Porwanie Kościoła. Zaświaty w wierzeniach Kościołów tradycji protestanckiej - Andrzej Sarwa - ebook

Porwanie Kościoła. Zaświaty w wierzeniach Kościołów tradycji protestanckiej ebook

Sarwa Andrzej

2,8

Opis

Porwanie Kościoła - opracowanie historii oraz wierzeń dotyczących rzeczy ostatecznych człowieka i świata Kościołów tradycji protestanckiej. Eschatologia protestancka. Śmierć, zaświaty, paruzja Chrystusa, Sąd Ostateczny, nagroda lub kara.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 154

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (4 oceny)
0
0
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Andrzej Sarwa

Porwanie Kościoła

Rzeczy ostateczne człowieka i świata w wierzeniach Kościołów tradycji protestanckiej

Armoryka

Sandomierz

Redkator: Władysław Kot 

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: Lucas Cranach Starszy (1472-1553), Trójca Święta (fragment obrazu), (licencjapublic domain),Museum der Bildenden Künste, Leipzig, źródło: http://www.dl.ket.org/webmuseum/wm/paint/auth/cranach/trinity.jpg 

Copyright © 2010, 2013 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

PREKURSORZY PROTESTANTYZMU

Wiklif

Na początku chcę opowiedzieć o Janie Wiklifie żyjącym w wieku XIV. Jego postać można uważać za prekursora potężnych ruchów odśrodkowych w łonie Kościoła rzymskokatolickiego, które doprowadziły do wystąpienia Marcina Lutra i konsekwencji tegoż. Można by ją porównać do małego kamyka, który spadając, pociąga za sobą lawinę głazów.

Jan Wiklif urodził się w 1324 roku w hrabstwie York, we wsi, której nazwę przybrał za swoje nazwisko. Odebrał staranne i gruntowne wykształcenie z zakresu teologii, prawa i filozofii na uniwersytecie oksfordzkim. Po ukończeniu studiów poświęcił się karierze naukowej na macierzystej uczelni. Odznaczający się wybitnymi uzdolnieniami, czystością, prawością, szlachetnością, a również świątobliwością życia, której nie odmawiają mu nawet historycy katoliccy, wyrobił sobie dość znaczącą pozycję w świecie. Wiklifowi na niczym nie zbywało. 

Dość szybko (bo w 1361 roku) został przełożonym jednego z kolegiów oksfordzkich, co stało się przyczyną zatargów pomiędzy nim a arcybiskupem Canterbury Szymonem Langhamem. O zatargach zadecydowała niechęć, że nie nazwę jej nienawiścią, Wiklifa do zakonów, szczególnie żebraczych.

Już we wcześniejszym okresie swojej publicznej działalności gwałtownie i nie przebierając w słowach napadł on na te zgromadzenia. Toteż gdy w nowo ufundowanym kolegium przyznano trzy miejsca mnichom, ksiądz Jan nie zdzierżył i nadużywając swych uprawnień, zakonników przepędził. W wyniku reakcji arcybiskupa Canterbury, głowy Kościoła angielskiego, który owo kolegium ufundował, krewkiego duchownego pozbawiono stanowiska przełożonego tej instytucji naukowej. Wiklif nie pogodził się z decyzją dostojnego prałata i złożył na nią zażalenie do papieża.

Pozbawienie księdza Jana funkcji przełożonego w kolegium oksfordzkim nie pozbawiło go środków do życia, poza piastowaniem tej godności dzierżył bowiem w swych rękach dość intratne prebendy, a prócz tego, ciesząc się znacznymi względami u dworu, pewnie od czasu do czasu korzystał też z jego szczodrobliwości.

Od chwili zatargu z arcybiskupem Szymonem Wiklif coraz bardziej przeistaczał się z duchownego w dworaka. Zyskał przyjaźń i poparcie księcia Lancasteru, które w przyszłości bardzo mu się przydadzą.

Nasz bohater, wszedłszy w dworskie kręgi, coraz bardziej stawał się rzecznikiem króla, popierając jego odmowę wypłacenia papiestwu zaległych danin. Mimo iż w 1370 roku przegrał proces o przełożeństwo w uniwersyteckim kolegium, nie załamał się. W dwa lata później doktoryzował się i otrzymawszy stanowisko profesora w Oksfordzie (zachowując przy tym owe dochodowe prebendy) zyskał coraz większe zaufanie i poparcie dworu.

Jego wyrazem było umieszczenie go wśród posłów królewskich, których zadaniem było prowadzenie rokowań z pełnomocnikami papieża w sprawie rozdzielenia beneficjów kościelnych. Mimo pozornego porozumienia delegacja angielska powróciła do kraju pełna goryczy i niezadowolenia, ponieważ sprawy nie ułożyły się po myśli ani króla, ani dostojników kościelnych państwa.

Być może sprawa przycichłaby, gdyby nie Wiklif i jego działalność. To on jątrzył i podsycał niezadowolenie. Prawdą jest, że ten sposób coraz bardziej zyskiwał w oczach dworu, na którym wciąż rosło jego znaczenie. Mając we krwi niechęć do zakonów i klasztorów, a nie doczekawszy się poparcia hierarchii kościelnej w walce z nimi, uznał tę ostatnią za swego wroga, coraz głośniej i coraz bezczelniej atakując ją i ośmielając się nawet ciskać gromy na głowę papieża. A pole do popisu miał szerokie, bo dysponował możliwościami propagowania swych poglądów zarówno z katedry uniwersyteckiej, jak i z ambony.

Póki Wiklif ograniczał się wyłącznie do popierania króla opierającego się finansowym żądaniom papieskim i do potępiania zakonów żebraczych, hierarchia angielska patrzyła nań przez palce, a może nawet nieco z lękiem, bojąc się narazić potężnym patronom krewkiego duchownego. Lecz gdy zaatakował on papiestwo i ją samą, godząc przez to w katolicki ustrój Kościoła purpuraci porzucili bierną postawę.

Biskup Londynu Wilhelm Courtney zawezwał go przed swój trybunał, aby osądzić i skazać. Oskarżenie obejmowało kilka punktów, z których do najpoważniejszych należały: wykorzystywanie ambony do celów pozakościelnych, obrona interesów dworu szkodząca interesom Kościoła, szkalowanie i oczernianie zakonów, rozsyłanie po Anglii księży - zwolenników jego nauki w celu propagowania nowych, społecznie szkodliwych idei oraz - najważniejsze - obrzucanie papieża błotem. Tutaj Wiklif posunął się tak daleko, że nazwał go nawet Antychrystem.

Ksiądz Jan, będąc pewny poparcia dworu oraz ludu, który go uwielbiał, nie obawiał się trybunału. Na rozprawę stawił się, ale w asyście księcia Lancasteru i marszałka Percy, którzy naturalnie przybyli ze zbrojną eskortą. Działo się ta 19 lutego 1377 roku. Ingerencja możnowładców przeszkodziła w procesie. Biskupi ulegli przemocy. Jedynie arcybiskup Canterbury zdobył się na nieśmiały protest przeciwko gwałtowi, zakazując Wiklifowi rozpowszechniania błędnych nauk. Ale aby złagodzić nieprzyjemną sytuację i nie popaść w niełaskę u króla, jednocześnie zabronił adwersarzom Wiklifa wchodzenia z nim w polemiki.

Oczywiście z tego wyroku nikt nic sobie nie robił. Ani Wiklif nie przestał nauczać, ani jego przeciwnicy nie umilkli. Przesłali oni papieżowi Grzegorzowi XI wyjątki z dzieł oksfordczyka pachnące herezją. Kuria papieska, zapoznawszy się z nimi, nakazała pozbawienie Wiklifa wolności i postawienie go do jej dyspozycji. Ale w Anglii nikt nie miał zamiaru zastosować się do woli papieża. Tym bardziej że król zmarł, a regentem został książę Lancaster, największy przyjaciel Wiklifa.

Prałaci angielscy z niewielkim zapałem starali się wypełnić nakazy Awinionu, gdzie wówczas rezydował papież. Wezwali (raczej chyba dla zachowania pozorów) Wiklifa, aby odparł zarzuty najwybitniejszych teologów oksfordzkich stawiane jego nauce. Oskarżony stawił się i owszem, ale będąc pewny swojej bezkarności, odpowiadał wykrętnie i bałamutnie na stawiane mu pytania. Sąd stchórzył na całej linii, uwalniając oskarżonego i prosząc go jedynie, aby zechciał zachować milczenie.

Prośba owa wywarła skutek wręcz odwrotny. Wiklif, miast zamilknąć, zaczął krzyczeć jeszcze głośniej. Jednocześnie prowadził ożywioną działalność pisarską, rozpowszechniając coraz szerzej swe poglądy. Ponieważ głosił wyższość Biblii nad orzeczeniami dogmatycznymi Kościoła, podjął się jej przekładu na język angielski, aby spopularyzować ją w jak najszerszych kręgach wiernych.

W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na to, iż Wiklif ze swego przekładu wyrzucił tzw. księgi deuterokanoniczne (powtórnie kanoniczne). Taką wersję Pisma świętego przyjął później protestantyzm, w którym obowiązuje ona do dziś. Chcę jeszcze wyjaśnić, czym one są i skąd ich nazwa. Otóż są to te księgi Starego Testamentu, które pierwotnie znajdowały się w żydowskim kanonie Pisma świętego, a po reformie rabinackiej zostały zeń usunięte. Chrześcijaństwo natomiast, zrywając wspólnotę z synagogą żydowską, księgi wyrzucone przez judaistów zachowało w swojej wersji Biblii. Ponieważ były one usuwane i powtórnie przyjmowane do Pisma świętego, zyskały nazwę ksiąg deuterokanonicznych - drugi raz włączonych.

Nauka Wiklifa zawierała tak wiele i tak różnych elementów, że mógł się on cieszyć popularnością zarówno wśród możnych tego świata, jak i wśród biedaków. Nie ulega wątpliwości, że pod wpływem wędrownych kaznodziei - lollardów, w których liczbie znalazł się osławiony John Ball, wybuchło powstanie chłopskie (w 1381 roku). Lud, przepełniony marzeniem o równości, porwał za broń, aby ją sobie wywalczyć. Nietrudno się domyślić, że powstanie utopiono we krwi, ale gwoli prawdy dodać należy, że i powstańcy tej krwi wiele przelali.

Po owych wypadkach urodzeni przyjaciele Wiklifa zaczęli się od niego odsuwać, obarczając go odpowiedzialnością za to, co się stało. Wówczas i hierarchia nabrała większej odwagi. Courtney, który awansował na arcybiskupa Canterbury i prymasa Anglii, zaczął się dobierać Wiklifowi do skóry.

Na synodzie w Londynie, który odbył się wiosną 1382 roku, nauka Wiklifa została potępiona jako heretycka, a on sam oraz jego stronnicy pozbawieni urzędów i godności. Nie pomogły zabiegi o ochronę i wpływ na decyzje rzeczonego synodu u księcia Lancaster. Magnat zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie nowe nauki stanowiły dla jego klasy i dla niego samego. Poparcia nie tylko nie udzielił, ale wyparł się swych dawnych przyjaciół.

Wiklif zgorzkniały i załamany, bo nie tylko wrogowie święcili triumf, ale nawet najbliżsi współpracownicy „na niwie Bożej” wyparli się głoszonych do niedawna poglądów, pozbawiony dostojeństw i katedry w Oksfordzie usunął się do swojej parafii w Lutterworth, gdzie powstało największe dzieło jego życia - Trialogus. Dał w nim dogłębny wykład wszystkich swych poglądów i pełne swoje credo.

Uczciwie przyznać należy, że Wiklif i tak miał szczęście. Mimo odwrócenia się odeń księcia Lancasteru widocznie pozostało mu i tak wielu potężnych i wpływowych przyjaciół, których obawiali się angielscy purpuraci. Osądzony jako heretyk nie zginął w płomieniach, ale spokojnie oddalił się do własnej parafii, aby sprawować tam urząd proboszcza.

Ksiądz Jan nie docenił jednak szczęścia, jakie go spotkało. Mimo prowadzonej pracy pisarskiej, mimo licznych kazań wygłaszanych z ambony swego kościoła uznał, że poniósł totalną klęskę. Oto on, predestynowany do naprawy Kościoła, cichaczem musiał usunąć się w cień, poddać się. Czymże dla tego dumnego człowieka było probostwo, wobec tego, co utracił? Jedyną osłodą była dlań wierna gwardia tych, co się nie ulękli, co dalej stali przy nim, nadal roznosząc po Anglii jego nauki. Ale osobista klęska... Klęska, której nie mógł przeboleć.

Zgryzoty, które go dusiły, ściągnęły nań wreszcie tę, która uspokaja i świętych, i potępionych, możnych i maluczkich, mędrców i głupców. 28 grudnia 1384 roku, gdy nabożnie słuchał mszy odprawianej przez wiernego druha Johna Thurney'a, dostał, jak się przypuszcza, wylewu krwi do mózgu i po kilku dniach (31 grudnia) - nie cierpiąc zbytnio - zakończył życie tak burzliwe, przepełnione planami i marzeniami, tak czynne i pełne dynamizmu. Zgasł Wiklif, lecz pozostały jego dzieła. Ale o tym niżej.

Nauka Wiklifa

Chociaż bardzo obszerna, streszczę ją w zaledwie kilku zdaniach. Mimo iż z nauk Wiklifa pełnymi garściami czerpali późniejsi wielcy reformatorzy i tak nie wykorzystali całego bogactwa jego myśli. Wiklif przerósł nie tylko swoją epokę, ale i czasy Lutra, Kalwina. Poszczególne elementy poglądów angielskiego heretyka pobrzmiewają jak echo w całej mozaice wyznań, sekt i ugrupowań religijnych, które powstały w wyniku rozpadu protestantyzmu.

Między innymi twierdził on, iż każda istota jest Bogiem, Bóg zaś jest ograniczony w swym działaniu przez pewnego rodzaju konieczność (los, przeznaczenie?), więc i wszechmoc, i wolność Boża są względne. Bóg, sam będąc ograniczony w działaniu, każde ze stworzeń zmusza do konkretnych działań (negacja wolnej woli). Stwórca od chwili zaistnienia człowieka przeznacza go bądź do nieba, bądź do piekła. Człowiek nie ma wpływu na decyzje Boga (predestynacja).

Chrystus nie odkupił ludzkości z własnej woli, ale kierowany zewnętrznym przymusem. Obecnie Chrystusa nie należy rozumieć indywidualnie, ale zbiorowo - to wszyscy ludzie są Chrystusem. Prócz tego dość niejasno osobowość Jezusa określał w inny, bardziej ortodoksyjny sposób.

Kościół składa się wyłącznie z przeznaczonych do raju. Predestynowani do piekła nie mają możności wpłynięcia na zmianę swego losu. Ani modlitwa, ani spełnianie przez nich dobrych uczynków nie mają najmniejszego znaczenia, ponieważ akty te nie mają żadnej wartości w oczach Boga. I odwrotnie, komu przeznaczone życie w chwale, temu nie szkodzi i najcięższa zbrodnia.

W dalszej części swych nauk ksiądz Jan dowodzi, że jedynym źródłem, z którego wolno czerpać wierzącemu, jest Biblia. Kościół w formie zhierarchizowanej jest synagogą szatana. Papież to Antychryst. Kościół nie ma prawa posiadać żadnego majątku, a o ile już go ma, winien on być skonfiskowany przez władze świeckie. Prócz tego występował przeciw celibatowi, zakonnym ślubom czystości, czci oddawanej Eucharystii, egzorcyzmem, pielgrzymkom, spowiedzi usznej itd.

Wiklif zaprzecza sakramentalnemu charakterowi episkopatu. Twierdzi, że kapłanami są wyłącznie prezbiterzy i diakoni (może dlatego, że sam nigdy nie uzyskał sakry biskupiej?). W komunii nie następuje transsubstancjacja (przeistoczenie). Chleb pozostaje tylko chlebem, a wino tylko winem, chociaż Chrystus jest w nich istotnie obecny (jest to, jak zauważył zapewne Czytelnik, oczywista sprzeczność). Z innych sakramentów odrzuca namaszczenie chorych, a sprawowania posługi bierzmowania domaga się dla prezbiterów. Atakuje też sakrament pokuty w katolickim kształcie, twierdząc, że dla zgładzenia grzechów wystarcza tylko szczera skrucha.

Dziwne to zaiste, że Wiklif w ogóle pozostawia sakrament pokuty w schemacie nowego Kościoła zorganizowanego na wzór własnych wyobrażeń. Skoro bowiem przyjmuje predestynację, głosząc, że przeznaczonemu do raju grzech nie przeszkadza, a dobry uczynek nie jest zasługą dla potępionego, to po co wówczas pokuta, czy to w kształcie katolickim czy wiklifickim?

Takich sprzeczności w doktrynie uczonego oksfordczyka jest więcej. Co je spowodowało? Chyba nie można przyjąć, że był to człowiek ograniczony i sam ich nie dostrzegał. Wydaje mi się że nie mógł owych sprzeczności uniknąć, ponieważ zrywając zupełnie ze starym kształtem Kościoła, jego liturgią i obrzędami, ryzykował, że zrazi do siebie tłum, który zawsze bardziej jest przywiązany do formy niż do ducha.

Zresztą skąd wiemy, czy nie uważał się (pod koniec życia) za opuszczonego przez Stwórcę, widząc, że gmach przezeń wznoszony runął? Czy nie przestraszył się, nie zwątpił? To, że nie zaparł się swoich przekonań, jeszcze o niczym nie świadczy. Ludzka ambicja i może hardość nie pozwoliły mu wyrzec się tego, czemu poświęcił całego siebie. Ale co przeżywał, czego się lękał i czego oczekiwał w ciągu tych dni od 28 do 31 grudnia 1384 roku, gdy tknięty paraliżem, lecz nie pozbawiony władz umysłowych, oczekiwał śmierci? Miał wówczas czas, aż za dużo czasu, aby wszystko co czynił i co głosił, jeszcze raz przemyśleć i przeanalizować. Lecz do jakich doszedł wniosków - nigdy się nie dowiemy. Jego koniec można by skwitować krótką formułką, jakże często używaną przez dziejopisów katolickich: zmarł, nie pogodziwszy się z Kościołem.

Po śmierci Wiklifa jego stronnicy jeszcze przez jakiś czas dawali znać o sobie w Anglii i na kontynencie europejskim. Przysporzyli zajęć soborowi w Konstancji, ale utraciwszy poparcie władzy świeckiej, skazani zostali na wymarcie. I tak się w końcu stało.

Rozgromiono ich i pobito, przepędzono i zastraszono, ale ziarna myśli Wiklifa nie obumarły. Wykiełkowały najpierw w Czechach, dając początek husytyzmowi, później w Niemczech i Szwajcarii w dobie Reformacji, a na koniec odrodziły się w ziemi angielskiej w czasach, gdy król Henryk VIII postanowił zerwać na zawsze z Rzymem. Myśli profesora Oksfordu przetrwały w uśpieniu wśród ludu wiele lat. Nie straciły na popularności i jak każdy zakazany owoc podniecały, rozpalały wyobraźnię i zachęcały do czynu. W roku 1428 Robert Fleming, biskup Lincoln, kazał wyrzucić z poświęcanej ziemi trupa Wiklifa. Polecenie wykonano.

Zanim pojawił się Hus

Na przełomie wieków XIV i XV w Kościele łacińskim dosłownie wrzało. Liczne występki, niegodne życie tak dostojników, jak i szeregowych członków kleru zniechęcało do nich społeczeństwo. Co światlejsze umysły starały się wyszukać lekarstwo i zmienić istniejący stan rzeczy. Bardziej krewcy nie czekali na odnowę wewnętrzną, lecz zrywali z Kościołem. Tego rodzaju zabiegi nie przynosiły żadnych rezultatów, z roku na rok robiło się gorzej, a ukoronowaniem chaosu w Kościele rzymskim stała się owa osławiona schizma zachodnia (1378 rok). Nie było już jednego papieża - głowy całego Zachodu, ale było ich więcej, a rezydowali oni w Awinionie, Rzymie, a później i w Pizie.

Hierarchowie Kościołów lokalnych zdezorientowani, kto jest ich zwierzchnikiem, a kto tylko uzurpuje władzę, miotali się od jednego do drugiego. Uczciwie jednak przyznać należy, że w skomplikowanych sprawach, gdzie wyrok papieski był nieodzowny, w wyniku rozstrzygnięcia kwestii nie po ich myśli mogli danego papieża przestać uznawać i zwrócić się do innego, który byłby dla nich bardziej wyrozumiały. W porównaniu wszakże do chaosu i zamieszania spowodowanego współistnieniem więcej niż jednej głowy Kościoła, korzyści owe były nadto znikome, by można było zabiegać o utrzymanie takiego stanu rzeczy. Toteż hierarchowie czynili wszystko, co w ich mocy, aby znów doprowadzić do zgody i jedności. Ale na to trzeba było jeszcze kilka lat poczekać.

Zajmijmy się teraz Czechami, na których ziemi rozegrały się interesujące nas wypadki. Wystąpienie Husa spowodowały nie tylko niesnaski w Kościele i pisma Wiklifa, w których namiętnie się rozczytywał. Prócz przyczyn natury prawnej i dogmatycznej na czoło wysunęły się zatargi społeczne w łonie narodu czeskiego i niechęć ku Niemcom, coraz bardziej zalewającym kraj naszych południowych sąsiadów.

W Czechach już od połowy wieku XIV podnosili głowy mniej znaczący heretycy, jak np. ks. Jan Milic głoszący naukę o panowaniu szatana na Ziemi, domagający się codziennej komunii dla laików i zwalczający nierówności społeczne. Inni to: Maciej z Janowa, Jan Mentzinger, prezbiter Jakub... Wszyscy oni nawoływali do poprawy życia duchowieństwa i ludzi świeckich, zalecali surowy ascetyzm, żądali zwiększenia uprawnień dla laików, a w kwestiach dogmatycznych głosili zawsze prawowierne nauki o Eucharystii (przeistoczeniu i kulcie konsekrowanego chleba).

Niezadowoleni zaczęli się w Czechach organizować w pewien ruch, który nie był jeszcze skonsolidowany, ponieważ zabrakło mu zwartej ideologii i co najważniejsze - przywódcy. Grunt jednakże był dobrze przygotowany i w chwili pojawienia się odpowiedniego człowieka mogło i musiało dojść do rozdźwięku z Kościołem katolickim.

Jan Hus

Historia umie z nas kpić. Nietrudno jest przekonać się o tym, Wystarczy bystro poobserwować świat i to, co się na nim dzieje. Najchętniej lubi ona stawiać nieodpowiednich ludzi na odpowiedzialnych stanowiskach. To właśnie spotkało Husa.

Gruntownie