Przystanek - An Wer - ebook

Przystanek ebook

An Wer

0,0

Opis

Twórczość, która pozwoliła przetrwać chwile samotności, tęsknoty i żalu, dała radość tworzenia i satysfakcję. Czasem smutna, nieraz zabawna, momentami erotyczna, emocjonalna, osobista.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 52

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



An Wer

Przystanek

dla zakochanych i samotnych

© An Wer, 2017

Twórczość, która pozwoliła przetrwać chwile samotności, tęsknoty i żalu, dała radość tworzenia i satysfakcję. Czasem smutna, nieraz zabawna, momentami erotyczna, emocjonalna, osobista.

ISBN 978-83-947761-1-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Moje życie, moja wina,moja bardzo wielka miłośćR. i O.

Przystanek

Czekam na przystanku życia

na ostatniego przewoźnika,

co sprzeda bilet za dwa złote

i zabierze mnie w tę samą stronę.

W słowa święte wierzę,

a Ty mówisz jak bóg,

że stale przy mnie jesteś

i kładziesz na powiekach

pocałunki miękkie,

wiem, że dzisiaj nie odjadę,

ani nie odejdę…

Mówisz, że za rzeką

zasnąć też jest ciężko,

słodko spać nie może

przelęknione dziecko,

w rączkach zamiast piłki

kulę świata musi trzymać.

Myślisz, że gdy będziesz stary

wszystko będzie prostsze,

dziecko, które dzisiaj płacze,

zdąży do czegoś dorosnąć.

Żegnasz więc me czoło

i obie dłonie odchodząc,

usta omijasz jak kierowca

pijanego na drodze.

Czułość jest prawdomówna,

wierzę w tę pustkę i ciszę,

w jej nieme słowa święte,

wciąż stoję na przystanku

czekając na Ciebie…

Siła życia

Zimą wspinasz się na górę,

idziesz nocą czarnym lasem,

niebo dźwigasz na ramionach

lecz przyklękasz tylko czasem.

Gwiazda spada tuż za Wozem,

taki Wielki, szybko jedzie może?

Pod ich Twórcy nieopamiętaniem

ktoś uwierzył w zmartwychwstanie.

Ty chłopaku, wolny strzelcu

niedowiarkiem długo byłeś,

idąc nocą pod gwiazdami

odzyskałeś wiarę w miłość.

Możesz unieść każdy ciężar,

droga trudna lecz przyjemna.

Gdy uczucie jest prawdziwe

nie zabiera, daje siłę.

Znów ciemności błyszczą oczy,

mróz aż szczypie rozpalony,

noc zaprasza do wolnego tańca

sadza na pól nagich kolanach.

Wytańczona czarna dama,

cała się rozpływa z rana,

a on dalej ściska, trzyma

tak jak w Tobie, jest w nim siła.

Strumienie

Opuszczamy białe niebo

przed nadejściem nocy

wielki, czarny koń już ciągnie

gwiazd pełniutkie wozy.

Jadą nocą Drogą Mleczną

przez krainę ciszy wieczną,

stojąc gdzieś pomiędzy nimi

by nie zgasły, też milczymy.

Nie uciszy noc strumieni

nie jesteśmy tu potrzebni,

W kryształowych ramach lodu

płyną ciemnych luster tafle

szumią o miłości wielkiej,

przeglądają się w nich czaple.

Nie potłuką się na szczęście

z lawinowym jej nadejściem

więc wyruszyć dobra pora

pośród gąszczy dzikich sadów,

drzew zgarbionych wiatrem czasu

odjeżdżamy w sen spokojny,

Twoja dłoń na mojej dłoni

ogniem płoną horyzonty.

Świątynia

Stanęła na skale świątynia samotna,

tylko jednemu swoje mury podda.

Na widok budowli zlecieli się bogowie

jeden zamieszkał jej święte podwoje.

Odtąd świątyni już nikt nie zbezcześci,

Bóg skarbów pilnuje i wzrokiem pieści,

samotność złożyła miłości w ofierze

Boga w sercu nikt jej nie odbierze.

Tylko śmierć tak potężne mury powala,

ciepłe światło wnętrz żywcem wykrada,

ucisza serca roztańczonych dzwonów

pokrywa patyną głowy lśniących kopuł.

Kiedy Bóg odchodzi z jakiejś świątyni

może ona runąć już w każdej chwili,

gdy trwa na skale dumna, choć samotna

ma swego Boga, który ją wciąż kocha.

Koncert Gilmoura z koparki na wykopaliskach

Pośród wspomnień wykopalisk

dawnych związków niewypały,

na gruzach przeszłości

niewybuchy miłości.

Wokół wszędzie krwawe plamy

serc w niewolę nocy pojmanych,

bladym świtem rozerwanych…

W historycznym tym terenie

stoją zakochani śmiertelnie…

Dla nich biją dzisiaj dzwony,

szukają ratunku swych dłoni,

dźwięków, by się z nocą splatać,

lecieć do lepszego świata,

tam gdzie „wszystko lśni jak diament”

i „zieleńsza trawa”.

Tak wiele chcę powiedzieć

Tak wiele miły chcę Ci powiedzieć…

to czego pragniesz i nie chcesz wiedzieć,

może i lepiej, że Ciebie nie ma,

bo gdy się zjawiasz, mowę mi odbiera.

A ja się lubię dzielić dobrym słowem

i potrzebuję mieć Cię stale przy sobie

więc nie mam pojęcia na czym to polega

że gdy przychodzisz, dech mi zapiera.

Jeśli nie chcesz bym była kaleką

trzymaj się proszę ode mnie z daleka,

poznasz myśli moje najszczersze

gdy będę pisać o miłości wiersze.

Lecz ja uwielbiam Cię jak czereśnie,

choć jestem pełna, chciałabym jeszcze.

Co będzie jeśli zamieszkamy z sobą?

Z całą pewnością zostanę niemową!

Niebo

Otworzyłam oczy pod zielonym niebem

już umarłam, czy leżę pod drzewem?

Śmiechy naszych dzieci słyszę w oddali

z piłką, gitarami wniebowzięci cali…???

Bierzesz mnie za rękę, idziemy do drzewa,

opieramy się o nie, miłości się nie da,

zanim ptak wyleci, żołędzie opadną

wszystkie jego listki aż po czubek zadrżą.

Skoro to niebo, to i niebiańska zabawa,

przy ognisku pijemy, śpiewamy do rana!

Może to nie raj i jeszcze nie umarłam,

ale tu granica gdzieś się już była zatarła…

Dusza

Przyszła wieczorem

usiadła ostrożnie

przy okrągłym stole,

oczami nocy

wpatrywała się w ogień.

Ciepło i muzyka

w jego żyłach płynie,

obudził duszę

w samotnej dziewczynie

więc na ucztę życia

przyszła zaproszona,

zakosztować szczęścia,

dusza niezaspokojona.

Ciało opuszczone

w łożu pozostało,

czego mu potrzeba,

rankiem otrzymało

ale dusza nadal pragnie,

szuka ciepła dłoni,

na granicy życia

w mgle swych uczuć błądzi.

Wojna

Brama, ścieżka, drzwi do domu

wejść nie wolno już nikomu,

a w ogrodzie studnia stoi,

co nikogo już nie poi…

Kiedyś żyła tu rodzina,

pustka dom odziedziczyła.

Martwą głębią okien zgasłych

patrzy na przechodniów masy.

Nieciekawi są historii,

nieświadomi przeszłej wojny,

co rodzinę wyniszczyła,

szczęście domu wypaliła.

Bezsensownie, bez litości

poszły z dymem zapewnienia

o największej ich miłości.

Gospodarze poginęli

w bez uczucia tej Syberii.

Dzieci wojna podzieliła,

siostra bratu już niemiła.

Wszystkie mosty popalone,

wron naloty dywanowe

kraczą, że nadejdzie nowe,

nowi państwo i ich dzieci,

dla mnie obcy i najeźdźcy.

Jak różaniec w dłoniach

przesuwam wspomnienia,

w albumach przechowuję

pożółkłe zaświadczenia.

Była miłość i szczęście!

Mam zdjęcie…

Ojciec

Wkładał do ręki chleb i młotek

mówił: „Każdy córko musi

odwalić tu swoją robotę”.

Przychodzi we śnie

sprawdzić czy wszystko gotowe.

To nie był Ten, co karcił mnie,

to był Ten, co kochał,

ostatnie ciepło i ostatnią łzę,

to również dzieciom oddał…

W łodzi rodziną obwieszonej

poszedł na dno mariańskiego dołu,

do nieznanego Mu nigdy dotąd,

świętego spokoju…

Miłość w ziemi zakopana

wzrasta w nas każdego rana.

Wbijam gwóźdź i kroję chleb

wiem, że nie jestem sama.

Arka

Wybuduję wiersz

jak łódź, naszą Arkę,

zamieszkamy w słowach

najpiękniejszych na stałe

popłyniemy do ziemi

marzeniami obiecanej,

gdzie ból pleców, zdarte palce

nie zakłócą zachwytu

zatopionym światem.

W wierszu zbitym ze słów,

jak w łodzi z deseczek,

wszystko pomieszczę…

pięć obrączek, cztery koty,