Retoryka umierania - Olga Kubińska - ebook + książka

Retoryka umierania ebook

Olga Kubińska

2,5

Opis

W Anglii pod panowaniem Tudorów i Stuartów rozwinęła się nowa odmiana wypowiedzi publicznej – mowa pożegnalna skazańca. Z początku wymuszane przez władzę, schematyczne i skonstruowane według określonego wzorca, z czasem ewoluowały, zaspokajając zapotrzebowanie odbiorców na sensacyjne informacje lub dostarczając wiadomości o skazańcu i okolicznościach przestępstwa. Mowy te, wpierw odnotowywane przez świadków egzekucji w prywatnych dziennikach, pamiętnikach lub korespondencji, a przez urzędników Korony – w dokumentach procesowych, wywoływały takie zainteresowanie wśród odbiorców, że ich publikacja z czasem stała się normą, przyczyniając się do stworzenia nowego gatunku popularnego piśmiennictwa.

Retoryka umierania to bardzo ciekawe przedsięwzięcie. Tom zawiera obszerny wstęp Olgi Kubińskiej, wybitnej znawczyni kultury i literatury renesansowej Anglii, oraz 34 przekłady mów wygłaszanych przed egzekucją w latach 1583–1697. Teksty te są wspaniałym materiałem do studiów nad mentalnością, zachowaniami prywatnymi i społecznymi, religijnością i polityką tych niesłychanie intensywnych i ciekawych czasów” (Marta Gibińska).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Retoryka umierania stanowi zbiór angielskich mów pożegnalnych z XVI i XVII wieku, zwyczajowo wygłaszanych przez skazańców na placach straceń.

W Anglii pod panowaniem Tudorów i Stuartów rozwinęła się nowa odmiana wypowiedzi publicznej, jaką były mowy pożegnalne skazańców1. Z początku wymuszane na skazańcach przez władzę, schematyczne i skonstruowane według określonego wzorca, z czasem ewoluowały, spełniając zapotrzebowanie odbiorców na sensacyjne informacje lub dostarczając odbiorcom informacji o skazańcu i okolicznościach popełnienia przestępstwa. Mowy te, podobnie jak relacje z przebiegu egzekucji, początkowo odnotowywane przez naocznych świadków zdarzenia w prywatnych dziennikach, pamiętnikach lub korespondencji, a przez urzędników Korony – w dokumentach procesowych, wywoływały takie zainteresowanie wśród odbiorców, że publikacja wypowiedzi skazańców z czasem stała się normą, przyczyniając się do stworzenia nowego gatunku popularnego piśmiennictwa. Wykładniczy wzrost liczby podobnych publikacji w omawianym okresie bezpośrednio wiązał się z postępem technologicznym, rozwojem ruchomej prasy drukarskiej i powstaniem rynku wydawniczego. Ten ostatni z kolei możliwy był dzięki istnieniu rynku czytelniczego – szkoły powszechne, grammar schools, redukowały analfabetyzm tak w Londynie, jak i na prowincji, a program kształcenia, w dużym stopniu oparty na mnemotechnicznym opanowaniu zasad retoryki, umożliwiał odbiorcom zrozumienie wypowiedzi skazańców, skonstruowanych zgodnie z tymi zasadami.

Skazaniec miał zapewnionych słuchaczy, gdyż egzekucje najczęściej wykonywano w miejscach publicznych. Pewną prywatność, która oznaczała nieobecność gawiedzi, lecz przecież nie śmierć bez świadków, gwarantowano jedynie osobom z najwyższych sfer, jak królowej Anne Boleyn czy „dziewięciodniowej królowej” Jane Grey – obie ścięto na wewnętrznym dziedzińcu londyńskiej Tower (odpowiednio 19 maja1536 roku i 12 lutego1554 roku) – lub Marii Stuart, królowej Szkocji, ściętej po wielu latach więzienia w zamku Fotheringhay (8 lutego 1587 roku). Takie zdarzenia należały do rzadkości – nie było w interesie monarchy ukazywać poddanym  ś m i e r t e l n o ś ć  innego władcy, nawet uznanego za uzurpatora czy zdrajcę. Najczęściej w ostatniej drodze podczas egzekucji skazańcowi towarzyszyły tłumy gapiów ustawionych wzdłuż trasy czy otaczających rusztowanie, na którym wykonywano wyrok. Gapie mogli podążać za skazańcem zmierzającym na miejsce kaźni pieszo, wiezionym na wozie, w saniach lub wleczonym w podłużnych wiklinowych koszach – z twarzą zwróconą do góry lub, co gorsza, do ziemi. Do rzadkości należało przewożenie wysoko urodzonych skazanych w lektykach. Zazwyczaj, co zresztą widać na zachowanym miedziorycie Claesa Jansza Visschera z 1606 roku przedstawiającym egzekucję Guya Fawkesa, związanych skazańców wleczono końmi w niewielkich sankach.

W ostatniej drodze skazańcowi towarzyszyli przedstawiciele prawa, urzędnicy z biura szeryfa i osoby duchowne. W wypadku znacznego zainteresowania widzów w murach wybijano otwory, by ciekawskim ułatwić widok, a na miejscu straceń budowano dodatkowe rusztowania, tym razem już nie dla skazańca, lecz dla gawiedzi. Egzekucja nie przebiegała w pośpiechu, rządziła się swoimi prawami: skazaniec miał czas na ostatnie słowo, cichą modlitwę i modlitwę wraz z zebranymi, najczęściej mógł zamienić kilka słów z kapłanami, z rzadka wdawał się w wymianę zdań z widzami, dogadywał się z katem, któremu z jednej strony musiał zwyczajowo wybaczyć, lecz z drugiej – pragnął z nim uzgodnić kwestię wynagrodzenia, gdyż to katu przysługiwało prawo otrzymania odzieży po śmierci skazańca. Dlatego też skazany wolał na placu straceń wręczyć mu datek pieniężny i uniknąć pośmiertnego ogołocenia (zbezczeszczenia) zwłok, a tym samym – dodatkowego upokorzenia swojej rodziny. Skazany na śmierć przez powieszenie ostatnie słowo wypowiadał, stojąc na drabinie, z pętlą na szyi, podczas gdy kat siedział okrakiem na belce poprzecznej w oczekiwaniu na ostatnie słowa, po których mógł go zepchnąć z drabiny. Pilnował też, by skazaniec nie zeskoczył przedwcześnie i nie popełnił w ten sposób samobójstwa. Z kolei osoba skazana na szafot mogła odbyć „próbę generalną”: przymierzyć głowę do przygotowanego pnia, pozwolić na nim ułożyć czerwoną szarfę, która maskowała krew, pozwalała na estetyczne zawinięcie ściętej głowy i ukazanie jej zebranym lub przekazanie rodzinie. Skazaniec miał też możliwość uzgodnić z katem, na jaki znak ten ostatni ma uderzyć. Niektórzy starali się maksymalnie rozciągnąć ostatnie przysługujące im minuty – modlili się szczególnie długo, przemawiali bezpośrednio do tłumu, wchodzili w interakcję z zebranymi2.

Byli i tacy, którzy popadali w konflikt z przedstawicielami władzy, dającymi im do zrozumienia, że przekazywany komunikat należy na bieżąco korygować, by spełnił oczekiwania władzy. Tak się stało w wypadku egzekucji lorda Essexa na dziedzińcu Tower w 1601 roku – Essex został kilkakrotnie napomniany, sam też wyrażał troskę o właściwy charakter wypowiedzi. Byli tacy, którzy jeszcze w ostatniej chwili dawali wyraz nadziei na ułaskawienie przez monarchę, co nie powinno stanowić zaskoczenia, zważywszy na fakt, że akty łaski – lub tylko odroczenia wyroku – wysłannicy monarchy tradycyjnie wręczali w ostatniej chwili. Decyzją taką mogły powodować wymogi sytuacji oraz dramaturgia rytuału rozgrywanego na oczach zebranych – tłum czekał na widowisko i musiał dostać przynajmniej jego namiastkę. Decyzja o ułaskawieniu mogła również zapaść dla zaakcentowania ogromu miłosierdzia monarchy, którego nie sposób byłoby docenić bez zbudowania uprzednio napięcia i poczucia nieuchronności końca.

Bez względu na przebieg ostatnich chwil skazańca kilka elementów egzekucji najczęściej nie ulegało zmianie. Jednym z nich było właśnie prawo wygłoszenia ostatniego słowa przez skazańca w nowożytnej Anglii. Można stwierdzić, że z wielu względów mamy do czynienia z wyjątkowym zbiorem, gdyż refleksja nad egzekucjami w nowożytnej Europie wciąż obciążona jest z jednej strony koncentracją na torturach, narzędziach wykorzystywanych w rytuałach zadawania bólu, z drugiej zaś – postrzeganiem egzekucji w kategoriach obowiązującego porządku prawnego i praktyk karnych. W jednym i drugim wypadku punkt ciężkości przeniesiony jest poza osobę skazańca, który występuje w biernej roli. Diachroniczna analiza zachowanych mów pozwala nieco przesunąć ów środek ciężkości, dostrzec rodzącą się podmiotowość skazanego, zmianę – z konieczności powolną, rozciągniętą w czasie – zachodzącą w postrzeganiu egzekucji tak przez skazanego jako okazji zamanifestowania własnego ja, jak i przez władzę i jej relacji ze skazańcem.

Wygłaszaną przed samą śmiercią mowę skazaniec często przygotowywał wcześniej, niejednokrotnie przy udziale przedstawicieli Kościoła, którzy z urzędu odwiedzali go w więzieniu i najczęściej towarzyszyli mu na miejscu kaźni. Ich obecność nie sprowadzała się do biernego uczestnictwa – przysłuchiwali się bacznie padającym z ust skazanego słowom. Zachowały się świadectwa ingerencji przedstawicieli władzy świeckiej i kościelnej w formułowany na szafocie czy przy szubienicy przekaz, by umieranie spełniało powszechnie znane wówczas wymogi tak zwanej „dobrej śmierci”. Dobra – czytaj: pobożna – śmierć wymagała od każdego umierającego wykonania określonych gestów i zachowań i nie zwalniała z nich jednostki skazanej na szafot czy szubienicę. Z założenia miała spełniać kilka funkcji. Była publiczną „spowiedzią” skazanego (stąd przez długi czas relacje zawierają w tytule zbiorowe pojęcie „spowiedź”, confession, obejmujące całą wypowiedź – zarówno spowiedź o charakterze religijnym, jak i pożegnalne słowa skazanego). Świeckie i religijne splatało się przecież, stanowiąc albo jedność, albo co najwyżej dwa aspekty tego samego zjawiska. Nie można zapominać, że w tym okresie ateizm był przestępstwem; śmierć, czy to we własnym łożu, czy na placu straceń, rządziła się podobnymi prawami – miała być poprzedzona przygotowaniem umierającego na spotkanie z Bogiem.

Zebrane tu zachowane wypowiedzi, publikowane czy to bezpośrednio po egzekucji, czy w większym odstępie czasu w tanim „kieszonkowym” formacie quarto, sprzedawane początkowo jedynie w Londynie, z czasem zaś coraz sprawniej docierające także do głównych miast królestwa, pozwalają prześledzić zmiany zachodzące w obrębie gatunku. Na zmianę konwencji wpływ wywierały aktualne wydarzenia historyczne, jak choćby wojna domowa i związane z nią okresowe zawieszenie działania cenzury, a w efekcie brak „redakcji” zapisków poczynionych na placu straceń. Stąd niektóre relacje wydają się bardziej dynamiczne, a zachowana wymiana zdań między poszczególnymi uczestnikami ma chaotyczny charakter, zdarzają się spory między przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości i skazańcami, sam sposób zapisu zaś ma charakter nie tyle raportu utrzymanego w mowie zależnej, lecz raczej wypowiedzi postaci dramatu, z tą różnicą, że towarzyszą im rozbudowane didaskalia, rzecz nieznana w angielskim dramacie doby renesansu. Różnice między poszczególnymi wypowiedziami, stopień wewnętrznej organizacji tekstu, dyscypliny i schematyczności przekazu oraz odstępstw od wypracowanego wzorca zależą zresztą nie tylko od czasu publikacji, lecz również od stratyfikacji społecznej.

Status społeczny skazańca wiązał się z jego wykształceniem, więc tym samym często ze stopniem opanowania przez niego chwytów retorycznych – przy czym nie było prostej zależności, która pozwalałaby uzyskać wykształcenie jedynie osobom z ugruntowaną pozycją społeczną. W Anglii epoki Tudorów i Stuartów awans społeczny przez uszlachcenie zamożnych lub wykształconych osób zdarzał się dość często i nie ograniczał się jedynie do faworytów monarchy. Przecież Thomas Cromwell (około 1485–1540), prominentny minister na dworze Henryka VIII, był synem Waltera Cromwella, zasobnego kupca i browarnika z Putney3. Thomas Wentworth (1593–1641), późniejszy hrabia Straffordu i lord namiestnik w Irlandii, był synem zamożnego właściciela ziemskiego i wnukiem prawnika z Inner Temple, a uszlachcony został w 1611 roku, gdy tytuł baroneta otrzymał William, jego ojciec4. (Faktem pozostaje, że i Thomas Cromwell, i hrabia Straffordu zostali straceni za sprawą, w wypadku tego pierwszego, i zgodą, w wypadku drugiego, panujących monarchów, którym przez wiele lat służyli. Thomas Cromwell został ścięty w 1540 roku, Strafford – sto lat później, w roku 1641). Tragiczny koniec służby nie zmienia tego, że awans społeczny był możliwy, a od pozycji społecznej z kolei najczęściej zależały typ stawianego oskarżenia i konieczność uczestnictwa w procesie sądowym, prowadzonym czy to przez sąd powszechny, czy też sędziów wybranych z grona członków parlamentu. Arystokrata, aby otrzymać wyrok skazujący, musiał być oskarżony o zdradę stanu; nie oznacza to jednak, że nie mógł popełnić pospolitego przestępstwa – przeciwnie, vide przypadek domniemanego przestępcy seksualnego, czyli lorda Mervyna Tucheta, drugiego hrabiego Castlehaven (1593––1631), o którym za chwilę5. Ponadto arystokrata nie mógł być sądzony przez osoby z niższego stanu. W interesującym nas okresie doszło do najwyżej trzech (jeśli liczyć arystokrację szkocką) przypadków skazania arystokraty za przestępstwa kryminalne – raczej nie można było spodziewać się publikacji relacji z placu straceń. Na przykład relacja z egzekucji wspomnianego lorda Mervyna skazanego między innymi za praktyki homoseksualne oraz zlecanie służącym gwałtów na żonie hrabiego ukazała się dopiero po kilkunastu latach od procesu, choć i wówczas krewni próbowali ją zablokować, gdyż w okresie niepokojów społecznych miała pomóc przeciwnikom monarchii zdyskredytować Karola Stuarta jako króla, za którego panowania dochodziło do aktów rozwiązłości i przemocy. W tym konkretnym przypadku zresztą z jakichś powodów nie opublikowano pożegnalnych słów skazańca, lecz wyłącznie relację z procesu i egzekucji6.

Przywołane tu proces i egzekucja należą do szczególnych wyjątków potwierdzających regułę, że w wypadku członków klasy wyższej zdrada stanu najczęściej stanowiła podstawę oskarżenia. Skazany w swojej wypowiedzi posiłkował się zasobami werbalnymi wynikającymi z jego edukacji i retorycznej zręczności, nabytej choćby dzięki publicznym mowom wygłaszanym w parlamencie.

Kolejny czynnik kształtujący publikowaną wypowiedź miał charakter stricte ideologiczny: istotna była zgodność, lub jej brak, wyznania wiary autora relacji i skazańca. Wielu skazańców straconych za zdradę stanu było w istocie ofiarami prześladowań religijnych. Za czasów Marii Tudor (panowała w latach 1553–1558) na śmierć skazywano protestantów, natomiast za czasów jej przyrodniej siostry Elżbiety (1558–1603) – katolików, a zwłaszcza księży katolickich. Publikowane relacje często pochodziły z oficjalnych zapisów przedstawicieli władzy cywilnej czy kościelnej, czyniących zapiski z urzędu. Jednak również w wypadku relacji powstających poza urzędniczym obiegiem zgodność wyznania wiary między oboma uczestnikami zdarzenia miała zasadnicze znaczenie. Skazywani za zdradę stanu katolicy mogli liczyć na życzliwszą narrację ze strony współwyznawców; analogicznie – protestanci mogli liczyć na wykorzystanie konwencji wypracowanej przez Foxe’a w Acts and Monuments (Księdze męczenników) lub wręcz znalezienie się wśród „męczenników” w monumentalnym dziele, tym samym przyczyniając się do dalszego utrwalenia wzorca męczeńskiej śmierci za wiarę.

Rzecz jasna, nie da się wykluczyć sytuacji, w których dochodziło do publikacji wypowiedzi w pełni sfabularyzowanych lub co najmniej powielających zapis zgodnie z obowiązującą konwencją. Można dowieść, że w określonych wypadkach mowy pożegnalne zostały zmanipulowane lub w całości sfabrykowane. Granicznym przykładem jest domniemana pierwsza mowa Strafforda, rzekomo wypowiedziana na dziedzińcu Tower, której towarzyszy „druga mowa pożegnalna” wygłoszona już na Tower Hill7. Sprawa Strafforda była głośna, ponieważ do egzekucji doszło na początku niepokojów społecznych, które doprowadziły do wojny domowej (1642–1651), a jego samego można uznać za jej pierwszą tak wysoko postawioną ofiarę. Thomas Wentworth, pierwszy hrabia Straffordu (1593–1641), może posłużyć za przykład nowoczesnego propaństwowca. Członek parlamentu (reprezentował hrabstwo Yorkshire w Czczym Parlamencie z 1614 roku, jak również w parlamentach zwołanych w 1621 i 1625 roku) odmawiał wprawdzie monarchom prawa do nakładania kolejnych podatków, jednak zasadniczo wspierał politykę Karola I. W roku 1632 został nawet członkiem Tajnej Rady Królewskiej i wówczas również wyjechał do Irlandii, gdzie przez siedem lat pełnił funkcję lorda namiestnika, rządząc wyspą w imieniu Korony i wprowadzając rządy autorytarne, które zmierzały do anglicyzacji wyspy. Mimo to po powrocie do Anglii w 1639 roku uczestniczył w zwołaniu parlamentu zarówno w Londynie, jak i w Irlandii – w tym drugim podparł się głosami katolików, by zyskać poparcie dla koncepcji wojny Karola Stuarta ze szkockimi prezbiterianami.

Jego polityka, polegająca raczej na próbach znoszenia przepaści między monarchą a parlamentem, nie okazała się skuteczna w tym burzliwym okresie. Parlament wykorzystał okazję, jaką była obecność Strafforda w Londynie (dokąd przybył z Yorkshire wezwany przez Karola I i zapewniony o gwarancjach bezpieczeństwa udzielonych mu przez monarchę), by dokonać aresztowania wówczas głównego doradcy króla, osadzić go w Tower i wytoczyć mu proces o zdradę stanu. Proces zakończył się porażką parlamentu, toteż wrogowie Strafforda postanowili wykorzystać tak zwany Bill of Attainder, to znaczy uzyskać wyrok skazujący bez procesu. Karol I ugiął się przed żądaniami Izby Lordów i podpisał wyrok skazujący, co zresztą ani nie powstrzymało wojny, ani nie uchroniło jego samego przed egzekucją osiem lat później. Podczas własnej egzekucji Karol Stuart wrócił do dnia śmierci swojego doradcy i lojalnego urzędnika, przyznając, że podpisanie Bill of Attainder było z jego strony poważnym błędem przez te wszystkie lata ciążącym mu na sumieniu. Egzekucji Strafforda towarzyszyła ogromna jak na ówczesne czasy liczba publikacji i materiałów wizualnych. Oprócz słynnej grafiki Venceslasa Hollara ze sceną procesu opublikowano również grafikę przedstawiającą panoramiczny obraz egzekucji i wymieniającą najważniejsze osobistości w niej uczestniczące. Ukazały się portrety hrabiego i drzeworyty obrazujące szafot. Piśmiennictwo poświęcone całej sprawie, liczące kilkadziesiąt tytułów, obejmowało zarówno mowę pożegnalną, jak i wspomnianą pierwszą mowę „wygłoszoną na dziedzińcu Tower” oraz liczne druki poboczne. Czy to ze względu na wagę wydarzenia, czy jego odzew, czy też z powodów politycznych, dość, że drukarze bez przeszkód publikowali materiały związane z osobą hrabiego8.

A przecież najpewniej sfabrykowana pierwsza mowa Strafforda blaknie w porównaniu z późniejszą o dwie dekady publikacją. Przykładem oczywistej, farsowej wręcz fabularyzacji były satyryczne „mowy pośmiertne” prominentnych postaci doby Protektoratu, czyli Olivera Cromwella (1599–1658), generała Henry’ego Iretona (ochrzczony w 1611–1651) i Johna Bradshawa (ochrzczony w 1602–1659)9. W dniu egzekucji31 stycznia1660/1661 roku, wykonanej symbolicznie w rocznicę stracenia króla Karola I Stuarta, wszyscy trzej nie żyli już od co najmniej kilku lat: Cromwell zmarł w Whitehall 3 września 1658 roku, Ireton znacznie wcześniej, bo już 26 listopada1651 roku (w pobliżu Limerick), a Bradshaw w Westminster 31 października 1659 roku. Aby ich pośmiertnie skazać za zdradę stanu, również w tym wypadku wykorzystano Bill of Attainder. Co do publikacji „pośmiertnych mów przedśmiertnych” znamy zarówno ich autorów, jak i powody ich napisania. Jednym z autorów był wszak Needham Marchamont (1620–1678), dziennikarz, przedstawiciel nowej, zyskującej na popularności profesji, przeciwnik prezbiterianizmu, osobiście zaprzyjaźniony z jedną z wymienionych osób. Potrzeba uwiarygodnienia zmiany stron – z przyjaciela królobójcy, Johna Iretona, na zwolennika monarchii – zdaje się wystarczającym argumentem przemawiającym za decyzją o publikacji pamfletu. Rzecz jasna, osobną zachętą do publikacji była szansa szybkiego zarobku: druczki publikowano w kilkuset egzemplarzach, a egzekucja zwłok osób publicznych – ekshumowanych, przeniesionych z miejsca spoczynku na miejsce egzekucji, po egzekucji zaś dodatkowo poćwiartowanych, tak by ich wbite na piki głowy były z daleka widoczne – musiała spotkać się z wielkim odzewem wśród londyńczyków, wciąż żywo w pamięci mających okres Protektoratu Olivera Cromwella i podzielonych – podobnie jak wybrany wkrótce parlament – niemal po połowie na zwolenników i przeciwników monarchii10.

To jednak przypadek szczególny. Najczęściej publikowano ostatnie słowa skazańców, które mogli sami wygłosić na miejscu straceń. Zachowały się mowy pożegnalne nie tylko postaci historycznych, pełniących istotną funkcję na dworze, ale i wypowiedzi postaci przez historię zapoznanych, po których ślad został w aktach procesowych, State Trials i wspomnianych drukach lotnych. Różnią się stylem, długością, kontekstem wypowiedzi – niektóre pojawiają się w kontekście obszernych traktatów, inne – w lapidarnym streszczeniu okoliczności dokonania zbrodni, procesu i egzekucji. Są też mowy publikowane odrębnie jako samodzielne druczki, pozbawione kontekstu. Do tych ostatnich należy jedna z pierwszych zachowanych mów wygłoszona przez lorda Northumberlanda11. Jego mowa jest jednym z najwcześniejszych dokumentów piśmiennictwa tego typu doby Tudorów. Na szafocie poprzedził go wprawdzie, ledwo o 13 lat, Thomas Cromwell, minister na dworze Henryka VIII, stracony 28 lipca1540 roku, jednak relację z jego wypowiedzi można znaleźć co najwyżej w prywatnych zapiskach naocznego świadka, z których wynika, że w zasadniczym zarysie zgadza się z konstrukcją wypowiedzi Northumberlanda12. Cromwell nie był jednak arystokratą w odróżnieniu od Northumberlanda, którego ojciec Edmund Dudley za czasów Henryka VII był wysokim urzędnikiem Korony i zresztą również został ścięty. Edmund Dudley odpowiadał za ściąganie podatków i finanse królewskie, od połowy 1506 roku pełnił również funkcję przewodniczącego rady królewskiej, funkcję tym istotniejszą, że po raz pierwszy oddaną w ręce osoby świeckiej. Został aresztowany wkrótce po śmierci monarchy 21 kwietnia1509 roku pod najprawdopodobniej fałszywym pretekstem próby zamachu stanu i stracił życie 17 sierpnia1510 roku.

Pożegnalne słowa Johna Dudleya zostały oficjalnie wydane dopiero w 1553 roku przez Johna Cawooda, drukarza królewskiego. Zgodnie z obowiązującym schematem mowa potwierdzała winę skazanego – jedynym odstępstwem jest dość mglista sugestia, że do upadku Northumberlanda przyczyniły się osoby trzecie. Wyrok śmierci i egzekucja nastąpiły po objęciu rządów przez Marię Tudor, pominiętą w prawie do sukcesji – wraz z przyrodnią siostrą Elżbietą – przez poprzedniego króla, Edwarda VI, na rzecz lady Jane Grey, synowej Northumberlanda, który w czasie panowania małoletniego króla Edwarda VI odgrywał rolę regenta. Jane Grey miała pewien tytuł do tronu, niemniej z powodu długości trwania swych rządów zyskała przydomek „dziewięciodniowej królowej” (od 10 do 19 lipca1553 roku). Po proklamowaniu Marii następczynią tronu Northumberland został pojmany i oskarżony o zdradę stanu. W próbie ratowania życia dokonał konwersji na katolicyzm, co jednak nie uratowało życia ani jemu, ani jego synowi czy siedemnastoletniej synowej.

Śmierć Northumberlanda była wyjątkowa, ponieważ została przeprowadzona w warunkach „półpublicznych”: na dziedzińcu Tower, w obecności niewielkiej liczby świadków. Znakomita większość publikowanych w niniejszym zbiorze słów pożegnalnych została wypowiedziana w obecności tak wybranych gości, jak i nieznanej z nazwiska i pochodzenia ciżby ludzkiej, zgromadzonej wokół szafotu na Tower Hill czy szubienicy w Tyburn, z czasem przekształconej w „drzewo z Tyburn” – rozbudowaną konstrukcję na bazie trójkąta, zdolną utrzymać kilku czy nawet kilkunastu skazańców.

Inni skazańcy, których pożegnalne słowa zostały zachowane, to między innymi słynny żeglarz, sir Walter Raleigh (1554–1618)13, nieznana szerzej Sarah Elestone14, spalona na stosie 24 kwietnia1678 roku za zadźganie męża nożyczkami. Jest też James Stanley, siódmy hrabia Derby15, ofiara lojalności wobec monarchii; sędziowie króla (straceni w 1660 roku), czy nienotowana na inny sposób w historii Anglii Margaret Martel (zmarła w 1697)16. Są tu więc i postaci utytułowane, wysokiego rodu, w tym sam król Karol I17, i osoby nisko urodzone, których istnienie zostało odnotowane co najwyżej w księgach parafialnych i aktach sądowych oraz drukach ulotnych związanych z procesem i egzekucją właśnie. Są erudyci, osoby o legendarnej wręcz wiedzy i prości żołnierze czy pospolici przestępcy. Są i mordercy, jak powieszony w 1696 roku niejaki Nicholas Warren18, skazany za zamordowanie Williama Plunketta, podobnie jak wspomniana uprzednio Margaret Martel, Francuzka powieszona za zamordowanie madam Pullen. Nie można również zapomnieć o odrębnej grupie skazańców – piratach skazywanych za rozboje morskie. Z nimi wiąże się późna, pochodząca z 1696 roku relacja z egzekucji Johna Murpheya, Williama Maya, Johna Sparcksa, Williama Bishopa, Jamesa Lewisa i Adama Foresitha19, którzy zostali powieszeni 25 listopada tego samego roku. Ze względu na profesję oskarżonych proces został przeprowadzony przez Sąd Admiralicji, a wyrok – jak wiele innych egzekucji piratów – wykonano w dokach.

W gronie tym znalazły się również takie ofiary gorączki i przemocy wojny domowej, jak choćby kapitan John Burley (stracony w 1648 roku) z Wyspy Wight20, którego obecność w Oksfordzkim Słowniku Biograficznym wiąże się niemal wyłącznie z egzekucją. Kapitan „Antylopy” miał stracić stanowisko po buncie floty w 1642 roku, skierowanym przeciwko monarsze. W grudniu 1647 roku podjął dość żenującą – ze względu na mniej niż mizerne szanse powodzenia – próbę oswobodzenia Karola I z niewoli w Newport. Mimo nieszkodliwości przedsięwziętych przez Burleya działań środki podjęte przeciw niemu były śmiertelnie poważne. I taki był też ich rezultat. Burley, sądzony za zdradę stanu, został skazany na powieszenie i poćwiartowanie na placu straceń tym razem przygotowanym w Winchester.

Właściwie jedyną grupą skazańców pozbawionych przywileju wygłaszania mów byli kobiety i mężczyźni spaleni za czary. W ich wypadku publikowano obszerne przesłuchania, a uwaga autorów – i odbiorców – skupiała się na rodzajach uprawianych czarów, wyrządzonych szkodach i związkach z siłami nieczystymi. Zapewne też, po torturach, gdyż tej grupie oskarżonych ich nie szczędzono, nawet nie byliby w stanie się wypowiedzieć. Tyle że o wypowiedź ich nie proszono. Zgoła o innej sytuacji mozna mówić, gdy skazywano osoby sądzone za zdradę stanu, nawet jeśli za życia oskarżano je o rozmaite inne zbrodnie, jak choćby ateizm. Taką nietuzinkową postacią był choćby kolejny skazany, sir Walter Raleigh (1554–1618).

Raleigh to pod wieloma względami nietypowa postać w gronie skazańców. Syn właściciela ziemskiego z Devonu, wykształcony w Oksfordzie, żołnierz, dworzanin, żeglarz, twórca nowych mód (zaprowadził modę na palenie tytoniu), autor poematów i traktatów, parlamentarzysta, wysoki urzędnik Korony, należał do legendarnych wręcz postaci doby renesansu. W latach 1569–1570 uczestniczył (po stronie hugenotów) w wojnie religijnej w południowo-zachodniej Francji. Po studiach w Oksfordzie został przyjęty do Middle Temple, w 1576 roku opublikował pierwszy poemat. W 1580 roku został dwukrotnie skazany na więzienie za bójki (7 lutego znalazł się w więźniu Fleet, w następnym miesiącu – w Marshalsea), by kilka miesięcy później uczestniczyć po stronie Korony w stłumieniu rebelii Desmonda. Pod dowództwem Arthura Greya uczestniczył w oblężeniu garnizonu Smewick w hrabstwie Kerry, a po rozbrojeniu przeciwników nadzorował ich rzeź. Dworską karierę rozpoczął w 1581 roku, wkrótce zyskując – podobnie jak jego rywal, lord Essex – status faworyta królowej. Otrzymywał lukratywne nadania ziemskie i inne tytuły własności w Devonie, Londynie i Irlandii. W Londynie wszedł w posiadanie słynnego Durham House na Strandzie – okazałego pałacu z ogrodem nad Tamizą, którego historia sięgała wieków średnich, a który długo był pałacem biskupim. W jego ręce przeszedł również majątek Anthony’ego Babingtona (1561–1586), straconego w pobliżu Holborn (St Giles Field) wraz innymi uczestnikami tak zwanego „spisku Babingtona” 20 września 1586 roku, którego celem było osadzenie na tronie angielskim Marii Stuart. Raleigh prowadził kolonizację Ameryki Północnej, mimo utraty zaufania ze strony królowej, rozsierdzonej ujawnieniem skrycie zawartego małżeństwa Raleigha z jej dwórką, Elizabeth Throckmorton, za co oboje małżonkowie zostali skazani na pobyt w Tower. On też doglądał bezpieczeństwa wybrzeży Anglii w obliczu napaści armady hiszpańskiej. Pogodzenie z królową Elżbietą nie pomogło jednak w zachowaniu dobrych relacji z jej następcą, Jakubem I. Słynnego żeglarza aresztowano 19 lipca1603 roku i uznano winnym zdrady stanu (spiskowaniu przeciw następcy tronu), lecz Jakub I Stuart okazał mu łaskę, choć i tak skazał na pobyt w Tower, gdzie Raleigh mieszkał z rodziną przez kolejne trzynaście lat. W 1617 roku udał się na kolejną wyprawę, tym razem do Gujany, by po powrocie w 1618 roku dowiedzieć się, ku swemu zdumieniu, że dawny wyrok został odwieszony i 29 października tego roku czeka go śmierć na szafocie. Egzekucja w pobliżu starego pałacu westminsterskiego wywołała spore zainteresowanie dworu królewskiego. Świadkowie wypełnili okna pałacu, przysłuchując się długiej mowie pożegnalnej Raleigha. W przeciwieństwie do tak wielu ówczesnych relacji z egzekucji jego mowa, ze względu na słabe zdrowie skazanego wygłoszona na siedząco, nie została opublikowana drukiem. Stało się tak dopiero trzydzieści lat później, zapewne ze względów propagandowych: wydanie drukiem słów legendarnego żeglarza w szczytowym okresie wojny domowej mogło mieć na celu zwiększenie niechęci do Karola I Stuarta, syna monarchy, który skazał na śmierć ulubieńca Elżbiety I i uosobienie ducha Anglii elżbietańskiej, przeciwstawianej przez adwersarzy Stuartów ich rządom. Mimo braku publikacji przez te trzydzieści lat ani mowa pożegnalna, ani sama postać Raleigha nie zostały zapomniane. Przeciwnie, zachowała się w licznych wersjach w pamiętnikach. Mowa krążyła też w manuskryptach; nie wolno zapominać, że mimo popularności druku w siedemnastowiecznej Anglii aż do końca tego wieku istniał jeszcze cech skrybów, pisarzy ręcznie przepisujących dokumenty. A przecież, poza zawodowymi przepisywaczami, istniała jeszcze armia mieszkańców ówczesnej Anglii piszących listy, prowadzących dzienniki i notatki z życia codziennego, z których część przetrwała do dziś, podobnie jak wydana w 1648 roku publikacja zwierająca mowę pożegnalną Raleigha i opis egzekucji21.

Innym zgoła przypadkiem była zachowana mowa Jamesa Stanleya (1607–1651)22. Trudno zresztą byłoby komukolwiek zmierzyć się z legendą Raleigha. Stanley, człowiek wysoko urodzony i skoligacony z dawnymi rodami – był synem szóstego hrabiego Derby i Elizabeth de Vere, córki siedemnastego hrabiego Oxfordu – zdołał przetrwać niemal całą wojnę domową, choć należał do lojalnych rojalistów i wspierał zarówno Karola I, jak i jego następcę, Karola II Stuarta. Mimo że był zarówno członkiem parlamentu w 1625 roku (reprezentując Liverpool), jak i Izby Lordów w 1628 roku, już jako baron Strange, większość czasu spędzał poza Londynem i dworem, zarządzając wyspą Man. W 1642 roku odziedziczył po zmarłym ojcu tytuł siódmego hrabiego Derby. Wspierał militarne poczynania monarchy, a w 1642 roku udało mu się zdobyć zapasy broni w zbrojowniach zamku Liverpool i Lancaster, choć podobna próba podjęta w Manchester zakończyła się fiaskiem. Po klęsce wojsk Karola na północy zaoferował i królowi, i rojalistom schronienie na wyspie Man, którą w imieniu monarchy zarządzał, wzorując się zresztą na rządach Strafforda w Irlandii. Podejmował również pewne próby mediacji między rojalistami i parlamentarzystami, których jedynym efektem było wywołanie niechęci u obu stron konfliktu, jak również padające ze strony antyrojalistów oskarżenia o nielojalność. Po egzekucji Karola I prowadził korespondencję z jego następcą, Karolem II Stuartem, nieuznawanym przez parlament angielski (syn Karola I został obwołany królem 5 lutego 1649 roku jedynie przez parlament szkocki, niespełna tydzień po egzekucji poprzednika, która odbyła się 30 stycznia).

Ta korespondencja zresztą stała się podstawą oskarżenia hrabiego Derby o zdradę stanu, gdy został pojmany nieopodal Nantwich w 1651 roku, gdzie znalazł się po opuszczeniu wyspy Man. Wcześniej odmówił wykonania nakazu generała Iretona, by poddać wyspę pod rządy Protektoratu; antyrojaliści aresztowali jego córki i przejęli majątek, którego część wystawili na sprzedaż. Zapewne z tych powodów Derby podjął ryzykowną wyprawę do Anglii. Nie udało mu się jednak uratować majątku dla rodziny – jego dobra zostały po egzekucji skonfiskowane, a następnie na podstawie aktu parlamentu z lipca 1651 roku pewna ich część została sprzedana. Wcześniej jednak, 15 października 1651 roku, przeprowadzono egzekucję, tym razem nie w Londynie, lecz na rynku w Bolton, w pobliżu karczmy Ye Olde Man & Scythe Inn, znajdującej się wówczas w rękach rodziny hrabiego Derby. Sama karczma warta jest wspomnienia ze względu na fakt, że należy do najstarszych karczm w Anglii; pierwsze wspomnienie o jej istnieniu odnotowano już w 1251 roku. Nie akt własności jednak ani tym bardziej długa historia karczmy były powodem lokalizacji szafotu, lecz udział hrabiego Derby w Masakrze w Bolton, do której doszło ledwie siedem lat wcześniej. W 1644 roku wojska rojalistów pod dowództwem księcia Ruperta, siostrzeńca Karola I, zdobyły i splądrowały miasto, jednocześnie dokonując rzezi ponad tysiąca żołnierzy i mieszkańców. Kiedy hrabia zaczął wygłaszać mowę pożegnalną i odniósł się do masakry, a przy tym odrzucił zarzuty pod swoim adresem, zebrany tłum zaczął mu przerywać; zachowana relacja odnotowuje komentarz skazanego: „Wtem podniosła się okropna wrzawa wśród gawiedzi, po której odrzekł (patrząc na wszystkich wokół): – Miałem rzec więcej, niż zdążyłem powiedzieć, lecz muszę milczeć ze względu na miasto Bolton. I nie mogę powiedzieć nic, prócz tego: niech Pan wam błogosławi”23. Cała relacja dowodzi zresztą dynamicznego charakteru egzekucji: skazaniec skrócił wypowiedź, nie mógł się doczekać pnia katowskiego i siedząc w krześle, narzekał na opóźnienia. Ponadto kazał otworzyć trumnę, a po dostarczeniu pnia nakazał służącemu sprawdzić, czy pasuje. Gdy ten odmówił, Derby sam przeprowadził próbę generalną. Przymierzył głowę do pnia, by ponownie się podnieść i wykonać kolejne należne gesty i działania – umówił się z katem co do znaku, na który ten ostatni ma uderzyć, pożegnał się z zebranymi, pomodlił się i dopiero wówczas po raz drugi położył głowę na pniu. Zginął, co warto zauważyć, mimo prób ułaskawienia go przez Olivera Cromwella.

Śmierć Derby’ego nastąpiła dwa lata po egzekucji Karola Stuarta, najbardziej prominentnego skazanego doby Tudorów i Stuartów. Wyrok wykonano 29 stycznia1649 roku po podjęciu szczególnych środków ostrożności ze względu na potencjalny czynny opór samego skazańca, jak i sprzeciw rojalistów obecnych na placu straceń. Dlatego też, aby unieruchomić monarchę, przygotowano okowy oraz niezwykle niski pień katowski, który sprawił, że król był zmuszony niemal położyć się na ziemi. Było to nie tylko dodatkowe upokorzenie, ale i możliwość ukrycia samego aktu odrąbywania jego głowy przed oczami zebranych – szafot zbudowano przecież na wysokości pierwszego piętra Whitehall, obijając go przy tym kirem, co również zablokowało widok. Takie umieszczenie konstrukcji uniemożliwiło gawiedzi i opozycji wdarcie się na podest; sam król przedostał się na szafot przez okno wybite w ścianie pałacu. Kolejnym środkiem ostrożności było wojsko bijące w bębny podczas ostatniego aktu egzekucji, by zagłuszyć protesty zebranych. Karol Stuart do końca utrzymywał, że cały proces, wyrok i jego wykonanie były bezprawne, lordowie bowiem mogli sądzić równych sobie (Peers), nie mieli jednak prawa sprawować sądu nad pomazańcem bożym, odpowiadającym jedynie przed Bogiem. Do procesu jednak doszło, choć trudno było znaleźć w Anglii grono sędziów gotowych uczestniczyć w sądzie nad prawowitym monarchą. Proces, przeprowadzony w styczniu 1649 roku, był punktem kulminacyjnym wojny domowej w Anglii, która toczyła się z przerwami niemal przez całą dekadę. Parlament żądał prawa do zgromadzenia również bez zgody króla, odmawiał prawa nakładania nowych podatków, rozszerzania zakresu tak zwanego ship money, podatku obronnego, na obszary wykraczające poza tereny nadmorskie. Do sporów krajowych doszedł jeszcze wieloletni spór ze Szkocją, a zwłaszcza ze szkockimi prezbiterianami oburzonymi próbą narzucenia anglikanizmu Szkocji, w której rządy dusz sprawował rodzimy Kirk, szkocka odmiana protestantyzmu. Karol Stuart, który próbował kontynuować politykę ojca, przez cały okres rządów (1625–1649) był oskarżany o sprzyjanie katolicyzmowi (ożenił się z Henriettą Marią, katolicką księżniczką z Francji). Był konsekwentnym mecenasem sztuki – sprowadził do Londynu Petera Paula Rubensa, van Dycka i Berniniego, zgromadził kolekcję dzieł Tycjana i Rafaela. Nie miał jednak szczególnie dobrej prasy, nie potrafił ułożyć się z parlamentem, a jego zobowiązania pomocy militarnej wobec europejskich partnerów również nie spotykały się z dobrym przyjęciem w Anglii. Fakt, że dowództwo armii podczas osławionej Masakry w Bolton sprawował jego siostrzeniec, także nie zyskała mu popularności. Podpisanie wyroku na Strafforda ciążyło mu na sumieniu do końca życia, dodatkowo psując reputację i obniżając autorytet. Po egzekucji głowa monarchy została przyszyta do ciała, a zwłoki zabalsamowane i pochowane w Windsorze, pałacu poza Londynem, zresztą niedostępnym dla osób postronnych, co miało uniemożliwić powstanie kultu zmarłego króla. Po restauracji zwłoki Olivera Cromwella, Henry’ego Iretona i Johna Bradshawa wywleczono z Westminster, lecz w ich miejsce nie pochowano Karola I Stuarta. Piśmiennictwo poświęcone osobie i myśli monarchy było jednak niezwykle obfite i wielokrotnie je wznawiano, najwyraźniej ten dodatkowy symbol – grób – nie był niezbędny.

Fascynacja tym szczególnym przypadkiem egzekucji – w istocie królobójstwa – nie dziwi. Zjawisko to było anomalią, osobliwością w cywilizowanym świecie. A przecież w okresie panowania Tudorów i Stuartów wydano kilkaset publikacji osnutych wokół egzekucji. Jak widać, mowy pożegnalne skazańców i całe relacje z placów straceń cieszyły się niesłabnącym zainteresowaniem ówczesnych odbiorców bez względu na pochodzenie i pozycję społeczną skazańców. Istotnie, śmierć zrównywała ludzi; śmierć na miejscu straceń również to czyniła. Różne mogły być sposoby wymierzania śmierci, w różnych miejscach lokalizowano szafot, szubienice i stosy, jednak tak egzekucje, jak i publikacje z nimi związane nieodmiennie wywoływały ciekawość współczesnych. Byli tego świadomi przecież i sami skazani, toteż, zwłaszcza w późniejszym okresie, niejednokrotnie zawczasu przygotowywali pisemnie swoje ostatnie słowo z zamysłem publikacji. Thomas Watson, żonobójca skazany w 1687 roku, oczekując w więzieniu na egzekucję, napisał pożegnanie i spowiedź: „w celu ich publikacji i zarekomendowania przybyłym na miejsce kaźni widzom, gdyż ukazywały one prawdę o jego dalszych planach oraz treść jego myśli, wyrażonych i pozostawionych przed odejściem z tego świata. Napisane zostały jego własną ręką w więzieniu Marshalsea”24. Z kolei właśnie ze względu na zapotrzebowanie rynku czytelniczego na podobne druczki wydawcy niekiedy uciekali się do podstępu, zapowiadając w tytule mowy pożegnalne, których niemal nie sposób było znaleźć w tekście właściwym. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w publikacji z 1681 roku zapowiadającej w paratekście mowy pożegnalne i wyznania winy trójki pospolitych przestępców, Johna Sadlera, Rogera Maidena i Elizabeth Brown. Sadler wybatożył na smierć nieznaną z imienia dziewczynę, Maiden i Brown zaś oskarżeni zostali o włamania i rabunki. Niewielka publikacja sprowadza się do streszczenia ich przestępstw, a zapowiadane w tytule mowy – do lapidarnych i schematycznych wyznań winy podanych w mowie zależnej25. Podobnie brzmi relacja z egzekucji Elizabeth Hare, z tą różnicą, że w tym wypadku wydawca, E. Mallet, posłużył się schematem wczesnych tytułów i nie podkreślał zamieszczenia – nieobecnej w publikacji – mowy skazanej, której wypowiedź również tutaj została jedynie przytoczona w relacji odautorskiej, w osobie trzeciej i zredukowanej do lapidarnej noty26. Te i inne relacje potwierdzają jednak tezę o popularności tej odmiany piśmiennictwa w Anglii XVI i XVII wieku.

Rozdział IJohn Dudley, pierwszy książę Northumberland, 1553Mowa Johna, świętej pamięci księcia Northumberland, wygłoszona tuż przed egzekucją 22 sierpnia1.

Dobrzy ludzie, wszyscy, którzyście przybyli tu, by zobaczyć mą śmierć, choć będzie ona odrażająca i straszliwa dla ciała, modlę się, byście dostrzegli dobro w dziele Bożym, bo On wszystko czyni ku dobremu. Ja zaś jestem jeno nędznym grzesznikiem i zasłużyłem na śmierć, na którą słusznie zostałem skazany przez prawo. Jednakowoż czyn, przez który ginę, nie był wyłącznie moim dziełem (jako się uważa), lecz zostałem doń nakłoniony i zwiedziony przez innego człowieka. Zostałem, jak mówię, nakłoniony, ale nikogo, broń Boże, wam nie wydam. Nie podam żadnego nazwiska i dlatego zaklinam was, byście go nie szukali.

Ja ze swej strony wszystkim przebaczam i modlę się, ażeby Bóg również wam wybaczył. A jeśli uraziłem kogokolwiek z tu obecnych, błagam was i cały świat o wybaczenie. Najbardziej zaś pragnę uzyskać wybaczenie ze strony Jej Wysokości Królowej, ją bowiem obraziłem najdotkliwiej.

– Amen – powiedział zebrany lud.

I proszę, byście wszyscy poświadczyli, iż odchodzę z wielką miłością i życzliwością do całego świata, oraz byście w godzinie śmierci złączyli się ze mną w modlitwie.

I jeszcze jedno, dobrzy ludzie, muszę wam powiedzieć, a pragnę uczynić to, by oczyścić swe sumienie, jak również ostrzec was i napomnieć, byście strzegli się przed podżegającymi kaznodziejami, nauczycielami nowej doktryny, którzy udają, że szerzą słowo Boże, choć naprawdę głoszą własne fantazje i przez to nigdy nie są w stanie powtórzyć swoich słów, gdyż nie wiedzą dziś, co będą prawić nazajutrz. Nie ma spójności w ich naukach i doktrynie – otworzyli księgę, ale nie są w stanie jej zamknąć. Bądźcie więc ostrożni, kiedy przyjmujecie obce poglądy lub nowe doktryny – wyrządziły już one niemałe szkody w naszym królestwie i sprawiedliwie sprowadziły na nas gniew Boży, w co nie może wątpić ten, kto pamięta mnogość plag, jakie dotknęły nasze królestwo, odkąd oddzieliliśmy się od katolickiego Kościoła Chrystusa i odrzuciliśmy doktrynę, którą przyjęli święci apostołowie, męczennicy oraz wszyscy święci i którą wyznawano we wszystkich nawróconych królestwach od czasów Chrystusa.

Głęboko wierzę, iż wszystkie plagi, które spadły na nasze królestwo w ostatnich latach poprzedzających śmierć króla Henryka VIII, przypadły nam w udziale sprawiedliwie, gdyż oddzieliliśmy się od reszty świata chrześcijańskiego, a wobec niego jesteśmy jedynie iskrą. Czyż nie doświadczyliśmy wojny, głodu, zarazy, śmierci naszego króla, rewolt, buntów, spisków? Czyż nie pojawiały się wśród nas w tym królestwie różne błędne opinie, odkąd porzuciliśmy jedność Kościoła katolickiego? I jakież jeszcze plagi mogły na nas spaść, których skutków jeszcześmy nie odczuli?

A jeżeli to nie wystarcza, by was poruszyć, spójrzcie na Niemcy, które na skutek scysji i sporów trwających od momentu schizmy i rozłamu ze wspólnotą Kościoła katolickiego zmierzają ku niemal doszczętnej ruinie i rozkładowi. Abyście zatem nie pogrążyli się w doszczętnej ruinie poprzez zbytnie ściąganie na siebie sprawiedliwego gniewu Bożego, zawczasu weźcie sobie te słowa do serca. Nie wstydźcie się powrócić do domu i znów stać się jednością z resztą królestw chrześcijańskich; w ten sposób ponownie staniecie się członkami Chrystusa – wszak nie może być On głową zdeformowanego i potwornego ciała.

Spójrzcie na swoje wyznanie wiary – czyż nie ma tam słów: „Wierzę w Ducha Świętego, Święty Kościół katolicki, obcowanie wszystkich świętych”? Jest to credo wszystkich wiernych wyznających Chrystusa rozrzuconych po całym świecie, do których, mam nadzieję, należę. Choć jestem prostym człowiekiem, mógłbym przytoczyć jeszcze wiele przykładów, te jednak powinny wystarczyć.

I tutaj wyznaję wam, dobrzy ludzie, najszczerzej i z głębi serca, iż moje słowa płynęły prosto ode mnie – nie byłem zmuszany ani nakłaniany przez nikogo, nie rzekłem tego ani dla pochlebstwa, ni w nadziei otrzymania łaski. Biorę na świadka obecnego tutaj lorda Worcester, mojego starego przyjaciela i przewodnika duchowego, że kiedy do mnie przyszedł, sam dałem wyraz takiemu przekonaniu i opinii. Powiedziałem to wyłącznie z własnej woli i potrzeby serca, aby oczyścić swe sumienie i dać upust żarliwej miłości, jaką darzę moją ojczyznę. Mógłbym, dobrzy ludzie, nawet z własnego doświadczenia podać więcej przykładów zła, które dotknęło nasze królestwo z tych właśnie powodów, wiecie jednakże, iż mam teraz do uczynienia co innego, albowiem nadszedł już czas.

A teraz błagam Jej Wysokość Królową, by wybaczyła mi moje przewinienia wobec Jej Majestatu. Nadzieję pokładam w fakcie, iż już raz okazała mi swą dobroć i łaskawość – mogła bowiem od razu, bez sądu i żadnego procesu, skazać mnie na nikczemną i okrutną śmierć przez zawleczenie na miejsce kaźni, powieszenie i poćwiartowanie za to, że wystąpiłem przeciw niej zbrojnie. Jednakże Jej Królewska Mość w całej swej łaskawej dobroci zezwoliła, by przyprowadzono mnie przed sąd, gdzie wytoczono mi sprawiedliwy proces i słusznie skazano na śmierć. Co więcej, Jej Wysokość okazała mi także swą łaskę i miłosierdzie co do sposobu i rodzaju śmierci. Dlatego też mam nadzieję, iż Jej Łaskawość w swej dobroci zaniecha dalszego wzburzenia i niezadowolenia z mojej osoby. Błagam was, abyście się o to modlili, co może sprawić, że Bóg raczy dać Jej Królewskiej Mości długie panowanie nad wami w wielkim honorze i szczęściu.

– Amen – powiedzieli zebrani. To rzekłszy, ukląkł i zwracając się do ludu, powiedział: – Biorę was wszystkich na świadków, iż umieram w prawdziwej wierze katolickiej. Po tym odmówił psalmy Miserere, De Profundis oraz Pater noster po łacinie, jak również pierwsze wersy psalmu In te, Domine, speravi, kończąc na wersie „W ręce Twe, Panie, składam ducha mego”. A kiedy skończył modlitwę i kat poprosił go o wybaczenie, tak właśnie mu odpowiedział: – Wybaczam z całego serca, nie obawiaj się, lecz czyń swą powinność. I pochyliwszy się nad pniem katowskim, rzekł: – Zasłużyłem na śmierć po tysiąckroć. Uczynił na słomie znak krzyża, pocałował go, po czym położył głowę na pniu i tak właśnie zginął.

Wydrukowane w Londynie przez Johna Cawooda, drukarza Jej Wysokości Królowej, zamieszkałego w zaułku dziedzińca kościoła świętego Pawła pod szyldem Ducha Świętego.

Cum priuilegio ad imprimendum solum.

[…]

tłumaczenie Mikołaj Pękala

Rozdział IIEverald Ducket, 1581Oskarżenie i egzekucja upartego i zawziętego zdrajcy, Everalda Ducketa, pseudonim Hauns, który został skazany za zdradę stanu podczas sesji sądu w piątek, 28 lipca, i stracony w Tyburn w kolejny poniedziałek, 31 dnia tego samego miesiąca 1581 roku1.

Przywiedziono mnie tu dziś, bym wyznał swe występki, umocniony wiarą w śmierć Chrystusa Pana, który przelał krew za Kościół katolicki, któregom jest częścią i w którym na zbawienie mam nadzieję, bo jest on i był przez wszystkie stulecia od początku świata aż do dziś prawdziwym przedstawicielem Chrystusa. I chociaż owi kapłani (rzekł z pogardą) zapewniają, jakobym powiedział, iż zdrada nie jest grzechem, wszystkich was tu obecnych na świadków biorę (jako że to ostatnie słowa, jakie padną z mych ust), że tak nie rzekłem. Me słowa brzmiały bowiem tak, że to, co zdradą zwiecie i za co mam głowę dziś położyć, przed Bogiem grzechem nie jest, choć wam tak się właśnie to zwać podoba. I wszystkich katolików tu obecnych o modły za mnie proszę.

A kiedy pobożny kaznodzieja odparł: – Jeżeliby tu jakowiś być mieli, to liczba ich niewielka lub nie ma ich wcale. Na co Ducket odparł: – Z czasem ich liczba większą będzie, bo to Kościół katolicki jest drogą do zbawienia, a papież świątobliwy jego głową. I gdy oczy miał zamknięte jakoby w modlitwie zatopiony, kaznodzieje Ojcze nasz zmawiać przed nim zaczęli. Rzekł tedy: – Próżne wasze słowa, precz, wilki żarłoczne. Szeryf Woodcoke kazał mu prosić o łaskę zarówno królową, którą tak obraził, jak i wszystkich obecnych. Rzekł na to: – Zbędne to, gdyż poddanym jej jestem i poddanym chcę pozostać. Szeryf odparł: – Lecz ona jest głową Kościoła i posłuszeństwo jesteś jej winien. Odrzekł: – To nieprawda, bo kobietą jest i za Kościół mówić nie może, prawa do tego bowiem nie ma, a przez to żadnej w Kościele władzy mieć nie powinna. Na to, gdy pobożne ich uszy znieść tych bluźnierczych słów już dłużej nie mogły, przywiązali go liną do wozu i dwa razy objechali z nim dookoła placu. A potem odcięli go, by mógł przejść przez dalsze męki mu wyznaczone.

FINIS

[…]

tłumaczenie Grzegorz Buczkowski

Rozdział IIIThomas Wentworth, 1641Ostatnie mowy Thomasa Wentwortha, byłego lorda Straffordu i lorda namiestnika Irlandii. Pierwsza została wygłoszona w Tower, druga na szafocie na Tower Hill 12 maja 1641 roku. Wraz z opisem jego zachowania przed egzekucją i pod jej koniec1.

Mowa Thomasa Wentwortha skierowana do lordów i wygłoszona w Tower przed egzekucją.

Czcigodni panowie i pozostali tu zebrani, przybyliście, by powierzyć mnie śmierci. Gotów jestem umrzeć, co nie stanowi większej zasługi niż czyny dokonane przez naszych przodków, lecz jest długiem, który przyszłym pokoleniom przyjdzie w swoim czasie spłacić. Skoro śmierć to rzecz nieunikniona, nie powinniśmy się jej bać, gdyż co jest powszechne dla wszystkich, winno być znośne dla każdego. Takie jest prawo natury, danina ciała, zbawienie od wszelkich trosk, a dla prawdziwie skruszonych – także wymarzona droga do szczęścia. Zaprawdę istnieje tylko jedna śmierć, choć prowadzi do niej wiele ścieżek – moja nie będzie naturalna, a wymuszona przez sprawiedliwość i prawo. Mówi się, że prawo karze tylko słabych, a silni mogą się przed nim bronić. W moim wypadku nie jest to prawda, dobrowolnie bowiem poddaję się prawu i nie pragnę otrzymać nic, prócz sprawiedliwości, gdyż ten, kto rozważnie i świadomie działa dla dobra wspólnoty, będzie nazwany sprawiedliwym, ten zaś, kto pragnie jeno zysku albo innych niegodziwości, będzie nazwany nikczemnikiem – żaden z nich ani nie uniknie kary, ani nie zostanie ułaskawiony. Co więcej, zgadzam się z Cyceronem, iż śmierć złych ludzi jest gwarancją przetrwania dla dobrych.

Niechaj żaden człowiek nie liczy na przychylność swego księcia ani przyjaźń osób mu równych, ani na więzy krwi z nimi, ani tym bardziej na własną mądrość i wiedzę. Przyznaję otwarcie, iż sam padłem ofiarą tego błędu. Tak jak królowie są ludźmi przed Bogiem, tak są bogami przed ludźmi, a powtarzając za pewnym wielkim człowiekiem, który niegdyś żył w naszym królestwie: „Starałem się służyć Bogu z wiernością równą memu oddaniu królowi. Pozostałem wierny i nie poddałem się”. Najszczęśliwszy jest ten książę, który wzbudza w poddanych zarówno strach przed swą sprawiedliwością, jak i miłość swą dobrocią. Im bardziej książęta przewyższają innych potęgą, tym bardziej winni przewyższać ich cnotami. Taki właśnie okazał się królewski suweren, któremu przyszło mi służyć.

Lordowie, z którymi w lepszych czasach prowadziłem miłą memu sercu korespondencję, w obliczu upadku okazywali mi współczucie i mogę śmiało powiedzieć (szczególnie o tych najbardziej wyrozumiałych), że potępiając czyny, litowali się nad złoczyńcą. Na pierwszym miejscu stawiali lojalność, potem zaś miłosierdzie. Wyznaję szczerze, iż jeszcze nigdy żaden poddany czy par nie otrzymał tyle pomocnych rad, tak wiele dodatkowego czasu oraz tak sprawiedliwego i zgodnego z prawem procesu jak ja. Żaden z moich przodków nie zaznał tylu łask od swego księcia ani tyle współczucia od ludzi (to jest od wyrozumiałego ludu, nie zaś od wielogłowej bestii zwanej tłumem). Niestety zgrzeszyłem, zostałem skazany i teraz muszę cierpieć.

Zanadto zawierzyłem swej rzekomej mądrości i wiedzy, te zaś srodze mnie zawiodły. Prawdziwie mądry jest jedynie ten, kto poznawszy grzechy innych, sam ich nie popełnia; prawdziwie mądry jest ten, kto sam strzeże własnych tajemnic. Głupotą jest ujawniać nasze najskrytsze myśli nieznajomym – mądrość to najcenniejszy klejnot w koronie umysłu, a erudycja to najsłynniejszy przymiot, wedle którego człowiek winien być oceniany. Prawdziwa mądrość uczy nas, by dobrze czynić i dobrze mówić. W kwestii czynów poniosłem porażkę, „mądrość bowiem tego świata jest głupstwem u Boga”.

Wiedza nie zna dobra ani zła, a największa nauka dla człowieka płynie z poznania samego siebie. Kto tego dokonał, pełen jest pokory, gdyż wie, skąd przyszedł i dokąd zmierza. Nie uznaje próżnych uciech doczesnego żywota, ale wielbi Boga i usiłuje żyć tak, by nie zasłużyć na Jego gniew. Jednakże ten, kto nie zajrzał w głąb swego jestestwa, jest taki jak ja: uparty w działaniach, bezużyteczny za życia i nieszczęśliwy w godzinie śmierci. Wstąpiłem na tę drogę, ponieważ przeczytałem onegdaj, że ten, kto nie wie tego, co wiedzieć powinien, jest człowiekiem pośród zwierząt, lecz ten, kto posiadł całą wiedzę, jest bogiem pośród ludzi. Do tego dążyłem i w tym poniosłem porażkę. „Marność nad marnościami i wszystko marność”.