Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Twórczość, która pozwoliła przetrwać chwile samotności, tęsknoty i żalu, dała radość tworzenia i satysfakcję. Czasem smutna, nieraz zabawna, momentami erotyczna, emocjonalna, osobista.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 52
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© An Wer, 2017
Twórczość, która pozwoliła przetrwać chwile samotności, tęsknoty i żalu, dała radość tworzenia i satysfakcję. Czasem smutna, nieraz zabawna, momentami erotyczna, emocjonalna, osobista.
ISBN 978-83-947761-1-4
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Moje życie, moja wina,moja bardzo wielka miłośćR. i O.
Czekam na przystanku życia
na ostatniego przewoźnika,
co sprzeda bilet za dwa złote
i zabierze mnie w tę samą stronę.
W słowa święte wierzę,
a Ty mówisz jak bóg,
że stale przy mnie jesteś
i kładziesz na powiekach
pocałunki miękkie,
wiem, że dzisiaj nie odjadę,
ani nie odejdę…
Mówisz, że za rzeką
zasnąć też jest ciężko,
słodko spać nie może
przelęknione dziecko,
w rączkach zamiast piłki
kulę świata musi trzymać.
Myślisz, że gdy będziesz stary
wszystko będzie prostsze,
dziecko, które dzisiaj płacze,
zdąży do czegoś dorosnąć.
Żegnasz więc me czoło
i obie dłonie odchodząc,
usta omijasz jak kierowca
pijanego na drodze.
Czułość jest prawdomówna,
wierzę w tę pustkę i ciszę,
w jej nieme słowa święte,
wciąż stoję na przystanku
czekając na Ciebie…
Zimą wspinasz się na górę,
idziesz nocą czarnym lasem,
niebo dźwigasz na ramionach
lecz przyklękasz tylko czasem.
Gwiazda spada tuż za Wozem,
taki Wielki, szybko jedzie może?
Pod ich Twórcy nieopamiętaniem
ktoś uwierzył w zmartwychwstanie.
Ty chłopaku, wolny strzelcu
niedowiarkiem długo byłeś,
idąc nocą pod gwiazdami
odzyskałeś wiarę w miłość.
Możesz unieść każdy ciężar,
droga trudna lecz przyjemna.
Gdy uczucie jest prawdziwe
nie zabiera, daje siłę.
Znów ciemności błyszczą oczy,
mróz aż szczypie rozpalony,
noc zaprasza do wolnego tańca
sadza na pól nagich kolanach.
Wytańczona czarna dama,
cała się rozpływa z rana,
a on dalej ściska, trzyma
tak jak w Tobie, jest w nim siła.
Opuszczamy białe niebo
przed nadejściem nocy
wielki, czarny koń już ciągnie
gwiazd pełniutkie wozy.
Jadą nocą Drogą Mleczną
przez krainę ciszy wieczną,
stojąc gdzieś pomiędzy nimi
by nie zgasły, też milczymy.
Nie uciszy noc strumieni
nie jesteśmy tu potrzebni,
W kryształowych ramach lodu
płyną ciemnych luster tafle
szumią o miłości wielkiej,
przeglądają się w nich czaple.
Nie potłuką się na szczęście
z lawinowym jej nadejściem
więc wyruszyć dobra pora
pośród gąszczy dzikich sadów,
drzew zgarbionych wiatrem czasu
odjeżdżamy w sen spokojny,
Twoja dłoń na mojej dłoni
ogniem płoną horyzonty.
Stanęła na skale świątynia samotna,
tylko jednemu swoje mury podda.
Na widok budowli zlecieli się bogowie
jeden zamieszkał jej święte podwoje.
Odtąd świątyni już nikt nie zbezcześci,
Bóg skarbów pilnuje i wzrokiem pieści,
samotność złożyła miłości w ofierze
Boga w sercu nikt jej nie odbierze.
Tylko śmierć tak potężne mury powala,
ciepłe światło wnętrz żywcem wykrada,
ucisza serca roztańczonych dzwonów
pokrywa patyną głowy lśniących kopuł.
Kiedy Bóg odchodzi z jakiejś świątyni
może ona runąć już w każdej chwili,
gdy trwa na skale dumna, choć samotna
ma swego Boga, który ją wciąż kocha.
Pośród wspomnień wykopalisk
dawnych związków niewypały,
na gruzach przeszłości
niewybuchy miłości.
Wokół wszędzie krwawe plamy
serc w niewolę nocy pojmanych,
bladym świtem rozerwanych…
W historycznym tym terenie
stoją zakochani śmiertelnie…
Dla nich biją dzisiaj dzwony,
szukają ratunku swych dłoni,
dźwięków, by się z nocą splatać,
lecieć do lepszego świata,
tam gdzie „wszystko lśni jak diament”
i „zieleńsza trawa”.
Tak wiele miły chcę Ci powiedzieć…
to czego pragniesz i nie chcesz wiedzieć,
może i lepiej, że Ciebie nie ma,
bo gdy się zjawiasz, mowę mi odbiera.
A ja się lubię dzielić dobrym słowem
i potrzebuję mieć Cię stale przy sobie
więc nie mam pojęcia na czym to polega
że gdy przychodzisz, dech mi zapiera.
Jeśli nie chcesz bym była kaleką
trzymaj się proszę ode mnie z daleka,
poznasz myśli moje najszczersze
gdy będę pisać o miłości wiersze.
Lecz ja uwielbiam Cię jak czereśnie,
choć jestem pełna, chciałabym jeszcze.
Co będzie jeśli zamieszkamy z sobą?
Z całą pewnością zostanę niemową!
Otworzyłam oczy pod zielonym niebem
już umarłam, czy leżę pod drzewem?
Śmiechy naszych dzieci słyszę w oddali
z piłką, gitarami wniebowzięci cali…???
Bierzesz mnie za rękę, idziemy do drzewa,
opieramy się o nie, miłości się nie da,
zanim ptak wyleci, żołędzie opadną
wszystkie jego listki aż po czubek zadrżą.
Skoro to niebo, to i niebiańska zabawa,
przy ognisku pijemy, śpiewamy do rana!
Może to nie raj i jeszcze nie umarłam,
ale tu granica gdzieś się już była zatarła…
Przyszła wieczorem
usiadła ostrożnie
przy okrągłym stole,
oczami nocy
wpatrywała się w ogień.
Ciepło i muzyka
w jego żyłach płynie,
obudził duszę
w samotnej dziewczynie
więc na ucztę życia
przyszła zaproszona,
zakosztować szczęścia,
dusza niezaspokojona.
Ciało opuszczone
w łożu pozostało,
czego mu potrzeba,
rankiem otrzymało
ale dusza nadal pragnie,
szuka ciepła dłoni,
na granicy życia
w mgle swych uczuć błądzi.
Brama, ścieżka, drzwi do domu
wejść nie wolno już nikomu,
a w ogrodzie studnia stoi,
co nikogo już nie poi…
Kiedyś żyła tu rodzina,
pustka dom odziedziczyła.
Martwą głębią okien zgasłych
patrzy na przechodniów masy.
Nieciekawi są historii,
nieświadomi przeszłej wojny,
co rodzinę wyniszczyła,
szczęście domu wypaliła.
Bezsensownie, bez litości
poszły z dymem zapewnienia
o największej ich miłości.
Gospodarze poginęli
w bez uczucia tej Syberii.
Dzieci wojna podzieliła,
siostra bratu już niemiła.
Wszystkie mosty popalone,
wron naloty dywanowe
kraczą, że nadejdzie nowe,
nowi państwo i ich dzieci,
dla mnie obcy i najeźdźcy.
Jak różaniec w dłoniach
przesuwam wspomnienia,
w albumach przechowuję
pożółkłe zaświadczenia.
Była miłość i szczęście!
Mam zdjęcie…
Wkładał do ręki chleb i młotek
mówił: „Każdy córko musi
odwalić tu swoją robotę”.
Przychodzi we śnie
sprawdzić czy wszystko gotowe.
To nie był Ten, co karcił mnie,
to był Ten, co kochał,
ostatnie ciepło i ostatnią łzę,
to również dzieciom oddał…
W łodzi rodziną obwieszonej
poszedł na dno mariańskiego dołu,
do nieznanego Mu nigdy dotąd,
świętego spokoju…
Miłość w ziemi zakopana
wzrasta w nas każdego rana.
Wbijam gwóźdź i kroję chleb
wiem, że nie jestem sama.
Wybuduję wiersz
jak łódź, naszą Arkę,
zamieszkamy w słowach
najpiękniejszych na stałe
popłyniemy do ziemi
marzeniami obiecanej,
gdzie ból pleców, zdarte palce
nie zakłócą zachwytu
zatopionym światem.
W wierszu zbitym ze słów,
jak w łodzi z deseczek,
wszystko pomieszczę…
pięć obrączek, cztery koty,