Perfekcjonistka - Iwona Sobolewska - ebook + książka

Perfekcjonistka ebook

Iwona Sobolewska

3,3

Opis

Stała się niewzruszoną dziewczyną, która zatraciła w sobie uczucia. Ustawiła sobie poprzeczkę najwyżej jak się dało względem nauki i wyglądu. Żyła z dnia na dzień, starając się zatrzeć ślady wspomnień. Jednak wciąż czuła się niczym w porównaniu z siostrą, którą od dziecka stawiano jej za wzór. Nie potrafiła docenić swoich umiejętności i talentu, aż do dnia, w którym wszystko się zmieniło. Jedna chwila, która miała być kompromitująca dla Julity wpłynęła na zmianę szkoły, poglądów, otoczenia i niektórych znajomych, a do tego wszystkiego pojawiło się w życiu coś nowego. Dzięki Dawidowi zaczęła dostrzegać, czym tak naprawdę jest miłość i związane z nią szczęście.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 191

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (10 ocen)
1
4
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zanetak92

Dobrze spędzony czas

przyjemnie się czyta
00

Popularność




Iwona Sobolewska

PERFEKCJONISTKA

© Copyright by Iwona Sobolewska & e-bookowo

2010ISBN 978-83-62480-05-0

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2010

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Życie to ciągłe ulepszanie,

doskonalenie samej siebie, 

dążenie do perfekcyjności.

24 grudnia

Ciężko jest żyć na co dzień w cieniu własnej siostry. Tej, którą uważają za ideał i stawiają mi za wzór, nie dając w ciągu dnia ani chwili o niej zapomnieć. A jeszcze trudniejsze staje się to podczas świąt, kiedy to cała rodzinka zjeżdża się do naszego domu. Przyjeżdża ukochana siostrunia, wszystkie ciotki, wujkowie i kuzynowie. Wszystkie babki i prababki, teście i teściowe. Każdy cieszy się ze spotkania, mnóstwo serdecznych słów, sztucznych uśmiechów i tony prezentów. Jak zwykle wszyscy zachwyceni, z przejęciem słuchają nowych osiągnięć Pauli. Moja siostra – maturzystka – chodzi do prywatnej szkoły tańca. Rodzice ładują w to masę forsy z nadzieją, że dzięki temu ich ulubienica spełni marzenia. Jest urodzoną tancerką, do tego ma cudowny, czysty głos. Po prostu ideał – wysportowana, ładna, utalentowana – całkowite przeciwieństwo niezdarnej mnie. Lubię jej styl bycia i to, jaka jest, zawsze chciałam mieć tyle swobody i lekkości, co ona, ale dobijało mnie to, że wszyscy mi to uświadamiali. Uświadamiali mi, że nigdy w życiu nie będę takim ideałem. Paula jest spoko, przy mnie się nie wywyższa, ale sam fakt mojej niezdarności, dobija. Jestem młodsza o dwa lata i w zasadzie to mi przypada stanowisko pupilka, na którym specjalnie mi nie zależy, ale chyba tak by wypadało, no nie? A jednak jest odwrotnie.

– Julito, przynieś pierogi z kuchni – powiedziała mama. No tak, zaczyna się. Przynieś, wynieś, pozamiataj.

– Pomogę ci. – Paula dołączyła do mnie w drodze.

– Hej, jesteś główną atrakcją, powinnaś siedzieć przykuta do stołu i czarować gości.

– Ha, ha, ha. Nie bądź złośliwa, bo twarz ci się zeszpeci.

– Za późno. – Uświadomiłam jej, nakładając kolejną cieplutką porcję pierogów.

– Czasem mam ochotę porządnie ci wprać, wiesz? – Powiedziała pogodnie.

– Co poradzisz, przyjeżdżasz tylko na święta i niektóre weekendy. Posiedź tu dłużej i posłuchaj o swojej wspaniałości, to będziesz taka, jak ja.

– Julita…

– Nie, no daj spokój, chyba nie masz zamiaru mnie przepraszać?

– Żartujesz?

– Uf.

– Jakie plany na Sylwestra?

– Zgadnij. Oglądnę telewizję, powgapiam się w puszysty śnieg za oknem, a o północy wypiję tradycyjnie szampana. Poza tym dzień jak każdy inny, wieczór jak każdy inny tylko, z efektami specjalnymi za oknem.

– Hm. A nie myślałaś, żeby przyjechać do mnie?

– Do szkoły? – Zdziwiłam się.

– A czemu nie? Co roku organizują świetne imprezy, musisz się stąd wyrwać.

– Daj spokój.

– Naprawdę nie masz ochoty na odrobinę szaleństwa?

– Przecież ja tam będę wyglądać jak pokraka. Same asy. Świetne tancerki tancerze, a do tego wszystkiego ja, sierotka Julisia.

– Oj, przestań, chodzi o zabawę, w takich dniach nikt na to nie patrzy. A rodzice na pewno się zgodzą.

– O to akurat się najmniej martwię. Dla ciebie robią wszystko.

– Tak, prawie wszystko.

– Prawie – zaakcentowałam. Choć właściwie ja jakoś nie pamiętałam tego momentu „prawie”. Zawsze było: „tak, córeczko”, „dobrze, córeczko, masz rację”, i ciągle to samo bla, bla, bla. Kiedy Paula znalazła sobie szkołę ponadgimnazjalną i przedstawiła propozycję rodzicom, byli zachwyceni, ale kiedy ja dałam im do zrozumienia, że chcę iść do liceum ogólnokształcącego, zdecydowanie odmówili. Posłali mnie do jakiejś prywatnej szkoły, gdzie chodzą same zarozumiałe plastiki, wywodzące się z rodzin posiadających kilka willi, drogie samochody i spędzających każde wakacje na wyspach. Po prostu rewelacja. Śmietanka towarzyska, a pośrodku niej ja. Nie rozumiem tego, przecież zaoszczędziliby chociaż na mnie. Ta szkoła nie uczy wiele więcej od zwykłej placówki. Tyle, że ma więcej zajęć dodatkowych typu muzyka, plastyka, dziennikarstwo. Można więcej uczyć się tego, co się lubi. Tylko, że ja tak naprawdę nie lubię nic z tego, co oferują. Może sama nie wiem, czego chcę? Chciałam iść kiedyś w ślady Pauli, tak jak ona móc uczyć się tańca, ale zawsze się bałam. Nie chodziłam na dyskoteki, ani imprezy, a jak już, to w ogóle nie tańczyłam, bojąc się, że się zbłażnię. Od zawsze byłam utwierdzona w świadomości, że nie potrafię, że nie jestem Paulą.

– To jak będzie?

– Załóżmy, że zastanowię się nad tym, okej?

– Zgoda.

Wróciłyśmy do pokoju, znów narzucając na twarz sztuczny uśmiech i udając zadowolenie. Rodzinne święta były dla mnie ogromnie męczące. Mnóstwo szumu i radości, która na drugi dzień ulatuje. Rodzice zaczęli nucić kolędy, reszta mojej familii zgodnie im wtórowała. Może jednak ludzie potrzebują takich jednorocznych spotkań, bliskości i rodzinnego ciepła?

W końcu przyszła pora na prezenty. Pod dużą choinką, w tym roku ubraną w czerwień i złoto, widniała masa prezentów, które najpierw dorwały najmłodsi członkowie rodziny. Szerokie uśmiechy na twarzach dzieci i piski radości, z wymarzonych zabawek były wprost nie do opisania. Ta radość z prezentów, które ostatnio reklamowali w telewizji, żeby szybciej opróżnić kieszenie zdesperowanych rodziców. Doskonale sama pamiętam ten okres. Kiedy tylko w programie pokazywali nową super lalkę z nosidełkiem i akcesoriami do kompletu, biegłam do mamy mówiąc „chce, chce, chce”, nie wierzyłam w świętego Mikołaja, przez to z tego typu prośbami zwracałam się do niej, a nie listownie do Mikołaja. Zawsze rozpoznawałam przebranego wujka, albo tatę… hmm. Może dlatego, że aktorstwo szło im dość cienko?

– Julitko, nie odpakujesz prezentu? – Mama z uroczą minka wręczyła mi kolorowe pudełko.

– Tak… już. – Otwarłam pudełko, oczywiście udając zaskoczenie i serdecznie dziękując rodzicom za nowiutki aparat. Profesjonalną lustrzankę NikonD90. No cóż, chyba jednak zapomnieli o tym, jak mówiłam, że to nie ja go chce, tylko moja przyjaciółka szaleje za tym cackiem, no, ale cóż, kiedyś tam się przyda. Wpakowałam go z powrotem w pudełka i ruszyłam do swojego pokoju. Na dzisiaj wykończył się limit mojego miłego nastroju. W sumie i tak długo wytrzymałam, mogę być z siebie dumna. Weszłam schodami na górę. Wokoło ciemność i tylko widok świecącego się w pokoju akwarium morskiego. Rodzice nigdy nie chcieli nam kupić, żadnego zwierzątka, dlatego pewnego dnia zażądałyśmy z Paulą akwarium, ale nie byle jakiego. Miało zajmować całą ścianę w moim pokoju i koniecznie musiało być z rybami morskimi. No cóż, kaprys jak każdy inny, lecz nie spodziewałyśmy się, że zostanie zrealizowany w tak szybkim tempie. Ojciec zarabia wystarczająco, żeby było nas stać na takie zachcianki. Jest tłumaczem francuskim i niemieckim, do tego moja matka uczy w prestiżowej szkole wokalnej, więc narzekać nie mogę. Znaczy nie powinnam…

Wchodząc do pokoju, zauważyłam, że jednak nie jestem sama. Naprzeciwko ściany z akwarium siedziała zapłakana Paula. Może gdybym była inna, potrafiłabym podejść do niej i jak troskliwa siostra spytać, co się stało, ale czy tak naprawdę chciałam to zrobić, czy potrafiłam?

– Co tym razem? Piruet się nie udał i Motyl cię oblał? – spytałam neutralnie.

– Co się z tobą stało? – Zawsze to samo pytanie. Niby, co miało się stać?

– Nic, jak widać ręce, nogi na swoim miejscu, głowa i mózg chyba też.

– A serce? – spytała poważnie.

– Przecież wiesz, że go nie ma – ucięłam krótko. – Więc, co tym razem?

– Konrad ze mną zerwał.

– Nie on jeden. – Pomyślałam.

– Och, daj spokój, znajdzie się inny. Mało ich tam masz w tej szkole?

– Julita, czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz?

– Boję się, że właśnie rozumiem i dlatego nie przyjmuję tego do wiadomości. -Paula chodziła z nim około dwóch miesięcy, wielka burzliwa miłość, która skończyła się dokładnie tak, jak przypuszczałam. Faceci już tacy są, znudziła mu się, poszuka następnej, a potem i tak wróci do niej z powrotem. Kondzio był spoko i nawet wydawał się przyzwoity, no, ale moje doskonała inteligencja jednak miała rację. Jak zawsze zresztą. – Zrywacie już chyba piąty raz. I co? Zawsze wraca do ciebie, a ty jak głupia cieszysz się i przyjmujesz go z otwartymi ramionami. Otrząśnij się! Zawsze jest to samo. Zostaw go w końcu, daj mu do zrozumienia, że stracił cię na zawsze, że tak się nie da żyć. Dzisiaj ty, jutro inna, a pojutrze znowu ty. Skoro tak jest, to najwyższa pora to zmienić. – Paula cała zesztywniała, przestała się odzywać i płakać. Zamiast tego tępo patrzyła w szklaną ścianę. Nienawidziłam takich sytuacji. Powinnam wtedy odgrywać rolę zatroskanej siostry, tylko, że sorry, ale niewiele mnie obchodziła jej głupota. Dziewczyna tak ładna i utalentowana jak ona powinna mieć gdzieś takiego faceta jak Konrad, który traktuje ją jak rękawiczki.

– Tak, masz rację – powiedziała w końcu wyraźnie i dobitnie. – Wiele razy, masz rację, popełniam błędy, ciągle te same, ale w jednym się nie mylę. – Wstała i podeszła do mnie. Patrząc mi prosto w oczy powiedziała: – To przez Maćka tak się zmieniłaś. – Zabolało. Wspomnienie tego imienia za każdym razem powodowało wewnętrzny rozpad, sypałam się na kawałeczki, sklejając potem tygodniami kolejne elementy. Paula trafiła w czuły punkt. Automatycznie odgrodziłam się od niej, błyskawicznie budując mur i zamykając się w sobie. Chociaż to i tak nie pomogło. Słowa zostały wypowiedziane, wewnętrzna równowaga zachwiana.

– Wyjdź. – Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Łzy same pociekły mi po policzkach, nie potrafiłam nad tym panować. W głowie znów zabrzmiały te szydercze słowa: „byłaś najlepszą zabawką, jaką kiedykolwiek miałem, ale, sorki, jak każda zabawka znudziłaś mi się”. Do końca życia nie zapomnę tego głupowatego wyrazu twarzy i szyderczego uśmiechu. Minęły dwa lata, ale rana się nie zagoiła, wciąż krwawi przy najmniejszym wspomnieniu. Od tamtej chwili moje życie się zmieniło. Faceci przestali istnieć, traktowałam ich jak coś oczywistego, co musi być, ale nie w moim indywidualnym świecie. Ten jeden jedyny błąd, kiedy bezgranicznie zaufałam Maćkowi zbyt wiele mnie kosztował. Nie miałam i nie mam zamiaru przeżywać tego już nigdy więcej. Pierwsza wielka miłość obróciła się w szybką porażkę, niosącą katastrofalne skutki, dlatego postanowiłam, że on będzie moją ostatnią miłością. Przez niego stałam się automatem, dążącym do perfekcyjności. W szkole dawałam z siebie maksymalnie wszystko, każdego ranka robiłam starannie makijaż, dobierałam ciuchy, a dotychczasowy kucyk uwolniłam z więzów pozwalając fryzjerce wystylizować swoje długie rude loki, by efektownie układały się wokół twarzy. Rezultat za każdym razem był taki sam. Miałam wyglądać wspaniale i tak było, swoją stylizację wzorowałam na przykładzie Pauli. Owszem do jej ideału mi daleko, ale w tym wypadku wystarczało mi minimum. Nie chciałam pokazywać się na ulicy w wyciągniętym sweterku, z podkrążonymi oczami. O, nie. Musiałam mu pokazać, jak bardzo odrestaurowała się jego zabaweczka, jak wiele ma w sobie wartości i klasy. Parę miesięcy później Maciek znów zaczął się do mnie odzywać. Przeprosinom nie było końca, ale ja nie zrobiłam tego, by go odzyskać, o nie. To by oznaczało moją porażkę, zmieniłam się, by go upokorzyć. I tak minął jeden rok, potem drugi. Rodzice wysłali mnie do prywatnego liceum, a on zniknął. Jednak ja nie zmieniłam się ani trochę. W dalszym ciągu dbam oto, by wszystko cokolwiek robię było idealne. Przy swoim niskim wzroście od dwóch lat utrzymałam tę samą wagę. Pomyślicie: anorektyczka. A, skąd. Stały metr sześćdziesiąt i waga pięćdziesięciu dwóch kilo mówi sama za siebie. Czuję się… dobrze. Wiem, że dzięki pracy mogę wiele osiągnąć. Nauka w liceum zabiera mi bardzo dużo czasu, więc nie mam przerw na rozpamiętywanie tamtych chwil spędzonych razem. A do tego wszystkiego mam przecież Tryśkę – moją najlepszą przyjaciółkę z przedszkolnych lat. Ona jest zakręcona, ja… teraz już odmieniona, ale nawzajem się uzupełniamy. Najważniejsze, że potrafimy się zrozumieć i pomimo mojej emocjonalnej przemiany, ona nadal się do mnie przyznaje. Więc może nie jest ze mną jeszcze aż tak źle? Paula ma rację, ale nic na to nie poradzę. Nie potrafię i… chyba nawet nie chcę się zmieniać. Mam swój indywidualny świat bez wad.

Udręczona w szklanej pułapce,

wyimaginowanegoświata,

nie wpuszczająca nikogo

do własnegożycia.

To właśnie ja.

25 grudnia

Zbudził mnie rozdzierający ryk małego dziecka. Kompletnie zdezorientowana odruchowo wyskoczyłam z łóżka i udałam się w kierunku źródła dźwięku. Na środku gościnnego pokoju stała Zuzia. Cała jej twarz była zalana łzami, a w rękach trzymała misia. Zuzia to moja kuzynka, uwielbiam jej pogodny charakter i śliczne dołeczki w policzkach. Podoba mi się jej beztroska i spontaniczność. Od wczoraj jest u nas na tak zwanych wakacjach. Mateusz z Dorotą jak zwykle jadą gdzieś w góry na Sylwestra na kilka dni, więc mała zostaje u nas. Cieszę się, gdy przyjeżdża, wprowadza chociaż na chwilę w moje nudne życie trochę radości.

– Co się stało? – spytałam zgromadzonych wokół niej rodziców i Paulę, kompletnie bezradnych, nawiasem mówiąc.

– Nie mam pojęcia, drze się od pięciu minut. – Zdenerwowanie w głosie Pauli zirytowało mnie.

– Zostawcie ją, ja się tym zajmę – powiedziałam. Wzięłam sześcioletnią Zuzię na ręce i zabrałam do swojego pokoju. Mała wtuliła się we mnie, lecz mimo to dalej płakała, uparcie ściskając w rączkach ulubionego pluszaka. – No już, czemu tak płaczesz? – spytałam pogodnie. Mała popatrzyła na mnie smutno swoimi zielonymi oczkami.

– Popsułam – powiedziała rozczłonkowując misia.

– I o to tyle krzyku? – spytałam. – Daj zaraz to zaszyję. – Zuzia, jak to ładnie ujęła, popsuła swojego pluszaka, w zasadzie nie wiem, jakim cudem to zrobiła, lecz niestety jedna z łapek zabawki była odczepiona od reszty. Wystarczyło kilka dokładnych pociągnięć nitką i pluszak znów przybrał naturalną postać. – Tak lepiej? – spytałam, wręczając małej przytulankę. Zuźka zadowolona, pokiwała główką. – Okej, to teraz idź się pobawić, przebiorę się i zejdę do ciebie.

– Na pewno?

– Tak, na pewno, zmykaj. – Moja poranna toaleta zwykle zajmowała około godziny, jednak dzisiaj ograniczyłam się do minimum, wiedząc, że i tak nigdzie się nie będę wybierać. Zeszłam na dół do kuchni z postanowieniem, że zrobię sobie śniadanie. W lodówce oczywiście pełno wszystkiego, ale nic, na co miałabym teraz ochotę. Pomieszałam razem kilka rodzajów płatków i dolałam mleka. Nie ma to jak lekkie pożywne śniadanie. Mała okupowała telewizor, z jak zwykle włączonym kanałem minimini. No cóż, spokój wymaga poświęceń. Zadarłam nogi na oparcie fotela i przyłączyłam się do niej.

Do moich uszu dobiegł dźwięk muzyki puszczanej w jednym z górnych pokoi. Chwilę zajęło, zanim załapałam, że to z pokoju Pauli. Pewnie znowu ćwiczyła kolejny układ na zaliczenie.

– Jak zwykle. – Od progu dobiegł do mnie karcący głos matki, wywróciłam oczami znając dalszy ciąg słów. – Siedzisz na kanapie, nic nie robisz. A ten brudny talerz to, co? Do jutra będzie stał?

– Miska, nie talerz – wytknęłam na odchodnym.

– Nie łap mnie za słówka… – Dalszej części już nie usłyszałam na szczęście. Najszybciej jak mogłam skierowałam się na górę. Przyzwyczaiłam się już do tego, że nie ma chwili spokoju, więc nawet nie reagowałam na pretensje ze strony rodziców. Zapukałam do pokoju Pauli. Od dziecka lubiłam przypatrywać się jej wygibasom. Już wtedy nieźle sobie radziła, wszyscy wokół chcieli ją oglądać.

– Proszę – usłyszałam zza drzwi.

– Mogę?

– Przecież wiesz – powiedziała pogodnie. Napięcie, jakie wywołałyśmy dwa dni temu miedzy sobą, znikło. Zresztą jak zawsze. Jakoś nigdy długo się nie chowałyśmy do siebie urazy. Jedna powiedziała drugiej co jej leży i co myśli, rozstawałyśmy się, a potem zachowywałyśmy, jakby nic się nie stało. Bo w zasadzie, po co rozdrapywać rany? Tak jest wygodniej i zdecydowanie lepiej.

– No, tak. Co tym razem?

– Mam przygotować krótką solówkę. Tym razem wypadło na… wyrażenie w tańcu bólu i cierpienia.

– Czyli akurat trafiłaś na czasie.

– Tak, no na to wychodzi, tylko jak losowałam, to jeszcze się na to nie zapowiadało.

– Przynajmniej teraz będzie ci trochę łatwiej. Ale koniec gadania pokaż, co umiesz. – Puściła muzykę i zaczęła swój popis. Sam podkład był dość trafiony, miał w sobie dużo elementów, które ułatwiały lepsze wyrażanie emocji, pobudzały wyobraźnię, jednak tym razem u Pauli tego brakowało. Tańczyła zbyt technicznie. Brakowało w tym jej samej, a przecież akurat teraz powinna umieć zrobić to najlepiej po spięciach z Konradem. Zatrzymałam płytę.

– Chwila. Co się dzieje?

– To znaczy? – spytała zdziwiona.

– Gdzie w tym wszystkim jesteś ty? To wygląda raczej jak wyćwiczone kroki bez wyrazu.

– Nie znasz się.

– Wiem o tym, ale jestem postronnym obserwatorem zauważ. Słuchaj. Nauczyciele oceniają twoją technikę i perfekcyjność i ja doskonale to rozumiem, ale to przecież nie jesteś ty. Wyraź się w ruchach, w wyrazie twarzy nie lataj po całym pokoju z ciągłymi piruetami czy jak to się u was zwie. – Paula uśmiechnęła się pod nosem z powodu mojej nieświadomości tanecznej.

– Nie ważne, wiem, o co ci chodzi – powiedziała. – To, co muszę wymyślić coś nowego?

– Jak ty to zręcznie ujęłaś, nie znam się – odparłam triumfująco.

– Czyli poprawki się przydadzą – powiedziała jakby sama do siebie.

– Ze specjalistą nie będę się sprzeczać.

– A to coś nowego.

– Miałaś się ze mną pobawić. – Zuzia od progu zakomunikowała, co ją tu sprowadza.

– Hmm. Okej, a co byś chciała robić?

– Bałwana! – wykrzyknęła mała.

– Przecież nie ma śniegu, jak ci go ulepię? – Mała zrobiła smutną minkę.

– A może pójdziemy zobaczyć żywą szopkę? Co ty na to?

– Tak, tak. – Zaczęła podskakiwać i głośno krzyczeć.

– Idziesz z nami? – skierowałam to pytanie w stronę siostry.

– Nie, dzięki, zostanę i pomyślę, jak to przerobić.

– Okej. Radź sobie, geniuszu – rzuciłam tylko i razem z Zuzią wyszłyśmy z pokoju. Ubrałam najpierw siebie, potem małą i z niechętną myślą o spacerze wyszłyśmy z domu, znaczy się ja z niechętną, Zuźka była wręcz wniebowzięta. Ciapa na drodze nie poprawiła mi nastroju, wręcz przeciwnie. W tym momencie powinnam była cieszyć się przerwą świąteczną oraz Bożym Narodzeniem, ale tak naprawdę nie miałam na to ochoty. Połowa mnie w jakiś sposób poddawała się magii świąt, ale ta pozostała reszta wciąż błądziła w nieznanych kierunkach zaprzątając mi głowę niepotrzebnymi myślami. Rozdrapywała rany, które w żaden sposób nie przyczyniały się do mojego kroku wprzód. Wszystkie wspomnienia blokowały mi drogę do przodu, do zamknięcia pewnego rozdziału w moim życiu.

– Julita?

– Tak, słonko? – spytałam, wracając na ziemię.

– Czemu jesteś smutna?

– Nie jestem smutna, po prostu zamyślona – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech. – Spójrz. – Zmieniłam temat, pokazując jej zwierzęta i świętą rodzinę w żłóbku. Wokoło nas tłumy dzieci i ich rodziców, którzy również przyszli zobaczyć tegoroczną szopkę. Wszyscy z uśmiechami na twarzach, czerpiący radość z uroku świąt.

– Spójrz, tam są osiołki. – Zuzia dzieliła się ze mną swoimi spostrzeżeniami.

– Widzę, ale popatrz uważnie, chyba nie tylko osiołki tu są, co?

– No nie, ale zobacz, jakie one są fajne.

– Chodź, jak uda nam się przejść z tamtej strony, będziesz mogła pogłaskać jednego – zaproponowałam. Po paru minutach udało nam się w końcu podejść bliżej. Zuzia śmiała się głośno i entuzjastycznie, zadowolona z przywitania z szarym zwierzątkiem.

– Piękna i troskliwa jak zawsze. – Za plecami usłyszałam głos… głos, który najbardziej skrywałam w swojej podświadomości. Po raz kolejny sprawił, że serce mi załomotało, uwielbiałam go, a jednocześnie wciąż nienawidziłam. Powoli, bez pośpiechu odwróciłam głowę. Maciek stał tuż obok mnie z genialnym uśmiechem na twarzy. Jego błękitne oczy były tak czyste i ciepłe… za każdym razem, kiedy w nich tonęłam, powracała ta sama scena. Drwiący wyraz twarzy – szyderczy uśmieszek i zimne spojrzenie. Automatycznie odwróciłam wzrok.

– A co jedno do drugiego nie pasuje?

– W twoim wypadku wręcz przeciwnie – powiedział słodko. Wywróciłam oczami i odwróciłam się z powrotem tyłem.

– Nie masz ochoty na rozmowę.

– I to cię dziwi?

– Kiedyś nie potrafiłaś zapobiec swojemu potokowi słów.

– Nie potrafiłam zapobiec wielu innym rzeczom, a jakoś teraz daję radę – odparłam oschle.

– Zmieniłaś się…

– …nawet nie wiesz, jak bardzo – przerwałam, patrząc mu prosto w oczy. – Zuzia, chodż już, blokujemy drogę, inne dzieci też chcą pogłaskać osiołki.

– Idę. – Złapałam małą za rękę i ruszyłyśmy przed siebie.

– Julita. – Maciek złapał mnie za łokieć, miły dreszcz przebiegł moje ciało, jednak natychmiast się opanowałam.

– Nie rujnuj mi świąt, proszę. Już i tak dosyć namieszałeś mi w scenariuszu – powiedziałam szczerze, starając się panować nad głosem.

– A co, jeśli się zmieniłem, jeśli chcę to naprawić? – Spytał poważnie. Moja podświadomość kazała mi uwierzyć i zaufać mu, ale rozsądek i cała reszta broniła się rękami i nogami. Wiedziałam, że to, co do niego czułam już dawno minęło i że tylko jakieś skrawki mnie wciąż chciały do niego wrócić, tak jakby czegoś zapomniały i powrót był konieczny. Jednak mój upór i samokontrola wygrały.

– Maciek, słyszę ten sam tekst od dwóch lat. Od dwóch lat, rozumiesz? I co z tego wynika? Nic. Jesteś taki sam, może żałujesz, ale tak przelotnie, spływa to po tobie jak pot. Tak naprawdę nic się nie zmieniło, i dobrze o tym wiesz. Więc nie wciskaj mi tu jakichś bajeczek o naprawianiu czegokolwiek! Jak dorośniesz to pogadamy.

– Wściekasz się o głupie zerwanie? – Spytał rozbawiony, no tak, typowa reakcja.

– Nie, bo nie jesteś tego wart. Wściekam się o mój jedyny błąd życiowy, którym byłeś ty. Teraz wszystko jasne? – Spytałam retorycznie z triumfującym uśmiechem na twarzy. – No, to pa. – Tak skończyła się nasza rozmowa. Odeszłam, nie oglądając się za siebie, dumna z własnej siły i osiągniętego celu, z nadzieją na zakończenie tego etapu.

Po długim spacerze po parku i dokarmieniu kaczek, wróciłyśmy do domu z czerwonymi nosami i różowymi policzkami od zimna.

– Hej, mała chcesz gorącej czekolady?

– Jasne – odparła entuzjastycznie.

– Okej, mi też się przyda, zaraz przyniosę. – Czekolada to od zawsze mój najlepszy sposób na topienie smutków i żali.

– Co tak długo? – Paula weszła właśnie do kuchni.

– Jakoś tak zeszło.

– Zastanowiłaś się? – spytała.

– Nad czym? – zdziwiłam się.

– No, nad Sylwestrem.

– A… - urwałam. Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się nad jej propozycją, jakoś wyleciała mi z głowy. Może powinnam pójść? W końcu nie jest powiedziane,

że będzie źle, najwyżej wyjdę z imprezy i spędzę czas w akademiku siostry. – Jasne.

– Iii?

– I jeśli to nadal aktualne, to…

– No, jasne, że aktualne. W poniedziałek pójdziemy ci coś kupić – powiedziała zadowolona.

– A co ty taka szczęśliwa? – zdziwiłam się.

– Cieszę się, że w końcu się stąd wyrwiesz. – Uniosłam lewą brew do góry, wyrażając niedowierzanie.

– Taa jasne, uznajmy, że kupuję tą wersję.

Podejmowanie decyzji

i niezdecydowanie z nimi związane,

nie należądo moich mocnych stron.

28 grudnia

– Może ta?

– Nie. – Paula od ponad godziny wciska mi w ręce kolejne świecące kiecki, których nie cierpię. Zawsze, gdy czegoś szukam to do oporu, nie wezmę pierwszej lepszej, która rzuci mi się w oczy.

– Poddaje się. Obeszłyśmy już połowę galerii, a ty wciąż tylko nie i nie.

– Taki mój urok. Na szczęście jest jeszcze druga połowa galerii.

– Julita, wiesz, że uwielbiam łazić po sklepach, ale nie cierpię, kiedy tak wybrzydzasz.

– Wiem, dlatego najpierw znajdziemy coś dla ciebie, a przy okazji może ja coś znajdę.

– Okej, to będzie prostsze.

– No, co ty – zironizowałam. Weszłyśmy do Bershki, Tally Waijla i paru innych, jednak wciąż nie było tego, czego szukałyśmy, a przynajmniej, czego ja szukałam. Chciałam coś prostego, najlepiej w czerni, bo do tego miałam buty na korku.

– Paula, a może ta? – spytałam, pokazując jej różową kreację. Tak wiem, to obciachowy kolor, ale ona go uwielbia. A przy jej farbowanych czarnych włosach i dość jasnej karnacji, tak wściekły kolor świetnie się odbija. Rzucała się w oczy i mimo prostego stylu była dość interesująca z głębokim dekoltem w serek i dekoracyjnym przewiązaniem z przodu pod nim.

– Wow. – Inteligentna odpowiedź mojej siostry.

– Nie zachwycaj się, tylko idź ją zmierzyć.

– A na ciebie takiej nie ma?

– Jest. Ale gdzie ja w różu – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Poprzeglądałam jeszcze parę wieszaków i zawiedziona uznałam, że jednak nic z tego. Ruszyłam w stronę przymierzali ocenić wygląd Pauli.

– I jak?

– Za mała – odparła smutno.

– Przyniosę ci większą.

– A jest? – Od razu się rozchmurzyła.

– No, raczej. Co myślałaś, że po jednym egzemplarzu je szyją? – Paula skomentowała to wystawieniem języka. Przyniosłam jej rozmiar większą, która leżała idealnie. W końcu odezwały się nasze brzuchy. Przeciągłe burczenie sygnalizowało najwyższy czas na posiłek. Bez zastanowienia ruszyłyśmy w stronę Pizza Hut. To jedyna pizzeria, którą obie uwielbiamy. Jak zwykle zamówiłyśmy Caprese Con Pesto na niepowtarzalnym włoskim cieście.

– I co, gdzie teraz idziemy? – spytała Paula w trakcie jedzenia.

– Do domu.

– A twoja sukienka?

– Nic na mnie nie ma…

– Na pewno coś jest… hej, a pamiętasz tą sukienkę, którą dostałam od ciotki?

– Jasne, była świetna. – Czarna, przed kolana, a dolną część miała marszczoną falbanami. Wiązana na szyi z dekoltem w serek. Jak mogłabym zapomnieć sukienkę, którą tak bardzo chciałam wtedy mieć.

– Wiem, ale nie w tym rzecz. Powinnam ją gdzieś jeszcze mieć… tylko, gdzie? Może w tym kufrze? Nieważne, poszukamy jej. Będziesz wspaniale się w niej prezentować. W końcu jesteś moją siostrą, musisz tam jakoś wyglądać. Nie będę się potem wstydzić – zażartowała.

Poszukiwania sukienki okazały się trudniejsze, niż sądziłyśmy. Po godzinie czasu połowa ciuchów z szaf leżała na środku pokoju.

– Co szukacie? – Do pokoju weszła ciekawska Zuzia.

– Sukienki – odpowiedziałyśmy równocześnie.

– Jakiej?

– Czarnej.

– Dla kogo? – Te pytania często mnie denerwowały, jak tylko zaczynał się maraton.

– Dla mnie – odparłam.

– Takiej? – Akurat tego pytania spodziewałam się najmniej. Mała podeszła do stosiku i z samego spodu wyciągnęła moją wymarzoną sukienkę. W tej chwili poczułam, że to dziecko to prawdziwy skarb, wręcz najukochańszy i bezcenny.

– Paula… – zaczęłam.

– No? – spytała z głową wciąż znużoną w szafie.

– Zuźka już znalazła.

– Oooo. Gdzie była?

– Na tym stosie, który wyrzuciłaś – uświadomiłam jej.

– Oj, jakoś jej nie zauważyłam widocznie. Przymierz – zadecydowała, wciskając mi ją w ręce. Tak, to było zdecydowanie to, czego szukałam przez cały dzień. Po prostu idealna, naturalna, niepowtarzalna. Wtedy zadzwoniła moja komórka.

– Tak?

– Hejo. – W głośniku zabrzmiał jak zwykle wesoły głos mojej przyjaciółki.

– No, co tam?

– A nic ciekawego, właśnie mierzę sukienkę na Sylwestra. Paula wyciągnęła mnie do tej swojej szkółki. Wiesz, musiała znaleźć sobie sierotkę Marysię.

– Chyba Julisię.

– Nie znasz się. A właśnie, mam dla ciebie prezent, wpadniesz?

– No, jasne. A coś słodkiego się znajdzie? – spytała i, o ile ją znam, na twarzy pojawił jej się właśnie wielki rogal.

– No, ba. Jasne, że się znajdzie, ale mam dla ciebie coś lepszego od słodyczy.

– Co? – dopytywała.

– Zobaczysz. Pa.

– Si ju. – Tryśka rozłączyła się. Lubię jej pogodne usposobienie do życia i charakterystyczny, głośny śmiech, który często zwraca uwagę wszystkich wokół. Pamiętam, że zawsze zazdrościłam jej prostych włosów i czekoladowych oczu. Nie to, co moje, szarozielone. Ni to takie, ni to nie wiadomo, jakie.

– A tak z ciekawości. Nie muszę mieć osoby towarzyszącej, no nie? – spytałam siostrę. W końcu nigdy nic nie wiadomo.

– Nie, nie. Coś ty.

– A, to okej.

– Chyba, że chcesz kogoś ze sobą wziąć, nie będę miała nic przeciwko. – Podsunęła ze swoim złowieszczym uśmieszkiem.

– Daruj sobie – ucięłam.

– Cześć! – Tryśka zziajana wparowała do pokoju. Rumieńce na policzkach świadczyły tylko i wyłącznie o jeszcze większym mrozie na zewnątrz.

– Hej. – Uściskałam ją serdecznie. Bądź, co bądź nie widziałyśmy się od ostatniego dnia szkoły.

– Wow, co ty masz na sobie za cudo?

– W czymś trzeba się pokazać na imprezie, no nie? – spytałam retorycznie. -Okej, chodź do mnie, muszę to z siebie ściągnąć.

– Jasne.

– Tak, nie przejmuj się, poradzę sobie ze sprzątaniem – rzuciła ironicznie Paula.

– Też tak pomyślałam – odpowiedziałam słodko. – Ale nie zostawiam cię samej, Zuzia ci pomoże.

– Szukaj dalej… – tyle tylko dosłyszałyśmy, bo mała wyszła z pokoju jak burza. Długo się nie zastanawiając, poszłyśmy z Tryśką w jej ślady.

– A ty gdzie się wybierasz na Sylwka? – spytałam podczas szukania w szafie wieszaka do swojej kiecki.

– W tym roku jadę do Wrocka na rynek – powiedziała zdawkowo.

– Z kim? – spytałam.

– No… jedzie Alka, Gocha, Przemek, Bartek, Izka i… – zawahała się. – Maciek. -Tak naprawdę w końcu nie mogłam jej winić za to, że ona go lubi, a ja nie trawię. W rzeczywistości ją rozumiałam, sama doskonale wiem, co sprawia, że wszystkie ciągną do niego jak magnes. Zniewalające spojrzenie, wystudiowany uśmiech, twarz jak z okładki magazynu dla modeli roku. I do tego ma niezłą gadkę.

– Czyli zapowiada się ciekawie – skomentowałam tylko, no, bo właściwie, co mogłam innego powiedzieć?

– Nie przeszkadza ci to?

– Nie rozumiem, czemu niby twój wyjazd miałby mi przeszkadzać? – Udałam.

– Przecież wiesz dobrze, że nie chodzi o wyjazd – wytknęła. Zamilkłyśmy obydwie na chwilę. Nie potrafiłam jej wytłumaczyć tego, co w tej chwili przeżywałam. Miotały mną różne uczucia. Od złości, przez zobojętnienie aż po samą radość. Cieszyłam się, ze spędzi noc w gronie znajomych i na pewno będzie się świetnie bawić, było mi wszystko jedno czy jest z nią Maciek, czy nie i czy tak naprawdę go lubi, ale byłam okropnie zła, że znowu on zjawia się w pewnej części mojego życia.

– Ja… chyba po prostu się boję – zaczęłam w końcu. – Boję się, że on znów to zrobi. Boję się, że za bardzo się zaangażujesz w znajomość z nim. Wiesz, nie twierdzę, że zaraz się w nim podkochujesz czy coś, ale uważaj, on lubi przygody.

– Spoko, on się w życiu mną nie zainteresuje. Więc nie masz się czym martwić. Bałam się raczej, że będziesz na mnie zła.

– Na ciebie? No coś ty – zdziwiłam się.

– To, że ja go bezskutecznie unikam, nie znaczy, że dotyczy to również ciebie. Mam tylko jedną prośbę.

– Nom?

– Nie wychwalaj go przy mnie. – Uśmiechnęłyśmy się pod nosem.

– A zmieniając temat, wchodziłam ostatnio na taką fajną stonkę w necie i ogłaszali konkurs fotograficzny.

– Czyli coś idealnie dla ciebie – uznałam. – A jakiś określony temat?

– Tak. Znaczy się nie wiem, czy to jest temat, chodzi o ujęcie pary.

– W sensie chłopak i dziewczyna? – Niestety nie zawsze od razu kontaktuję, o co chodzi.

– No nie, kanarka i psa – zironizowała.

– Bardzo śmieszne – skomentowałam. – To teraz pozostaje ci znaleźć chętnych.

– Może tak na dobry początek ty będziesz pierwszą połówką? – Spytała z niewinnym uśmieszkiem.

– O nie. Zapomnij – zaprotestowałam. – Wiesz, że ja i zdjęcia to raczej nie ta bajka. – Tryśka zrobiła naburmuszoną minę. – Ale za to, na pocieszenie mogę ci dać coś lepszego. Był u mnie bardzo dobry Mikołaj i powiedział, że pewna Partycja była w tym roku wyjątkowo grzeczna. Pytał, czy może się znamy. No, i jak widzisz – powiedziałam pogodnie, wręczając jej zapakowany aparat.

– Co to? – spytała z uśmiechem i nie czekając na moją odpowiedź, zaczęła rozdzierać papier mina na jej twarzy mówiła sama za siebie. Coś jakby… po tygodniowej głodówce widok kromki chleba, kiedy to oczy nie wierzą, a żołądek krzyczy: chcę. W jej wykonaniu daje to podwójny efekt. Ten wyraz twarzy pamięta się do końca życia.

– I jak? – spytałam, widząc, że moja przyjaciółka ma lekki szok.

– Jejku, ty się jeszcze pytasz? Matko to jest… to jest… – rzuciła mi się na szyję w pełni szczęśliwa. – Nie, ja nie mogę tego wziąć – zreflektowała się.

– Zgłupiałaś?

– Nie, serio. Przecież to jest za drogie…

– Dziewczyno, nawet mnie nie denerwuj, myślisz, że jak mi to zostawisz to będzie to w jakimkolwiek użytku?

– No, ale…

– Żadnego ale, bierzesz i już.

– Dzięki, dzięki, dzięki – powtarzała, ściskając mnie.

– Dobra, bo mnie udusisz.

– Racja i nie będę mieć modelki – uprzytomniła sobie.

– Chwila, chwila. Wróć. Pamiętasz? Ja nie będę pozować.

– Oj, Julita, no weż. Brakuje mi tylko modelki.

– Jak brakuje. Proponowałaś mi miejsce pierwszej połówki – przypomniałam.

– Tak, pierwszej, bo drugą już mam.

– A kto, to? – spytałam z niepokojem. Bałam się najgorszego, ale jednocześnie miałam nadzieję, że nie zrobiłaby mi tego i nie poprosiła o to Maćka.

– Mój kuzyn. Byłam u niego w tym roku na Wigilii. Ma jakieś osiemnaście lat. Jak go ostatnio widziałam, to był niewydarzonym chudzielcem, a teraz… – rozmarzyła się.

– Hmm. Interesujące – skomentowałam.

Znaleźćswój własny,

niepowtarzalnyświat,

bezżadnych wad.

31 grudnia

– To chyba nie był dobry pomysł – burknęłam pod nosem wiedząc, że moja siostrunia i tak mnie usłyszy. Jednak, o, dziwo, nie skomentowała mojego narzekania. Schodziłyśmy właśnie szerokimi schodami na ogromną salę. Oświetlenie wprowadzało efekt lekkiego półmroku, a przy suficie zawieszone były mniejsze i większe kule lustrzane. Zawsze mi się one podobały, uważałam, że są wspaniałą ozdobą wprowadzającą wyjątkowy klimat. Wokół stoły z jedzeniem i drinkami, środek wypełniony tancerzami. Mnóstwo hałasu, śmiechu i zabawy. Niby wszystko świetnie, ale coś mi mówiło, że wcale nie chcę tu być.

– Hej, uśmiechnij się. – Jak na zawołanie spełniłam polecenie Pauli.

– Cześć wam. – Konrad błyskawicznie, nie wiadomo, skąd i po co znalazł się tuż przy nas z radosnym uśmiechem. – Zatańczysz? – zwrócił się do mojej siostry.

– Naprawdę masz koleś tupet – skomentowałam głośno. Jednak moja głupia, nie wiem, z jakiej racji siostra, poleciała jak na skrzydłach. Powiem tylko jedno słowo: litości. Zniknęli mi z oczu, gdzieś w głębi parkietu. Ja tymczasem poszłam do stolika, na razie lampka wina miała mi pomóc w przetrwaniu do końca tego wieczora. Zastanawiałam się, jak się teraz bawi moja przyjaciółka wraz całą resztą. Chociaż, bądźmy szczerzy, mało co obchodziła mnie reszta. Jedyne, czego chciałam się dowiedzieć to, jak przebiegały jej relacje z Maćkiem. Uch. Ten facet ostatnio zbyt często pojawia się w moim życiu. To jakaś totalna porażka. Tak było dobrze, a tu nagle… bam. Boję się, że jeśli Tryśka wpadnie, to znaczy zabuja się w nim, to nie będę potrafiła podołać. Rozdzielić sympatii do niej, a do jej wymarzonego ideału. O, tak ideału. Maćkowi daleko do niego.

– Zatańczysz? – Spokojny męski głos zadźwięczał tuż przy moim uchu, zupełnie odruchowo poczułam skurcz tam gdzieś w środku. Odwróciłam głowę, przez ułamek sekundy światło jasnego reflektora padło na twarz nieznajomego. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to jego zniewalający uśmiech, taki szczery i serdeczny. Żaden chłopak jeszcze takim mnie nie zachwycił. Nieświadomie od razu porównałam jego wygląd z Maćkiem. W zasadzie było to niemożliwe, bo tutaj nie było zbyt jasnego oświetlenia, ale doszłam do jednego wniosku. Maciek nigdy nie obdarował mnie tak szczerym spojrzeniem i tak sympatycznym uśmiechem. Zawsze był to tylko wystudiowany kamuflaż, osobisty urok, który sprzedawał każdej dziewczynie.

– Ja nie tańczę – odpowiedziałam szczerze, chociaż z nim akurat po raz pierwszy miałam ochotę spróbować.

– Ja w zasadzie też, ale pomyślałem, że w Sylwestra wypada, chociaż raz. – Jego pogodny głos napawał mnie nadzieją, że może ten Sylwester nie skończy się tak banalnie, jak sądziłam.

– Jak to nie? Nie uczysz się tutaj? – Dopiero teraz dotarł do mnie sens jego słów.

– O nie, zdecydowanie. – Chciałam spytać go o coś więcej, chociażby, jak ma na imię, ale rozproszył mnie nagle ten sens słów i osoba stojąca na scenie.

– Witam wszystkich. W tym roku nasze rozśpiewane karaoke rozpocznie ta oto młoda ochotniczka. – Głos jednego z przedstawicieli zespołu ucichł, a na scenie pokazała się…

– Czy to jest…? – Paula podeszła do mnie w momencie, gdy dziewczyna zaczęła, według mnie, zawodzić przez mikrofon.

– Majka – odpowiedziałam, ale jakby sama do siebie tylko.

– Nie cierpię jej – powiedziałyśmy równocześnie i wybuchłyśmy śmiechem.

– Chodź, przyglądniemy się bliżej.

– Nie, daj spokój, będę mieć skrzywienie słuchowe do końca życia – zaprotestowałam. – Chociaż w sumie i tak już je mam. A gdzie twój piękny? – spytałam ironicznie.

– Nie bądź wredna. Zniknął.

– Tyle to widzę. Wróci po pantofelek?

– Jasne – żachnęła się. – Chodź. – Paula wzięła mnie pod rękę i ruszyłyśmy pod scenę. Tak, teraz już byłam pewna, że to ona. Ten sam zawzięty wyraz twarzy, ta pewność siebie, wystudiowany uśmiech i fałszujący głos. Moja zmora od dziesiątego roku życia. Wspaniała ex Maćka i klasowa znajoma, chcąc, nie chcąc. Teraz już wiem, jak bardzo ona jest go warta. Dziwne, że po zerwaniu ze mną do niej nie wrócił. W tym samym momencie nasze spojrzenia się skrzyżowały. Majka posłała mi ironiczny uśmieszek, pomieszany z wyższością i pogardą. Niemalże chciała wykrzyczeć, która z naszej dwójki jest górą. Przewróciłam jedynie oczami na ten wyraźny gest wywyższania się i zauważyłam znów tego samego chłopaka. Stał na scenie zaraz obok gościa, który zapowiadał występ Majki. Nareszcie jej zawodzenie dobiegło końca, brawa nie były zbyt huczne, same z Paulą nawet się do nich nie zabrałyśmy.

– A teraz nasza odważna wykonawczyni wybierze godną następczynię lub może następcę tego miejsca. Rozejrzyj się dobrze po sali, zastanów. Nie musisz znać tej osoby, po prostu podejdź do niej i wprowadź ją tutaj – terkotał prowadzący. Majka przejęła od niego mikrofon.

– Myślę, że to nie będzie konieczne – powiedziała głośno i wyraźnie, wymownie patrząc mi w oczy. Przez myśl przemknął mi czarny scenariusz jej zamiarów, lecz nie traciłam nadziei, że może, choć raz się mylę. – Nie wyobrażam tu sobie nikogo innego oprócz Julity Kwiatek.

– To wszystko przez ciebie – syknęłam do Pauli, a głośno zwróciłam się do Majki. – Zapomnij.

– Błagam cię nie rób mi obciachu. Idź – powiedziała Paula.

– Chyba zgłupiałaś. Obciachu to ci narobię jak tam wyjdę.

– Julita… – zaczęła. Już chciałam znowu zaprotestować, kiedy usłyszałam ten przyjazny głos.

– Daj spokój, gorzej od niej nie zaśpiewasz, pomogę ci. – Po takim zachęceniu, na nogach z waty weszłam na scenę. Usłyszałam tytuł piosenki Moniki Brodki „Znowu przyszło mi płakać”, który głośno mi odczytano. Po prostu świetnie – pomyślałam. Lubię to piosenkę, bo przypomina mi o moim ulubionym serialu, ale co z tego, jak zaraz ośmieszę się przed całą szkołą mojej własnej siostry, Majką i chłopakiem, którego dopiero co poznałam. A mogłam zostać w domu. I wszystko byłoby tak pięknie. Okej, Julita weź się w garść – powtarzałam sobie.

– Hej, pomyśl sobie, że nikogo tu nie ma. Usiądź tu. – Wskazał mi na przyniesione właśnie wysokie krzesło, takie jak stoją zwykle przy barach. – I po prostu zaśpiewaj. Wierzę w ciebie. – Kiedy zaczął odchodzić, nagle opanował mnie strach, odruchowo złapałam jego ramię. Miły prąd przeszył moje kompletnie znerwicowane ciało.

– A mógłbyś stanąć tam na dole, żebym mogła mieć cię w zasięgu wzroku. Ja wiem, że pomyślisz, że… – zamotałam się. Sama nie wierzyłam, że w ogóle coś takiego przyszło mi do głowy, ale po prostu wiedziałam, że bez niego kompletnie nie dam rady.

– Jasne – przerwał, obdarowując mnie swoim zniewalającym uśmiechem.

– Dzięki. – No i zaczęło się. Muzyka zaczęła grać, a na wyświetlaczu obok leciał tekst piosenki. Tak naprawdę był mi on zbędny, bo piosenkę znałam na pamięć, dlatego łatwiej było mi się skupić na twarzy tego chłopaka. Co za ironia, do tej pory nie dowiedziałam się, jak ma na imię. Raz się żyje – pomyślałam, kiedy przyszła pora na śpiew. Całą uwagę skoncentrowałam w jednym punkcie, wsłuchując się jedynie w dźwięk melodii. – Znowu przyszło mi płakać, za to, że chciałam się śmiać…

Cała sala huczała gromkimi brawami, stałam na scenie zupełnie oszołomiona, jakoś trudno było mi się połapać w tym, co właśnie się wydarzyło. Spojrzałam triumfalnym wzrokiem w stronę Majki, jej zawzięta twarz mieniła się odcieniami czerwieni. Bądź, co bądź czułam się dumna z tego, że choć raz mogłam dopiec tej małpie, wiecznie zadzierającej nosa. Ale nie ją chciałam oglądać w tym momencie, ciekawiła mnie jego reakcja. Tylko z jego twarzy mogłam odczytać prawdziwą ocenę występu. Tylko, że nigdzie nie mogłam jej znaleźć, rozpłynął się. Nie wiem, dlaczego, ale humor tylko mi się pogorszył, a przecież nie powinien, bo co mnie obchodzi jakiś chłopak? Od kiedy to ma on niby mieć na mnie jakikolwiek wpływ? Schodziłam ze sceny z rezygnacją.