Shoko Nakamura i Wiesław Dudek - Jan Stanisław Witkiewicz - ebook

Shoko Nakamura i Wiesław Dudek ebook

Jan Stanisław Witkiewicz

4,0

Opis

Wywiad z jednymi z najwybitniejszych europejskich artystów baletu, prywatnie małżeństwem, Shoko Nakamurą i Wiesławem Dudkiem. To opowieść o wyrzeczeniach, bólu, niekończącej się pracy, ale i chwilach szczęścia i triumfu, nie tylko na deskach sceny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 147

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł ‌niemieckiego oryginału: Shoko Nakamura ‌& Wiesław Dudek

Opracowanie graficzne: ‌Andrzej Barecki

Korekta: Jolanta ‌Spodar

Przekład: Anna Leniart

Na obwolucie wykorzystano ‌obraz ‌przedstawiający Shoko Nakamurę ‌i Wiesława ‌Dudka autorstwa ‌Dario ‌Coelho

Zdjęcia ‌pochodzą z archiwum ‌Shoko ‌Nakamury i Wiesława Dudka

ISBN 978-83-244-0417-9

Copyright ‌© ‌by Wydawnictwo Iskry, Warszawa ‌2015

Copyright © by Jan Stanisław ‌Witkiewicz

For the ‌translation ‌copyright ‌© by Anna Leniart

Wydawnictwo ‌Iskry

al. Wyzwolenia 18

00-570 ‌Warszawa

tel./fax 22 827 94 15

[email protected]

www.iskry.com.pl

Konwersja ‌publikacji do wersji ‌elektronicznej

Wstęp

Shoko Nakamura i Wiesław ‌Dudek to ‌wyjątkowa ‌para ‌tancerzy. Ich drogi ‌życiowe wielokrotnie się krzyżowały, ‌zanim już ‌jako pierwsi ‌soliści Staatsballett ‌Berlin zostali parą w życiu ‌prywatnym. Shoko ‌Nakamurę znam od czasów, kiedy ‌jako bardzo młoda ‌dziewczyna, świeżo ‌przyjęta do Stuttgarter Ballett, w sali ‌prób wykonywała moje ‌pierwsze pomysły choreograficzne ‌do roli Gamsatti i w ten sposób ‌pomagała mi w tworzeniu ‌„Bajadery”. ‌Później spotkaliśmy ‌się ‌w Wiedniu. Tam zatańczyła ‌partię solową w tej choreografii. ‌Nasza współpraca była jednak ‌najbardziej intensywna w Staatsballett w Berlinie, ‌gdzie najpierw ‌jako solistka, ‌a później jako pierwsza solistka ‌osiągnęła ‌szczytowy punkt w swojej karierze. ‌W tańcu ‌Shoko Nakamura zawsze ‌daje z siebie ‌sto ‌procent – nawet ‌wtedy, gdy jest skrajnie ‌zmęczona. W każdej ‌sytuacji można ‌na niej polegać. Ostatnia opuszcza ‌salę prób. Balet jest ‌jej największą ‌namiętnością. W pracy ‌zawsze ‌jest skoncentrowana i krytyczna w stosunku ‌do siebie. ‌Pamiętam długie godziny intensywnych ćwiczeń w sali baletowej i na scenie, kiedy razem pracowaliśmy nad nowymi rolami. Shoko stworzyła wiele wspaniałych kreacji, na przykład w „Jeziorze łabędzim” Patrice’a Barta, „Caravaggio” Mauro Bigonzottiego czy w „Królewnie Śnieżce” w choreografii Angelina Preljocaja i Williama Forsythe’a „The Vertiginous Thrill of Exactitude”. To tylko kilka jej znakomitych ról. W mojej choreografii „Kopciuszka” po raz pierwszy pracowała z Wiesławem Dudkiem i od tamtej pory często tańczyli razem – tworząc parę nie tylko na scenie.

Wiesława Dudka także poznałem w Stuttgarcie – w czasie, kiedy Shoko Nakamura była już w Wiedniu. Gdy powstał Staatsballett Berlin, ściągnąłem go do Berlina. To wspaniały tancerz, wymarzony partner dla każdej baleriny, zarówno na scenie, jak i w sali prób. Z czasem został moim serdecznym przyjacielem. Jego niepowtarzalny talent objawił się w szczególności w tytułowej partii „Oniegina” Johna Cranki. Także jako Hagen w „Ring um den Ring” Maurice’a Béjarta pokazał niespotykaną głębię wyrazu. Stworzył poruszającą kreację w „Czajkowskim” Borisa Eifmana jako Alter Ego.

Jan Stanisław Witkiewicz od lat jest obserwatorem i znawcą międzynarodowej sceny baletowej. Każda jego kolejna książka odsłania kulisy scen baletowych i pozwala przenieść się do świata tańca. Ta poruszająca książka, dokumentująca szczere rozmowy z Shoko Nakamurą i Wiesławem Dudkiem, pokazuje intymny świat dwójki solistów – tancerzy, którzy zdobyli międzynarodową sławę i swoje życie całkowicie podporządkowali baletowi. Artystów, którzy mimo wszystko próbują znaleźć i zachować przestrzeń na prywatność i życie rodzinne.

VLADIMIR MALAKHOV

I
Shoko Nakamura

– Dlaczego Japończycy w sposób szczególny interesują się baletem?

– Wiele dzieci w Japonii uczęszcza na lekcje baletu i marzy o wyjeździe do Europy, aby tam kontynuować naukę tańca. Panuje bowiem przekonanie, że poziom baletu w Europie jest znacznie wyższy. W Japonii nie ma profesjonalnych szkół baletowych. Dlatego wszyscy są przekonani, że jeśli chce się profesjonalnie tańczyć, trzeba wyjechać do Europy.

– Mam na myśli nie tylko edukację. Gdy do Japonii przyjeżdżają na przykład europejskie zespoły baletowe, bez problemu są w stanie zapełnić nawet największe sale. Wielu Japończyków jeździ do Europy tylko po to, aby obejrzeć jakiś spektakl baletowy. Dlaczego Japończycy tak bardzo kochają balet?

– Być może przyczynili się do tego Tetsuya Kumakawa i Miyako Yoshida – oboje tańczyli w The Royal Ballet. Gdy wrócili do Japonii, pokazywano spektakle, w których występowali w Europie – wszyscy byli zachwyceni. On był pierwszym solistą w The Royal Ballet i w wieku dwudziestu siedmiu lat wrócił do Japonii. Myślę, że to także jeden z powodów, dla których coraz więcej dzieci chce rozpocząć naukę tańca.

– Ile studiów baletowych znajduje się w Fukuoce?

– Z całą pewnością około pięćdziesięciu.

– To niewiarygodne! A Pani ciągle twierdzi, że Japończycy nie oszaleli na punkcie baletu? W jakim kraju w Europie można spotkać coś takiego?

– Zgadza się, nigdzie więcej. W Japonii bardzo dużo dzieci uczęszcza na balet. Ale balet to także hobby wielu Japończyków. Wieczorem idą do studia baletowego i po prostu tańczą.

– Dlaczego Pani zaczęła tańczyć?

– Tak naprawdę była to decyzja moich rodziców – to był ich pomysł. Uważali, że to będzie dla mnie dobre zajęcie. W Japonii panuje przekonanie, że balet jest korzystny dla dziewczynek i dzięki temu mogą mieć smukłą i ładną sylwetkę.

– Ale czy to nie było za wcześnie – rozpoczęcie nauki tańca w wieku sześciu lat?

– To prawda, jednak na początku traktowałam to raczej jak zabawę. Balet znaczył dla mnie wtedy tyle, co założenie trykotów i trochę podskoków przed lustrem. To była po prostu frajda.

– Czy w szkole są regularne lekcje i zajęcia z baletu?

– Tak, w szkole odbywają się regularne lekcje, a zajęcia baletowe prowadzone są w czasie wolnym. Na początku chodziłam na balet trzy razy w tygodniu. Razem z moją siostrą. Ona dopiero rozpoczynała naukę baletu, a ja koniecznie chciałam tam chodzić z nią, tak więc tańczyłyśmy razem. Przez pierwszy rok uczęszczałam do szkoły w Saga, a potem przeprowadziliśmy się do Fukuoki. W Chikako Tanaka Ballet School poziom był znacznie wyższy – byli tam naprawdę dobrzy tancerze. Wtedy zrozumiałam, że oczekuję od baletu czegoś więcej. Balet miał mi dawać nie tylko przyjemność – tańcem chciałam wyrazić siebie, uczestniczyć w konkursach... Wtedy zaczęłam myśleć o nim profesjonalnie.

– Gdy oglądam zdjęcia z tamtego okresu, jestem zdumiony: widzę młodą, drobną dziewczynkę na pointach. Czy to nie było trochę za wcześnie?

– To było zdecydowanie za wcześnie. Ale tak było w Japonii. Nauczyciele uważali, że gdy uczeń osiągnie już pewien wiek, może tańczyć na pointach. Tu, w Europie było to zawsze traktowane bardzo indywidualnie. Taniec na pointach był dozwolony dopiero wtedy, gdy uczeń osiągnął odpowiednią technikę, a nogi były wystarczająco silne. W Japonii ciągle brakuje indywidualnego podejścia do ucznia. Nie zwraca się uwagi na to, czy młody człowiek jest na tyle silny i sprawny technicznie, aby mógł tańczyć na palcach. Nauczycielom w Japonii brakowało profesjonalizmu. Sądzę, że za wcześnie zaczęłam tańczyć na pointach – nie miałam jeszcze ani odpowiedniej techniki ani wystarczająco silnych nóg. W wieku szesnastu lat przyjechałam do Europy do szkoły Johna Cranki w Stuttgarcie. Umożliwiło mi to stypendium, które zdobyłam podczas konkursu Prix de Lausanne. W Stuttgarcie nauczyciele pytali mnie, czy uczyłam się wcześniej w szkole baletowej. Byłam zdruzgotana tymi pytaniami – wiedziałam, co mieli na myśli... Ale przecież wygrałam ważny konkurs i otrzymałam stypendium! Okazało się, że ich wątpliwości były jak najbardziej uzasadnione. Nie wiedziałam na przykład, jak należy poprawnie stać w pierwszej pozycji. Wszystko robiłam nieprawidłowo – stałam z nogami wygiętymi w kształcie litery „O” i pupą wypiętą do tyłu... Moja sylwetka w zasadzie nie nadawała się do tańca w balecie – nogi w kształcie litery „O”, duże kolana, biodra wysunięte do przodu... Dopiero pani Ute Mitreuter ze szkoły Johna Cranki nadała mojemu ciału właściwy kształt i formę. Miałam wielkie szczęście. To dzięki niej mogłam tańczyć i rozwijać swoją karierę. Gdybym jej nie spotkała, dzisiaj nie byłoby mnie w tym miejscu.

Od prawej: Shoko Nakamura z siostrami Shuri (po lewej) i Yoko (w środku), Saga, Japonia 1989

– Czy to prawda, że nauczyciele w Japonii mówili, że nie jest Pani tancerką?

– Tak, ciągle powtarzali, że będzie mi trudno zostać baleriną. Nie miałam zbyt dobrej figury. W naszym studiu było wielu tancerzy, którzy mieli piękne sylwetki. Nauczyciele twierdzili, że nie mam zbyt dobrych warunków fizycznych. Cierpiałam z tego powodu, widziałam, że inne dzieci mają lepszą sylwetkę i ładniejszą figurę. A ja tak bardzo kochałam balet... Nie jestem zbyt otwarta, w szkole zawsze byłam gdzieś w tyle. Dopiero szkoła baletowa sprawiła, że się otworzyłam. W studiu czułam, jakbym była zupełnie innym człowiekiem. Te wspaniałe kostiumy... Tam wydawało mi się, że jestem kimś wyjątkowym. Już nie byłam szarą myszką, zamieniałam się w piękną księżniczkę. To było niesamowite! W nieskończoność mogłam marzyć i przeżywać swoje fantazje... Pierwszy raz wzięłam udział w konkursie, gdy miałam jedenaście lat. Tańczyłam wtedy wariacje z „Paquity”. Byłam ubrana w piękny czerwony kostium i miałam bardzo mocny makijaż. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam z zachwytem, że podobam się sobie! Po raz pierwszy poczułam, że jestem piękna. Nagle zamieniłam się w księżniczkę – już nie byłam zwykłą Shoko. „Normalna” Shoko była pospolitą dziewczyną, nikim szczególnym. Ale w kostiumie, na scenie stawałam się kimś wyjątkowym, potrafiłam odnaleźć w sobie coś, co pozwalało mi wyrazić emocje w jakiś szczególny sposób. Przenosiłam się do innego świata. W tańcu odnalazłam inną Shoko.

– Czy nauczyciele zauważyli, że jest Pani wyjątkowa?

– Nie, nie. Przed występem spojrzałam na siebie w lustrze. Byłam piękna! I nagle obudziły się we mnie silne emocje – w tańcu potrafiłam je wyrazić w nieznany mi dotąd sposób. Odnalazłam swój świat. Mój własny świat.

– Czy po tym wydarzeniu było Pani łatwiej?

– Różnie – czasami lepiej, innym razem gorzej.

– Jak w życiu...

– Tak, tak jak w życiu. Aż do piętnastego czy szesnastego roku życia miałam kompleksy z powodu mojej figury.

– Ale dzięki sukcesom na konkursach chyba zrozumiała Pani, że jest wyjątkowa, że ma Pani w sobie coś, co ludzie kochają.

– Tak, to prawda. Ale to, niestety, nie zmieniło mojej figury. Pragnęłam być taka, jak inne tancerki – chciałam mieć wspaniałą sylwetkę, smukłe stopy, subtelną twarz, chciałam umieć pięknie się poruszać. Balet musi być piękny. Każdego dnia patrzyłam w lustrze na siebie i innych.

– Nadal porównuje się Pani z innymi?

– Nie aż tak bardzo... dziś odnalazłam siebie. Odnalazłam swój świat.

– Bardzo ciężko Pani pracowała?

– Oczywiście! Zawsze tak było. Wierzyłam, że to jest jedyna droga, moja jedyna szansa! Wystarczy, że będę ciężko pracowała – wtedy osiągnę sukces. Przed Prix de Lausanne przyszedł do mnie mój nauczyciel, z którym pracowałam nad współczesną choreografią, i powiedział: „Shoko, to prawda, że nie masz perfekcyjnej sylwetki, nie masz długich nóg. Ale dla baleriny ważniejsze są długie ramiona i długa szyja”. Pomyślałam, że to jest moja szansa! Zawsze zwracałam uwagę na to, aby eksponować długą szyję i długie ręce. Balerina nie zawsze musi mieć długie nogi, czasami potrzebna jest tancerka, która ma długie ramiona i piękne plecy – jak na przykład w „Jeziorze łabędzim”. Zawsze próbowałam się rozciągnąć, jeszcze bardziej się wydłużyć. Poświęciłam baletowi wszystko, co można było dać.

– To niewiarygodne, że tak długo była Pani z siebie niezadowolona.

– To dlatego, że w głowie ciągle miałam zakodowane, że balerina musi mieć długie nogi i...

– Także dlatego, że nauczyciele powtarzali, że nie ma Pani odpowiedniej sylwetki.

– Oczywiście nie mówili tego codziennie. Uważali, że może być to dla mnie utrudnieniem. W Japonii panuje przekonanie, że balet to sztuka, którą mogą uprawiać tylko piękni ludzie. W moim studiu baletowym było bardzo wielu pięknych tancerzy.

– Pracowało tam wielu nauczycieli?

– Nie, była tylko jedna nauczycielka. To było prywatne studio.

– Przez cały czas uczyła się Pani u jednej nauczycielki?

– Tak, czasami przychodzili asystenci lub starsi nauczyciele.

– Czy nauka w tej szkole była droga?

– W Japonii szkoła baletowa jest bardzo droga. Obowiązywały opłaty za każdy miesiąc nauki. Dodatkowo płaciliśmy za spektakle, kostiumy i za zajęcia prowadzone przez gościnnych nauczycieli. To był duży wydatek. Gdy chodziłam do szkoły, rodzice nigdy o tym nie mówili, ale kiedy zaczęłam tańczyć profesjonalnie, powiedzieli, że to był dla nich ciężki okres. Opłacenie szkoły baletowej stanowiło dla nich spore obciążenie finansowe. A byłyśmy dwie, ja i moja siostra.

– Ale Pani siostra bardzo wcześnie zaprzestała tańczyć.

– Tak, ale także tańczyła w Wiedniu. Tańczyłyśmy tam obie. Oczywiście, jej było także bardzo ciężko. Wszyscy postrzegali ją zawsze jako moją siostrę. Nigdy nie osiągnęła tego, co ja, chociaż bardzo ciężko pracowała. Ale tak bardzo tęskniła za Japonią... Zawsze mi pomagała, mogłam na nią liczyć. Było tak wiele osób, które mi pomagały...

Shoko Nakamura przed świątynią podczas obchodów Nowego Roku, Saga, Japonia 1990

– Dzięki Bogu zawsze spotyka się ludzi, którzy są gotowi pomóc. Czy w czasach nauki w Japonii często występowała Pani w szkolnych przedstawieniach?

– Nie, niezbyt często. Najczęściej przygotowywałam się do konkursów. W Japonii prawie wszystkie dzieci biorą udział tylko w konkursach. Szkoda! Na konkursach liczy się wyłącznie popis i technika. Nikt nie zwraca uwagi na to, co w balecie jest najważniejsze. Zapomina się o tym, czym naprawdę jest balet. Liczy się tylko to, ile się wykona obrotów i skoków. To wielka szkoda, że nikt nie uczy dzieci od początku poprawnych pozycji.

– Czy dużo konkursów wygrała Pani w Japonii?

– Na początku nie było ich dużo. Z czasem było ich coraz więcej. Zawsze zdobywałam pierwsze albo drugie miejsce. Gdy po raz pierwszy dostałam pierwsze miejsce, wiedziałam już, że chcę zostać baleriną.

– Jak doszło do tego, że wzięła Pani udział w Prix de Lausanne?

– W Japonii panuje przekonanie, że Prix de Lausanne jest konkursem, do którego można przystąpić, gdy wygrało się przynajmniej kilka konkursów w Japonii. Teraz już konkurs ten nie jest tak łatwo dostępny. Wcześniej w konkursie w Lozannie mogło wziąć udział trzech tancerzy z każdej szkoły. Moja nauczycielka już wcześniej rozmawiała o tym z moimi rodzicami. Miała nadzieję, że przynajmniej jeden uczeń z naszej szkoły przejdzie do następnego etapu. Tak więc pojechałyśmy do Lozanny. Była to moja pierwsza podróż do Europy. Gdy weszłam do studia baletowego i zobaczyłam te drobne Europejki, pomyślałam: „One wyglądają jak anioły albo księżniczki. To muszą być baleriny! Co ja tu robię?”. Zwycięsko przeszłam przez pierwszą rundę. To było wspaniałe uczucie! W kolejnym etapie należało wykonać wariacje. Zaczęło się. Zabrzmiała muzyka... Podczas piruetu przewróciłam się. Wszystko zobaczyłam nagle w zwolnionym tempie. Wstałam i zaczęłam dalej tańczyć. Musiałam dalej tańczyć. I tańczyłam do końca. Do tej pory nigdy wcześniej nie upadłam i akurat musiało się to wydarzyć podczas Prix de Lausanne! Rozpłakałam się. Wszyscy mnie pocieszali i mówili, że powinnam tańczyć dalej. Znów byłam na scenie. Być może z powodu upadku byłam dużo bardziej skoncentrowana. W Japonii funkcjonował tylko balet klasyczny, tancerze nie uczą się współczesnych technik tańca. Podczas konkursu był to obowiązkowy punkt repertuaru. W Lozannie po raz pierwszy zatańczyłam współczesną choreografię i wszyscy orzekli, że nagle zobaczyli inną Shoko. Mój taniec zrobił na nich tak piorunujące wrażenie. Upadek spowodował, że zaczęłam tańczyć z niezwykłą koncentracją, obserwowałam inne tancerki – moje europejskie konkurentki. Patrzyłam na nie i wszystko odwzorowywałam, po prostu kopiowałam ich ruchy. Było mi wtedy wszystko jedno. Skupiałam się na tym, jak wykonują ruchy, w jakiej pozycji trzymają głowę, gdzie są ich ramiona i dłonie – wszystko obserwowałam i kopiowałam. Nie należę do ludzi, którzy mają dar szybkiego zapamiętywania, ale wtedy, akurat w tym momencie, potrafiłam dostrzec najmniejszy nawet szczegół i go zapamiętać. Moje ciało wykonywało wszystkie, dotąd nieznane ruchy, było w stanie wyrazić każdą emocję. Każdy mnie pytał: „Gdzie się tego nauczyłaś?”. Przeszłam do finału konkursu. Wszyscy byli zaskoczeni... Nagle bardzo się zdenerwowałam, myśl o finale mnie przerażała. Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej, że jestem w finale, ale nie chcę dalej tańczyć. Zrozpaczona płakałam do słuchawki: „Mamo, nie mogę dalej tańczyć!”. Do dziś moja mama wspomina tę rozmowę telefoniczną... Ostatecznie wystąpiłam w finale i wszystko się wspaniale udało. Otrzymałam stypendium i nagrodę publiczności. To było niesamowite! Nie mogłam w to uwierzyć! Moja nauczycielka też nie potrafiła tego zrozumieć. Miała córkę, która także była w szkole baletowej i rok wcześniej brała udział w Prix de Lausanne. Nie udało jej się nawet dojść do finału. Mimo to moja nauczycielka ciągle mi powtarzała, że nie zostanę baleriną. Być może mówiła tak ze względu na swoją córkę, którą zawsze faworyzowała. Ale choć twierdziła, że nie mam idealnej figury, powtarzała, że jest we mnie coś wyjątkowego.

Przedstawienie szkolne, od lewej Shoko Nakamura z przyjaciółkami, Fukuoka, Japonia 1991

– Co tańczyła Pani w Lozannie?

– Wariacje z „Korsarza” Mariusa Patipy i „Kokuhaku” Nobuyuki Nakajimy.

– Po zwycięstwie w Prix de Lausanne otrzymała Pani możliwość rozpoczęcia nauki w szkole Johna Cranki.

– Tak. Przed Prix de Lausanne każdy uczestnik mógł wybrać szkołę w przypadku, gdy wygra konkurs. Wcześniej nie znałam żadnych szkół i poprosiłam o podpowiedź moją nauczycielkę. Nie wiedziałam, co wpisać do formularza. Znałam tylko Operę w Paryżu i The Royal Ballet... Do szkoły Johna Cranki uczęszczała jedna z japońskich tancerek, którą znałam z widzenia. Roztaczała wokół siebie wyjątkową aurę. Widziałam ją podczas jednego z konkursów i chciałam być taka, jak ona. Ponieważ słyszałam, że uczy się w szkole Johna Cranki, podałam właśnie tę szkołę. I jako nagrodę w konkursie otrzymałam stypendium do szkoły Johna Cranki. Być może moja kariera potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdybym zdecydowała się na inną szkołę.

– Czy kiedykolwiek wyobrażała sobie Pani siebie tańczącą w corps de ballet, czy zawsze widziała Pani siebie jako balerinę?

– Chciałam pracować w zespole baletowym. Nigdy nie myślałam, że zostanę od razu solistką. Po zakończeniu nauki w szkole Johna Cranki otrzymałam pierwszy angaż w Stuttgarcie. Umowa ta gwarantowała mi, jako młodej tancerce, możliwość uczestniczenia w próbach w sali baletowej, ale nie mogłam występować na scenie. Z bliska podziwiałam pierwsze solistki, pragnęłam być taka, jak one.

– W wieku szesnastu lat pojechała Pani do Stuttgartu – to z pewnością nie było łatwe...

– Moim marzeniem zawsze było wyjechać do Europy i codziennie, przez cały dzień tylko tańczyć... Przyleciałam wtedy do Stuttgartu z całą rodziną i zamieszkałam w internacie. Po jakimś czasie moja rodzina wróciła do domu i zostałam sama. To był trudny okres. Codziennie telefonowałam do mamy. Mówiłam: „Mamo, chcę wracać do domu, już nie chcę tańczyć w balecie”. Nikogo nie znałam, nie miałam żadnych przyjaciół. Nie miałam nawet telewizora. Nie mogłam jeść. Było mi bardzo ciężko... W internacie byłam zupełnie sama. Do tego wszystkiego w szkole baletowej ze względu na przerwę wakacyjną nie miałam lekcji. Po jakimś czasie zaczęłam wreszcie tańczyć, było wiele zajęć i obowiązków. Ale i tak codziennie płakałam. Przez dwa lata było naprawdę ciężko.

– Ale dlaczego, to był przecież Pani świat?

– Tak, tyle że nauczyciele każdego dnia negowali moje umiejętności. Myślałam, że mnie nienawidzą. Płakałam z tego powodu. Ale po pierwszym i drugim roku nauki zrozumiałam, że mnie w ten sposób motywowali, chcieli ze mnie zrobić profesjonalną tancerkę.

Shoko Nakamura podczas konkursu w Saitama 1992 (tańczy wariacje z „Paquity”)

– Znała Pani język angielski, gdy przyjechała Pani do Europy?

– Nie, mówiłam tylko po japońsku. Nauczyciele pokazywali mi swoim ciałem, co mam robić.

– Powróćmy jeszcze do czasów szkolnych w Japonii. Nauczyciele też popełniają błędy. Pozostawanie pod ich wpływem przez dziesięć lat odciska piętno.

– Tak, ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, co jest dobre, a co złe. Musiałam po prostu robić to, co kazali mi nauczyciele.

– Myślę, że było to także związanie z japońską mentalnością, gdzie słów nauczyciela nie można zakwestionować.

– Tak, to prawda.

– Dlaczego nie zmieniła Pani studia?

– W jednym mieście jest tak wiele różnych studiów baletowych, które konkurują ze sobą. Każde studio ma swój własny styl. Nie było takiej możliwości, abym sama przeniosła się do innego studia. Gdyby to moi rodzice podjęli decyzję o zmianie studia, mogłabym to zrobić. W Japonii decyzję zawsze podejmują rodzice.

– Nauczyciele w Stuttgarcie zaczęli z Panią pracować...

– W Japonii pracowałam więcej nad techniką, potrafiłam robić piruety i tak dalej. Ale w Stuttgarcie nie mogłam nic zaprezentować, ponieważ nauczycielka powiedziała, że nie mam podstaw. Moja technika ją nie interesowała. Rozpoczęła ze mną pracę od podstaw. Jak należy poprawnie stać... Miałam zapomnieć o wszystkim, czego nauczyłam się w Japonii, i zacząć od początku.

– Co Pani czuła, gdy powiedziano Pani, że tych dziesięć lat nie miało żadnej wartości?

– Byłam w szoku. Być może nauczycielka powiedziała mi to zbyt bezpośrednio. Ale myślę, że zależało jej na tym, abym miała dobre fundamenty. Na początku nie jest najważniejsza technika, piruety czy umiejętność utrzymania równowagi – najpierw należy opanować podstawy. Bez tego nie da się stworzyć pięknego baletu. Zawsze podkreślała, że bez znajomości podstaw nigdy nie zostanę baleriną.

– Czy trudne było zaakceptowanie tego?

– Bardzo trudne. Zrozumiałam, co miała na myśli, ale moje ciało nie chciało się podporządkować. Zbyt długo było przyzwyczajone do innego rodzaju pracy. Na początku nie mogłam nic zrobić, nie potrafiłam zapanować nad swoim ciałem. I oczywiście codziennie płakałam. Ale zawsze wierzyłam, że pewnego dnia zostanę baleriną i będę tańczyła w zespole. Dlatego przyjechałam do Europy – oddałam baletowi wszystko, całą siebie. I dostałam to, o czym marzyłam. Dziękuję za to Bogu! Można nauczyć się, jak wykorzystywać mięśnie, jak nad nimi zapanować, dowolnie nimi manipulować – można znaleźć swój styl i sposób poruszania się oraz swoją linię. Ale nie da się zmienić sylwetki na przekór budowie ciała. Za pomocą mięśni można ukształtować swoje ciało i wykreować swój własny sposób wyrażania emocji ruchem. To stało się moim celem – ciągle nad tym pracowałam, dążyłam do perfekcji. Powoli zrozumiałam, czego chcę i jak mogę to osiągnąć.

– Jak nazywa się ta nauczycielka?

– Ute Mitreuter.

– Pracowała Pani tylko z nią czy też z innymi nauczycielami?

– Tylko z nią.

– Codziennie?

– Tak, codziennie, około dwóch godzin. A potem z innymi nauczycielami mieliśmy zajęcia z pas de deux