Rok uciekiniera 365. Marzec - Gabrielle Lord - ebook

Rok uciekiniera 365. Marzec ebook

Gabrielle Lord

0,0

Opis

Trzeci z dwunastu tomów sensacyjnej serii dla młodzieży o losach 15-letniego Calluma Ormonda, który – aby ratować życie i uciec przed prześladowcami – musi ukrywać się do ostatniego dnia roku.

Powieść Gabrielle Lord, australijskiej królowej kryminału, stała się światowym bestsellerem, doczekała się ekranizacji i jako serial została wyemitowana przez Family Movie Chanell.
W poprzednich tomach Callum wplątuje się w tajemniczą historię Zagadki Ormondów, którą badał jego tragicznie zmarły ojciec. Od momentu spotkania ze starcem ostrzegającym go przed grożącym mu przez następny rok niebezpieczeństwem, życie Calla zamienia się w horror.
Pozbawiony prawa samostanowienia, zostawia dawne życie za sobą, gdy tylko rozpoczyna się śmiertelne odliczanie 365 dni. Zmaga się z rekinami, zostaje oskarżony o brutalny atak na własną rodzinę, ucieka przed policją, wpada w sidła gangów, by w końcu zostać uwięziony w zbiorniku napełniającym się toksycznym olejem. Cudem uratowany, przeżywa mrożące krew w żyłach przygody. Zostaje zraniony w nogę lwim pazurem. Ścigany przez gangstera, wpada w pułapkę na torowisku. Z uwięzioną stopą, nie mogąc uciec przed nadjeżdżającym pociągiem, ma marne szanse na przetrwanie. Policja i przestępcy nie dają za wygraną – chcą mieć go za kratkami albo… martwego.
Stawka jest coraz wyższa, a wszystkie wskazówki co do Osobliwości Ormondów, zamiast przybliżać rozwiązanie sprawy, prowadzą do kolejnych zagadek i coraz straszniejszych niebezpieczeństw. Gdy na każdym kroku coś lub ktoś krzyżuje jego plany, Cal nie ma już nadziei na znalezienie tropów ułatwiających wypełnienie ostatniej woli zmarłego ojca. Czy komuś może jeszcze zaufać?

Callum Ormond został ostrzeżony.
Zostało 306 dni. Zegar tyka, a każda minuta może być dla Cala ostatnia.
12 książek. 12 miesięcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 131

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla Hany, Jonathana, Liama i Lucy

 

Tytuł oryginału:Conspiracy 365 Podtytuł:Marzec

 

Pierwsze wydanie przez Scholastic Australia w 2010 Copyright tekstu: © Gabrelle Lord 2010 Copyright ilustracji: © Scholastic Australia 2010 Ilustracje: Rebecca Young Copyright okładki: © Scholastic Australia 2010 Okładka: Natalie Winter

 

Fotografie z okładki: męska postać – Michael Bagnall © Scholastic Australia 2010, żółty tunel i skacząca postać © Mika/zefa/Corbis,  kobieta z latarką ©Simon D. Warren/zefa/Corbis,  biegnąca postać © Daniel Allan/ Photographer’s Choice/Getty Images.

 

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment tej publikacji nie może być powielany lub transmitowany w żadnej formie i żadnymi środkami, elektronicznymi lub mechanicznymi; włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem, przechowywaniem w systemach odzyskiwania danych lub jakkolwiek inaczej bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, chyba że zgodnie zostało to wyszczególnione w Australian Copyright Act z 1968 z poprawkami.

 

Redakcja       Ewa Tamara Kędziorek

Korekta      Bartosz Maciejewski       Joanna Banach

Skład      Inpingo SA

Adaptacja okładki i grafik       Studio Adekwatna

 

© 2010 by Gabrielle Lord © 2014 for the polish edition by ARTVITAE Sp. z o.o.

 

Warszawa 2014 Wydanie I

 

All Rights Reserved

 

ARTVITAE Sp. z o.o. e-mail:[email protected]

 

eISBN 978-83-7884-907-0

W POPRZEDNIM TOMIE:

1 lutego

Niemal tonę w oleju, gdy ktoś nagle wyłącza pompę i podnosi pokrywę zbiornika. Tajemnicza Winter Frey ratuje mi życie, ale po chwili mówi, że Vulkan Sligo – facet, który zostawił mnie tu na pewną śmierć – jest jej strażnikiem. Czy mogę jej zaufać?

3 lutego

Spotykam się z Bogsiem w kryjówce na St Johns Street. Pomaga mi założyć blog, żebym mógł przedstawić wszystko ze swojego punktu widzenia i oczyścić się z fałszywych zarzutów.

9 lutego

Winter nie odbiera telefonu, więc postanawiam zakraść się z powrotem na parking, znaleźć ją i spróbować wyciągnąć więcej informacji. Obserwuję plac z ukrycia, gdy nagle zauważam jakiegoś gościa myszkującego po parkingu w poszukiwaniu części samochodowych. Okazuje się, że to dziewczyna – Winter!

13 lutego

Chcąc osiągnąć za wszelką cenę przełom w sprawie, odnajduję drogę do domu, w którym przetrzymywano mnie podczas pierwszego porwania. Z drzewa, na które się wspinam, udaje mi się zrobić zdjęcie płomiennorudej kobiecie znajdującej się wewnątrz domu – jestem pewien, że to ona mnie przesłuchiwała.

14 lutego

Na boisku do kosza przy Dworcu Głównym dostrzegam kolesia, który wygląda dokładnie jak ja! Próbuję do niego podejść, ale ucieka, jakby zobaczył ducha.

16 lutego

Bogsiu rozpoznaje rudą z mojego zdjęcia jako znaną prawniczkę broniącą przestępców, Orianę de la Force. Mijam się o włos z Rafe’em, który zjawia się z jakimś innym facetem w Burger Barn. Z ich rozmowy dowiaduję się, że wujek przepisuje na mamę dom, żeby jej pomóc w kłopotach finansowych.

19 lutego 2014

Moja najnowsza kryjówka, kanał deszczowy, zostaje zalana podczas potężnej ulewy, a ja, porwany przez silny nurt, niemal gubię rysunki.

20 lutego

Dzwonię do Erica Blaira, kolegi taty, niestety bez skutku – nie ma go w biurze. W końcu odzywa się Winter – idziemy razem do Parku Pamięci, by obejrzeć anioła, o którym mówiła.

21 lutego

Światło księżyca, wpadające do środka kapliczki, ukazuje obraz Anioła na witrażu – wykonany ku pamięci Piersa Ormonda – identyczny jak na rysunku taty.

28 lutego

Lew rani mnie pazurem, gdy wślizguję się do zoo, próbując spotkać się z Jennifer Smith. Udaje mi się uciec, ale ściga mnie Czerwony Podkoszulek, który wbiega za mną do tunelu metra. Symuluję upadek na torach, dźgam go strzykawką ze środkiem usypiającym i wieję. Odgłosy nadjeżdżającego pociągu zmuszają mnie jednak do powrotu i spycham jego ciało z torowiska. Wtedy potykam się i orientuję, że moja stopa utknęła, a ja sam wpadłem w śmiertelną pułapkę…

1 marca

Pozostało 306 dni…

Tunel metra

Liberty Square

20:22

Wszystko trzęsło się i podskakiwało, a wokół mnie wirowały pozlewane kształty. Nie mogłem się ruszyć. Coś, gdzieś, bolało.

Pociąg, koszmarnie rozmazany, majaczył gdzieś w oddali, gotów mnie zniszczyć. Myślałem, że zostanę zmiażdżony na torach. W ciągu kilku sekund…

Śniłem czy działo się to naprawdę?

Całe moje ciało zdawało się być unieruchomione, jakby do czegoś przymocowane, ale gdzie się podział pociąg? Gdzie mordercze uderzenie? Czy byłem już martwy?

Słyszałem o ludziach, którzy widzieli siebie z góry, przyglądając się własnym martwym lub umierającym ciałom na stole operacyjnym albo po wypadku samochodowym. Ale ja czułem się, jakby ktoś zaciągnął mnie w dół, pod to wszystko.

To musiał być sen… Mimo że z całych sił szarpnąłem ciałem, moje ruchy były potwornie wolne, jak w jakimś koszmarnym śnie.

Co się ze mną działo?

20:30

Otworzyłem gwałtownie oczy. Leżałem płasko na plecach.

Nie ma żadnego pociągu. Żadnego tunelu! Pociąg, który miał mnie zmiażdżyć swym ogromnym ciężarem, zniknął, jak również tory kolejowe i mroczny, osnuty błękitną poświatą tunel! Jak długo leżałem tu nieprzytomny?

Znajdowałem się w małej, ciemnej przestrzeni, wypełnionej majaczącymi nade mną kształtami i załamaniami. Spróbowałem usiąść, ale moje przerażenie tylko wzrosło, gdy poczułem, że coś mocno przyciska mnie do ziemi. Próbowałem kopać, ale każdy ruch powodował paraliżujący ból.

Moja noga! Co z raną na mojej nodze? Musiałem stracić mnóstwo krwi!

Nagle koszmarne wydarzenia z torów wydały mi się odległe o ładnych parę godzin… Co się stało? Potrząsnąłem głową, próbując uspokoić się, zanim zdecyduję się ponownie rozejrzeć dookoła. Przyćmione światło przemysłowej lampy podwieszonej pod sufitem pozwalało dojrzeć kilka szybów biegnących po obu stronach miejsca, w którym leżałem. Po prawej widziałem gigantyczny metalowy zawór, w rodzaju tych, którymi odcina się bądź otwiera dopływ gazu czy wody. Ponad nim były cztery długie rury, które biegły wzdłuż ściany i znikały w ciemnym szybie. Wyglądało na to, że znajdowałem się na platformie jakiejś przepompowni.

Leżałem nisko, bezpośrednio na podłodze, a moje ciało było ciasno owinięte w stary, szary wojskowy koc. Jak się tu znalazłem? Wciąż nie mogłem pozbyć się uczucia oszołomienia ani zrozumieć, co się stało, jak uciekłem przed zderzeniem z pociągiem i dlaczego ukryto mnie w tym wilgotnym, ciemnym miejscu.

W rozpaczy opuściłem z powrotem głowę. Pomyślałem, że ktoś musiał mnie znowu porwać i znajduję się w jakimś lochu. Vulkan Sligo i jego mała szpiegująca kłamczucha, Winter, musieli mnie dorwać. Jakimś cudem udało mi się uciec przed pociągiem, ale znowu złapali mnie i wrzucili do tego więzienia.

Wróciłem pamięcią do chwili, gdy moja stopa, uwięziona w kaloszu, który wziąłem z zoo, nie mogła się wydostać spod szyny. Utknąłem tam, a pociąg zbliżał się tak szybko… Ostatnie, co pamiętałem, to myśl, że zgrzytające hamulce nigdy nie zdążą zatrzymać wagonów na czas.

Gdy stalowy potwór nadjeżdżał, zrozumiałem, że nigdy nie zobaczę już swojej rodziny. Umrę, nie rozwiązawszy tajemnicy Osobliwości Ormonda. Rozległ się ten przeraźliwy pisk… A potem, tuż przed uderzeniem, cały świat jakby się rozwarł, a ja zapadłem się w otchłań mroku. Doznałem koszmarnego wrażenia, że spadam w jakąś mroczną przestrzeń, jakby ziemia otworzyła się i połknęła mnie w mgnieniu oka.

Nagle przyszła mi do głowy szokująca myśl. Może wcale nie uciekłem przed pociągiem. Może straciłem obie nogi i odzyskiwałem przytomność w jakimś przepełnionym więziennym szpitalu. Przerażony zdarłem z siebie wreszcie szary koc, który nie pozwalał mi się ruszyć.

O mało nie zemdlałem ze szczęścia. Obie nogi były na miejscu.

Poruszyłem palcami u stóp i skrzywiłem się z bólu spowodowanego nawet tak prostym ruchem. Usiadłem i przyjrzałem się uważniej ranie od lwich pazurów. Została oczyszczona i zabezpieczona prześwitującym opatrunkiem, przez który widać było siedem równych szwów!

Ktoś zszył ranę na mojej nodze oraz zawinął mnie w koc! Sligo by tego dla mnie nie zrobił. Więc kto? To wszystko nie miało sensu.

Ból w nodze przeszył mnie dreszczem. Zmusiłem się do powolnych, głębokich wdechów. Żyłem i to z pewnością było dobre. Ale jak udało mi się uciec z pułapki na torach… Nie miałem pojęcia.

Powoli zaczynała wracać mi pamięć. Podłoże – metalowa siatka, w której utknęła moja noga – w końcu ustąpiło. Wpadłem w dziurę, ale ktoś tam był i mnie złapał. Byłem w rękach obcej osoby, tuż pod szynami, a przerażający jazgot przetaczającego się pociągu huczał nam nad głowami.

21:01

– Kto tu jest? – próbowałem zapytać, orientując się nagle, że coś obok mnie zaszeleściło. Z moich ust wydobył się tylko zachrypnięty skrzek. Z trudem usiadłem i znowu rozejrzałem się dookoła.

Jakiś ruch przy ścianie naprzeciwko przykuł moją uwagę.

– Kto tu jest? – powtórzyłem drżącym głosem, obawiając się odpowiedzi na moje pytanie.

W półmroku nie byłem w stanie dostrzec jego twarzy, ale ktokolwiek to był, miał na sobie za duży ciemnozielony garnitur i krawat, a przy tym był dość chudy.

Tyczkowata postać powoli zbliżyła się do mnie, a ja czekałem w napięciu. Wydawał się być bardzo przygarbiony, miał jasne skołtunione włosy i ogromne oczy, szerokie jak u oposa*.

– Ty to zrobiłeś? – zapytałem, wskazując na pozszywaną nogę.

– Nikt inny – odparł, rozwijając rulon tkaniny, w którym poukładane były przeróżne błyszczące instrumenty medyczne. – Czy chciałbyś, bym zrobił coś jeszcze, póki mam narzędzia na wierzchu? Jakiś drobny zabieg? Mam tu wszystko. Nie masz pojęcia, co ludzie potrafią zostawić w pociągu. Nie masz pojęcia. W domu mam całą bibliotekę książek o mikrochirurgii, jeśli chciałbyś coś sobie odciąć lub przyczepić.

– Nie – odpowiedziałem pośpiesznie, ostrożnie odsuwając ranną nogę jak najdalej od niego. – Dziękuję za to, co zrobiłeś. Za to, że mi pomogłeś.

Przeczesałem dłonią włosy i wypuściłem głośno powietrze, mając cholerną nadzieję, że ten niezwykły koleś jest po mojej stronie.

– Pamiętam – powiedziałem – wpadnięcie pod tory tuż przed uderzeniem pociągu… i to, że ktoś mnie złapał.

Chudzielec zachichotał.

– Jakbyś spadał w piekielne czeluści? – Delikatnie strząsnął koniuszkami palców odrobinę kurzu i brudu, która spadła na zestaw narzędzi, po czym ostrożnie zawinął je z powrotem w rulon. – Zauważyłem, że znalazłeś się w tarapatach – powiedział. – Miałeś szczęście, że noga ugrzęzła ci w osłonie odpływu. Kilka metrów na północ czy na południe i nie sądzę, żebym był ci w stanie pomóc…

– Osłonie odpływu? – zapytałem, przypominając sobie metalową siatkę na torach przy mojej uwięzionej stopie.

Pokiwał z ożywieniem głową, a kosmyk jasnych włosów pofrunął do góry niczym grzebień papugi kakadu.

– Wszystkie tunele kolejowe mają pod spodem ogromne kanały – wyjaśnił. – Naprawdę duże, duże zbiorniki – inaczej deszczówka z miasta, której nie zebrałyby miejskie kanały, zalałaby wszystkie linie. To dlatego wzdłuż torów znajdują się ujścia odpływów. Deszczówka spływa do zbiorników pod nami, a gdy się napełnią, zostaje odpompowana do miejskich kanałów.

Przerwał i znów na mnie spojrzał, jakby sprawdzał, czy go słucham.

– Słyszałem, jak biegniesz wzdłuż torów – ciągnął. – Potknąłeś się, spychając tamtego wielkoluda z nasypu, a potem zobaczyłem, jak utknąłeś. Nie było za dużo czasu, ale dałem radę wyciągnąć spod ciebie osłonę odpływu… no i wpadłeś przez otwór. Złapałem cię i oto jesteś.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.

– Teraz jesteśmy w jednym z tuneli łącznikowych, którymi powiązane są ze sobą wszystkie zbiorniki odpływowe. Sprawdzają je tylko raz na parę miesięcy. Przez pozostały czas są wolne i dostępne dla przechodniów… czyli dla mnie.

– I nikt nas nie widział? – zapytałem nerwowo. Znów potrząsnął głową z ożywieniem. Tym razem w lekko zamglonym promieniu światła dostrzegłem niewielką chmurkę kurzu unoszącego się w powietrzu.

– Uratowałeś mi życie – powiedziałem wzruszony, oddychając z ulgą, ledwo wierząc w to, co się stało. – Jeślibyś mnie tu nie ściągnął, skończyłbym jak mój kalosz, porozrzucany po całym torowisku, tylko w zdecydowanie większym nieładzie i większej liczbie kawałków.

– Już, już, nie zapędzaj się. Nie mogłem pozwolić, żeby cię rozgniotło po torach. Nie potrzebuję tu zgiełku i zamieszania, i policji, i karetek, i ich wielkich reflektorów, i ratowników, i tego wszystkiego – powiedział. – Nie chcę mieć przy tym odpływie żadnych błękitnych. Niektóre z odchodzących od niego szybów – dodał – prowadzą prosto do mojego domu. Zdecydowanie tego nie chcę.

– Błękitnych?

– No błękitnych kurtek. Policji kolejowej – wyjaśnił. – Noszą niebieskie kurtki, jak prawdziwi gliniarze. Pełno ich tu było, gdy cię szukali.

Dobra, więc musi wiedzieć, kim jestem, powiedziałem do siebie w myślach. Na stówę.

– Jeden z tych tuneli prowadzi prosto do mojego domu – powiedział, wskazując ręką gdzieś w stronę otaczających nas ciemności. – Właściwie to nawet dwa, jeśli liczyć ten zawalony kamieniami. Normalnie tą drogą bym cię tam zabrał.

– Przepraszam, dokąd byś mnie zabrał? – Nie byłem pewien, czy chcę gdziekolwiek z nim iść.

Zignorował moje pytanie.

– W tej chwili w tunelach jest zbyt niebezpiecznie, w końcu błękitni wciąż się tam mogą kręcić.

To zrozumiałem.

– Blisko było. Wszędzie za tobą niuchali. Myśleli, że przyszli tylko zdrapać cię z szyn.

Zdrapać cię z szyn.

Jego słowa uderzyły mnie niczym kowalski młot. Szok powrócił. Serce waliło jak oszalałe o żebra, a oddech przychodził z trudem i to w wielkich, z wysiłkiem łapanych haustach. Kolana mi zmiękły i osunąłem się na podłogę przy ścianie. Tym razem udało mi się naprawdę cudem, ale żyłem i to dzięki temu dziwnemu, małemu facetowi w garniturze.

– Jak długo tu jestem? – zapytałem.

– Właściwie to dość długo cię nie było – odparł. – Spałeś cały dzień.

Ulżyło mi, bo wiedziałem, że Czerwony Podkoszulek na razie zniknął, ale dręczyła mnie myśl o Winter Frey. Wystawiła mnie, pomyślałem. Wymyśliła coś, tylko po to, by mnie wyrolować i dowiedzieć się, gdzie jestem. Nie byłem pewien, czy widziałem pasażera z tyłu czarnego Subaru – skupiłem się na gościu wyskakującym z auta i pędzącym za mną – ale Czerwony Podkoszulek pojawił się w sekundę po jej telefonie i prawie dopadł mnie i zawartość mojego plecaka.

Mój plecak! Wpadłem w panikę i gwałtownie usiadłem. Nie było go w pobliżu!

– Wszystko w porządku – powiedział mój nowy znajomy. – Jeśli szukasz swojej torby, to leży tam, pod ścianą.

Podążyłem wzrokiem za jego palcem wskazującym i odetchnąłem z ulgą na widok tobołka przy ujściu jednego z szybów.

– O co chodzi z tymi wszystkimi rysunkami? – zapytał. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że je sobie obejrzałem.

– O ile tam jeszcze są, to nie – odparłem. – To bardzo ważne rysunki mojego taty, które narysował przed śmiercią.

– A co właściwie sobie myślałeś – zadał kolejne pytanie – biegnąc tak po torach? Chciałeś się zabić? – Oposowe oczy zwęziły się nagle. – Nie szukałeś chyba zgubionych rzeczy?

– Zgubionych rzeczy? Ratowałem swoje życie. Są ludzie, którzy mnie ścigają.

– Tak, tak – przytaknął. – Widziałem tego wielkoluda, jak biegł za tobą. Średnio fair. Wiem, jak to jest.

Serce powoli wracało do spokojniejszego rytmu. Pomijając Winter, poczułem się właściwie naprawdę dobrze. Poradziłem sobie z zakapiorem Sligo, a rysunki leżały bezpiecznie w moim plecaku. Znowu uciekłem i mogłem spokojnie dalej pracować nad rozwiązaniem Niebezpiecznej Tajemnicy Ormondów. NTO.

– Ani on, ani nikt jego pokroju nie może mnie złapać – powiedziałem. – Ani gliny, żadnego rodzaju. Muszę stąd wiać, jeśli mnie złapią, to pozamiatane.

– No to jest nas dwóch – odparł, chichocząc. – Mnie też nie mogą złapać. Dlatego właśnie obaj się tutaj schowaliśmy!

Troszkę niepokoił mnie fakt, że uratował mnie tylko dlatego, by zachować swoje sekretne gniazdko w tajemnicy. Jednak miałem u niego potężny dług. Nawet uratowany spod kół nadjeżdżającego pociągu nie mógłbym wiele zrobić, gdyby dopadły mnie władze.

– A co jeśli zejdą tu tunelem? – zapytałem.

– Dlatego właśnie zaraz się stąd wyniesiemy – odpowiedział. – Cały dzień przeszukiwali pozostałe odpływy i nie mogą nas tu znaleźć.

– Dokąd możemy pójść? – zapytałem.

– Myślisz, że dasz radę iść?

– Spróbuję – powiedziałem, wstając ostrożnie i próbując oprzeć się nieco na rannej nodze. Nie była zupełnie stabilna, ale to musiało wystarczyć.

– Wybornie. Weź swoje rzeczy i w drogę.

23:07

Człowiek w garniturze przepchnął się obok mnie.

– Ja pierwszy, ty za mną – rozkazał. – W kamień wkręcono żelazne uchwyty, na całej wysokości szybu. Niektóre mocno pordzewiały i wypadają, więc zwracaj uwagę na to, co robię, chyba pamiętam, które omijać.

Miałem taką nadzieję. Patrzyłem, jak zaczyna wspinaczkę, sprawdzając każdy z żelaznych kolców, nim oparł na nim cały ciężar ciała. Przypominał pająka, chudego kosarza* z długimi nogami, wspinającego się po ścianie.

– Dokąd właściwie idziemy? – zapytałem ponownie.

– Do mojego mieszkania – powiedział. – Tym szybem. – Wskazał na ciemne ujście szybu w suficie przepompowni.

Prawdopodobnie przeczekanie jakiegoś czasu z tym gościem nie jest złym pomysłem, pomyślałem, chociaż serio nie miałem pojęcia, dokąd mnie prowadzi. Szybko zacząłem iść jego śladem, uważnie obserwując, na których uchwytach się opiera, zanim za którykolwiek chwyciłem. Plecak wciąż mi przeszkadzał, zaczepiając o stopnie nade mną, co utrudniało sprawę jeszcze bardziej. Jak tylko mogłem, starałem się ignorować ból w pozszywanej nodze i wspinałem się dalej. Mimo tego, że im wyżej byliśmy, tym jaśniej się robiło, zacząłem odstawać i bałem się, że zgubię swojego tajemniczego przewodnika.

On sam dotarł już prawie do końca szybu i miałem nadzieję, że na mnie zaczeka. Nie wiedziałem, gdzie wyjdę, równie dobrze mogliśmy się wspinać wprost w żelazny uścisk policji czy władz kolei. Wspinałem się dalej, przeklinając swój plecak, swoje obolałe stopy i każdy bolesny krok.

23:38

Pojaśniało i zorientowałem się, że widzę nad głową blade, nocne niebo.

Doszedłem do szczytu szybu i ostrożnie wysunąłem głowę na zewnątrz, by rozejrzeć się dookoła. Szyb wychodził na zakurzone, porośnięte chwastami podwórko. Jakieś dwadzieścia metrów dalej jarzyła się kolejna przemysłowa lampa, oświetlając wejście do następnego ogromnego tunelu, zasłoniętego żelazną kratą. Przypominało to ujście kanału odpływowego nad oceanem, przez które omal nie wypłynąłem w czasie ulewy nie tak dawno temu.

Noga poważnie mnie już bolała, ale próbowałem o tym nie myśleć i skoncentrować się na otoczeniu oraz swojej sytuacji. Nieopodal, na tle klifu, widać było kilka zniszczonych budynków, parę nieużywanych wagonów kolejowych i trochę starych zardzewiałych części silników, kół i osi.

Facet w garniturze zniknął.

Nie byłem w stanie powstrzymać chwilowego rozczarowania, gdy zorientowałem się, że znowu jestem sam. Pewnie się rozmyślił i mnie opuścił, zanim nawet dowiedziałem się, jak ma na imię.

Nie