Serce i portfel. Być sobą w pracy - Dariusz Duma - ebook

Serce i portfel. Być sobą w pracy ebook

Dariusz Duma

4,2

Opis

Życie zawodowe może uskrzydlać – często to przeczuwamy i wiemy, że tak powinno być, ale codzienne realia dalekie są od ideału. Oddajemy pracy tyle czasu, emocji i energii, że gdyby z tego miały wynikać jedynie pieniądze, ta transakcja nie miałaby sensu. Praca może dawać dużo więcej niż tylko pensję i satysfakcję, a Serce i portfel pomaga te wartości odkryć i zrealizować.

 

Książka powstała z myślą o tych, którzy chcą zastanowić się nad zawodową stroną swojego życia i zrozumieć siebie w pracy: swoje potrzeby, nadzieje, aspiracje, ale też problemy, ograniczenia, frustracje i znużenie. Szczególnie przydatna będzie dla osób, które planują zmiany lub okoliczności je do nich zmuszają – wybierają swoją drogę zawodową, rozwijają kompetencje, szukają nowej pracy, zastanawiają się nad zmianą zawodu czy branży, chcą awansować bądź myślą o założeniu własnej firmy. Autor – filozof, przedsiębiorca i coach – pokazuje talenty, przedstawia motywacje, emocje, relacje, decyzje, frustracje i stresy, które do pracy przynosimy bądź które tam powstają. Ich zrozumienie może uczynić nas szczęśliwymi i spełnionymi ludźmi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (6 ocen)
3
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

Jesteśmy przepracowani. Świat zawodowy jest coraz bardziej wymagający, coraz więcej czasu i energii potrzeba, żeby przetrwać w pracy – osiągać cele i pokonywać problemy. Słusznie narzekamy – korporacja, właściciel, przemęczenie, pośpiech, wypalenie, trudni szefowie i klienci, konkurencja, brak czasu i energii dla bliskich...

Najbardziej jednak w tym wszystkim zaniedbujemy samych siebie. Marzymy, by uciec od tego chaosu – na swoje, na urlop, albo chociaż na chwilę do baru czy spa.  Po powrocie – ponownie rutyna i stres. Chyba że przywykniesz, co przecież jeszcze smutniejsze. Tak miało być z twoją pracą?

Pewnie nie raz zadawano ci w dzieciństwie pytanie o to, kim chcesz być, gdy dorośniesz. Na pewno pamiętasz swoje pierwsze odpowiedzi: to mógł być strażak, policjant, pielęgniarka, przedszkolanka, może nauczyciel. Człowiek, który robi na co dzień to, co go cieszy i uskrzydla, a jednocześnie jest wartościowe dla innych. Kochające serce i pełny portfel. Już jako dzieci rozumiemy, że praca, zawód, który wybieramy, sposób, w jaki pracujemy, otoczenie zawodowe, atmosfera – w dużej części definiują nasze życie i mają wpływ na to, czy się czujemy szczęśliwymi, spełnionymi i wartościowymi ludźmi.

Różnie się później toczą nasze losy. Decyduje przypadek, wpływ otoczenia, nadarzające się okazje. Bardzo rzadko dochodzimy do momentu, w którym gotowi jesteśmy samym sobie uczciwie powiedzieć, że w pracy przede wszystkim chcemy być sobą: rozeznać swoje talenty, potrzeby i wartości, iść za tym, co uskrzydla i cieszy, a zostawić (a przynajmniej lepiej znosić) to, co nuży i wypala.

Zapraszamy cię, czytelniku, do naszej rozmowy o pracy. Niezależnie od tego, na jakim etapie życia zawodowego jesteś, warto mu się przyglądać. Ile z siebie oddajesz pracy – czasu, energii, uwagi? Co dostajesz w zamian? Jeśli to są tylko pieniądze, ta transakcja nie ma sensu. Koszty przekraczają przychód.

Można i trzeba pracować nad zbudowaniem równowagi, która będzie dla ciebie satysfakcjonująca. Nauczyć się zarządzania życiem zawodowym w taki sposób, by wzbogacało cię nie tylko w wymiarze portfela. Dopiero taka praca ma sens i wartość.

Jeśli dzięki tej książce inaczej spojrzysz na swoje życie zawodowe, znajdziesz motywację do odkrywania, rozwijania i realizowania talentów, zaplanujesz i wprowadzisz w życie ważne dla ciebie zmiany – także nasza praca włożona w powstanie tej książki będzie mieć sens.

Owocnej lektury.

ROZDZIAŁ I

MASZ TALENT

ANNA SOSNOWSKA: Talent show są już klasyką telewizji. Gromadzą ogromną widownię i budzą emocje. Rzesze ludzi chcą się tam dostać i udowodnić wszystkim, że talent mają... Czym jest talent?

DARIUSZ DUMA: Zdefiniowanie talentu wydaje się proste. To jest wrodzona zdolność, sprawność, predyspozycja w jakiejś dziedzinie, dana nam bez żadnej z naszej strony zasługi, za darmo. Nie wiadomo, skąd się bierze – chyba że ewidentnie dostaliśmy nasz talent od rodziców czy raczej „poprzez rodziców” – bo geny rzeczywiście są bardzo dobrymi nośnikami i przekaźnikami talentów.

Talent objawia tym, że od razu, bez uczenia się i ćwiczenia, potrafimy coś robić lepiej niż inni. Kiedy się zaś uczymy czegoś, do czego talent mamy – przychodzi nam to łatwiej, a postęp, jaki osiągamy, jest szybszy niż u innych.

Czasem mówimy nawet „iskra boża”, „dar niebios” albo „dar losu”...

Z podziwem lub zazdrością patrzymy na tych, którzy zdają się hojniej talentami obdarowani. O nich powiemy „utalentowani”. O takich zaś, którzy wydają się talentu do czegoś nie posiadać, a z uporem mimo wszystko to robią, powiemy „beztalencia”. Jakoś nam się nie podobają tacy ludzie.

Bardziej chyba przez upór, z jakim działają, bo przecież brak talentu sam w sobie winą nie jest?

Talent można jedynie otrzymać. Nie można go wypracować ani na niego zasłużyć. Na szczęście – i to trzeba sobie powiedzieć z całą mocą, bo to jest bardzo dobra wiadomość – talenty, o jakich nam się nawet nie śniło, możemy w sobie odkryć, i to na każdym etapie życia.

Pewnie warto od czasu do czasu przyjrzeć się sobie samemu w poszukiwaniu ukrytych talentów, żeby je znaleźć, ujawnić, rozwinąć i z pożytkiem – dla siebie i świata – wykorzystać.

Talenty, o jakich nam się nawet nie śniło, możemy w sobie odkryć na każdym etapie życia.

Tak właśnie postępują organizacje i firmy, które wśród swoich ludzi i na zewnątrz nieustannie talentów poszukują, a nawet deklarują wprost, że toczą na różnych frontach „wojnę o talenty”. Chcą zidentyfikować, pozyskać, rozwinąć i zagospodarować ludzi z talentem, choć językiem biznesowym wolą o nich mówić „ludzie z potencjałem”, a z angielska – high potentials.

A nasza osobista, wewnętrzna wojna o talent? Pewnie ją warto toczyć cały czas, bo stawka jest wysoka. Odkryty i wykorzystany talent owocuje i uszczęśliwia. Mówi o naszej wartości. Pozwala powiedzieć prawdę o nas. Z drugiej strony – jest coś tragicznego w zmarnowanym talencie. Zaniedbując nasze talenty, zabieramy coś i sobie, i światu, a dodatkowo – frustrujemy się, trochę na zasadzie „wiecznie dobrze się zapowiadających”.

Każdy ma jakiś talent?

Teoretycznie – tak.

Teoretycznie?

Czasem szalenie trudno jest nam zobaczyć w sobie albo w innych jakieś talenty. Sporo trzeba się naszukać, żeby coś odkryć. Zresztą do tego potrzeba cierpliwości i wytrwałości, której przeważnie nam brakuje. Znam wiele osób, które się zaklinają, że żadnego specjalnego talentu nie posiadają. Jestem jednak pewien, że każdy jakiś talent lub talenty ma. Proponuję przeprowadzić na własny użytek taki eksperyment, który nieraz robię na moich zajęciach: weź swoje zdjęcie z dzieciństwa, spójrz na siebie i spróbuj sobie uświadomić, ile zmian w tobie zaszło od tamtego momentu, jaką drogę pokonałeś. Jak patrzyli na ciebie twoi rodzice, czego się spodziewali, a co się wydarzyło...

Co nam to da?

To może być bardzo ożywcze i odświeżające doświadczenie. Przede wszystkim warto spróbować wyobrazić sobie, jak na nas wtedy patrzyli rodzice. Byliśmy dla nich arcydziełem, pełnym talentów, które się z każdym dniem fantastycznie rozwijały. Mała Zosia czy Stasio codziennie zaskakują rodziców – świetnie raczkują, gaworzą, chodzą, mówią, liczą, jedzą, uśmiechają się, patrzą. Wykapana mama i wykapany tata! Warto przy tej okazji powrócić także do własnych dziecięcych wyobrażeń o sobie. Wrócić do tego, o czym marzyliśmy, co lubiliśmy, co było dla nas ważne, czego się spodziewaliśmy. Że chcieliśmy być strażakiem, policjantem, pielęgniarką czy nauczycielką – wszystko po to, by dla siebie i innych robić dobre rzeczy. Oczywiście przypominają się wtedy także wielkie-małe problemy i klęski dzieciństwa...

I to już nie musi być przyjemne.

Ale jak uroczo i z jakim zapałem się z nich podnosiliśmy! Raczkujący brzdąc zawsze się podnosi i do głowy mu nawet nie przyjdzie, że może się nie nauczy chodzić. Rodzice pewnie bardziej się martwią o różne rzeczy, a ten dziarsko pokonuje barierę za barierą. Wszyscy powinniśmy tę rozwojową nieustępliwość i animusz w sobie odkopać! Nawet jeśli to czasami były bolesne sprawy... Od dzieciństwa jestem okularnikiem, więc dla rówieśników to był świetny powód, żeby się ze mnie ponabijać. Nawet przez jakiś czas wierzyłem, że te okulary są powodem do wstydu. No a dzisiaj, kiedy włosy posiwiały, te okulary wizerunkowo mogą być czymś, z czego jestem dumny. Chcę przez to powiedzieć, że w naszym eksperymencie ze zdjęciem z dzieciństwa – przy wyciągnięciu mądrych wniosków – można odnaleźć wielkie pokłady optymizmu. Kiedy uświadomię sobie, ile razy dałem radę, ile przeszkód pokonałem, ile porażek przeżyłem, ale też ile możliwości i talentów od tamtego czasu się we mnie ujawniło, to mogę spojrzeć w przyszłość radośnie, z nadzieją i uzasadnionym optymizmem.

I żadna porażka już mnie nie spotka?

Oczywiście, że spotka. W odwiecznym sporze między optymistami i pesymistami nie odkryto dotąd przesądzających argumentów. Dyskusja trwa. Szklanka jest tak samo do połowy pełna jak do połowy pusta. Swego rodzaju nowy pogląd pojawił się, gdy jeden z moich klientów – przedsiębiorca dość mocno skupiony na cięciu nieuzasadnionych kosztów w firmie – zapytał bezwzględnie: a kto wyprodukował tę zbyt dużą szklankę?!

Zupełnie inną kwestią jest, jaka postawa pomaga w życiu. Okazuje się, że bez wiary w ostateczne powodzenie przedsięwzięcia ciężko je podejmować. Do tego trudniej wyciągać wnioski z popełnianych błędów i podnosić się z porażek. Dotyczy to w takim samym stopniu zmiany pracy, zakładania firmy, zawierania nowych znajomości, siania zboża, brania ślubu, posiadania dzieci, kupna samochodu czy choćby podróży samochodem bądź samolotem. U podłoża każdej z tych – ryzykownych przecież – decyzji leży potrzeba optymizmu, założenie, że całe przedsięwzięcie dobrze się skończy, nawet jeśli realizm wymagałby przyznania, że prawdopodobieństwo porażki jest znaczące.

Optymizm jest wyborem. Warto wybierać optymizm. Ten wybór można nawet jakoś uzasadnić racjonalnie. Jeśli tyle razy dałem radę, to istnieje ogromna szansa, że kiedy za dziesięć, dwadzieścia lat spojrzę na swoje zdjęcie zrobione dziś, to będę miał bardzo podobne odczucie – że mimo przeciwności znowu dałem radę. Oczywiście, o ile włożyłem w to swoje talenty i pracowitość. W tym tkwi siła tego eksperymentu ze zdjęciem. Pokazuje praktycznie, że mimo niepewności, zawodów i porażek bilans jest pozytywny, a potencjał wciąż w nas tkwi. Nie powiedzieliśmy z pewnością ostatniego słowa.

Optymizm jest wyborem. Warto wybierać optymizm.

Warto ten eksperyment przeprowadzić pod jeszcze jednym kątem – oczekiwań względem samego siebie i wynikającej stąd samooceny. Bo kiedy rodzi się dziecko, to ono oczywiście jest dla rodziców nie tylko najpiękniejsze i najwspanialsze, ale także najbardziej utalentowane. Tak patrzą na nas ci, którzy nas kochają, i to tworzy klimat, w którym nasze talenty mogą rozkwitać. Niestety, bardzo często afirmujące spojrzenie rodziców zderza się z naszym spojrzeniem. Doświadczając nieuchronnych niepowodzeń różnego typu – towarzyskich, bo ktoś mi np. dokuczał w piaskownicy, czy edukacyjnych, bo np. nauczyciele nie szczędzili mi dwójek i toksycznych zdań w rodzaju: „Ty gamoniu, do niczego się nie nadajesz!”, zostaliśmy jakby odarci ze świadomości własnych talentów. W ten sposób pojawia się ciekawy kontrast: rodzice patrzyli na mnie, mając pewność mojego rozwoju, mojej wielkości i wspaniałości, a ja jestem gotów się z nimi spierać i twierdzić, że ze mnie to raczej nic nie będzie.

Można to nastawienie jakoś zmienić?

Można i trzeba. Trzeba podjąć świadomy wysiłek i przejść z myślenia: od dumy do strachu na myślenie: od dumy do rozwoju.

Czyli?

Nawiązuję tutaj do modelu, którego często używam w czasie pracy z klientami. Konsultanci lubią takie matryce, bo one porządkują rzeczywistość, pozwalają szybko nazwać nawet skomplikowane zjawiska i opracować wariantowe strategie działania. W tej matrycy łączymy dwa wymiary – optymizm lub pesymizm myślenia oraz koncentrację na przeszłości bądź przyszłości.

przeszłość

przyszłość

optymizm

DUMA

ROZWÓJ

pesymizm

UCIECZKA

STRACH

Rys. 1. Matryca optymizmu i pesymizmu

Pesymizm przeszłości rodzi strategię ucieczki – ludzie tak myślący zrobią wszystko, żeby się zło przeszłości nigdy nie powtórzyło. To może być pozytywna siła. Wielu z nas, wychowanych w biedzie, ma wielką motywację do ciężkiej pracy – trochę jak pierwsze pokolenie uciekających do Ameryki, w którym było sporo przyszłych millionerów...

Pesymizm przyszłości rodzi strach – no bo przecież może się wszystko popsuć, wszystko mogę stracić, także siebie... Ten strach jest o tyle uzasadniony, że zagrożeń w dzisiejszym świecie, najróżniejszej natury, przybywa. Można powiedzieć, że żyjemy w czasach bezprecedensowej niepewności, chaosu i nieprzewidywalności. A wszystko to uboczny skutek tzw. postępu.

Optymizm przeszłości to duma, często uzasadniona. Dobrze umieć w przeszłości zobaczyć dobro, własny dorobek i dorobek innych, wyciągać z nich wnioski. Biznesowe myślenie mówi o takich sytuacjach wyraźnie: widzisz, że coś zadziałało, szukaj powtarzalności i powielenia tego sukcesu na większą skalę... Taką politykę historyczną bardzo bym lubił i taką staram się w miarę możności uprawiać. Niestety, częściej idealizujemy przeszłość na zasadzie „kiedyś to było” i „wędliny jak za Gierka”, a to raczej rodzi melancholię niż mobilizację.

I wreszcie optymizm przyszłości – czyli rozwój... Gołym okiem widać, że orientacja na rozwój, oczekiwanie, szukanie i tworzenie dobrego w przyszłości to najcenniejsza orientacja w myśleniu o sobie i świecie. Mobilizuje i motywuje, nadaje kształt i sens naszym wysiłkom.

Umiemy tak?

Obawiam się, że najczęstszym schematem jest niestety myślenie „od dumy do strachu” – trochę na zasadzie: „kiedyś było super, co teraz będzie?” zamiast „od dumy do rozwoju” – „było super, wiemy, co jest możliwe, dlatego wiemy też, jak pracować, by było jeszcze lepiej”. Nie jest dobrze, jeśli nam psychika podsuwa takiego demona, który każe czuć i myśleć od dumy do strachu... Bardzo wielu skądinąd wybitnych menedżerów mówi mi: „Słuchaj, no do tej pory jakoś nam szło, ale co teraz będzie, to nie wiadomo”. I jeszcze: „Do tej pory mieliśmy szczęście, do tej pory nam się udawało, ale słuchaj, jak to walnie...”.

Wróćmy jeszcze może na chwilę do tych rodziców, którzy na nas patrzyli w dzieciństwie. Naturalnym schematem rodzica, kiedy patrzy na swoje dziecko, jest myślenie „od dumy do rozwoju”, czyli: „oto stworzyłem arcydziełko, teraz może rozwrzeszczane i broi, natomiast na pewno będzie wielkie i wspaniałe”. A nasze myślenie? „No OK, doczołgałem się do tej piątej klasy, siódmej, dwunastej, studiów itd., ale co teraz będzie?”. To rodzaj fatalnego schematu, który utrudnia myślenie o talentach. Skupianie się na problemach, nawet wydumanych, zamiast na celach i możliwościach.

Na pewno procesu odkrywania i doceniania swoich talentów nie ułatwia nam także edukacja – bo dobry uczeń musi być dobry ze wszystkiego, a tak się po prostu nie da.

To prawda. W naszym systemie edukacji – żeby jakoś przetrwać – zdecydowanie lepiej być zdyscyplinowanym uczniem, który opanował program obowiązkowy, niż kreatywnym, dociekliwym, czymś naprawdę zainteresowanym, z własnym zdaniem, bo tacy uczniowie raczej doznają w szkole udręki, a nie wzmocnienia. W tym sensie można powiedzieć, że szkoła czasem pozbawia talentu albo skutecznie wybija z głowy jego odkrywanie. Talent ucznia może się dla szkoły stać problemem, choćby dlatego, że wymaga indywidualnego podejścia. Zaburza „porządek”. Jeśli jednak ktoś ma szczęście i spotka na swojej drodze oświeconego nauczyciela, to on wie, że jego zadaniem jest rozpoznanie talentu ucznia i dopasowanie do tego talentu zarówno metodyki, jak i ścieżki nauczania. Przecież wszyscy znamy takie sytuacje, że czasem się piłuje ucznia w czymś, do czego ewidentnie ten nie ma talentu, i to nie przynosi żadnych efektów. Natomiast jeśli się trafi w coś, co jest jego talentem i zamiłowaniem, to nagle on zaczyna zadziwiać wszystkich swoimi postępami.

Talent działa w ten sposób, że właściwie coś się samo robi?

Nie, bo talent nie jest gotową umiejętnością, z którą się urodziłem. To jest raczej potencjał, możliwość do zrealizowania. Kiedy dwóch uczniów z jednej klasy uczy się tej samej rzeczy, to ten, który ma talent, przyswoi ją dwa, pięć albo dziesięć razy szybciej niż kolega. To byłby pierwszy aspekt talentu – w moich strukturach uczenia się, w moich strukturach poznawczych jest coś, co sprawia, że jestem skuteczniejszy w zdobywaniu jakiejś umiejętności. Ale też myślę, że jeśli mówimy o prawdziwym talencie, to musi się pojawić jeszcze jeden wątek. Wcześniejszy był związany z „potrafię”, a ten będzie związany z „lubię”. Czyli jeśli mam talent, to szybciej się czegoś nauczę, ale też lubię to robić, dzięki czemu odczuwam satysfakcję, gdy staję się w tym coraz lepszy.

A może jedno napędza drugie?