Powrót z wakacji - Bożena Grabowska - ebook

Powrót z wakacji ebook

Grabowska Bożena

5,0

Opis

Basia i Wojtek, nowożeńcy z Oświęcimia, wyjeżdżają na wakacje swoich marzeń – do egzotycznego Księstwa Mamhara. Dziwnym trafem poznają państwa Homettini, najbardziej wpływowych ludzi na wyspie. Ujęci ich życzliwością i bezpośredniością, szybko zaprzyjaźniają się z nimi. Nie wiedzą, że pewien młody człowiek, ulubieniec pani Homettini, traktowany przez nią niemalże jak rodzony syn, czuje do Basi coś więcej niż tylko przyjaźń. Niespodziewanie Polacy zostają wciągnięci w intrygę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 905

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

zadziwiająca treść książki....
00

Popularność




© Copyright by Bożena Grabowska 2008

ISBN 978-83-7564-072-4

Wydawnictwo My Book

www.mybook.pl

Publikacja chroniona prawem autorskim.

Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Dedykacja

Dedykuję tę książkę mieszkańcom miasta i gminy Oświęcim. Chciałabym, aby przyczyniła się do zmiany stereotypów o naszym osiemsetletnim mieście.

1.

Słychać było jeszcze dźwięki muzyki, pachniał tort. Głośne wołania „No, stary, tak trzymaj”. Poklepywania, gwizdy, toasty. Zapach kwiatów, szelest sukni, opadający na podłogę welon. To wszystko zdawało się być pięknym snem. Dopiero warkot silnika samolotu uświadomił Basi, że dokonało się to, co zdawać by się mogło niemożliwe. Rzeczywiście, była panią Milewską i siedząc obok swojego męża, czekała na start do krainy marzeń. Cokolwiek miałoby to znaczyć.

Basia i Wojtek zaraz po studiach zdecydowali się na małżeństwo. Było to dość spontaniczne, nieoczekiwane, ale dla rodziców z obu stron okazało się miłą niespodzianką. Oboje pochodzili z małej miejscowości położonej na południu Polski, z Oświęcimia. Cudowne miasto o burzliwej historii. Kochana przystań ze swym urokliwym rynkiem z sakralnymi zabytkami, Centrum Kultury, plantami nad rzeką; kawiarenki i restauracje. Miejscowość, która mogłaby się stać turystyczną sypialnią dla podróżnych. Kotlina otoczona górami, w sąsiedztwie Krakowa, Beskidów. Jednak trudności napotykały i to miasto. Przede wszystkim kłopoty z pracą, inwestorami. Wielu młodych ludzi zaraz po studiach opuszczało rodzinne gniazdo i udawało się do dużych aglomeracji. Wojtek także musiał szukać szczęścia w Tychach. Miejscowość oddalona o dwadzieścia pięć kilometrów przyjmowała z otwartymi ramionami młodych utalentowanych projektantów.

Zaraz po weselu Wojtek miał zacząć swoją prawdziwą karierę w renomowanej firmie. Basi było łatwiej. Jako choreograf, mogła pracować w kilku miejskich przedszkolach, ucząc maluchy podstaw tańca. Tu zapominała o zbliżających się przedślubnych emocjach. Czas do wielkiego wydarzenia optymalnie został skrócony. Basię trapiły mieszane uczucia. Wszystko odbywało się w przyspieszonym tempie. Trochę ją to paraliżowało i napawało strachem, który skutecznie był rozwiewany przez matkę. Wreszcie stało się. Na wesele zjechali goście z Krakowa, z Zakopanego. Druhny w jednakowych sukienkach, dzieci sypiące kwiaty przed wejściem do kościoła i tradycyjny ryż tuż po ceremonii. Dom weselny kipiący wyśmienitą kuchnią, a w eterze unosiły się muzyczne gorące rytmy. Niczym nie przypominał remizy strażackiej zasypanej śniegiem. Impreza trwała, a rozbawieni i rozśpiewani weselnicy nie zauważyli, kiedy to pojawiła się osoba nieproszona. Była nią Grażyna, dawna dziewczyna Wojtka. Muzyka ucichła. Goście rozstąpili się, robiąc przejście dla kobiety, która jak gwiazda z Hollywood, powłóczystym krokiem, podążyła z bukietem róż w kierunku młodej pary. Wyglądała pięknie. Wysoka, szczupła, z krótko przystrzyżonymi włosami, w nieco wyzywającej toalecie. Jej promienna twarz rozświetlała całą postać. Stanęła przed nowożeńcami i wcisnęła w dłonie Basi bukiet kwiatów. Złożyła obojgu klasyczne życzenia. Młodzi grzecznie jej podziękowali, zapraszając do pozostania na dalszą część zabawy. Dziewczyna odmówiła, całując Wojtka w policzek, coś mu szepcąc do ucha. Wyszła z takim samym wdziękiem, z jakim się pojawiła.

Lekkie szarpnięcie samolotu przypomniało małżonkom, że ich podróż jest kontynuowana.

– Słuchaj, Wojtku – zagadnęła Basia – co wtedy na weselu powiedziała ci Grażyna?

– A, takie tam – odburknął chłopak.

– Ale, co proszę, ty wiesz, że teraz…

– Coś w tym rodzaju, że bardzo żałuje naszego rozstania i że gdyby nie to, to teraz ona byłaby w bieli.

– No tak, oczywiście – uśmiechnęła się Basia, zamykając oczy. Ułożyła głowę na ramieniu męża. Poczuła się w tej chwili bardziej szczęśliwsza. Zanurzyła się w rozmyślaniach.

Przypomniała sobie swojego teścia, który na weselu zawołał ich do pomieszczenia gospodarczego i trzymając jedną rękę w kieszeni, nieco speszonym głosem, ale bardzo szybko powiedział:

– Moi drodzy, to dla was – wyciągnął kopertę, dając ją Wojtkowi.

– Co to, tato? – zapytał syn.

– To na pewno nie pieniądze – uśmiechnął się ojciec.

Wojtek delikatnie otworzył kopertę.

– Wczasy w Księstwie Mamhara, w hotelu Aruna, czternaście dni, wraz z przelotem.

– Tato, dziękujemy! – wykrzyknęła Basia.

– Basiu, to niemożliwe – warknął Wojtek.

– Dlaczego? – rozżalonym głosem zapytała.

– Dopiero dostałem pracę, obiecałem, że stawię się do biura we wtorek, nie sądzę żebym mógł dostać urlop, termin wyjazdu jest za trzy dni.

– Faktycznie, nie pomyślałem, synu, przykro mi, jak je sprzedasz, to jeszcze zarobisz, to są wczasy okazyjne dla nowożeńców. Na wyspę mogą się dostać tylko ludzie z wyższych sfer, prominenci i gwiazdy. Myślałem, że raz w życiu… że to fajny pomysł… przepraszam – pan Jan odszedł ze spuszczoną głową.

– Jak mogłeś się tak zachować, on tak bardzo się starał – Basia upomniała męża.

2.

Zaraz po weselu Wojtek borykał się, jak załatwić sobie urlop. Nic go nie cieszyło, przemierzał kilometry po własnym mieszkaniu. Bilet do Księstwa stał się horrorem. Jak załatwić wolne? Co powiedzieć? Czekał na taką pracę. Z drugiej strony jego małżeństwo stanęło pod znakiem zapytania. Basia zamilkła. Och, nie tak on sobie nowe życie wyobrażał. W uszach słyszał tylko jedno: „niepowtarzalna okazja”. A i owszem. Zabrał swój nieszczęsny prezent i ruszył do biura. Zatrzymał się tuż przed drzwiami z napisem: „Sekretariat Prezesa”. Co dalej? Trudno, to, co miało za chwilę się zdarzyć, było jego przeznaczeniem. Wszedł do środka. Za biurkiem siedziała pani w średnim wieku. Ubrana w klasyczny granatowy kostium z białą bluzką, z gładko przyczesanymi włosami upiętymi w kok. Opadające na nos druciane okulary dodawały jej elegancji, a zapach jej perfum unosił się w całym pomieszczeniu. Z głową opuszczoną w dół, coś pisała, nie zwracając uwagi na wchodzącego mężczyznę.

– Dzień dobry – cicho powiedział Wojtek.

– Dzień dobry – odpowiedziała pani, unosząc głowę znad biurka.

Twarz miała zadbaną. Delikatny makijaż podkreślał jej osobowość, a promienny uśmiech wywoływał przyjazną atmosferę. Wojtek ośmielił się nieco.

– Czy jest pan prezes?

– Tak, ale czy był pan z nim umówiony?

– Tak… yyy… nie…

– W ten sposób, mówi każdy, kto boi się z nim spotkać, czy mam rację?

– Tak, proszę pani.

– Ja nie jestem nauczycielką – zażartowała.

– Oczywiście, przepraszam, nie przedstawiłem się: Wojciech Milewski.

– Bardzo mi miło, czekaliśmy na ciebie, bo nie mylę się, jesteś nowym projektantem?

– Tak, to właśnie ja.

– Skąd ten strach?

– Wie pani…

– Chwileczkę, musimy sobie coś wyjaśnić, tu każdy jest ze sobą po imieniu, chyba że komuś to nie pasuje.

– Bardzo fajny zwyczaj – zapewnił, jednocześnie wyciągając w kierunku kobiety dłoń. – Wojtek.

– Zofia. Wiem też… – ciągnęła, nadal trzymając go w uścisku – że jesteś młodym żonkosiem, gratulacje.

– Bardzo dziękuję – podziękował, zmieniając kolor policzków na czerwony. – Tak, a czy ja… – wybąkał, pokazując na drzwi prezesa i puszczając dłoń nowej koleżanki – … mógłbym tam wejść?

– Nie wiem, ale zaraz będziemy wiedzieć – nacisnęła klawisz interkomu.

– Słucham – odezwał się głos w aparacie.

– Jest tu Wojtek Milewski, czy mógłby wejść?

– Jeżeli na chwilę, to proś.

Zosia pokiwała głową na znak zgody, wskazując mężczyźnie wolną drogę.

Po sekundzie panowie witali się męskim uściskiem dłoni.

– Słucham, proszę siadać, nie mogę poświęcić ci dużo czasu, za chwilę mam spotkanie.

– Tak, naturalnie, zdaję sobie z tego sprawę.

– O co chodzi, Wojtku?

– Nie wiem, od czego zacząć.

– Wal od początku.

– Bo… widzi… pan – dyszał ze zdenerwowania.

– Piotrek.

– Słucham?

– Tak do mnie się zwracaj.

– Ach tak, dziękuję.

– Dalej, chłopie, ja naprawdę nie mam czasu.

– Bo to jest tak: w sobotę jak pan… to znaczy, ty wiesz ożeniłem się.

– Dostałeś od nas chyba list gratulacyjny? – Piotr rozłożył ręce w oczekiwaniu na pozytywną odpowiedź.

– Ależ tak, bardzo dziękujemy, chodzi o to, że dostaliśmy nietypowy prezent i w związku z tym przychodzę do ciebie.

– Do mnie, po co? Ja nie mam nic z tym wspólnego.

– Tak, ja wiem, ale ten prezent to dwutygodniowe wczasy i…

– Nie! Nic z tego! – mężczyzna wstał, poprawił marynarkę i odwrócił się plecami do Wojtka. – Przykro mi, teraz od ciebie zależy, sam zdecyduj, praca albo wyjazd.

– Rozumiem.

– Nie, ty nic nie rozumiesz, ja mam kłopoty, bo nie mam jak dostać się do Księstwa Mamhara, a ty wychodzisz do mnie z miodowym miesiącem, chłopie, daj spokój.

– Ja… tam… mam zaproszenie…

– Wiesz dobrze, jak jest. O klienta, zwłaszcza takiego, to trzeba zadbać – Piotr kontynuował swoją myśl. – Ja bym ci dał ten urlop, ale zrozum, teraz jesteś potrzebny, może za miesiąc… Coś ty powiedział? – Piotr znów odwrócił się twarzą do Milewskiego.

– To jest ten prezent.

– Chłopie, co ty mówisz, tam dostać wizę jest nieosiągalne – usiadł z wrażenia, poprawiając swe krucze włosy.

– A jednak…

Wojtek majestatycznie wyciągnął z teczki zaproszenie, wciskając je swojemu szefowi. On zaś delikatnie otworzył kopertę i zaczął je studiować. To czytając głośno, to cicho. Najwyraźniej nie mógł uwierzyć, co trzyma w dłoniach.

– Słuchaj, mam dla ciebie propozycję. Myślę, że ci się spodoba i będziemy obydwaj zadowoleni, ale musisz poczekać.

– To znaczy…?

– Zosia przygotuje dla ciebie kawę, a ja za parę minut poproszę ciebie na walne zebranie. Chyba masz czas, bo o ile sobie przypominam, to dopiero jutro mieliśmy się spotkać.

– Tak, mogę zostać.

– Super – Piotr otworzył drzwi i delikatnie wypraszając go z gabinetu, głośno zawołał: – Zosiu, przygotuj Wojtkowi kawę.

– Już się robi – odpowiedziała.

Do gabinetu weszło trzech mężczyzn. Długo razem obradowali. Zdawało się, że Piotr zapomniał o istnieniu Wojtka. Wreszcie został ponownie poproszony.

– To nowy projektant, Wojciech Milewski, o którym wam przed chwilą wspominałem.

– Bardzo nam miło – każdy z nich podchodził, podając swoją dłoń i przedstawiał się: Kuba, Andrzej i Mateusz.

– Słyszeliśmy o twoim prezencie, to bardzo miły gest, obecnie rzadkość – pierwszy odezwał się Andrzej, wiceprezes firmy.

– Tak – przytaknął Wojtek.

– Zanim dowiesz się o naszej propozycji dla ciebie i twojej żony, wysłuchaj Kuby, który jest głównym projektantem, a zarazem twoim przełożonym – Piotr wskazując ręką na grubego jegomościa, usiadł. Mężczyzna włączył projektor. Na ekranie pojawiły się trójwymiarowe animacje. Zaczął głośno omawiać projekt kompleksu budynków rekreacyjnych, mających powstać w Księstwie Mamhara.

– Jest to prywatny kontrahent, który pół roku temu zgłosił się do nas, z prośbą o zaprojektowanie takiego obiektu. Jest możliwość stałej współpracy z owym partnerem, ale nie tylko nasza firma go interesowała. Teraz na rynku takich przedsiębiorstw jak to jest bardzo dużo. Sam chyba trochę się orientujesz, to nie takie proste wedrzeć się na stałą pozycję i wyrobić sobie tak zwaną markę. Chyba to rozumiesz.

– Konkretnie – przerwał Mateusz – chodzi o dotarcie bezpośrednio do klienta i przedstawienie mu naszej oferty pod względem atrakcyjności nie tylko w produkcie, ale także ceny za taką usługę.

– Jak mogę pomóc? – zapytał Wojtek.

– O, tak. Dużą rolę możesz na wstępie swojej kariery odegrać uśmiechnął się Kuba. – Gość, który nas interesuje, nazywa się Damian Kuperfilt, mieszka w centrum Księstwa przy Alei Hametine. Zresztą to w tej chwili jest nieważne. Twoim zadaniem byłoby dotarcie do niego i przedstawienie projektu. Kto pierwszy, ten lepszy.

– Czy ten pan wiedziałby o mojej wizycie?

– Naturalnie, on jest przygotowany. Kwestią zasadniczą było do tej pory zdobycie wizy, na tym polegał wyścig szczurów – zapewnił Piotr. – Owszem, można byłoby wysłać te dokumenty, ale oni tego nie uznają. Tylko rozmowa w cztery oczy ich satysfakcjonuje. Teraz to my, dzięki twojej osobie, moglibyśmy ten wyścig wygrać.

– Jak to jest możliwe, że taki partner, jakim jest ta firma, ma kłopoty w dostaniu się na wyspę? – zdziwił się Wojtek.

– Widzisz – wyjaśniał Piotr – my tak naprawdę jesteśmy tacy maluczcy. Oni nie pertraktują z kimś takim jak my. Daliśmy ofertę przez Internet. Coś się im spodobało, bo zaczęli z nami rozmawiać. Na pewno cena jest dla nich atrakcyjna albo… nie wiem, egzotyka języka polskiego. Jednak wystawili nas na próbę, nie ułatwiając nam kontaktu oko w oko. Jeśli będziemy mieli ten kontrakt, każdy na świecie będzie się z nami liczył. Kto zaliczy Księstwo, wchodzi do elit. I tak dalej, i tak dalej. Szukaliśmy sposobu, żeby dostać się tam i nic, a tu taki traf!

– Jak mam przygotować się do tego spotkania?

– Dostaniesz dokumenty; wszystkie informacje, nie tylko techniczne, znajdą się na płycie CD. Przekażesz dokumenty, zareklamujesz nasz produkt i odpowiesz na pytania. Musisz być wiarygodny! wyjaśnił Andrzej.

– Co z celnikami?

– To też jest załatwione, dostaniemy zgodę na wywóz takich materiałów, dokumenty zostaną zalakowane i przekazane bezpośrednio do samolotu. Ty otrzymasz je po przylocie – wyjaśnił Piotr.

– Rozumiem.

– Oczywiście, jeżeli na to przystaniesz. W zamian masz pozostały czas tylko dla żony, a na dodatek firma płaci kieszonkowe, skromne, chociaż… wysokość jednej pensji? Powinna być to dobra oferta – zapewnił Andrzej.

– Tak, zgadzam się.

– Nie chcesz przemyśleć tej sprawy? – zdziwił się Piotr, po czym dodał: – Reprezentowałbyś nie tylko naszą firmę, ale cały kraj. Nie możesz stracić naszego pełnego zaufania. To ogromna odpowiedzialność. Może jednak przemyślisz tę sprawę. Na dodatek pamiętaj, jesteś nowy.

– Lepiej nie, ja już mam kłopoty małżeńskie. Mogę zapewnić, że nie zawiodę.

Salwę śmiechu zakłóciła wchodząca Zosia, która wnosiła na tacy kieliszki z szampanem.

Lot przebiegał wspaniale. Gdyby nie szum silników, który dochodził do wnętrza, można byłoby pomyśleć, że nadal się jest na ziemi. Do foteli, na których odpoczywali Milewscy, podeszła stewardessa. Cichutko szepcząc, najwyraźniej nie chcąc im przeszkadzać, spytała:

– Czy zechcieliby państwo poczęstować się kolacją?

Młodzi natychmiast poderwali się na miejscach, tak jak gdyby usłyszeli fantastyczną wiadomość.

– Naturalnie – uśmiechnął się Wojtek.

Wózeczek na kółeczkach wyglądał imponująco. Zestaw wędlin, sałatek, owoców, różnego rodzaju pieczywa. Jeszcze kilka łyków soku pomarańczowego, oraz dla uraczenia podniebienia, lampka koniaku. Po opróżnieniu kieliszków, oczy ich zamykały się zapadając ponownie w sen.

3.

– Dzieci! – wykrzyknął pan Jan, rozkładając ręce.

Obydwoje podeszli do ojca, który objął ich i ucałował w czoło. Pani Anna stała zaraz za mężem, cierpliwie czekając na swoją kolej.

– Czy mógłbyś już zostawić ich w spokoju, my też chcemy się z nimi pożegnać – upomniała męża.

– Naprawdę niepotrzebnie fatygowaliście się tutaj na lotnisko, mogliśmy się spokojnie pożegnać w Oświęcimiu – powiedział Wojtek.

– No, co ty mówisz, synku – matka pogroziła palcem, jak na małego chłopca – Jak można by było pozwolić, żeby nowożeńcy wyruszali w podróż poślubną bez błogosławieństwa – dodała.

– A ja myślałem, że już mamy wasze błogosławieństwo – zażartował Wojtek.

Pan Milewski popatrzył na swoją żonę pieszczotliwie, ale zaraz pociągnął syna na bok, oddalając się od reszty towarzystwa.

– Tu masz na drobiazgi, rozpieszczaj swoją żonę, przyznam ci się, że kiedy ja byłem w podróży poślubnej, to po powrocie okazało się, że ciebie przywieźliśmy. Może i z wami też tak będzie.

– Tato! – wykrzyknął Wojtek z twarzą jak buraczek.

– Panowie, a ja to tak na boku – zdenerwował się pan Marian. Wy tam coś fajnego sobie opowiadacie, a ja tu jestem jak w kole gospodyń.

– Powinieneś się cieszyć, rodzynek w cieście, chyba nie masz się źle – upomniała męża pani Teresa.

– Ależ skąd, czy ja się skarżę – pocałował żonę w policzek. – Basiu, a i ja też chciałbym z tobą na osobności parę słów.

– To jakaś epidemia, czy co? – zdziwiła się Ania.

– Chyba tak – uśmiechnęła się Teresa.

Rozmowa ojca z córką była jeszcze krótsza niż Milewskiego z synem. Basia przez kilka sekund zawisła na szyi Mariana. Pani Teresa rozczuliła się nieco i po policzku popłynęły jej łzy. Bandulski kątem oka spojrzał na kobietę i delikatnie odtrącając córkę, warknął na nią:

– Co ty wyprawiasz, przecież tak nie wolno, dzieci jadą w środku zimy poopalać się, a ty ryczysz, nie jest ci wstyd?

Teresa pokiwała przecząco głową.

– Nie, nie jest, wiem, że dwa tygodnie szybko miną, ale tak mi jest jakoś ciężko.

– Oj, głuptasie, głuptasie – zadrwił Bandulski. – Jak byśmy chcieli przejmować się każdym ich wyjazdem, a zapewniam cię, że będzie ich sporo, to zestarzejemy się, zanim na świat przyjdą nasze wnuki.

– Dobrze, kochanie, ale ja jeszcze mam prawo przyzwyczaić się do tego, że dzieci to już nie dzieci, tylko odpowiedzialni dorośli ludzie, prawda, Aniu?

– Oczywiście, czego ty po mężczyznach chcesz się spodziewać – poparła ją Milewska.

– To wy sobie tak dalej gwarzcie, a my lecimy – Wojtek rozweselając obie panie chwycił żonę za dłoń i pociągnął za sobą.

Młodzi, wmieszani w tłum pasażerów, znikali z pola widzenia obojga rodziców. Tylko długie włosy Basi zaznaczały obszar ich postaci. W pewnym momencie kobieta odwróciła się i uniosła wysoko rękę, ponad głowę, tak jakby chciała przekazać: do zobaczenia.

Noc zdawała się zamieniać w wieczność. Dopiero o świcie mieli dotrzeć do księstwa Mamhara. Ciekawość rozbudzała ich wyobraźnię. Dla uatrakcyjnienia podróży wymyślali, co będą robili dzień po dniu. W końcu ponownie zatopili się w śnie.

– Szanowni państwo, pragnę poinformować, że właśnie w tej chwili wylądowaliśmy na uroczej ziemi Księstwa Mamhara. Jest godzina szósta rano czasu miejscowego. Temperatura nie przekracza 25 stopni Celsjusza. Tym z państwa, którzy przyjechali tu na odpoczynek, cała załoga życzy egzotycznych wrażeń, a tym, którzy spędzą czas na interesach, życzymy owocnej pracy.

Wszyscy burzliwie zaczęli klaskać zaraz po informacjach stewardessy. Brzmiało to tak, jakby brali udział w kampanii wyborczej na prezydenta. Pasażerowie wolno opuszczali pokład samolotu. Wreszcie młodzi Milewscy doczekali się swojej kolejki, aby stanąć na schodach samolotu i poczuć na twarzach złote, gorące promienie słoneczne. Oślepiające naturalne światło wytoczyło na ich twarzach grymas, który nie mijał, dopóki nie znaleźli się w cieniu budynku portu lotniczego. Odprawa paszportowa trwająca niezwykle krótko, wraz z odebraniem bagażu, nie stanowiła drogi przez mękę. Wszystkie formalności zajęły im kilkanaście minut i wreszcie można było pozachwycać się tym wszystkim, co ich otaczało. Sterylność, jaka panowała wokoło, była zachwycająca, niewiarygodna i niewyobrażalna. Marmury na podłodze swobodnie mogłyby zastępować lustra. Damska obsługa lotniska, w swych egzotycznych strojach, niczym nieprzypominająca starego lądu. Długie, proste, zwiewne suknie, a na głowach przeźroczyste chusty, podkreślały specyficzny tutejszy klimat. U niektórych twarze przysłonięte woalkami. W uszach dyndające kolczyki, współgrające z licznymi bransoletami na obu rękach i nogach. Mężczyźni nie odstępowali swoim strojem od obowiązującej światowej mody. Jedynie wojsko wyróżniało się ciekawym umundurowaniem. Spodnie białe, pumpiaste, wcale nie pasujące do zielonej marynarki, ozdobionej złotymi guzikami. W tym samym kolorze koszula przewiązana pod szyją białym krawatem w groszkowe drobne paski. Na głowach berety dopasowane do całości, będące zwieńczeniem ubioru.

Holl udekorowany kwiatami o cudownych barwach i intensywnym zapachu. Na środku olbrzymia fontanna: dziewczynka z dzbanem. Całość wyrzeźbiona w czerwonym granicie. Z naczynia przelewała się woda, dając delikatnie szumiąc, zachęcając kolorowe ptactwo do jej oblężenia. Widok był tak imponujący, że gromadziła przy sobie dzieci biegające wokół i dorosłych, wrzucających drobne monety z różnych części świata. Wojtek także wyciągnął portfel i wysypał z niego kilka złotych.

– O, jaki jesteś hojny – zaśmiała się Basia.

– Słuchaj, to już wkrótce historyczne pieniądze, czy ty wiesz, jaki to będzie majątek za kilka lat, dziewczyno… – cmoknął na palcach.

– Skoro tak mówisz, idziemy? – nie mogąc się doczekać zobaczenia wreszcie Księstwa, zniecierpliwiona pociągnęła męża za dłoń. – No, chodźmy – jeszcze raz poprosiła.

– Tak jest.

Drzwi rozsunęły się, przepuszczając ciepłe powietrze buchające na ich twarze. Klimatyzowane pomieszczenie było zbawieniem, teraz pozostało szybko przyzwyczaić się do różnicy temperatur. Stanęli z bagażami i rozglądali się za taksówką, ale na horyzoncie nie było widać niczego podobnego do pojazdu mechanicznego.

– I co teraz? – zapytała Basia.

– Nie wiem, chyba wejdziemy z powrotem do środka i może tam udzielą nam informacji, jak dostać się do hotelu Aruna.

– Aruna Hotel? Ja zawieźć – kalecząc nieco angielski, zjawił się młody człowiek. – Państwo wsiadać, ja zawozić, drobny pieniądz, pięć dolar i już. U mnie komfort, bo inni to zdziercy, ja porządny gość. No, proszę – wskazał ręką na swój pojazd: rykszę.

Baldachim wykonany ze słomianej maty dawał zadowalający cień. Siedzenia obłożone czerwonym aksamitem nadawały pojazdowi powagi i pewnego dostojeństwa. Ryksza Milewskich zauroczyła i sprowokowała do skorzystania z tak atrakcyjnego środka lokomocji. Chłopak zachwycony swoimi klientami, umieścił bagaże w koszu, znajdującym tuż za oparciem siedzenia. Zajmując miejsce za kierownicą, wolniutko i delikatnie nacisnął nogami na pedały, ruszył. Nadszedł upragniony czas, aby móc podziwiać miasto-państwo. Głowy Polaków wykonywały szybkie ruchy, to w lewą, to w prawą stronę, a przy tym wymachiwali rękoma, które czasami nie nadążały za resztą ciała. Głośno komentowali to, co widzieli, byli oczarowani. Pastelowe jednopiętrowe domy dominowały nad pozostałą architekturą. Białe, drewniane ławeczki, ustawione wzdłuż brukowanej drogi, otoczone bujną roślinnością i cytrusami, tworzyły promenadę dla spacerowiczów. Sklepiki z różnościami ozdabiały ulice. Wszystkie towary wystawiono na zewnątrz: kolorowe materiały, naczynia, kosmetyki, owoce, warzywa, a nawet mięso. Od czasu do czasu można było zobaczyć, jak z daleka błyszczące dzwonnice określają kierunki świata. Mnóstwo krętych uliczek, nieco ciasnych, na których ścisła zabudowa stanowiła osiedla mieszkaniowe. Domy ozdobione freskami. Bramy i drzwi wejściowe każdej posesji potężne, z pięknymi ornamentami wykutymi z różnych metali, a niektóre szczegóły wykańczane złotem. Po pewnym czasie krajobraz nieco się zmienił. Basia i Wojtek domyślali się, że dojeżdżają na miejsce. Wokoło stało się nieco ciszej i przestrzennie. Ciekawość i emocje nasilały się bardziej. Dłonie w splecionym uścisku stały się śliskie. Serca ich biły tak mocno, że chyba słyszał je kierowca, który co chwilę odwracał się i z lekkim uśmiechem na ustach dziwnie im się przyglądał.

– Jesteśmy prawie na miejscu – stwierdził chłopak.

– O, to fajnie – uradowany Wojtek poprawił włosy.

– Zauważyłeś, że on poinformował nas całkiem płynną angielszczyzną? – szepnęła po polsku Basia mężowi do ucha.

– Tak, ale co tam, patrz…

Przed nimi pojawił się olbrzymi żywopłot, wysoki na dwa metry. Zaraz za nim znajdowała się wartownia, a w niej strażnik, uzbrojony, mierzący bronią prosto w nich.

– Goście z Europy – z lekkim drżeniem zaanonsował chłopak.

– Jasne, nazwisko – warknął strażnik – tylko szybko.

– Proszę się przedstawić – ponaglał pasażerów kierowca.

– Milewscy – odpowiedział Wojtek.

– Dobra, czekajcie minutę – powiedział strażnik, po czym zniknął w wartowni.

Chwilę rozmawiał przez telefon, aż wreszcie otworzył szlaban, przepuszczając ich. Teraz riksza z wolna przemierzała ostatnie fragmenty drogi, jechała majestatycznie. Wyglądała tak, jakby to nie rower wjeżdżał na dziedziniec, tylko dziewiętnastowieczny powóz, a czas zatrzymał się w pięknej epoce.

Szpaler drzew posadzonych przy alei nisko kłaniał się nowym gościom. Zaraz za nim wypłynął okrągły klomb, wypełniony po brzegi różnokolorowymi kwiatami, od których unosił się landrynkowy zapach. Wreszcie wyłonił się budynek. Wyniosły, sięgający po lazurowe niebo, zdawał się tu być najważniejszym obiektem. Do szklanych drzwi prowadziły schody wyściełane purpurowym dywanem. Błyszczące okna zerkały na przybyszów i jakby na zamówienie zatrzepotały okiennicami, witając ich. Czerwony baldachim umieszczony nad wejściem, ozdobiony złotymi taśmami, był przystanią dla ptactwa, które w tym momencie poderwało się do lotu, kołując nad głowami Polaków, poruszając jednocześnie tabliczkę z nazwą hotelu, rozkołysaną na łańcuchu, wydającym potępieńcze odgłosy.

– No, nareszcie, serdecznie witamy, państwo Molewky – uśmiechnął się mężczyzna stojący na schodach.

– Milewscy – poprawił Wojtek.

– Ach tak, proszę wybaczyć, wasz język jest trochę trudny, ale obiecuję, że poprawię wymowę państwa nazwiska – skłonił się nisko i ruchem ręki zaprosił do środka.

– Dziękujemy – ucieszył się Wojtek.

– Czy będzie to wielkim nietaktem, jeżeli zapytam, dlaczego państwo nie przyjechaliście podstawionym na lotnisku autobusem? Grupa turystów już od pół godziny odpoczywa w swoich apartamentach. Tak w zasadzie trochę niepokoiliśmy się o was. O ile mi wiadomo, to pierwszy raz goście w naszym kraju, prawda?

Wojtek spojrzał na żonę, oboje na chłopaka, który ich przywiózł, a na końcu na człowieka zadającego pytania.

– O, przepraszam, państwo mnie nie znacie, jestem w tym hotelu recepcjonistą, proszę do mnie zwracać się Hakan Kasim.

– Bardzo nam przyjemnie, ja mam na imię Barbara, a mój mąż Wojtek – czarująco uśmiechnęła się kobieta, przekraczając próg. Weszła i stanęła osłupiała z wrażenia – Tu jest jak w bajce! – stwierdziła.

– O, ho, ho… – Hakan ucieszył się – jest pani bardzo miła.

Wojtek rozejrzał się i bez zachwytu przykazał palcem rikszarzowi wniesienie bagaży. Chłopak ze spuszczonym wzrokiem wszedł do środka, pokornie stawiając walizki. Próbując wykonać szybki manewr ewakuacyjny, został przytrzymany przez recepcjonistę.

– Abd, chłopcze, co ty wyprawiasz, przecież dobrze wiesz, że nasi goście mają w pełni obsługę. Gdyby dowiedział się właściciel hotelu, że przyjechali tu z tobą… nie chciałbym wiedzieć, co mógłby uczynić. To już trzeci raz.

– Matka chora – zdenerwował się Abd – muszę kupić leki.

– Niech pan nie gniewa się na niego, bo gdyby nie on, to nie zobaczylibyśmy tego wszystkiego, prawda, kochanie? – ślicznie spojrzała Basia na Wojtka.

– Jasne, ile się należy?

– O nie, skoro tak, to ja zapłacę, państwo dojazd macie wliczony w zaproszeniu – ambitnie stwierdził Hakan. – Podziękuj, nikczemniku, pani i po rękach całuj! – wciskając Abdowi pieniądze, wydał rozkaz.

– Bardzo dziękuję – zniżył się, chcąc wypełnić polecenie recepcjonisty, ale Basia schowała ręce za siebie.

– Nie, nie trzeba.

– Jeszcze raz dziękuję i przepraszam – odwrócił się i wybiegł.

– A to nikczemnik – zadrwił Kasim.

– No to, możemy już dokonać meldunku, wie pan, trochę jesteśmy zmęczeni – stwierdził Wojtek.

– Naturalnie.

Formalności przebiegały bardzo sprawnie. Hakan wyjaśnił, jak będzie wyglądać ich wypoczynek. Ustalił pory posiłków, wskazał, gdzie można dokonać drobnych zakupów, a nawet co będą mogli zwiedzić. Reszty mieli dowiedzieć się w trakcie pobytu. Malutki dzwoneczek oznajmił, że nastąpił czas ulokowania Milewskich w ich apartamencie – numer trzynaście.

– Przepraszam, naprawdę trzynastka, ja jestem przesądna – stwierdziła Basia.

– Proszę wybaczyć, ale to jest mieszkanie dla nowożeńców. Naprawdę bardzo piękne, zobaczy pani, spodoba się ono tak bardzo, że nie będziecie chcieli go opuścić – zapewniał Kasim.

– Tak, ale…?

– Basiu, daj spokój – poprosił Wojtek. – Zresztą ten pan zaniesie nam bagaże do apartamentu – pokazał na boya hotelowego.

– Można? – zapytał młody człowiek.

– Oczywiście – potwierdził Milewski.

Basia głośno westchnęła, godząc się na wszystko. Szła z głową spuszczoną. Mąż objął ją ramieniem, pocieszając. Ciekawość jej była jednak ponad wszystko. Zerkała na wystrój hotelu, na ludzi spacerujących po wielkiej sali z kryształowymi kieliszkami, kelnerów roznoszących trunki, obrazy, lustra w bogatych oprawach i kolumny przypominające starożytny Rzym. Wreszcie weszli do windy z marmurowymi ścianami, unoszącej ich bezszelestnie na piąte piętro. W kilka sekund znaleźli się na długim korytarzu, który zwieńczony był wielkimi drzwiami otwieranymi kartą magnetyczną. Boy wsunął walizki do środka i życząc miłego pobytu, wycofał się do wyjścia. Wojtek wyciągnął kilka drobnych monet, wciskając je w dłoń chłopaka.

– Dziękuję panu, jest pan bardzo hojny, to rzadkość w dzisiejszych czasach. Jak tylko czegoś będziecie potrzebowali, to proszę wołać, mam na imię Achim. Jestem do dyspozycji w dzień i w nocy.

– Nie sądzę, żebyśmy pana absorbowali o nietypowych godzinach, ale pomoc może nam się czasami przydać, to ja dziękuję – uśmiechnął się Wojtek.

– Tylko proszę pamiętać, Achim, nie kto inny, tylko ja, proszę pana, będziecie z moich usług zadowoleni.

– Dobrze, Achimie, zapamiętałem.

– Kłaniam się pani – boy z ręką na piersi wykonał skłon w przód, patrząc na Basię.

– Do widzenia – z uśmiechem odpowiedziała kobieta.

Ledwie zostali sami, Basia zawisła mężowi na szyi, unosząc stopy w górę, poczuła się jak mała dziewczynka na huśtawce.

– Wojtku, czy ja śnię?

– Nie, to jawa, kochanie, a może sen na jawie, wiesz, ja też nie wiem.

Milewski przeniósł ją na rękach i położył w ogromnym łożu z baldachimem. Sypialnia była drugim pokojem w apartamencie, nie licząc gabinetu. Salon umeblowany klasycznie. Kanapa i fotele z rzeźbionymi poręczami, z tapi-cerką w pomarańczowe pasy wraz z fikuśnym, małym, stoliczkiem stanowiły zestaw zwracający na siebie zasłużoną uwagę. Telewizor oraz cały sprzęt audio zakamuflowane zostały w antycznej szafie, nie zakłócając wytwornego stylu. Telefon przypominający lata trzydzieste ubiegłego stulecia wpasował się w całość razem z ozdobnym biurkiem, nad którym wisiał portret damy: postać w toalecie szesnastowiecznej, z piórkiem we włosach, z orzechowymi oczami skierowanymi wprost na przyglądających się jej Milewskich. Gabinet był urządzony w podobnym klimacie. Oprócz antycznych mebli, uwagę przykuwał stojący zegar. Cały w drewnianej obudowie, z pięknymi rzeźbionymi motywami roślinnymi, ze złotą tarczą, stanowił podstawowy element zdobniczy mieszkania. Wszystkie okna przystrojone w przeźroczyste firany, suto marszczone, upięte po bokach złotymi klamrami. Story, ciężkie, dopasowane kolorystycznie do tapicerki i ścian, przewiązane sznurem, zakończonym atłasowym pomponem.

– A co tam jest? – Basia z zainteresowaniem wskazała palcem na okno.

– Gdzie, kochanie?

– No tam, patrz, tu jest taras.

Basia podskoczyła z radości, otwierając na oścież drzwi. Wiatr wpadł do środka i zadomowił się tak mocno, że zaraz zrobił się przeciąg. Firanka wirowała tak, że wyglądała jak w tańcu.

– Chodź tu! – krzyknęła Basia. – Patrz jaki widok.

Wojtek podążył za żoną i zaraz znalazł się obok niej. Faktycznie, było na co popatrzeć. Panorama miasta zdała się imponująca, była jak na dłoni.

– Mmmm… piękny widok – zachwycił się Wojtek.

– Usiądź, patrz, są tu meble ogrodowe.

– O, super – uradowany mężczyzna skorzystał z propozycji Basi.

Podziwiając krajobraz, milczeli. Szczęśliwi i zmęczeni, wpatrywali się w przestrzeń, słuchając ptaków. Zrobiło się im tak błogo, że postanowili odpocząć. Kąpiel, sen, muzyka natury dochodząca z zewnątrz. Po prostu cudo.

4.

Błogość snu została drastycznie przerwana upartym sygnałem dzwonka aparatu telefonicznego.

– Co jest grane? – zezłościł się Wojtek, leniwie chwytając za słuchawkę. – Milewski, proszę!

– Przepraszam pana, pewnie obudziłem, to ja, Hakan – usłyszał w słuchawce.

– O co chodzi? – bez entuzjazmu w głosie zapytał Wojtek.

– Jeszcze raz przepraszam, ale powinniście państwo zejść na kolację, dziś jest uroczysta. Z reguły szef wita gości z Europy. Tym razem też tak jest.

– Dobrze, o której jest ta kolacja?

– Jakby to powiedzieć… ona zaczyna się, ale przemówienia jeszcze nie było, więc zdążycie.

– Dlaczego nic nie powiedział pan przy meldunku? – zdziwił się Wojtek.

– Bo nie sądziłem, że państwo będą tak długo spać… ja bardzo przepraszam, ale jest już ósma wieczorem.

– Co? – Milewski niegrzecznie trzasnął słuchawką. – Baśka, wstawaj! – wrzasnął na żonę. – Ubieraj się, już jest kolacja.

– Jaka? O czym ty mówisz? – zaspanym głosem zapytała, siadając na łóżku.

Wojtek spokojnie opowiedział jej całą rozmowę z recepcjonistą, po czym zniknął w łazience. Basia zwlekła się niechętnie z łoża i wolnym tempem ustalała sama ze sobą, w co się ubierze. W końcu doszła do jakiegoś kompromisu i zdecydowała ostatecznie dać szansę długiej czerwonej sukni.

W błyskawicznym tempie oboje byli gotowi.

– O, widzisz, jak tylko chcesz, to potrafisz wyglądać olśniewająco. Pani pozwoli – Wojtek szarmancko podał jej ramię. Basia skorzystała z propozycji i już za chwilę znaleźli się w windzie.

– Gdzie jest restauracja? – szepnęła cichutko mężowi na ucho.

– A bo ja wiem.

– Państwo, do restauracji? – zapytała nieznajoma.

– My, tak – odpowiedziała Basia.

– A to się dobrze składa, bo widzicie, moi drodzy, zapomniałam okularów, a bez nich nie potrafię tam trafić – ucieszona starsza pani radośnie się uśmiechnęła.

– No to jest kłopot – pokiwał głową Wojtek.

– Ach tak, pan też nie ma okularów? – zaniepokojona kobieta posmutniała.

– Nie, to nie w tym rzecz…

– Nie musi się pan usprawiedliwiać, nikt do ślepoty nie chce się przyznać, ale to nic – pocieszała go kobieta. – Na parter, trzeba, na parter, ale jak pan naciśnie odpowiedni przycisk, jak pan też ślepy?

– Nie, naprawdę, w czym innym jest problem, my po prostu nie wiemy, jak tam dojść.

– A to dobre! – zaśmiała się starsza pani. – Po dźwiękach, no wiecie, brzęk naczyń, stuk kieliszków, zawsze tak robię, ale dzisiaj jakoś cicho.

Winda zatrzymała się i wszyscy wyszli z niej. Stanęli jedno obok drugiego.

– O, patrz, a raczej słuchaj – rozbawiona Basia nieco wytężyła ucho.

– To nie jest śmieszne – Wojtek upomniał żonę.

Nagle Hakan stanął przed nimi, jakby wyrósł spod ziemi, oferując im swoją pomoc. Całą trójkę zaprowadził do restauracji, przekazując pod opiekę kelnera.

– Jestem Bernardo, dziś wieczorem będę do państwa dyspozycji, państwo…

– Milewscy – oznajmił Wojtek.

– Aha, stolik numer trzynaście.

– No nie, tu także ta paskudna liczba – rozzłościła się Basia.

– Przykro mi, droga pani, ale o ile mi wiadomo, z takim numerem wiąże się wasz apartament, a stoliki dla ułatwienia przypisywane są według nich – wyjaśnił kelner.

– O… co to, to nie, nigdy, młody człowieku, obie z wnuczką jesteśmy przesądne i nie zamierzamy dla jakiś głupich obyczajów tego hotelu cierpieć w przyszłości. Sprecyzowałam jasno nasze oczekiwania, sądząc, że zostałyśmy dobrze zrozumiane, prawda? – zapytała starsza pani.

– Ależ oczywiście, jestem w stanie spełnić prośbę szanownej pani, proszę za mną – Bernardo skłonił się nisko i wolno ruszył do przodu, oglądając się, czy jego goście nadążają za nim. Milewscy popatrzyli po sobie, nie mogąc uwierzyć, że przypadkowo spotkana kobieta podaje się za ich babcię.

– Moi drodzy, chodźcie – ponagliła ich nowa towarzyszka.

– Idziemy – stwierdziła Basia. Tak też uczynili. Bernardo dotarł do stolika numer siedem, popatrzył na obie panie; kiedy stwierdził, że na ich twarzach zarysowała się aprobata, zaczął wykonywać czynności kelnerskie.

– No proszę, od razu inaczej, nieprawdaż, kochanie? – babcia zwróciła się do Basi. – I szczęście nam przyniesie – dodała.

– Jeżeli państwo są zadowoleni, to mnie to także raduje – czarująco zaznaczył kelner. Oto karta dań, proszę się zastanowić. Jak już będziecie państwo zdecydowani, to wystarczy dać znać, a ja zaraz się zjawię – Bernardo elegancko wycofał się, zostawiając ich samych.

– Tak, czy moglibyśmy bliżej poznać naszą czarującą wybawicielkę od pechowego stolika? – delikatnie zapytał Wojtek.

– O, doprawdy, jest pan bardzo uroczy, młody człowieku. Faktycznie, należy wreszcie się przedstawić. Ale zanim to uczynię, to muszę do czegoś się przyznać. Otóż ja i moja wnuczka zajmujemy stolik o numerze czwartym, a to dopiero nieprzyjemna liczba, więc proszę wybaczyć starej kobiecie… ten mały nietakt.

– Ależ to żaden nietakt. Pani nas wybawiła – no, przynajmniej mnie, bo mąż nie wierzy w takie rzeczy – wyjaśniła Basia.

Nagle ni stąd, ni zowąd wyrosła przed nimi niewysoka osóbka, o rysach twarzy chłopca. Z krótko ostrzyżonymi włosami, ale za to w sukni, co świadczyło o tym, że jest istota płci żeńskiej. W dłoniach trzymała srebrne pudełko, które podała kobiecie.

– No, nareszcie, znalazłam cię, babciu – zdyszana dziewczyna zwróciła się do starszej pani. – Proszę, to twoje okulary.

– O mój Boże, jak ja się cieszę – uradowana otworzyła je, wyciągnęła druciane okulary i ostrożnie nałożyła je na nos.

– No i jak? Lepiej? – zapytała wnuczka.

– Karolinko, jak cudownie, że jesteś – ucieszyła się babcia, której twarz przybrała teraz słodki wyraz.

– Dlaczego nie przyszłaś do naszego stolika, tylko zajmujesz państwu czas?

– O… przepraszam cię, kochana, wybacz starej kobiecie – zakłopotana spojrzała na Milewskich.

– Babcia często zapomina o okularach, stąd te kłopoty – zafrasowała się Karolina.

– Nic się nie stało – pocieszył Wojtek obie panie. – Proszę, może razem zjemy kolację?

– Nie chciałybyśmy państwu się naprzykrzać naszymi osobami – powiedziała Karolina, jednocześnie chwytając babcię za ramię.

– Karolinko, państwo są tacy mili, a na dodatek ta piękna pani też jest przesądna, usiądźmy razem… – prosząc wnuczkę, patrzyła maślanymi oczami.

– Ależ prosimy – wstawiła się za starszą panią Basia.

Kobieta przez chwilę zastanawiała się, ale później zadecydowała o pozostaniu w towarzystwie nowych znajomych.

Bernardo widząc zaistniałą sytuację, natychmiast przyniósł dodatkowe krzesło i nakrycie.

– Nazywam się Barbara, a to mój mąż Wojtek – przedstawiła się Milewska.

– Ja jestem Bernadetta Titerhoff, a to moja wnuczka Karolina. Studentka prawa, będzie świetnym adwokatem, tak jak jej ojciec – pochwaliła się starsza pani.

Dziewczyna poczerwieniała, krytycznie wpatrując się w babcię.

– Babciu, to bardzo nieładnie tak opowiadać – strofowała ją Karolina.

– Dlaczego, jeśli jest się czym pochwalić, a widać, że tak jest, więc trzeba to robić, pani Karolino – zapewniła ją Basia.

– No proszę, jakie mądre słowa wydobywają się z ust mojej żony – roześmiał się Wojtek, całując ją w dłoń.

– Wy, moi drodzy, to chyba krótko jesteście po ślubie – z zaciekawieniem wpatrywała się w Milewskich starsza pani.

– Babciu! – ponownie upomniała ją Karolina.

Nastąpiła cisza. Młoda para spojrzała po sobie pieszczotliwym wzrokiem, z rumieńcami na twarzach i promiennymi uśmiechami. Oboje pokiwali głowami:

– Jesteśmy w podróży poślubnej.

Bernadetta klasnęła w dłonie:

– Wiedziałam – tryumfująco krzyknęła tak, że zwróciła na siebie uwagę połowy restauracji.

Z zakłopotania wybawił ją grubas, który pojawił się na środku sali. Na podeście, pod centralną ścianą, zajęła miejsce orkiestra, która na znak dyrygenta odegrała fanfary. Zapadła cisza, światło przygasło i tylko lampki na stolikach oświetlały twarze biesiadników. Reflektory wydobyły z mroku ogromną postać z mikrofonem, która rozpoczęła przemówienie:

– Witam wszystkich nowo przybyłych gości hotelu Aruna, którego mam zaszczyt być właścicielem. Nazywam się Alba Homettini. Oczywiście niektórzy państwo już mnie znają, ale warto przypomnieć się, abyście wiedzieli, dokąd wrócić za rok – oczekując na aplauz, zrobił przerwę. Po chwili kontynuował swoją przemowę, wkładając jedną rękę do kieszeni.

– Mam nadzieję, że Księstwo jest wielką atrakcją turystyczną i dostarczy państwu wielu wrażeń. Malownicze plaże już od jutra czekają na was, a słońce, które „doskwiera” nam przez dwanaście miesięcy w roku, jest do państwa dyspozycji. W każdy wieczór organizujemy wieczorki taneczne, tu bądź w ogrodzie różanym. Golf, przejażdżki konne, odnowa biologiczna i inne atrakcje hotelowe są w pakiecie, ale przy niewielkim nakładzie finansowym możecie państwo poznać samego Księcia Kajba Mubako XXIII i zakupić atrakcyjne drobiazgi. Zapewniam, tylko u nas są tak niepowtarzalne pamiątki i na pewno dla większości z państwa egzotyczne. Mówię tak, bo wśród was są goście z: Niemiec, Włoch, Francji, Wielkiej Brytanii i oczywiście z krajów nieeuropejskich, jak USA, Kanada czy Australia.

– Zapomniał pan o nas! – wtrąciła Basia. – O Polakach.

Alba przerwał i krytycznym wzrokiem spojrzał na kobietę.

– Przepraszam pana, żona tak się wygłupiła – usprawiedliwił się za Baśkę Wojtek.

– Ależ skąd, to ja przepraszam, że pominąłem Polskę. Czy mogę panią prosić do pierwszego tańca?

Alba podszedł do nich i wyciągnął dłoń w kierunku Basi. Nie czekając na odpowiedź, wyprowadził ją zza stołu, dodając:

– Chyba nie ma pan nic przeciwko, że wraz z pana żoną otworzymy sezon taneczny tego turnusu?

– Nie – zmieszał się nieco Wojtek.

– To dobrze.

Basia znalazła się w centrum jupiterów. Grubas klasnął w dłonie w kierunku orkiestry. Ta wiedziała, co robić. Dyrygent uniósł batutę i dał znak, że można rozpocząć wstępem do ulubionego tańca właściciela hotelu.

– Czy w Polsce umiecie tańczyć tango?

– Proszę się samemu przekonać.

Alba zamaszyście wprowadził Basię w taniec. Mimo swojej tuszy poruszał się lekko i delikatnie. Prowadził partnerkę ze świetnym poczuciem rytmu i z perfekcyjnie opanowanymi krokami tanga argentyńskiego. Basia nie ustępowała mu na krok swoimi umiejętnościami. Dopasowywała się do wymogów partnera, a przy tym jej gesty i mimika wprowadzały w zachwyt nie tylko panów, ale także panie, które były nimi oczarowane. Publiczność nagrodziła ich brawami.

– Świetnie, moja droga, nie sądziłem, że wy, Polki, potraficie tak dobrze tańczyć tango! – powiedział do Basi, nachyliwszy się nad jej uchem.

– Wiele pan jeszcze nie wie, o ile ma pan jakąkolwiek wiedzę na temat Polaków.

– Zapewniam panią, że trochę znam wasz kraj.

Przestali rozmawiać, a i muzyka kończyła gorące rytmy tanga.

– Ależ ma pan żonę – uśmiechając się, zaznaczyła Karolina.

– Pogratulować – przyznała pani Titerhoff.

– Tak, jest czego – zazdrosny i obrażony Wojtek starał się nie zwracać uwagi na wygłupy żony.

W końcu muzyka umilkła i Alba odprowadził Basię na miejsce.

– Oddaję pana własność nienaruszoną – uśmiechnął się Homettini.

– Dzięki – nerwowo odpowiedział Wojtek.

– Teraz zapamiętam, jesteście z Polski – Alba pocałował dłoń kobiety. – Mam nadzieję, że jeszcze spotkamy się w tańcu.

– Może? – czarująco odrzekła Basia, odrzucając włosy z ramion.

– Potańczyłaś? – zapytał Wojtek.

Basia nic nie odpowiedziała, tylko usiadła speszona na miejsce. Alba jak się pojawił tajemniczo na sali, tak też znikł. Przy stoliku zrobiło się smętnie. Starsza pani wraz z wnuczką opuściły towarzystwo Milewskich. Basia próbowała nawiązać kontakt z mężem, ale bezskutecznie. W końcu oboje wyszli.

– Ośmieszyłaś mnie, nie rozumiesz?

– Ja ciebie? Nie, nie rozumiem, powiedz, dlaczego tak się zachowujesz? – drżącym głosem zapytała Basia.

– Wsiadaj do windy, jak się prześpisz, to może wtedy będziesz wiedziała, co zrobiłaś, jesteś kokietką, to straszne Basiu, nie sądziłem, że możesz się tak zachować.

Winda ruszyła, nie zatrzymywała się na żadnym piętrze. Oboje milczący, wpatrzeni w czerwony dywan, czekali na koniec „podróży”. Achim przyglądał się nowożeńcom i nie mógł uwierzyć, że to ta sama para, którą poznał dziś rano.

– Jesteśmy na miejscu, proszę państwa – powiedział boy.

– Wojtku, bardzo cię przepraszam za wszystko, nie chcę, żebyś gniewał się na mnie.

– Jesteśmy na miejscu – powtórzył Achim.

– Wiemy! – burknął Wojtek. – Wysiądź, proszę, nie rób sceny.

– Przepraszam – rozpłakała się Basia.

Chłopak zjechał windą z powrotem na parter. Drzwi otworzyły się, Achim wolno wyszedł z niej, zastanawiając się, o co poszło sympatycznej parze z Europy.

– O, Achim, chłopcze, pozwól no tu na chwilę – zawołał Alba, stojąc w drzwiach swojego gabinetu.

– Tak jest, słucham.

– No, wchodź do środka, siadaj, proszę.

– Dziękuję panu, jest pan bardzo uprzejmy.

– Też tak sądzę – ucieszył się Alba. – Napijemy się po maluchu i do spania?

– Przykro mi, ale mam dyżur do rana.

– A nie, mój przyjacielu, już nie.

– Jak to?

– A tak to… dostałeś awans.

– Co proszę? Ja awansowałem? Jak, kiedy?

– No to co, whisky? – Alba podszedł do stoliczka z alkoholem i nalał trunku do szklaneczek.

– To dla ciebie, proszę – podał chłopakowi szklankę.

– To co ja teraz będę robił?

– Chwileczkę, odprowadzałeś tych Polaków na górę?

– O tak, bardzo nieprzyjemna sprawa, ja tam co prawda nic nie zrozumiałem, ale on to chyba krzyczał na nią, ona płakała, chyba go przepraszała, albo… no nie wiem.

– Ach tak, widzisz, krzyczał na nią, cóż, jak się ma taką żonę, to faceta może ponieść.

– Ale jak to? Szefie, ja nic nie rozumiem.

– A co ty, jesteś ślepy? Przecież to cud, a nie kobieta.

– A… przestraszył mnie pan, o tak, cud… – przetarł ręką czoło i szybko wypił alkohol.

– Jeszcze?

– O nie, dziękuję.

– No dobra. – Alba usiadł na krześle tuż naprzeciwko chłopaka. – Widzisz, obserwuję cię już od dłuższego czasu i doszedłem do wniosku, że ktoś taki jak ty… to tak po prawdzie marnuje się na takim stanowisku, na jakim teraz jesteś.

– Naprawdę? – Achim wytrzeszczył oczy. – Ja wiedziałem, wiedziałem, że pan się na mnie pozna.

– Tak.

– Tak szefie… byłbym świetnym recepcjonistą.

– Tak… Co?! Co?! No nie, tyś oszalał?!

– To, to… znaczy, proszę się nie denerwować, ja każde stanowisko przyjmę, ależ głupiec ze mnie, przepraszam.

– Głupiec, to mało powiedziane, że też ty tak o sobie myślisz, no, no, ambitny jesteś. Dobra, chłopie, dajmy temu spokój. Mam dla ciebie inne zadanie i oczywiście lepiej płatne. Mianowicie – zrobił małą przerwę, zaczął oglądać paznokcie, później wyciągnął chusteczkę z kieszeni i przetarł nią, buty – lubię czystość.

– Aha – pokiwał głową Achim.

– Tak, na czym to ja skończyłem? Wiem, więc zabawisz się w obserwatora. Dokładniej chodzi mi o to, aby naszej parze z Polski niczego nie zabrakło, nic się im nie stało, a zwłaszcza pani. Masz dbać o ich bezpieczeństwo, dogadzać im, a jak spędzili dzień, co robili, z kim się spotkali, masz dobrze zapamiętać i ze szczegółami opowiedzieć mi w tym gabinecie… o… przy drinku. Chyba jasno się wyrażam?

– Tak, czy to znaczy, że mam ich śledzić? To chyba praca nie dla mnie.

– Czy chociaż raz padło takie sformułowanie? Nie… kochany, ty tylko masz się nimi opiekować, a relacje o nich są mi potrzebne, żebym mógł zrealizować marzenia mojej tancerki.

– Pan z nią tańczył?

– Tak, i to przed chwilą, i to dlatego, że jest dobra, należy jej się coś ode mnie gratis, a ten jej mężulek to tylko skorzysta na tym. Teraz chyba rozwiałem twoje wątpliwości?

– O tak, ale czy pan Kasim wie o tym, że ja teraz jestem obserwatorem? Będzie musiał wystawić kogoś na moje miejsce i w ogóle…

– Już jest wszystko załatwione, ty masz tylko zająć się tym, o czym rozmawialiśmy.

– Mówił pan wcześniej, że coś dorzuci…

– Co… a tak, motywacja jest konieczna, stówa do tego, co już masz.

– Boże, jest pan wspaniały!

– Nie mieszaj do tego Boga, idź już!

– Dziękuję panu.

– Aha, jeszcze jedno, twoja służba jest tajna, a ty sam obecnie masz urlop.

– Jasne, szefie.

– To dobrze, widzimy się jutro na drinku.

Mężczyźni rozstali się, podając sobie dłonie. Achim opuścił gabinet bardzo zadowolony, nawet nucił sobie jakiś przebój. Alba usiadł za biurkiem. Podniósł słuchawkę telefoniczną i przystawił ją do ucha.

– Czekam na ciebie, pospiesz się! – rozkazał.

Zaraz w gabinecie zjawił się Hakan. Usiadł w fotelu, zakładając nogę na nogę.

– Domyślam się, szefie, że rozmowa przebiegła prawidłowo.

– Owszem, mam nadzieję, że będziecie współpracowali, i to owocnie.

– Naturalnie, co ekipa ma wiedzieć?

– To, co ustaliliśmy.

– Jasne, czy to wszystko?

– Tak, jutro chcę spotkać się z Anną i to musisz mi załatwić.

– Tak jest – Hakan wstał i wyszedł. Alba patrzył na zamykane drzwi. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i nacisnął numer.

– No cześć, mam dla ciebie niespodziankę.

– Jaką? – męski głos odezwał się w aparacie.

– Taką, na jaką czekałeś – zaśmiał się Alba.

– Chyba żartujesz.

– Nie, przyjedź jutro, to się sam przekonasz.

– Nic mi dziś nie powiesz?

– Ha… chłoptasiu, a co ty sobie myślisz, że przez telefon wszystko ci wyśpiewam, nic z tego.

– Troszeczkę, proszę.

– Niespodzianka to niespodzianka, jutro w południe, OK?!

– OK, do jutra, dobranoc.

– Dobranoc, śpij dobrze – znów roześmiał się Alba.

– Dobry jesteś, po takiej informacji ty mi każesz dobrze spać?

– Weź coś do poduszki i już.

– Dobra, dobra, cześć – rozmówca wyłączył się.

– To wszystko, idziemy spać.

5.

Słońce przedzierało się przez szyby apartamentu Milewskich. Dokuczliwie opierało swoje promienie na ich twarzach. Leniwie przebudzali się, spoglądając nieśmiało jedno na drugie. Basia, uśmiechnęła się do męża tak serdecznie, jak tylko potrafiła.

– Dzień dobry kochanie.

– Dzień dobry.

– To co, wybaczyłeś mi, czy do końca wczasów będziesz na mnie się gniewał?

– Nie mogę gniewać się na własną żonę, ale nigdy więcej nie wystawiaj mnie na próbę.

– O czym ty mówisz? Przecież ja tylko tańczyłam.

– Jasne, szkoda, że nie zostało nagrane na wideo – to przedstawienie, bo wstydziłabyś się własnego cienia.

– Mogę jeszcze raz przeprosić cię i to jest wszystko, wiedziałeś z kim się żenisz, jaki wykonuję zawód. Chcesz oceniać mnie, proszę bardzo, jeśli tylko wolno ci tak postępować, bo ja bym nie miała odwagi. Usprawiedliwienie dla ciebie jest tylko jedno: jesteś zazdrosny.

– No tak, jak zwykle wywracasz kota ogonem, ale umówmy się, ja zapominam o wszystkim, ty przestajesz prowokować innych mężczyzn, zgoda?

– Zgoda – Basia wyciągnęła dłoń do Wojtka, który zrobił dokładnie to samo.

– To co, śniadanie na tarasie, a potem plaża? – zapytała.

– Dobra.

Posiłek zjedzony w wielkim pośpiechu, tak jakby ktoś miał im coś do zabrania. Oboje nie mogli doczekać się plażowania. Kapelusze, kostiumy, ręczniki, kremy były teraz najważniejsze. Szybko znaleźli się w hollu. Przyjaznym gestem powitali Hakana, który od ranka był na swoim posterunku. On także odwzajemnił im swoją serdecznością.

– Widzę, że państwo idą skorzystać z kąpieli słonecznej.

– Mamy nadzieję, że nie tylko – odpowiedział Wojtek.

– Powodzenia, a pani to pięknie wygląda – dodał, cmokając na palcach.

Basia tylko delikatnie uśmiechnęła się nic nie mówiąc. Wolała nie reagować na żadne słowa mężczyzn. Nagle rozległ się ogromny huk, który echem przenosił się po całym parterze hotelu.

– O, ja bardzo przepraszam, upadł mi leżak – zdenerwowany Achim podnosił z podłogi sprzęt. – Dzień dobry państwu, to ja.

– Wiemy, kim pan jest – oznajmił Wojtek.

– Wiecie państwo, ja od dziś mam urlop, szef mi go dał. Prawda, że ładnie z jego strony?

– Tak, bardzo, ale my już idziemy, na razie.

– Ale jak na plażę, to służę, chętnie pokażę, proszę za mną.

– Poradzimy sobie – zapewniała Basia.

– Niech państwo idą za nim, będziecie szybciej na plaży – wykrzyknął Hakan zza blatu recepcji.

– Skoro tak, to dobrze, proszę prowadzić – orzekł Wojtek, przepuszczając Achima przodem.

Ten z trudem przecisnął się ze swoim ekwipunkiem plażowym, kontrolując, czy jego podopieczni idą za nim. Basia i Wojtek poddali się przewodnikowi i w żółwim tempie podążali do celu.

– Boże, jak tu pięknie – westchnęła Basia.

Faktycznie, prawdziwy eden. Prosty pejzaż składający się z trzech kolorów: niebieskiego, żółtego i zielonego. Każdy człowiek, nawet taki, który pierwszy raz trzymałby w dłoniach pędzel, potrafiłby odtworzyć ten widok. Niebo, tworzące jedną całość z morzem, o niezliczonej ilości odcieni błękitu, stanowiło bazę obrazu. W tafli wody, jak w lustrze, odbijały się promienie słoneczne. Ona od czasu do czasu sygnalizowała swoje istnienie leniwie, kołysaniem fal. Piasek przerywał zmiksowany błękit, jak złoto iskrzył i popisywał się odmiennością koloru, prowokując turystów do zadumy nad okruszkami minerału. Miało się wręcz ochotę zbierać ziarnko do ziarnka, tworząc niesamowity klejnot. Gdzieniegdzie pojawiały się kępki seledynowej trawy, z której wyrastały olbrzymie palmy, dające schronienie od upału dla ludzi, a przystań dla ptactwa. W niektórych takich miejscach usytuowane były bary. Strzechą kryte dachy, ściany bambusowe, w okienkach żaluzje, a tuż przed wejściem kilka stoliczków z parasolami ze słomy, istny cud, skansen tutejszego folkloru.

– Jak pójdziecie państwo tym deptakiem, to po prawej stronie zobaczycie baseny, z tymi no… rurami do zjeżdżania, a tam dalej jest pole golfowe, stadnina koni – Achim poinformował. – Ja idę tam odpoczywać – wyciągnął głowę jak żółw, wskazując na plażę.

Nie żegnając się z Milewskimi, wolno pokonywał schody udekorowane kwiatami. Najwyraźniej bał się swojej niezgrabności – że któreś z nich ucierpi. W końcu udało mu się znaleźć na piasku, zagłębiając się w nim, dzielnie przemierzał plażę. W końcu dotarł do wymarzonego miejsca. Ulokował się tuż przy brzegu morza. Siadając na leżaku, włożył nogi do wody tak, aby fale delikatnie obmywały jego stopy. Wydawał przy tym dziwne odgłosy zachwytu, zwracając na siebie uwagę spacerowiczów podśmiechujących się z niego.

– To co, idziemy na basen, czy tu zostajemy – zapytał Wojtek, badawczo spoglądając na żonę. Ona tylko uśmiechnęła się, dając znak o pozostaniu na miejscu.

– Wojtuś, patrz, tam są leżaki.

Białe, plastikowe krzesełka plażowe ułożone były w kolejności apartamentów hotelu Aruna. Mały, czarnoskóry chłopiec obsługiwał gości. Wojtek zbliżył się i poprosił o leżaki.

– Jak się pan nazywa? – zapytał chłopiec.

– Ja? – zdziwił się Wojtek.

– Tak pan, bo jak ja… to wiem, Bobie.

– Ale po co ci to?

– Pan chce leżaki, tak?

– Tak… rozumiem… Milewski.

– Proszę, to pańskie leżaki – chłopiec wydał sprzęt o tych samych numerkach, w jakim apartamencie nowożeńcy byli zameldowani.

– No to wędrujemy – ucieszyła się Basia.

– To ty jesteś szefową, prowadź.

– Dobra! – Basia wypuściła się w głąb plaży. – Wspaniale tu – usatysfakcjonowana odpowiednim miejscem zatrzymała się i sądząc, że jej mąż jest tuż za nią dodała: – Pięknie tu prawda?

Odwróciła się, a Wojtek zostawiony daleko w tyle wlókł się za nią, dźwigając całe wyposażenie. Kobieta stała. Wpatrzona w męża, z jednej strony współczuła mu, a z drugiej podziwiała. W końcu Wojtek dotarł.

– Szkoda, że chcesz zażywać kąpieli słonecznych tak blisko wyjścia, przyzwyczaiłem się do pracy wielbłąda – powiedział z nutką żalu i zmęczenia.

– Przepraszam, nie pomyślałam.

– Aha! – z drwiącą miną zrzucił cały bagaż. – No nie patrz tak błagalnym wzrokiem na mnie. Nie gniewam się, ale pomóż mi i rozłóż te cholerne leżaki!

Basia natychmiast wykonała polecenie męża. Wreszcie ułożyli się i zaczęli odpoczywać. Szum morza pieścił ich uszy, nadając rytm sercom. Skóra różowiała, a całe ciała pokrywały się maleńkimi kropelkami potu. Słoność przedostawała się przez szczeliny ust, drażniąc ich gardła. Ciepły wiatr otulał całe ciała, wciskając przez nozdrza swój delikatny zapach. Leżaki stawały się niewygodne, twarde.

– Wiesz co, Basiu, chce mi się pić.

– Już?

– Tak.

– To idziemy do baru.

Basia pochwyciła koszyk, narzuciła sukienkę plażową i podała dłoń mężowi. Wojtek ochoczo poderwał się, i z radością udali się pod strzechę z drinkami.

– Słucham państwa – młody barman uśmiechnął się do nowych gości.

– Dwa razy sok pomarańczowy – odpowiedział Wojtek, pomagając żonie wdrapać się na wysokie krzesło.

– Proszę uprzejmie – barman zgrabnie postawił dwie długie szklaneczki. Brzegi ich otoczone były syropem owocowym, a w środku przyjemnie dzwoniły koski lodu, efektownie zabarwione na zielono.

– Pierwszy dzień jest najgorszy – uśmiechał się chłopak zza lady, patrząc na klientów, którzy jednym tchem wypijają swoje napoje. – Jeszcze raz? – zapytał.

– O tak, prosimy – zdecydowanie potwierdził Milewski.

– Państwo u nas pierwszy raz – oznajmił barman, stawiając przed Polakami napełnione szklaneczki.

– Tak – uśmiechnęła się Basia.

– A pani to wygląda jak aktorka – stwierdził chłopak. – Nawet nie aktorka, tylko Miss Świata.

– Naprawdę? – poczerwieniała Basia, wpatrując się w barmana.

– Z zawodu to chociaż modelka, zgadłem?

– Niestety, ale proszę przestać, bo więcej tu nie przyjdziemy.

– Zapewniam panią, że przyjdziecie państwo, bo tylko u mnie jest tak fachowa obsługa – pochwalił się barman.

– Tak? No to fajnie, my bardzo cenimy fachowość! – zapewnił Wojtek. – Wracamy na plażę – spojrzał na puste naczynie żony.

– Oczywiście – zgrabnie zeskoczyła Basia z krzesła.

– Dobra rada dla państwa: jeszcze przez godzinę możecie tu pozostać, ale za chwilę będzie taki skwar, że nie będziecie mogli tego wytrzymać.

– Przecież dopiero jest dziewiąta rano – powiedział Wojtek.

– To już dziewiąta – stwierdził chłopak.

– Dlatego jest tak tu pusto? – zapytała Basia.

– Ci, którzy przyjeżdżają tu od lat, doskonale wiedzą, że plaża najlepsza jest od czwartej popołudniu, ale to powinni powiedzieć wam w hotelu. Tu najfajniej jest wieczorem. Muzyka, tańce, drinki.

– Ale zanim wrócimy do Polski, chcemy się trochę opalić – rozżaliła się Basia.

– Polacy, no tak – uśmiechnął się barman.

– Nie rozumiem? – zdziwił się Wojtek.

– Proszę mi wybaczyć, ja tylko przez chwilę zastanawiałem się, skąd państwo jesteście: blond włosy, niebieskie oczy, znaczy się, Słowianie albo Skandynawowie.

– A tak – pokiwał głową Wojtek. – Więc?…

– Więc najlepiej przed południem dzień spędzić albo na basenie, tam dużo jest cienia, albo w łóżku.

Wojtek zmarszczył brwi, spojrzał na chłopaka badawczo, czekając na wyjaśnienie.

– Chodziło mi tylko o leczenie kaca, no albo wysypianie się po imprezie.

– Wiem, tak sobie pomyślałem.

– Pewnie będziemy się teraz często widywali, dlatego mam prośbę, nie… raczej propozycję: proszę do mnie zwracać się po imieniu – Dawid.

– Dobrze – zgodził się Wojtek.

– Pod jednym warunkiem, że ty też będziesz do nas mówił po imieniu: ja jestem Basia, a to mój mąż Wojtek.

– Super! – ucieszył się barman.

Milewscy opuścili bar. Szybko znaleźli się na swych rozgrzanych leżakach. Nie rozmawiali ze sobą. Basia czuła, że znów mąż gniewa się na nią. Była zmęczona jego złymi nastrojami. Bez słowa pobiegła do morza popływać. Po powrocie ułożyła ręcznik na piasku i wystawiła mokre ciało na słońce.

– Baśka, co cię opętało.

– Ależ kochanie, daj spokój.

– Wiesz co? Nie rozumiem cię, najpierw spoufalasz się z barmanem, a potem wskakujesz sama do wody, nie pytając mnie o zdanie.

– Ach tak! – usiadła z wrażenia. – No to posłuchaj mnie, tylko bardzo uważnie: do tej pory szanowałam cię, przepraszałam za moje tak zwane bezklasowe zachowanie. Wyjazd ten traktowałam jak nagrodę. Odnoszę wrażenie, że ślub ze mną był też czymś w rodzaju cukierka dla grzecznej dziewczynki. Wiesz, to, co stanie się po powrocie, już mnie nie interesuje, ale tu będę się dobrze bawiła, bo ten wyjazd był także moim prezentem ślubnym.

– Hola, proszę pani, informuję, że póki, nosisz moje nazwisko, powinnaś zachowywać się z godnością, tak jak przystoi mężatce.

– Dobrze, tylko czy to oznacza, że mam chodzić w ciemnych ubraniach, ważyć osiemdziesiąt kilo, obciąć włosy i nie używać szminki? Tak? Tego chcesz?

– Wiesz dobrze, że tu nie oto chodzi.

– A o co?

– O to, żebyś zachowywała się jak moja żona, a nie jak…

– Jak… kochanka?

– Właśnie, o widzisz, wyborne słowo.

– Dobra ustalmy zasady gry: ja nie uśmiecham się do obcych mężczyzn, ale za to jestem z tym, kim chcę po imieniu. Mogę nawet pytać, czy w danej chwili chcesz popływać w morzu, ale ty jako dżentelmen bez żadnych grymasów nosisz toboły na plażę. Mam nadzieję, że jesteś dżentelmenem, bo chyba taki byłeś przed przylotem tutaj.

Oboje zamilkli. Nigdy do tej pory nie kłócili się, drobne sprzeczki, jakie miały miejsce, jeszcze gdy mieszkali w akademiku, szybko rozwiązywali. To, co wydarzyło się teraz, było dla nich nowym przykrym doświadczeniem. Wojtek zamyślił się, chciał w jakiś sposób załagodzić nieciekawą atmosferę, ale to oznaczało, że musiałby się przyznać do błędu, a tego by nie zniósł.

– Czy wszystko w porządku? – zapytała Basia.

– Tak.

– To fajnie, myślę, że zaczniemy od początku.

– To znaczy?

– To znaczy tak, jak byśmy przyjechali tu przed chwileczką.

– Dziękuję ci, jesteś kochana – Wojtek usiadł obok żony i tak czule, jak tylko potrafił, pocałował ją.

– Hm, hm, przepraszam was, nie chciałbym wam przeszkadzać – stanął przed nimi barman – proszę o wybaczenie, ale czy wy znacie panią Titerhoff?

– Ależ naturalnie – rozpromieniła się Basia.

– No właśnie, otóż ta pani pilnie chce się z wami spotkać. Mówiła, że wyjeżdża, no coś w tym rodzaju.

– Ale teraz? – zapytał Wojtek.

– Tak mówił recepcjonista przez telefon.

– Dzięki, to idziemy na audiencję do starszej pani? – zażartował Wojtek.

– Oczywiście.

Szybko pozbierali się z plaży i w takim tempie znaleźli się w hotelowym hollu. Już w drzwiach stał Hakan, który skierował ich do salonu. Przy stoliczku siedziała pani Bernadetta, ubrana w granatowy kostium, który zdobił perełkowy naszyjnik. Koronkowe rękawiczki i elegancki kapelusz podkreślały jej osobowość. Od czasu do czasu zamaczała usta w filiżance, z której unosił się aromat kawy. Pani Titerhoff gorączkowo rozglądała się po całym pomieszczeniu, wreszcie wzrok utkwiła w Milewskich. Zrobiła głęboki oddech, na twarzy zarysowała się ulga. Gestem dłoni zaprosiła ich do stolika.

– Siadajcie, moi mili, proszę – powiedziała ciepłym głosem, po czym przywołała kelnera, prosząc o przyniesienie szampana i truskawek.

– Co to za okazja? – zapytała Basia.

– Moja droga, nie wiem, czy nadmieniałam wam wczoraj, ale tuż przed wyjazdem do Księstwa wysłałam kupon.

– Kupon? Jaki kupon? – dopytywał się Wojtek.

– A to cała historia, zawsze to robię. Kupuję towar z jakąś promocją, wypełniam to, co mi każą, zazwyczaj losują atrakcyjne wakacje i już. Jestem stara, więc myślą, że ja zrezygnuję, a tu rozczarowanie. Biorę ze sobą kogoś, tym razem Karolinkę, i w drogę. Dostałam ofertę zwiedzenia Meksyku, nie zrezygnuję z tego, dlatego lecimy za trzy godziny do domu, a jutro…

– Meksyk? – razem wypowiedzieli Milewscy – salwa śmiechu.

– Tak, moi drodzy. Wiecie, ja bardzo was polubiłam. Lubię Polaków, chyba dzięki Papieżowi wasz wizerunek na świecie nieco się zmienił. Boże, co ja mówię, bardzo się zmienił. Tylko czasami jak słucham niektórych polityków, to włos się jeży! Martwić się z ich powodu nie trzeba, bo każdy kraj ma takich gamoni, ale żal patrzeć, jak jeden buduje, a drugi usilnie to psuje. Dość! Wznoszę toast, pamiętajcie najważniejszą zasadę życia: miłość idzie równo z przebaczeniem. Tego trzymajcie się kurczowo. Cokolwiek się stanie, musicie ufać tej zasadzie i chociaż dzisiaj jest w waszym życiu pogoda, pomimo lekkiego czasami ochłodzenia pamiętajcie, co powiedziała wam starsza pani – uniosła kieliszek. Basia i Wo jtek uczynili to samo.

– Dziękujemy. To, co powiedziała pani, było nie tylko poetyckie, ale bardzo mądre – szczerze podkreśliła Basia.

Wypili łyk wina. Pani Bernadetta sięgnęła do torebki.

– Mam coś dla pani, moja droga – wyciągnęła przedmiot mocno schowany w ręce. Ujęła dłoń Basi i wcisnęła go zamykając – przynosił mi przez wiele lat szczęście, najwyższa pora, żeby zmienił właściciela.

Basia spojrzała na podarunek, była to bransoletka zbudowana ze słoni z trąbami wzniesionymi do góry.

– Nie przyjmuję odmowy, zależy mi na tym, żeby ten drobiazg był u pani Basi.

6.

Basia i Wojtek spacerując po plaży w milczeniu rozmyślali o swej towarzyszce, pani Titerhoff. Było im przykro, że tak szybko zakończyła się ich znajomość. Wiatr muskał ich twarze, a piasek przesuwał się po ich nagich stopach. Basia stała się nieobecna, bawiła się nową bransoletką, obracając słoniki po nadgarstku.

– Zmienia się pogoda – przerwał zadumę Wojtek.

– Tak, skąd wiesz? – zapytała Basia.

– Spójrz na piasek, jak tańczy.

– Tańczy?

– Tak, wiruje i szybko przemieszcza się, ale nie znam się na tym, może tak mi się tylko wydaje. Wiesz co, chodź na drinka – zaproponował Wojtek.

– Teraz?

– Pewnie, każda pora jest dobra – pochwycił żonę za rękę i pobiegli w kierunku znanego im baru.

Egzotyczna muzyka rozpływała się wokół knajpki. Niewielu gości było zainteresowanych siedzeniem u Dawida, większość odpoczywała o tej porze w swoich apartamentach. Już w progu młody człowiek powitał ich z radosnym okrzykiem: