Przebudzenie - Jennifer Taylor - ebook

Przebudzenie ebook

Jennifer Taylor

3,8

Opis

Doktor Jude Slater podpisuje umowę z medyczną organizacją humanitarną. Na lotnisku w środku Afryki wita go pustynny krajobraz, skwar, strzały rebeliantów. Do szpitala dociera rozlatującą się furgonetką. Warunki pracy w niczym nie przypominają tego, do czego przywykł. To początek wyzwań, jakie go czekają. Ale największym okazuje się Claire, pielęgniarka, która odbierała go z lotniska...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (14 ocen)
5
2
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jennifer Taylor

Przebudzenie

Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Co on tu, na Boga, robi?

Kiedy samolot zaczął zniżać się do lądowania, Jude’a Slatera ogarnęła panika. Aż do tej chwili trzymał się dzielnie dzięki złości. Wpadł w nią, gdy jego były mentor, człowiek, którego podziwiał, oskarżył go o pójście na łatwiznę. Postanowił mu udowodnić, że się myli.

Może oskarżenie nie bolałoby tak bardzo, gdyby Jude nie podejrzewał, że jego mentor ma rację. Przez kilka minionych lat rzeczywiście się obijał, choć nie zamierzał się usprawiedliwiać ani tłumaczyć, dlaczego tak robił. Starał się nie myśleć o tym okresie życia, bo był zbyt bolesny. Dość powiedzieć, że zapracował na negatywną ocenę, nawet gdyby ktoś z zewnątrz się z tym nie zgodził.

Niemniej przykre słowa tak go zdopingowały, że bez dłuższego namysłu zgłosił się do Worlds Together, wiodącej medycznej organizacji humanitarnej. To prawda, był nieco zaskoczony, kiedy po dwóch tygodniach zaproszono go na rozmowę i zaproponowano mu pracę. Nie spodziewał się, że sprawy potoczą się tak szybko, ale był dość zdeterminowany, by się nie wycofać.

Nikt nie będzie go oskarżał o to, że przestał dostrzegać prawdziwe problemy. Kiedy odbędzie służbę za granicą, odzyska pozycję w bractwie medycznym, a tylko tego pragnął. W teorii wszystko brzmiało idealnie, lecz teraz, gdy zbliżał się do lądowania w Mwurandzie, małym państwie w środkowej Afryce, pojawiły się pytania.

Co on wie o problemach związanych z pracą w rozwijających się krajach? Urodził się i wychował w Londynie, świetnie funkcjonował w miejskiej dżungli. Kiedy podróżował, odwiedzał inne miasta – Nowy Jork, Paryż, Rzym – miejsca, gdzie czuł się jak w domu.

Ilekroć wyjeżdżał, zatrzymywał się w pięciogwiazdkowych hotelach. Przypominając sobie, co usłyszał podczas rozmowy o pracę – że Mwuranda podnosi się ze zgliszcz wojny domowej – uznał, że nie może tam liczyć na pięciogwiazdkowy luksus.

Samolot zatrzymał się na pasie z hukiem. Jude siedział dziesięć godzin wciśnięty między skrzyniami pakowymi, więc trudno to nazwać komfortową podróżą, ale miał nadzieję, że od tej pory będzie tylko lepiej.

Nie wolno mu panikować. Warunki na pewno nie są takie tragiczne, bo inaczej nikt nie chciałby tam pracować, więc to tylko kwestia odpowiedniej perspektywy. Może luksusów tu nie znajdzie, ale jeśli jego podstawowe potrzeby zostaną zabezpieczone, da sobie radę.

Przyjechał tylko na trzy miesiące, przez ten czas pogodzi się z pewnymi niedogodnościami.

Przemyślawszy to wszystko, poczuł się o wiele lepiej. Powiedziano mu, że ktoś odbierze go z lotniska, więc gdy spuszczono schody, wysiadł z samolotu. Rozejrzał się i od razu nastrój mu się popsuł. Gdzie nie spojrzał, widział tylko pejzaż w kolorze khaki, z paroma skarłowaciałymi drzewami, które stanowiły jedyne urozmaicenie monotonnego krajobrazu.

Był środek popołudnia, panował piekielny upał. Poza samolotem, którym przyleciał, lotnisko świeciło pustkami. Nie widział ani śladu samochodu, który miał na niego czekać, i jego nastrój jeszcze się pogorszył na myśl, że do chwili pojawienia się transportu będzie zmuszony tkwić w tym potwornym skwarze.

– Doktor Slater?

Głos należał do kobiety, ale tylko to wskazywało na płeć osoby, która się do niego odezwała. Kiedy się odwrócił, ujrzał postać ubraną w obszerny stary kombinezon roboczy, który ukrywał kształty. Ciężkie buty i stara czapka bejsbolówka naciągnięta nisko na czoło dopełniały stroju.

Widział tylko dolną połowę twarzy – zaokrąglony podbródek i wargi bez śladu szminki. Nie miał pojęcia, czy kobieta jest młoda czy stara. Irytowało go to, bo nie wiedział, jak się do niej zwrócić.

– Tak. Jude Slater. – Wyciągnął rękę i uśmiechnął się czarująco. – A pani…

– Jestem kierowcą.

Zignorowała jego dłoń, spojrzała w stronę luku bagażowego, a Jude się żachnął. Szczerze mówiąc, nie przywykł, by kobiety go ignorowały, i to niezależnie od wieku. Starsze usiłowały mu matkować, młode chciały z nim sypiać, a te pomiędzy dążyły do jednego i drugiego.

– Jeśli ma pan jakiś bagaż, niech pan go weźmie. Niedługo będzie tu nasza furgonetka, która przyjedzie po zaopatrzenie dla szpitala, ale nie ma gwarancji, że wróci dziś do miasta. Zależy, jak długo potrwa rozładunek.

Kobieta zerknęła na niego z ukosa. Jej ironiczny uśmiech mówił mu, że jego urok na nią nie działał.

– Nie jeździmy po ciemku. To zbyt niebezpieczne.

Urażone męskie ego Jude’a zeszło na drugi plan w obliczu nowej informacji. Udało mu się skryć niepokój, choć sytuacja w szybkim tempie wydawała się zmieniać ze złej na gorszą.

– Wezmę bagaż – odrzekł krótko.

– Dobrze, a ja muszę zamienić słowo z pilotem i zaraz wracam. Tam jest motor.

Przystanął w pół kroku, myśląc, czy się nie przesłyszał. W samolocie było potwornie głośno, w uszach mu dzwoniło od huku silników, a jednak przysiągłby, że powiedziała coś o… motorze?

– Uhm. – Wskazała palcem. – Stoi tam. Pod siedzeniem jest sznur, więc sugeruję, żeby przywiązał pan z tyłu bagaż. Jak nie trafimy na wiele dziur, będzie bezpieczny.

Jude szeroko otworzył usta, kiedy dojrzał wysłużony stary motocykl oparty o ogrodzenie.

Mimo odległości widział, że był zardzewiały, a opony miał łyse. Ta kobieta chyba nie sądzi, że pojedzie z nią na tylnym siedzeniu tego grata?

– To żart, prawda? Test dla nowych rekrutów? – Zaśmiał się. – Wkręca mnie pani, mówiąc, że mam jechać na tylnym siedzeniu tego złomu, a ja w mojej naiwności omal nie dałem się nabrać.

– Z przykrością muszę pana rozczarować, doktorze Slater, ale nie wkręcam pana. Pojedziemy do miasta tym motorem, więc sugeruję, żeby zajął się pan bagażem. – Kobieta odsunęła mankiet. – Dochodzi druga, nie mam czasu do stracenia. Jeśli nie chce pan spędzić nocy w samolocie, niech pan się pospieszy.

Po tych słowach się oddaliła.

Odprowadzał ją wzrokiem, kiedy szła do samolotu, a po chwili zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Wypuścił i nabrał powietrze, ale nawet świeży zastrzyk tlenu nie poprawił mu samopoczucia. Wrócił spojrzeniem do zardzewiałego grata i zacisnął wargi.

Gdyby miał wybór, nie wsiadłby na ten motor, ale go nie miał, prawda? Jest obcy w tym kraju, nie wie, jak tu przeżyć. W każdym mieście na świecie czuł się jak w domu, ale tu był bezradny jak nowo narodzone dziecko. Przyznał to ze złością.

Przywykł do życia wedle własnych reguł. Kiedy rzucił pracę w publicznej służbie zdrowia, potrzebował trochę czasu, by się otrząsnąć, nie miał zamiaru znów stracić niezależności. Być może znalazł się w niekorzystnej sytuacji, mimo to nadal zamierzał być panem swojego losu.

Wziął kolejny oddech, tym razem po to, by zdusić złość. Nie pozwoli sobą rządzić apodyktycznej kobiecie.

– Przepraszam za spóźnienie, ale nasz kierowca nie pojawił się i musieliśmy znaleźć zastępstwo.

Claire Morgan zerknęła znów na zegarek i zmarszczyła czoło.

– Furgonetka powinna już tu być, nie wiem, co się stało. Muszę się skontaktować z bazą.

Zostawiła załogę samolotu, która zaczęła rozładunek, i zawróciła w stronę motocykla. Doktor Slater właśnie przywiązał z tyłu swoją kosztowną skórzaną torbę i podniósł wzrok, słysząc jej kroki.

Claire naciągnęła czapkę na czoło, zła, że czuła się zmuszona ukrywać. Miała nadzieję, że ma to już za sobą, ale gdy zobaczyła Jude’a Slatera opuszczającego pokład samolotu, jej wewnętrzne dzwonki alarmowe się rozdzwoniły.

Wiedziała, na czym polegał problem: doktor Slater przypominał jej Andrew. Było coś w pewności siebie, którą emanował, co przypomniało jej byłego narzeczonego, a to z kolei sprawiło, że powitanie go stanowiło nie lada wysiłek. Myśl, że będzie musiała żyć z lękiem przez parę miesięcy, była nie do zniesienia, więc może powinna raczej skupić się na tym, co tych dwóch mężczyzn różni, niż na ich podobieństwach.

Warto spróbować, pomyślała i zaczęła przyglądać się Slaterowi. Był wzrostu Andrew, ale podczas gdy Andrew był dość ciężkiej budowy, Jude miał posturę sportowca. Obaj mieli ciemne włosy, lecz włosy Jude’a były kruczoczarne i lekko falujące. Proste jak drut włosy Andrew miały raczej brunatny odcień. Jude miał też inne oczy, piwne z plamkami złota. Bladoniebieskie oczy Andrew były zimne, lodowate. Nawet w najbardziej intymnych chwilach nie było w nich ciepła.

Claire westchnęła. Teraz wiedziała, że powinna była dostrzec w tym ostrzeżenie, ale wówczas była zbyt zadurzona, by właściwie odczytywać sygnały. Więcej nie popełni tego błędu. Jeśli jeszcze kiedykolwiek weźmie pod uwagę związek z jakimś mężczyzną, nie wybierze nikogo, kto przypominałby Andrew czy Jude’a.

– Wszystko uzgodnione?

– Prawie – rzuciła, zatrzymując się przy motorze.

Nie spojrzała na Jude’a, podnosząc siedzenie i wyjmując walkie talkie. Robiła, co mogła, doszukując się różnic między nim i Andrew. Wciąż jednak gdzieś w głębi czuła potrzebę ucieczki, a świadomość, jak niewielki postęp zrobiła w ciągu dwóch lat, była gorzka.

– Prawie? Czyli jest jakiś problem? – nalegał, nieusatysfakcjonowany jej odpowiedzią.

Zignorowała go i ustawiła radio. Choć większość rebeliantów została już przepędzona z tej okolicy, wciąż istniały nieduże ogniska oporu, więc należało koniecznie skontaktować się z bazą.

– Halo! – Jude podszedł do niej, pochylił się i zajrzał pod daszek czapki. – Zadałem pytanie. Słyszała pani?

Claire natychmiast odskoczyła.

– Pozwoli pan – warknęła, szukając połączenia z nadzieją, że odwróci jego uwagę od swoich drżących rąk.

Nie znosiła, gdy ktoś przekraczał granice jej prywatnej przestrzeni. Andrew robił tak, by ją zastraszyć, a choć nie miała powodu sądzić, że Slaterowi towarzyszył podobny zamiar, nigdy tego nie akceptowała.

– Przepraszam. To irytujące, kiedy ludzie nie odpowiadają na proste pytania.

Cofnął się, skrzyżował ramiona i oparł się o ogrodzenie. Wiedziała, że wyczuł jej dyskomfort. Pochyliła się nad radiem, czując, że się czerwieni. Nikt nie znał jej przeszłości. Nawet rodzina czy przyjaciele nie mieli pojęcia, przez co przeszła.

Była zbyt zdruzgotana, by wyjawić im prawdę, wyznać, że Andrew zmuszał ją do seksu, że ją gwałcił. Takie kobiety jak ona powinny panować nad swoim życiem. Oczekuje się, że tego rodzaju sytuacje nie będą ich dotyczyć. A jeśli już im się coś takiego przytrafi, wszyscy zgodnie twierdzą, że same są temu winne.

Zabrało jej sporo czasu, by pojąć i zaakceptować, że to nie była jej wina. Że to Andrew był winien. Mimo wszystko wiedziała, jak kruche było to przekonanie i za nic w świecie nie zrobiłaby niczego, przez co jej ciężka praca nad sobą obróciłaby się wniwecz. Być może doktor Slater nie był ulepiony z tej samej gliny co Andrew, jednak nie chciała tego sprawdzać.

Przez najbliższe miesiące będzie trzymała się od niego z daleka i da mu do zrozumienia, by on też zachowywał dystans.

– Muszę się skontaktować z bazą – oznajmiła chłodno. – Furgonetka, która miała zabrać zaopatrzenie dla szpitala, powinna już tu być. Muszę wiedzieć, co się z nią stało.

– Mogła się po drodze zepsuć. – Jude wzruszył ramionami, kiedy podniosła na niego wzrok. – Jeśli jest równie stara jak ta maszyna, powiedziałbym, że to więcej niż prawdopodobne, nie sądzi pani?

– Możliwe. Ale jechałam tą samą drogą, którą miała jechać furgonetka i nie widziałam jej… – urwała, gdy radio zaskrzeczało. Odbiór był fatalny.

Claire skrzywiła się, kiedy z radia wydobyły się przeszywające piski.

– Pozwoli pani.

Wziął od niej radio, a chwilę potem usłyszała płynący na falach radiowych głos Loli. Uśmiech Jude’a ją zdenerwował. Wiedziała, że to głupie irytować się czymś tak banalnym, ale uznała, że traktował ją protekcjonalnie, a to ją drażniło.

Od chwili, gdy się poznali, Andrew odnosił się do niej podobnie, tyle że była zbyt naiwna, by zdać sobie z tego sprawę. Sposób, w jaki przy każdej okazji przejmował kontrolę, wydawał jej się wówczas wzruszająco szarmancki, więc z przyjemnością pozwalała, by się nią opiekował.

Dopiero po pewnym czasie sobie uświadomiła, że w jego pragnieniu kierowania jej życiem nie było nic szarmanckiego. A już na pewno nie w jego reakcji na jej stwierdzenie, że nie chce go więcej widzieć.

Na to wspomnienie ogarnęły ją nudności. Opanowała je siłą woli. Nie ma się czego bać, więcej nie dopuści do takiej sytuacji.

– Dziękuję – rzekła i odwróciła się, by porozmawiać z Lolą. – Cześć, to ja, Claire. Jestem na lotnisku, ale furgonetka nie dotarła. Wiesz może coś na ten temat?

– Nic, kochana. Poczekaj momencik, sprawdzę, czy uda mi się porozumieć z kierowcą.

Upał tego dnia był nieznośny, Claire czuła spływający między łopatkami strumyczek potu. Kombinezon nie był najlepszym strojem w tych warunkach, ale wszystkie kobiety w zespole, ilekroć opuszczały szpital, starały się zasłonić całe ciało.

Chociaż mieszkańcy Mwurandy byli w większości dobrymi ludźmi, ostatnio zdarzyło się kilka przykrych incydentów, więc bezpieczniej było dmuchać na zimne.

– Nie mogę złapać Ezry, Claire – odezwała się znów Lola. – Będę próbować, ale w tej chwili to niemożliwe.

Claire ściągnęła brwi.

– Może radio mu się popsuło.

– Niewykluczone. Będziesz wracać tą samą drogą, prawda? Więc pewnie go spotkasz.

– Tak sądzę. Dzięki, Lola.

Claire wyłączyła radio i schowała je pod siedzeniem, a potem zwróciła się do Jude’a.

– Ruszajmy, nie ma sensu tu sterczeć. Kierowca przenocuje w samolocie, jeśli będzie za późno na powrót do miasta.

Usiadła i uruchomiła silnik, a potem, zdając sobie sprawę, że Jude wciąż tkwi w miejscu, odwróciła się.

– Jedzie pan czy nie?

– Mam wybór? – Z westchnieniem przerzucił nogę nad siedzeniem. – Albo pojadę tym gruchotem, albo spędzę noc w luku bagażowym. Kiepski wybór, prawda?

– Czego się pan spodziewał? Limuzyny z szoferem? – odparowała, puszczając sprzęgło.

Motorem szarpnęło, usłyszała, jak Jude przeklął, obejmując ją w pasie.

– Ma pani prawo jazdy na ten motocykl? – spytał, pochylając się i przekrzykując ryk silnika.

Claire ścisnęła kierownicę, serce jej waliło, gdy poczuła napierający na nią ciężar. Dawno nie była tak blisko z mężczyzną, a wspomnienia, które obudził ten kontakt, nie były miłe.

Starała się jednak zachować spokój.

– Nie, nie mam. Ale jeszcze nie miałam wypadku, więc jest pan dość bezpieczny.

Gdy opuścili lotnisko, przyspieszyła, omijając dziury, którymi usiana była droga. Czuła, że Jude ścisnął ją mocniej.

– Naprawdę potrafi pani człowieka uspokoić.

– Robię, co mogę – odparła.

Ominęła wyjątkowo dużą dziurę, tylnym kołem lekko zahaczając o jej brzeg, i uśmiechnęła się pod nosem, słysząc, że Jude głośno wciągnął powietrze. Domyślała się, że rzadko pozwalał innym mówić mu, co ma robić, więc dopóki to możliwe, chciała wykorzystać swoją przewagę. Gdy znajdą się w szpitalu, będzie trzymała się od niego z daleka. Przyjdzie jej to bez trudu.

Bo Jude Slater to same kłopoty.

Tytuł oryginału: Reawakened by the Surgeon’s Touch

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2016 by Jennifer Taylor

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-3200-5

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.