3,15 zł
Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 44
KRZYSZTOF SZMAGIER
Porucznik Borewicz
Dziwny wypadek
Opowiadanie na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”
Tom 3
Warszawa 2012
ISBN 978-83-62964-46-8
Copyright © Krzysztof Szmagier
Copyright © for this edition by AGOY.PL
AGOY.PL Piotr Cholewiński
www.agoy.pl
Wszelkie
W pokoju nadzoru telewizyjnego Warszawy CCTV panował duży ruch. Co chwila ktoś przechodził, zasłaniając ścianę z monitorami. Przy pulpicie siedział oficer. Nadawał komunikat o poszukiwaniu zielonego fiata 127 o numerze rejestracyjnym WW 5060, uważnie obserwując ekrany.
W pewnym momencie zauważył poszukiwany samochód. Pokręcił reglerem, ustawiając ostrość.
***
Z krawężnika z piskiem opon ruszył radiowóz. Kilku przechodniów przystanęło, z zainteresowaniem przyglądając się akcji. Kierowca włączył syrenę. Szybko zaczął przyspieszać. Nie hamował na skrzyżowaniach.
Fiat przejechał szybko Alejami Ujazdowskimi. Radiowóz trzymał się tuż za nim.
***
Oficer przyjął meldunek o bezpośrednim pościgu. Spojrzał na ekran. Samochód był dobrze widoczny, jednak w zasuniętej szybie odbijało się słońce, tworząc oślepiające refleksy, które uniemożliwiały rozpoznanie kierowcy. Samochód minął skrzyżowanie. Widząc za sobą radiowóz, kierowca fiata przycisnął pedał gazu. Zjechał na ślimak prowadzący w dół na Trasę Łazienkowską. Pędził coraz szybciej.
***
W Śródmieściu, pod Pałacem Kultury, zatrzymał się radiowóz. Kierowca wyszedł na zewnątrz i obserwował przejeżdżające od czasu do czasu samochody. W niewielkiej odległości stanął młody mężczyzna z charakterystyczną aplikacją na kurtce. Nasłuchiwał meldunków płynących z radiostacji. Nagle zastygł. Do jego uszu dobiegła informacja:
„Poszukiwany fiat 127 ucieka w kierunku wschodnim”.
Kierowca radiowozu, nie zwracając uwagi na mężczyznę, wskoczył do samochodu i szybko ruszył, włączając się do pościgu.
***
Na trasie Łazienkowskiej tuż za zielonym fiatem 127 pojawiły się dwa radiowozy. Uciekający uskoczył. Radiowozy ostro przyhamowały. Trzymały się teraz w bezpiecznej odległości. Nagle fiat wykonał karkołomny manewr, zawracając pod prąd. Następnie zjechał na pas w przeciwnym kierunku i zaczął wyprzedzać samochody, brawurowo zjeżdżając z pasa na pas. Sytuacja robiła się niebezpieczna.
***
Po pewnym czasie radiowozy dogoniły fiata. Nadal trzymały się w bezpiecznej odległości. Fiat nagle zwolnił, po czym gwałtownie przyspieszył.
Jezdnię tarasowała rozciągnięta na całej szerokości taśma z wystającymi kolcami.
Między rozciągniętą na ziemi kolczatką a balustradą rozdzielającą w tym miejscu jezdnię w dwóch kierunkach została kilkucentymetrowa przerwa. Balustrada najpierw szła nad ziemią i dalej wznosiła się na wysokość około metra. Kierowca fiata wykorzystał to. Z impetem wjechał lewym kołem na balustradę. Przez moment utrzymywał samochód przechylony niemal o sto osiemdziesiąt stopni. Prawym kołem trafił w przerwę między kolczatką a balustradą. Wydawało się, że wywróci się na dach. Utrzymał jednak równowagę i po paru metrach wóz opadł na cztery koła.
Milicjanci z podziwem obserwowali kaskaderski wyczyn. Samochód tymczasem szybko się oddalił. Przed kolczatką z piskiem opon wyhamowały dwa ścigające go radiowozy.
Funkcjonariusze dopiero teraz ocknęli się i w pośpiechu zaczęli zwijać kolczatkę. Radiowozy gwałtownie ruszyły.
***
Kierowca fiata kontrolowanym poślizgiem skręcił w parkową aleję. Precyzyjnie ominął kobietę idącą z dziecięcym wózkiem i skierował się w głąb Parku Kultury. Jadące za nim radiowozy nie ryzykowały. Przyhamowały i dopiero po chwili ruszyły chodnikiem za uciekającym.
Fiat, tratując trawnik, wjechał na rozległy parking przy Muzeum Ziemi. Tuż za budynkiem teren opadał w stronę Książęcej. Nie wyrobił się przy końcu parkingu i zawadził bokiem o jeden ze stojących tam głazów narzutowych. Niebezpiecznie szybko zbliżał się do skarpy. Nie przyhamował jednak. Pędził w stronę kładki przerzuconej nad ulicą.
W ostatniej chwili kierowca dostrzegł tarasujący mu drogę radiowóz. Desperacko skręcił w prawo i runął w dół. Pierwsze metry fiat przeleciał w powietrzu. W połowie skarpy opadł na cztery koła i zjechał po prawie pionowym zboczu, tratując po drodze ozdobne krzewy. Przejechał przez chodnik, omal nie zabijając dwu osób, i gwałtownie wyjechał na Książęcą. Samochód jadący ulicą w ostatniej chwili odbił na środek, unikając kolizji. Fiat szybko oddalił się w stronę Wisły.
***
Na kładce nad ulicą Książęcą stał radiowóz. Kierowca obserwował z zainteresowaniem pościg. W tym momencie odezwała się radiostacja. Milicjant sięgnął po mikrofon.
– Ja osiemnastka. To, kurwa, jakiś wariat albo samobójca.
– Osiemnastka, licz się ze słowami. Jesteś na fonii – padło z radiostacji.
***
Fiat 127 zatrzymał się na małej, pustej uliczce na peryferiach miasta. W bramie starej kamienicy czekał młody mężczyzna. Obok stał motocykl. Mężczyzna wyjął zza pazuchy dwie tablice rejestracyjne, każda zaopatrzona w niewielkie uchwyty, nałożył je z przodu i z tyłu samochodu i podszedł do kierowcy. Z fiata wysiadła młoda dziewczyna z długimi blond włosami opadającymi na ramiona.
– Spoko? – zapytał mężczyzna.
– Na trasie chcieli mi przygrzać, ale w porządku.
Podała mu kluczyki do samochodu.
– Trójka źle wchodzi, uważaj.
– Podwieźć cię?
– Nie, jestem tu umówiona.
– Małe bzykanko? – zarechotał.
– Gówno cię to obchodzi.
Odwróciła się na pięcie i odeszła bez pożegnania. Wiatr rozwiewał jej długie włosy.
***
Przy drzwiach stało dwóch pielęgniarzy. W sali widzeń pełno było ludzi. Przy stolikach siedzieli odwiedzający, obok chorzy w szlafrokach. Część pacjentów była zainteresowana wizytą bliskich. Inni, pogrążeni w apatii, nie reagowali, patrząc bezmyślnie w przestrzeń. Między stolikami krążyło kilku chorych, wyraźnie znerwicowanych.
Młody mężczyzna, chyba schizofrenik, wpatrywał się w drzwi, bezwiednie wyłamując sobie palce.
– Byli u mnie, byli, ale potem nie dzwonili, a ja się zgodziłem. I co? – powtarzał bełkotliwie raz po raz.
Przy oknie stała starsza kobieta, coś do siebie szepcząc.
– Aluśku, czekam. Aluśku, już tak długo czekam – mówiła.
Wereda siedział przy stoliku pod ścianą, wpatrzony w żonę. Była atrakcyjną kobietą: ciemnooka brunetka o ładnych, teraz wyostrzonych rysach twarzy. Nie reagowała na to, co do niej mówił. Utkwiła wzrok ponad jego ramieniem i siedziała tak bez ruchu. Robiła wrażenie, jakby nic do niej nie docierało. Kiedy położył rękę na jej dłoni, pierwszy raz spojrzała uważnie. Gwałtownie odsunęła się od stolika.
– A pan co tu robi? – zapytała. – Muszę wracać do laboratorium. Tam już czekają na mnie pierwsze wyniki.
Gwałtownym ruchem zrzuciła leżące na stoliku kwiaty, podniosła się i bez słowa odeszła korytarzem.
Wereda