3,15 zł
Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 48
KRZYSZTOF SZMAGIER
Porucznik Borewicz
Major opóźnia akcję
Opowiadanie na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”
Tom 1
Warszawa 2012
ISBN 978-83-62964-44-4
Copyright © Krzysztof Szmagier
Copyright © for this edition by AGOY.PL
AGOY.PL Piotr Cholewiński
www.agoy.pl
Wszelkie
Echo kroków niosło się pustym korytarzem. Przed strażnikiem szedł młody, dwudziestokilkuletni mężczyzna. Widać było, że spędził w więzieniu jakiś czas. Był blady. Zmęczony. Kędzierzawe włosy opadające prawie do ramion i wielodniowy zarost sprawiały, że wyglądał niechlujnie. Jeszcze chwila, a znajdzie się na wolności. Szczęk zamka. Drugi strażnik otworzył kratę, droga do wolności stała otworem.
– Dowód – Kozicki Tomasz, zegarek na rękę z metalu białego, portfel, bilet do Warszawy, książeczka oszczędnościowa – kładł na biurku strażnik. – Pokwituj.
– Teraz to już nie ty, ale pan pokwituje – odpowiedział arogancko Kozicki.
– Kwituj, kwituj – nie dał się zbić z tropu strażnik – zamiast panować, radzę się ogolić.
– Za radę dziękuję – odparł z kpiną mężczyzna. – Do widzenia.
– Tu radzę nie używać tego zwrotu, proszę pana – zaakcentował drwiąco strażnik. – To zła wróżba.
– Będę uważał – Kozicki machnął ręką na pożegnanie. Ruszył korytarzem, na końcu którego znajdowała się krata.
***
Był poranek, na ulicy pojawili się pierwsi przechodnie. Masywna żelazna brama więzienia lekko się uchyliła. Stanął w niej Kozicki. Głęboko wciągnął powietrze. Przymrużył oczy, oślepiony ostrym zimowym słońcem. Niepewnie zrobił krok naprzód. Żelazna brama zamknęła się z łomotem. Nie był ubrany odpowiednio na tę porę roku. Lichy płaszczyk pamiętał lepsze czasy. Mężczyzna trzymał w rękach zawiniątko. Rozejrzał się. Odetchnął pełną piersią i pewnym krokiem pomaszerował naprzód, radośnie pogwizdując.
Tuż za rogiem obejrzał się za siebie i wyjął paczkę papierosów. Delikatnie wyjął jednego, który różnił się grubością i kształtem od reszty. Przerwał bibułkę. Drobnymi literkami na wewnętrznej stronie ktoś napisał: „Cynk w pośredniaku”.
Mężczyzna uśmiechnął się do siebie, strzepnął okruchy tytoniu. Rozejrzał się uważnie wokół. Na widok zbliżającego się patrolu milicyjnego przedarł bibułkę na cztery części i starając się nie zwracać niczyjej uwagi, połknął.
***
Kiedy na Dworcu Centralnym Kozicki wjechał ruchomymi schodami, z ciekawością rozejrzał się po hali. Kilkakrotnie ostrożnie się obejrzał i ruszył do wyjścia.
Automatyczne drzwi go zaskoczyły. Kiedy same się za nim zamknęły, zrobił krok do tyłu, jakby chciał wejść z powrotem. Tak spodobała mu się zabawa, że powtórzył tę czynność dwa razy. Takie urządzenia były dla niego nowością.
***
Szyba w zakładzie fryzjerskim była częściowo zaparowana. Na ścianach wisiało kilka plakatów modelek prezentujących najmodniejsze fryzury.
Na fotelu odchylony w tył siedział Kozicki. Pogwizdywał. Twarz miał namydloną. Fryzjerka o skórzany pas ostrzyła brzytwę. Była to niebrzydka dziewczyna o pełnych kształtach. Kiedy nachyliła się nad nim, przesunął lustro, aby lepiej widzieć jej głęboki dekolt. Uśmiechnął się. Fryzjerka odwzajemniła uśmiech i pacnęła pianą w swoje odbicie w lustrze. Wzięła mężczyznę delikatnie za nos i odchyliła, zaczynając golenie.
– Dawno się pan chyba nie golił – zagadnęła sympatycznie, jakby z troską w głosie.
– No, brzytwą... Dosyć dawno.
***
Mieszkanie Marty było skromnie urządzone. Pośrodku stało duże łóżko, obok stolik nocny i lampa, naprzeciwko biblioteczka. Na ścianach, podobnie jak w salonie fryzjerskim wisiało kilka plakatów.
Był wczesny ranek. Jeszcze nie wstali z łóżka.
– Dopóki sobie czegoś nie znajdziesz, możesz zostać – zagadnęła Marta.
Kozicki, już ogolony i ostrzyżony, usiadł na łóżku. Wyglądał całkiem nieźle. Rozejrzał się po mieszkaniu. Przeciągnął się. Chwilę nad czymś się zastanawiał.
– Nie przełączaj tylko na prysznic – poprosiła. – Psika bokiem.
Wstała. Miała zgrabną sylwetkę i ładne piersi. Mężczyzna patrzył na nią z pożądaniem.
– A może znalazłabyś dla mnie jeszcze piętnaście minut?
– Znajdę, ale pół godziny – roześmiała się i wskoczyła do łóżka.
***
W pośredniaku kilka osób stało przed tablicą ogłoszeń. Nagle drzwi otworzyły się szeroko i pewnym krokiem wmaszerował Kozicki. Ledwie rzucił okiem na tablicę i podszedł do okienka.
– Jak zdróweczko, panie kierowniku? – zagadnął nonszalancko.
– Znowu pan? – odparł urzędnik z niechęcią. – Od wczoraj nic się nie zmieniło.
– Kto nie pracuje, ten nie...
– Kwalifikacje? – przerwał urzędnik.
– Dyrektorskie. Niżej nie mogę przyjąć. Może być etat wiceministra.
– Zakład oczyszczania miasta, roboty drogowe, rozładunek wagonów – wyliczał beznamiętnie urzędnik.
Mężczyzna westchnął ostentacyjnie i nie odchodząc od okienka, rozejrzał się, jakby chciał przedłużyć rozmowę.
– Nie... W Polsce nie ma szacunku dla ambitnych ludzi.
Odszedł od okienka. Rozejrzał się i skierował do drzwi. Stanął jednak i powoli wyjął paczkę papierosów. Nie spieszył się, aby wyjść z pośredniaka. Wyciągnął papierosa, przez chwilę obracał go w palcach. Nagle ktoś usłużnie podsunął mu ogień.
Kozicki obejrzał się. Z wahaniem przypalił papierosa. Przyglądał się mężczyźnie. Dobrze ubrany, w modnym, białym kożuchu, nie wyglądał na bezrobotnego.
– Może by się coś znalazło – zagadnął ściszonym głosem nieznajomy.
***
Siedzieli przy niewielkim stoliku w kawiarni na stacji benzynowej. Rozmawiali półgłosem, obserwując samochody podjeżdżające po paliwo. Za kontuarem kręciła się postawna kobieta w średnim wieku, elegancka brunetka. Od czasu do czasu zerkała z zainteresowaniem na rozmawiających.
Kozicki posłodził kawę. Zamieszał wolno, starannie rozpuszczając cukier.
– Niżej pięciu tysięcy nie wchodzi w rachubę – powiedział stanowczo.
– Może być i więcej – odrzekł spokojnie starszy. – Co pan robił przedtem?
– Przedtem to przestałem chodzić do kościoła, bo nie lubię się spowiadać, panie Kreczet – odparł niegrzecznie Kozicki.
– A potem?
– Potem to mnie spowiadali.
– Za co?
–Za niewinność – to było mienie społeczne. Nieciekawa sprawa. Swoje odsiedziałem.
– Może być ciekawa. Niech pan opowie. Jak się dogadamy, to nie będzie pan żałował.
– Na razie szukam kogoś – zaczął Kozicki. – Trzeci tydzień szukam. A jak go znajdę, to będzie po kłopotach.
– I nie ma go – zakpił Kreczet, udając współczucie.
– Zniknął.
– Kto to jest?
Kozicki sięgnął po paczkę Marlboro leżącą na stole. Przypalił. Zaciągnął się. Widać było, że sprawia mu to wielką przyjemność.
– To jest Lulek – powiedział w końcu.
– Lulka trudno znaleźć – powiedział ostrożne Kreczet. – A jak ciebie nazywają?
– Tom.
– Nigdy Lulek nic o tobie nie mówił.
– A pytał pan o mnie?
– Jak trzeba będzie, to się zapytam. Nie słyszał pan o tej sprawie. W Expressie nawet pisali...
– Wtedy kiblowałem – przerwał Tom.
– Dobre. Masz prawo jazdy?
– No.
– Czwarty raz jesteś w pośredniaku...
– Lubię spacerować.
– Może być robota.
– Gdzie, ile, za co? – zapytał rzeczowo Tom.
– Spokojnie. Najpierw mi opowiesz o sobie.
– Miło było. Lubię w pracy zaufanie. Ukłony dla małżonki – podniósł się ostentacyjnie.
– Siadaj. Robota