzyć kogoś, kogo całym sercem chcieliśmy spotkać lub poznać.

Więc dlaczego akurat on? Musiałam tkwić tu z bezczelnym palantem, który ciągle ze mnie drwił. To na pewno nie było moją sprawką, że ugrzęzłam w tym dziwnym miejscu właśnie z nim. Nie marzyłam o spotkaniu jego. Nie utkwiłam tu na własne życzenie, bo jedyne, o czym marzyłam każdej nocy, to normalny, spokojny sen, w którym zaznam odpoczynku, a nie dalszego ciągu życia.

– Twoje pragnienia przyciągają nawet demony. – Jego głęboko mrukliwe, z pozoru poważne słowa zbiły mnie z tropu. – Przykro mi, że padło na mnie.

Mhm, niezły żart. Uprościł sprawę. Żebym jeszcze pojęła tę bezsensowną aluzję…

Zaraz, zaraz. Skąd w ogóle wiedział, że o nim wspomniałam? Czyżby znał moje myśli?

Oblałam się niechcianym, rozpalającym policzki rumieńcem. Powinnam po przebudzeniu więcej poczytać na temat świadomego snu, zanim zostanę ponownie zaskoczona czymś innym. Chyba że te informacje będą tak samo mylące, jak w przypadku „wyśnionego” przewodnika…

– Nigdy nie spotkałam demona – odpowiedziałam z satysfakcją na jego bezsensowne słowa. Miałam nadzieję, że moja odpowiedź nie brzmi głupiej niż to, co powiedział on. Czułam się zbyt realistycznie, aby akceptować takie bzdury jak mityczne stwory, nawet tutaj.

Bez względu na to, gdzie owo „tutaj” się znajdowało.

– Może nawet ich nie znasz? – Tylko tyle zdołałam usłyszeć, ponieważ naraz zewsząd otoczyło mnie echo jego gwałtownego, głębokiego śmiechu. Był nadzwyczajnie rozbawiony i nie wiem, czy ten fakt bardziej mnie rozzłościł, czy zaskoczył. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam tego chłopaka uśmiechniętego. Nigdy wcześniej, aż do dzisiaj.

Prosiłam, błagałam w myślach, aby ktoś mnie natychmiast uszczypnął i wyciągnął z tego żenującego miejsca. Już. Teraz. Jednak szczęście znajdowało się w środku labiryntu, w którym ja zawsze jedynie błądziłam. Mrugając kilkakrotnie i nadal widząc to samo miejsce, westchnęłam z niby straconą nadzieją:

– A już myślałam, że znikniesz jak zwykle, burcząc tylko coś pod nosem, jak za każdym razem, kiedy się widzimy. – Oparłam dłonie na biodrach, wykrzywiając usta w kwaśnym grymasie.

Drażnił mnie. Świadomie.

– Doprawdy, słońce? – Uniósł szpanersko brew, patrząc na mnie świdrującym wzrokiem.

Jakby na pstryknięcie palcami pojawił się za nim wielki stary pień suchego drzewa, na którym leniwie oparł ramię.

Znowu to robił. Mimo iż sen był mój, on decydował o tym, jak się potoczy. Każda podjęta decyzja rozwijała za sobą szereg konsekwencji i – jaka by nie była – nigdy nie uznałabym jej za wystarczająco idealną.

Mimo nieprzyjemnej wymiany słów ten chłopak zawsze działał na mnie jakoś… niewytłumaczalnie. Ten głos lub nawet sama jego piękna twarz emanowały czymś niewytłumaczalnym. Karciłam się za te nieznane uczucia, które powodowały gęsią skórkę na ciele. Wiedziałam, że nie powinno tak być. Dlaczego uznałam jego twarz za piękną?!

Niestety, mimo wszelkich starań nie potrafiłam ukryć onieśmielenia, które wywoływały jego natarczywe ciemnoniebieskie oczy. Od naszego pierwszego spotkania wiedziałam, że to nie jest normalne.

Niech to szlag, dlaczego ja w ogóle przejmowałam się takimi rzeczami?! Przecież to tylko sen, tak? Dlaczego moje uczucia były tak rzeczywiste, choć dotyczyły osoby, która nawet nie istniała?!

– Myślałem, że bardziej polubisz mnie od tej strony – kontynuował, wykrzywiając się w słabym uśmiechu, lecz według mnie nadal kpił.

– Tej? Czyli chodzi ci o tę lepszą, tak? – Kiedy otworzył usta, aby odpowiedzieć, machnęłam ręką w proteście. – Nieważne. Oby tamta strona nie powróciła – burknęłam.

Choć wydajesz się być bardziej irytujący podczas rozmowy niż w niekomfortowej ciszy – dodałam w myślach, czując narastającą złość na nonszalanckie i zbyt pewne zachowanie chłopaka.

Kąciki jego ust uniosły się w zadziornym, tajemniczym uśmiechu.

No tak, teraz byłam pewna, że potrafi czytać w myślach…

– Możesz wynieść się z mojej głowy?! – wrzasnęłam oburzona.

Jeśli wyczytałby również to, jak na mnie działa mimo tych wszystkich sprzeczek, jak miesza w mych emocjach, byłabym skończona. Straciłabym resztkę godności, która – miałam nadzieję – jeszcze się gdzieś zachowała.

– Nie moja wina, że o mnie myślisz, słońce. Najwyraźniej tak działam na dziewczyny.

– Masz przestać szperać w moich myślach! Naruszasz prywatność! – krzyknęłam rozdrażniona, pomijając jego narcystyczną opinię na temat samego siebie.

Chłopak spojrzał na mnie spode łba i z niedowierzaniem. Ciemnoniebieskie oczy patrzyły tak intensywnie, że znowu poczułam, jak moje policzki mimo woli płoną. Uciekłam wzrokiem do starego, wielkiego drzewa znajdującego się daleko przede mną. Jak na złość, drzewo momentalnie zniknęło, przez co z powrotem zaskoczona spojrzałam na chłopaka.

Nie wiem, kto kogo bardziej zaskakiwał: ja jego, przez swoje nieprzemyślane odpowiedzi, czy on mnie, przez nieznaną, potężną moc, która stwarzała i zabierała elementy otoczenia w mgnieniu oka, ot tak.

– Prywatność? Myślisz, że czytam ci w myślach? – zapytał całkiem poważnie, bez cienia uśmiechu. Chyba.

Teraz to ja próbowałam wyczytać, co myśli, kiedy tak się przygląda.

Wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć śmiechem, a mnie zrobiło się głupio, że w ogóle o czymś takim pomyślałam.

– Nie mam takich zdolności, słońce – stwierdził pewny siebie, przerywając niekomfortową ciszę. Nie uwierzyłam. Według mnie zdecydowanie posiadał tę przeklętą zdolność. – Choć muszę przyznać, że bardzo bym chciał. Nie lubię, jak mnie zaskakujesz. – Kończąc zdanie, złapał za kosmyk moich włosów i owinął je wokół swego palca.

Jego uśmiech, oczy, a nawet samo zachowanie przypominało doświadczonego, mrocznego lwa na polowaniu. Ja nie miałam zamiaru grać roli ofiary, mimo iż mała cząstka mnie właśnie tak się czuła.

Wziąwszy w płuca głęboki wdech powietrza, wypuściłam je głośno przez zęby. Odpychając ostro jego dłoń, wykonałam kilka małych kroków w tył, aby utrzymać odpowiedni dystans.

Czy nie mogłam znajdować się na piaszczystej plaży, pośród ciszy, w której jedynym odgłosem były bijące o brzeg fale? Pośród prażącego słońca, łaskoczącego gorącymi promieniami delikatną skórę? Wszystko byłoby lepsze od tego.

– Wiesz co, Rose? Widzisz to, co chcesz widzieć – rzucił drwiąco, jakby od niechcenia, z rękoma złożonymi na klatce piersiowej. W pierwszej chwili pomyślałam, że chodzi mu o to, o czym rozmawiałam telepatycznie sama ze sobą, ale na szczęście poczekałam do końca wypowiedzi. – Praktycznie każdej nocy wciągasz mnie do swojego umysłu. A po paru latach staje się to naprawdę zabawne. Widać nie każda kobieta zmienną jest. – Mrugnął z nieschodzącym z twarzy kusicielskim uśmiechem.

A może jednak faktycznie nie czytał w myślach? To, co mówił, wskazywało, że jednak tak. Choć być może był to zbieg okoliczności. Okazało się, że wymowa jego słów była całkiem inna, niż myślałam. Dobrze więc, że tym razem wysłuchałam wszystkiego do końca, zanim znów zarzuciłam go głupimi domysłami. Na samą myśl o tym zemdliło mnie ze wstydu.

– Cóż, widujemy się od kilku lat, a nadal nie znam twojego imienia – burknęłam pod nosem, krzyżując ręce na piersi. – Co jest w tobie takiego, że tak się ukrywasz przed wyjawieniem podstawowych informacji? – Włożyłam wszystkie siły w to, aby głos zabrzmiał zwyczajnie, i użyłam każdych możliwych umiejętności aktorskich, aby nie ujawnić speszenia. – Może czas najwyższy powiedzieć, kim lub czym jesteś?

Oprócz tego, że tak naprawdę nie istniejesz – dodałam w myślach, wściekła na samą siebie.

Zaczął gładzić teatralnie podbródek, odpowiadając po chwili:

– Masz rację. Nazywam się Damon Ray i, jak widzisz, jestem chłopakiem. – Zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem, po czym wskazał palcem na swoją osobę. Zadziorny uśmiech rozkwitł na jego ustach. – Reszty dowiesz się niebawem.

Intensywnie patrząc w oczy, musnął delikatnie kciukiem po moim policzku. Jego dotyk był tak gorący, jak słońce na plaży, które sobie wyobrażałam. Nie byłam pewna, lecz miałam wrażenie, że ścieżka, którą podążał jego palec, jest czerwona przez krew buzującą pod warstwą delikatnej skóry twarzy.

Zamurowana i niezdolna do jakiejkolwiek reakcji, patrzyłam, jak znikał. Cholera, to był naprawdę inny sen. Wcześniej zazwyczaj tylko chwilę rozmawialiśmy, a raczej się kłóciliśmy, czasami po prostu ukazywała mi się jego twarz. Nic więcej.

Wtem cały świat zaczął wirować. Spadałam. Czułam tę wściekłą prędkość, kiedy… otworzyłam oczy.

Było po wszystkim.

Zauważyłam wibrujący telefon, który najwyraźniej wydostał mnie z tamtej przestrzeni.

– Rose? Rose, wstawaj już. Jest prześliczna pogoda, nie chciałabym, żebyś spóźniła się do szkoły, moja droga! – Mama krzyczała z dołu, równo z telefonicznym budzikiem. Kiedy on ustał, mama również. Ach, co za zbieżność. Szkoda, że żadne nie miało dobrego wyczucia czasu… Z całego dzisiejszego snu chciałabym wybudzić się w każdym momencie, oprócz właśnie tego. Kto wie, co byłoby dalej…

Potrząsając gwałtownie i nerwowo głową, wyrzuciłam wszystkie myśli, które nawet nie powinny się w niej znaleźć.

On nie istnieje… choć wszystko zdawało się być takie prawdziwe. Dodatkowo w końcu poznałam jego imię. Ale skoro to był sen, mój sen, czy to nie oznaczało, iż to ja je wymyśliłam? Że to wszystko tylko moja wyobraźnia? Jakim cudem mogłam znaleźć prawidłową odpowiedź?

Ale przecież „reszty dowiem się niebawem”. Na samo wspomnienie tych słów gniewne rozdrażnienie wzięło górę nad ciekawością i fascynacją. Nieźle ze mnie kpił. Co gorsza, całe rozżalenie, wszystkie dotykające mnie tam emocje wracały ze mną ze snów tutaj, do rzeczywistości. Co, jeśli moje sny zwyczajnie się zepsuły? Od lat nie śniło mi się nic innego, a Damon śmie twierdzić, że widzę, co chcę widzieć?! W takim razie gdzie mój jednorożec?

Powolnym krokiem podeszłam do okna. Pogoda była naprawdę niesamowita. Promienie słońca otulały moją twarz. młodzież szalała na świeżym powietrzu, robiąc psikusy. Jedyny minus dzisiejszego słońca był taki, że nie bardzo lubiłam ubierać miniówki, jak inne panienki, w gorącą pogodę, więc żadnej nie miałam. Pierwszy raz czułam rozpacz z powodu braku mundurków szkolnych.

Otwierając szafę, wybrałam szybko czarną bokserkę i krótkie jeansowe, powycierane spodenki. Chyba nie było aż tak źle…

Idąc do łazienki, szybkim ruchem rozpuściłam włosy, które były związane w kucyk. Po sprawnym ogarnięciu się, zrobieniu delikatnego makijażu zarzuciłam torbę na ramię i zeszłam na dół.

Moi rodzice jak zwykle siedzieli roześmiani. Byłam, szczerze mówiąc, bardzo zdumiona i dumna. Byli małżeństwem od dwudziestu lat, a zachowywali się jak nowożeńcy. Po prostu urocze.

Mama miała na imię Emma, kochała zabawę, miała poczucie humoru, ale również swoje zasady. Jej blond włosy opadały na ramiona niczym delikatne płatki śniegu, a smukła figura poruszała się zwinnie. Miała ubraną czarną obcisłą sukienkę, która podkreślała kobiece wdzięki. Błękitne oczy, pomalowane czarnym eyelinerem wirowały wraz z nią.

Tata, Jack, nie mógł oderwać od niej wzroku. Z jego zielonych oczu biło ciepło, czasem nawet można było zauważyć żar. Była jego oczkiem w głowie. Pamiętam, jak kiedyś opowiadali o pewnej przygodzie, gdy tata stracił mamę w młodych latach, na parę miesięcy. Podobno jak wywołał bójkę z drugim kolesiem, polało się dużo krwi, a mama rzuciła się w jego ramiona, pragnąc go uspokoić, i już nigdy z nich nie odeszła.

Ach, urzekająca historia, naprawdę. Czasami nawet myślę, że mogłabym napisać książkę i wyszłaby świetna komedia romantyczna.

Tata ubrał białą, obcisłą koszulkę, która podkreślała jego każdy mięsień. Jego brązowa czupryna była w nieładzie, co wyglądało całkiem interesująco.

To wyjaśniało, dlaczego ta dwójka tak promieniała szczęściem.

Byli swoimi przeciwieństwami. A przeciwieństwa się przyciągają.

– Gdzie David? – rzuciłam, pospiesznie wsypując miodowe płatki do miski z mlekiem.

– Twój brat wyszedł z domu o świcie, z piskiem, jak małe dziecko. Stwierdził, że jest wspaniała pogoda i pójdzie przed szkołą nad morze. Znasz go, Rose… – Ostatnie zdanie tata wypowiedział, przewracając oczami.

Wszyscy go znaliśmy.

Może i był moim starszym bratem, ale nie miał za grosz odpowiedzialności. Jego życie składało się z imprez i flirtowania z panienkami. W sumie na relacje z nim nie mogłam narzekać. Kochaliśmy się jak prawdziwe rodzeństwo, które mimo wielkiej nienawiści wskoczyłoby za sobą w ogień. On zawsze pomagał mi w problemach, choć zgaduję, że zapewne bardziej lubił dogryzać mi na wszystkie tematy, pokazywać, że to on jest starszy, i rozgrywać nasze udawane, lecz czasem naprawdę gniewne dziecinne bójki.

Mimo wszystko jego przesadne ojcowskie przewrażliwienie, opiekuńczość i troska zawsze wygrywały z egoizmem, za co byłam mu wdzięczna. Nieświadomie udowadniał w ten sposób, iż nasze ciągłe walki nie znaczyły o wcześniej wspomnianej nienawiści, lecz wręcz przeciwnie: o miłości, do której za żadne skarby by się nie przyznał.

– Po szkole chcielibyśmy wziąć was z tatą na zakupy – oznajmiła wesoło mama, kończąc zdanie promiennym uśmiechem posłanym tacie.

– Cieszę się, że się dowiedziałem, Emm – rzucił w odpowiedzi zmęczonym tonem oraz ze srogim spojrzeniem, które rozbawiło nas obie. Tata nigdy nie umiał udawać złego czy obrażonego.

– Jack, kochanie. Popatrz na Rose. Wygląda… no… no wiesz. Trzeba jej kupić jakieś sukienki na upalne dni. Teraz na zewnątrz będzie tylko cieplej i…

– Mamo! – pisnęłam w proteście, mało co nie dławiąc się pysznymi płatkami wypełniającymi całe moje usta. Nie dowierzałam jej słowom. – Wyglądam normalnie. Wiesz, że nie lubię sukienek. – Próbowałam zagrać oburzenie i sprzeciw. Szczerze mówiąc, nie miałam nic do tych ciuchów, ale falowane falbanki przed kolano nie bardzo przypadły mi do gustu. Mając na sobie sukienkę, na moich odsłoniętych nogach nie tolerowałam nawet delikatnego łaskotania wiatru, ponieważ kiedy szłam ulicą, a wiatr podwiewał materiał od dołu, czułam się, jakbym była naga. Szorty zapewniały mi pod tym względem uczucie komfortu.

– To sprawimy, że polubisz. – No i to by było tyle z mojej obrony… – Chyba musisz mieć coś eleganckiego na jakieś wyjście, prawda? – Widząc błysk w oku mamy, lekko się przeraziłam. Kiedy spojrzałam błagalnie w stronę taty, on jedynie wzruszył ramionami z wielkim, szerokim uśmiechem. Może warto ulec? Przecież i tak byłam pewna, że żadnego wcześniej wspomnianego wyjścia nie będzie.

– No to okey. Widzimy się po szkole, tak? – zapytałam, wlewając ostatnie krople słodkiego mleka z miseczki do ust. Wsadzając naczynie do zlewu, chwyciłam za torbę i skierowałam się ku frontowym drzwiom.

– Tak, skarbie. Będziemy niecierpliwie na was czekać z tatą. Dopilnuj, aby brat wrócił z tobą do domu! – krzyknęła z wielką ekscytacją, kiedy przekraczałam próg domu.

Zamykając za sobą drzwi, ujrzałam Edwarda.

Mój młody, wielki kot leżał rozłożony na schodach. Była to mieszanka ragdolla z kotem brytyjskim, co dało mu zjawiskowe, egzotyczne ubarwienie wraz z wielkością i włosiem. Jednym słowem: był grubą kulą puchu.

Łasił się do moich nóg jak nigdy, cicho mrucząc. Na samym początku nie wiedziałam, o co mu chodziło, ale kot natarczywie krążył wokół mnie, zmierzając w jednym i tym samym kierunku.

Wzdychając, poszłam za nim, będąc pewną, że zwierzak chce jeść.

Ku mojemu zaskoczeniu, kot przyspieszył, pędząc do pewnego momentu przed siebie, i po zatrzymaniu kręcił się wokół własnej osi, jakby okazując dziwną radość. Nie więcej niż po kilku sekundach obok równo obciętego żywopłotu moim oczom ukazała się biała jak śnieg gołębica.

Zaskoczona, podeszłam bliżej i zauważyłam, że spłoszony ptak był uwięziony w czymś, co ograniczało jego ruch.

Zdjęłam z gołębicy lekką, świecącą rzecz, w którą była zaplątana. Mimo że powinna, nie była tak bardzo wystraszona jak przedtem. Dopiero kiedy dokładnie mi się przyjrzała, poderwała swoje leciutkie ciałko do lotu.

Zaskoczona tą dziwną sytuacją, przysunęłam dłoń bliżej oczu i zobaczyłam srebrny, cienki łańcuszek. Lśniąca zawieszka w kształcie koła z kreską pośrodku błyszczała w słońcu, powalając blaskiem każdego, kto by na nią spojrzał.

– Noo, dzięki, kocie – mruknęłam, śmiejąc się w stronę Edwarda. – Aha, no i jeszcze jedno. Miło, że nie zjadłeś tej białej – dodałam, puszczając oczko. Pieszczoch wylądował całym swoim ciężarem na plecach, słodko tuląc ciało do zielonej, miękkiej trawy.

Rozbawiona tym widokiem, zapięłam naszyjnik na szyi, po czym biżuteria wylądowała w moim dekolcie. Nowy nabytek był nieco dłuższy w porównaniu z moimi innymi wisiorkami, ale miał w sobie również coś zachwycającego, jakby magicznego… Niezrozumiały był dla mnie jedynie fakt, że nikt nie szukał tego skarbu. Biżuteria ta wyglądała na bardzo drogą i na całkiem nową, której nikt wcale nie nosił. W tych czasach ludzie naprawdę znali tylko cenę, a nie dostrzegali wartości… Ale to żadne zmartwienie, tylko korzyść dla mnie – pomyślałam, po czym ruszyłam naprzód drogą prowadzącą do szkoły.

Gdy szłam, wiatr kołysał lekko moimi długimi blond włosami. Czułam się jak wtedy, we śnie, inaczej, spokojniej… do czasu, gdy omal nie stanęło mi serce.

– Rose, mała!

Usłyszawszy krzyk, poczułam nagle zmarznięte ręce na swoich barkach i tracąc równowagę, zleciałam w dół, na tyłek.

– David, do diabła, co ty wyprawiasz? – burknęłam, próbując uspokoić oddech i serce, które było bliskie wyskoczenia z klatki piersiowej.

– No co? – spytał niewinnie z zadziornym uśmiechem. – Chciałem się tylko z tobą przywitać, siostrzyczko.

Podając rękę, pomógł mi wstać, używając swojej siły. Otrzepałam szybko spodenki i zgromiłam go wzrokiem. Przywitać? Serio? Chwila dłużej, a mógłby się ze mną pożegnać…

– Ej, mała, co ty tutaj chowasz? To nowe? – Wyciągnął wcześniej znalezioną zawieszkę z mojego dekoltu i zaczął bacznie się jej przyglądać. Dziwne, że jako chłopak wyłapywał takie drobne szczegóły jak nowa biżuteria, i to w tak krótkim czasie.

– Zdajesz sobie sprawę, że jeśli nie byłbyś moim bratem, dostałbyś porządnie z liścia, nie?

– Oj, przepraszam, siostrzyczko. Czyżbyś się mnie wstydziła? – rzekł rozpromieniony i z łobuzerskim uśmiechem. W jego oku pojawił się dziki błysk, dając jasno do zrozumienia, że jest to w pewnym sensie aluzja, której zapewne nie chciałabym rozgryźć. Miałam jedynie nadzieję, że nie miał on znowu na myśli moich zdjęć z dzieciństwa, którymi lubił mnie szantażować. Zeszłego roku przeżyłam wystarczającą ilość czasu na robieniu wszystkiego, aby znajomi zapomnieli o pulchnym bąblu, zwanym Rose May, biorącym kąpiel.

I pomyśleć, że wszystkie tego typu atrakcje zawdzięczałam własnemu bratu…

– Zaczynasz mnie naprawdę denerwować. – Mówiąc to, wyszarpałam swój nowy naszyjnik, po czym ze ściągniętymi brwiami ruszyłam szybkim krokiem naprzód.

– Oj, mała, przecież wiesz, jak cię kocham. A tak na serio, skąd to masz? Jakiś tajemniczy wielbiciel, o którym mi nie wiadomo? – rzekł kpiąco, najwyraźniej nadal mając niezły ubaw. Jak zawsze jedyne, co robił, to próbował mnie bezczelnie prowokować.

– Nie. Jeśliby taki był, na pewno byś o tym wiedział, detektywie. A to – sięgnęłam po naszyjnik, obracając go palcami – znalazł Edward.

– Edward? Ta leniwa kula tłuszczu? – odparł z niedowierzaniem, bez najmniejszego namysłu.

– Nie mów tak na niego! – wrzasnęłam oburzona, dając bratu silną sójkę w bok. – I tak. Edward. Znalazł gołębicę, która była w to zaplątana, i mnie do niej doprowadził, a przez to, jak już się domyślasz, ja znalazłam łańcuszek.

– Gołębicę? Hm, dziwne. Ale nie powiem, bardzo interesujące… Jak w tych wszystkich romansidłach, nad którymi się rozczulasz, nie? – Nadal ze mnie kpił z wielkim uśmiechem na twarzy. Rozpierała go szaleńcza energia, chcąca wydostać się jak najszybciej na powierzchnię pod każdą możliwą postacią.

– Tak… właśnie tak. – Uległam jego docinkom, ciężko wzdychając. Był piękny ranek, a ja nie chciałam, by go popsuł charakter mojego brata. Tym razem nie miałam zamiaru dawać mu tej satysfakcji.

Przez zaciekłą konwersację z Davidem, nim się zorientowałam, prawie wpadłam na szkolną bramę. Nie myślałam, że droga minie tak szybko. Brat, otwierając bramkę na szkolny plac, wykonał gest zapraszający do środka i wspólnie wkroczyliśmy do naszego kilkugodzinnego piekła.

– Uważaj tylko, żeby ktoś nie rozpoznał tej twojej zguby. – Zachichotał. – Jeszcze w zamian dostaniesz purpurowy cień pod oko, który kompletnie by ci nie pasował do stroju.

– Dobrze wiesz, że jeśli znajdzie się właściciel, to oddam mu jego własność bez wahania – burknęłam, ignorując jego komentarz na temat ciuchów i dopasowywania właściwych rzeczy. Byłam niemal stuprocentowo pewna, że to kolejna złośliwa aluzja.

David przytaknął ruchem głowy, po czym wyszczerzył zęby, patrząc na tłumy uczniów przed nami. Odnalazł swoje towarzystwo i zniknął w mgnieniu oka. Czemu mnie to nie dziwiło… W odróżnieniu od każdego poprzedniego dnia, dzisiaj chociaż mi pomachał.

– Miło – mruknęłam pod nosem, wchodząc do szkolnego budynku.

Dzisiaj wszystko zdawało się być inne. Ludzie szeptali między sobą, prawie wytykając mnie palcami. Atmosfera była dziwna i dość zimna. Przeprowadziłam się do tego miejsca niedawno, ponieważ tata dostał nowe zlecenie z pracy. Jako nowa nie byłam zbyt lubianą dziewczyną w szkole, ale nigdy te wszystkie osoby nie okazywały mi aż tak swojej nienawiści. Co, u licha, się tu działo? Nawet moje najlepsze koleżanki patrzyły dziwnym wzrokiem.

Na szczęście rozległ się pierwszy dzwonek. Zdezorientowana pobiegłam do klasy. Dopiero wtedy zrozumiałam całe zaplanowane przedstawienie. Nikt nie obdarzał mnie nienawiścią. Oni po prostu odgrywali swoje role, które miały mnie zmylić.

W klasie, w mojej ławce znajdowały się dwie kochane przyjaciółki z poprzedniej miejscowości. Ze starej szkoły, za którą tak tęskniłam. Siedziały z wielkimi uśmiechami na twarzach i zauważywszy moją minę, wiedziały, że niespodzianka się udała.

Oj, miały rację. Udała.

– Rose! Laska, tylko nam tu nie mdlej, bo nie pamiętamy jeszcze, gdzie jest pielęgniarka.

– Chloe! Patty! – zdołałam tylko piskliwym głosem wypowiedzieć ich imiona. Dziewczyny równocześnie wstały z ławki, a ja, nie patrząc na nic, zrzuciłam torbę i wpadłam w ich ramiona. Tak dawno się nie widziałyśmy…Tak bardzo za nimi tęskniłam…

– Och, co za słodki widok. Tylko szkoda, że z mojej obecności się tak nie cieszysz.

Słysząc słowa wypowiedziane przez dobrze mi znany męski głos, rozluźniłam uścisk obejmujący dziewczyny i powoli zaczęłam się odwracać.

Boże, to był on! Mój najlepszy przyjaciel. Jeden z trojga, oczywiście.

– Oliver! Jak ty…? Jak wy tu dotarliście? – jąkałam się. – Na jak długo? – Podbiegłam do niego i dusiłam w stęsknionym uścisku. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Teraz byliśmy w komplecie. Teraz wszystko było jak dawniej. Teraz wszystko było tak, jak powinno być. Teraz było po prostu idealnie.

– Przeprowadziliśmy się tutaj, Rose. – Chłopak, odwzajemniając uścisk z dwa razy większą siłą, uniósł mnie ku górze. – David wspomniał o twoich problemach ze znalezieniem przyjaciół równych nam, więc… co nam szkodziło? – Nagle odsunął swoją twarz nieco dalej, robiąc zamyśloną minę. – Bo wiesz, on mówił nam jeszcze coś, ale myślę, że będzie strasznie niezrę…

– Oj, cicho już! – Stając na własnych nogach, odepchnęłam go żartobliwie i podniosłam rękę w górę na znak kapitulacji.

Może nie byłam bardzo towarzyską osobą, ale na znajomych nie narzekałam. Miałam wspaniały kontakt z ludźmi. Nie aż taki bliski, ale to tylko dlatego, że nigdy, przenigdy nie starałam się nawiązać takiej więzi jak z tą trójką. W sumie kogo ja oszukuję… Wcale nie nawiązywałam z nikim stąd żadnej więzi. Ja z nikim i nikt ze mną. David miał rację, to było najbardziej irytujące. On zawsze lepiej wiedział, czego potrzebowałam. Domyślał się rzeczy, które mnie samej jeszcze nie przyszły do głowy. Czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Tylko po co rozpowiadał to później swoim i moim znajomym?

Czułam się jak ofiara losu.

Oliver zdobył miano mojego przyjaciela, choć nie był w tym samym wieku. Miał tyle samo lat, co mój kochany braciszek. Na początku to oni byli zżytymi przyjaciółmi. Wspólne pierwsze spotkania, wagary, imprezy, dziewczyny… Wszystko do momentu, aż się poznaliśmy. Oliver wywrócił życie całej naszej trójki do góry nogami.

Podobno, jak twierdzili David z przyjaciółmi, zakochany od pierwszego wejrzenia, Oli robił wszystko, aby być blisko mnie. Poświęcił nawet przyjaźń z moim bratem, z którym nigdy się nie rozstawał. Ja jednak nie dopuszczałam do siebie myśli, że to mogło być prawdą. Nasza przyjaźń była dla mnie czymś pięknym, więc robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby tak zostało, mimo jego rzekomego zauroczenia.

Dziewczyny usiadły do wolnej ławki stojącej przede mną, po czym Patty próbowała rozwinąć temat.

– Więc? Jak ci się tu mieszka, maleńka? Masz kogoś na oku? – rzuciła z wyczekującym spojrzeniem, wyszczerzona od ucha do ucha.

Niestety, nie zdążyłam odpowiedzieć.

– Panno May, mogłaby pani uciszyć swoich nowych znajomych? Lekcja się rozpoczęła.

Słysząc szorstki głos nauczyciela, podskoczyłam ze strachu. Kurczę. Przez zamglone szczęściem oczy nawet nie zauważyłam, kiedy cała klasa wypełniła się uczniami. I kiedy Oliver zniknął, idąc na własne zajęcia. Wspomnienia dotkliwie mnie wzruszyły, zatrzymując całkowicie, lecz chwilowo, teraźniejszość.

– Ach, no tak, przepraszam, panie Smith. – Usiadłam do swojej ławki z tyłu, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Zaraz po tym moją uwagę przykuł ostry, głęboki, lecz słodki pomruk, który dobiegał z miejsca zajętego przez przyjaciółki.

– Stary, pomarszczony zgred… – Patty, wypowiadając cicho, lecz słyszalnie, te słowa, uśmiechała się do świeżo wyciągniętego zeszytu. Nigdy nie była miłą, cichą dziewczynką. Ta diablica jak zawsze wolała wywoływać kłopoty, rozbawiając w ten sposób wszystkich dookoła. Nie licząc nauczyciela, oczywiście.

– Proszę? Mam nadzieję, że się przesłyszałem, panienko?

– Jeśli jest taka opcja, to jak najbardziej. Musiał się pan przesłyszeć. – Posłała mu słodki, niewinny uśmiech, który na końcu zamienił się w kpiący chichot.

W tle rozległ się śmiech uczniów, co jeszcze bardziej rozdrażniło pana Smitha.

Nauczyciel otworzył usta, po czym je zamknął, wiedząc, że to dla niego przegrana walka.

Patty odwróciła głowę w moją stronę, puszczając oczko i śląc zwycięski uśmiech. Wiedziałam, co myśli: I co? Znasz tu jakąś osobę, której mój język nie pokona?

Zawsze powtarzała mi to po dzwonku kończącym lekcję w poprzedniej szkole. Zawsze.

Wywracając oczami i kręcąc z niedowierzaniem głową, spuściłam wzrok, próbując przezwyciężyć rozbawienie poprzez skupienie na nauce. I jak wspomniałam, przynajmniejpróbowałam to zrobić…

Zajęcia mijały bardzo szybko. Chloe i Patty odwracały się do mnie ukradkiem, streszczając po cichu swoje zwariowane przygody, a ja słuchałam, żałując, że musiałam się wyprowadzić i nie mogłam w nich uczestniczyć.

Po szkole rozstałam się z przyjaciółmi, obiecując być dostępną pod telefonem. Jak na złość, nie mogłam się z nimi spotkać przez… obiecane zakupy!

Znalazłam w tłumie Davida, wzięłam go pod łokieć i wyprowadziłam ze szkoły mimo sprzeciwu. Dość plotkowania z kumplami.

Dzisiejszy dzień miał za zadanie stopniowo odmieniać moje, a może i nasze, życie…

Gdy dotarłam na miejsce, nie mogłam zrozumieć ekscytacji mamy. Nieczęsto rodzice wyciągają dzieci na zakupy. Zazwyczaj jest na odwrót.

Po wielu godzinach poszukiwań w mojej torbie znalazło się mnóstwo różnorodnych rzeczy. Tata z Davidem siedzieli, jedząc lody, i kiwali głowami na tak lub na nie, kiedy przymierzałam wybrane przez mamę ubrania. Dzisiaj po raz pierwszy czułam się w tych wszystkich sklepach nawet… dobrze.

Późnym wieczorem, po zakupach wparowałam do pokoju, kładąc pełne torby na podłodze.

Bez chwili wahania rzuciłam się przemęczona na miękkie łóżko. Plątanina pozwijanych razem poduszek z kocami otulała mnie całą.

Niestety, nie nacieszyłam się długo spokojem.

O wpół do siódmej w całym pokoju rozbrzmiał budzik. Mój sen, a właściwie fakt, że w ogóle go nie miałam, wprawił mnie w – aż głupio się przyznać – lekkie zakłopotanie.

Pierwszy raz od wielu lat w mojej głowie była pustka, która bardziej męczyła moją duszę niż myśli przyprawiające o ból głowy. Co takiego się dzisiaj zmieniło? Gdzie był niejaki Damon, który zawsze się pojawiał? Dlaczego, do diabła, nie miałam tego popsutego, świadomego snu? Choć może lepiej diabła do tego nie mieszać…

Wstając z łóżka, nie mogłam powstrzymać delikatnego uśmiechu. Był piątek, nareszcie! Początek wspaniałego, lecz zawsze zbyt krótkiego weekendu.

Mama, słysząc moje poranne odgłosy, zaczęła przygotowywać śniadanie, którego smaczny zapach niósł się po całym domu. Zanim jednak zeszłam na dół, jej niecierpliwość sprawiła, że nie czekając ani chwili dłużej, wtargnęła do mojego pokoju, chcąc zobaczyć kreację wybraną na dzisiejszy dzień.

Na moim lekko opalonym ciele spoczywała cienka, przewiewna, letnia sukienka przed kolano. Dopasowałam dodatkowo pasek i buty na leciutkim obcasie w piaskowym kolorze. Dziwiłam się sobie, ale podobał mi się ten styl. I to bardzo.

Teraz wyglądałam jak moje przyjaciółki – i choć one nigdy nie zwracały mi uwagi na temat ciuchów, wiedziałam, że byłyby bardziej zadowolone, jeśli nie odróżniałabym się od nich jak kundel wśród rasowych husky.

– Zepnij włosy, wypuszczając jedno pasemko luźno, skarbie. – Mama mówiąc to, przywołała szczery uśmiech na twarz i popędziła z powrotem na dół. W jej oczach widać było zachwyt. W końcu z brzydkiego kaczątka zdołała zrobić uroczego łabędzia. Jeden-zero dla niej.

Po całkowitym dostosowaniu się do rady i zrobieniu fryzury, jak kazała, szybko spakowałam książki do torby, która również była nowa.

Zbiegłam prędko do kuchni, a słońce gwałtownie posłało swoje rażące promienie prosto w moje oczy. Oślepiona, czułam, jak moje nogi momentalnie się plączą. Byłam zdecydowanie pewna upadku do czasu, gdy w ostatniej sekundzie zza rogu wyłonił się Oliver.

Chłopak sprytnie mnie złapał, otulając jednocześnie swoimi silnymi ramionami. Kiedy moje ciało dotknęło jego, przeszły mnie niespodziewane dreszcze.

– Niezdara – mruknął, odstawiając mnie na schodek – ale muszę przyznać, wyglądasz nieziemsko.

– Dzięki – rzuciłam nieśmiało, spuszczając wzrok. – Szkoda, że tylko tak wyglądam. – Po tych słowach jego oczy z dziwnym grymasem poważnie studiowały moją twarz. – No co? – Zachichotałam. – Skoro wyglądam jak nie z tej ziemi, to mogłabym mieć również i takie zdolności. Latanie na pewno by mi się przydało.

Oli odchylił głowę w tył, wybuchając śmiechem. Po niedługiej chwili, kiedy zdążył się wystarczająco uspokoić, kiwnął głową w bok, a ja podążając wzrokiem za jego ruchem, ujrzałam Davida.

Oboje byli bez koszulek, choć nie mieli nie wiem jak wyrzeźbionego ciała. Szczerze mówiąc, lepsze zdrowe pokazywane brzuchy niż kryjące się pod ciuchami bojlery…

– Więc widzę, że wasze relacje są coraz lepsze, skoro wspólnie świecicie nagimi klatami – stwierdziłam z zadziornym uśmiechem.

Naprawdę byłam szczęśliwa. Wyglądało na to, że chłopcy ponownie doszli do porozumienia, pozwalając, aby wcześniej wspomniane konflikty z mojego powodu odeszły w niepamięć.

– Czy ty wiesz, jak gorąco jest na zewnątrz? – David wypowiadał każde słowo z wyraźnymi przerwami między nimi dla lepszego efektu. To było nie tyle pytaniem, co raczej ujawnieniem faktu. – My nie jesteśmy nieśmiali, jeśli chodzi o nasze ciała, co nie, Oliver?

– My?! – Zakpił drugi, rozbawiony. – No coś ty, oczywiście, że nie. Jeśli chcesz, Rose, nikt ci nie broni zdjąć sukienki.

I to był moment, kiedy chyba zaczynałam żałować tego, że się pogodzili. Świadomość, że Oli prawdopodobnie co rano będzie się pojawiał w naszych skromnych progach, jak za starych, dobrych czasów, nie bardzo mnie bawiła.

Wysłuchawszy przyjaciela do końca, uniosłam brwi i rzuciłam słodko do Davida:

– Słyszałeś, braciszku? W takim razie ludzie z dzisiejszej imprezy będą rozpaleni żarem, bo ja skorzystam z tej oferty, jeśli jakaś kiecka będzie mnie uwierać.

– Eee… To było jego zdanie, nie moje, więc nie myśl, że kiedykolwiek ci na to pozwolę, mała.

Choć jego odpowiedź była na pozór luzacka, wyczuwałam w niej wiele skrywanego napięcia. Byłam pewna, że zabija Olivera w myślach za ten głupi żart.

– Zacznijmy od tego, że jeśli miałabym takie plany, na pewno nie dałabym wam takiej satysfakcji, żebyście o tym wiedzieli, moi kochani bohaterowie. – Posłałam obu uśmiech pełen blasku. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź z ich strony, pognałam do mamy i usiadłam na swoim stałym miejscu.

Oczywiste jest, że nigdy nie zdjęłabym sukienki, nawet jeśli miałabym strój kąpielowy pod spodem. Rzecz w tym, że uwielbiałam po prostu sprawiać wrażenie rozpuszczonej, wrednej nastolatki, która szantażuje starszego brata i wprawia go w zakłopotanie. On z Oliverem byli razem zbyt irytujący, abym siedziała cicho, ale nie na tyle głupi, ażeby brali moje słowa na poważnie. Mogliśmy wspólnie gadać godzinami – ale niekoniecznie szczerze. Trzeba było dwa razy się zastanowić przed uwierzeniem w to, co się usłyszało.

– Witajcie, chłopcy! – Mama czule ich przywitała, jednak patrząc na ich dzisiejszy „ubiór”, z zaciekawioną miną dodała: – Nie będzie wam za zimno w szkole? Z rana nie jest jeszcze ażtak ciepło.

O Boże, mamo, tylko na to cię stać?! – krzyczałam w myślach.

– Pani Emmo, naszych ciał nie ostudzi nawet mrożący krew w żyłach wiatr, proszę mi wierzyć. – Mówiąc to, Oliver spojrzał w moją stronę, puszczając oczko.

Przewracając oczami i głośno wzdychając, oparłam rękę o prawy bok, udając zupełnie znudzoną.

Mama, stojąc na wprost nich i czule się uśmiechając, roztrzepała ręką stojące na żel włosy chłopaków.

– No tak, jak mogłam zapomnieć. – Westchnęła. – Davidzie, jakieś plany na dzisiaj?

Brat, usłyszawszy wyraz „plany”, od razu zastygł w bezruchu.

– Nie stuprocentowe, a o co chodzi?

– Słyszałam, że Rose idzie na imprezę. Chyba mógłbyś dać jej samochód? Przecież to rozsądna dziewczyna, a wypadku jeszcze nie miała.

„Jeszcze” – super… Miło słyszeć takie słowa z ust własnej matki. Widać, jak poważnie traktowali mój talent panowania nad kierownicą. A przecież prawko zdałam za pierwszym razem!

– Właśnie, to jak, braciszku? Będziesz tak miły? – zapytałam, wysyłając mu błagalne spojrzenie ze słodko trzepoczącymi rzęsami.

Ten samochód był jego oczkiem w głowie. Rzeczą, którą kochał ponad wszystko, nawet nad swoje własne odbicie w lustrze.

– Pod warunkiem że jedziemy z tobą – zaproponował, zerkając w stronę Olivera z triumfalnym uśmieszkiem.

Gdy usłyszał moją odpowiedź, mało co nie opadła mu szczęka.

– Nie ma sprawy, będzie kierowca, jeszcze lepiej!! – Rozbawiona uniosłam brwi, posyłając szeroki od ucha do ucha uśmiech. Brat był pewny, że będę się wykłócać, jeśli chodzi o ich obecność na imprezie, i w końcu załatwię sobie inny transport, dlatego właśnie postąpiłam odwrotnie. Dzisiaj był piątek! Pierwszy wypad z prawdziwymi przyjaciółmi! Nic nie mogło tego popsuć. Nawet jeśli miało to oznaczać spędzenie czasu na jednej imprezie z własnym, irytującym starszym bratem.

– Noo, w takim razie spoko – przyznał chwiejnie, kompletnie zbity z tropu moim zachowaniem. – O której wyjeżdżamy z domu?

– Impreza jest nad morzem, jakieś pół godziny stąd. O dwudziestej jest start, więc podejrzewam, że powinniśmy wyjechać o dziewiętnastej, aby spokojnie dojechać, odnaleźć znajomych i obczaić z lekka teren.

– To macie uzgodnione – stwierdziła zadowolona mama. – O której będziecie wracać? – Z tym pytaniem skierowała wzrok na mnie.

– Właśnie, mamo…Tam niedaleko mieszka Chloe. Mogłabym u niej nocować? Proszę, proszę, proszę! Bardzo mi na tym zależy. Wiesz, jak dawno jej nie widziałam… – nalegałam z najsłodszym, proszącym uśmiechem, na jaki umiałam się zdobyć.

– Hm… – Mina mamy znacznie spoważniała. Ściągnęła słodko brwi i przekręcając głowę w bok jak niewinne zwierzątko, utkwiła we mnie wzrok. – Pod jednym warunkiem.

– Spełnię każdy! – krzyknęłam z radością, klaszcząc dłońmi niczym małe dziecko, które dostało lizaka.

– Pozwolisz, abym ja cię wystylizowała na tę imprezę – powiedziała z ekscytacją.

– Załatwione! – Wstałam zza stołu, podbiegłam i pocałowałam ją mocno w policzek. Myśl, że oddaję stylizację w ręce mamy, nie bardzo mnie cieszyła, bo wiedziałam jedno: każde spojrzenie na imprezie skierowane będzie na mnie.

– Dobrze już, dobrze, kochanie. Teraz siadajcie wszyscy i jedzcie śniadanie. Aha, no i jeszcze jedno. Taty nie będzie przez jakiś tydzień. Dostał nowy przydział w pracy i musiał wyjechać tymczasowo do innego miasta, jakieś sześć godzin stąd.

– W takim razie ja też mogę nocować u znajomych? – spytał David z nadzieją w głosie.

– Chyba chciałeś powiedzieć: Okey, mamusiu, w takim razie ja zostanę z tobą, żebyś nie była sama. – Spojrzała na niego srogo spod wachlarza czarnych, długich rzęs.

Brat spuścił nieśmiało wzrok, bezgłośnie wzdychając z rozczarowania.

W tym momencie zapadła cisza i każdy zajął swoje miejsce przy stole, zajadając przekąski zrobione przez mamę. Była po prostu niesamowita!

Po śniadaniu wzięliśmy potrzebne rzeczy, pożegnaliśmy krzątającą się po kuchni mamę i ruszyliśmy z chłopakami w stronę szkoły. Patty i Chloe czekały na nas w połowie drogi. Myślałam, że oczy wyjdą im z orbit, gdy zobaczyły mój nowy styl. Jeśli chodzi o Patty, był to naprawdę śmieszny widok. Miała gadane, charakter i humor, więc trudno było ją w jakikolwiek sposób zaskoczyć.

– Wow! Wyglądasz całkiem inaczej, Rose! – pisnęła Chloe.

– I jak ślicznie! – dodała podekscytowana Patty.

W sumie nic się we mnie nie zmieniło. Miałam na sobie po prostu sukienkę. Tyle z całej metamorfozy…

Dochodząc do szkolnej bramy, powędrowaliśmy na lekcje, które dzisiaj, nawiasem mówiąc, nadzwyczajnie wolno się ciągnęły.

Na szczęście piątkowe zajęcia mieliśmy skracane, ponieważ uczniowie i tak lekceważąc zasady, uciekali szybciej do domów, szykując się na długie, weekendowe imprezy.

Po ostatnim dzwonku szkołę opanował chaos. Śmiechy, wymiany numerów telefonów… Wszystko w mojej głowie zaczęło wirować.

Nagle poczułam silną rękę wokół pasa, podtrzymującą moje ciało.

– To jak? Dzisiaj spędzimy imprezę razem?

Luke.

Bezczelny, pusty idiota, podchodzący do każdej dziewczyny w tej szkole. Całkiem przystojny, ale to jak nazwanie gorzkiej czekolady słodką z powodu różowego opakowania.

– Jeszcze nie poszłam do piekła, więc odpuść karę – odburknęłam nieswojo.

– Ej, maleńka, uważaj na słowa. Jeszcze możesz tego porządnie pożałować – stwierdził z szyderczym uśmiechem, opierając swoje potężne ciało o szafki.

– Jakoś nie wywarło to na mnie jakiegokolwiek wrażenia, maleńki – rzuciłam przedrzeźniająco, dźgając palcem w jego klatkę piersiową.

Zaraz po tym próbowałam go ominąć, lecz – jak mogłam się domyślić – nie pozwolił mi na to.

Złapał mnie mocno za rękę i przyciskając całe moje ciało mocno do szafki, patrzył w oczy, przekrzywiając głowę jak dzikie zwierzę podczas ataku.

– Przepraszam, nie przeszkadzam?

Ujrzałam twarz Olivera, który przyglądał się z zaciekawioną i zdezorientowaną miną. Nie ukrywam, iż w tamtej chwili stałam się spokojna i nieco wyluzowana.

Luke spojrzał na niego, po czym przysunął twarz, wtulając ją w moje włosy.

– Do zobaczenia, skarbie. To jeszcze nie koniec naszej przygody – szepnął pewny siebie, po czym oparł łokieć nad moim ramieniem o blaszane szafki, wyszczerzył zęby w uśmiechu i odepchnął się z całej siły, omijając obojętnie Olivera.

– W porządku? – Przyjaciel zadał pytanie z taką troską, że poczułam się dziwnie.

– Tak, dzięki. – Starałam się być obojętna.

– Zdajesz sobie sprawę, że jeśli masz jakikolwiek problem…

– Nie! – zapewniłam pospiesznie. – Nie mam. Wszystko okey, naprawdę. To zwykły szkolny dupek. Chodźmy, czekają na nas. – Wzięłam go za rękę i ciągnęłam w stronę wyjścia, wypatrując dziewczyn i Davida.

Nie miałam ochoty opowiadać swoich przygód, gdy szykowała się interesująca impreza. O nie. Nie mogłam pozwolić, żeby mój humor się zepsuł. Nie dzisiaj. Nie teraz. Na zabawie chciałam być uśmiechnięta i mieć niezłą frajdę. Skoro zebrałam się na odwagę, by włożyć sukienkę, mogłam spróbować lekkiej zmiany charakteru – na bardziej wyluzowany.

Przeciskając się przez tłum uczniów, wypatrzyłam w oddali przyjaciółki.

Dziewczyny rozmawiały w towarzystwie mojego brata, robiąc maślane oczy do jego przyjaciół. Zauważywszy nas, podbiegły prędko, podekscytowane.

– Rose! Rose! Rose! – piszczały jedna przez drugą. – Wiesz, że twój brat spotka się na imprezie z nimi? – Wypowiadając ostatnie słowo, uwodzicielsko uśmiechnęły się, patrząc w stronę Davida i jego towarzyszy.

– Cóż. W takim razie Davida mamy z głowy. Jeszcze on nam został. – Pokazałam język, wskazując głową na Olivera, a on, udając obrażonego, zmarszczył brwi, robiąc się dziesięć lat starszy.

– Źle mnie zrozumiałaś, słonko. Ja mam nadzieję, że twój brat nie będzie chciał spuścić cię z oka, dzięki czemu my na tym skorzystamy, co nie, Chloe?

– Dokładnie! – zachichotała druga. – Więc dzisiejszej nocy masz być niegrzeczna, kwiatuszku.

Uniosłam brew, teatralnie rozważając jej kuszącą propozycję. Od środka natomiast niemal cała się trzęsłam, ukrywając falę śmiechu.

Ustalając szczegóły imprezy, umówiliśmy się wszyscy na spotkanie przy budce z hot dogami równo o dwudziestej. Po otrzymaniu odpowiednich informacji popędziliśmy z Davidem do domu, wiedząc, że mama siedzi i tupie nogami z całym zaopatrzeniem i worem ciuchów.

– Myślisz, że mnie też będzie chciała ubierać? – zapytał zaniepokojony, kiedy zwolniliśmy nieco tempo.

– Nie myślę. Ja to wiem.

Opuścił głowę, zdając sobie sprawę, co za niecałe dziesięć minut będzie się działo.

– Kurczę. Powiedz Patty, że ją kochałem… – Upadł na kolana, udając umierającego.

– Wstawaj, czubku – syknęłam, rozglądając się dookoła. – I nawet tak nie żartuj.

– A co? Płakałabyś, siostrzyczko?

– Tak. Jeśli będziesz chciał być z Patty, będę szlochała pod twoimi drzwiami od nocy aż do rana.

– Wredna małpa.

– Nie schlebiaj mi. – Złożyłam delikatnie rękę na klatce piersiowej, trzepocząc rzęsami i naśladując w ten sposób typowe zachowanie księżniczki.

Po jakichś pięciu minutach ciszy dotarliśmy przed dom. David wszedł do środka, a ja podbiegłam na chwilę do Edwarda leżącego przy schodach.

– Cześć, kicia – przywitałam go, biorąc na ręce.

Był nadzwyczajnie spokojny, ale nagle, chcąc złapać mój nowy, wiszący naszyjnik, wbił mi w dekolt pazury, robiąc wielkie trzy krechy.

Z ran zaczęła lecieć ciemnoczerwona krew, brudząc jasną sukienkę.

– Cholera! Edward! – wrzasnęłam zdenerwowana, odstawiając go z powrotem.

Ze zrozpaczoną miną oceniłam skaleczenie. Dlaczego to wszystko musiało się stać akurat przed imprezą? Jak ja będę wyglądać?

Wchodząc do domu, byłam kompletnie zdołowana.

– Rose, Boże, co ci się stało, dziecko? – Mama podbiegła i delikatnie wytarła kuchenną ściereczką krew z ran i sukienki.

– To nic. Edward bawił się naszyjnikiem i… No wiesz. – Wzruszyłam ramionami i wywróciłam oczami.

– Jakoś to zatuszujemy… A teraz dołącz do brata, zjedz obiad i bierzemy się do roboty.

Lekko pchnęła mnie w stronę kuchni i popędziła do góry, prawdopodobnie do mojego pokoju. Wzięłam talerz, nalałam zupy i usiadłam koło Davida.

– Co ci się stało, do diaska? – zapytał zaskoczony. – Jeszcze parę minut temu tego nie miałaś.

– Edward, naszyjnik… – wybełkotałam kluczowe słowa, podpierając leniwie głowę na łokciu.

– Ach, tak. Myślę, że bezpieczniej będzie, jeśli zdejmiesz to dziadostwo. Kto wie, jakie ma w sobie klątwy…

Wzięłam ozdobę i bacznie się jej przyjrzałam. Niemal zupełnie zapomniałam, że znalazłam ją dzisiaj rano. Miałam wrażenie, jakby łańcuszek należał do mnie od zawsze. Jakby był stworzony specjalnie dla mnie.

I zaraz, zaraz… Czy dobrze zrozumiałam słowa Davida? Od kiedy naszyjniki miały według mojego brata coś takiego jak klątwy?! To ja byłam tą, która wierzyła w takie bzdury.

Zjadłszy zupę, pozmywałam naczynia i popędziłam do swojego pokoju.

Mama krzątała się z kąta w kąt, panicznie czegoś szukając, a ja miałam wrażenie, iż znajduję się w jakiejś bardzo drogiej, zapełnionej ciuchami i dodatkami garderobie.

– Kochanie, przymierz to! – Rzuciła mi czerwoną, przylegającą do ciała sukienkę przed kolana.

Przełknęłam ślinę.

– To?

– Tak, będziesz wyglądała bardzo atrakcyjnie. Uwierz mi chociaż ten jeden raz – nalegała, posyłając jeden z tych swoich serdecznych, ciepłych uśmiechów. – Ale najpierw włóż te rajstopy. O! I te buty!

Mimo iż uważałam strój za zbyt szykowny, nadający się bardziej na wybieg niż imprezę, zrobiłam, jak kazała.

Rajstopy były bardzo wyszczuplające i pasujące do krwistej kreacji. Strasznie wysokie szpilki w kolorze czarnym miały ciekawe wiązanie nad kostkę. Po włożeniu przygotowanych rzeczy usiadłam na krześle, pozwalając mamie przejąć władzę nad makijażem oraz fryzurą. Efekt końcowy był zjawiskowy. Oczy podkreślone czarnymi, kocimi kreskami i ciemnym, połyskującym srebrem cieniem błyszczały w blasku światła, kontrastując z całą resztą. Usta rozświetlały twarz czerwienią, a kilka podkręconych pasm włosów opadało na ramiona. Cała reszta, naturalnie prosta, zwisała luźno, sięgając do pasa.

Jednym słowem – wow!

– No i jak ci się podoba? – Mama stanęła za mną przy lustrze i złapała za oba ramiona. Jej głos był przepełniony nadzieją.

Popatrzyłam na nią przez chwilę i nic nie mówiąc, w odpowiedzi przytuliłam najmocniej, jak umiałam. Czułam kręcącą się łzę w oku, ale nie mogłam teraz płakać. Nie dość, że zniszczyłabym ciężką pracę mamy, to wyszłabym z domu rozmazana jak klaun.

– Mamo… Nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję! Jest idealnie. – Wtuliłam się bardziej w jej szyję.

– To akurat wiem, malutka. – Odepchnęła lekko moją twarz, aby ponownie zmierzyć wzrokiem swoje dzieło. – I nawet to twoje znalezisko ci pasuje.

Podążyłam wzrokiem do lustrzanego odbicia.

Faktycznie, naszyjnik wspaniale współgrał z długimi kolczykami. Miały ten sam odcień srebra, co sprawiało wrażenie, jakby należały do kompletu.

Czasem naprawdę warto było posłuchać mamy. Jednak pomijając to, że miałam świadomość stworzonego przez nią piękna, uważałam, że ta stylizacja pasowałaby do kogoś całkiem innego.

Dziewczyna w trampkach nie mogła w jednym dniu stać się księżniczką. Po prostu nie mogła.

– To teraz kolej Davida? – zagadnęłam, zadając pytanie złowieszczym, ale rozbawionym tonem.

– Nie, on powinien być już gotowy. Miał przygotowane ciuchy na łóżku, więc chyba nie muszę mu wkładać koszulki przez głowę. – Zachichotała. – Chodźmy teraz na dół. Tylko uważaj w tych butach, skarbie.

Stawiając ostrożnie pierwszy krok, popatrzyłam błagalnie w górę, prosząc, abym nie zabiła się na tych wieżach przed imprezą.

Mama wrzuciła komórkę do szykownej torebeczki i omijając mnie na schodach, zarzuciła ją na moje nagie ramię.

David, już gotowy, czekał przy wyjściowych drzwiach z Oliverem. Kiedy mnie zobaczyli, opadły im szczęki – i to dosłownie. Szczerze mówiąc, oni też błysnęli klasą. David, w czarnych spodniach i białej, eleganckiej koszuli rozpiętej przy szyi, wyglądał nadzwyczajnie i interesująco. Oliver, w identycznej koszuli, różnił się od mojego brata tylko spodniami. Włożył ciemnoniebieskie jeansy, które gdzieniegdzie były znacząco wytarte, odkrywając fragmenty opalonych nóg.

– Wyglądasz olśniewająco, muszę przyznać. – David był wyraźnie zszokowany, co nasza wspólna mamusia potrafi zrobić z człowiekiem.

Chyba był dumny z siostry.

– Dzięki. To co? Idziemy? – Spojrzałam na nich, udając obojętność.

Oliver, bacznie mi się przyglądając, bez słowa otworzył drzwi i kiwnął potwierdzająco głową.

Ucałowałam mamę, pożegnałam mocnym uściskiem, po czym ruszyłam za chłopakami do czarnego bmw.

– Gotowi na dzień odmieniający nasze życie? – spytał David, przekręcając kluczyk.

– Nie pytaj, ruszaj. – Zaśmiałam się, zapinając pas.

Włączyliśmy głośno radio i ruszyliśmy w drogę.

Chłopaki, słysząc jakąś znaną piosenkę, piali wniebogłosy i fałszowali jak nikt inny. Podróż z nimi zawsze była zwariowana.

Na szczęście w równe pół godziny dotarliśmy na plażę. Godzina dłużej z tą dwójką, a popękałyby mi bębenki…

Po wyłączeniu silnika wysiedliśmy, leniwie się przeciągając. Już miałam zniknąć w poszukiwaniu budki, kiedy zatrzymały mnie słowa Davida.

– Rose… – zaczął, wyraźnie zaciekawiony i jakby lekko zdenerwowany. – Czy ciebie coś łączy z Lukiem?

– Słucham?! – wrzasnęłam zirytowana. O mało nie zachłysnęłam się powietrzem.

– Rozpowiadał po szkole, że dzisiejszą imprezę spędzicie wspólnie. To nie jest moja sprawa, ale…

– Nie, nie i nie! – Oburzyłam się, przerywając jego słowa. – On gada to, co chce. Znasz go przecież…

– Cicho, dzieci! – wtrącił Oliver, patrząc na Davida. – Bez obaw, stary. Widziałem dzisiaj, jak to on ją nachodził. Rose jest czysta. Uwierz. A ty, Rose – tym razem patrzył prosto na mnie – jeśli będziesz miała problem z tym cwaniakiem, spokojnie możesz do nas przyjść.

– Dam sobie radę, nie pierwszy raz się tak zachowywał. – Widząc ich skoncentrowane i baczne spojrzenie, szybko dodałam: – Ale okey. Będę pamiętać, dzięki. Przy okazji, moglibyście spuścić z tonu – burknęłam oburzona, składając ręce na piersi. – Jestem już dużą dziewczynką, więc potrafię o siebie zadbać. A poza tym szykuje się niezapomniany wieczór, więc przyklejcie sobie uśmiechy na twarze, choćby nawet miały być sztuczne!

David wypatrzywszy nagle swoich znajomych, pognał pędem, ciągnąc nas za sobą. Wśród jego kolegów znajdowały się Chloe i Patty. Inaczej niż zwykle, dzisiaj, dzięki ciężkiej pracy mamy, każdy przyglądał mi się z zaciekawioną miną. Tego jeszcze nie było, aby koledzy mojego brata interesowali się moją osobą, a zwłaszcza wyglądem.

Spojrzałam na Davida, a on tylko wyszczerzył zęby w wielkim uśmiechu i unosząc ramiona do góry, udał, że nie jest w temacie.

– Jeeeej, kociaku. Ty jesteś siostrą Davida? – Spytał któryś z kręgu, podgwizdując. Zaraz po tym dostał przyjacielsko z pięści w pierś od mojego brata. Prawdopodobnie oblał mnie wielki czerwony rumieniec, ponieważczułamna twarzy piekielny żar ognia.

– Jego siostrą, a naszą przyjaciółką! – Patty wyszła w moją stronę, pokazując chłopakowi język i otwierając ramiona do uścisku. Mocno mnie tuląc, dodała: – Odważna zmiana, maleńka! Wyglądasz jak bogini nieba i ziemi. Z twarzy grzeczna dziewczynka, a z ubioru rozpalona diablica. Oj, nieładnie, nieładnie. Tak trzymaj!

– Szalona… – Tylko tyle zdołałam odpowiedzieć, ponieważ Chloe podbiegła od tyłu, uwiesiła ręce na mojej szyi i całując policzek, wrzasnęła:

– Nie poznałabym cię, gdyby nie ta zawstydzona mina. Mamusia wygrała, co?

– Jaka mina? Nie żartuj sobie, Chloe… I mamusia akurat tylko pomogła. – Udałam obojętną i oburzoną jej kpinami.

– Oj, nie bulwersuj się! Przecież t-to są t-tylko żarty.

Z jej jąkania się wynikało, że już się dobrze bawili przed naszym dotarciem.

Czas leciał nieprawdopodobnie szybko.

Kiedy noc uwolniła swój czarny kolor, na plaży przybywało ludzi. Było po dwudziestej drugiej, a zabawa dopiero się – według mnie – rozkręcała.

Dziewczyny kupowały drinka za drinkiem i szalały na parkiecie.

Kompletnie przestałam się przejmować. Zapomniałam o odpowiedzialności i o wszystkich kłopotach, które mogły mnie spotkać.

Oddalając się od reszty, poszłam na brzeg plaży, by usiąść w zacisznym miejscu. Gwiazdy na niebie biły blaskiem po oczach. Słuchałam odgłosów muzyki, krzyków wesołych nastolatków i fal bijących o skały. Czułam spokój i harmonię. Morska bryza otulała mnie pieszczotliwymi ramionami.

Nagle po moim ciele przeszedł paraliżujący prąd. Poczułam zimne jak lód ręce, spoczywające na moich barkach.

Leniwie wstałam, odwróciłam głowę i zobaczyłam Luke’a.

Próbowałam coś powiedzieć, ale on tylko podszedł bliżej i kładąc mi palec na ustach, szepnął:

– Ciii… Nie musisz nic mówić.

– To dobrze. Jestem zmęczona i nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Cześć. – Machnęłam mu ręką tuż przed twarzą.

– Och, przestań. Może w końcu zawrzemy pokój? Co ty na to? Jeden drink w tę czy we w tę nic nie zrobi. Wypijesz ze mną? I obiecuję, że potem, jeśli będziesz chciała, zostawię cię w spokoju. – Położył jedną rękę na klatce piersiowej, a drugą uniósł w górę na znak przysięgi.

Popatrzyłam na niego, przekręcając głowę w każdą możliwą stronę. Nie wyglądał, jakby coś knuł. Tak mi się przynajmniej wydawało.

– Ale potem spadasz? – upewniłam się, unosząc brwi.

W odpowiedzi dostałam jedynie wielki uśmiech.

Trzeba było wysłuchać mamy i wrócić po zabawie do domu. Wtedy uniknęłabym takich spotkań jak to.

Po wypiciu drinka Luke’a, obraz w mojej głowie wirował jak najsilniejsze tornado. Coś było nie tak.

– Cholera! Coś ty mi dał, draniu!? – krzyknęłam, próbując wstać.

Wszystkie wysiłki szły na marne. Nogi uginały się pod moim ciężarem, a ja nie mogłam złapać równowagi. Próbując wołać którąś z dziewczyn, robiłam sobie złudną nadzieję. Dookoła rozbrzmiewała głośna muzyka i krzyki nastolatków wygłupiających się w wodzie.

Nie było najmniejszych szans, aby mój głos przebił się przez ten hałas.

– Spokojnie, kwiatuszku. Przecież nie zrobię ci nic złego.

Czułam jego oddech na szyi. Silne ręce ściskały coraz mocniej moje barki, a ja byłam bezradna. Zamknęłam oczy, prosząc Boga, aby ten koszmar minął.

Nie chciałam tak żałośnie skończyć. Przecież w każdej przeczytanej przeze mnie książce dziewczyna zawsze miała jakiś ratunek! Choć w sumie w żadnej z tych historii bohaterka nie była na tyle głupia, aby upić się jakimś dziadostwem od najgorszego wroga… Zdecydowanie nie taki los wyobrażałam sobie przed każdym zaśnięciem.

Nagle uścisk na moich plecach zelżał. Poczułam wielką ulgę.

Łapiąc zachłannie powietrze, podniosłam się do pozycji siedzącej i otworzyłam szeroko oczy. Obok mnie zauważyłam leżącego Luke’a. Był cały we krwi i widziałam, że walczy o każdy oddech. Jednak nad głową wyczuwałam obecność osoby trzeciej.

Zebrałam się na odwagę i postanowiłam powoli wstać, lecz kiedy straciłam równowagę, silna ręka złapała moją talię, przyciągając do siebie.

Pięknie, kto znowu?

Wyprostowując ciało, skierowałam głowę w stronę tajemniczej postaci. Wtedy moje serce jakby przestało bić.

– Damon… – szepnęłam, kładąc odruchowo rękę na jego masywnej piersi.

Byłam w szoku.

Jedyne, czego teraz potrzebowałam, to jakiekolwiek logiczne wytłumaczenie tego, co widzę. Tymczasem, jak na złość, w mojej głowie panował taki chaos, że nawet nie byłam pewna, czy to, co się działo, było naprawdę.

– Co ty wyprawiasz, dziewczyno!? – syknął, zrzucając moją dłoń. – Chociaż raz mogłabyś się zachować odpowiedzialnie.

– J-ja, ja tylko… – Próbowałam wyjąkać sensowną odpowiedź.

W mgnieniu oka chłopak zniknął, a ja stałam o własnych siłach. Zaniepokojona, zaczęłam się panicznie rozglądać, lecz po nim nie było ani śladu.

Ponownie straciłam siłę i osunęłam się na drobny, złocisty piasek.

W polu mojego widzenia pojawił się za to Oliver. Gdy się zbliżył i zauważył leżącego obok Luke’a, podbiegł zaniepokojony, upadł na kolana i patrząc na moją twarz, tylko pytał:

– Jezu, Rose, wszystko w porządku? Co się stało? Nic ci nie jest?

– W porządku, Oliver. – Wstałam, odpychając jego dłonie.

Czułam się teraz zupełnie normalnie. Nawet już nie wirowało mi w głowie. Choć z drugiej strony myślałam, że alkohol odebrał mi rozum, kiedy po raz kolejny odtwarzałam wydarzenia z poprzednich kilku minut.

– Co, u licha, się tu stało? – wrzasnął rozpaczliwie. – Co stało się jemu?! Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha!

Próbowałam się uśmiechnąć, nie chcąc powiedzieć, że tak właśnie było.

– No wiesz, przegiął i się doigrał.

Oliver spojrzał mi głęboko w oczy, a ja, próbując znieść jego szczere spojrzenie, czułam, jakby wszystko wyczytywał z mojej twarzy.

– Kto ci pomógł? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że pokonałaś go sama obcasem? – Również próbował rozluźnić atmosferę, nie wnikając głębiej w szczegóły.

– Zupełnie nie wiem, kto to był – skłamałam. – Chyba jakiś chłopak. – Przymknęłam lekko powieki. Dotykając skroni z obu stron, udałam ból głowy. – Ważne, że mi pomógł, Oliver. I nie pytaj – uprzedziłam – bo nie wiem, dlaczego to zrobił. Najwyraźniej był dżentelmenem.

Przyjaciel klęczał, tym razem nad ciałem Luke’a, i nad czymś się zastanawiał. Przez cały ten czas milczeliśmy, aż w końcu usłyszeliśmy zbliżające się głosy.

– Chodź. – Oliver wstał. Szybkim ruchem wziął mnie za rękę i popędziliśmy prosto przed siebie. – Lepiej, żeby ludzie nie wiedzieli, że byłaś wtedy z Lukiem. Jeszcze wynikną z tego niepotrzebne kłopoty.

– Co racja, to racja – przytaknęłam. – Gdzie idziemy?

– Teraz przejdziemy się do twojego domu. – Westchnął zrezygnowany. – Bezpieczniej będzie, jak nie zostaniesz dzisiaj na noc u dziewczyn.

– Żartujesz, tak? Taki kawał pieszo?!

W odpowiedzi dostałam jedynie ostrzegawcze spojrzenie.

Nie miałam siły protestować czy się wykłócać. Dzisiaj było tyle ciekawych wydarzeń, że poczułam wyczerpanie. Zmęczenie. Oliver również nie wyglądał na zadowolonego z powodu długiego spaceru, który nas czekał.

Minęło jakieś półtorej godziny spaceru wolnym krokiem, więc poznawałam okolice, a to oznaczało, że byliśmy bliżej domu. Przez cały czas wędrowaliśmy w ciszy. Ja jednak, choć nie wymawiałam słów na głos, wciąż rozmyślałam tylko o jednym: czy Damon naprawdę tam był? No bo w końcu ktoś pokonał Luke’a, a ja nie miewałam przywidzeń. I nigdy nie wygrałabym w bójce ze szkolnym chuliganem!

– Możemy zaczekać przed twoim domem? Chciałbym chwilę porozmawiać.

Słysząc te słowa, zastygłam w bezruchu. Nie miałam pojęcia, czego on jeszcze mógł chcieć. Widząc moją zdezorientowaną minę, prędko dodał:

– Musimy ustalić wersję wydarzeń.

– Ach, no tak. – Szybkim ruchem potarłam czoło. – Chodź, usiądziemy na schodach.

Usiadłam, wygodnie rozprostowałam nogi i odwróciłam w stronę przyjaciela głowę, wyczekując, kiedy pójdzie w moje ślady, lecz on tylko oparł się ramieniem o ścianę, bacznie mi się przyglądając.

– Wiem, że nie powiesz mi prawdy – zaczął cicho, jakby tylko wypowiadał na głos swoje myśli – ale powiedz chociaż, jak mam przedstawić mamie twoją dzisiejszą – spojrzał na zegarek – a raczej wczorajszą imprezę?

– Nie mam nic do ukrycia, Oliverze. – Wzruszyłam obojętnie ramionami. – Po prostu bawiłam się z dziewczynami i w pewnym momencie dopadła mnie nuda. Poszłam usiąść sama w spokoju, a ty mnie znalazłeś i zaproponowałeś odprowadzenie do domu, na co zgodziłam się w pierwszej sekundzie. Tak przebiegła cała impreza, pomijając jedynie niefortunne spotkanie z Lukiem…

– Może się uda. – Chłopak uśmiechnął się delikatnie, po czym pomógł mi wstać i nacisnął dzwonek do drzwi.

Zaspana na początku mama, zszokowana moim widokiem, szybko się rozbudziła. Ja, zapewniając, że nic się nie stało, skłamałam jednocześnie, że zamieniłam się tym razem z Davidem i to on nie wróci na noc. Oliver, słuchając wszystkiego, tylko cicho chichotał, a gdy wreszcie mama odsunęła się z przejścia i wróciła do łóżka, pocałował mnie przelotnie w policzek, szepcząc, że przekaże Davidowi wiadomość o jego wolnej nocy.

Poczułam się strasznie niezręcznie.

Teraz marzyłam tylko o pójściu do łóżka i pogrążeniu się w głębokim śnie, który pozwoli mi o wszystkim zapomnieć.

Wir, straszny wir, który nie chciał mnie puścić. Był z każdej strony. Nie wiedziałam, co robić. Nie miałam żadnego ratunku.

– Stop! – krzyczałam przez łzy. – Stop!

Upadłam na kolana, wybuchając płaczem. Nagle jakby wszystko kręciło się tylko obok mnie, a nie wraz ze mną. Ze strasznego wiru powoli wyłaniała się czarna, masywna postać. Ponownie nie wiedziałam, jak się zachować. Uciekać i dać ponieść się wirowi czy zostać i błagać o litość? Postanowiłam wykonać plan A.

Zerwałam się na równe nogi i pędziłam prosto w czarną wirującą ciemność. Masywna postać była o wiele szybsza niż ja. W paru sekundach znalazła się obok i objęła mnie w talii, nie chcąc puścić. Wtem całe pomieszczenie zostało oświetlone. Atmosfera stała się cicha i spokojna. Wyczułam w kieszeni klucze i ostrożnym ruchem powoli je wyciągnęłam. Po rozprostowaniu kółko od breloka stanowiło przydatną broń.

Gwałtownie się odwróciłam, aby być twarzą do przeciwnika, po czym przystąpiłam do działania. Rzuciłam się z małym ostrzem do ataku. Próbowałam trafić go w oko, jednak i w tej sytuacji był ode mnie o wiele szybszy.

Odwrócił głowę tak, że ostra końcówka znalazła się w jego policzku, robiąc strasznie głęboką i szeroką ranę. Krew momentalnie zalała jego twarz, nie dając poznać, kim był. Ja jednak, nie patrząc ani chwili dłużej, wyrwałam się z uścisku i pognałam z wszystkich sił, aby być jak najdalej sprawcy. Odwróciłam się w biegu, więc widziałam, jak postać klęczy na jednym kolanie i bada palcami ranę.

Zaciskając oczy i gnając przed siebie, czułam wzrastający strach. Nagle coś zahaczyło o moje stopy, wytrącając mnie z równowagi.

Spadając, okręciłam się w locie na plecy i uderzyłam głową o posadzkę.

Teraz i ja byłam poszkodowana.

Nade mną w porażającym blasku znalazł się ten sam demon snu, który mnie gonił. Był niesamowicie szybki. Zniżył się do mojego poziomu i w końcu ukazał swoją twarz.

Cholera.

Damon próbował ocenić szkody, dotykając delikatnie jedną ręką mojej głowy. Drugą natomiast nadal musiał powstrzymywać strużkę krwi płynącą ze swojej rany.

– Nie chciałem cię wystraszyć – stwierdził ochrypłym głosem, nadal się pochylając.

– W porządku. Chyba. – Wstałam, kołysząc się lekko. – Nie wiedziałam, że to ty.

Uśmiechnął się krzywo.

– A co, jakbyś wiedziała?

– Wtedy nie wbiłabym ci tego czegoś w twarz. – Uniosłam świeżo zakrwawione ostrze.

– Błędna odpowiedź – odparł beznamiętnie, wstając, a potem poszedł przed siebie.

Naśladując jego ruchy, starałam się dotrzymać mu kroku, aby nie zmienił tematu.

– A to niby dlaczego? Co znowu jest ze mną nie tak?

Przystanął, dziwnie się mi przyglądając.

– Nic nie jest z tobą nie tak, Rose.

Przez chwilę mogłabym przysiąc, że w jego oczach błysnęło coś w rodzaju uczucia, ale szybko powrócił do wrogiej i nieprzystępnej postaci.

– Więc o co chodzi? – spytałam stanowczo, mając dość niewyjaśnionych zagadek.

– Za łatwo wierzysz ludziom. To cię gubi.

– Sugerujesz, że powinnam ci nie wierzyć i bardziej zmasakrować twarz? – zakpiłam, śmiejąc się histerycznie.

– Sugeruję, że mnie nie znasz.

Zapadła nagła, głucha cisza.

W pewnym sensie miał rację. Nieee… Miał rację w całości. W ogóle go nie znałam. Miałam prawo do samoobrony, kiedy ujrzałam jego twarz. On mógł również chcieć mojej szkody. Przecież na początku widziałam jedynie czarną postać. Musiałam trzymać się na baczności. Jeden głupi błąd mógł kosztować mnie życie.

Biorąc pod uwagę, że mowa tu o życiu we śnie…

– Rozumiem, że masz jakiś powód, aby tak mnie nachodzić?

– Owszem, mam.

– Ha, no pewnie, bo po co miałbyś odwiedzać mnie bez przyczyny… – parsknęłam kpiąco, szepcząc pod nosem do samej siebie.

– Słucham?

– Nie, nic – odparłam niewinnie. – Więc o co chodzi?

– W ostatnim czasie wiele się wydarzyło… I miałbym do ciebie prośbę.

– A dokładnie? – spytałam podejrzliwie.

– Uważaj na siebie. Spróbuj unikać wszelkich kłopotów. To może ci naprawdę ułatwić życie – stwierdził żartobliwie.

– Więc według ciebie jestem panienką pakującą się w kłopoty? – Uniosłam brwi zaskoczona.

– Nie – zrobił krótką pauzę – jesteś w tym mistrzynią, Rose.

Nieświadoma, co robię, uśmiechnęłam się.

– Schlebiasz mi, kolego. Zaczynam cię lubić. – Zaśmiałam się na głos, rozluźniając nastrój.

– Uważaj na siebie. Nie ufaj nikomu. A tak poza tym… Zawsze mnie lubiłaś. – Roześmiał się szczerze, po czym zniknął.

Otworzyłam oczy. To wszystko działo się tak szybko…

Wcale nie byłam zmęczona, biorąc pod uwagę, że przespałam tylko kilka godzin. Emanowałam radością, choć za oknem była pochmurna, szara pogoda.

Wstałam z łóżka i podeszłam do lustra, związując włosy w luźny kok.

We śnie Damon wspomniał o tym, że wiele się działo. Czy w takim razie on naprawdę był wtedy na imprezie? Naprawdę mnie ocalił i potem wspomniał o tym we śnie? Żyłam dwoma życiami, a Damon był… prawdziwy?

Włożyłam legginsy, narzuciłam dodatkowo ciepły, przedłużany sweter i popędziłam zrobić gorące kakao. Na szczęście mama jeszcze spała, więc uniknęłam pytań.

W kuchni zjadłam szybkie