Rok 1945. Między wojną a podległością - Opracowanie zbiorowe - ebook

Rok 1945. Między wojną a podległością ebook

4,3

Opis

Rok 1945 przyniósł zakończenie wojny i ostatecznie rozstrzygnął o powojennym
kształcie Polski. Z głosów świadków tamtych wydarzeń – polityków, żołnierzy, ale i
zwykłych ludzi – budujemy portret tego dramatycznego czasu, który zaciążył na losach Polski w kolejnych dziesięcioleciach.
Jest to zestawiona chronologicznie ze świadectw źródłowych bogata opowieść o
przełomie wojny i pokoju, powolnym kształtowaniu się powojennej rzeczywistości, zderzeniu nadziei na normalne życie z nowym porządkiem, który miał się okazać utratą niepodległości na kolejne półwiecze.

„Wędrówki ludów trwają bez przerwy: ze Wschodu na zachód (repatrianci zza Buga), z Zachodu na wschód (jeńcy, robotnicy przymusowi). W pociągach i na drogach widuje się tylko takich – obszarpanych, wynędzniałych, wyczerpanych. Taszczą jakieś walizy, plecaki...”
Eugeniusz Szermentowski (Dąbrówka koło Warszawy, 3 czerwca 1945)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright by Ośrodek KARTA, 2016

ISBN 978-83-64476-45-7

Wydanie I

WYBÓR I OPRACOWANIE: Marta Markowska

KOORDYNACJA:Agnieszka Dębska

KONSULTACJA HISTORYCZNA: prof. dr hab. Marcin Zaremba

KWERENDY TEKSTOWE: Małgorzata Kamińska, Dorota Kruk, Małgorzata Kudosz, Emilia Matuszewska, Emilia Wileńska-Skwarzec, Karolina Żłobecka

IKONOGRAFIA: Agata Bujnowska

PROJEKT OKŁADKI I OPRACOWANIE TYPOGRAFICZNE: to/studio

SKŁAD: Tandem Studio Piotr Suwiński

ZDJĘCIA NA OKŁADCE: s. I – Łódź, czerwiec 1945. Zatłoczony pociąg na jednym z łódzkich dworców. Fot. Polska Agencja Prasowa (PAP); s. IV – Warszawa, zima 1945. Żołnierka Wojska Polskiego kieruje ruchem na Krakowskim Przedmieściu przed pałacem Staszica. Fot. PAP

OŚRODEK KARTA: ul. Narbutta 29, 02-536 Warszawa, tel.: (+48) 22-848-07-12,

fax: (+48) 22-646-65-11, e-mail: [email protected], www.karta.org.pl

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ: Michał Latusek

konwersja.virtualo.pl

Od Wydawcy

Spośród przełomowych momentów w historii Polski w XX wieku, ten wydaje się najmniej poznany. Dla większości zbyt odległy, by miał szansę zapisać się w ich żywej pamięci, przez dziesięciolecia przykrywany grubą warstwą propagandy, dbającej o to, by ten założycielski etap Peerelu zyskał dostatecznie podniosłą oprawę – zobaczony teraz, bez upiększeń, jawi się jako odległy od swego utrwalonego wizerunku.

Zamiast radości z zakończenia wojennego koszmaru, zapału do odbudowy czy zadowolenia z zachodzących zmian społecznych (także obecnych u początków powojennej rzeczywistości) na plan pierwszy wybija się w tej książce ogromny chaos i niepewność jutra, rozwydrzenie zwycięzców, niska wartość ludzkiego życia, dramat przesiedlanych i wypędzanych.

Rzeczywistość roku 1945 oglądamy głównie z perspektywy ludzi „cywilnych”; opowieść rozpoczyna się w momencie przejścia frontu i obszar nią objęty rozszerza się wraz z jego przesuwaniem na zachód, by ogarnąć cały teren dzisiejszej Polski. Z tego punktu widzenia wydaje się, że przechodzenie czasu wojny w czas pokoju dokonuje się jakby niezauważalnie – i w warunkach ludzkiej egzystencji zdaje się zmieniać niewiele. Owszem – są łzy radości na widok pierwszego polskiego żołnierza czy dźwięk rozbrzmiewającego wreszcie bez przeszkód Mazurka Dąbrowskiego, ale można odnieść wrażenie, że rozpętane przez wojnę niszczycielskie siły nie zatrzymują się w swym biegu. Zdają się one miotać bezwolnymi ludzkimi masami, wypychając je poza ustanowione arbitralnie granice bądź też przerzucając z jednego końca Polski na drugi – dowodząc, że jednostka jest nadal nic nieznaczącym budulcem globalnych procesów.

Gdy rok 1945 się zaczyna, ziemie polskie są przełamane na pół – na terenach zdobytych przez Armię Czerwoną ustanawiane są już nowe porządki, podczas gdy zachodnia część kraju jest wciąż w rękach niemieckich. Wraz z postępem roku śledzić możemy, jak ta nadciągająca wraz z Sowietami rzeczywistość obejmuje całe obecne terytorium Polski. Zmiana dokonuje się płynnie i dla większości ma jednoznaczny wymiar „wymiany okupanta”. Zachowanie Sowietów na zdobytych terenach, działania utworzonych z ich nadania struktur politycznych i administracyjnych, a także coraz bardziej oczywiste po konferencji jałtańskiej poczucie bezsilności wobec tworzącego się w Europie podziału – powodują, że nominalny koniec wojny przyjmowany jest na ogół bez radości i wielkiej nadziei.

Dalszy bieg roku 1945 przynosi coraz wyraźniejsze umacnianie się komunistów i przejmowanie przez nich panowania nad wyznaczonym na powojenną Polskę obszarem. I choć to panowanie wciąż jest niepełne i kwestionowane, a to przez akcje nieskładającego broni podziemia, a to przez samorzutnie wybuchające manifestacje społecznego niezadowolenia (których powodem może być wszystko, nawet – brak światła), to jednak generalny mechanizm zdaje się nie zostawiać złudzeń.

Bezwzględność tego mechanizmu odsłania się jednak dopiero w całej pełni, gdy na zdarzenia roku 1945 spojrzy się ze współczesnego dystansu. Ludziom, którzy w nich bezpośrednio uczestniczą, wciąż towarzyszy iluzja, że zapadłe rozstrzygnięcia nie mogą być ostateczne i nieodwracalne. Nikomu wszakże nie przychodzi wtedy na myśl, jak długo trzeba będzie czekać na ich odwrócenie.

Po dramacie utraty niepodległości, po ledwie dwóch dziesięcioleciach od jej odzyskania, i ponad pięciu latach okupacyjnej nocy, Polskę spotyka kolejny cios – „wyzwolenie”, którego warunki dla znacznej części społeczeństwa są nie do zaakceptowania. Istotnym problemem w roku 1945 staje się więc wybór strategii wobec rzeczywistości – walki, przeczekania czy włączenia się w nią, za cenę kompromisu. Konsekwencje tego wyboru stanowić będą o tragedii kolejnych powojennych lat.

Agnieszka Dębska

Pomyśleć – dziś rano jeszcze byli tu Niemcy, a wieczorem jesteśmy już pod okupacją bolszewików.

Maria Dąbrowska w dzienniku, 18 stycznia

Wkroczenie

U PROGU ROKU 1945 LINIA FRONTU DZIELI KRAJ. TRWAJĄCA NA ZACHÓD OD WISŁY OKUPACJA NIEMIECKA NIE ZMNIEJSZA TERRORU I ZBRODNICZEJ POLITYKI WOBEC LUDNOŚCI, LECZ JUŻ NIEBAWEM UGNIE SIĘ POD NAPOREM BŁYSKAWICZNEJ OFENSYWY SOWIECKIEJ. NA TERENACH MIĘDZY ŚRODKOWYM BIEGIEM WISŁY, A SANEM, BUGIEM I NARWIĄ, ZDOBYTYCH W POŁOWIE 1944 ROKU PRZEZ ARMIĘ CZERWONĄ, WŁADZĘ SPRAWUJĄ KOMUNIŚCI Z POLSKIEGO KOMITETU WYZWOLENIA NARODOWEGO (PKWN), CAŁKOWICIE ZALEŻNI OD JÓZEFA STALINA. WSCHODNIĄ GRANICĄ TAK ZWANEJ POLSKI LUBELSKIEJ JEST LINIA CURZONA, KTÓRA POZOSTAWIA POZA OBSZAREM KRAJU WSCHODNIE WOJEWÓDZTWA II RZECZPOSPOLITEJ.

NA TERENACH ZAJĘTYCH PRZEZ SOWIETÓW KOMUNIŚCI STARAJĄ SIĘ TWORZYĆ POZORY NORMALIZACJI ŻYCIA SPOŁECZNEGO I KULTURALNEGO, JEDNOCZEŚNIE ROZBUDOWUJĄC – PRZY WSPARCIU NKWD – APARAT BEZPIECZEŃSTWA I TERRORU. GŁÓWNYM CELEM REPRESJI SĄ CYWILNE I WOJSKOWE ORGANY ZWIĄZANE Z POLSKIM RZĄDEM W LONDYNIE. ADMINISTRACJA CYWILNA POLSKIEGO PAŃSTWA PODZIEMNEGO I ŻOŁNIERZE ARMII KRAJOWEJ SĄ ROZBRAJANI, INTERNOWANI, A WIELU OFICERÓW ZOSTAJE ARESZTOWANYCH I WYWIEZIONYCH W GŁĄB ZSRR.

ˆˇˆˇ

Premier rządu w Londynie Tomasz Arciszewski w przemówieniu noworocznym:

Obywatele Rzeczpospolitej! […]

Okres, który mamy przed sobą, będzie nadal wymagał od nas niezłomnego patriotyzmu, wielkiego wysiłku i bezprzykładnego poświęcenia dla sprawy polskiej.

[…] Znajdujemy się w fazie decydującej dziejów tej wojny. […] Walcząc z Niemcami w ciągu lat pięciu, daliśmy z siebie wszystko, na co nas stać było, nie szczędziliśmy żadnych ofiar. Tak jak w latach poprzednich, tak i obecnie, walczyć będziemy w szeregach Narodów Sprzymierzonych przeciwko wspólnemu wrogowi. […]

Chcę Was zapewnić, iż Rząd polski w Londynie, jedyny legalny i konstytucyjny wyraziciel suwerenności państwa polskiego, czerpiący natchnienie z nieustannej walki Kraju i słuchający jego rad, będzie godnie reprezentował wspólne wszystkim Polakom dążenia przed światem – w niełatwej sytuacji, w jakiej obecnie znalazła się sprawa polska.

Celem najwyższym jest dla nas wszystkich prawdziwa wolność i niepodległość Polski oraz nienaruszalność żywotnych interesów Państwa i Narodu, bez mieszania się obcych czynników w nasze sprawy wewnętrzne. W pamięci mamy doświadczenia z okresu rozbiorów i długiej niewoli. […] Wiemy, że bez prawdziwie niepodległego państwa nie ma dla Narodu naszego ani warunków wolnej egzystencji, ani możliwości demokratycznego ustroju. Najtrudniejszym zadaniem, jakie stoi przed nami, jest normalizacja stosunków polsko-sowieckich.

Londyn, 1 stycznia [2]

Karol Estreicher (historyk sztuki, kierownik Biura Rewindykacji Strat Kulturalnych przy Ministerstwie Prac Kongresowych w Londynie) w dzienniku:

Wyzwolenie Polski spod Niemców coraz bliższe, i to przez Rosję. Moi ziomkowie tu w Londynie tego nie widzą. Jutro (pewnie z wiosną) ruszy na Niemcy ofensywa rosyjska i będzie zwycięska. Połowa Polski już uwolniona spod Niemców. Władze polskie, prawda, że komunistyczne, ale polskie, już wszędzie rządzą. Lada dzień Kraków będzie uwolniony. Rok ten będzie ciężki dla Polski. O istotnej suwerenności nie będzie mowy.

Komitet lubelski jest już – bo tak chce Stalin. Rosja ma swój wyraźny plan: wszystkie kluczowe stanowiska oddać ludziom wychowanym w komunizmie, najchętniej żydowskiego pochodzenia, których bezwzględności postępowania można się spodziewać. Może z początku nie będzie mordów, rewolucji, wieszań, aktów zemsty. Co jednak będzie dalej? […]

Tu, w Londynie, grupa polska skupiona wokół umierającego Rządu polskiego na emigracji straciła wszelkie wpływy. Rząd emigracyjny odegrał wielką, ważną, w sumie dodatnią rolę. Gdyby nie zaciekłość Moskwy chcącej widzieć Polskę spętaną u swych stóp, Rząd londyński wracałby do Polski w triumfie. Ale w tej chwili jest całkowicie przegrany. […]

Zdradzeni, jeżeli o naszą niepodległość idzie. Czy można się dziwić ludziom, co przez cały czas tak dzielnie walczyli, tym żołnierzom spod Monte Cassino, z Bitwy o Wielką Brytanię, spod Tobruku, teraz w Holandii, że czują się rozgoryczeni, gdy komuniści w Polsce nazywają ich zdrajcami! Tych bohatersko walczących żołnierzy armii podziemnej w Warszawie! Obrzucani wyzwiskami: faszystów, sprzymierzeńców hitleryzmu, wrogów klasowych, kontrrewolucjonistów.

Kiedyś historia wyda wyrok na fakt, że Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zdradziły nie tylko Polskę, ale całą środkową Europę.

Londyn, 1 stycznia [20]

Edward Osóbka-Morawski (premier komunistycznego Rządu Tymczasowego1) w przemówieniu na VI sesji Krajowej Rady Narodowej:

Jakże śmiesznie wyglądają pretensje sanacyjnych i endeckich reakcjonistów z Londynu, usiłujących przeciwstawić naszemu rządowi – powstałemu z narodu i reprezentującemu naród, sprawującemu realną władzę w Polsce – pretensje rządu na emigracji pana Arciszewskiego, rzekomego „socjalisty”. Opinia publiczna w kraju i za granicą wie, że jest to rząd zjednoczonych faszystów spod znaku Sosnkowskiego, Raczkiewicza, Bieleckiego.2 […]

Uzależnione od reakcji emigracyjnej organizacje w kraju przeżywają agonię lub staczają się w bagno moralne. Na terenach okupowanych NSZ [Narodowe Siły Zbrojne] i resztki AK [Armii Krajowej] sprzęgają się coraz ściślej z Niemcami. Na terenach wyzwolonych […] nie udały się już naszej reakcji, dzięki godnej i wspaniałej postawie narodu, próby wzniecenia walk bratobójczych. […] AK zostało izolowane od mas. […]

Zapowiadamy: demokracja wzmoże jeszcze walkę ze swoimi wrogami. Niech ci, co trwać będą na pozycjach reakcji i terroryzmu, nie oczekują od nas pobłażania ani litości.

Lublin, 2 stycznia [13]

Sabina Sebyłowa (pisarka) w dzienniku:

Nie wiedząc, jak w naszych warunkach, to znaczy ludzi, którzy nie mają wpływu na bieg zdarzeń, ustosunkować się do wiadomości, przyniesionej przez znajomego mego ojca, o mającej się lada dzień rozpocząć ofensywie, wzięłam się czym prędzej do uprania naszej osobistej bielizny. Na pewno tak się zakotłuje, że nie będziemy mieli dostępu do studziennej (innej nie mamy) wody. A może to podświadoma samoobrona? Złudzenie celowszego wykorzystania czasu niż oczekiwanie.

Warszawa-Praga, 10 stycznia

Wcześnie, bo ledwie, ledwie zaczynało szarzeć, obudził mnie daleki hurkot niezliczonych wozów. Nieogumionych. Okno w kuchni wychodzi na północ, mimo to słychać ten nachalny, coraz ostrzej nakładający się na ciszę, odgłos idący z południowego wschodu.

Warszawa-Praga, 12 stycznia [87]

Maria Walewska z Kuźnickich (ziemianka):

Obawialiśmy się bardzo postoju wojska i bezpośredniego zetknięcia z bolszewikami. Toteż z nastaniem zmroku zasłoniliśmy szczelnie okno w naszym pokoju i siedzieliśmy cicho […]. Wszędzie, jak okiem sięgnąć: na podwórzu, w ogrodzie i w parku, płonęły setki ognisk, a w czerwonym blasku ognia majaczyły sylwetki żołnierzy. Był to widok niezwykły, dziki, jakby jakaś zjawa z czasów Potopu czy jeszcze odleglejszych najazdów tatarskich. Ogniska te płonęły przez całą noc, podsycane czym się dało – świeżo wyrąbanymi gałęziami, drzewkami czy jakimiś suchymi drzwiami od cieplarki, ubikacji, oknami itp. Płonęły, urągając legendzie o lotniczej potędze „Fryców” [Niemców] i wszystkim wojennym rozporządzeniom o zaciemnianiu. Na froncie, położonym już teraz po zachodniej stronie, było cicho. […]

Około ósmej, gdy zrobiło się już zupełnie jasno i żołnierze opuścili podwórze i ogród, poszłam przez park. […] Jak okiem sięgnąć, wszystkimi drogami i dróżkami polnymi od strony Radomia, Pasieki, Kowalówki, wsi Kowala i Romanowa jechały samochody, toczyły się armaty i szli, szli żołnierze nieprzerwanym nurtem. To było mrowie. Od pól przysypanych śniegiem odbijały się wyraźnie sylwetki żołnierzy i widać było doskonale, jak szli, nie – chyba raczej płynęli na zachód, jak drobne strumyki łączące się w coraz większą rzekę. […] Można było snuć analogię do pochodu szarańczy czy przemarszu tropikalnych mrówek – zawsze ta ilość zdumiewała i przerażała.

Kowala (koło Radomia), po 12 stycznia [106]

Maria z Paygertów Bobrzyńska (ziemianka):

Przyszedł pierwszy bolszewik, w białej futrzanej kurtce, dostosowanej do koloru śniegu. Oznajmił, że z Jarosławia do Kłaja i Grodkowic szli jednym tchem bez jedzenia i że są okropnie zdrożeni i głodni. Powiedzieliśmy, że czeka na nich w kotle bigos. […] Rozzuchwaliło ich to i od razu wzięli się do rabunku – zabrali wszystkie zapasy przygotowane w spiżarni na najbliższe dni. Rozgospodarowywali się w całym dworze, kradnąc, co się tylko dało, ściągali zegarki z rąk… W przeciągu godziny z zasobnego dworu nie zostało nic. W dodatku lokaj zdradził, gdzie utopił wódkę w stawie; zaraz ją wyciągnęli i głodni przytknęli do niej usta, pijąc haustami na śmierć. Dwa trupy leżały już na podwórzu. Ogłosili wśród swoich, że ten polski dwór chciał ich wytruć i wytworzyła się sytuacja tak wroga, że trzeba było uciekać na wieś, do chłopów.

Jeden z oficerów, widząc, że mój mąż siedzi osowiały w czapce na głowie, przyskoczył do niego z krzykiem, że widocznie żałuje za armią niemiecką i nie cieszy się z ich nadejścia. W ostatniej chwili doskoczyłam do męża, zdarłam mu czapkę z głowy, odsłaniając jeszcze źle zagojoną bliznę i zawołałam: „Patrzcie tylko, jak Niemcy obeszli się z moim mężem, i syna nam zabrali, a wy mówicie, że żałujemy za nimi. Czyż wy tak samo będziecie postępować jak faszyści?”. To na chwilę zastanowiło oficera, który też był pijany. Kiedy tylko od nas odstąpił, […] uciekliśmy piwnicznym wyjściem.

Po drodze spotkaliśmy żołnierzy sowieckich, zainteresowanych co robimy. Powiedziałam im, że przyszliśmy na rabunek do dworu, podzielić się wspólnym dobrem. Zaśmiali się i puścili nas wolno. […] Chłopi przejęli się naszym losem, parę dni przesiedzieliśmy w chacie.

Grotkowice (koło Bochni), po 12 stycznia [6]

Hugo Steinhaus (profesor Uniwersytetu Lwowskiego, matematyk) w dzienniku:

Ze Stefą i Lidką zdecydowaliśmy iść do Polnej. […] Na plebanii było zatrzęsienie Sowietów. Zmienili się od lwowskich czasów. Pili na umór, zaczepiali kobiety i nie agitowali tyle. Ale mieli kilka wyuczonych frazesów: „Czy wiecie, że macie własny rząd w Lublinie?”, „My tędy przejdziemy, a potem wrócimy i zostawimy was samych”. Rabowali i kradli, co się dało. U Państwa Szczęśniewiczów zabrali naczynia, łyżki, mąkę, kury, zniszczyli łóżka, pościel, fortepian. […] W czwartek postanowiliśmy wracać na Berdechów. Tam zastaliśmy nasze mieszkanie w ruinie. Podłoga była pokryta tysiącem papierów wyrzuconych z biurka, wśród nich znalazłem ten pamiętnik. Skradziono nam palta, ubrania, zegarki, bieliznę i doprowadzono do stanu żebraczego. Okazało się, że teściowa została w domu sama; oddaliła się do piwnicy na pół godziny i wróciwszy, zastała u nas rabującą bandę. Część rzeczy przeniosła do siebie, ale i tamte izby napełniła banda żołnierzy i okradła szwagra z różnych przedmiotów.

Przez czwartek mieliśmy jeszcze spokój, ale w piątek, od nocy do południa, ciągle nowych gości gotujących, jedzących, śpiących, co chwilę trzaskających drzwiami. W końcu zostawili nas samych w izbie o rozbitych szybach, o drzwiach niedomykających się, w zimnie, brudzie i nieładzie. Nie było mowy o goleniu, bo wszystkie brzytwy i żyletki zostały skradzione.

Polna–Berdechów (woj. małopolskie), 16 stycznia [96]

Wacław Kubacki (pisarz) w dzienniku:

Pisałem właśnie o Wielkiej Improwizacji z III części Dziadów. Biurko stoi pod oknem, które wychodzi na Rynek przed kościołem św. Zygmunta; Niemcy przemianowali ten Rynek na Ostring. Koło południa przymaszerował tutaj oddział młodych żołnierzy. Wszyscy w białych kombinezonach. Pokładli się na śniegu przed kościołem. Zawołałem Danusię.

– Zobacz, co się dzieje!

– Tu będzie bitwa – rzekła.

– Zwariowałaś! Bitwa w środku miasta!

Prawie natychmiast zatrząsł się nasz dom i wyleciały szyby w pokojach położonych od ulicy. Czołgi radzieckie wpadły na Rynek. Pierwsze rosyjskie słowa, jakie usłyszałem od wyjazdu z Charkowa w 1918 roku, to była komenda wychylonego z czołgu dowódcy: „Wpieriod!” [naprzód].

Częstochowa, 16 stycznia [49]

Sabina Sebyłowa w dzienniku:

Słyszymy, jak bez wytchnienia, bez oddechu dyszy mściwie ciężka artyleria. Jest około 23.00. Dziwne, że ludzie nie szukają wreszcie towarzystwa, co tak natrętnie rzucało się w oczy podczas powstania [warszawskiego]. Nie ustawali w rozmowach, modlili się wspólnie. […] Garstka, co nigdzie nie odeszła, […] żyje w samotności. […]

Wydaje się, że słyszymy jedno potężne działo, jak wirtuozowskie tutti w mistrzowsko prowadzonej orkiestrze symfonicznej. […] Sąsiadki, podczas każdego przelotu nad nami, szepczą: „Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie”. Nagłej – może. Ale czy niespodziewanej? […] W mieszkaniu nieznośnie, brzęcząco, mrocznie. Schodzimy na parter.

[…] Koło szóstej rano uderzyła niezwykle blisko „krowa” [pocisk rakietowy]. Szyby i zabezpieczenia z dykty wyrwało. Dmuchnęły jak głośne i ciężkie confetti grudki czegoś rozkruszonego. Poleciały z góry ramy okienne. Zgasło kocie oczko lampki zrobionej ze słoika po kremie.

Po czym nastąpiła cisza. Dzwoniąca w uszach […] cisza.

Warszawa-Praga, 16 stycznia

Nie mogę wybyć na jednym miejscu. Łażę bez celu po pustej ulicy. Samoloty sowieckie i z naszymi latają bezkarnie nad Pragą i Warszawą. Skądś słychać „Jeszcze Polska nie zginęła”. Z radiowozu, to pewne, lecz z jakiego miejsca? […] Z Warszawy, na pewno z Warszawy, słychać ochrypłe okrzyki: „Urrrrrra! Urrrrrra! Urrrrra!”. Taki ryk wydobywają z siebie żołnierze – zdobywając. […] Wychodzę. Ulica huczy, że Niemców nie ma już w Warszawie.

Śmiercionośny hałas zamilkł. Pociski zastrajkowały. „Krowy” nie ryczą. […] W ludzkie oczy wchodzi radość. Nie wiem, czy smaczniejszy chleb kupiłam (z prywatnego wypieku), czy bodźce smakowe atakują nieznieczulone podniebienie. […]

Na odcinku Targowej i Ząbkowskiej, przed niewielu godzinami „ulicach śmierci”, tłumy cywilów. Niestety, przeważnie kobiet. Jeszcze wczoraj nie uwierzyłabym, że mimo wszystko jest nas aż tyle. Naród śpieszy nad Wisłę. Biegnę po Macieja, abyśmy również poszli. […] Nie rozglądamy się po Pradze. Pragniemy zobaczyć niewidzianą od pierwszego sierpnia [dnia wybuchu powstania] Warszawę.

To jest byłe miasto. Przeogromne rumowisko. Nie widać ani żywej duszy. Przymusowe opuszczenie Warszawy3 przez jej mieszkańców okazało się pełną prawdą. Nie wiem, czy jedno pokolenie zdoła prześnić tyle okropnych snów, ile grozy zobaczyliśmy przez tę pierwszą godzinę. Niewyrażalnej. Czyżbyśmy to miasto przeżyli? […]

Gruzy, barykady, okopy, kupy ziemi, słoma, odłamki, resztki, odpadki, strzępy, kawały, kawałki, bryły, szczątki, ostatki, okruchy, pył. Śmieci, śmieci… […] Ulica tętni życiem, cywilnym. Jest w tym jakaś zadziwiająca obiektywność. Ludzie oglądają zniszczenia z taką powagą i uwagą, jak przed wojną oglądaliby zabytki, osobliwe eksponaty.

Stopniowo zaczną wychodzić okaleczenia psychiki. Dla mnie jest dzisiaj lato. Mróz śmiało dotyka policzków, szczypie uszy, a we mnie coś odtajało i jest lato.

Warszawa, 17 stycznia [87]

Por. Natalia Bajtner (inspektor Wydziału Organizacyjnego Zarządu Polityczno-Wychowawczego 1 Armii „Ludowego” WP) w meldunku specjalnym:

Dotychczas nie zorganizowano ochrony mienia publicznego i prywatnego przez władze porządkowe, wskutek czego rabunek odbywa się bezkarnie. Ulicami miasta we wszystkich kierunkach płyną szeregi mieszkańców obładowanych tobołami, teczkami, pchających wózki ręczne, a nawet widać wozy konne należące do podwarszawskich gospodarzy, załadowane meblami, pościelą, naczyniami kuchennymi. […]

Panuje silne przygnębienie wywołane niesłychanym zniszczeniem i ruinami, nie widać twarzy uśmiechniętych. Ludzie zajęci są przede wszystkim osobistymi sprawami i wyszukiwaniem jakiegoś schronienia. Często słyszy się zdania: „Dlaczego nie przyszliście sześć miesięcy temu?”. […] Z zachowania się ludzi i ich wypowiedzi można stwierdzić, że propaganda nam obca pozostawiła głębokie ślady w ich świadomości i trzeba będzie dużego nakładu pracy, by to wykorzenić.

Warszawa, 18 stycznia [28]

Mieczysław Fogg (piosenkarz):

Gdy 18 stycznia wróciłem do Warszawy z żoną i siedemnastoletnim synem Andrzejem, okazało się, że nasza kamienica przy ulicy Koszykowej 69 ocalała z pożogi. […] Oczywiście mieszkanie ograbiono niemal kompletnie. Nie wiedziałem tylko kto: Niemcy, własowcy? A może rodzimi szabrownicy? Wszak ci ostatni już pierwszego dnia wolności – a nawet wcześniej – rozpoczęli mrówczą działalność. Idąc upiornie zniszczonymi ulicami w kierunku Koszykowej, widzieliśmy po drodze dziesiątki furmanek wyładowanych rzeczami wyszabrowanymi z domów, których nie strawił do końca ogień.

Szaber odchodził na całego! Na Marszałkowskiej niedaleko Piusa podpatrzyłem dziwnie zachowującego się jegomościa, który taszczył okrągły stolik. Nagle w jakiejś wpół rozwalonej bramie zobaczył okazałą szafę wykładaną fornirem. Wyciągnął z niej szufladę, preferując ją nie wiadomo dlaczego nad antyczny stolik, który porzucił na rumowisku. Wariat! – pomyślałem.

Byliśmy z żoną i synem pierwszymi lokatorami, którzy powrócili do kamienicy przy ulicy Koszykowej 69. Okoliczne domy, ulice były całkowicie wymarłe. W mieszkaniu zastałem część mebli, antyczne lustro i pianino. […]

Od czego zacząć nowe życie? Chyba od ogrzania mieszkania, w którym zdołałem jako tako zabezpieczyć deskami okna. Mimo woli sam stałem się szabrownikiem. Kilka razy „podebrałem” sąsiadom węgiel ze stojących otworem rozwalonych piwnic i mieszkań, do których wciąż jeszcze nie wracali właściciele.

Warszawa, 18 stycznia [21]

Anna Iwaszkiewicz (pisarka):

Na trzeci dzień po wejściu Sowietów [do Częstochowy], ktoś przyszedł z wiadomością, że w alejach i na placu ustawiają głośniki radiowe. […] Zdecydowałyśmy z panią Ł. „wypuścić się” na miasto, zobaczyć i posłuchać, co się dzieje. […] Słyszałyśmy z daleka jakiś głos przez radio, ale było to jakoś bardzo daleko i nie mogłyśmy się zorientować – gdzie. Jednak kiedy doszłyśmy do alei, widziałyśmy, że jest tam tłum po obu stronach jezdni i że wszyscy spieszą w kierunku Jasnej Góry. Środkiem sunął nieprzerwany (od trzech dni i nocy) sznur czołgów, ciężarówek i samochodów sowieckich, które jeszcze bardziej zagłuszały głos dolatujący nas z daleka. Nie mogłyśmy uchwycić ani jednego słowa. Nagle głos urwał się i doleciały nas dźwięki muzyki. W gwarze ulicznym w pierwszej chwili nie rozróżniałam melodii, minęło parę sekund, zanim zrozumiałam, co słyszę. […]

Chwyciłam moją towarzyszkę za rękę i szepnęłam z wysiłkiem, bo głos po prostu uwiązł mi w gardle, i miałam uczucie, że cała krew stanęła nagle we mnie. „Czy pani słyszy, co grają?” Nie odpowiedziała, ale popatrzyłyśmy na siebie. […] Szłyśmy tak dalej w gęstniejącym tłumie, ze łzami marznącymi na twarzy; olbrzymi tłum był cichy, mężczyźni zdejmowali czapki, kobiety prawie wszystkie płakały; mrok zapadał coraz bardziej szafirowy, po lewej stronie alei jakiś dom z kolumnami na piętrze palił się wielkimi płomieniami i skry z niego leciały daleko na ulicę, ale nikt na to nie zważał; nad nami płynął hymn, teraz już wyraźny, trzy razy powtarzany bez przerwy.

Częstochowa, 19 stycznia [33]

Wacław Kubacki w dzienniku:

Mrowie ludzi na Rynku przed kościołem św. Zygmunta. Gołe głowy na mrozie. Przejmująca cisza, jak w czasie nabożeństwa. Z wozu radiostacji rozlega się „Jeszcze Polska nie zginęła”. A potem szloch radości i tłum zaczyna śpiewać „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród…”. Pieśń-przysięga i śpiew-ślubowanie.

Częstochowa, 19 stycznia

W mieście nie ma okiennego szkła. Po mieszkaniu kręcimy się w paltach i czapkach. W sklepach nie przyjmują okupacyjnych pieniędzy, gdyż już się rozeszła pogłoska, że niebawem nastąpi wymiana. Dorotka bawi się paczką nowiutkich pięćsetek z góralem, które otrzymaliśmy za złoty zegarek.

Częstochowa, 20 stycznia [49]

Mieczysław Kosiński (przewodniczący Tymczasowego Komitetu Obywatelskiego w Łodzi):

19 stycznia o szóstej rano – zaledwie świtało – na opustoszałej ulicy Gdańskiej pojawił się pierwszy żołnierz z pepeszą. Wydawał się malutki – sam jeden, zagubiony. Ktoś wybiegł, dał mu kwiatek, ośmielili się i inni. Żołnierz sowiecki szedł sam środkiem jezdni, w jednej ręce trzymał pepeszę, a w drugiej jakieś kwiaty i papierosy. Zniknął gdzieś przy Wólczańskiej. Tymczasem na ulicy pojawiało się coraz więcej ludzi – w każdej bramie stało parę osób. Zrozumiałem, że to już! Wyszedłem z domu i natychmiast skierowałem się do magistratu na Piotrkowską 104. […] Spotkałem jednego z kolegów, także spieszącego do magistratu, potem jeszcze dwóch. Już po drodze ustaliliśmy, że trzeba zorganizować jakiś komitet.

Przy wejściu – pusto, brama zamknięta. Pukamy. Raz, drugi – wreszcie otworzyła nam dozorczyni, kobiecina, która przez lata tam pracowała. Pobiegliśmy na górę, na pierwsze piętro, gdzie urzędował niemiecki prezydent miasta. […] Foyer, gabinety, sala konferencyjna – wszystko było w takim stanie, w jakim pozostawili je Niemcy, z portretu patrzył na nas czterech Hitler.

Przede wszystkim pozbieraliśmy i poniszczyliśmy te przeklęte godła niemieckie i portrety, no i – trzeba było wywiesić jakieś chorągwie. „Niech pani przyniesie niemieckie flagi!” Żyletkami wypruliśmy swastyki i czerwone chorągwie już były. Potrzebna nam była także polska flaga narodowa. Dozorczyni przyniosła nam igły, nici i jakieś prześcieradło, które doszyliśmy do jednej z tych flag. Po kilkunastu minutach mogliśmy już wywiesić dwie chorągwie: czerwoną i biało-czerwoną.

Wypisałem na kawałku brystolu technicznym pismem: „Tymczasowy Komitet Obywatelski m. Łodzi” – i pinezkami przypiąłem na bramie. Zaczęli się zjawiać ludzie, przedwojenni i wojenni pracownicy magistratu. […] Zostałem wybrany na przewodniczącego.

Trzeba było natychmiast podjąć jakąś akcję porządkową. Wybrałem więc paru młodych mężczyzn i poleciłem im, żeby przeszli Piotrkowską i innymi ulicami i z pomocą ludności pozrywali tablice z niemieckimi nazwami ulic. Na kawałkach papieru – własnym przemysłem – mieli powypisywać i wywiesić nazwy polskie. […]

Około 9.00–10.00 zebrałem grupę młodych ludzi, aby obsadzić komisariaty. Jednego z nich, Mariana Wojtczaka, mianowałem komendantem i dałem do dyspozycji jeden z samochodów [pozostawionych przez Niemców] i broń. Po kilku godzinach wrócił blady i ledwo żywy z objazdu po mieście. Okazało się, że jadąc wraz z szoferem, natknął się na patrol sowiecki. „Germaniec?” – „Nie, Polak.” – „Polacy nie mają samochodów.” Ledwo z życiem uszedł, gdyż niełatwo było wyjaśnić, że już w kilka godzin po wyzwoleniu reprezentuje „Grockoje Uprawlenije” [Zarząd Miejski]. Z jego meldunków wynikało, że ludność sama zaczęła się już organizować i zabezpieczać niektóre obiekty przed rabunkiem.

Jednak wygłodniali, zbiedzeni i bardzo zdemoralizowani ludzie rzucali się na dobrze zaopatrzone sklepy i składy hurtowe. […] W wielu instytucjach, w rzeźni czy w piekarniach, pracownicy zgłosili się i czekali na jakieś polecenia. Oczywiście, trzeba było szybko uruchomić instytucje i ustawić kogoś na ich czele, pomyśleć o generalnym zaopatrzeniu miasta, które na szczęście nie było ogołocone z zapasów. […]

W magistracie zaroiło się od ludzi. Przynosili broń, przyprowadzali Niemców, mniej lub bardziej pobitych. Trzeba było wyznaczyć jakiegoś komendanta do piwnic, gdzie zrobiło się prowizoryczne więzienie i tam ich wprowadzić. Wcale nie było łatwo uchronić ich przed zlinczowaniem. Okazało się, że paru Niemców ludność sama utłukła po drodze, zanim dotarli do nas, bo na wieść o spaleniu Radogoszcza4 ludzi ogarnął szał. […]

Około czwartej po południu postanowiliśmy nawiązać kontakt z władzami wojskowymi. Pojechaliśmy więc na plac Wolności, do gmachu dawnego magistratu. Tam zatrzymali nas dwaj wojskowi, wypytując szczegółowo, kim jesteśmy. […] Naszą czwórkę – inżyniera Jerzego Krzyżanowskiego, Napoleona Konstaniaka, Aleksandra Gasparskiego i mnie zawieźli na Kilińskiego 152 do gmachu Schutzpolizei [policji niemieckiej]. Było tam wielu oficerów sowieckich. […] Odnosili się do nas bardzo nieufnie, z trudem udało nam się ich przekonać, że działamy zupełnie samorzutnie, w poczuciu obywatelskiego obowiązku, a nie z rozkazu jakiejś nielegalnej władzy, że nie mieliśmy żadnych kontaktów z wrogimi ugrupowaniami politycznymi i żadnych dyrektyw „z góry”. […]

Nazajutrz rano zwołaliśmy większą naradę z udziałem przedstawicieli najróżniejszych środowisk zawodowych. Nagle: krzyk – w progu stanął pierwszy oficer polski. Był to [płk Ignacy] Loga-Sowiński. […] Wziął udział w naszych obradach. Powiedział, że dobrze, iż zapoczątkowaliśmy jakąś pracę porządkową, ale na Ogrodowej 15 urzęduje już komisarz [Kazimierz] Mijal i wszyscy tam się zgłaszają. Tam też zaczęły się organizować właściwe władze.

Łódź, 19–20 stycznia [47]

Płk Ignacy Loga-Sowiński (pełnomocnik rządowy na miasto Łódź) w sprawozdaniu dla Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej:

Do Łodzi przybyłem w sobotę [20 stycznia]. […] Nie sposób oddać tego, co się tu dzieje. Byłem w Lublinie podczas wkraczania Armii Czerwonej i Wojska Polskiego. Byłem także na Pradze. Nie może być żadnego porównania. […] Opowiadali mi oficerowie Armii Czerwonej, że ludność obnosiła ich i całowała. W niedzielę rano pierwszą moją czynnością było dostanie się do drukarni i odbicie pierwszego obwieszczenia. Ponieważ nie mogłem wyjechać samochodem, postanowiłem przejść pieszo z Grand Hotelu na Piotrkowską 86. Byłem jednym z pierwszych [żołnierzy] w mundurze polskim. Jak tylko pojawiłem się na ulicy, natychmiast zbiegła się masa ludzi i odwaliłem pierwszą masówkę uliczną. Rzucano mną w górę. Witano entuzjastycznie. Spotkałem wielu znajomych. Nastąpiło całowanie, żeby tylko ze znajomymi. […] Takich masówek, zanim dostałem się na miejsce, było pięć.

Następnie udałem się samochodem