Porucznik Borewicz. Bilet do Frankfurtu. TOM 18 - Krzysztof Szmagier - ebook

Porucznik Borewicz. Bilet do Frankfurtu. TOM 18 ebook

Krzysztof Szmagier

0,0
3,15 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 77

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Strona redakcyjna

KRZYSZTOF SZMAGIER

Porucznik Borewicz

Bilet do Frankfurtu

Opowiadanie na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”

Tom 18

Warszawa 2012

ISBN 978-83-62964-61-1

Copyright © Krzysztof Szmagier

Copyright © for this edition by AGOY.PL

AGOY.PL Piotr Cholewiński

www.agoy.pl

Wszelkie

Bilet do Frankfurtu

Kalkowski stał dziwnie zamyślony. Ciemny kolor garnituru podkreślał cienie pod oczyma mężczyzny. Tuż za nim roześmiana Czechowicz rozmawiała z opasłym, ciemnoskórym mężczyzną w białym garniturze. Była to kobieta tuż po czterdziestce, ciemnowłosa, bardzo zgrabna. Miała na sobie minispódnicę i bluzkę z głębokim dekoltem. Ostry makijaż nadawał jej wulgarny wygląd.

Sitek, lekko zgarbiony, prawie chudy, w ciemnych okularach, miał w sobie coś ze szczura. Żegnał się właśnie z mocno opalonym mężczyzną, typem południowca.

Sekretarka, piękna, młoda kobieta, zamyśliła się. Sięgnęła po tacę z kieliszkami i przeszła z nią po gabinecie, wśród gości skromnego przyjęcia. Tu i ówdzie słychać było angielszczyznę. Dziewczyna z uśmiechem częstowała alkoholem. Sięgnęła teraz po tacę z kanapkami.

– Proszę, panie ministrze – uśmiechnęła się czarująco. – A pan dyrektor? – zwróciła się do Kalkowskiego.

Zajęty rozmową, podziękował.

Kiedy obchodząc stolik, sekretarka znalazła się tuż za nim, nachyliła się nieznacznie w jego kierunku. Na jej twarzy malowała się troska.

– Zjedz coś – powiedziała szeptem. – Od rana nie miałeś nic w ustach – i przeszła dalej z przyklejonym znowu do twarzy uśmiechem.

Kalkowski po chwili otworzył szufladę biurka. Wyjął dokumenty i spojrzał na gabinet pełen ludzi. Przez chwilę przyglądał się uważnie Czechowicz. Mimo wieku miała figurę nastolatki. Rozmawiała z ożywieniem. W pewnym momencie przechodzący tuż za nią Sitek szepnął jej coś dyskretnie. Nie przerywając rozmowy, skinęła potakująco głową.

Mężczyzna tytułowany przed chwilą ministrem skrzywił się z powątpiewaniem.

– Przedstawię to wyżej – powiedział do Kalkowskiego – ale myślę, że nie mamy co marzyć o takich inwestycjach. Podniosły się głosy, czy rzeczywiście powinniśmy budować hotele bez otwieranych okien, a za to wyposażone w klimatyzację, zżerające prąd i wymagające konserwacji. Ta zachodnia moda obróci się przeciwko nam. Urządzenia do klimatyzacji staną, a my będziemy wybijać szyby w nie otwieranych oknach, żeby się nie udusić... To dobre na Manhattanie.

Po tej wypowiedzi w gabinecie zapadła cisza. Kalkowski ożywił się nagle.

– Pani Ewo, jeszcze szampana! – zawołał. – Radzieckiego. Bez klimatyzacji – dodał, siląc się na żart.

– Myślę, że towarzysz minister rozpatrzy nasze propozycje, a my dowiemy się o rezultatach – usłużnie skonstatowała Czechowicz.

Podniosła kieliszek.

– Za powodzenie! – uśmiechnęła się.

Wszyscy wypili.

– A w ogóle to na razie będziecie mieli NIK na głowie – odezwał się minister, nie patrząc na Kalkowskiego. – Potem jeszcze pogadamy.

Na twarzy Czechowicz na chwilę pojawił się niepokój. Kalkowski wyglądał na przybitego.

Spotkanie dobiegało końca. Goście zaczęli się żegnać.

Sitek odstawił kieliszek i niby przypadkiem przeszedł obok Kalkowskiego.

– O piątej – powiedział półgłosem. – To jest zaraz za stacją benzynową. Łatwo trafisz.

Kalkowski kiwnął nieznacznie głową.

W drzwiach zrobiło się małe zamieszanie. Kilka osób jednocześnie opuszczało gabinet. Dyskutowali jeszcze, żegnali się. Po chwili Kalkowski został sam. Usiadł za biurkiem. Zamyślił się. Sięgnął po leżące na blacie zdjęcia i patrzył na nie przez chwilę. Na pierwszym planie widać było palmy, w tle luksusowy hotel i fragment basenu.

Wreszcie z niechęcią rzucił fotografie na biurko.

Drzwi otworzyły się bezszelestnie i do gabinetu weszła sekretarka. Patrzyła na Kalkowskiego uważnie, z troską.

– Zmęczony jesteś – powiedziała.

Kalkowski kiwnął potakująco głową. Dziewczyna położyła na biurku teczkę z papierami do podpisu.

– Sitek złożył podanie o urlop. Dyrektor, zdaje się, odmówił. Prosił, żebyś ty to podcyfrował.

– Wiem – westchnął.

Sięgnął po podanie.

– Co w domu? – zapytała delikatnie, jakby poruszała drażliwy temat.

– Jeszcze nic – odpowiedział Kalkowski, nie patrząc na nią. – Jutro to podpiszę – z niechęcią odsunął od siebie papiery. – Ładnie wyglądasz – powiedział bezbarwnie.

– Mama wraca dopiero w poniedziałek – uśmiechnęła się smutno, z lekkim wyrzutem. – Ale chyba nie mam co liczyć, że dziś... – zawiesiła głos.

Kalkowski znowu bez słowa zaprzeczył ruchem głowy.

Ewa zabrała pisma i nic już nie mówiąc, wyszła z pokoju.

***

Zachodzące słońce żarzyło się czerwoną plamą w szklanej ścianie budynku Intraco.

Kalkowski wyszedł z drzwi i skierował się w stronę kremowego poloneza. Przez chwilę siedział zamyślony za kierownicą, po czym zapalił silnik i ruszył wolno z parkingu. Samochód na górze miał umocowany bagażnik.

Za szklanymi drzwiami stał Sitek. Przez lekko przydymione okulary optyczne niemal nie widać było jego oczu. Tylko ruch głowy zdradzał, że obserwował Kalkowskiego. Ubrany w luźny płaszcz typu Burberry i kapelusz z dużym rondem, wyglądał trochę jak postać z filmów o Alu Capone.

Kiedy tuż obok niego stanęła Czechowicz, wskazał głową w stronę parkingu i powiedział coś do niej wyraźnie wzburzony. Wzruszyła lekceważąco ramionami i zrobiła krok do przodu. Drzwi rozsunęły się samoczynnie. Wyszli z biurowca, kierując się w stronę parkingu.

***

Kalkowski jechał zamyślony, minął dużą, nowoczesną stację benzynową Agip i skręcił w stronę Lublina. Tuż za skrzyżowaniem, po lewej stronie stała zbudowana z jasnych drewnianych bali restauracja.

Na niewielkim parkingu zaparkowało kilka samochodów. Zatrzymał się obok wjazdu i wszedł do restauracji.

***

Był późny wieczór. Czerwony neon stacji benzynowej Agip jarzył się ostrym czerwonym światłem. Przy dwóch dystrybutorach stała kolejka samochodów.

Zza budynku, w którym mieścił się bar kawowy, wyłoniła się charakterystyczna przygarbiona sylwetka Sitka. Nasunięty głęboko na oczy kapelusz z dużym rondem przysłaniał górną część twarzy.

Mężczyzna zajrzał do baru i podszedł do najbliższego dystrybutora. Pracownik stacji benzynowej zapytany o coś wzruszył ramionami.

Przez chwilę rozmawiali. Rozmowę głuszył warkot silników.

Mężczyzna zapytał o coś kierowcę tankującego benzynę i odszedł w stronę drugiego dystrybutora. Tu też próbował nawiązać rozmowę. Kiedy jeden z kierowców wysiadł z samochodu, oddalił się, znikając w przydrożnych zaroślach.

Benzyniarz powiesił pompę paliwa na stojaku i zaczął inkasować pieniądze.

– To palto to miał chyba zakrwawione, i rękaw – powiedział do kierowcy. – Od pana też chciał, żeby go podwieźć?

Mężczyzna wzruszył ramionami i obejrzał się w stronę szosy, gdzie znikł mężczyzna w płaszczu i kapeluszu.

– Jakiś dziwny... – mruknął pogardliwie.

Wziął resztę i odjechał. Pod dystrybutor podjechał następny samochód.

– Jak mu powiedziałem, że tu jest telefon i można zadzwonić po pogotowie... to już go nie było – powiedziała z przejęciem właścicielka wozu.

Benzyniarz sięgnął po pompę, ale był zaintrygowany dziwnym zachowaniem zakrwawionego mężczyzny.

– Wyraźnie miał krew na mankietach – mruknął, rozglądając się wokoło.

– Do pełna – przerwała mu kobieta, nie zainteresowana rozmową. Benzyniarz uruchomił dystrybutor, nadal rozglądając się na boki.

***

W lesie, tuż za stacją benzynową, siedziało pod drzewem dwóch podpitych mężczyzn. Obok na trawie głośno pochrapywały dwie kobiety.

Jeden z mężczyzn wypił ostatni łyk z butelki, obejrzał ją pod światło i niezadowolony odrzucił w krzaki. Kobiety leżały rozchełstane, jedna z podciągniętym stanikiem i piersiami na wierzchu. Na pierwszy rzut oka widać było, jaką profesję uprawiają. Obok leżały butelki po wódce i winie.

– Wiesz, Kaziu, ja nigdy słodkiej wódki do ust nie biorę. Nigdy – powtórzył z przekonaniem jeden z mężczyzn – bo mi się wydaje... słowo... że jelito grube z prostym mi się zlepia. I na samą myśl o tym – machnął ręką, wyrażając dezaprobatę – już mam ochotę puścić pawia.

Spojrzał na śpiące kobiety. Jedna głośno chrapała. Usta miała otwarte. Brakowało jej kilku zębów. Mężczyzna odwrócił twarz z niesmakiem. Sięgnął po leżącą obok apaszkę i dokładnie przykrył jej twarz.

Kiedy skończył, spojrzał na kompana i wyjaśnił z całą powagą:

– Po wódce nie mogę patrzeć na kobiety. Aż mnie mdli – odbiło mu się.

Z trudem wrócił na swoje miejsce.

W tym momencie na poboczu zatrzymał się maluch. Wysiadł z niego chłopak i młoda dziewczyna. Rozejrzeli się i trzymając się za ręce, przeskoczyli rów. Byli weseli, ona w powiewnej sukience, on w drucianych okularach.

– Na tę mógłbyś popatrzeć i po pół litrze – wybełkotał drugi pijaczek, kiwając się sennie.

Mężczyzna chwiejnie wstał. Sięgnął po butelkę po winie. Silnym uderzeniem o pień drzewa utrącił dno. Uśmiechnął się głupkowato. W ręku została mu szyjka z ostrymi zębami szkła.

– Pójdę zobaczyć. Coś mi się widzi, że się im spieszy. I będzie na co patrzeć.

Odbił się od pnia i ruszył w stronę, gdzie zniknęli młodzi.

Kilkaset metrów dalej po drugiej stronie szosy rozdzielonej trawnikiem widać było stację benzynową Agip i przejeżdżające co chwila samochody.

Pijaczek wszedł w zarośla i skierował się w głąb lasu.

– To świnie – mruknął na widok wysypanych śmieci. – Tak las zanieczyszczać. Nasze dobro narodowe – bełkotał.

Kiedy obszedł stertę worków, zatrzymał się. Przez gałęzie widać było stojącą parę. Dziewczyna wtulona w chłopaka patrzyła mu w oczy. Nagle cmoknęła go szybko w usta i podskakując, zaczęła zbiegać po stoku. Chłopak przez chwilę patrzył jak zahipnotyzowany. Wreszcie, uszczęśliwiony tym, co się wydarzyło, pobiegł za nią.

Pijaczek, z trudem utrzymując równowagę, ruszył za nimi. Idąc, patrzył pod nogi, zajęty rozgarnianiem krzaków.

Niedaleko chłopak z dziewczyną leżeli na trawie. Całowali się z zapamiętaniem.

– Dotknij mnie – szepnęła w podnieceniu dziewczyna.

Chłopak wstał. Na moment zakryły go krzaki.

Nagle pijaczek usłyszał krzyk dziewczyny. Przetarł z trudem oczy. Chłopak i dziewczyna zerwali się. Dziewczyna, zaskoczona jego widokiem, krzyczała przeraźliwie. Chłopak złapał ją za rękę i pobiegli w stronę szosy.

Mężczyzna rozglądał się, nie rozumiejąc, co cię stało. Zmrużył oczy. Między krzakami błyszczała w słońcu kremowa karoseria samochodu. Pijaczek, z trudem opanowując ogarniające go zamroczenie, ruszył do przodu.

Lekko przechylony na bok, tuż obok polnej drogi prowadzącej od szosy w głąb lasu, stał kremowy polonez Kalkowskiego z bagażnikiem na dachu. Drzwi były otwarte. Przednia szyba, maska i siedzenie obok kierowcy zbryzgane były krwią. Szyba, nadtłuczona promieniście, zmatowiała na biało.

Pijaczek podszedł bliżej. Nagle wytrzeźwiał.

– U – jęknął z niesmakiem.

Rozejrzał się wokół, odrzucił butelkę i szybko ruszył z powrotem. Po chwili był już na polance, gdzie balangowali z dziewczynami.

– Pryskamy. Tu będzie zaraz niebiesko – wymamrotał. – Lubię błękit, ale nieba. Źle znoszę ten kolor. – Gliny? Kaziu, nic złego żeśmy jeszcze nie zrobili – leżący na ziemi pijaczek nie miał zamiaru wstawać.

– My nie, ale tu był ktoś przed nami... co to zrobił.

– A damy? – pijaczek wskazał z powagą leżące na trawie kobiety.

– Pies z nimi tańcował.

– Ba... ale skąd wziąć takiego psa... – mężczyzna podniósł się z trudem. – A może trzeba zawiadomić MO?

– Tylko nie MO. Jeżeli chodzi o nich, to trzeba być zawsze jak najdalej. Tak jest najzdrowiej. Śpią, to chuj z nimi.

– Kaziu, ciebie, kurwa, powinni drukować.

– Mowa, od dawna to mówię.

***

– Siadajcie – milicjant ze spokojem wskazał chłopakowi i dziewczynie radiowóz.

– Ale ja...

– Żadne ale. A w ogóle – coście tam robili przy rozbitym samochodzie?

– Panie