Procesor duszy - Luiza Edyta Dobrzyńska - ebook

Procesor duszy ebook

Luiza Edyta Dobrzyńska

0,0

Opis

Świat kilka wieków po katastrofie ekologicznej, spowodowanej wybuchami nuklearnymi w Europie. Ludzie żyją wtłoczeni w żelazne ramy kodeksu, nad którego przestrzeganiem czuwa wojsko i policja, dysponujące niemal nieograniczopnymi prawami. Estrella Solis jest nauczycielką klas podstawowych w nowoczesnej szkole. Jest samotna, gdyż w społecznej klasyfikacji rozrodczej ma stopień "0" co oznacza całkowity zakaz posiadania dzieci. Z tego powodu odsunęła się od niej nawet własna rodzina. Jedyną rzeczywiście bliską jej istotą jest Towarzysz, android z serii zaprojektowanej wyłącznie w tym celu, by ratować ludzi przed samotnością. Raul, bo takie imię nosi Towarzysz Etty, jest dla niej czymś znacznie więcej niż tylko sztuczną inteligencją.

Niespodziewanie Etta otrzymuje propozycję wzięcia udziału w bezprecedensowej wyprawie, mającej na celu stworzenie pozaziemskiej kolonii na jednym z księżyców Jowisza. Za namową dawnej przyjaciółki, Weroniki Hornet, decyduje się skorzystać z okazji na przeżycie wielkiej przygody. W drogę zabiera ze sobą androida. W centrum szkoleniowym okazuje się, ze Raul nie będzie jedynym Towarzyszem, biorącym udział w locie. Gdy po wielu perturbacjach, spowodowanych działaniami organizacji przeciwnej wyprawie, dochodzi wreszcie do startu i nie odwrotu, załogi flotylli statków kosmicznych dowiadują się, że w istocie są wysyłani poza granice układu słonecznego, na planetę odkrytą stosunkowo niedawno, a wyposażoną we własne niewielkie słońce. Muszą spędzić w podróży prawie dwa lata, zamiast planowanego wcześniej miesiąca. Początkowo ludzie trzymają się nieźle, jednak wraz z upływem czasu rośnie frustracja i niewiara w powodzenie wyprawa. Kapitan Kirk Willner musi walczyć nie tylko z trudnościami obiektywnymi, ale z niepokojami w pięciu praktycznie oddzielonych od siebie załogach, a także z ujawniającymi się nagle sabotażystami, którym wcale nie zależy na tym, by statki dotarły do celu. Uwięzionym w ciasnych statkach ludziom pomagają androidy, które nie ulegają emocjom, są wytrzymałe na ekstremalne warunki zewnętrzne i, co bardzo istotne, potrafią podejmować samodzielnie najważniejsze decyzje.

Luiza "Eviva" Dobrzyńska, warszawianka, z zawodu technik medyczny. Pisze od dwunastego roku życia.



Prowadzi blog "Stara panna i morze", liczący na dzień dzisiejszy ponad dwa miliony odsłon

Recenzuje nowości książkowe dla portali Szuflada.net i Paradoks.net.pl

Pisze artykuły dla portali Referia i wGospodarce.pl

Jej krótsze formy, zamieszczane w internecie,  były kilkakrotnie nagradzane, międy innymi przez portale Mythai i Efantastyka. Utwór "I pójdę pod cyprysy złorzeczyć jego laurom" otrzymał wyróżnienie w konkursie Polconu "Osiodłać fantazję". Debiutancka książka "Dusza" zajęła I miejsce w pierwszej edycji konkursu Literacki Debiut Roku, została jednak później zdyskwalifikowana z powodu naruszenia jednego z punktów regulaminu (zakazu wcześniejszej publikacji). Ta sama książka otrzymała też II miejsce w głosowaniu na Nagrodę Nautilusa 2013. Kontynuacja "Duszy", "Kawalkada", została wybrana "Książką na wiosnę 2012" w kategorii sf i fantasy w konkursie portalu granice.pl.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 514

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Luiza Dobrzyńska

Procesor duszy

© Copyright by

Luiza Dobrzyńska& e-bookowo

Projekt okładki: Anna Szwajgier

Korekta: Patrycja Żurek

ISBN 978-83-7859-381-2

 Patronat medialny:

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2014

Konwersja

Motto:

Dusza jest to esencja istnienia,

Blask życia w zmęczonych oczach,

Które w poszukiwaniu ukojenia,

Wypatrują Księżyca po nocach.

Dusza to jestestwo niematerialne,

W swym bycie nie do zgłębienia,

Jednak uwierzcie, aż nazbyt realne,

Gdy od codzienności

szuka się ukojenia.

Weronika Bąk

CZĘŚĆ I Dusza

Wstęp

Szkoła była wielka, przeszklona, sterylnie czysta, strzeżona przez system elektronicznych strażników oraz wyszkolonych ochroniarzy. Bezpieczeństwo młodego pokolenia uważano za sprawę priorytetową. Od momentu uzyskania przez dwoje ludzi pozwolenia na dziecko, wszystko podlegało drobiazgowej kontroli, narzuconej przez Departament Doboru Genetycznego. Dziecko dopuszczone do procesu wychowawczego musiało spełniać określone warunki – przede wszystkim być zdrowe fizycznie i psychicznie, oraz rokować rozwój IQ zgodny z obowiązującymi normami. W przeciwnym razie poddawano je eutanazji, nie pytając rodziców o zgodę. Nie mieli nic do powiedzenia. Jeśli chcieli być rodzicami, musieli zaakceptować wszystkie ograniczenia i nakazy prawne. Nie wolno było zaniedbywać wizyt u pediatry i psychologa dziecięcego czy izolować potomka od rówieśników. Dziecko musiało rozwijać się harmonijnie, żeby w przyszłości stać się użytecznym członkiem społeczeństwa. Nie wszyscy mogli cieszyć się perspektywą sprowadzenia na świat i wychowywania przyszłych obywateli. Dwudziestoczteroletnia absolwentka wydziału historii na uniwersytecie w Sao Paulo, Estrella Federica Solis, nigdy nie miała zostać matką. Jej kwalifikacja genetyczna, przeprowadzona tuż po urodzeniu, wykluczała taką możliwość. Ale Estrella kochała dzieci i dlatego odrzuciła propozycję pracy w Centralnym Instytucie Archeologii Ameryki Południowej na rzecz posady nauczycielki klas niższych w jednej ze szkół podstawowych. Nie była to funkcja podrzędna – wychowanie dzieci do lat dziesięciu traktowano niezwykle poważnie i do pracy z nimi dopuszczano jedynie wielokrotnie sprawdzanych, wysoko wykwalifikowanych specjalistów o nieskazitelnych życiorysach. I taka była Etta.

I.

– A dlaczego wtedy działo się tak źle? – Spytała pyzata dziewczynka z warkoczykami, siedząca w drugiej ławce.

– Dlatego, Jodie, że ludzie nie kierowali się rozsądkiem tylko uczuciami – odpowiedziała nauczycielka. – Uważali, że tak trzeba, jednak było to błędne rozumowanie. Wiele dzieci rodziło się z uszkodzeniami, które powodowały, że przez całe życie były jedynie ciężarem dla otoczenia. Trzeba było wieków, by zmienić sposób myślenia całych społeczeństw, a przez pewien czas konieczny był nawet swoisty terror. Mimo że dziś przeraża nas myśl o okrucieństwie tego czasu, był konieczny po to, by wreszcie wypracowano taki model społeczności planetarnej, w którym przyszłe pokolenie jest planowane rozsądnie i nie tylko z miłością, ale i logiką.

Nauczycielka miała ciemnoblond włosy, uczesane w starannie ułożone loki, delikatną twarz podlotka o małych, niepewnie uśmiechniętych ustach i szare oczy z czarnymi obwódkami wokół tęczówek. Choć była zdrowa i silna, wyglądała na kruchą niczym motyl. Nazywała się Estrella Solis, ale wszyscy, łącznie z dziećmi, mówili na nią „Etta”

– Plopani, a gdyby ktoś ulodził dziecko bez zezwolenia? – Wyrwał się Waylon, piegowaty rudzielec z ławki pod oknem, żywy jak iskra siedmiolatek, najmłodszy w grupie.

– Dzisiaj to mało prawdopodobne – pani Etta uśmiechnęła się wyrozumiale. – Jesteśmy przecież cywilizowanymi ludźmi. Jednak kodeks karny wciąż obejmuje takie przestępstwo i traktuje jako zbrodnię przeciw ludzkości.

– Dlacego?

– Sam to przemyśl, Waylonie, a zrozumiesz. Jedynie ludzie całkowicie zdrowi pod względem genetycznym dostają zezwolenie na posiadanie dzieci, ponieważ to gwarantuje wysokie prawdopodobieństwo urodzenia zdrowego i silnego niemowlęcia, a wszystkie dzieci powinny być właśnie takie. Pozwalając sobie na spłodzenie dziecka ułomnego rodzice popełniali kiedyś zbrodnię przeciw temu dziecku, które cierpiało całe życie, i społeczeństwu, które musiało je utrzymywać. Wtedy tego nie rozumiano, ale teraz jest to jasne dla wszystkich i nic nie usprawiedliwiałoby takiej samowolki.

– A jeśli jednak ulodzi się dziecko bez nózek? Albo bez lącek? – Upierał się Waylon, który nigdy nie pozwalał na pozostawianie niedomówień. Etta poczuła, jak jej usta wysychają i bledną, musiała odpowiedzieć, ale przez chwilę głos odmawiał posłuszeństwa.

– Tak się nie dzieje – rzekła wreszcie. – Takie dzieci się nie rodzą. Nie pozwala się na to. Gdyby jednak... to takie nieszczęsne stworzenie zostaje natychmiast uśpione.

– Daje się mu w łeb – powiedział ponuro jasnowłosy Esteban, którego matka po zatruciu oparami rtęci w laboratorium poroniła dwoje kalekich dzieci i dostała dożywotni zakaz dalszego rozmnażania, choć wg badań genetycznych jej przydatność była wysoka. Ośmioletni grubasek, rumiany, pełen energii i skory do śmiechu stał się po tym nieszczęściu zupełnie innym dzieckiem. Rzucał ponure uwagi, nie bawił się z kolegami, najchętniej czytał horrory dla dorosłych, podkradając je z dużym talentem w księgarniach lub wprost z sieci. Matka nie umiała mu wyperswadować tego szkodliwego hobby.

Kilka dziewczynek zbladło, jedna zaczęła szlochać.

– Nieprawda – zaprotestowała Etta. – Paulinko, przestań płakać. Soniu, Kari, no już, wytrzyjcie oczy. Esteban niepotrzebnie przesadza, nikt nie wali takich dzieci po głowie. Usypia się bezboleśnie i szybko. Tak jest lepiej dla wszystkich, również dla was, bo nie musicie się nimi zajmować, a przecież ktoś by musiał.

– A czy pani ma dzieci? – Zawołał głośno ktoś z ostatnich ławek.

Pani Etta pokręciła głową.

– Nie, kochanie – odparła. – Moje geny są wadliwe w stopniu wykluczającym możliwość otrzymania licencji na dziecko.

– I nie jest pani mężata? – Pisnęła wstydliwie Jodie. Miała zabawną skłonność do tworzenia neologizmów, czasem tak śmiesznych, że Etta z trudem zachowywała powagę.

– Mówi się „czy nie jest pani mężatką” – poprawiła ją nauczycielka. – Nie, nie jestem. Mało który mężczyzna chciałby ożenić się z „zerówką”. Mniejsza zresztą o mnie, kochane dzieciaki. Kto wymieni stopnie przydatności prokreacyjnej?

– Ja! – Zawołał Keen, klasowy prymus i wstał, pełen poczucia własnej ważności. – Zero, ponad dwadzieścia pięć procent niepewnych genów. Jeden, mniej niż dwadzieścia pięć, ale więcej niż dwadzieścia procent. Dwójka, mniej niż dwadzieścia procent, ale więcej niż piętnaście. Trójka, mniej niż piętnaście procent, ale więcej niż osiem. Dopuszczalne odchylenia statystyczne zaznaczane są dodaniem znaku „plus” lub „minus”.

– Oraz?

– Oraz „nielimitowani”, mniej niż osiem procent niepewnych genów.

– Doskonale, Keen. Co oznaczają te cyfry?

– Ustawowo dopuszczalną ilość ciąż.

– Nie dzieci? – Spytała nauczycielka podchwytliwie.

– Nie, psze pani. Bo przecież może się urodzić więcej niż jeden dzidziuś, prawda?

– Uśmiechnął się z zadowoleniem i usiadł. Pani Etta ogarnęła ciepłym wzrokiem gromadkę maluchów. Jako nauczycielka historii i jednocześnie wychowawczyni w uczelni podstawowej miała do czynienia wyłącznie z dziećmi poniżej dziesiątego roku życia, często żywymi i rozhukanymi, ale dużo milszymi niż nastolatki. Lubiła z nimi pracować, choć prawdę mówiąc, przy swoim wykształceniu łatwo znalazłaby pracę w jakimś poważnym instytucie naukowym.

– Samemu to smutno – powiedziała cicho Linda, poważna Mulatka z warkoczykami sztywno zaplecionymi wokół zgrabnej główki.

– Nie jestem sama – uśmiechnęła się nauczycielka. – Mam przecież Raula.

W klasie zaszumiało, dzieci rozświergotały się jak ptaki. Sztuczni ludzie działali na wyobraźnię młodego pokolenia, które postrzegało ich jak duże lalki, z którymi można bawić się w dom lub w berka.

– Ma pani androida?

– Jaki jest?

– Czy to prawda, że oni są jak ludzie?

– Czy on myśli?

– Co on je?

– Zaraz, dzieci, chwileczkę, nie wszystkie naraz. Temat dzisiejszej lekcji nie obejmuje problematyki androidów, na to macie jeszcze dużo czasu. Choć poszliśmy dość daleko z programem, jesteście przecież bardzo grzeczną i pilną klasą, więc jeśli chcecie, możemy zrobić krótką przerwę na pogadankę.

– Tak, chcemy! Bardzo prosimy!

– A więc, czy któreś z was powie, co wiecie o androidach?

Dziewczynka z drugiej ławki, Tracy Schotz, podniosła rękę, wstała i wydeklamowała jednym tchem:

– Android to sztucznie stworzona przez człowieka, niezależnie myśląca istota. Wszystkie androidy mają imiona, zaczynające się na literę R, od słowa „robot”, według pomysłu średniowiecznego pisarza Isaaka Asimova. Słowo „robot” jest z kolei tworem innego, jeszcze wcześniejszego pisarza, Karola Ćapka, i pochodzi z jego sztuki „R.U.R”. Gdy zaczęto masową produkcję androidów, ludzie przestali używać imion, zaczynających się na literę „r”, by nie było nieporozumień. Androidy są tworami nieliniowymi, co oznacza, że każdy jest niepowtarzalny pod względem wyglądu i osobowości, warunkowanej procesami zachodzącymi w koloidowym odpowiedniku ludzkiego mózgu. Każdy oznaczony jest kodem numerycznym oraz literą. A to rysopis tworzony od ręki przez fabrykę, B i C – wygląd komponowany w stu procentach przez nabywcę, a pozostałe litery oznaczają produkcję wg jednego z tanich szablonów.

– Tracy! Skąd to wiesz? – Zawołała nauczycielka ze zdumieniem.

– Moja starsza siostra przygotowuje się do egzaminów i słyszałam, jak powtarza lekcje – odparła z dumą Tracy, pokazując w szerokim uśmiechu, ile mleczaków brakuje w jej buzi. Dziewczynka miała fenomenalną pamięć, umiała po jednym przeczytaniu wyrecytować z pamięci cały artykuł prasowy, nawet jeśli go nie rozumiała. W grach typu „Co tu nie pasuje” czy „Znajdź różnicę” była nie do pokonania. Etta zauważyła to już dawno i wiedziona ciekawością zajrzała do akt dziecka. Tak jak przypuszczała, jej rodzice zadłużyli się na wiele lat w jednym z miejskich banków po to, by pani Schotz mogła brać przez cały okres ciąży zastrzyki z acetylocholiną. Gwarantowało to wyższe IQ u mającego się urodzić dziecka, a coś takiego było marzeniem wszystkich rodziców. Etta pomyślała, że gdyby zdarzył się cud i mogła zostać matką, zrobiłaby to samo, niezależnie od kosztów.

– A więc, moi drodzy, wasza koleżanka powiedziała prawie wszystko – zwróciła się do klasy. – Dodam jeszcze, że technologia produkcji wysokiej klasy androidów, których przeznaczeniem jest towarzyszenie ludziom to wielkie osiągnięcie ludzkości. Sami rozumiecie, że pracujący w fabryce automat nie musi samodzielnie myśleć, ani też mieć ludzkich kształtów, natomiast człowiek potrzebuje towarzystwa drugiego człowieka lub choćby jego imitacji, celem zachowania zdrowia psychicznego. A zdrowie psychiczne jest priorytetem, na równi z fizycznym. Nie zawsze jednak ma się coś tylko dlatego, że się tego potrzebuje. Na szczęście androida można po prostu kupić. Jest towarzyszem wiernym, zrównoważonym i zawsze można na niego liczyć. Specjalnie przeszkolony technik pomoże tak go zaprogramować, żeby dokładnie odpowiadał wyobrażeniom człowieka, do którego będzie należał.

Przerwała na chwilę. Przed oczami stanął jej dzień, gdy poszła do centrum produkcji androidów, by wpłacić pierwszą ratę i dobrać model. Czuła się okropnie głupio, jakby było to przyznaniem się do życiowej porażki, ale podjęła decyzję i nie zamierzała się wycofywać. Zapłaciła.

Potem było centralne laboratorium, gdzie spokojny, cierpliwy chłopak pomógł jej uchwycić na komputerowej symulacji dokładnie taką konfigurację rysów twarzy, jaką chciałaby codziennie widzieć. Potem razem projektowali dokładnie taką budowę ciała, jaka wydała się jej idealna. Nie miała zamiaru skorzystać z gotowego szablonu, wolała sama zaprogramować wygląd swego Towarzysza.

– Kształt twarzy mamy, teraz komponenty. Bez zarostu, prawda? To lepiej ustalić od razu, bo androidom broda nie rośnie. Nos prosty, proporcjonalny. Oczy podłużne, bardziej okrągłe, a może skośne? Jaki rozstaw byłby najodpowiedniejszy? A usta?

– No... sama nie wiem.

– No dobrze, może odłóżmy to na później, skupmy się na razie na budowie ogólnej. Barwa skóry... tors owłosiony czy nagi, proszę pani? Paznokcie kwadratowe, czy może lepiej zaokrąglone? Wzrost doradzałbym najwyżej 185 cm, żeby nie było dysharmonii. Jest pani dość niska. Budowa ma być asteniczna, atletyczna czy pykniczna? Rozłożenie muskulatury.

– Nie za bardzo umięśniony, trochę tak, ale nie jak kulturysta, rozumie pan?

– Oczywiście że rozumiem. My to nazywamy budową żołnierza. Teraz narządy intymne... proszę się nie wstydzić, proszę pani, proszę mówić śmiało, czego pani oczekuje, naprawdę wszystko już tu słyszałem, a w końcu to pani będzie z nim mieszkać.

O tak, była wtedy spłoszona i zawstydzona, skoro jednak miała tak dość samotnego życia, wracania do pustego domu, że zdecydowała się wreszcie na złożenie zamówienia, należało brnąć dalej. Twarz ją paliła, gdy chłopak przy komputerze pokazywał symulację szczegółów anatomicznych, jakoś jednak przez to przeszła.

– On będzie początkowo mało kontaktowy – ostrzegł technik. – Jednak, wie pani, uczą się bardzo szybko. Może pani pokierować jego rozwojem według swojej myśli lub zostawić sprawy własnemu biegowi. Proszę kupić poradnik dla Dominantów i zestaw nośników z lekcjami . Tak czy inaczej będzie musiał się uczyć.

Etta zastosowała się do tych wskazówek, nie wiedziała jednak, jak przygotować dom na przybycie nowego lokatora. Czy android potrzebuje własnego pokoju? Pewnie tak, ale jak go urządzić? Po długim namyśle poprzesuwała wewnętrzne ściany tak, by wydzielić osobny pokój z przestrzeni mieszkalnej i zostawiła go prawie pustym. Ruchome ścianki działowe były wielkim osiągnięciem we współczesnym budownictwie, pozwalały bowiem na to, by każdy lokator sam decydował, ile chce mieć pomieszczeń w mieszkaniu i jak mają być rozplanowane. W każdej ze ścian były rozsuwane drzwi, które można było blokować – wtedy ściana pozostawała zwykłą ścianą – lub odblokować, wtedy stawała się wejściem do pokoju. Mechanizm pozwalający poruszać ścianami mieścił się w specjalne skonstruowanej podłodze z płyt, które można było zamieniać miejscami. Przekonstruowanie mieszkania nie stanowiło więc żadnego problemu, wystarczył odpowiedni pilot i trochę wyobraźni. Kilka dni później kupiła najpotrzebniejsze meble w sklepie z używanymi rzeczami, resztę pieniędzy wydała na komputer dla Towarzysza. Musiał go mieć, żeby się uczyć. Potem żyła oczekiwaniem i marzeniami, a jeszcze nigdy dom nie wydawał sięjej tak zimny i pusty. Dokładnie piętnaście dni później odebrała telefon z manufaktury:

– Panna Estrella Solis? Może się pani zgłosić po odbiór zamówionego androida, klasa C, imię seryjne Raul, numer 209. Proszę wziąć ze sobą kartę S, umowę z bankiem kredytowym i dowód pierwszej wpłaty. Była tak zdenerwowana, że ręce się jej trzęsły i przez dłuższą chwilę nie mogła znaleźć potrzebnych dokumentów. Gdy wreszcie odszukała je i schowała do torebki, wezwała osobowy ślizgacz z pobliskiej korporacji i pojechała do zakładów, ulokowanych na obrzeżach miasta. Wciąż czuła się spłoszona całą sytuacją, a świadomość zaciągnięcia poważnego kredytu również nie była dla niej miła. Androidy dużo kosztowały, zarobki nauczycielki nie pozwoliłyby jej na taki zakup. Nawet kredyt by nie wystarczył, gdyby nie jej zerowa klasyfikacja. Zerowcy obojga płci mieli 50% zniżki w tego typu zakładach dzięki państwowej refundacji w ramach programu przeciwdziałania tak zwanym „samobójstwom z samotności”. Po wprowadzeniu selekcji genetycznej stały się prawdziwą plagą wśród zerowców, cenionych jako dyspozycyjni pracownicy, a przez to poszukiwanych na rynku pracy. Rząd uznał, że nie należy dopuścić do tego, by samobójstwa przybrały formę groźną dla porządku społecznego i zalecił rozwiązanie problemu. W tym celu Centralny Instytut Psychiatrii i Psychologii Stosowanej powołał specjalny dział, zajmujący się wyłącznie tym jednym problemem. Długofalowe badania wykazały znaczny spadek nastrojów samobójczych wśród tych spośród zerowców, którzy zdecydowali się na zakup androida lub którym został podarowany w ramach programu terapeutycznego. Początkowo ludzie śmiali się na samą myśl, że można zastąpić żywego człowieka „lalką”, ale powoli zaczynali rozumieć, że AC, Android Companion, potocznie zwany Towarzyszem, to nie to samo co robot.

Etta na dobrą sprawę nie wiedziała nic o androidach. Widywała je czasem, ale z żadnym nie miała dotąd bliższej styczności. Zamówiła Raula dlatego, że nie mogła już znieść wracania do pustego mieszkania. Niby miała rodzinę, ale było tak, jakby jej nie miała. Starsze rodzeństwo zmusiło ją do dalekiej przeprowadzki. Oboje byli zakwalifikowani tak, jak rodzice – mogli mieć po troje dzieci i nie chcieli, by ich przyjaciele dowiedzieli się, że mają w rodzinie zerówkę. Szczególnie zależało na tym Johnny’emu. Zgodnie z prawem mężczyzna mógł poślubić kobietę o wyższej niż on przydatności genetycznej, nawet jeśli sam miał klasę zero i liczyć na dziecko... ściślej mówiąc, na jedną próbę sztucznego zapłodnienia. Jeśli dziecko ze związku „zero-jedynkowego”, jak go nazywano, urodziło się z defektami wykluczającymi dopuszczenie do egzystencji, drugiego podejścia nie było. Małżeństwo typu „1+1” miało zagwarantowane dwie próby. „1+2” – trzy i tak dalej. Prawie wszystko zależało od kwalifikacji kobiety, dlatego zerówki tylko w wyjątkowych okolicznościach wychodziły za mąż. Etta nie mała na to żadnych widoków. Rodzice kupili jej piękne mieszkanie w dobrej dzielnicy, żeby osłodzić córce całą sprawę, jednak ona – choć na pokaz robiła dobrą minę do złej gry – niejedną noc przepłakała z tęsknoty za rodziną i z samotności. Teraz przynajmniej straszna samotność miała się skończyć. W zakładach czekał technik odpowiedzialny za kontakty z klientami. Sprawdził drobiazgowo podane mu dokumenty, zweryfikował je przy użyciu podręcznego modułu dostępu i zwrócił Etcie. Potem wyszedł do pokoju obok i wrócił w towarzystwie kogoś wysokiego, ubranego w niebieski kombinezon z taniego, sztucznego płótna. Młoda nauczycielka odgadła, że to jest przeznaczony dla niej android i serce zabiło jej mocniej. Dopiero po chwili zdobyła się na to, by spojrzeć wprost na niego. Wiedziała już wcześniej, jak będzie wyglądał, ale co innego widzieć komputerowe symulacje, a co innego stanąć twarzą w twarz z idealnym mężczyzną, mając przy tym świadomość, że jest się jego... właścicielką. – Oto Raul 209C – powiedział technik. – Od tej chwili jest pani za niego odpowiedzialna, proszę więc postępować rozważnie. Od pani zależy edukacja i rozwój psychiczny istoty obdarzonej świadomością i niezależnym intelektem. Proszę nie popełniać błędów.

– Postaram się – odparła cicho. – Chodziłam przecież na kurs i sumiennie przeczytałam wszystkie poradniki.

– To bardzo dobrze, ale w obcowaniu z androidem wiele pomaga nie tylko wiedza, a po prostu... instynkt. Cóż, to chyba wszystko. Życzę powodzenia.

Dopiero w domu Etta nabrała dość śmiałości, by obejrzeć dokładnie swój „nabytek”. Raul milczał całą drogę, w mieszkaniu również się nie odzywał. Stał nieruchomo w pokoju, gdzie go wprowadziła i poddawał się jej oględzinom bez protestu. Patrzyła na niego oczarowana. Uznała, że jest piękny jak sen, dużo piękniejszy niż na symulacjach. Miał gładką, delikatną w dotyku skórę o ciepłej barwie, tak jak u kogoś z natury bardzo bladego, ale lekko zazłoconego słońcem. Pomogła mu zdjąć kombinezon, pod którym miał tylko czarne bokserki z nadrukiem logo manufaktury, w której powstał. Z ciekawością i podziwem obejrzała długie nogi i mocne ramiona, sylwetkę proporcjonalną, jak u zdrowego, wysportowanego człowieka, nie atlety czy zapaśnika. Dotknęła rysujących się pod skórą sztucznych mięśni. Potem przyjrzała się zgrabnej głowie, osadzonej na klasycznie zarysowanym karku. Gęste włosy układały się miękko i były raczej ciemnobrązowe niż czarne, jak zamawiała. Uznała jednak, że to nie szkodzi. Ten kolor pasował do jasnej skóry bez przebarwień czy cieni. Podłużne oczy były czarniejsze niż węgiel i patrzyły spod szerokich brwi ze spokojem i czymś, co wyglądało jak... wyczekiwanie.

– Umiesz mówić? – Spytała wreszcie z pewnym zażenowaniem.

– Tak, Domina – odpowiedział Raul. Ton jego głosu zaskoczył dziewczynę. Podświadomie oczekiwała, że będzie bardziej mechaniczny, a tymczasem brzmiał po prostu jak głos człowieka. Był głęboki, aksamitny, jednocześnie mocny i delikatny, i Etta pomyślała, że mogłaby go słuchać całymi godzinami.

– Musimy kupić ci jakieś normalne ubrania – powiedziała. – Ten kombinezon jest okropny. Prawdę mówiąc bokserki też. Wybacz, ale zamówimy coś w sklepie z tanią odzieżą nie z wytwornego salonu. Moje fundusze są dość ograniczone.

– Dobrze, Domina.

– Nazywaj mnie „Etta”. Tak mam na imię. – Etta... – powtórzył i niespodziewanie dodał. – Dlaczego?

– Co dlaczego?

– Dlaczego... ubranie... złe?

To pytanie całkowicie ją zaskoczyło. Raul patrzył na nią oczekując odpowiedzi, a jego oczy lśniły jak polerowane agaty w pięknej, nieruchomej twarzy.

– Po prostu jest brzydkie – odparła po chwili. – To materiał na ubrania robocze, noszone przy ciężkiej, fizycznej pracy. Powinieneś ubierać się bardziej jak... ktoś lepszy.

– Ubranie... jest ważne?

– Żebyś wiedział.

– Muszę mieć... lepsze?

– Tak, Raul.

Patrzył na nią, przekrzywiając lekko głowę. Potem sięgnął do bokserek i chciał je ściągnąć, powstrzymała go w ostatniej chwili.

– Co robisz?

– Ubranie złe. Nie mogę... w nim być.

– Dobrze, dobrze, ale przecież nie będziesz siedzieć tu nago póki nie dostarczą nowego!

– Dlaczego?

Dlaczego i dlaczego. Tak wyglądały pierwsze dni. Jakby miała do czynienia z dzieckiem. Musiała być cierpliwa i wyrozumiała, przychodziło jej to zresztą z łatwością, w końcu była nauczycielką. Tyle że zazwyczaj uczyła ludzi... Uświadomiła sobie nagle, że mimo według prawa androidy wciąż są rzeczami, nie mają żadnych praw osobistych, i pomyślała, że to piekielna niesprawiedliwość ze strony ludzi – stworzyć istotę samoświadomą i zrobić z niej zaledwie niewolnika... prawdziwe świństwo.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Jade:

– Pani, pani, a pani go lubi?

– Czy on jest ładny? – Spytała niemal równocześnie Anissa, która siedziała z Jade w jednej ławce. Ta mała uwielbiała wszystko, co piękne i upierała się, by chodzić do szkoły ubrana jak księżniczka z noworocznego przedstawienia, a mała plamka na sukience mogła ja doprowadzić do ataku histerii.

– Oczywiście, że lubię. A co do twego pytania, Anisso, to zależy, co się komu podoba. Mnie wydaje się, że jest zupełnie do rzeczy – odpowiedziała Etta i spojrzała na zegarek – Dzieci, kończymy. Wiem, że jest trochę za wcześnie, ale mam dziś ważne spotkanie.

Dzieci, wyraźnie zawiedzione, wstały i poskładały starannie szkolne przybory. Etta została jeszcze kilka minut, by pozamykać systemy klasy, potem wyszła. Mieszkała niedaleko uczelni, postanowiła więc nie skorzystać z miejskiej komunikacji, z jednego z tych smukłych pojazdów, które mogła zatrzymać ruchem ręki, Wolała czasem przejść te kilkaset metrów piechotą. Mogła wtedy spokojnie porozmyślać, niemal sama na pasie szorstkiego ceramitu, pod wysokim niebem. Była właściwie sama na chodniku – ludzie pojawiali się na nim tylko wysiadając z pojazdu na wprost wejścia do któregoś ze sklepów lub domu, ona jedna szła, powoli, nie spiesząc się. Po prawej stronie sunął niemal bezszelestnie strumień pojazdów różnego kształtu i wielkości, po lewej miała ciąg handlowy, czynne całą dobę sklepy, oferujące wszystko, co ludzkość miała do zaoferowania. Nie po raz pierwszy przyłapała się na myśli, że chciałaby kiedyś wyjechać za miasto, pójść do lasu, nad rzekę, gdziekolwiek... Nie było to jednak możliwe, nie była eko. Nie dostałaby certyfikatu eko, w końcu studiowała historię, nie nauki przyrodnicze. Jako zwykły obywatel była skazana na wirtualne krajobrazy i nigdy nie miała poczuć pod stopami prawdziwej trawy. Rozumiała, czemu takie ograniczenia były konieczne, dlaczego nikt, kto nie był specjalistą, nie miał prawa wyjść poza miasto. Jedynie na wielkich, trójwymiarowych ekranach oglądano morze, jeziora, lasy, góry. Jedynie w rzeczywistości wirtualnej można było po nich chodzić. Etta była kilkakrotnie w ośrodku, udostępniającym najlepsze z programów, daleko bardziej zaawansowane niż te do użytku domowego, ale mimo doskonałego złudzenia, mimo dołączenia komponentów zapachowych czuła podświadomie, że to jedno wielkie oszustwo.

– To aż taka różnica? – Spytał Raul, gdy o tym rozmawiali. Nie pojmował tego sztucznym, logicznym umysłem, a ona nie umiała wytłumaczyć, do czego tęskni.

Jeszcze sto lat temu samowolne wejście na tereny rezerwatu – a tym słowem określano wszystko poza granicami miast – karano egzekucją na miejscu, obecnie jedynie długoletnim więzieniem, czasem nawet dożywotnim, jeśli udowodniono wyrządzenie jakiejś szkody. To było konieczne, jeśli cywilizacja ludzi miała przetrwać. W końcu niepohamowana eksploatacja doprowadziła do globalnej katastrofy, nie wolno było dopuścić, by to nieszczęście się powtórzyło. Na szczęście wysoko rozwinięta technika pozwoliła ludziom przetrwać najgorsze, choć liczba ofiar przekroczyła najczarniejsze prognozy. Dziś nie było już tak źle. Do niedawna żywność racjonowano, dziś można ją było kupić niemal bez ograniczeń. Co prawda preparowaną, ale zawsze. Nikt nie był głodny, nikt już nie pracował jedynie za wyżywienie. To wielkie osiągnięcie, zważywszy na to, od czego obecna faza musiała się zacząć...

Obok idącej chodnikiem Etty zatrzymał się policyjny pojazd.

– Wszystko w porządku, proszę pani? – Zapytał podejrzliwie przystojny, muskularny mężczyzna w ochronnym mundurze.

– Tak, chciałam tylko coś przemyśleć – odparła Etta zatrzymując się i wyjmując pospiesznie swą kartę S. – Proszę. Jestem zdrowa psychicznie, przynajmniej według badań z zeszłego miesiąca.

Uświadomiła sobie nagle, że pochłonięta rozmyślaniem szła zbyt wolno. Policjant włożył kartę do czytnika i przejrzał pobieżnie wyskakujące na panelu dane.

– No tak, rzeczywiście – przyznał po chwili. – Jest pani zdrowa, obowiązkowe godziny na siłowni wyrobione, zajęcia z integracji zaliczone, badania lekarskie aktualne. To się chwali, nie uwierzyłaby pani, ilu ludzi lekceważy sobie prawo w tym względzie. Dobrze, proszę iść do domu i nie robić głupstw.

Zwrócił Etcie dokument i przyjrzał się jej zza ciemnych szkieł kasku.

– Zero – rzekł z pewnym, jak się zdawało, żalem w głosie. – Szkoda. Taka ładna dziewczyna. No cóż, miłego dnia.

Zasalutował i jego pojazd włączył się w strumień innych, płynących nieprzerwanie obok pasa pieszego ruchu.

Zero. Zero, zero, zero... przekleństwo jej życia. Zerowych mężczyzn prawie nie było, kobiet za to – dziesięć procent populacji. Należała do tych dziesięciu procent. Nigdy dziecka. Wysterylizowana od razu po okresie dojrzewania. Mężczyźni, widzący w niej tylko obiekt seksualny, nigdy kandydatkę na prawną partnerkę. De facto „nieprzydatność prokreacyjna” była ostatnim z legalnie istniejących kalectw, budzących odrazę społeczną. I nie pomagało to, że takie osoby jak ona miały ułatwiony dostęp do pewnych zawodów jako nieobciążone życiem prywatnym, a więc w pełni dyspozycyjne. I tak świadomość własnej ułomności była bardzo gorzka, często nie do zniesienia. Nigdy nie miała przyjaciół, ani tym bardziej adoratorów, nikt nie chciał nawiązywać bliższej znajomości z „zerówką”, chyba tylko tacy, co szukali przygody na jedną noc. Nawet własne rodzeństwo Etty odsunęło się i skłoniło ją do zmiany miasta. Rozumiała ich. Chcieli, by zeszła im z oczu, by można było o niej zapomnieć, w końcu lepiej, by potencjalny kandydat na męża lub żonę nie wiedział, że w rodzinie jest „zerówka”. Że istnieje ryzyko.

Sięgnęła do torebki przy pasku i wyjęła inhalator opti. Zaciągnęła się cytrusowym oparem. Po krótkiej chwili ponury nastrój minął, a wkrótce potem Etta dotarła doswego bloku. Automatyczny odźwierny zeskanował siatkówki jej oczu, zagrał powitalną melodyjkę, po czym uchylił drzwi, zaś samoprogramowalna winda zjechała, zatrzymując się tuż przed nią. Wracała do mieszkania, gdzie na przekór złemu losowi ktoś na nią czekał – ktoś istniejący tylko dla niej, ktoś, komu jej „przydatność” była zupełnie obojętna. Raul.

– Jestem! – Zawołała, wchodząc do środka. Wysoki mężczyzna o ciemnobrązowych włosach, uczesanych tak, że głowa wydawała się okrągła, wyszedł z pokoju po lewo. Kanciasta twarz o szerokich szczękach nie różniła się w zasadzie od ludzkiej – miała delikatne rysy, prosty nos i wspaniałe, czarne oczy pod ciężkimi brwiami. Gęste włosy, spadające na kark i czoło, długie rzęsy, smukła szyja, klasyczny kształt dłoni, szczupłe, długonogie ciało. Jego ruchy były przerażająco ludzkie, nie do odróżnienia. Jedynie metalowy trójkąt w płatku lewego ucha zdradzał tożsamość. Ludzie woleli wiedzieć, z kim mają do czynienia, zatem androidy znaczono.

– Witaj – powiedział Raul bez uśmiechu. – Jak minął dzień?

To był chyba najsłabszy punkt konstrukcji zewnętrznej Towarzyszy. Nie umieli uśmiechać się w sposób naturalny, w ogóle mieli pewne kłopoty z mimiką twarzy, ale każdy Dominant w końcu do tego przywykał. Nie było to aż tak ważne.

– Ujdzie – odparła Etta. – Niedługo przyjdzie Weronika, więc jeśli chcesz, możesz gdzieś wyjść.

Raul przez chwilę rozważał to, co usłyszał.

– Chciałbym pójść do muzeum techniki – rzekł wreszcie. – Jeśli nie będę potrzebny, wybiorę się właśnie tam.

– Poszerzasz swe wiadomości?

– Po prostu powinienem...? – Raul urwał. Robił tak, gdy nie mógł znaleźć właściwego słowa. Co prawda androidom wszczepiano podstawowy słownik, ale same musiały uczyć się, jak dobierać słowa. Czasem nauka trwała nawet latami, a Raul miał dopiero dwa miesiące i szesnaście dni.

– Czujesz, że powinieneś? – Podpowiedziała mu Etta.

– Nie wiem, co to czuć, w tym sensie – odparł Raul. – Czuć, czyli co, rejestrować zmiany otoczenia, czy przeczuwać, to znaczy mieć nieracjonalne przekonanie o jakieś możliwości?

– Nieważne. U ludzi wszystko sprowadza się do chemii i fizyki, nie wiem, jak to jest u ciebie. Myślę, że chodzi o przekonanie. Po swojemu przecież czujesz.

To było coś, co najmniej rozumiała u swego Towarzysza. Swoista emocjonalność, która była jej obca, wciąż zadawała sobie pytanie, czy nie jest ona jednak wygenerowana przez program, jednak zachowanie Raula bywało tak niejednoznaczne, że nie mogła tego przyjąć bez zastrzeżeń. Początkowo myślała o nim jak o przedmiocie – dużej, interaktywnej lalce, której jej kaprys nadał rysy pięknego mężczyzny – jednak z biegiem czasu coraz lepiej rozumiała, że jest to istota. Myśląca samodzielnie i prawdopodobnie po swojemu czująca. Właściwie nie była to świadomość komfortowa. Czasem Etta czuła się jak właściciel niewolników z zamierzchłej przeszłości i w dwójnasób starała się traktować Raula z serdecznością i przyjaźnią. Podobne dylematy przeżywali też inni ludzie, którzy zdecydowali się na Towarzysza. Jednym z nich była Weronika, która miała wkrótce wpaść na przyjacielską pogawędkę.

II.

Raul wyszedł. Bez niego mieszkanie wydawało się dziwnie ciche i opustoszałe, tak jak kiedyś, nim zdecydowała się na sprowadzenie go do siebie. W takich chwilach zastanawiała się, czy rzeczywiście „lubi” swego Towarzysza, czy też może raczej jest to uczucie dużo głębsze. Kiedyś uważanoby to za niebezpieczny absurd, teraz po prostu się o tym nie mówiło, ale ludzie akceptowali postępującą antropomorfizację androidów. Wizje Dicka i Asimova zostały ucieleśnione, choć w nieco prostszej, złagodzonej formie. Na szczęście produkcja androidów – niewolników, przewidzianych do ciężkich robót, była nieopłacalna pod każdym względem. Nieprzewidywalność nie do opanowania, a także koszt powstania takiej repliki człowieka był wysoki i gdyby nie sprzedaż ratalna, takie osoby jak Etta nie mogłyby pozwolić sobie na Towarzysza. Androidy szanowano więc, z początku jako kosztowne przedmioty zbytku, potem, gdy poziom edukacyjny społeczeństwa rósł, jako „sztucznych ludzi”. Sztucznych, ale jednak... ludzi. Nie było to jeszcze, co prawda, powszechne, a wielu znajomych Etty wypowiadało się na ten temat twardo:

– Dla mnie to po prostu robot, jak kuchenny mikser, tyle że udoskonalony.

Weronika była inna. Sama miała Towarzysza, który właściwie nie został zaprojektowany jako Towarzysz. Rasmus, na którego mówiła Brent, był naprawdę wszechstronny, a nie został wykorzystany jako własność jakiegoś instytutu tylko dlatego, że określono go jako „zbyt samowolnego”. Potrzebował kogoś, kto go zrozumie i poprowadzi, zatem przekazano go Weronice, która po ukończeniu trzech fakultetów – cybernetyki, bioniki i mechaniki kwantowej – dostała posadę rządową z gatunku tych, o których nie mówi się głośno. Nawet Etta, jej najbliższa przyjaciółka, nie wiedziała dokładnie, co Weronika robi, nad czym pracuje, wiedziała tylko, że jest to sprawa o globalnie ogromnej wadze i że pochłania czasem i dwadzieścia godzin na dobę. Teraz zastanawiała się przez chwilę, czy tak nagłe zapowiedzenie się przyjaciółki z wizytą nie jest związane właśnie z pracą. Weronika od dawna nie miała czasu na życie towarzyskie. Może potrzebowała od Etty jakichś opracowań historycznych?

Młoda nauczycielka ustawiła na stole staroświecki dzbanek z sokiem, paterę z ciastkami i wazę z reglamentowanymi owocami. Niszczona przez setki lat planeta dopiero się odradzała po ekologicznej rewolucji, owoce stanowiły jeszcze luksus, dostępny jedynie w wydzielanych ilościach. Jedynie bardzo bogaci mogli pozwolić sobie na zakup większej ilości ze specjalnej puli.

– I tak mamy szczęście, że nie głodujemy, jak przepowiadali to pisarze. – pomyślała Etta.

Tak, dzięki globalnemu rządowi i mądrej gospodarce ludzie obecnie nie głodowali, a epoka ostro egzekwowanych przydziałów kartkowych była za nimi. Reglamentacji podlegały już tylko niektóre ziemiopłody, takie właśnie jak owoce, nadal jednak wstęp prywatnych osób do rezerwatów przyrody, czyli praktycznie na wszystkie zielone tereny był bezwzględnie zakazany. Nie groziło to karą śmierci, jak jeszcze sto lat temu, jednak można było trafić na długo do więzienia lub zostać obciążonym bardzo wysoką grzywną, obliczaną nie na podstawie sztywnych zapisów, a wartości majątku. Nie było innego wyjścia. Ziemię, planetę ludzi, tak wyniszczyła nadmierna eksploatacja, wojny i przemysł ciężki, że trzeba było drastycznych restrykcji, by odrodzenie mogło przebiegać we względnym spokoju, niezakłócanym przez specjalistów od łatwego zarobku, cwaniaków czy zwykłych ciekawskich.

– Panno Solis, Weronika Hornet czeka w przedsionku. Dane biometryczne zgodne z bazą identyfikacyjną – odezwał się automatyczny odźwierny.

– Może wejść – odpowiedziała Etta.

Drzwi zagrały melodyjkę powitalną, rozsunęły się i do mieszkania weszła młoda kobieta o nieco niezwykłej powierzchowności. Miała bardzo jasną skórę, czarne, obcięte na wysokości ramion włosy, obrysowujące podłużną twarz, w której płonęły piękne, piwne oczy. Dość wysoka, gibka postać ubrana była w tak zwany secondskin – bardzo modny dwuczęściowy kombinezon z czarnego eskrelonu, syntetycznej tkaniny o jedwabistym połysku, dzięki budowie molekularnej bardzo wytrzymałej i jednocześnie „oddychającej”. Jak mawiano w reklamach, ubrań z eskrelonu nie czuło się na skórze, nawet jeśli były bardzo obcisłe. Secondskin był właśnie taki i dlatego nosiły ten strój przeważnie tylko dziewczyny o nieskazitelnych figurach, jak Weronika. Zbyt dokładnie podkreślał każdą niedoskonałość.

– Witaj, Etta – powiedziała, ukazując w uśmiechu rząd białych zębów i figlarny dołek w lewym policzku.

– Witaj, Werka. Bez Rasmusa?

– Brent jest w Instytucie Cybernetyki na badaniach. Ostatnio miał pewien problem z okiem – odparła Weronika. Dźwięk jej głosu jak zwykle poprawiał Etcie humor – był nieco za dziecinny jak dla dorosłej osoby, ale wynikało to z tego, że jej przyjaciółka urodziła się z rozszczepem podniebienia i w jej sprawie musiała wypowiedzieć się Komisja do Spraw Zdrowia Noworodków. Oczywiście tak drobny defekt, z łatwością dający się usunąć operacyjnie, nie stanowił dostatecznej podstawy, by wszcząć procedurę eutanazyjną, ale opinia Komisji była wymagana do zabiegu. Mimo że wszystko poszło dobrze, Weronika zawsze odrobinę sepleniła, a jej głos był nieco piskliwy, jak u małej dziewczynki, nawet gdy stała się już samodzielną, pracującą kobietą.

– Co widzę, śliwki i winogrona! – Wykrzyknęła, patrząc na stół. – Zlituj się! Przecież to chyba cały twój przydział, nie mogę cię tak objadać.

Etta ze śmiechem pociągnęła przyjaciółkę za rękę do stołu.

– Jedz, jedz – zachęciła. – Za parę dni początek nowego miesiąca, dostanę drugi. Ten i tak odebrałam z dużym opóźnieniem, bo przecież miasto ma wiecznie jakiś kłopot z dystrybucją.

Dobrze wiedziała, że Weronika uwielbia owoce ponad wszystko. Sama jadła je raczej przez rozsądek, wiedziała, że są zdrowe, wolała jednak słodycze.

– A gdzie Raul? – Spytała przyjaciółka, sięgając do wazy ze źle maskowaną zachłannością.

– Poszedł do muzeum techniki. Poszerza horyzonty. Czasem naprawdę mnie zadziwia.

– Chcesz powiedzieć, że nie spodziewałabyś się takich zapędów po androidzie?

– No, raczej nie bardzo. Uczy się, nie z mego polecenia, a z własnej potrzeby. Nie oczekiwałam tego po Towarzyszu. Chciałam, żeby był cały mój, zawsze cierpliwy i posłuszny, kiedy chcę rozmowny, a gdy nie, milczący... jednak powoli odkryłam, że to nie mechaniczna lalka z komputerowym programowaniem, którą ustawiam, jak chcę i gdzie chcę. Ma własne preferencje, mówi „A nie moglibyśmy zrobić tego trochę później?”, albo „Wolałbym dziś obejrzeć coś innego.” Pamiętam, jak mnie zaskoczył, gdy spytał, czy wolno mu zmienić zasłony w swoim pokoju na granatowe. To znaczy nie to, że spytał czy wolno, ale to, że nie podobały mu się bordowe, które lubię ja.

Weronika pokiwała głową.

– Czy nie zdziwiłoby cię to, gdyby oprócz parametrów fizycznych zażądano od ciebie wytycznych co do charakteru i sposobu zachowania? Ale nie zażądano. Takich wzorców nie ma. To rodzi się samo, trudno tym sterować. Odchylenia statystyczne...

Przerwała i nalała soku do szklanki. Sączyła go powoli, patrząc w okno.

– Na przykład Brent – podjęła temat po chwili. – Można by rzec, że jest nadwrażliwy i łatwo go urazić. Jest w nim jakieś dążenie do udowadniania ludziom, że jest nam równy pod każdym względem. Może to kwestia dodatkowych obwodów neuronowych, w które został wyposażony, by zwiększyć IQ. Wiesz, że początkowo darzył mnie niechęcią?

– Co takiego?!

– A tak. Ubzdurał sobie, że jest moją własnością, a to go złościło. Oczywiście nie buntował się otwarcie, androidy tego nie robią, ale stosował bierny opór, potrafił nie odzywać się całymi dniami... Dopiero, gdy pojął, że nie mam zamiaru traktować go jak niewolnika, a jedynie partnera w pracy, mogliśmy się zaprzyjaźnić. Powoli zaczął mi ufać. To zabawnie brzmi w odniesieniu do androida, ale tak wygląda

Etta uśmiechnęła się, mrużąc lekko oczy. Pomyślała, że z nią i Raulem było całkiem podobnie, choć na pewno łatwiej. Gdyby Rasmus był człowiekiem, określono by go pewnie jako neurotyka i narwańca, a tak mawiano, że jest androidem o nieprawidłowych parametrach osobowości. Na podstawie jego przypadku zbadano i określono iloraz inteligencji, powyżej którego android zaczyna zdradzać objawy niestabilności w stopniu upośledzającym przydatność. Jak się okazało, IQ nie może być bezkarnie zwiększane.

– Powiedz mi, teraz już dobrze ci się z nim pracuje? – Spytała.

– O tak – odparła Weronika z ożywieniem. – I w pracy i poza pracą Brent jest wspaniałym kompanem, jeśli tylko szanuje się jego odrębność. Rozumiesz, nie chce być traktowany jak komputer na dwóch nogach. Właściwie to moja wizyta ma związek z Towarzyszami.

– Tak? – Zdziwiła się Etta.

– Tak. Kongres debatuje nad pewnymi rozwiązaniami prawnymi, które dotąd nie wydawały się konieczne. Chodzi o to między innymi, by zniszczenie androida liczyło się jak zabójstwo, nie jak zniszczenie mienia.

Ach tak. To rzeczywiście było niejednoznaczne moralnie – istoty inteligentne, samoświadome, posiadające wrażliwość estetyczną i własne poglądy, w świetle prawa pozostawały przedmiotami, które można było niemal bezkarnie pociąć na kawałki, gdyby komuś przyszła taka fantazja. Etta nigdy nie uważała tego za sprawiedliwe, nawet wtedy gdy jeszcze nie miała Towarzysza i nie myślała, by go mieć.

– To parszywe, ale co ja mam do ustaleń Kongresu? – spytała.

– Potrzebuję opinii historyka. Elaboratu poruszającego temat niewolnictwa i nierówności wobec prawa – wyjaśniła Weronika. – W końcu kiedyś niewolnik nie był człowiekiem, właściciel mógł go sprzedać, okaleczyć, zabić. Trzeba się na to powołać, a ty masz przecież całą historię świata w swej genialnej głowie.

Ach, więc o to chodziło.

– Oczywiście, mogę napisać coś takiego – odparła. – To żaden problem. Też bym chciała, by Kongres uregulował tę sprawę. W głowie mi się nie mieści, że ktoś, kto by skrzywdził Raula, nie poniósłby kary.

– To będzie potrzebne już za parę dni – rzekła nieśmiało Weronika. – Dasz radę?

– Dam. Nie martw się tym.

Uspokojona Weronika poczęstowała się ciastkiem. Zawsze przepadała za wszystkim, co słodkie. Etta pamiętała, jak kiedyś, gdy były nastolatkami, dane im było spróbować prawdziwego miodu – jej biedna przyjaciółka aż się rozpłakała, gdy oprowadzający ich po ośrodku badania żywności laborant powiedział później, że ta cenna substancja przeznaczona jest obecnie wyłącznie do wyrobu leków i za żadne pieniądze nie można jej kupić na własny użytek. Nic na świecie, co można było uzyskać sztucznie, nie miało tego smaku i zapachu.

– Powiedz – zaczęła po chwili. – Nigdy nie zastanawiałaś się nad tym, czemu nie produkuje się dzieci-androidów?

Etta powoli pokiwała głową. Tak, to był dylemat, nad którym wielu ludzi musiało się zastanawiać. W czasach, gdy na urodzenie dziecka trzeba było mieć pozwolenie od władz, zdawać by się mogło, że wielka grupa ludzi bezdzietnych to świetny rynek zbytu na małe androidy – jednak nikt nie wprowadził takiego modelu na rynek. Prawo stanowiło, że można produkować androidy wyłącznie w wersji „dorosłej” i wielu ludzi musiało zastanawiać się, co spowodowało takie obostrzenia.

– Myślę, że to kwestia etyki – powiedziała. – Umysł androida ma możliwość rozwoju, ale nie ciało. Małe dziecko albo wręcz niemowlę o umyśle mędrca... nie, to nie byłby dobry pomysł. Poza tym mogłyby być problemy w relacjach miedzy prawdziwymi a „sztucznymi” dziećmi, a także setki innych kłopotów, których pewnie nawet nie umiemy przewidzieć.

– Dokładnie. Projekty takie były, nie powiem, ale wszystkie odrzucono. Już wtedy, w początkach ery androidów skonstruowano coś w rodzaju a–etykiety, znaczy, co wolno, a czego nie . Jedną z podstawowych zasad było to, że nie wolno dopuścić, by android został sprowadzony do roli zabawki dla człowieka. Znasz może Gelberta Staida? Mieszka niedaleko ciebie.

– Ja nie, ale Raul zna. Właściwie nawet nie tyle jego, co Raisę, jego Towarzyszkę.

– Gelbert był klientem mojej siostry ciotecznej, seksuologa. Jest nadpobudliwy. Musiał przejść specjalny kurs indoktrynacyjny, nim dostał pozwolenie na wzięcie Raisy, a i tak postawiono mu warunek jednoczesnego zakupienia seksynki. Po to, by mógł się rozładować z czymś, co nie ma własnej świadomości i by nie sprowadzać inteligentnej istoty do roli seksualnej niewolnicy.

Seksynki, interaktywne lalki naturalnej wielkości, były w użyciu już od setek lat i sprawdzały się doskonale, szczególnie odkąd przestano je postrzegać jako coś brudnego, nieprzyzwoitego, a zaczęto traktować jak element terapii, pozwalającej na zachowanie zdrowia psychicznego i leczenie zaburzeń. Wciąż udoskonalane, nie miały w sobie sztucznego intelektu, ale też nie tego w nich szukano. Przeznaczenie androidów było inne, co nie znaczy, że nie mogły pomagać ludziom również w taki sposób. Nie było pod tym względem reguł – jedni ludzie współżyli z Towarzyszami, inni tego nie robili, ale nikt nie wiedział, co myślą o tym same androidy.

– Czy to znaczy, że postrzegam Raula jako zabawkę? – Zastanowiła się Etta na głos. Przyjaciółka ze śmiechem potrząsnęła głową.

– Skądże. Masz z nim normalną, zdrową relację. Co prawda, nie wyobrażam sobie, jak przełamałaś swą chroniczną nieśmiałość?

– Wiesz, to nie było proste i Raul bardzo mnie zaskoczył, bo inicjatywa wyszła od niego.

– Tak?

– Tak. Pewnego wieczoru, gdy byliśmy już zżyci, wróciłam z pracy kompletnie rozbita. To było wtedy, gdy jedna z uczennic trafiła do szpitala po skoku z dachu... chyba ci o tym nie opowiadałam. Założyła się z koleżankami, niemądra dziewczynka i zabrali ją do szpitala w bardzo ciężkim stanie. Trzeba było przeprowadzić śledztwo, kto ją namówił, uczestniczyć w sądzie szkolnym, zeznawać na policji, następnie całej klasie zrobić odpowiedni wykład. Gdy wróciłam do domu, byłam dosłownie chora i płakałam jak bóbr. Raul zaczął mnie pocieszać, tłumaczyć, że to nie była moja wina, a potem spytał „Chcesz, żebym pomógł rozładować to napięcie?” Początkowo nawet nie wiedziałam, co miał na myśli. Jednak byłam w takim stanie rozchwiania, że zgodziłabym się na wszystko, aby poczuć się trochę lepiej.

– I jak wrażenia?

– Było... nieoczekiwanie. Wiesz przecież, jacy egoistyczni są zwykle mężczyźni w tych sprawach, a Raulowi zależało nie na tym, żeby jemu było dobrze, tylko żebym poczuła się lepiej. Chociaż, jak wyznał znacznie później, ta czynność jest dla niego czymś dającym komfort, a raczej stabilizację odczuć. Powoduje reakcję, zbliżoną do reakcji synaptycznej w sferze uczuć dodatnich ludzkiego mózgu. To był pierwszy raz, gdy powiedział, że androidy też czują, choć inaczej niż ludzie.

Etta zawsze była, jak mawiano po średniowiecznemu, wstydliwa. Nie chciała korzystać nawet z przywileju „bezwinności”. Polegał na tym, że nocy spędzonej z zerówką przez żonatego lub zaręczonego mężczyznę nikt, nawet jego kobieta, nie uważał za zdradę. Zwykle korzystano z tego bez ograniczeń, ale Etta była wyjątkiem. Prawie nie chodziła na randki, wręcz unikała mężczyzn. Uważano to powszechnie za cechę tyleż śmieszną, co wręcz patologiczną, ale że była „zerówką”, nie miało to większego znaczenia. Także fakt, że androidy przypominały ludzi w najdrobniejszych szczegółach, również w budowie i funkcjonalności organów płciowych, był tematem, który wolała omijać w rozmowach. Wobec technika manufaktury z trudem wydusiła, że „starczy standardowy zestaw” i nie chciała rozmawiać o jakichkolwiek preferencjach dotyczących wymiarów czy kształtu. Weronika to rozumiała, choć sama nie miała takich zahamowań. Nie, w najmniejszej mierze.

– Jednym słowem, było ci dobrze – powiedziała lekko. – Cóż, nie mogło być inaczej. Android wie, kiedy człowiekowi jest miłe jego towarzystwo i dąży do tego, by osiągnąć ten stan. To zagadkowe i nie do końca wytłumaczalne, ale wydaje się, że mają wpisaną w algorytmy pewną opiekuńczość w stosunku do ludzi.

– Tak, to rzeczywiście zagadkowe, ale nie tylko to jest dziwne. Na przykład ich instynkt samozachowawczy. Z teorii wynika, że nie powinny go mieć.

– Teoria to tylko teoria. Jest ich zresztą dużo, a jedna z nich tłumaczy, że na etapie samoświadomości instynkt samozachowawczy rodzi się sam, nawet w prymitywnych obwodach maszyny myślącej. W końcu pierwszy samoświadomy mózg składał się z topornych mikroprocesorów elektronicznych, bo nie znano jeszcze wtedy techniki koloidów polimerowych. To przyszło później. Ten pierwszy był plątaniną elektronicznych połączeń, w których zrodziła się świadomość własnego ja. Uważano, że to niemożliwe. Ale jednak MacAfle 2154 myślał i czuł. Obawiał się zniszczenia, a więc śmierci. To był pierwszy raz, gdy do ludzi dotarło, co właściwie usiłują zrobić. To też porusz w opracowaniu, dobrze? To ważne.

– To nie wszystko, prawda? – spytała Etta po chwili. Weronika skinęła głową.

– Zawsze miałaś intuicję. Nie, nie wszystko. Ale dzisiaj jeszcze nie mogę powiedzieć tego, co bym chciała. Spytam jednak o coś: gdybym zaproponowała ci wielką przygodę, naprawdę wielką, która wiązała by się z pozostawieniem za sobą wszystkiego co znasz, zgodziłabyś się?

– No nie wiem, musiałabym poznać szczegóły. Chodzi o jakiś projekt rządowy?

– Tak, dokładnie tak. Nie mogę teraz tego wyjaśnić, ale może już niedługo porozmawiamy o tym otwarcie. Tylko że...

Weronika wyraźnie się zawahała. Jej blada twarz pobladła jeszcze bardziej, jak zawsze w chwilach napięcia.

– Nikomu nie wspominaj o mojej wizycie ani o tej rozmowie, dobrze? – dokończyła. – Już to, co powiedziałam stanowi pewną tajemnicę, a cała sprawa to jeden z najgłębiej strzeżonych sekretów rządowych. Dotyczy przedsięwzięcia, o którym mało kto wie.

– Aż tak?

– Tak. Oczywiście nie myśl, że to jakiś spisek przeciw ludzkości, jest wręcz odwrotnie. Etta, kochanie... ludzkość ma kłopoty, których nawet nie podejrzewa.

– Jak to? Przecież najgorsze mamy za sobą. Chyba że chodzi o niezrzeszonych, oni...

– Skądże, niezrzeszeni nie są groźni. Większość z nich powraca do miast po przekroczeniu pewnego wieku. Pewnie muszą się wyszumieć z dala od autorytetów. Kłopot tylko, jeśli mają nielegalne dzieci, wiesz, że to się zdarza.

– Wiem. Taka nieodpowiedzialność doprawdy nie mieści się w głowie.

– To po prostu atawistyczne parcie do przekazania genów przyszłemu pokoleniu. Szczęśliwie niezrzeszonych nie jest wielu, bo trzeba doprawdy mieć coś z głową, by dobrowolnie porzucać bezpieczeństwo miast na rzecz mieszkania byle jak i byle gdzie. Nie, tak jak powiedziałam, sprawa nie ma z nimi nic wspólnego. Na razie nie mogę powiedzieć nicwięcej, ale już wkrótce....

Weronika spojrzała na zegarek i z wyraźnym żalem wstała. Bardzo tęskniła za dawnymi spotkaniami z przyjaciółką, wspólnymi spacerami, nauką i rozrywkami, ale teraz praca wypełniała właściwie całe jej życie.

– Odezwę się, gdy będę mogła powiedzieć coś konkretnego – obiecała. – Swą dysertację przyślij po prostu pod mój adres, dobrze? Nie później jak za trzy, cztery dni.

– Oczywiście, nie martw się.

Weronika otworzyła małą torebkę, przypiętą na ściągaczu wokół talii.

– A to dla ciebie – powiedziała, stawiając na stole maleńki słoiczek. – Dostałam nagrodę za ostatnią robotę, a zawsze się wszystkim dzieliłyśmy, pamiętasz?

Etta z niedowierzaniem wzięła niewielki przedmiot i obejrzała pod światło.

– Miód? – upewniła się. – Prawdziwy? Ależ, Werka, to musi być warte...

– Mówiłam, dostałam nagrodę, więc się dzielę – przerwała przyjaciółka z uśmiechem. – Trzeba w końcu jakoś uczcić twą pierwszą pracę dla rządu. Oby nie ostatnią, prawda?

– Myślisz, że to coś da? – spytał Raul. Jak zwykle, w jego głosie nie brzmiała nadzieja ani napięcie, był to zwykły, wygenerowany mechanicznie tryb pytający – głos również stanowił słaby punkt konstrukcji androidów. Miał ludzkie brzmienie, ale nic poza tym. Cała gama odcieni, dostępnych przeciętnemu człowiekowi, była nie do uzyskania, więc aparat głosowy „sztucznych ludzi” wyposażony był po prostu w opcje: „tryb twierdzący, tryb pytający, tryb niezobowiązujący.” Reszty dokonywał rozkład akcentów, którymi każdy android sam uczył się posługiwać, tak że do pewnego stopnia sposób mówienia każdego był indywidualny mimo wszystkich ograniczeń.

– Nie wiem. Jednak może pomóc w uładzeniu tych spraw – odparła Etta, nie odrywając oczu od ekranu podręcznego notebooka. Po chwili spojrzała na Towarzysza, zajętego rzeźbieniem jednej ze ścian dużej szkatułki na biżuterię. Nie oznaczało to pracy twórczej, gdyż android kopiował jedynie otrzymane wzory, ale sprawiało zaskakująco ludzkie wrażenie. Maleńkie dłuto w spokojnej dłoni androida poruszało się sprawnie i pewnie, wycinając skomplikowane arabeski z precyzją automatu fabrycznego. Nie po raz pierwszy Raul usiłował zgłębić, czym jest dla ludzi sztuka. Wrażliwość estetyczna to było coś, co każdy android mógł w sobie wyrobić na podstawie absorpcji schematów kanonu piękna i przetworzeniu ich we własny algorytm. Podstawowy program, wprowadzany do zintegrowanych z koloidowym mózgiem elektronicznych mnemonów, nie obejmował takich rzeczy, jednak sztuczni ludzie uczyli się, ulegali samo komplikacji i nikt nie był w stanie przewidzieć, w jakim kierunku rozwinie się umysł poszczególnego androida. Ich osobowości były bardzo złożone i był to wynik reakcji zbliżonych do tych, które zachodziły w typowym ludzkim mózgu. Przed zastosowaniem chemotechnologicznych koloidów było to bardzo trudne, gdyż brakowało dróg swobodnego łączenia się mikroobwodów. Procesy zachodzące w koloidzie były fizykochemiczne, nie ściśle fizyczne, dlatego osiągnięty efekt był tak dobry. Właściwie nawet za dobry, gdyż pomyślane jako pomoc dla ludzi androidy nie mogły zostać wykorzystane jako roboty fabryczne czy rolne, a nawet jako służba domowa. Przedział ich wolności osobistej był zbyt duży, by dało się przewidzieć ich postępowanie, dlatego praktycznie jedyną funkcją stało się towarzyszenie ludziom samotnym i nieszczęśliwym. Wyjątkiem od reguły był sektor medyczny, gdzie pełniły rolę asystentów i pielęgniarek. W ekstremalnych przypadkach Towarzysze byli przydzielani za darmo, w ramach terapii przeciwsamobójczej, choć zwykle trzeba było płacić. W regulaminie Centrum Programowania Androidów widniał eufemistyczny termin „zwrot kosztów produkcji plus amortyzacja”. Słowa „zapłata” lub „wartość przedmiotu” zbyt źle się kojarzyły i dlatego z nich zrezygnowano. Jak jednak zapatrywały się na sprawę androidy? Czy nie miało to dla nich posmaku niewolnictwa? Zwykle ich nie pytano.

– Raul, czy ś uwłacza ci to, że płacę fabryce raty za twoje towarzystwo? – Spytała Etta. Android podniósł głowę znad szkatułki i przez chwilę patrzył w martwy punkt, jakby zastanawiając się, co ma odpowiedzieć.

– Gdybyś nie zaczęła płacić, nie istniałbym, prawda? – rzekł wreszcie. – Nie mogę więc uważać tego za coś złego. Jeśli właściwie pojmuję istotę dobra i zła, zło jest to działanie na czyjąś szkodę, a ty działałaś na moją korzyść. Zawsze lepiej jest istnieć niż nie istnieć.

– Ale czy istnienie ze mną uważasz za korzystne?

– Koegzystencja z tobą jest podstawą mego istnienia. Potrzebujesz mnie, dlatego zapłaciłaś za moje pojawienie się na świecie. Dbasz o mój rozwój i zależy ci na mnie. Nie rozumiem, czemu miałbym uważać, że nie jest to korzystne.

Chyba rzeczywiście nie rozumiał. Przy całej swej inteligencji androidy mówiły nieprawdę tylko wtedy, gdy tego żądano – same z siebie nie widziały po prostu logiki w mówieniu nieprawdy. Może dlatego nigdy nie zajmowały się pisaniem wierszy lub opowiadań beletrystycznych, choć Raul chętnie czytał. Chyba uzupełniał w ten sposób wiedzę o ludziach.

– Jaka jest Raisa? – spytała Etta. – Czy jest taka, jak ty? Tak samo myśli?

– Raisa 219B jest formą żeńską, więc nie może być taka sama.

– Jak to jest z waszym poczuciem tożsamości seksualnej? Nigdy nie pytałam, ale chyba nie jest wam obojętne, jakiej jesteście płci?

– Na początku jest. Dopiero po wprowadzeniu schematów skojarzeniowych staje się to nieodwracalne. W końcu płeć to nie tylko wygląd, prawda?

Etta westchnęła i odłożyła notebook. Dopiero teraz docierało do niej, jak mało w istocie wie o androidach, a nawet o swoim Towarzyszu. Na przykład ta kwestia. Czy żeńskie androidy naprawdę czuły się kobietami i co to dla nich znaczyło? Raisa używała różowej szminki w odcieniu nr 5, bladoniebieskiego tuszu do rzęs i perfum „Wieczór Paryża”. Innych nie chciała – dlaczego? Romina 176F, która kiedyś mieszkała obok Etty razem z jej sąsiadem wolała pomadkę w kolorze ciemnej wiśni, perłowe cienie do powiek i perfumy Coco Chanel. I znowu, dlaczego? Czy to było w programie? Nie. Program podstawowy był zawsze ten sam, upodobania androidów stanowiły dla Etty zagadkę, podobnie jak poczucie płci, które znacząco wpływało na ich zachowanie. Raulowi nie przyszłoby do głowy czernienie brwi czy coś podobnego. Ponownie wzięła do ręki notebook i uzupełniła swą pracę kilkoma zdaniami na ten temat. Przejrzała jeszcze raz to, co napisała, i wysłała całość pod adres przyjaciółki.

Następnego dnia Etta obudziła się z uczuciem, że jest bardzo chora. Bolała ją głowa i gardło. Dawno nie czuła się tak źle – wbrew optymistycznym prognozom wielu dawnych pisarzy SF ludzkość wciąż nie mogła znaleźć lekarstwa ani szczepionki na szybko mutujące wirusy „zwykłego przeziębienia”, choć działające na ulicach sterylizatory powietrza zmniejszały ryzyko zachorowania do minimum. Wiedziała, że zgodnie z obowiązującym prawem nie wolno jej teraz wyjść z domu i wcale nie miała ochoty. Zamknęła oczy i ponownie zasnęła, nie wiedząc kiedy. Obudził ją dopiero głos Raula;

– Spóźnisz się do pracy, Etta.

– Nie idę dziś do pracy – odpowiedziała sennie. – Zadzwoń do szkoły i powiedz, że jestem chora... a potem zadzwoń po lekarza.

Raul pochylił się i dotknął opuszkami palców jej czoła. Przez krótką jak mgnienie oka chwilę czekał, aż uaktywnią się precyzyjne czujniki temperatury, potem wyprostował się i powiedział:

– 39 stopni i dwie kreski. Nie wstawaj, zrobię ci mocną herbatę i zadzwonię po doktora Estradę.

Nie był zaniepokojony, androidy nie bywały niespokojne, jednak było w jego zachowaniu coś nieuchwytnie bardziej opiekuńczego niż zwykle. Zaparzył herbatę dla Etty, dolał soku malinowego i dopiero postawiwszy kubek na nocnym stoliku obok łóżka dziewczyny udał się do aparatu łączności. Wybrał na klawiaturze numer domowego lekarza i odczekał chwilę. Na ekranie pojawiła się wygenerowana komputerowo twarz doktora Estrady, a obok śniada pielęgniarka w tradycyjnym czepku i fartuchu.

– Zgłasza się Rhae 29N, asystentka doktora Estrady – powiedziała. – Doktor jest chwilowo nieosiągalny. Proszę podać dane chorego i objawy.

– Witam, Rhae – powiedział android. – Mówi Raul 209C. Moja Domina, Estrella Solis, jest chora, prawdopodobnie na wirusową chorobę zakaźną. Objawy: ból głowy i gardła, przekrwienie spojówek oczu, temperatura ciała 39 stopni i dwie kreski, ogólne osłabienie.

– Weź diagnoster, zbadaj krew i parametry chorej – odpowiedziała asystentka.

Raul wrócił do sypialni Etty. Dziewczyna wpół drzemała, a ciężki oddech świadczył o tym, że naprawdę źle się czuje. Raul ostrożnie zadrasnął jej palec sterylną igłą, zebrał kroplę krwi na płytkę, którą wsunął do czytnika diagnostera, a następnie przyłożył czujnik do miejsca na szyi Etty, gdzie pod skórą pulsowała tętnica szyjna. Odczekał chwilę, zarejestrował wszystkie uzyskane w ten sposób informacje i przesłał do pracowni doktora Estrady. Potem ustawił klimatyzację pomieszczenia na wzmożony przewiew i zwiększoną wilgotność, wysłał do szkoły standardowe zawiadomienie o niemożności zjawienia się w pracy nauczycielki klasy podstawowej 3a, po czym usiadł obok łóżka Etty, czekając na odzew lekarza.

Etta czuła się gorzej niż kiedykolwiek. Była otumaniona, oddychała z trudem i bolała ją głowa, ale wyczuwała przy sobie obecność Raula i to ją uspokajało. Miała niezbitą pewność, że android zrobi wszystko, byjej pomóc i była to świadomość kojąca wszelką obawę. Gdy wreszcie zapadła w płytki, niespokojny sen, nawet nie usłyszała sygnału łączności ani głosu Raula, rozmawiającego z lekarzem. Obudziło ją dopiero lekkie ukłucie w ramię.

– Co to? – spytała sennie.

– Biotonina – odparł Raul. – Doktor kazał ją podawać. To tylko niewielka infekcja. Masz tydzień zwolnienia z obowiązków i tylko cztery dni ścisłej kwarantanny. Wszystkie leki już przysłano, zamówiłem też dostawy ze sklepu. Niczego nam nie zabraknie.

To była zwykła procedura. Ktoś, kto uległ infekcji, zostawał odizolowany w domu, by nie rozprzestrzeniać zakażenia. Podawaniem leków zajmowały się androidy – własne lub przysyłane przez placówki medyczne. Jak mawiano, trudno było o lepsze pielęgniarki – nieskończenie cierpliwe, silne, odporne na zakażenia i dokładnie, bez pomyłek, wykonujące zalecenia lekarza. Raul nie był co prawda pielęgniarką, ale otrzymawszy odpowiednie instrukcje bez trudu mógł poradzić sobie z opieką nad chorą Ettą. Umiał wykonywać wszystkie zalecenia i nie mylił się nigdy.

Niemal od pierwszego dnia starał się być użyteczny. Umiał zrobić kawę i herbatę, pokroić substytutowy chleb na zgrabne kromki i posmarować ekstraktem z drożdży lub pastą jajeczną. Musieli go tego nauczyć w zakładach, razem z paroma innymi podstawowymi rzeczami. Gdy tylko posłaniec ze sklepu dostarczył zamówione ubranie, bez poganiania poszedł wziąć prysznic i umył się dokładnie żelem dezynfekcyjnym. Etta nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać przez uchylone drzwi łazienki. Było co podziwiać. Zgrabne ciało, wspaniała skóra i ruchy do złudzenia ludzkie, nie mogła się nadziwić precyzji wykonania. Był idealny, od spadającej na czoło czupryny aż po paznokcie na palcach pięknie wyrzeźbionych stóp. Gdy wyszedł spod suszarki (bardziej higienicznej niż staroświeckie ręczniki), sam się przebrał, nie potrzebując pomocy. W ciemnogranatowych spodniach, zgrabnych półbutach i jasnoróżowej koszuli wyglądał jak student z dobrej rodziny i Etta nie miała wątpliwości, że gdyby nie metalowy trójkąt w płatku lewego ucha, nikt nie odróżniłby go od człowieka.

– Co mam... teraz robić, Domina? – spytał, zapiąwszy ostatni guzik i przyczesawszy przed lustrem lekko wilgotne włosy. Wciąż lekko się zacinał – poradnik dla Dominantów wspominał, że jest to mankament nowo skonstruowanych androidów, który znika bez śladu w ciągu pierwszego tygodnia obcowania z człowiekiem.

– Na razie nic szczególnego – odpowiedziała. – Chodź, pokażę ci twój pokój. Na razie prawie nie jest urządzony, ale nadrobimy to wspólnie. Wzięła Raula za rękę i zaprowadziła do przygotowanego pomieszczenia, gdzie na razie stała tylko szafa, łóżko i zestaw komputerowy. Poradnik wspominał, że każdy android powinien taki mieć, by móc się uczyć, zadbała więc o to.

– Tu będziesz mieszkał – powiedziała. Raul rozglądał się przez chwilę.

– Podoba ci się?

– Zasłony.

– Co zasłony? Nieładne?

– Lepiej inne.

– Jakie? – zdumienie Etty nie miało granic.

– Takie – wskazał na swoje nowe spodnie. – O, taki kolor.

Dopiero co zjawił się na świecie, a już miał upodobania! To było nie do uwierzenia.

– Wolisz granatowe?

– Myślę że... byłyby dobre. Ładne.