Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy - Elizabeth Dunn - ebook

Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy ebook

Elizabeth Dunn

4,1

Opis

Prywatyzując Polskę Elizabeth Dunn to książka o tym, jak zmieniał się współczesny kapitalizm.

Autorka zatrudniła w się w fabryce Alima-Gerber, gdzie z bliska obserwowała pracowników sprywatyzowanego przedsiębiorstwa w Rzeszowie. W książce opisuje, jak zmieniały się ich koncepcje własnej tożsamości, wizje miejsca w zmieniającej się rzeczywistości ekonomicznej i społecznej. Dunn pokazuje konsekwencje swoistej „inżynierii dusz” przeprowadzonej na mieszkańcach krajów postkomunistycznych po to, by ich system wartości współgrał z wprowadzanym tam neoliberalnym modelem gospodarki.

W 2005 roku publikacja została wyróżniona nagrodą Orbis za najlepszą książkę o Polsce oraz nagrodą Eda A. Hewetta za najlepszą książkę o ekonomii politycznej postsocjalizmu.

Elizabeth Dunn napisała przełomową książkę. To najbardziej wnikliwe studium zmian w zawodowym życiu Polaków po upadku komunizmu.

David Ost, fragment wstępu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (12 ocen)
6
3
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Elizabeth C. Dunn, Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy

Tytuł oryginału: Privatizing Poland: Baby Food, Big Business, and the Remaking of Labor

Copyright © 2004 by Cornell University

This edition is a translation authorized by the original publisher.

Originally published by Cornell University Press.

Copyright © for the Preface by David Ost, 2008

Copyright © for the Polish translation by Przemysław Sadura, 2008

Warszawa 2017

Wydanie drugie poprawione

ISBN 978-83-65369-60-4

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Seria Historyczna [26]

Warszawa 2017

konwersja.virtualo.pl

Wstęp

Elizabeth Dunn napisała przełomową książkę. To najbardziej wnikliwe studium zmian w zawodowym życiu Polaków po upadku komunizmu. Nie jest to jednak tylko opowieść o Polsce. Swoim antropologicznym rozmachem, wiedzą o aktualnych debatach toczących się w dziedzinie socjologii pracy i tranzytologii oraz bogactwem danych pochodzących bezpośrednio z badań terenowych powinna zdobyć uznanie bardzo różnych grup czytelników. Jak doszło do tego, że społeczeństwo rynkowe zostało uznane za normę? Dlaczego niektóre stanowiska pracy uznano za zasługujące na wyższą płacę, podczas gdy inne, wymagające większego wysiłku i wiążące się z większą odpowiedzialnością, zdegradowano jako niewymagające kwalifikacji? Dlaczego losy postkomunizmu (czyli Europy Wschodniej po 1989 roku) potoczyły się taką właśnie drogą? Czytelnik znajdzie w książce Dunn odpowiedź na wszystkie te pytania.

Książka ta zasługuje na uwagę nie tylko ze względu na erudycję, z jaką została napisana. Jest to prawdopodobnie pierwsza pozycja, która pozwala nam poczuć, czym była transformacja postkomunistyczna w miejscu pracy. Suche kategorie socjologiczne, takie jak „tranzycja”, „powstawanie klas społecznych” i „prywatyzacja”, ożywają w szczegółowych opisach zmian w ludzkim życiu. Jak różna może być praca? Jak sprawiono, aby ludzie myśleli w różny sposób? Jak posłużono się „demokratyzacją” w tworzeniu nowych typów pracowników i menedżerów? Nikt dotąd nie opisał postkomunizmu w taki sposób.

Podstawą książki jest studium przypadku jednej fabryki. W latach 1995–1997 Elizabeth Dunn spędziła szesnaście miesięcy w rzeszowskich zakładach przetwórstwa spożywczego Alima-Gerber SA. Pracując jako robotnica, pomagała produkować Bobo Frut i Frugo. Poznała robotników zatrudnionych przy taśmie produkcyjnej, jeździła razem z przedstawicielami handlowymi sprzedającymi produkty zakładu, rozmawiała z menedżerami o tym, czym w swoim przekonaniu zajmują się w pracy. Dzięki temu może opowiedzieć, co ludzie myśleli, że robią, a co robili naprawdę. Pokazuje, jak przekształcały się miejsce pracy i sama praca, jak radykalnie zmieniały się wyobrażenia o poszczególnych zajęciach w czasie, gdy gospodarka rynkowa zastępowała socjalizm państwowy.

Cechą wyróżniającą tę książkę na tle innych dyskusji na ten temat – a każdy, kto pracował w obu systemach, mógłby tu dorzucić własną opowieść – jest koncentracja Dunn na sprawczości. Nie jest tak, że miejsca pracy „zmieniły się, dostosowując się” do potrzeb społeczeństwa rynkowego. To konkretni aktorzy ekonomiczni na gruncie określonych ideologicznych założeń decydowali, że coś powinno zostać zmienione w pewien określony sposób. Co więcej, nie wszystkie zmiany mogły być racjonalne tylko dlatego, że podejmowano je z myślą o rynku. Bardzo wiele z nich, zwłaszcza w krótkim okresie, było nieefektywnych i niekorzystnych dla zakładów pracy. Umiejętności wielu pracowników zmarnowano tylko dlatego, że byli zatrudnieni przy produkcji, a więc należeli do grupy zdefiniowanej przez nowy system jako niewykwalifikowana, nieinnowacyjna i niewnosząca niczego nowego.

Wielka wartość książki polega również na obaleniu pojęcia „normalności”. Polscy czytelnicy będą wiedzieli, o co chodzi: przekonanie, że istnieje pewien właściwy sposób postępowania pojawiający się, kiedy władze polityczne zostawią w spokoju społeczeństwo i pozwolą prywatnym decydentom robić to, co przychodzi im „naturalnie”. Wielu obywateli społeczeństw postkomunistycznych, załamujących ręce nad stanem swoich państw, wyrażających niezadowolenie ze zmian, jakie zaszły w ich życiu zawodowym, jest jednocześnie przekonanych, że zmiany były czymś naturalnym, a im samym przyszło żyć w coraz „normalniejszym” świecie. Dunn pokazuje, że świat w obecnym kształcie nie pojawił się tak po prostu. Został stworzony, wykreowany i skonstruowany przez konkretnych aktorów kapitalizmu, którzy poświęcili wiele wysiłku, aby uczynić go właśnie takim. Ich celem było dopasowanie społeczeństwa do modelu ideologicznego. Na początku był model. Nowa elita przyswoiła sobie neoliberalną wizję przyszłości, a następnie próbowała ją narzucić społeczeństwu, określając ją jako „normalność”. Model ten był powszechny na Zachodzie, dlatego trudno było się mu przeciwstawić. Nie było w nim jednak nic „normalnego” ani tym bardziej „naturalnego”.

Pierwsze lata postkomunizmu były okresem, w którym wielu Polaków zdawało się myśleć, że mają niewiele do zaoferowania. Desperacko uczyli się od Zachodu, sądząc, że ten wie lepiej. Pamiętam to osobiście z mojego pobytu w Polsce w tamtym czasie. Spędziłem w niej większość lat 80. i całkiem dobrze mówiłem po polsku. Kiedy jednak wróciłem tam na kilkumiesięczne badania w roku 1990, zobaczyłem, że moja wiedza o Polsce i Polakach była postrzegana raczej jako obciążenie niż zasób. Moi rozmówcy byli rozczarowani, że znam ich kraj tak dobrze. Potrzebowali Amerykanina uczącego ich „normalnego” sposobu życia w Ameryce, nie zaś próbującego dowiedzieć się czegoś ważnego od nich. Znajdziemy to również w relacjach Dunn: pracownicy Alimy-Gerber mieli wątpliwości co do zaprojektowanych dla nich nowych ról zawodowych, ale zaakceptowali je w dużej mierze dlatego, że wprowadzali je nowi amerykańscy właściciele.

Opisując różne grupy pracowników nabywających nowych funkcji i przypisanych do nich wartości, Dunn pokazuje, jak w praktyce formuje się system klasowy. Nadanie nowych ról sprowadzało się głównie do nauczenia pracowników myślenia o sobie w inny sposób niż dotąd. Robotników wyszkolono, aby nie ufali samym sobie, menedżerów – aby wierzyli w swoje możliwości; pracowników produkcyjnych uczono postrzegać siebie jako posiadających ograniczone kwalifikacje, kadrę kierowniczą – jako bardzo kompetentną. Nie miało znaczenia, kto miał najlepsze pomysły. Wartość pracownika zależała od pełnionej przez niego funkcji, a nie od wnoszonej wartości. Dunn nie twierdzi, że system komunistyczny był merytokratyczny. Pokazuje jedynie, że nowy model również nie miał takiego charakteru. Jego prawomocność i „normalność” wynikały z przekonania, że pozwala ludziom awansować w oparciu o ich rzeczywisty wkład w proces produkcji. Dunn pokazuje, że ludzie zostali wycenieni, jeszcze zanim mieli okazję pokazać, ile są warci. W ten sposób pracownicy różnych grup zawodowych dowiedzieli się, że mają inne możliwości i prawa do udziału w zyskach przedsiębiorstwa. Innymi słowy nauczyli się, że należą do różnych klas społecznych.

Jak mogłem się przekonać przy okazji wydania w języku polskim mojej ostatniej książki, mówienie o klasach społecznych nie jest w dzisiejszej Polsce zbyt popularne. Wystarczy użyć samego terminu, aby zostać uznanym za apologetę starego systemu. Przyczyna tego stanu rzeczy nie jest tajemnicą. Wynika on z niezrozumienia, że kategorie klasowe mogą pomóc w zrozumieniu najważniejszych kwestii dotyczących polityki i społeczeństwa po 1989 roku. Jako kategoria analityczna klasa nigdy nie była skutecznym narzędziem opisu społeczeństw komunistycznych. Analiza klasowa ujawnia swoją moc wyjaśniającą tylko w przypadku społeczeństwa kapitalistycznego. Rzeczywiście, kiedy ludzie w Europie Wschodniej po 1989 roku mówili o stawaniu się „normalnym” społeczeństwem, zwykle mieli na myśli pojawienie się zróżnicowania klasowego: właścicieli zarządzających swoimi firmami, inwestorów pożyczających kapitał, profesjonalistów z klasy średniej i robotników – inaczej niż w starym systemie, nieprzypisujących sobie uprzywilejowanych praw do czegokolwiek. Jak wspomniałem, siłą książki Dunn jest pokazanie, jak konstruowane są klasy społeczne. Wyjaśnia ona, jak likwidowany jest stary system i konstruowany nowy, w którym poszczególne grupy pracowników postrzegają siebie jako posiadających odmienne interesy – to oczywiście nic innego jak powstawanie klas społecznych.

Jednym ze sposobów formowania klas społecznych jest dla Dunn kształtowanie menedżerów. Do jej zaskakujących odkryć należy, że proces ten w większym stopniu wymagał konformizmu kulturowego niż przenikliwości i pomysłowości biznesowej. Osoby aspirujące do bycia menedżerami musiały szybko opanować kod zachodniego biznesu i dostosować się do niego. „Aby zademonstrować swą domniemaną transformację z socjalistycznego kierownika w kapitalistycznego menedżera, zmieniali ubiór, posiadane dobra użytkowe, sposób zarządzania przestrzenią osobistą”. Zjawisko to pięknie ilustruje opis grupy młodych ambitnych biznesmenów, którzy przebywając około północy w jednej z warszawskich restauracji, niemal z namaszczeniem demonstrowali swoje telefony komórkowe. Dystynkcja klasowa powstaje nie dlatego, że jedni ludzie wnoszą więcej wartości do produktu niż inni, lecz dlatego że mogą zachowywać się tak, jakby to czynili. Innymi słowy Dunn wychwytuje performatywny aspekt podziału klasowego. Wydaje się to szczególnie istotne w okresie postkomunistycznym, ponieważ wcześniej robotnicy działali jako grupa uprzywilejowana, a nowe pojęcie „normalności” zakładało, że musi to ulec zmianie.

Jak nowi menedżerowie uprawomocniają swój autorytet? Tworząc nową grupę podwładnych, wskazując tych o niższym statusie. Mamy tu do czynienia z kulturowym kreowaniem nowej klasy robotniczej. Zakodowany zostaje stereotyp robotników jako mniej inteligentnych, mniej elastycznych, bardziej osadzonych w starych nawykach. Tak daleko odeszliśmy od etosu „Solidarności”! Jak mówi Dunn: „Obraz bezmyślnych – lub niezdolnych do myślenia – robotników przenikał proces produkcji”. Program szkoleń wymagał wiele od przyszłych menedżerów i niemal niczego od robotników, a w ten sposób „robił z nich ludzi niezdolnych do zapamiętywania faktów i rozumienia najprostszych pojęć”. Nowa elita tak bardzo chciała uwierzyć, że reprezentuje nowoczesność i postęp, że notorycznie przedstawiała robotników jako starszych od reszty pracowników, nawet jeśli w rzeczywistości byli oni młodsi.

W ten sposób załoga komunistycznego przedsiębiorstwa została podzielona na dwie części: „z jednej strony stały osoby kojarzone z produkcją, zacofaniem, brakiem krytycznego czy analitycznego myślenia, kolektywizmem i nieumiejętnością tworzenia innowacji, z drugiej zaś – nieprzeciętnie ruchliwi, aktywni, nowocześni menedżerowie czy przedstawiciele handlowi, którzy dzięki swej samoświadomości wciąż uczyli się czegoś nowego”. Rzadko można napotkać lepszy opis tworzenia klas społecznych.

Równolegle do zmian w procesie pracy Dunn opisuje ich lokalną interpretację, co daje znakomity wgląd w ówczesną polską politykę. Rozważa na przykład rolę dyskursu korupcji w procesie prywatyzacji. To oczywiście ten sam dyskurs, który wyniósł do władzy braci Kaczyńskich. Jednym z pierwszych przypadków, na których opierały się twierdzenia o skorumpowaniu procesu prywatyzacji, była sprzedaż Alimy Gerberowi w 1992 roku. Dunn nie próbuje odpowiadać na pytanie, czy rzeczywiście doszło do korupcji – czy cena wyznaczona przez ministra Lewandowskiego za sprzedaż Alimy była uczciwa. Zamiast tego analizuje ideologię rozliczalności i audytu, pokazując, w jaki sposób generowała ona zarzuty korupcji. Z tego punktu widzenia – przynajmniej dopóki myślimy o zbiorowych odczuciach – jest bez znaczenia, czy korupcja naprawdę miała miejsce. Ważne, że cena stała się jedynym dopuszczalnym sposobem oceny uczciwości transakcji. To dlatego bezosobowa ideologia rozliczalności uciszyła spór.

W ramach oficjalnego dyskursu pracownicy mieli tylko dwie możliwości: mogli zaakceptować sprzedaż, ponieważ dokonała się ona na podstawie „normalnych” procedur księgowych, albo ją odrzucić. Jednak jak mogli ją zanegować, jeśli uwierzytelniały ją „normalne” zasady? Tylko oskarżeniami o korupcję. Nie oznacza to, że ludzie rzeczywiście wierzyli, że wystąpiła korupcja w sensie technicznym. Jednak kiedy logika rynku zyskała sobie wyłączną akceptację, „korupcja” stała się jedynym sloganem zdolnym wyrazić sprzeciw, ponieważ wskazuje, że rynek nie zadziałał w danym przypadku tak, jak powinien. W tym sensie retoryka korupcji stanowi jedyną dostępną członkom nieelity formę artykulacji frustracji wynikającej z realiów nowego systemu klasowego. Dunn ujmuje to w następujący sposób: „Dyskurs korupcji to przykład strategii ludzi uprzedmiotowianych przez audyt, próbujących przekierować zmiany zagrażające ich pozycji. [...] Protestując przeciwko korupcji, pracownicy Alimy domagali się więc – jak kiedyś „Solidarność” – rozliczalności w jej znaczeniu moralnym, a nie ściśle technicznym, wymaganym przez zachodnich audytorów”. Jak wiemy, to właśnie do tego pragnienia „moralnej rozliczalności” odwołali się Kaczyńscy w swojej udanej próbie przemiany polskiej polityki – tak udanej, że językiem tym zaczęła się posługiwać również Platforma Obywatelska. Innymi słowy, studium jednej fabryki przeprowadzone przez Dunn dostarcza najlepszego wyjaśnienia późniejszego sukcesu demagogicznej polityki polskiej prawicy.

„Dlaczego takich książek nie piszą Polacy?” Oczekuję, że książka Elizabeth Dunn, tak jak moja Klęska „Solidarności”, spowoduje w Polsce taką bolesną refleksję. Czy naprawdę trzeba przybywających z daleka obcokrajowców, aby pokazać Polakom, co się naprawdę dzieje w ich fabrykach, wśród polskich robotników? Widzę dwie przyczyny tego zjawiska. Obie mają związek z etosem inteligenckim.

Po pierwsze w Polsce utrwalił się etos inteligenta jako kogoś należącego do wyjątkowej grupy społecznej, realizującej misję narodową. Takiej osobie po prostu nie wypada jechać do prowincjonalnego miasta i pracować ramię w ramię z „miejscowymi”. Doskonale pamiętam reakcje intelektualistów z lewa i z prawa na moje projekty badań w Mielcu. Wszyscy zastanawiali się, co zamierzam tam robić. Mieli własne, bardzo wygodne wyjaśnienia tego, co się dzieje w kraju, a więc i miastach takich jak Mielec, i nigdy nawet przez myśli im nie przeszło pojechać tam i sprawdzić, czy mają one jakikolwiek sens. Podejście to stało się dla mnie jasne, gdy czytałem recenzję mojej książki napisaną przez Rafała Ziemkiewicza (III Rzeczpospolita w ujęciu klasowym, „Rzeczpospolita” 23–24 czerwca 2007). Po oznajmieniu, że „szczególną wartością” mojej książki „jest zwrócenie uwagi na nastroje prowincji” na podstawie własnych badań w terenie, stwierdził, bazując jedynie na własnym przekonaniu, że moja interpretacja jest jednak całkowicie błędna i że upatruję przyczyny upadku „Solidarności” w „czym innym niż to, co było nią naprawdę”. Ziemkiewicz wie, co się stało „naprawdę”, po prostu dlatego, że „wie”! Spodziewam się, że Elizabeth Dunn spotka się z podobną krytyką tych, którzy wiedzą, jak „naprawdę” interpretować zmiany realiów klasowych w Polsce, nie zadając sobie trudu, aby je zbadać.

Ziemkiewicz jest oczywiście publicystą, a nie socjologiem. Jednak nawet socjolodzy, którzy są bardziej przygotowani do badania lokalnych realiów, mają tendencję do polegania w większym stopniu na sondażach niż badaniach terenowych.

Problemem jest prawdopodobnie to, że polscy intelektualiści wciąż cieszą się zbyt wysokim prestiżem społecznym, aby pozwolić sobie na tego rodzaju pracę. Amerykańskiemu socjologowi, któremu nie przysługuje żaden wyjątkowy status i który nie jest głosem narodu, może być łatwiej rozglądać się i wnikać w życie innych. Jedyną znaną mi polską książką opartą na długotrwałych badaniach antropologicznych wśród nieelity są Gry więzienne Marka Kamińskiego (Oficyna Naukowa, 2006). Jednak nawet Kamiński został zmuszony do życia wśród więźniów w wyniku aresztowania za działalność polityczną w latach 80. Nie czynił tego z własnego wyboru.

Mała liczba tego typu książek wynika też ze współczesnej mody intelektualnej. Jakiekolwiek badanie transformacji zakładów przemysłowych prowadzone w Polsce musi nieuchronnie wkroczyć na teren ekonomii, a polska myśl ekonomiczna znajduje się dzisiaj w szponach analizy neoklasycznej i jest sceptyczna nawet wobec instytucjonalizmu. Niedawno zwrócił na to uwagę Jacek Kochanowicz, zauważając, że chociaż instytucjonalizm „wydaje się trafnie opisywać wyzwania, przed którymi stoją społeczeństwa wychodzące z socjalizmu państwowego”, wskazując, jak utrwalone porozumienia i zakorzenione zwyczaje blokują lub umożliwiają zmianę gospodarczą, to i tak przytłaczająca większość polskich analiz ekonomicznych postkomunizmu wykorzystuje „podejście neoklasyczne sensu stricto” (Ekonomiści polscy i nowy instytucjonalizm, [w:] Jacek Kochanowicz, Sławomir Mandes, Mirosława Marody (red.), Kulturowe aspekty transformacji ekonomicznej, Instytut Spraw Publicznych, Warszawa 2007, s. 232–233). Kochanowicz – w moim przekonaniu bardzo słusznie – zauważa, że dzieje się tak „zarówno z naukowych, jak i w pewnym stopniu z ideologicznych przyczyn”. Zawsze było dla mnie czymś uderzającym, jak bardzo polska ekonomia i do pewnego stopnia polska socjologia koncentrują się na marksizmie. Oczywiście nie stając się nim, ale bardzo starając się być jego przeciwieństwem, co oznacza przyjmowanie najbardziej prorynkowych podejść zachodniego mainstreamu. Rzeczywiście, neoinstytucjonalizm pojawił się na Zachodzie jako alternatywa neoklasycyzmu, a przez krótką chwilę – z racji skupienia się na tym, co aktorzy ekonomiczni faktycznie robią, w przeciwieństwie do tego, co sądzą, że robią, na tym, jak zachowują się w miejscu pracy, a nie tylko na niewidzialnym rynku – mógł sprawiać wrażenie niebezpiecznie bliskiego marksizmowi. Wielu zachodnich doktorantów zainteresowanych marksizmem, ale odrzucających niektóre z jego kluczowych założeń lub po prostu obawiających się, w trosce o karierę, otwarcie się do niego przyznawać, zwróciło się w kierunku instytucjonalizmu.

Dziś niechęć wobec instytucjonalizmu na Zachodzie to kwestia przeszłości, a zdobywający Nagrody Nobla ekonomiści, tacy jak Douglass North czy Joseph Stiglitz, pokazują, że należy on do głównego nurtu. Jednak wydaje się, że w Polsce piętnowanie instytucjonalizmu za podobieństwo do marksizmu wciąż jest aktualne, co w sytuacji, gdy wielu wciąż próbuje uczynić polską akademię „normalną” – wielofunkcyjne słowo, które sprowadza się do naśladowania Zachodu – powoduje, że unika się tego ujęcia. Nawet Gry więzienne Kamińskiego korzystają z teorii gier i racjonalnego wyboru, podejść socjologicznych najbardziej związanych z ekonomią neoklasyczną. Nie dziwi więc, że w polskich analizach reform systemowych lat 90. „niezbyt [...] interesowano się tym, jak poszczególni aktorzy zachować się mogą pod wpływem takich lub innych zmian bodźców” (Ibidem, s. 244). I właśnie o tym pisze Dunn, wskazując, jak „aktorzy” w miejscu pracy zmieniają swoje myślenie i zachowanie. Moda teoretyczna jest więc kolejnym powodem nieporuszania tego tematu w Polsce.

Wyjaśnienie, dlaczego Polacy nie zajmują się wspomnianą tematyką, nie oznacza, że tak musi pozostać. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że nadszedł odpowiedni moment na zmianę podejścia w polskich naukach społecznych. Jeśli zauważy się, a jestem pewien, że tak będzie, iż Dunn napisała książkę dającą niezwykły wgląd w społeczną, ekonomiczną, a nawet polityczną transformację w ostatnich dekadach, wówczas inni badacze mogą, a nawet powinni pójść jej tropem. Kluczem do stworzenia wielkiej teorii zmiany społecznej jest solidne zrozumienie tego, co dzieje się na poziomie lokalnym. Inaczej mówiąc, potrzebujemy więcej etnografii. Dzięki pojawieniu się nowych pokoleń socjologów, którzy nigdy nie doświadczyli starego systemu, nie musi to być takie trudne. Zadanie to wymaga, aby kolejne generacje przyjęły bardziej krytyczne stanowisko wobec tradycji inteligencji, którą jak dotąd bezdyskusyjnie otaczano szacunkiem. Jednak wraz z opisanym w tej książce pojawieniem się biznesmena jako konkurencyjnego źródła autorytetu może to się stać łatwiejsze, niż można się było spodziewać.

Czytelnik ma w rękach niezwykłą pracę amerykańskiej socjolożki Elizabeth Dunn. Miejmy nadzieję, że następna książka na ten temat będzie polskim dziełem.

2008

Droga do kapitalizmu

Gerber Products Company jest jednym z największych, a zdaniem wielu największym graczem na rynku sprzedawanych w słoikach odżywek dla niemowląt. Koncern, którego korzenie sięgają założonej przez Dana Gerbera w 1901 roku Fremont Canning Company, od lat dominuje na rynku amerykańskim: jego roczna sprzedaż wynosi ponad czterysta słoików na każde niemowlę. Centrala firmy znajduje się w liczącym cztery tysiące mieszkańców miasteczku Fremont (w stanie Michigan), oddalonym od najbliższego lotniska w Grand Rapids o godzinę jazdy samochodem.

Na początku lat 90. malejący przyrost naturalny oraz duże nasycenie rynku wewnętrznego zmusiły Gerbera do poszukiwania nowych rynków zbytu poza Stanami Zjednoczonymi. W 1992 roku, niedługo po upadku muru berlińskiego i załamaniu socjalizmu państwowego w Europie Wschodniej, Gerber zakupił rzeszowskie Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego „Alima”, tworząc w ten sposób nową firmę – Alima-Gerber SA. Kierownictwo Gerbera wyobrażało sobie, że rozwój Alimy będzie przebiegać po tej samej trajektorii, którą podążała należąca do Dana Gerbera Fremont Canning Company (początkowo mała firma, obecnie międzynarodowy gigant), a w efekcie ożywi również firmę matkę.

Godzinna jazda samochodem z lotniska w Grand Rapids do Fremont pozwala zrozumieć, dlaczego Alima tak bardzo przypominała kierownictwu Gerbera ich własną firmę. Oba przedsiębiorstwa leżą w podobnej okolicy. Dookoła Fremont rozsiane są liczne wsie i małe miasteczka, a na rolniczy krajobraz składają się łagodne wzgórza, pola uprawne oraz połacie brązowych krzewów poprzetykane wiecznie zielonymi drzewami. Po obu stronach drogi z Grand Rapids do Fremont stoją wiejskie domy pokryte wyblakłą, łuszczącą się farbą, silosy zbożowe i niewielkie sady. Nazwy dróg krzyżujących się z dwupasmówką, jak Fruit Ridge Road lub Peach Ridge Road, nawiązują do sadownictwa stanowiącego podstawę regionalnego rolnictwa. Umieszczone wzdłuż drogi drogowskazy i billboardy nadają okolicy małomiasteczkowy klimat i świadczą o typowo prowincjonalnej religijności: Rose of Sharon Market and Garden Center: Say yes to Jesus oraz T.J.’s Cafe: Happy birthday Travis to tylko niektóre spośród nich. W połowie listopada na drodze można spotkać pickupy wiozące upolowane jelenie.

Droga z Warszawy do Rzeszowa jest bardzo podobna. Listopadowej pogodzie towarzyszy tak samo szare niebo i rześkie powietrze. Brązowe chaszcze i pola uprawne, wsie pojawiające się jedna po drugiej, wszystko jak w Michigan. Małe przydrożne bary i niewielkie chałupy pokryte łuszczącą się farbą przywodzą na myśl okolice Fremont. Rozsiane po wiejskich drogach kapliczki, będące wyrazem silnej ludowej religijności, przypominają biblijne nawiązania z szyldów. Tym, co różni Rzeszów od jego amerykańskiego odpowiednika, jest znacznie mniejsza liczba przydrożnych stacji benzynowych i barów McDonald’s, pojawiające się czasem furmanki oraz większa liczba fabryk i mieszkańców (250 tys.). Mimo to podróż do Rzeszowa przypomina wyprawę do Fremont. Obie ukształtowane przez pracę na roli i otoczone sadami owocowymi społeczności składają się z rozkochanych w otwartej przestrzeni drobnych rolników.

Podobne są również same fabryki. Pochodzący z pobliskich miejscowości pracownicy zajmują się przetwarzaniem owoców i warzyw skupowanych od okolicznych producentów. Nawet wykorzystywane surowce – podstawowe składniki soków i odżywek dla dzieci – są identyczne: jabłka i marchew. Gerber, podobnie jak peerelowska Alima, był – a do pewnego stopnia nadal jest – przedsiębiorstwem lokalnym, mocno związanym z otaczającą go społecznością rolników. W Fremont i Rzeszowie całe pokolenia okolicznych rodzin dostarczały niezbędnych do produkcji owoców i warzyw oraz siły roboczej. Oba przedsiębiorstwa były do siebie tak łudząco podobne, że kiedy w zakładach Alimy opracowywano Vademecum – kompendium wiedzy o rzeszowskich produktach i sposobach ich wytwarzania – zilustrowano tekst zdjęciami zrobionymi w Michigan. Niewielu pracowników Alimy-Gerber zauważyło różnicę.

Jeśli uwzględni się podobieństwo obu firm oraz ich otoczenia, przestaje dziwić, że menedżerowie Gerbera uwierzyli, że mogą w polskich warunkach powtórzyć fenomenalny rozwój swojej firmy. Założyli, że Polska jest przypadkiem wstrzymanego rozwoju i że zarówno przedsiębiorstwo, jak i cały kraj znajdują się na początku tego samego szlaku, jakim przebiegał rozwój Gerbera na początku XX wieku. Dosłownie w ten sposób wyraził to prezes koncernu Al Piergallini: „Ten kraj pod wieloma względami przypomina mi USA w latach 20. XX wieku” (Perlez, 1993). Idąc dalej tym tokiem rozumowania, kierownictwo Gerbera doszło do wniosku, że polscy rolnicy, robotnicy oraz konsumenci również muszą być podobni do tych, których znali z Fremont. Głębokie przeświadczenie menedżerów Gerbera o podobieństwie ludzi i miejsc (z zastrzeżeniem, że Polska jest jakieś dziewięćdziesiąt lat w tyle) pozwoliło im wierzyć w szanse Alimy na osiągnięcie podobnego jak w Ameryce sukcesu gospodarczego.

Był to więc przeniesiony na poziom mikro dokładnie ten sam zbiór założeń, które rządziły procesami prywatyzacji i transformacji gospodarczej w Polsce w skali ogólnonarodowej. Projektodawcy postsocjalistycznych reform gospodarczych wierzyli, że Polacy byli tacy sami jak mieszkańcy kapitalistycznych krajów zachodnich. Jeśli tyko usunąć komunistyczne ograniczenia, naturalna skłonność do kapitalistycznej racjonalności ekonomicznej, maksymalizacji zysku, przedsiębiorczości, etyki pracy i konsumpcji spowodują, że gospodarka kapitalistyczna rozwinie się w sposób spontaniczny. Według takich neoliberalnych reformatorów jak Leszek Balcerowicz – pierwszy postkomunistyczny minister finansów i autor „terapii szokowej” – prywatyzacja pozwoli tym naturalnym ludzkim skłonnościom przełożyć się na zachowania ekonomiczne. Twórcy reform gospodarczych w zgodzie z najlepszą tradycją liberalną założyli, że z agregacji naturalnych zachowań jednostek powstanie gospodarka rynkowa. Jak wyraził to Balcerowicz:

(...) prywatno-rynkowa gospodarka jest naturalnym stanem nowożytnego społeczeństwa. Ilekroć brak jest w kraju przedsiębiorstw prywatnych, tylekroć wynika to z państwowych restrykcji, a nie z braku potencjalnych przedsiębiorców: usunięcie takich zakazów zawsze prowadzi do rozwoju prywatnej przedsiębiorczości. (Balcerowicz 1995, 133)

Balcerowicz i inni neoliberalni reformatorzy z obozu postsolidarnościowego wierzyli, że kiedy zostaną stworzone podstawy kapitalizmu, takie jak własność prywatna, polska gospodarka na powrót zajmie swoje miejsce na szlaku rozwoju kapitalistycznego. Uważali, że jest to ta sama ścieżka, którą podążały zachodnie gospodarki rynkowe, a którą kraje Europy Środkowej porzuciły w 1945 roku (zaś Rosja znacznie wcześniej). Zgodnie z tą ideologią Europa Wschodnia mogła być chwilowo zapóźniona, ale wraz z prywatyzacją powróci na drogę wiodącą do kapitalizmu odpowiadającego idealnie modelowi funkcjonującemu na Zachodzie. Jak pisał węgierski ekonomista János Kornai:

„Pierwszą drogę” kapitalistycznego rozwoju na rzecz „drugiej drogi” prowadzącej do budowy systemu socjalistycznego najpierw porzucili mieszkańcy imperium carskiego, a następnie innych krajów, które znalazły się pod rządami partii komunistycznych. Kilka dekad później stawało się coraz bardziej jasne, że socjalizm w swojej klasycznej postaci jest ślepą uliczką...

Zakończenie niepodzielnych rządów partii komunistycznej usuwa największą przeszkodę i sprawia, że społeczeństwo może wrócić do swojej pierwszej drogi, drogi rozwoju kapitalistycznego. (Kornai 1995, VII–IX)

Jednak Polska to nie Stany Zjednoczone, a Rzeszów to nie Fremont. Bloki mieszkalne, kominy miejscowej fabryki silników lotniczych oraz ogromny betonowy pomnik „bohaterów”, którzy pomogli Rosjanom w zdobyciu miasta w czasie II wojny światowej, przypominają, że mieszkańcy Rzeszowa doświadczyli ponad czterdziestu lat socjalizmu. Sady i wiejskie drogi mogą wyglądać tak samo, jednak miasta te były częściami systemów opartych na odmiennych relacjach społecznych, nadających tym sadom i drogom całkowicie różne znaczenia. Mieszkańcy Rzeszowa i Fremont mogli tak samo sadzić marchew, produkować przetwory dla dzieci, chodzić do kościoła i na ryby, ale nie doświadczali świata w ten sam sposób. To odkrycie zaskoczyło menedżerów Gerbera. Kilka lat później dyrektor działu zasobów ludzkich w Alimie-Gerber powiedział:

Amerykanie po zakupie [Alimy] zajęli się zarządzaniem nią pełni najlepszych chęci, ale mając niepełną wiedzę o polskich realiach, zwyczajach, postawach robotników. Nic dziwnego, że [menedżerom Gerbera] trudno było zrozumieć, dlaczego nie wszystkie ich polecenia były wykonywane niezwłocznie. (cyt. za Gestern 1996)

Kiedy Gerber odkrył, że pracownicy Alimy oraz miejscowi rolnicy nie są tacy sami jak mieszkańcy Fremont, firma podjęła wysiłek stworzenia z ludzi, z którymi miała do czynienia w Polsce, takich, do jakich była przyzwyczajona. Ponieważ Gerber widział w Alimie samego siebie z lat 20., zastosował wobec niej te same techniki zarządzania, dzięki którym przez minione dekady przekształcił się w „nową, globalną i bardziej elastyczną” korporację. Stosując wobec swoich pracowników zachodnie techniki zarządzania w postaci audytu, marketingu niszowego i standaryzacji, reorganizując stosunki między rolnikami i firmą oraz zmieniając przyjęte przez nich metody uprawy, prowadząc kampanie reklamowe skierowane do polskich matek w celu zmiany sposobu karmienia dzieci, Gerber aktywnie dążył do stworzenia takiego systemu relacji między firmą a jej dostawcami i konsumentami, jaki panował w Stanach Zjednoczonych w latach 90. W tym sensie ukryte założenie Gerbera w Polsce (podobnie jak większości amerykańskich przedsiębiorstw w Europie Wschodniej) polegało na tym, że aby wytworzyć produkty określonego typu, firma najpierw musi stworzyć ludzi określonych kategorii: pracowników produkcyjnych, kierowników, handlowców i konsumentów takich jak w USA.

Czemu jednak poświęcać uwagę strategiom zarządzania niedużą i niezbyt ważną fabryką na polskiej prowincji? Co doświadczenia Alimy mogą nam powiedzieć o sprawach bardziej ogólnych? Po pierwsze przykład Alimy-Gerber rzuca światło na znacznie poważniejszą kwestię transformacji społeczeństw socjalizmu państwowego. W jaki sposób społeczeństwo może w tak krótkim czasie przeprowadzić tak głęboką zmianę ekonomiczną? Płynąca z doświadczeń Alimy odpowiedź na to pytanie – skoncentrowana wokół prywatyzacji firmy i transformacji zatrudnionych w niej pracowników – pozwala zrozumieć część procesów składających się na prywatyzację i transformację gospodarczą w Polsce.

Wkrótce po wielkich zmianach 1990 roku nawet dla zwolenników radykalnej liberalizacji ekonomicznej stało się jasne, że prywatyzacja była koniecznym, ale niewystarczającym warunkiem restrukturyzacji gospodarczej (McDonald 1993: Koźmiński 1992; Johnson i Loveman 1995, 32). Domagano się przeprowadzenia „zmiany kulturowej” (Fogel i Etcheverry 1994, 4; Tadikamalla 1994, 216). Niektórzy argumentowali, że „mentalność socjalistyczna jest po prostu niezgodna z duchem kapitalizmu” (Sztompka 1992, 19–20; zob. też Koźmiński 1993 pol. 1998). Większość wysiłków skoncentrowano na restrukturyzowaniu sprywatyzowanych lub państwowych przedsiębiorstw przez reedukację menedżerów, jednak pracownicy wszystkich szczebli i konsumenci także stali się przedmiotem mniej lub bardziej subtelnych form reedukacji. Wydawało się, że gospodarka kapitalistyczna w zachodnim stylu oraz uczestnictwo w coraz gwałtowniejszych globalnych przepływach dóbr i kapitału wymagają stworzenia nowego typu osób i podmiotowości. W podręcznikach zarządzania i w kolorowych pismach, w szkołach biznesu i w halach fabrycznych na różne sposoby propagowano zwyczaje, gusta i wartości ponowoczesnego, elastycznego kapitalizmu (Dunn 1996; por. Harvey 1989).

W ten sposób wysiłki Alimy-Gerber zmierzające do reedukacji i rekonstrukcji menedżerów, pracowników i konsumentów ilustrują jeden z fundamentalnych aspektów odchodzenia od socjalizmu. Pokazują, że powodzenie w tworzeniu gospodarki rynkowej wymaga zmiany samych podstaw tego, co to znaczy być osobą. Przypadek Alimy-Gerber akcentuje znaczenie miejsc pracy w transformacji gospodarki. Firmy nie tylko zmieniają sposoby produkcji i inwestowania, ale i wpajają wiedzę o nowych kategoriach ludzi i sposobach postępowania, przeformułowują wyobrażenia o tym, co można robić w zależności od wieku, klasy i płci, zmieniają sposoby, w jakie jednostki regulują swoje zachowania ekonomiczne.

Dokładniejsza analiza przypadku Alimy pokazuje również, że transformacja społeczeństw socjalizmu państwowego to nie tylko przekształcanie partii politycznych, budowa demokratycznych instytucji, zmiana systemu własności. Niezależnie od skali trudności poszczególnych zadań tranzycja to przede wszystkim fundamentalna zmiana natury władzy w Europie Wschodniej. Obserwacja nowych form zarządzania i wpajania nowych form osobowości (personhood) wskazuje, że w Polsce po 1989 roku ogromnym zmianom podlegała rządomyślność (governmentality). W książce tej twierdzę, że jeśli zdefiniujemy technologie rządzenia jako zestawy przedmiotów, praktyk, technik, dyspozycji i podmiotów, to okaże się, że formy rządomyślności w krajach Układu Warszawskiego i zachodnich demokracjach rynkowych w okresie od 1945 do 1989 roku były radykalnie odmienne. Niezależnie od tego, jak bardzo architekci wczesnego socjalizmu pragnęli uczynić go częścią tego samego projektu modernizacyjnego co kapitalistyczne potęgi w rodzaju Stanów Zjednoczonych, nowoczesność socjalizmu państwowego nigdy nie funkcjonowała tak jak nowoczesność USA i Europy Zachodniej.

Postsocjalistyczna transformacja jest świadomą próbą upodobnienia systemów rządomyślności w byłym bloku radzieckim i w kapitalistycznym pierwszym świecie. Zmierza ona do pokierowania Europy Wschodniej z powrotem na drogę do kapitalizmu przez upodobnienie mechanizmów nią sterujących do wzorów przyjętych w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Polska transformacja nie jest więc tylko przejściem do „idealnego” kapitalizmu, ale częścią znacznie szerszego procesu globalizacji, związanego z przyjęciem identycznych systemów rządomyślności i regulacji stosowanych w krajach takich jak Niemcy, USA lub Japonia. W Polsce, podobnie jak w tych państwach, politycy i menedżerowie próbują przeskoczyć do bardziej elastycznej, postfordowskiej lub neoliberalnej formy kapitalizmu. Nie jest więc niespodzianką, że wiele sposobów i technik transformacji mentalności i gospodarki w Polsce opiera się na technikach rozwiniętych w Japonii, Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych.

Zmiany dyscypliny pracy zastosowane w Polsce były zarazem elementami kluczowej technologii przekształcania gospodarki krajów Pierwszego Świata. Techniki takie jak marketing niszowy, rachunkowość, audyt oraz kontrola jakości były stosowane w firmach w całej Europie Zachodniej i USA, również w korporacji Gerber. Wszystkie one służą przekształcaniu ludzi w elastycznych, zręcznych, samoregulujących się robotników, którzy pomagają swoim firmom reagować na coraz gwałtowniej zmieniające się warunki rynkowe. Choć popularni autorzy teorii biznesu wychwalają je jako „zarządzanie wyzwolenia” (Peters 1992), techniki te mają także wyraźnie dyscyplinarne, nierzadko dyskryminacyjne oblicze. Zmuszając niektórych pracowników do coraz cięższej pracy w celu sprostania oczekiwaniom firmy dotyczącym większej elastyczności, wykluczają całkowicie z pracy tych, których uważają za nieelastycznych i niezdolnych do samoregulacji (Martin 1994). Doktryna elastyczności – oraz oczekiwanie, że pracownicy i firmy staną się samoregulującymi się podmiotami – oznajmia nadejście nowej formy władzy w postsocjalistycznej Europie Wschodniej.

Wielu amerykańskich i zachodnioeuropejskich pracowników nie potrafi krytykować nowego „elastycznego zarządzania” i „elastycznej ekonomii”, mimo że uderzają one w pewność ich zatrudnienia w przypadku recesji. Podstawowe zasady określające, co znaczy być osobą – indywidualistyczną, zarządzającą sobą, odpowiedzialną, „rozliczalną” – powodują, że zwalniani lub dyscyplinowani pracownicy o wszystko obwiniają siebie, a nie swoje firmy lub gospodarkę narodową (Newman 1999). Polscy pracownicy mają jednak mocniejsze podstawy pozwalające na krytykę zmian w zarządzaniu i podmiotowości, ponieważ zachodząca tu przemiana rządomyślności nie była całkowita. Polacy żyli ponad czterdzieści lat w socjalizmie, który zupełnie inaczej organizował produkcję i osobowość. Akceptując wiele zmian przyniesionych przez globalny kapitalizm – a nawet skwapliwie przyklaskując niektórym z nich – dzięki historycznemu doświadczeniu socjalizmu i systemu kulturowego, który powstał i utrzymywał się w minionych dekadach, potrafią kontestować, modyfikować i reinterpretować wiele inicjatyw międzynarodowych korporacji. Oczywiście ich rozumienie siebie jako osób nie pozostało nienaruszone w zetknięciu z dramatycznymi przemianami w światowym kapitalizmie. Jednakże ich przeszłość, religijność, znaczenie przypisywane przez nich rolom płciowym i relacjom rodzinnym, rozumienie więzi społecznych itp. powodują, że ich identyfikacja z systemem kapitalistycznym różni się od tej, z którą mamy do czynienia w USA.

Jak Polacy reagują na próby zrobienia z nich nowych, „elastycznych” pracowników późnego kapitalizmu? Jak polscy robotnicy, menedżerowie, konsumenci kontestują i przepracowują nowe, sprowadzone z Zachodu kategorie osób, i w jaki sposób kontestacja ta może okazać się pomocna w formułowaniu krytyki współczesnego kapitalizmu? Czy podejmowane przez nich próby blokowania, modyfikowania i omijania nowych technologii zarządzania zmieniają system relacji wyłaniający się w Polsce w odrębną formę gospodarki kapitalistycznej? Czy opór i przetargi stosowane przez załogi przedsiębiorstw zmieniły dyscyplinarną władzę elastycznej akumulacji w coś nowego i nierozpoznawalnego, tak jak wcześniej rozbroiły i osłabiły autorytarną władzę socjalizmu?

W książce tej analizuję sposób, w jaki polscy robotnicy wykorzystują doświadczenie socjalizmu i działalność „Solidarności” oraz ideologie związane z katolicyzmem, rolą rodziny i płci w redefiniowaniu siebie, a także w renegocjowaniu procesów produkcyjnych i stosunków społecznych w zakładzie pracy. Dzięki wykorzystaniu wspomnianych wartości, solidarnościowemu ideałowi stosunków między pracownikiem i przedsiębiorstwem oraz zbudowanym w czasach gospodarki niedoboru sieciom znajomości pracownicy dążą do stworzenia innych podmiotowości i formy podporządkowania, z którą mogą żyć. Toczone przez nich walki dostarczają zarazem nowych narzędzi do analizy dystrybucji władzy wewnątrz „elastycznych” firm nowej globalnej gospodarki i wykluczania z niej pewnych kategorii ludzi. To one wyznaczają ramy zmian tak w politycznej, jak i w moralnej ekonomii1 pracy. Wyzwania, którym stawili czoła robotnicy, pozwalają krytycznie spojrzeć zarówno na zmiany w funkcjonowaniu globalnego kapitalizmu, jak i wężej zdefiniowanej tranzycji w Europie Wschodniej.

Alima w perspektywie globalnej, czyli dlaczego Rzeszów i Fremont to nie to samo

W artykule Gridded lives: why Kazakhstan and Montana are nearly the same place Kate Brown spogląda na ulice Karagandy i Billings. Jej zdaniem „o ile nie ulegnie się pustosłowiu wyprodukowanemu w czasie zimnej wojny, łatwo dostrzec, że Związek Radziecki i Stany Zjednoczone miały ze sobą wiele wspólnego” (2001, 23). Brown stawia śmiałą tezę, że oba państwa, ustanowione niegdyś jako biegunowe przeciwieństwa, w rzeczywistości są bardzo podobne. Próbuje pokazać, że władza wytwarzana w obu krajach miała postać foucaultowskiej dyscypliny, a przestrzenie kapitalizmu i socjalizmu stanowiły tylko artefakty wspólnej nowoczesności. Analizując metody, za pomocą których menedżerowie dużych przedsiębiorstw w obu krajach dążyli do „ujarzmienia i podporządkowania siły roboczej”, ma nadzieję pokazać, jak wytworzyli „odpowiadające sobie wzory podporządkowania” (2001, 23).

Czy rzeczywiście praca była zorganizowana w identyczny sposób w kapitalistycznych i socjalistycznych przedsiębiorstwach od wczesnych lat 20., kiedy ZSRR rozpoczął tworzenie socjalistycznego społeczeństwa przemysłowego, aż po rok 1989? Czy fabryki i skolektywizowane gospodarstwa rolne socjalizmu państwowego wytworzyły te same rodzaje podmiotowości, które w Ameryce powstały pod wpływem zakładów przemysłowych i korporacyjnych farm? Czy naprawdę tak niewiele różniło pracujących w Billings i Karagandzie lub Fremont i Rzeszowie? Znaczenie tego problemu wykracza daleko poza teoretyczną debatę, czy kapitalizm i socjalizm były jedynie wariacjami na ten sam temat (choć spór ten stale pojawia się w literaturze przedmiotu – zob. Braverman 1974, Van Atta 1986, Burawoy i Lukács 1992). Problem ten dotyka samego rdzenia postsocjalistycznego projektu transformacji. Polscy neoliberalni reformatorzy i menedżerowie prywatyzowanych przedsiębiorstw zakładali, tak jak Brown, że fabryki socjalistyczne i kapitalistyczne organizowały pracę podobnie. Jeśli nie mieli racji, nakreślony przez nich plan drogi do kapitalizmu był od samego początku błędny.

Pomysł, że wschodnioeuropejski socjalizm i amerykański kapitalizm opierają się na tych samych sposobach organizacji pracy w przemyśle, bierze się z osobliwej zbieżności historycznej. Jest ironią losu, że ZSRR, który od początku próbował zbudować społeczeństwo będące antytezą kapitalizmu, tworząc pierwsze modele radzieckiego systemu produkcji, inspirował się wynalazkami Henry’ego Forda, jednego z pionierów amerykańskiego kapitalizmu. Planiści utrzymywali, że utopijne ideały efektywności, racjonalności i industrializacji mogą pchnąć do przodu zacofaną Rosję. Zebrano więc je razem i ubrano w modnie brzmiące słowa, takie jak amerikanizacija. W ten sposób fordizacija stała się metaforą gwałtownej industrializacji, wysokiego tempa wzrostu i produktywności, które charakteryzowały radziecki wzór nowoczesności (Stites 1989, 149). Wspomnienia Forda zatytułowane Moje życie i dzieło miały w ZSRR w latach 20. osiem wydań, a rosyjscy chłopi nazywali jego imieniem swoje traktory i dzieci (Stites 1989, 148).

Jednak kult Henry’ego Forda, który narodził się w Rosji w latach 20., wykroczył poza sferę metaforyczną i imaginacyjną. Ford nie tylko ukształtował radziecką wyobraźnię, ale i w zasadniczy sposób wpłynął na organizację przemysłu w socjalizmie państwowym. W latach 1920–1926 rząd radziecki sprowadził ponad dwadzieścia tysięcy traktorów i samochodów Forda (Stites 1989, 148). Zafascynowani technologią Lenin i Stalin stali się wielkimi admiratorami Fordowskiej fabryki River Rouge w Michigan, która w tamtym okresie była największym przedsiębiorstwem przemysłowym na świecie. W celu powielenia taśmy montażowej, uważanej przez niego za źródło kapitalistycznej potęgi gospodarczej, Stalin zaprosił Henry’ego Forda, aby ten osobiście zaprojektował Fabrykę Samochodów im. Gorkiego. Wynajął również amerykańskich inżynierów i robotników, aby nauczyli radzieckich pracowników właściwego administrowania produkcją (Dyakanov 2002).

Opisywane przez Brown (2001, 38) olbrzymie, zintegrowane pionowo przedsiębiorstwa wraz z siatkami miast i ogromnymi zmechanizowanymi gospodarstwami rolnymi stanowiły rdzeń fordowskiej wizji nowoczesności. W latach 50. integracja pionowa była już powszechnie stosowana w USA – w tym również w należącej do Gerbera fabryce we Fremont. Po zakończenia II wojny światowej zaczęły ją stosować u siebie nowe państwa socjalistyczne w Europie Wschodniej. Socjalistyczni planiści mieli nadzieję, że dzięki wykorzystaniu integracji pionowej i ekonomii skali uda im się pobudzić rozwój. Na początku lat 60. polscy eksperci zaczęli wdrażać plan racjonalizacji systemu produkcji żywności, którego częścią była zgodna z fordowskim wzorem reorganizacja Alimy. Wprawdzie powstała jeszcze przed wojną fabryka zajmowała się dotąd wytwarzaniem słodyczy i konfitur, jednak w latach 60. planiści nakazali przedsiębiorstwu wyspecjalizować się w produkcji znormalizowanego asortymentu odżywek dla dzieci. Przetwórstwo owocowo-warzywne z uwagi na konieczność bliskiego kontaktu z dostawcami wymaga dużej decentralizacji terytorialnej, co odróżnia je od fordowskiego wzoru – skupionych w jednym miejscu zakładów River Rouge. Mimo to Alima stała się częścią Zjednoczenia Przemysłu Owocowo-Warzywnego (ZPOW) kierowanego bezpośrednio przez Ministerstwo Przemysłu Rolnego i Spożywczego, tak jakby była jednym ogromnym zintegrowanym pionowo przedsiębiorstwem. Dzięki temu modelowi i zastosowaniu importowanej z Zachodu technologii opartej na produkcji taśmowej socjalistyczna Alima przypominała fordowski wzór w tym samym stopniu co kapitalistyczny Gerber.

Duże przedsiębiorstwa zorganizowane według fordowskiego modelu produkcji taśmowej – niezależnie od tego, czy socjalistyczne, czy kapitalistyczne – wymagają specyficznej dyscypliny pracy. Amerykańskie fabryki, jak River Rouge Forda, Fremont Canning Company Gerbera czy inne powstające w latach 20., wykorzystywały dyscyplinę pracy zwaną „zarządzaniem naukowym”. Zakłady produkcyjne organizowano zgodnie z wytycznymi eksperta zajmującego się wydajnością pracy, Fredericka Winslowa Taylora2. Fordowskie przedsiębiorstwa korzystały z jego metody, oddzielając pracę fizyczną od umysłowej, odbierając kontrolę nad procesem produkcji wykwalifikowanym rzemieślnikom i przekazując ją menedżerom. Ci zaś stosowali zasady inżynierii zarządzania w celu zwiększenia wydajności pracy robotników. Już taśma produkcyjna Forda rozbiła proces produkcji na proste, powtarzalne czynności, które wykonywał każdy z robotników, jednak taylorowscy inżynierowie dążyli do jeszcze dalej posuniętego podziału zadań. Stali nad robotnikami ze stoperami, mierząc czas każdego najdrobniejszego ruchu, a następnie starali się ułożyć czynności tak, aby zwiększyć dzienną produkcję. System taylorowski zmieniał ludzi w części maszyn, przy których pracowali, w bierne elementy rytmicznie i efektywnie powtarzające jedną czynność. Aby skłonić robotników do stałego zwiększania wydajności i podporządkowania się dyktatowi inżynierów przemysłowych, fordowskie fabryki często płaciły w trybie akordowym. System ten spowodował radykalne uniezależnienie pracy w przemyśle od kwalifikacji robotników, dając początek jej wyjątkowo otępiającej i wyczerpującej formie (Taylor 1947; Aglietta 1987, 113–16; Hirsch 1984, 15–16; Aitken 1960, 13–48; Brenner i Glick 1991, 76).

Robotnicy